sobota, 30 marca 2013

29. I'm sexy and I know it.


Na wstępie przepraszam, że przez tak długi okres nie było nowego rozdziału. Po prostu nie miałam czasu, aby napisać. Gdyby nie to, że byłam na wymianie, napisałabym go już wcześniej. Niestety. ;(
Ale teraz już jest. ;D
Tak więc, miłego czytania. ;)
************************

— Możesz się  w końcu przestać na mnie gapić? — Siedziałam w bibliotece, z nosem utkwionym w książkach i pergaminach, kiedy ktoś dosiadł się do mojego ulubionego stolika i bezczelnie wlepił we mnie gały.
— Twoja uroda tak mnie powala, że nie mogę oderwać od ciebie wzroku.
— Mam na to radę. Wyobraź sobie, że siedzi przed tobą moja siostra. Już po trzech sekundach zwiewałbyś z tego miejsca.
— Gdyby nie ta jej końska twarz, nie byłaby taka zła.
— I mówi to facet, który może mieć każdą dziewczynę na świecie.
— Nie przesadzajmy. Aż tak sławny to nie jestem.
Przewróciłam oczami.
— Chyba raczej: przystojny.
— Moja droga, kochana Lily. Oboje wiemy, że jesteśmy sobie przeznaczeni i nikt nie stanie nam na drodze, żebyśmy w końcu byli parą.
Podniosłam wzrok znad pracy domowej. Moje spojrzenie mówiło wszystko. W głowie  mojego towarzysza (Jak przypuszczam, ale raczej się nie mylę.) zapaliła się czerwona lampka, która głośno wyła, a po jej przeźroczystej powierzchni przepływał czerwony napis z wieloma wykrzyknikami: Alarm!
Nie przesadzajmy, aż taka straszna to ja nie jestem.
— Po pierwsze, jesteś odrażający. Po drugie, nigdy nie było i nie będzie „nas”. Po trzecie, wkurzasz człowieka nawet gdy się nie odzywasz. Jesteś świnią, która myśli tylko o sobie i…
— Dalej nie wybaczyłaś mi tego artykułu? — Dante pokręcił głową. — Wiewióreczko, ile razy mam ciebie przepraszać? — Posłałam mu groźne spojrzenie. — Tak, wiem, wtedy troszkę przegiąłem i źle zrobiłem, że nasłałem na ciebie tych durni ze Slytherinu, ale tak naprawdę zrobiłem to wszystko z…
— Miłości? — Wcięłam mu się w słowo. Byłam wściekła. Tylko Wait potrafi mnie bardziej wkurzyć niż Potter. Ta dwójka potrafiła założyć wspólny klub: Kto szybciej wnerwi Lily Evans. — Braku akceptacji? A może ze złości, bo ktoś taki jak ja, czyli osoba, która nic nie znaczy w świecie show biznesu dała ci kosza, a ty nie mogłeś tego znieść?
— Ale Wiewióreczko, ty nic nie rozumiesz.
— Ja nie rozumiem? Ja nie rozumiem?! To może mnie oświecisz?
— Z chęcią tylko ciągle…
— I widzisz. Znowu wcinasz mi się w słowo. Niby taki dobrze wychowany, a nie da…
— Wiewióreczko, ciągle mi przerywasz.
— Och.
No tak. Czasami mam tak, że jak zacznę mówić, to nie mogę przestać. Ale co zrobić? Ciężko jest być kobietą, która jednocześnie chce żeby ją słuchać i wiedzieć o co chodzi drugiej osobie. Cóż, jedno nie chodzi w parze z drugim. Z drugiej strony, nie miałam ochoty na wysłuchiwanie głupich tłumaczeń Dantego. Niby co miał mi powiedzieć? Że żałuje? Pff… Z pewnością jest ze swojego zachowania dumny. Więc o co mu chodzi?
— Gdybym powiedział, że źle postąpiłem, powiedziałabyś, że nic nowego nie wymyśliłem.
Przewróciłam oczami.
— Odkrycie.
— Ale popatrz na to z mojego punktu widzenia.
— Czyli osoby samolubnej, która nie liczy się z uczuciami innych i myślącej tylko i wyłącznie o sobie.
— Świat czarodziei jest przekonany, że jesteśmy parą. — Posłałam mu groźne spojrzenie. — Nie patrz tak na mnie. To nie moja wina. Sprawa już ucichła, ale Lucas i Naill udzielili wywiadu dla „Czarownicy” i…
— CO?!?! — W nagłym przypływie informacji zerwałam z miejsca, przez co przewróciło się krzesło, robiąc przy okazji dużo hałasu.
— Panno Evans! To jest biblioteka! Proszę się zachowywać! Obowiązuje tu cisza i spokój! — Zza półek wyłoniła się głowa szkolnej bibliotekarki pani Prince, która została przyjęta na to stanowisko jakieś dwa lata temu. Cholernie wkurzająca kobieta. Wystarczy, że rozlegnie się, hm… dźwięk coś typu kładzionego kałamarza na stolik, ta od razu zaczyna prawić kazania. Nie rozumiem, jak to tak można ubóstwiać ciszę. Widocznie są tacy ludzie, który ją kochają. Ciekawe czy kiedykolwiek była na jakiejś imprezie? Pewnie wtedy kazała ściszać basy do minimum.
— Też jestem z tego powodu załamany. — Wyraz twarzy Dantego mówił co innego. — Nie patrz tak na mnie. To nie moja wina. Za kilka dni ukarze się artykuł, z nami na okładce. — Jęknęłam. — Popatrz na to z drugiej strony. Same pozytywy. Ludzie ciągle będą pamiętać o twoim nazwisku, a nie popadnie w niepamięć. Tysiące dziewczyn na całym świecie, będą zazdrościć ci, że twoją miłością życia jestem ja.
— Nie ma co, umiesz pocieszyć człowieka. — Mruknęłam i zaczęłam wrzucać swoje rzeczy do torby.
Właśnie wkładałam ostatnią książkę, kiedy Dante złapał mój nadgarstek i pociągnął do góry. Ten sam, na którym miałam pamiętne znamię po zaklęciu byłego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, Iana Limone, tego samego, który teraz leży w Szpitalu Świętego Munga, na oddziale dla obłąkanych.
Poczułam dreszcz na plecach. Dante wyglądał tak, jakby wiedział co szrama oznacza i czego jest skutkiem, a w dodatku, jakie ma właściwości i najważniejsze, do czego prowadzi, a mianowicie nawet i do obłędu.
— Skąd ją masz?
Wyszarpałam dłoń z jego ręki i wybiegłam z biblioteki.
Chyba już nigdy nie zapomnę strachu, który zobaczyłam w jego oczach.
Byłam przerażona.

— Ruda, możesz w końcu przestać się dąsać, marudzić na każdym kroku i zacząć zachowywać się jak na szkolną złośnicę przystało, bo cię nie poznaję! — Jul pomachała mi ręką przed twarzą. — Lily! Hellow! Ty w ogóle żyjesz?
Od dwóch dni chodziłam zamyślona. Nie reagowałam na nic. Wszystkie czynności wykonywałam niczym robot, który został zaprogramowany tylko do robienia określonych i w dużej mierze bezsensownych poleceń. Cała radość z życia wyleciała ze mnie i pozostała codzienna monotonia, która z każdą sekundą stawała się coraz bardziej przytłaczająca, jakby gęsta mgła, która formowała się w wielką rękę i zaciskała wokół mnie, pozbawiając oddechu i chęci walki o własne życie.
Nawet najgłupsze żarty Huncwotów przestały mnie śmieszyć. Kiedy zobaczyli mnie dwa dni temu wręcz załamaną, usiłowali coś zrobić, aby to się zmieniło. Niestety sytuacja nie uległa poprawie, a ja coraz bardziej popadałam w moją małą otchłań, która coraz bardziej i bardziej mnie pochłaniała w swoje bezlitosne i okrutne oblicze, jakim była depresja.
Wszystko to wywołane było moją ostatnią rozmową z Dante, który patrzył mnie z przerażeniem i niedowierzaniem, a zarazem z ciekawością.
To właśnie przez niego zaczęłam zachowywać się niczym zombie, który tylko je, bo to podtrzymuje go przy życiu. Zombie chyba nie jedzą, tylko mordują. Hm…
Po głowie ciągle krążyła mi nasza ostatnia rozmowa, której nie mogłam wyrzucić z pamięci. I jego twarz. I strach. Ciągle zadawałam sobie te same pytania: skąd on wiedział, jak się domyślił i dlaczego spogląda na mnie w ten dziwny sposób? Jakby czekał na jakiś oznak szaleństwa, wybuch emocji, które ciągle kumulują się we mnie, aż w końcu nie wytrzymam i wyeksploruję.
Jęknęłam.
Siedziałyśmy w Wielkiej Sali, a ja bezsensownie przewracałam zawartość mojego talerza, której w żaden sposób nie mogłam przełknąć.
— Ruda, proszę cię. Zaczynam się o ciebie martwić. Dobrze się czujesz?
Podniosłam wzrok znad mojego małego jedzeniowego teatrzyku, gdzie główną rolę odgrywał liść sałaty, a marchewki były publicznością, która domagała się nowych i zmyślnych akrobacji ze strony zielonego warzywa. Ujrzałam twarz Quin. Martwiła się. I to bardzo. Wyglądała tak, jakby jej najgorsze domysły właśnie się sprawdziły. Bała się. Zresztą ja też.
— Ja… — Urwałam. Bo niby co miałam jej powiedzieć? Że Dante zna moją drugą największą tajemnicę ( Pierwsza to, że jestem niezarejestrowanym animagiem. ) i dobrze by było, gdyby w końcu przestał się na mnie tak gapić, bo nie mogę tego znieść? Nie, nie mogłam. Nie chciałam martwić dziewczyn. To mój problem i sama musiałam sobie z nim poradzić. — Nie…
— Co ty nie powiesz? Tak się składa, że razem z Quin doszłyśmy do tego. Pytanie raczej brzmi: Dlaczego?
— Lily, jesteś naszą najlepszą przyjaciółką i dobrze wiesz, że możesz nam powiedzieć wszystko, nawet gdyby to była najgorsza i najbardziej okropna prawda. Spróbujemy ci pomóc. — Odwróciłam wzrok. — Nie, Lily, spójrz na mnie. Proszę. — Dodała Quin, a ja niechętnie podniosłam wzrok znad mojej małej sceny, gdzie kalafior miał właśnie pocałować pomidora. — Boimy się o ciebie.
Dlaczego mnie to nie dziwi? Przecież sama bałam się o siebie. Nie chciałam im nic zdradzać. Może dlatego, że bałam się ich reakcji, a po części dlatego, że bałam się powiedzieć to wszystko głośno. Z drugiej strony to moje przyjaciółki i powinny wiedzieć wszystko, nawet jeżeli chodzi o prawdę, w związku z tak ważną rzeczą.
