wtorek, 4 czerwca 2013

31. Crescendo.

Cześć!
Mamy kolejny rozdział! Pracowałam nad nim przez ostatnie dwa tygodnie, ale w końcu osiągnęłam zamierzony cel. No, może nie do końca.
Tak przy okazji chciałabym wspomnieć, że 19 maja minął rok, od pojawienia się pierwszej notki, w tym wypadku charakterystyki, na naszym blogu.
Mam nadzieję, że jeszcze przez długi okres czasu będziemy mogły dla was tworzyć i nasza nietypowa historia się wam nie znudzi i będziecie dalej z nami. :)
Ostatnio kiedy prowadziłam konwersacje z Gabrielą na temat bloga, wpadłyśmy na pewien pomysł. 
Co powiecie na to, żebyście napisali\napisały w komentarzach propozycje dziwnych, śmiesznych, strasznych lub innych pomysłów na przygody Lily i jej przyjaciół?
Zapewniam was, że limit naszych jeszcze się nie wyczerpał i prędko to nie nastąpi. Chciałybyśmy tylko się dowiedzieć, to według was mogłoby się im niezwykłego przytrafić. 
Jeżeli któreś nam się szczególnie spodobają, to wykorzystamy je w następnych notkach, oczywiście za waszą zgodą.
Dobra, nie przedłużam już więcej.
Miłego czytania. :)
****************************** 

— W końcu wypad do Hogsmeade! A już myślałam, że po ostatnim ataku na szpital św. Munga, nie pozwolą nam wyjść.
— Jakieś szczególne zamówienia?
— Może nowa para butów? — Odparłam z szerokim uśmiechem, a dziewczyny zachichotały. Od pamiętnych czasów, czyli od jakiś dwóch lat, za każdym razem jak jesteśmy w Hogsmeade, tradycją się stało, iż kupujemy szpilki. — I kakałoko?
— Co to jest?
Przejechałam otwartą dłonią po twarzy. No tak, Jul pochodzi z magicznej rodziny i takie „wynalazki” jak zwykłe kakao, brzmią dla niej wręcz złowrogo.
— Czy to jakiś nowy projektant mody?
Quin zachichotała, a ja walnęłam głową w ścianę, nie przez przypadek: potknięcie się lub bo ktoś podstawił mi nogę i wylądowałam na niej. To wszystko przez głupotę mojej przyjaciółki. Jak można myśleć, że kakao to projektant mody?
— Ruda, co się stało?
— Truśka, twoja głupota mnie powala.
— Ale o co chodzi?
Popatrzyłam na Broke z niedowierzaniem. Jak to możliwe, że czasami mówi z sensem, a innym razem staje się słodką idiotką? Nie patrząc na jej zdziwioną twarz i rozłożone ręce w geście rozpaczy, razem z Quin wyminęłyśmy brunetkę, która po chwili nas dogoniła. Widać szok minął znacznie szybciej niż się spodziewałam. Szłyśmy, a raczej ja szłam na runy, szczerze znienawidzony, chociaż nie, po prostu nudny przedmiot, a dziewczyny na wróżbiarstwo, które było wręcz koszmarem. Bynajmniej tak twierdzą. Na najbliższym korytarzu musiałyśmy się rozstać. Kiedy tak podążałam sama, do moich myśli zawitała twarz Erika Night’a.