Wciągnęłam z głośnym świstem powietrze do moich płuc. Nawet otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Jakby ktoś rzucił na mnie jakieś zaklęcie, które spowodowało, że głos utknął mi w gardle. Zamiast słów, z moich ust, wydobył się cichy jęk.
— Lily, proszę cię.
Chciałam odpowiedzieć. Naprawdę. Niestety, albo stety, ktoś odwrócił moją uwagę. Ktoś, czyli Severus Snape.
Ale od początku.
Nagle zrobiło się ciemno, jakby ktoś zasłonił wszystkie okna. W całym pomieszczeniu znajdował się tylko jeden reflektor, który skierowany był na środek stołu Ślizgonów, gdzie stała ów osoba, w samych (brudnych, neonowo żółtych wyszywanych w zielone, także neonowe parasole) bokserkach i wysoko naciągniętych czarnych skarpetach, śpiewająca i tańcząca: I’m sexy and I know it.
Ach! Te ruchy bioder Smarka! Aż popłakałam się ze śmiechu.
Snape zeskoczył ze stołu i zaczął biegać po całej Wielkiej Sali krzycząc, a raczej udając śpiew, a uczniowie buczeli i rzucali w niego jedzeniem.
Też rzuciłam. ;D
Do smarka dołączyli także Malfoy i bliźnięta Carrow.
Malfoy miał różowe majtki w ćwieki, z napisem na tyłku: Sexy. Jego włosy nie były jak zwykle przylizane, tylko tworzyły afro. Nie macie pojęcia, jak bardzo żałowałam, ze nie mam przy sobie aparatu. Co do bliźniąt Carrow, brak słów. Avery miała czarną, za małą ortalionową bieliznę, gdzie stanik świecił na wiele kolorów, które układały się w strzałki skierowane w dół. Oczywiście majtki były zrobione tak samo. Amycus miał czarny, lateksowy gorset i pończochy, które z pewnością pożyczył od siostry. No i oczywiście majtki, które były niebieskie w czołgi.
Cała czwórka podbiegła do mnie, wskoczyła na stół, założyli ręce za tył głowy, wypieli do przodu pośladki i zaczęli śpiewać i tańczyć: Wiggle, wiggle, wiggle, wiggle, wiggle, yeah. ( Łiggoł, łiggoł, łiggoł, łiggoł, łiggoł, yeah.)
Quin utworzyła usta, a Jul zasłoniła jej oczy. Zresztą sama nie byłam w lepszym stanie.
Ślizgonki podbiegły do naszego stołu i jedna przez drugą zaczęły krzyczeć rzeczy typu:
— AaaAaAAa! Snape! Klepnij mnie! Klepnij mnie! Nie wiedziałam, że jesteś taki gorący!
— Malfoy! Dzisiaj! U mnie! O północy! Nie zapomnij!
Oczywiście Avery także znalazła swoich fanów.
— Ściągaj majty! Ściągaj majty! Pokaż cycki!
Parsknęłam śmiechem. W sumie cały czas się śmiałam. Już zapomniałam, jak to jest.
Zerknęłam na stół nauczycieli. McGonagall patrzyła na to całe przedstawienie z szeroko otwartymi oczami i ustami, co miało znaczyć: Jestem w szoku i jak z niego wyjdę, macie przewalone, w lekkim słowie tego znaczeniu. Zresztą nie tylko ona była w takim stanie. Wszyscy nauczyciele wyglądali tak samo jak ona. Nie dziwie im się. Kiedy rozglądnęłam się po Wielkiej Sali, uczniowie albo zachodzili się śmiechem, albo rzucali w intrygantów jedzeniem. Cóż, chyba po raz pierwszy to nie Huncwoci byli w centrum zainteresowania. A co do Huncwotów, nie było ich nigdzie. Szkoda, stracili niezłe przedstawienie.
Wraz z ostatnim taktem muzyki, komedianci ukłonili się nisko i wybiegli z Wielkiej Sali, a za nimi pobiegł wkurzona McGonagall i dyrektor.
 — Z włosów na nogach Smarka można by było zapleść warkoczyki. — Krzyknęła Jul tak głośno, że było ją słychać w całej Wielkiej Sali, w efekcie czego wszyscy uczniowie parsknęli śmiechem.
— Muszę zamówić sobie jakieś dobre czasopismo z nagimi torsami, by wymazać z pamięci tamtą czwórkę. Będę mieć koszmary! Czy oni wiedzą, że istnieje coś takiego jak siłownia?! A Avery mogłaby zgubić tak na początek z 10 kilogramów, a później drugie tyle. Dlaczego to Huncwoci nie wpadli na tak genialny pomysł i to nie oni obnażyli się przed całą szkołą? Ciało Syriusza… — Quin wyglądała tak, jakby zaraz miała odlecieć. Zresztą nie dziwiłam jej się. Niejednokrotnie widziałam tors Łapy i stwierdzam, że ma się czym pochwalić.
Zachichotałam.
— A podobno jesteś z Kurtem.
— Nawet nie dasz mi pofantazjować. — Quin zrobiła naburmuszoną minę, co miało oznaczać: odczep się. Wiesz, że mam słabość do facetów i jestem niestała w uczuciach.
Wzruszyłam ramionami.
— Lily, a ty co sądzisz?
— Ja? — Nie powiem, Jul zaskoczyła mnie tym pytaniem. Zazwyczaj to one zawsze wszystko komentowały, a ja tylko przytakiwałam głową. Czyżby zaciekawiła ją moja? — To był zamach na moją prywatność i przez długie miesiące będę musiała się leczyć z tego traumatycznego przeżycia.
— Wiewióreczko, ja ci z chęcią pomogę!
Już z pierwszym słowem po moich plecach przebiegł dreszcz, a moje dłonie były mokre od potu. Za mną stała osoba, którą przez ostatnie dwa dni starałam unikać się jak ognia.
Dante objął mnie w tali i przyciągnął do siebie. Spróbowałam wyswobodzić się z jego ramion, ale nie pozwolił mi na to. Zamiast tego przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej. Tak bardzo, że z trudem mogłam oddychać.
Nie mam pojęcia, dlaczego moje ciało zareagowało w ten sposób. Nie wiem, dlaczego się go bałam. Chciałam od niego uciec. Schować się tak daleko, że nigdy w życiu by mnie nie znalazł. Znaleźć miejsce na świecie, taką moją małą prywatną krainę, do której wstęp miałyby tylko wybrane przeze mnie osoby, gdzie nikt by mnie nie znalazł, a ja żyłabym sobie ze świadomością, iż jestem bezpieczna i nikt i nic nie będzie w stanie zniszczyć mojego wyidealizowanego i bezpiecznego kawałka świata. Niestety nie mogłam tam się znaleźć. Musiałam stawić czoła Dantemu, który z niewiadomych mi przyczyn działał na mnie jak magnez.
Mówię poważnie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że tak jest. Ciągle ignorowałam ten dziwny prąd, który przechodził  przeze mnie przy każdym jego dotyku. To było coś niesamowitego, a zarazem strasznego. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Przerażał mnie sam fakt, że mnie i Dante coś łączy. Taka jakby bezbarwna nić, która nie pozwala nam się rozdzielić i samodzielnie funkcjonować.
Ta perspektywa powodowała we mnie narastanie przerażenia, które z każdą sekundą coraz bardziej się wzmagało i wzrastało do coraz większych rozmiarów. W każdym zakamarku mojego mózgu czaiło się jego imię. Popadałam w paranoję, albo w jakąś inną chorobę psychiczną.
Spojrzałam na jego twarz z taką ilością odrazy, na jaką było mnie w tym momencie stać. Starałam się w ten sposób przekazać mu komunikat: Nie obchodzisz mnie, — Kłamstwo. — Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego i daj mi w końcu spokój. Chyba przekaz do niego nie dotarł, bo zaśmiał się głośno śmiechem, który pozbawiony był wszelkich oznak wesołości. Ostatni raz przycisnął mnie do siebie i nagle przywrócił mi wolność, a ja nie byłam przygotowana na taki obrót sprawy i zachwiałam się lekko, wywołując tym samym chichot Dantego.
— Gdybym wiedział, że aż tak czujesz się bezpiecznie w moich ramionach, nie wypuściłbym cię z nich nigdy. — W jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk.
— Skoro miałabym spędzić z tobą całą wieczność, musiałbyś sobie zapewnić długą kąpiel. —Z głośnym świstem wciągnęłam powietrze. — Bez obrazy, Dante ale śmierdzisz. — Ton mojego głosu wcale nie sugerował, że mówię „bez obrazy”.
— To nowe perfumy: Lep na Sklep. — Z rezygnacją pokręcił głową. — Wiedziałem, żeby nie przyjmować prezentu od Zayn’a i Niall’a.
— Szkoda, że i tym razem intuicja cię zawiodła. — Posłałam mu znaczące spojrzenia.
Niestety Dante nie dał się nabrać na moją uwagę. W jednej chwili złapał za mój nadgarstek i przyciągnął go bliżej swojej twarzy. Byłam w takim szoku, że nawet nie próbowałam wyrwać ręki, kiedy Wait przejechał palcem po szramie.
Spodziewałam się, że po raz kolejny zostanę wciągnięta w czyjeś myśli wbrew swojej woli. Przygotowałam się na to, ze poczuję wszystkie jego emocję i ujrzę wizję jego śmieci.
Nic takiego się nie stało.
To był pierwszy i jedyny kontakt z osobą, która nie wciągnęła mnie do swojej głowy.
Wyrwałam rękę, a na jego przystojnej twarzy pojawił się szelmowski uśmiech. Okręciłam się na pięcie i chciałam opuścić Wielką Salę i skierować się do lochów, gdzie miałam dwie godziny eliksirów, kiedy rozległ się za mną krzyk Dantego.
— Myślę, że to cię zainteresuje.
Podał mi Proroka Codziennego, którego jeszcze dzisiaj nie czytałam.
Na pierwszej stronie widniał artykuł:

ŚMIERCIOŻERCY ZAATAKOWALI SZPITAL ŚWIĘTEGO MUNGA.

Zadrżałam. 
Spojrzałam na dziewczyny, które przyglądały się całemu zajściu między mną a Dante w milczeniu. Teraz ich twarze wyrażały strach. Czym prędzej wcisnęłam gazetę do torby i wybiegłyśmy z Wielkiej Sali. Swoje kroki skierowałyśmy ku lochom. Pod salą eliksirów nie było jeszcze nikogo, więc czym prędzej wyciągnęłam gazetę i zaczęłyśmy czytać artykuł.

Dnia 28 lutego, czyli dnia wczorajszego, w godzinach późno wieczornych, na Szpital Świętego Munga napadła grupa składająca się z dwudziestu dwóch Śmieciożerców na czele Z-Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.
Można by się spodziewać, że ich atak będzie skierowany na oddział, w którym właśnie przebywał Szef Biura Aurorów Charius Potter, który w swojej niedawnej akcji był bardzo poważnie zraniony w głowę, przez jedną z zamaskowanych postaci i został skierowany do ośrodka. Jednak ich celem nie okazał się pan Potter, tylko oddział dla obłąkanych, gdzie przebywało wielu niebezpiecznych i stwarzających zagrożenie dla środowiska zewnętrznego czarodziejów. Z tego co wstępnie zostało ustalone przez naszych najlepszych aurorów i uzdrowicieli, zostało uprowadzonych 16 pacjentów, w tym były nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart prof. Ian Limone. Był on jednym z najlepiej strzeżonych chorych w szpitalu. Niestety uzdrowiciele nie chcą odpowiedzieć nam na pytanie, dlaczego był on takim ważnym i niezrównoważonym pacjentem. Z nieoficjalnych źródeł dowiedzieliśmy się, że Ian Limone każdej nocy wykrzykiwał przez sen treści typu: „Zabiję cię! Nawet Dumbledore cię nie ochroni! Kiedy opuścisz Hogwart, odnajdę cię i zniszczę!” Niestety nie wiemy, pod czyim adresem zostały wykrzyknięte te groźby. Wiemy jedno: Jest to uczeń najlepszej szkoły magii na świecie i póki się tam znajduje, jest tam bezpieczny \a.
Z przykrością zawiadamiamy, że w próbie pozbycia się napastników, zginęło dziewięciu znakomicie wyszkolonych aurorów: John Speed Senior (39l.), Zack Beckett (43l.), Caroline Shark (29l.), Paul Orange (56l.), Jane Jonson (33l.), Rixon Box (61l.) Sabine Bag (58l.) Ted Jar (34l.) i emerytowany auror Pollux Black (76l.), który akurat przebywał z wizytacjom w szpitalu. Musimy zaznaczyć, że Szefowi Biura Aurorów nic się nie stało, a pomimo iż próbował wziąć udział w walce, został powstrzymany przez uzdrowicieli. Miejsce zdarzenia, czyli czwarte piętro, zostało prawie doszczętnie zniszczone i w gruzach pomieszczenia zostało znalezione 6 ciał pobratymców Czarnego Pana. Niestety nie dowiedzieliśmy się, do kogo one mogły należeć.
Sami-Wiecie-Komu oraz Śmierciożercom udało się uciec z miejsca zdarzenia. Oczywiście są poszukiwani przez aurorów, ale póki co nie natrafiliśmy na żaden ślad. (Czytaj więcej na stronie 6.)

Podniosłam wzrok znad artykułu, a moje spojrzenie skrzyżowało się z wzrokiem Jul i Quin. Ich miny mówiły to samo, co moje aktualne samopoczucie: było mi słabo i zakręciło mi się w głowie. Wiedziałam, że nie uda mi się uniknąć odpowiedzi na męczące je pytania. Westchnęłam.
— Dlaczego Dante… — Zaczęła Quin, a ja machnęłam ręką, przerywając potok pytań, który właśnie miał wypłynąć z jej ust.
Opowiedziałam im o moim ostatnim spotkaniu z Dante, kiedy to zauważył szramę na moim nadgarstku. Podzieliłam się z nimi moimi podejrzeniami co do wiedzy Wait’a na temat moich parapsychicznych zdolności i zdradziłam im, że kiedy dotknął blizny, nie miałam żadnej wizji i tym podobne.
Typowa dla nich reakcja: zrobiły wielkie oczy, a Jul otworzyła usta ze zdumienia. Zapewne chciały to wszystko jakoś skomentować, lecz pod klasą zebrała się grupa uczniów, a po chwili zadzwonił dzwonek. Slughorn zaprosił nas do klasy. Dopiero gdy rozpakowywałam swoje książki, zdałam sobie sprawę, że nie ma Huncwotów.
— Eliksir Nienawiści. Kto potrafi nam powiedzieć cokolwiek na jego temat? Ach! Panna Evans? Znakomicie!
— Eliksir Nienawiści jest przeciwieństwem Amortencji, czyli najsilniejszego Eliksiru Miłości. Kiedy powąchamy Eliksir Nienawiści, zwany także Odisse, wyczujemy zapachy, które najmniej nam odpowiadają. Przyrządzenie tego wywaru jest bardzo skomplikowane i najmniejszy błąd może spowodować porażkę.
— Wspaniale! 10 punktów dla Gryffindoru! Wyczerpująca i kompletna odpowiedź! Od pięciu lat zachodzę w głowę, jakim cudem nie trafiłaś do mojego domu. Slytherin to idealne miejsce dla ciebie.
—Nie byłabym tego taka pewna. — Chciałam powiedzieć coś więcej, ale do sali weszli Huncwoci, którzy ewidentnie byli z siebie bardzo zadowoleni i z trudem powstrzymywali wybuch śmiechu. Syriusz wyglądał o tyle bardziej komicznie, że w między czasie jadł.
Slughorn podszedł do czwórki chłopców ze smutną miną, a cała radość i zadowolenie, które go przepełniało, gdzieś uleciało.
— Panie Black, tak mi przykro. Proszę przyjąć moje wyrazy współczucia. To był wspaniały człowiek. Nadal nie mogę zrozumiej jak to się mogło stać. — Profesor pokręcił z rezygnacją głową.
Syriusz zrobił zdezorientowaną minę. Rozglądnął się po pomieszczeniu, jakby chciał znaleźć odpowiedź na wcześniejsze słowa mistrza eliksirów.
— A co się stało? — Odparł z pełnymi ustami, przy okazji plując kawałkami bułki dookoła.
W normalnych warunkach przejechałaby otwartą dłonią po twarzy. Co za dureń. Przewróciłam oczami.
Slughorn miał zmieszaną minę.
— Nie czytał pan dzisiejszego wydania Proroka Codziennego? — Syriusz pokręcił głową. — Przykro mi, że to właśnie ja muszę przekazać tą smutną nowinę, ale twój dziadek Pollux, został zamordowany przez Śmierciożerców, którzy napadli na Szpital Świętego Munga wczorajszej nocy.
Syriusz wzruszył ramionami.
— I tak go nie lubiłem.
Ręce opadają przy tym człowieku. Właśnie dowiedział się, że bliska mu osoba straciła życie z rąk barbarzyńców, a po nim spłynęło to tak, jakby właśnie wziął prysznic i resztki wody, które zostały na jego ciele, wytarł w suchy ręcznik, nie pozostawiając żadnego śladu roztworu. Gdybym to ja dowiedziała się, że moim bliskim groziłoby jakieś niebezpieczeństwo lub straciliby życie, odchodziłabym od zmysłów. Starałabym się, by wszystko naprawić i wszystko wróciło do swojego poprzedniego stanu. Najwyraźniej Syriusz nie myślał podobnie.
Slughorn jeszcze bardziej się zmieszał. Mruknął coś pod nosem i powrócił do prowadzenia lekcji.
Podczas warzenia wywarów moja całkowita uwaga była zawsze pochłonięta tym zajęciem. I tym razem tak się stało. Wszystkie myśli, które do tej pory siedziały w mojej głowie; śmierć wielu aurorów, występ Ślizgonów, a przede wszystkim słowa, które Limone wykrzykiwał podczas snu… To wszystko zniknęło. Byłam tylko ja i wywar. Całą swoją uwagę poświęcałam, by jak najlepiej i najdokładniej uwarzyć swój eliksir, przy okazji koncentrując się na tym, aby nie pomylić składników. Na koniec lekcji to wszystko opłaciło się, gdyż profesor Shlughorn okazał się tak wspaniałomyślny i zwolnił mnie z pracy domowej, iż jak to stwierdził: „Sam by nie zrobił tego lepiej.”
Pff… Akurat.
Po eliksirach udaliśmy się do Wielkiej Sali, gdzie panował szampański nastrój.
Pewnie zapytacie się: dlaczego?
Otóż wszędzie były zdjęcia czwórki Ślizgonów, sprawców porannego zamieszania, którzy tańczyli na wszystkich fotografiach. Sami zainteresowani siedzieli z pochylonymi głowami, a z ich min, można było łatwo wywnioskować, że są wściekli i żałują swojej głupoty.
Ale czy na pewno?
Po dłuższej penetracji ich twarzy, która trwała aż trzy sekundy, co wystarczyło, aby posłali mi mordercze spojrzenie, wywnioskowałam, iż kompletnie nie wiedzą o co chodzi i jak do tego doszło. Wyglądali tak, jakby chcieli zamordować każdą osobę, która znalazła się w ich polu widzenie. Cóż, za swoją głupotę należy płacić.
— Smarku! Trzeba było wcześniej wybrać gacie! — Taa… Świat wraca do normy. Łapa w swoim żywiole. Ani śladu po żałobie. Co ja mówię? Przecież on nawet nie przejął się śmiercią bliskiej mu osoby. Dureń.
— Malfoy! Mój pies ma większe jaja od ciebie!
Wielka Sala wypełniła się śmiechem, a powyżej wymieniona dwójka wyglądała tak, jakby właśnie dostała ataku szału i tylko obecność nauczycieli powstrzymuje ich przed użyciem niewybaczalnych zaklęć.
— Potter, skąd wiesz? Przecież ciebie nie było. — Powiedziałam z chytrym uśmiechem. Coś mi mówiło, że moi „kochani” przyjaciele nie mają czystego sumienia.
Potter nie dał po sobie poznać, że go zaskoczyłam tym pytanie. Ba! Nawet się nie zmieszał. Kurde, a już chciałam wlepić mu szlaban. Dobra, żartuję z tym szlabanem.
— Evans, to że nas nie widziałaś przy stole, to nie oznacza, że nas nie było. — Posłałam mu zdezorientowane spojrzenie, na co chłopak zachichotał. — Siedziałem z moją nową dziewczyną, Siną ( czyt. Zina. ;p). Wiesz, tą słodką Krukoną z szóstego roku, która ma piękne zielone oczy i kasztanowe włosy. — Te wyzywające spojrzenie Pottera... — Łapa…
— Ej! Może pozwolisz mi wypowiedzieć się sam za siebie? Nie potrzebuję lokata!
— Adwokata. — Poprawiłam go automatycznie, za co posłał mi groźne spojrzenie, które miało znaczyć: Milcz, albo każę cię wychłostać.
Przewróciłam oczami, co wywołało ich śmiech.