Nie wierzę, że to mówię, ale współczułam mu. Biedak, ktoś na niego napadł i pobił. Ile razy do niego się zbliżałam, by z nim pogadać, za każdym razem uciekał ode mnie, jakby się bał, że każdy kontakt z moją osoba sprawi, iż powtórzy się sprawa sprzed kilku tygodni. Nie powiedziałam nikomu (prócz dziewczyn), o tym co się wydarzyło. Kilka razy próbowałam opowiedzieć o wszystkim Dumbledore’owi, ale moje próby nie przynosiły żadnego efektu. Za każdym razem w moim gardle rosła gula, która uniemożliwiała wydobycie z siebie słowa.
Niestety byłam tak zamyślona, że nie zauważyłam Prawie Bezgłowego Nick’a i przeszłam przez zjawę, a po moim ciele rozeszło się nieprzyjemne uczucie, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej, a raczej lodowatej wody.
Skrzywiłam się.
— Panienka Lilyanne!
— Witaj Sir Nicolasie.
— Droga Lily, krążą plotki, że spotykasz się ze szkolną gwiazdą Quidditch’a. Moje gratulacje! Wiedziałem, że w końcu przekonasz się jakim to wspaniałym i uroczym chłopcem jest James Potter.
Aż się zatrzymałam przez co Derek, który szedł za mną prawie się przewrócił.
— CO?!
— Wśród duchów jest tylko jeden temat. O tak. Sroga pani prefekt — Że niby ja? — i genialny szukający.
— Z całym szacunkiem Sir Nicolasie, ale osobiście mogę potwierdzić, że Lily się z nikim nie spotyka. No, może nie z nikim, ale z pewnością nie z Potterem. — Do rozmowy niespodziewanie wtrącił się Derek. Chwała mu za to. Gdyby nie on, to z pewnością zaczęłabym wrzeszczeć najgłośniej jak potrafię.
— Jak to  „może nie z nikim?” — Ta ciekawość duchów… A podobno to nastolatki uwielbiają plotkować… Chociaż nie. Jakby nie patrzeć, to osoby w średnim wieku, powiedzmy sąsiedzi potrafią godzinami stać pod płotem i rozmawiać. Taa… Wiem to z doświadczenia. Mam na myśli mamę Kurta i moją. Gorzej niż przekupy na targu. Brak słów. Plotkowanie chyba nasila się z wiekiem. Hm… Duchy, które mają powiedzmy po pięćset lat… Dobra, nie zagłębiam się w to bardziej.
— Wybacz Sir Nicolasie, ale profesor Lauren wpuszcza nas do klasy. — Powiedziałam czym prędzej, złapałam za rękę Dereka i pociągnęłam w stronę drzwi. — Dzięki. — Szepnęłam, kiedy Brawie Bezgłowy Nick nie mógł nas już usłyszeć.
Chłopak wyszczerzył się.
— Służę pomocą.
 Nasza rozmowa na tym się skończyła. Co prawda usiadłam koło niego w ławce (skoro miałam wybierać pomiędzy nim, a jakimś Ślizgonem, którego nie znałam, wiadomo.), ale przez całą lekcję nie zamieniliśmy ani słowa. Czułam jego wzrok na sobie, ale nie dałam tego po sobie poznać. Co prawda krępowało mnie to i to bardzo, no ale cóż. Uznałam, że trzeba grać nieugiętą i twardą.