— Byłem z…
— Nową dziewczyną. — Wcięła mu się w słowo Quin. — Proszę cię, przecież nie robisz nic innego, tylko poszukujesz nowej panny. Czy jest choć dziesięć, w całej szkole, z którymi się nie całowałeś?
Mimowolnie zaczerwieniłam się, co nie uszło uwadze dziewczyn i Huncwotów.
— No co? Przypomniała mi się taka jedna scena z książki, którą ostatnio czytałam.
— Niech zgadnę: Akcja działa się w jej pokoju. Leżeli na jej łóżku, które pokrywała jedwabna narzuta. Ona postanowiła się zabawić jego kosztem, sprawiła, że napalił się na nią i pragnął wyruchać ją na wskroś. — Posłałam mu zdezorientowane spojrzenie. Nie powiem, zaskoczył mnie takim obrzydliwym słownictwem. Kątem oka spojrzałam na Quin, która trzymała się za pierś i słuchała tego wszystkiego z zapartym tchem.
— Co było dalej?! — Nie wytrzymała Szpilka.
Przewróciłam oczami.
 — Nachyliła się do jego ucha, — Łapa z każdym słowem pochylał się ku Jul, czym zasłużył sobie na niezadowolone spojrzenie Remusa. — szepcząc: Żartowałam! — Odsunął się od Truśki, która wyglądała tak, jakby miała się rzucić na Łapę z dzikim okrzykiem: Bierz mnie! Jestem Twoja! Taa… Od zawsze wiedziałam, że ta dziewczyna ma słabość do facetów.
— COOO!! Tak po prostu?! Co za małpa! Jak mogła! Tak bawić się jego kosztem! Jakbym mogła, to bym ją rozszarpała, udusiła i przybiła do ściany, wystawiając ją na pośmiewisko tłumu!
— Quin, zastanów się, jak ja… To znaczy ta bohaterka się czuła? Tym bardziej, że ten chłopak, nazwijmy go Syriuszem, ok? A więc Syriusz miał przyjaciela, który był szaleńczo zakochany w…
— Nazwijmy ją Lily, ok? — Wtrącił mi się w słowo Łapa.
— CO?! NIE!! Dlaczego ona ma na imię tak jak ja?!
— Bo ty nazwałaś głównego bohatera Syriusz. — Łapa wzruszył ramionami. — Poza tym, nikt nie utożsamia ciebie z nią. — Syriusz posłał mi znaczące spojrzenie. — Chyba, że masz coś do ukrycia? — Poruszał brwiami.
Zmierzaliśmy w niebezpiecznym kierunku. Postanowiłam odbiec od tematu.
— Czytałeś tą książkę? I co sądzisz o zakończeniu?
— Proszę cię. Ja tylko zgadywałem! Wybacz, Ruda, pomyliłaś mnie z Remusem.
Przewróciłam oczami dokładnie w tym samym momencie, kiedy rozległa się muzyka: I’m sexy and I know it, a uczniowie, a raczej grono męskie, stanęło koło stolika Ślizgonów i zaczęli przedrzeźniać ich poranny taniec. Tak, Huncwoci tańczyli w pierwszym rzędzie. Coś w ruchach ich bioder przypominało kręcenie pośladek Tlenionego, Smarka i Jednojajowych.
Biedaki, przez najbliżej tygodnie będą wypominać im ich poczynanie. Chcieli być chociaż raz w centrum uwagi, to mają. Nie żeby było mi ich szkoda… Błahahaha! Dobrze im tak!
Nie dziwę się, że cała czwórka wybiegła z Wielkiej Sali z krzykiem. Na pożegnanie zrobili im: Wiggle, wiggle, wiggle, co wywołało śmiech ze strony żeńskiej oraz krzyki i wyzwiska Ślizgonów.
Huncwoci wrócili ze szczęśliwymi minami do stołu, tak Peter też tańczył. Jul zaczęła szeptać Lunatykowi na ucho, jaki to był wspaniały, blablabla. Glizdogon poszedł gdzieś z Laurą. Kolejny szok! Oni dalej są parą. A Potter i Black pochłaniali wszystko co wpadło im w ręce. Jedynie Quin siedziała z zasępioną miną.
— Co się stało?
Ta tylko machnęła ręką i złapała swoją szkolną torbę. Dokładnie w tej samej chwili zorientowałam się, że zostawiłam moje wypracowanie z Zielarstwa w dormitorium.
Zła ze swojej głupoty, wybiegłam z Wielkiej Sali, ciesząc się, że mam jeszcze jakieś 15 minut do kolejnych zajęć.
Jak się okazało, pergamin leżał na biurku, przywalony księgami zaklęć z Zakazanej Biblioteki, którą wczoraj odwiedziłam i w przypływie natchnienia, wzięłam kilka opasłych tomisk, które przez pół nocy penetrowałam, ale dzięki temu opanowałam rzucanie zaklęcia tłukącego.
Kiedy wracałam, spotkałam ostatnią osobę, którą chciałabym widzieć.
Erik Night, który leżał skulony pod ścianą. Gdyby nie to, że byłam wyczulona na obecność tego chłopaka, nie rozpoznałabym go.
Wyglądał… strasznie. Miał całą twarz we krwi i poszarpane ubranie, gdzie tu i ówdzie przesiąknięte było czerwonym atramentem.
Nie chciałam do niego podchodzić. Nie chciałam mieć nic z nim wspólnego. Dalej nie potrafiłam wybaczyć mu, tego co chciał mi zrobić.
Ale czy mogłabym zostawić go w takim stanie?
To tak, jakbym przeszła koło małego szczeniaczka, który umiera z głodu, a ja na odchodnym wymierzyłabym mu porządnego kopniaka.
Nie, nie mogłam tak postąpić. Pomimo, że każda komórka, każdy nerw nakazywał mi, abym nie zbliżała się do Night’a, zrobiłam na przekór sobie i podbiegłam do chłopaka.
— Zostawcie mnie! Powiedziałem już, że…
— Erik, proszę. — Przerwałam mu. — To ja. Nic ci nie zrobię.
— Nie zrobię tego! Nie przyłączę się do was! Nie skrzywdzę jej!
— Kogo?
— NIEEE!!!
— Erik, to ja, Lily. — Powtórzyłam. Przy okazji miałam nadzieję, że Night w końcu się uspokoi i powie mi, kto mu to zrobił i o co chodzi z: Nie zrobię tego! Nie przyłączę się do was! Nie skrzywdzę jej! — Co się stało? Nic ci nie zrobię. — Powtarzałam w kółko te same słowa, mając nadzieję, że chłopak w końcu się uspokoi. — Proszę, powiedz mi, a spróbuję ci pomóc. Erik…
— NIE! Nie możesz!
Chłopak zaczął wyrywać się z mojego uścisku. W normalnych warunkach, pobiegłabym szukać pomocy, ale coś mi mówiło, że to by nie pomogło.
— Chodź, złap się mojego ramienia. Zaprowadzę cię do Skrzydła Szpitalnego.
— NIE! Nie tam! Nie możesz!
Co miałam zrobić? Bałam zostawić go na tym korytarzu. Miałam obawy, że ten ktoś kto pobił Night’a, jest w pobliżu i obserwuje nas ze swojego ukrycia. Przez chwile przemknęła mi myśl, że to kolejny głupi kawał Huncwotów, ale od razu skarciłam siebie, za tak pomysł. Nawet ich głupota ma jakieś granice. Wzięłam Erika pod ramię i z trudem ruszyłam korytarzami zamku. Zadanie było o tyle trudne, że chłopak był dwa razy cięższy ode mnie i ciągle stawiał opór. Zaprowadziłam go do jego Pokoju Wspólnego, a raczej, do jego sypialni. Przez całą drogę zastanawiałam się, co było przyczyną pobicia. Cały czas powstrzymywałam się od zadania miliona pytań, które kłębiły się w mojej głowie. Chciałam wiedzieć, kto go pobił, a przede wszystkim, dlaczego. Co im lub mu odmówił i czego się tak bardzo bał. Tak, jego głos był przesiąknięty lękiem, a całe ciało drżało.
Nie odezwałam się do niego słowem, kiedy obmywałam jego ciało z krwi, która cały czas sączyła się z głębokich ran. W połowie czynności, chłopak usnął. Posiedziałam chwilę przy nim, podziwiając jego przystoją twarz. Nie mogłam pojąć, dlaczego uroda nie idzie w parze z rozumem. Niestety nie da się mieć wszystkiego.
Po jakiejś godzinie wyszłam z jego dormitorium i skierowałam się ku wyższym piętrom zamku. Ciągle przed oczami miałam twarz Erika.
Nie było sensu iść na zielarstwo, gdzie dobiegała końca już druga lekcja. Udałam się do gabinetu dyrektora.
Miałam zapukać do drzwi, ale usłyszałam znajomy głos, który był stłumiony przez grube, dębowe drzwi. Przysunęłam do nich ucho.
— … obawiam się, że to może posunąć się dalej, a nietypowe zdolności, które są zagrożeniem dla każdego z nas, w końcu wybuchną. — Właścicielem głosu był Dante.
— Nie możemy dopuścić, aby więcej osób dowiedziało się o tym. — Dumbledore mówił bardzo cicho i zdecydowanie. Musiałam przycisnąć ucho jeszcze bardziej, aby nie stracić żadnego słowa. — Sam też byłeś bombą, która w każdej chwili mogła wybuchnąć. Musimy zrobić wszystko, aby i tym razem to powstrzymać. Pamiętam, że pomógł ci w tym twój przyjaciel. Nie możemy pozwolić, by uczeń mojej szkoły został z czymś takim sam. Musisz mnie informować na bieżąco. Rozumiesz? To bardzo ważne. Jeżeli zorientujesz się, że zaczynają występować jakieś niepokojące oznaki, masz do mnie się natychmiast stawić. W żaden sposób nie mogę dotrzeć do… Zresztą nie ważne.
— Obiecuję, że będę bacznie obserwował… — Rozległ się dźwięk przesuwanych krzeseł, co uniemożliwiło mi usłyszenie imienia tego kogoś.
Dźwięk przesuwanych krzeseł… W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka z napisem: Wiać! Niestety, jak ciamajda, to ciamajda i potknęłam się o sznurówki moich trampek i runęłam jak długa, przewracając przy okazji zbroję, która nie mam pojęcia po co tam stała. Oczywiście narobiłam dużo hałasu.
Drzwi otworzyły się i pojawiły się w niej dwie sylwetki, które tempo wpatrywały się we mnie. Jak można się domyśleć, pierwszy odezwał się Dante, na którego twarzy malował się szyderczy uśmiech.
— Nie ładnie podsłuchiwać, Wiewióreczko.
— Masz za bardzo wybujałą wyobraźnie. Ja tylko przechodziłam obok.
Obaj posłali mi niedowierzające spojrzenia. Taa… Przechodziłam obok… Stać mnie na znacznie lepsze kłamstwa.
Podniosłam się i otrzepałam z kurzu. Mogliby tu od czasu do czasu pozamiatać.
Dante pożegnał się z dyrektorem, a Dumbledore zaprosił mnie do środka. Usiadłam na krześle, które z pewnością zajmował wcześniej Wait. Wiem, bo było jeszcze ciepłe od jego tyłka. Dumbledore usiadł po drugiej stronie i zaczął we mnie wiercić dziurę.
— Co cię do mnie sprowadza?
— Ja… — Odchrząknęłam. Jak mam powiedzieć dyrektorowi szkoły, że jakąś godzinę temu na jednym z korytarzy znalazłam zakrwawionego ucznia, który na dodatek był śmiertelnie przerażony i nie chciał iść do Skrzydła Szpitalnego by opatrzyć mu rany, a kiedy udaje mi się jakoś doczłapać z nim do pokoju i zatamować krwotok, on usypia i majaczy przez sen „Nie zdradzę jej”? Po co ja w ogóle tutaj przyszłam, skoro nie wiem czego chcę? Czepiłam się pierwszej rzeczy, która przyszła mi do głowy. — W dzisiejszym Proroku Codziennym było napisane, że profesor Limone… — Głos zamarł mi w gardle. Nie potrafiłam wydusić z siebie nic więcej. Dumbledore odebrał moje milczenie jako przejaw strachu. Pokiwał ze zrozumieniem głową.
— To bardzo niepokojący fakt, patrząc na to, że znajduje on się teraz w rękach Śmierciożerców, a tylko nasza dwójka wie, że biedny profesor Limone cierpi na rozdwojenie jaźni, inaczej mówiąc, w jednym ciele zamieszkują dwie osoby, o dwóch różnych osobowościach, które ujawniają się pod wpływem zaklęcia oraz, jak się domyślam, podczas snu. Stąd te wszystkie nocne krzyki. Jednakże są rzeczy, które zaniepokoiły mnie jeszcze bardziej. Lily, — Dumbledore popatrzył na nie tymi swoimi niebieskimi oczami tak, że pod ich siłą wgniotłam się w krzesło jeszcze bardziej. Jego wzrok był przenikliwy. Nawet bardzo. I zatroskany. — Nie wykluczone, że profesor Limone będzie chciał ciebie odnaleźć…
— … by mnie zabić. — Dokończyłam za dyrektora, a on niechętnie pokiwał głową.
— Tak. — Urwał na chwilę, jakby zastanawiał się, co może, a czego mu nie wolno powiedzieć. — Obawiam się, że zostanie on do tego przymuszony. Moim zadaniem będzie zrobienie wszystkiego, by mu to udaremnić, a ciebie ochronić najlepiej jak potrafię. Dlatego Lily mam prośbę do ciebie. Proszę cię, byś nie opuszczała zamku. Mam na myśli, iż nie powinnaś jechać do domu na święta. — Mimowolnie zrobiłam oburzoną minę. — Lily, wiem, że chciałabyś spędzić Wielkanoc z rodziną, ale spróbuj zrozumieć, że chodzi tutaj przede wszystkim o twoje bezpieczeństwo.
— Ale… Ale… Przecież jak będą wakacje, to nikt nie będzie się mną opiekował. — Próbowałam protestować.
Dumbledore posłał mi pełne zawodu spojrzenie.
— Myślisz, że mógłbym pozwolić na to, by coś ci się stało? Wydaje ci się, że pozostawiłbym cię bez jakiejkolwiek opieki ze strony aurorów? Jesteś w błędzie, Lily. Śmierciożercy nie zbliżą się do zamku, póki jestem tu ja. Lily, nie wątpię, że jesteś znakomita czarownicą i masz znacznie większe predyspozycje niż większość twoich rówieśników. Znasz znacznie więcej zaklęć, ale to nie wystarczy. Nie pokonasz zgrai Śmierciożerców w pojedynkę. Poza tym, zapominasz o bardzo ważnym i małym szczególe. Dopiero za dziesięć miesięcy będzie ci wolno używać czarów poza szkołą.
Zrobiło mi się głupio. Bardzo głupio. Dumbledore przez cały czas próbował mi wytłumaczyć, jak bardzo ważne jest dla niego bezpieczeństwo, nie tylko moje, ale i wszystkich uczniów, a ja zaczęłam przedstawiać swoje humorki. W ten sposób tylko udowodniłam, jak bardzo jestem niedojrzała i daleko mi do osiągnięcia poziomu dyrektora, który jest świątynią mądrości i spokoju. Nie chciałam, by myślał o mnie w ten sposób. Chciałam mu udowodnić, że… Właściwie co? Że jestem, odpowiedzialna? Mądra? Godna zaufania? Nie. Tutaj chodziło o coś innego. Coś na wagę honoru. Nie potrafiłam tego jasno sprecyzować. Poczułam się mała i nic nie warta.
Westchnęłam.
— Przepraszam. Ja… Nie powinnam była… — Kolejne westchnięcie. — Jeszcze raz przepraszam. Zrobię, jak pan sobie życzy. Nie pojadę do domu. Zostanę w zamku. — Umilkłam. Poczułam, że to jest właśnie ten moment, aby opuścić gabinet dyrektora.
Wstałam i skierowałam się w stronę drzwi. Miałam już się pożegnać, kiedy Dumbledore wstał i podszedł do mnie. Położył dłoń na moim ramieniu, a ja mimowolnie spojrzałam w jego niebieskie oczy.
— Przykro mi, Lily. Tak będzie lepiej.
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiała.
— Czy jest coś jeszcze, co chciałabyś mi powiedzieć?
Jak ja nie znoszę tej jego wyczulonej intuicji! Miałam wrażenie, że dyrektor czyta mi w myślach.
Oczywiście, że chciałam coś jeszcze powiedzieć. Coś, czyli scenka, w której pierwsze skrzypce grał pobity Erik Night. Wiedziałam, że Dumbledore zrobiłby wszystko, by dowiedzieć się, co zaszło, ale czy mogłam to wszystko powiedzieć? Rzucić hasło typu: „Wie pan co? Nie poszłam dzisiaj na zajęcia, bo na korytarzu spotkałam pobitego ucznia, którego zaprowadziłam do jego sypialni. Nie chciał iść do Skrzydła Szpitalnego, jakby się bał, iż ktoś tam go jeszcze raz napadnie. Coś ciągle mówił. Nie zrobię tego i tym podobne. Miałam powiedzieć panu wcześniej, ale uznałam, że moje bezpieczeństwo jest ważniejsze. Pff…
— Nie. To wszystko. Do widzenia.                 
Nie było sensu iść na zaklęcia, które dobiegały właśnie końca, więc udałam się do biblioteki. Przez całą drogę moją głowę zaprzątały myśli dotyczące ostatniej rozmowy z dyrektorem.
Wzięłam pierwszą lepszą książkę i zagłębiłam się w lekturze. Jak się okazało, opowiadała ona o krwiożerczych bestiach, które pod osłoną nocy, przybierają swoje prawdziwe kształty, np. stają po kawałku rybą, nosorożcem, hipopotamem, żyrafą, smokiem i centaurem  (Gdyby nie dołączone fotografie, nie potrafiłabym wyobrazić sobie takiego połączenia. Ohyda!) i pożerają swoje ofiary, zadając im przy tym niewyobrażalne męki.
Jak łatwo się domyśleć, po dziesięciu minutach odpłynęłam, czyli moje myśli pognały w całkiem innym kierunku, a bardziej precyzyjnie mówiąc, ku Erikowi.
Martwiłam się o niego.
Naprawdę.
Każdy normalny człowiek powiedziałby, że po tym co mi (prawie) zrobił, miałby tą kanalię daleko w poważaniu. Jednak nie ja.
Tak wiem, szkolna złośnica ma uczucia i jest zdolna przejawiać uczucia, jakim jest troska oraz strach o drugą osobę. Nieprawdopodobne, a jednak.
Ciągle przed oczami stawała mi jego skulona postać, która osłaniała swoje ciało w obawie, iż jego oprawcy znów się pojawią i powrócą do tortur, gróźb i zadawanie bólu. Im dłużej zastanawiałam się, kto mógł się do czegoś takiego posunąć, tym bardziej moja lista zawężała się, a mówiąc krótko, była całkowicie pusta.
Najpierw pomyślałam o Ślizgonach, ale od razu odrzuciłam tą opcję, gdyż nigdy nie widziałam, by Night miał z nimi na pieńku. Podejrzani nr 2, Potter i Black. Nie, oni nie posunęliby się aż tak daleko. Trudno w to uwierzyć, ale nawet ta dwójka ma jakieś granice.
Tu moja lista się kończyła.
Z tego co wiem, a jestem znakomitym obserwatorem, Night nie miał żadnych wrogów. Wręcz przeciwnie; ten chłopak to odzwierciedlenie duszy towarzyskiej. No dobra, może troszkę przesadziłam. To Huncwoci byli zawsze w centrum uwagi i to właśnie ta czwórka stanowiła punkt odniesienia w sprawach kontaktów towarzyskich i przyjacielskich. Chyba nie było ucznia, bądź (a zwłaszcza) uczennicy, którzy by nie znali ich imion i nazwisk. Night także cieszył się popularnością, szczególnie u damskiego grona. Nie dziwię się. Był cholernie przystojny i miał bardzo dobrze wyrzeźbioną klatę. Kto mógł posunąć się do tego, by na niego napaść? Odpowiedź na to pytanie chciałabym znać od razu, ale wiedziałam, że mimo iż będę prosić Erika o podanie mi nazwisk, on ich nie zdradzi. Nie wiem dlaczego, ale miałam przeczucie, iż to nie taka jednorazowa akcja i do podobnych pobić dojdzie jeszcze niejednokrotnie i nie koniecznie na jednej osobie.
Z hukiem zatrzasnęłam książkę i skierowałam się w stronę regałów. Miałam wkładać tomisko w przeznaczone dla niej miejsce, kiedy czyjeś ręce oplotły mnie w tali, a przez moje ciało przeszedł dreszcz.
— Moja księżniczko, kochana. Co tu robisz sama?
W normalnych warunkach bym parsknęła, ale w obecnych…
— Dobrze się czujesz?
— Będę twym rycerzem, na rumaku cię przewiezę.
Posłałam mu pełne niedowierzania spojrzenie.
— Raczej: Przewiozę. I nie, odpada.
— Do mej wieży cię zawiozę i na łóżku położę.
— Potter, dobrze się czujesz? — Chciałam wyplątać się z jego objęć, ale jak na złość trzymał mnie w żelaznym uścisku.
— A teraz Evans mnie pocałujesz.
Zrobiłam wielkie oczy. Hellow! On przecież ma dziewczynę!
Jego usta zbliżały się coraz bliżej moich, a jakaś część mnie, chciała, aby doszło do tego pocałunku. Pragnęłam poczuć dotyk jego warg na moich. To tak, jakbym właśnie miała dostać spóźniony prezent świąteczny — dany za późno, ale najlepszy. Druga — ta mądrzejsza, wiedziała, że to złe i to właśnie ona wzięła górę. Kiedy twarz Pottera znajdowała się jakieś trzy cale od mojej, wcisnęłam pomiędzy nasze głowy książkę, którą przez cały czas trzymałam.
Efekt: Potter, który sobie pomyślał, że warto by było pokonać dzielącą nas odległość jak najszybciej, walnął się w opasłe tomisko i w nagłym przypływie złości użył tak brzydkich słów, że pani Prince wywaliła nas z biblioteki, zakazując przekraczać jej próg, przez najbliższe miesiące. Taa… Jej sanktuarium zostało zbezczeszczone.
Kiedy tylko znalazłam się na korytarzu, moim marzeniem była ucieczka przed Potterem. Niestety dziwnym trafem on zawsze wiedział kiedy i gdzie jestem, co mnie przyprawiało o białą gorączkę.
Potter odwrócił się w moją stronę i wolnym krokiem zaczął się do mnie zbliżać. W geście obronnym skrzyżowałam ręce na piersi.
— Wiesz co Evans, tak sobie pomyślałem…
— No nie! Ty myślisz? A byłam pewna, że nie masz mózgu.
Potter puścił moją uwagę mimo uszu.
— Na naszych ostatnich treningach Quiddich’a, radziłaś sobie całkiem nieźle.
Nie powiem, zaskoczył mnie tym stwierdzeniem. Za każdym razem, kiedy byliśmy na stadionie, Potter cały czas mruczał z niezadowolenia pod nosem, a tu co? Czyżby on mnie pochwalił?
— Czy ja dobrze słyszę? Proszę weź powtórz, bo chyba się przesłyszałam.
Potter przewrócił oczami.
— Słuch cię nie zawodzi. — Wyszczerzył się po Huncwocku. — Ale wiesz, wielki mecz już coraz bliżej, a my dalej nie omówiliśmy stosownej taktyki. — Popatrzył na mnie spod kurtyny swoich rzęs. Chyba wiedziałam do czego zmierza. — Co powiesz na randkę? Porozmawiamy, a przy okazji omówimy kilka szczegółów związanych z…
Dopiero kiedy wspomniał o randce, zdałam sobie sprawę, że Potter znajduję się blisko mnie. Za blisko. Byłam tak sparaliżowana głębią jego orzechoych oczu, że nie mogłam się poruszyć. Magiczne słowo: randka, otrzeźwiło mój umysł i zaczęłam się cofać. Pech chciał, że stałam stopę od ściany i chcąc nie chcąc wpadłam na nią. Potter ewidentnie był z siebie zadowolony. Właśnie takiego obrotu sprawy się spodziewał, a ja jak jakaś głupia pusta lalka, która należy do jego fanklubu i lgnie do niego, niczym mucha do lepu, wpadłam w jego zasadzkę. Potter popatrzył na mnie z triumfem na twarzy, a mi zrobiło się słabo.
Jasne, już nie raz twierdziłam, że Potter świetnie całuj, ale to nie oznaczało, że mamy stać na każdym korytarzu i się obściskiwać. Cholera! Ja przecież nawet nie byłam jego dziewczyną! Z drugiej strony, wystarczyłoby tylko jedno moje słowo i…
Nie! Stop! O czym ja myślę?! Bardziej szalonego pomysłu, to ja w życiu nie miałam! Być dziewczyną Pottera, tylko po to, aby móc się z nim całować. Pff…
— I co teraz powiesz?
— Masz coś na zębie. Czyżby szminkę swojej panny?
— Prawda jest taka, że…
— Ciebie rzuciła, a ty szukasz pocieszenia we mnie? Zresztą jak zawsze. Kiedy któraś ci nie odpowiada, zawsze przychodzisz, bo masz nadzieję, że będę twoim pocieszeniem!
Potter popatrzył na mnie z góry.
— Czy wydaje ci się, że cały świat kręci się tylko i wyłącznie wokół ciebie? Sprowadzę cię na ziemię, mówiąc, że nie. Nie jesteś pępkiem świata! W końcu musisz zrozumieć, że prócz ciebie istnieją inni ludzie, którzy także mają uczucia. Ludzie, którzy nie myślą tylko o sobie, a patrzą na innych.
Teraz mnie naprawdę wkurzył. Aż trzęsłam się ze złości.
— Ja myślę tylko o sobie? Ja myślę tylko o sobie? Zastanówmy się. Kto leżał chory w szpitalu i pobiegł na stadion, aby uratować ci życie? Ja.  Kto…
— Co? Na tym lista twoich dobrych uczynków się kończy?
Wymierzyłam mu siarczysty policzek.
— Tak, wiem Evans, prawda boli. Popatrz na te wszystkie głupie rzeczy jakie zrobiłaś. Lista jest znacznie dłuższa, niż ci się wydaje. Od czego by tu zacząć… Ach tak, uciekłaś z Hiszpanii, poszłaś na jakiś głupi koncert, a później gazety rozpisywały się na twój temat, bo Lilyanne Evans MUSI być w centrum uwagi! Później zakablowałaś na nas do McGonagall, bo w nagłym przypływie inwencji pomyślałaś sobie, że dobrze by było, gdybyśmy wylecieli ze szkoły. Niespodzianka! Nie udało ci się. Tak wiem, musiałaś być tym faktem bardzo załamana, ale przecież masz takie wspaniałe pomysły i w najbliższej przyszłości znowu coś wymyślisz, prawda? Pamiętaj, Evans, my zawsze będziemy krok przed tobą.
Nie mogłam go dłużej słuchać. Niepostrzeżenie wyciągnęłam różdżkę z szaty i rzuciłam na niego pierwsze zaklęcie jakie przyszło mi do głowy.
Błysnęło niebieskie światło, a Potter padł nieprzytomny na podłogę. Postanowiłam się troszkę na nim powyżywać i transmutowałam mu całą głowę, w efekcie czego jedno oko miał większe, a drugie mniejsze, wargi zajmowały pół twarzy, nos miał garbaty (trzy razy większy niż normalnie), z czoła wyrastał róg, a ze szczytu głowy rogi. Pozbyłam się także jego włosów. Został jeden na samym czubku.
Niestety, ta jego nagła metamorfoza nie poprawiła mi nastroju w ogóle, tak więc kiedy weszłam do Pokoju Wspólnego, łatwo można było wywnioskować, że jestem wściekła.
Nawet nie spojrzałam na Quin, która siedziała z Syriuszem. Mój mózg ledwo zarejestrował jej krzyk: Nie wchodź do dormitorium! Ale byłam tak wściekła, że nie przejęłam się jej słowami tylko z całej siły walnęłam czubkiem buta w drzwi, które prawie wypadły z zawiasów.
Musiałam kilkakrotnie zamrugać, by dotarło do mnie, to co widzę.
W całym pokoju było chyba z dwieście świeczek, a na podłodze, która była cała w płatkach róż, znajdowali się Jul i Remus cali w czekoladzie i bitej śmietanie.
Na szczęście byli ubrani.
Ten szok na ich twarzach…
— Prze… Przepraszam. Nie przeszkadzajcie sobie.
Zbiegłam tak szybko do Pokoju Wspólnego, że prawie zabiłam się na schodach, bo oczywiście moje sznurówki były rozwiązane.
Z daleka zobaczyłam Syriusza, który dusił się ze śmiechu. Twarz Quin mówiła sama za siebie: Mówiłam ci. Trzeba było mnie posłuchać.
Chciałam jak najszybciej opuścić Pokój Wspólny. Od tych wszystkich śmiechów i rozmów, dostawałam ataku szału. Skierowałam się w stronę drzwi, ale ktoś złapał mnie za rękę. Ktoś, czyli Dante.
— Kogo moje piękne oczka widzą. Toż to nasza szkolna piękność, Wiewióreczka!
Posłałam mu mordercze spojrzenie.
— Oo… Widzę, że humorek nie dopisuje? Tak? Cóż, mam na to lekarstwo. Dostałem list od wydawcy „Czarownicy”, w którym napisał mi, że artykuł o nas pojawi się w najbliższy poniedziałek. Cieszysz się?
Miałam ochotę krzyczeć. Głośno. Zamiast tego zarzuciłam włosami i wybiegłam z pomieszczenia.
Gdybym była wulkanem, to cały zamek, Hogsmeade i Zakazany Las byłyby w lawie, która uleciałaby z mojego ciała wraz ze złością. Kto by pomyślał, że od rana, kiedy mój nastrój był wręcz nienaruszony, do popołudnia zmieni się tak gwałtownie?
Miałam ochotę kopać we wszystko i we wszystkich, których spotkałam. Chciałam się wyżyć, dać upust złości, która coraz bardziej wypełniała moje ciało, zatruwając swym negatywnym działaniem każdą zdrową komórkę mojego ciała.
Z tego wszystkiego wlepiłam kilka szlabanów jakimś drugoroczniakom za to, bo na mnie spojrzeli. W normalnych warunkach spłynęłoby to po mnie niczym woda, ale w obecnych…
Całe moje ciało przeszywał niewidzialny prąd, który powoli przepalał wszystkie nerwy w moim ciele. Najbardziej bolała mnie nie głowa, ale szrama na mojej lewej ręce. Tak jakby chciała mi dać znać, że jeżeli nie ochłonę, stanie się dla mnie coś złego. Jakby nowy dar, którego z pewnością bym nie chciałabym dostać.
Nie. Musiałam ochłonąć.
Stanęłam po środku jakiegoś korytarza i zaczęłam powoli oddychać, chcąc pozbyć się wszystkich negatywnych uczuć. Oczywiście, jak łatwo się domyśleć, to nie pomogło. Nawet zirytowało.
Wściekła ruszyłam dalej.
Byłam na schodach, kiedy zaczepił mnie jakiś Krukon.
— Lily Evans?
— Czego chcesz?
— Wiesz, krążą plotki w zamku, że spotykasz się z Potterem. To prawda?
Kanalia. Nienawidzę go. Zabiję.
— Gdybyś miał chociaż troszkę oleju w głowie, — Mówiłam jak najsłodszym głosem, aby na koniec uderzyć w niego całą złością, jaka się we mnie zebrała. W niego, czy w Pottera? —to zauważyłbyś, że nienawidzę tego chuja i najchętniej pogrzebałabym go żywcem!
Chłopak tylko cicho się zaśmiał, czym wkurzył mnie jeszcze bardziej.
— Tak też myślałem. Wiesz, jesteś za mądra, aby spotykać się z takim dupkiem. Nie przedstawiłem się. Jestem Adrien. Szukający Ravenclavu.
— Zabrzmiało to tak, jakbyś chciał mi tym zaimponować.
Adrien wyszczerzył się.
— Tak sobie myślę, że chciałbym cię lepiej poznać. Może spotkamy się? Randka? Dzisiaj? O 20?
— Nie.
— Nie? Wybacz, chyba się przesłyszałem.
— Jak mi przykro! — Mój głos wcale tego nie sugerował. — Jestem pierwszą, która dała ci kosza?! No nie! Cóż za zaszczyt!
— Zajęta?
Posłałam mu cyniczny uśmiech i ruszyłam przed siebie.
— Niezainteresowana.
Błądziłam tak długo korytarzami zamku, że prawie przegapiłam obiad. Moje emocje troszkę zelżały, co nie oznaczało, że będę na pewno grzeczna. Szczerze w to wątpiłam, ale zawsze można spróbować.
W Wielkiej Sali nie było już prawie nikogo. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam samotną Quin.
— Dobra, Szpilko, a teraz nie wywiniesz się i powiedz o co chodzi, bo od rana coś cię trapi.
— Ana, lepiej ty powiedz, co tym razem zrobił James.
— Nie przypominaj mi o tej gnidzie.
— Lily?
— Ten gnojek… — Pokrótce opowiedziałam Quin przebieg mojego spotkania z Potterem, później o krótkiej wymianie zdań z Dante oraz o spotkaniu Adriena. Quin chyba miała nadzieję, że przy zmianie tematu zapomnę zapytać o przyczynę jej smutku.
Westchnęła.
— Nie wiem dlaczego, ale kiedy zobaczyłam Syriusza z jego panną, poczułam…
— Ukłucie żalu i zazdrości?
— Tak. Lily, przecież jestem z Kurtem i naprawdę mi na nim zależy, tylko chodzi o to… — Pokręciła głową. — Związki na odległość nie mają sensu. Jakby nie patrzyć, możemy się spotykać tylko raz w roku i to jeszcze na wakacjach, kiedy większość z naszych rówieśników poszukuje nowych przygód. Mam wrażenie, że ten związek mnie ogranicza. Lily, nie patrz się tak na mnie! Wiem, że to twój najlepszy przyjaciel, ale zrozum… Do tego, co doszło między naszą dwójką nigdy nie powinno dojść.
— Kiedy chcesz mu powiedzieć, że to koniec?
— Nie chcę z nim zrywać! Albo chcę. Sama nie wiem. To bez sensu. Kurt to wspaniały chłopak i z pewnością zasługuje na kogoś lepszego niż ja. — Posłałam jej pełne zdziwienia spojrzenie. — Nie patrz tak na mnie! Przecież dobrze wiesz, że mam problemy z utrzymaniem faceta przy sobie, a sama nudzę się nimi już po kilku dniach.
— Szkoda, że nie powiedziałaś mu tego, zanim poczuł do ciebie coś więcej, nim stałaś się kimś wyjątkowym w jego życiu. — Tak wiem, to było wredne z mojej strony, ale patrząc na to, jak bardzo jeszcze byłam wkurzona, było mnie stać na znacznie coś gorszego.
Quin zwiesiła głowę.
— To prawda. Nawet nie wiesz, jak bardzo jest mi głupio z tego powodu. Mogę mieć tylko nadzieję, że spotka kogoś lepszego w swoim życiu.
Poczułam, że to właśnie ta chwila, kiedy należy zmienić temat.
— Jul i Remus? On tak na serio… Razem?
Quin zachichotała, a na jej twarzy pojawiła się ulga, z powodu zmiany tematu.
— Syriusz zabronił im robić to w ich pokoju. Nie masz pojęcia, jak bardzo Luniak był zawiedziony. Perspektywa dwóch rozpalonych ciał w naszym dormitorium także nie napalała mnie radością, ale w końcu to także pokój Truśki.
— Widzę, że o mnie plotkujecie.
Bam! Jul stała za naszymi plecami. Ewidentnie była wkurzona.
— Co się stało? Czy Remus nie zaspokoił twoich potrzeb? — Zachichotała Quin, a ja przyłączyłam się do niej.
Jul posłała nam mordercze spojrzenia.
— Nie uwierzysz, ale wszystko szło jak należy, dopóki do pokoju nie wpadła taka jedna ruda zołza, a w jednej chwili nastrój — był, zszedł. Możesz być z siebie dumna.
— Jul, ja nie…
— Żartuję. — Posłał mi rozbawione spojrzenie. — Razem z Remusem mieliśmy sesję zdjęciową. Peter był fotografem.
Aż wyplułam sok, który miałam w ustach.
— Coo?! Proszę cię, powtórz, bo chyba źle usłyszałam.
Dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
— A ty co myślałaś?
— Zboczeniec! — Krzyknęły jednocześnie i zaniosły się głośnym śmiechem.
— Ej! A ty co byś sobie na moim miejscu pomyślała, gdybyś zobaczyła dwie osoby rozwalone na podłodze i tarzające się w bitej śmietanie?!
Dziewczyny parsknęły.
— Nie uwierzycie. Remus mi się wygadał. — Jul zrobiła przerwę, rozbudzając przy tym moją ciekawość.
— No mów! — Krzyknęłam razem z Quin, na co Jul tylko parsknęła.
— Pamiętacie, jak dziś rano Ślizgoni tańczyli w Wielkiej Sali? — Kiwnęłam głową. — Nie zgadniecie. To byli…
— A pieprzysz! — Wyrwało mi się.
— Nie wierzę! Oni?!
— Co się dziwicie? Przecież od zawsze było wiadome, że Huncwoci mają dziwne pomysły.
— Ale jak oni… — Przewróciłam oczami, bo odpowiedź na moje jeszcze nie do końca zadane pytanie była oczywista. — Eliksir Wielosokowy.
Jul kiwnęła głową.
— Kto był kim? — Quin zadała najistotniejsze pytanie, a kiedy Jul zwlekała z odpowiedzią, zaczęła zżerać mnie ciekawość.
— James Smarkiem, Syriusz Malfoy’em, Remus Amycusem, a Peter
— Dziewczynką. — Poruszałam znacząco brwiami, co wywołało wybuch śmiechu.
— Gdybym była miła, to współczułabym Potterowi, że musiał założyć brudne gacie Snape’a, ale w obecnych warunkach…
— Co, znowu się pokłóciliście?
Jako, że cała Wielka Sala była już pusta, skierowałyśmy się do Wieży Gryffindoru. Po drodze opowiedziałam dziewczyną o Eriku i mojej wizycie u dyrektora. Specjalnie dla Jul powtórzyłam przebieg rozmowy z Potterem.
— Kto to mógł zrobić? — Drążyła Quin, kiedy byłyśmy już w naszym dormitorium i tylko kiedy położyłam się na łóżku, dziewczyny rzuciły się na mnie, przy okazji zaczęły mnie łaskotać, co było największym aktem gwałtu z ich strony, gdyż wiedziały, że tego nienawidzę.
— Nie mam pojęcia, ale wiem jedno: W szkole dzieje się coś niedobrego, a ja z pewnością postaram się położyć temu kres.

Kilka dni później.
— Za jubilata! — Krzyknęłam ile sił w płucach, unosząc do góry butelkę Ognistej. Jestem pewna, że mój głos było słychać w całej wieży Gryffindoru. — Niech wszystkie jego marzenia się spełnią i aby znalazł sobie dziewczynę na stałe!
Upiłam łyk, a do toastu dołączyły się Jul i Quin oraz Huncwoci.
— Za mojego najlepszego przyjaciela! — Zaczął wydzierać się Syriusz. — Niech w końcu usidli tą Rudą zołzę!
Szturchnęłam go w bok.
— No co?! — Łapa zrobił niewinną minę.
Teraz kolej przyszła na Jul i Quin, które mówiły na zmianę.
— Niech nam żyje sto lat!
— Mamy dla ciebie piękny kwiat!
— Zdrowia, szczęścia, pomarańczy,
— Niech dla Ciebie Ruda tańczy!
— Niech dla Ciebie Ruda NAGO tańczy! — Krzyknął Łapa, za co oberwał po głowie, a na jego czole wyrósł róg jak u jednorożca. Chłopak zrobił naburmuszoną minę, a ja pokazałam mu język. Dziewczyny chciały coś jeszcze powiedzieć, ale wcieli im się Remus i Peter z wiązanką życzeń dla Pottera.
— Życzymy ci miodku, samych gwoździ do wbijania i dużo całowania.
— Z Rudą! — Tak i tym razem Syriusz musiał dodać swoje trzy grosze.
Pewnie zastanawiacie się, jak to się stało, że razem z Huncwotami świętujemy szesnaste urodziny Pottera? W dodatku tydzień wcześniej? Otóż powinniśmy cofnąć się o jakieś dwie godziny.
Razem z Jul i Quin siedziałyśmy w naszym dormitorium. Truśka marudziła, bo tego wieczoru Remus nie zaprosił ją na randkę, gdyż, jak to stwierdził, ma bardzo ważne sprawy do załatwienia wraz z pozostałymi Huncwotami. Taa… Ważne sprawy. Raczej podryw wszechczasów. Biedna Jul. Lunatyk tak bezczelnie ją wykorzystuje, a ta ciągle łudzi się, że coś do niej czuje. Niestety każde uczucie ma swój kres i według mojego wyszkolonego oka, Remus znudził się już panną Broke. Żartuję. Miłość kwitła w najlepsze. Co do Quin… Z nudów, w sobotni wieczór zabrała się za odrabianie pracy domowej. Tak, też byłam w szoku. Normalnie Szpilka zostawia wszystko na ostatnią chwilę, a tu co?
Wiedziałam, że nie wytrzyma dłużej, niż dwie minuty. Zrzuciła książki z łóżka i chciała wstać , w efekcie czego zaplątała się w kotarach i wylądowała na podłodze jęcząc, że boli ją tyłek.
— Biedactwo. — Podeszłam do niej i walnęłam ją z całej siły w obolałe miejsce.
— Au! Za co!?
Oczywiście Quin nie byłaby sobą, gdyby mi nie odwdzięczyła się tym samym.
No może nie do końca. Złapała mnie za włosy i zaczęła je czochrać, dobrze wiedząc, że togo nienawidzę.
Syknęłam.
— Też cię kocham, Ruda! — Quin złożyła na moim policzku mokrego całusa i powróciła do niszczenia mojej fryzury.
Jul, niczym Tarzan, wyczarowała sobie sznur, który był przyczepiony do sufitu. Niezdarnie wgramoliła się na niego i z dzikim okrzykiem ołołołł, czy czymś podobnym, zaczęła się na nim bujać. Niestety lina nie była za dobrze przyczepiona i Truśka wyrwała ją wraz z kawałkami tynku, lądując przy okazji na nas.
Długo opierałyśmy się na sobie i śmiałyśmy się, aż rozbolały nas brzuchy. Kiedy w końcu opanowałyśmy się na tyle, aby móc wydusić z siebie słowo, Jul zarządziła, że pora zagrać w butelkę tylko na wyzwanie.
Oczywiście zgodziłyśmy się.
Tak więc pierwsza kręciła Truśka i wypadło na Quin.
Jul kazała jej iść do Pokoju Wspólnego i zatańczyć I’m sexy and I know it. Razem z Jul nie byłybyśmy sobą, gdybyśmy nie poszły za nią na dół. Kiedy muzyka zabrzmiała, a Szpilka robiła z siebie kompletną idiotkę, do Pokoju Wspólnego weszli Huncwoci, którzy zaczęci podrygiwać razem z blondynką. Tak, też się przyłączyłam. Na koniec wszyscy Gryffoni robili Wiggle, wiggle. Jak dobrze, że McGonagall tego nie widziała… Kobieta załamałaby się nerwowo.
Kiedy wróciłyśmy do dormitorium, zakręciła Quin i wypadło na mnie.
— Pójdziesz do Pokoju Huncwotów i wykradniesz bokserki Pottera.
Popatrzyłam na Quin błagalnie.
— Ale, weź. Nie bądź taka! Quin, okaż swoje miłosierdzie i bądź człowiekiem!
— Powodzenia życzę!
Posłałam jej pełne nienawiści spojrzenie i wyszłam z pokoju głośno trzaskając drzwiami.
Jak się okazało, Huncwoci siedzieli w Pokoju Wspólnym i rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami. Dobra moja. Nie będzie tak źle. Wejdę do świątyni smoka, a raczej smoków, wezmę co mam wziąć i już mnie tam nie będzie. Tak, to proste.
Oczywiście pojawiły się komplikacje.
Niepostrzeżenie (przynajmniej mam taką nadzieję) przemknęłam się na schody prowadzące do męskiego dormitorium. Kiedy weszłam do ich pokoju, moje nozdrza uderzył smród zdechłego zwierzęcia.
Biedne zwierzątko, ci przebrzydli Huncwoci zapomnieli je z pewnością nakarmić, bo oni przecież myślą tylko o sobie.
Jednak to nie był żaden ludzki pupil, tylko stare jedzenia Petera, na którym znajdowała się gdyba warstwa pleśni.
Blee…
Aż zebrało mnie na wymioty.
Dobra, trzeba znaleźć w tym syfie gacie Wypłosza. Normalnie to przeszukałabym jego szafę z ubraniami, ale że wszystkie ciuchy leżały na podłodze… Mogłabym użyć różdżki, ale nie miałam jej przy sobie. Pech.
Wzięłam się za przeszukiwanie stosów ubrań, ale nigdzie nie było majtek.
Łazienka.
Dokładnie kiedy weszłam do tego pomieszczenia, drzwi pokoju otworzyły się i dobiegła mnie kłótnia Huncwotów, o to który pierwszy pójdzie się kąpać. Pech chciał, że wygrał Potter.
Nie wiedząc co robić, weszłam za zasłonę prysznica, modląc się, by Potter wybrał wannę.
To nie był mój dobry dzień.
Jego ręka wśliznęła się za kotarę i przekręciła korek . Woda wystrzeliła z rury prosto na mnie. Powinnam dostać jakąś nagrodę, bo powstrzymałam się od pisku.
Jedną ręką osłaniałam twarz przed wodą, a kątem oka zobaczyłam, że Potter jest w samych bokserkach, stoi przed lustrem i napina mięśnie i całe swoje ciało.
Prostak.
Pozbył się dolnej części garderoby (Blee) i podszedł do kabiny. Serce zabiło mi szybciej. To koniec. Zaraz znajdzie mnie i będzie awantura. Jego ręka zbliżała się do zasłony i za trzy, dwie, jedną…
Z mojego gardła wydobyło się coś na miarę pisku.
Chłopak doznał szoku. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że stoi nagi . Złapał ręcznik, ale nie cofnie czasu i fakt, faktem zobaczyłam już jego potwora. Słowo potwór nie zostało użyte przypadkiem.
— Potter! Co robisz w mojej wannie?!
— To jest prysznic. — Kurde. — Co ty robisz w mojej łazience?!
— Yyy… Chcę ci umyć plecki? — Z mojego twierdzenia wyszło pytanie.
Posłał mi pobłażliwe spojrzenie.
Zmierzyłam go wzrokiem. Boże, jaką on ma sylwetkę… Tylko polizać go po klacie. Oczywiście nie zrobiłam tego.
Staliśmy i patrzyliśmy się na siebie. Żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć.
— Wiesz, razem z dziewczynami przygotowałyśmy dla ciebie niespodziankę. Chciałyśmy ci zrobić wcześniejsze przyjęcie urodzinowe, ale nie wyszło. — Spuściłam wzrok, zapominając, że Potter jest w samym ręczniku. Od razu się opamiętałam i spojrzałam prosto w jego oczy, stawiając mu jednocześnie wyzwanie.
— Niech zgadnę, ty pod prysznicem jesteś prezentem urodzinowym.
Poruszał znacząco brwiami.
— Taak. Znaczy się NIE. Dziewczyny miały dla ciebie…
— Nie zmyślaj. Lepiej gadaj co tu robisz.
— Ale to szczera prawda. — Posłał mi pełne niedowierzania spojrzenie. — Założyłam się z dziewczynami, że ukradnę ci majtki.
— Nie kłam, bo ci to nie wychodzi.
— Wolisz wersję z imprezą?
—Rogacz! Umyć ci plecki?! — Do łazienki wszedł Łapa, ubrany w kąpielówki, koło ratunkowe, pływaczki, rękawki i gogle. — Ruda? Ja to miałem zrobić! Wykopałaś mnie z roboty!
— Wiesz, Łapa, tak to jest. Chłopak, dziewczyna. Ale ja już idę, więc… — Zaczęłam wychodzić spod prysznica.
— Nie! — Krzyknął Potter, a ja zamarłam w pół kroku. — Ty idziesz. Ona zostaje.
Chciałam zaprotestować, ale do pokoju ktoś wszedł. Dwa ktosie.
— Ana! — Rozległ się głos Jul. — Długo ciebie nie było, więc przyszłyśmy sprawdzić co cię… O cholera. Cześć chłopaki. Wybaczcie, pomyliłyśmy pokoje.
Tak właśnie doszło do naszej małej imprezy.
Nie będę jej opisywać, gdyż za tydzień ma się odbyć huczne party na cześć Rogacza, który kończy szesnaście lat. W przyszłości dowiecie się co nieco na jej temat, ale nie dziś. Powiem tylko tyle, było wesoło i tylko Peter się upił. Biedak, po szklance Ognistej go ścięło. Nigdy bym nie pomyślała, że zabawa z Potterem, z którym w ostatnim tygodniu kłóciłam się kilkakrotnie, okaże się taka fajna.

Podczas poniedziałkowego śniadania siedziałam jak na szpilkach, bo to właśnie dzisiaj miał ukazać się artykuł o mnie i o Dante. Kiedy przyleciała poczta, drżącymi rękoma odwiązałam gazetę od nóżki sówki.
Tytuł na pierwszej stronie głosił: „Co ich naprawdę łączy?”, a poniżej było nasze zdjęcie zrobione w Hogsmeade, nawet nie wiem kiedy.
Szybko przerzuciłam na szóstą stronę i zaczęłam czytać.

O tej parze było głośno!
Jak każdy wie, Dante Wait (22l.) przebywa teraz w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, gdzie uczy się Lilyanne Evans (16l.). Kilka miesięcy temu para została nakryta na gorących pocałunkach po koncercie gwiazdora. Ale co tak naprawdę ich łączy? Zapytaliśmy o to członków zespołu All Star.
Jak ci się wydaje, czy ta dwójka będzie, bądź jest razem?
Naill: *Śmiech.* Nie ma mowy. Nie łączy ich nic poza stosunkami przyjacielskimi.
Lucas: To prawda, że nasza droga i kochana Lily urzekła Dantego, który ewidentnie się w niej zadurzył, jednak ona widzi w nim tylko przyjaciela. Nigdy nie patrzyła na Wait’a jak to robią osoby w sobie zakochane. Łączą ich tylko stosunki przyjacielskie.
Wspomniałeś, że Lilyanne podoba się Dantemu. Jak ona na to reaguje?
L: Lily nie jest przyzwyczajona do zalotów ze strony płci przeciwnej. Za każdym razem, kiedy rozmawia z Dante, jest cała czerwona. Oczywiście żartuję. Lily to szkolna „gwiazda”, w której podkochuje się James Potter, a ona ciągle daje mu kosza. Dante bardzo źle to znosi, ale przecież nie może mieć wszystkiego. Może w przyszłości, kiedy troszkę zmądrzeje, Lily zwróci na niego uwagę, ale z pewnością to nie nastąpi teraz.
Lilyanne adoruje James Potter. Co sądzisz o tym chłopcu?
N: Zuch chłopak. Jestem przekonany, że są dla siebie stworzeni. Chociaż jeszcze nie są parą, a Lily ciągle wzbrania się, twierdząc, iż Potter to błazen, tępak i Wypłosz, to widzę świetlaną przyszłość tej dwójki. Łączy ich więź, o której nie zdają sobie jeszcze sprawy. Z pewnością za kilka lat staną na ślubnym kobiercu.
 Jak Dante reaguje na zaloty innych do jego miłości?
L: Bardzo źle. Zdarza się, że widujemy go, kiedy płacze po kątach. Nie może znieść, że miłość jego życia się nim nie interesuje. Nie zadowala go tylko przyjaźń. Zawsze mówił, że chciałby, by z Lily łączyło go coś innego. Silniejszego.

       Artykuł ciągnął się jeszcze przez pół strony.
Powoli podniosłam wzrok znad gazety. Cała drżałam ze złości. Popatrzyłam na Wait’a, który z pewnością spodziewał się czegoś innego. Wypowiedź jego przyjaciół ukazała go jako desperata, który nie może pogodzić się z faktem, że miłość jego życia ma „innego”.
Przez całą noc nie mogłam spać, bo byłam pewna, że chłopaki powiedzieli, że nie mogę  żyć bez Dantego, a tu taka niespodzianka.
Tak bardzo się bałam, że koszmar sprzed kilku miesięcy się powtórzy, a tu co?
Okazało się, że mam Dantego daleko w czterech literach, co było zresztą prawdą, a na domiar złego wplątali w to wszystko Pottera.
— Nie żyjesz, Wait.