— CO?! Powiedzcie, że żartujecie.
— Przykro nam, Lily. To nie nasza wina.
— Macie rację. To nie wasza wina, że Filch dał wam szlaban jakieś 10 minut temu i to akurat na dzisiaj, w dzień, kiedy mamy wyjście do Hogsmeade!
— Jestem pewna, że James…
— Nie przypominaj mi o tej kanalii, Jul. — Posłałam jej groźne spojrzenie.
— Zobaczysz, będzie fajnie. — W głosie Quin nie było słychać ani krzty przekonania. — Posiedzisz w Trzech Miotłach, kupisz nowe pantofle i lakiery do paznokci. Zobaczysz, nie będzie tak źle.
— Co takiego zrobiłyście, że dostałyście szlaban u woźnego?
— Ja… To znaczy… Remus… — Jak można było się spodziewać, Truśka zaczęła plątać się w zeznaniach.
— Jul i Lunio całowali się na korytarzu, a ja chciałam zrobić im nastrój i zaczęłam czarować. — Quin wzruszyła ramionami. W następnej chwili się „zreflektowała”, a przez jej twarz przemknął cień strachu.
Czy ja jestem aż taka okrutna?
— I jak było? — Na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech. — Opisz to w trzech słowach.
— Mrr… Grr… Aw…
Przewróciłam oczami.
— To chyba najbardziej logiczna odpowiedź, jaką kiedykolwiek od ciebie usłyszałam.
Dostałam w łeb poduszką.
— Au! Za co?!
W moją stronę poleciało pięć kolejnych, ale byłam na tyle szybka i zwinna, że zdążyłam złapać za klamkę oraz kurtkę i wyjść z naszego dormitorium.
W Pokoju Wspólnym nie było nikogo. W ślimaczym tempie przeszłam przez pomieszczenie i skierowałam się ku Sali Wejściowej, gdzie z pewnością była już prawie cała szkoła, czyli setka rozchichotanych uczniów, którzy w kółko rozprawiają o tym, co dziś kupią i gdzie pójdą. Dwadzieścia minut temu, na samą myśl o wyjściu z zamku, byłabym w siódmym niebie, ale teraz byłam wręcz przygnębiona. Bo czy jest sens iść samej? Przecież i tak nic nowego bym nie zobaczyła, a tym bardziej kupiła. Wszystkie czarodziejskie wynalazki mają Huncwoci, którzy chwalą się nimi na każdym kroku. Choćby takie łajnobomby. Czwórka szkolnych żartownisiów obrzuciła nimi gabinet Filch’a jakiś tydzień temu. Woźny wpadł w szał. Oczywiści wszystko uszło im na sucho, a szlaban zarobił Snape i Malfoy. Nie żeby było mi ich szkoda, ale to troszkę nie fair. Być karanym za coś, czego się nie zrobiło. Głupota. Oczywiście Huncwoci uznali to za bardzo dobry kawał. Innym razem kupili butelkę, która wyglądała jak ta po piwie kremowym, a tak naprawdę był tam środek przeczyszczający o podwójnej dawce. Tym razem ofiarami były bliźnięta Carrow. Nie będę opowiadać jak to się skończyło. Paskudna sprawa.
— Cześć Evans!
Aż podskoczyłam na głos Pottera, który ewidentnie był z siebie zadowolony, gdyż bardzo rzadko udaje mu się mnie zaskoczyć.
Wyszczerzył się po Huncwocku. Jak ja nie znoszę tego uśmiechu!
— Czego chcesz? — Warknęłam. Tak wiem, było to z mojej strony bardzo niemiłe.
— Słyszałem, że nie masz z kim iść do Hogsmeade.
— Co? Niby skąd…? — Nagle odpowiedź stała się oczywista. — No tak, Remus też ma szlaban.
Potter pokiwał głową.
— Wiesz, Evans, chciałbym okazać ci moją wspaniałomyślność — Prychnęłam. — i zaprosić ciebie na wypad. Taka mała rekompensata z związku z naszym ostatnim zakładem. Jeśli wiesz o czym mówię. — Poruszył znacząco brwiami.
Oczywiście, że wiedziałam o co mu chodzi. Randka. Niedoczekanie.
— Nie mam ochoty, nie chcę — Zaczęłam wliczać na palcach. — nigdy w życiu, jesteś obleśny, nigdy się z tobą nie umówię, mam już inne plany!
Zarzuciła włosami i przyśpieszyłam kroku. Niestety Potter po chwili mnie dogonił i szedł tyłem (twarzą do mnie).
— Nie wmówisz mi, że cię nie pociągam.
— Nawet gdybyś był ostatnim człowiekiem na świecie, to i tak bym się z tobą nie umówiła.
— Że niby nie podobało ci się, jak cię całowałem?! — Oho! Potter się wkurzył. Dobra moja.
— Nigdy, powtarzam nigdy nie będziemy razem i wbij to sobie w końcu do tego pustego łba!
Wyprzedziłam Pottera i jeszcze bardziej przyśpieszyłam, w efekcie czego go zgubiłam. Kiedy byłam na rogu korytarza, nie mogłam się powstrzymać i odwróciłam się. Nie zdziwiło mnie to, że Rogacz stał w tym samym miejscu i tępo patrzył się w przestrzeń.

Kopnęłam z całej siły w odstający kamień. Pech chciał, że był przytwierdzony do podłoża, przez co nabawiłam się niezłego bólu nogi.
Syknęłam.
Nie dość, że przed chwilą byłam zła, to teraz stałam się wściekła, a wszystko to za sprawą własnej głupoty.
Spróbowałam stanąć na obu nogach i zrobić krok. Okazało się, że jest to niemożliwe, a kończyna ugięła się pod ciężarem mojego ciała.
Skrzywiłam się nieznacznie.
No tak, Evans, czas wrócić do czasów dzieciństwa i zacząć skakać na jednej nodze. Na szczęście ławka była obok, a przy moim ostatnim szczęściu, czyli jego braku, kilkakrotnie bym się przewróciła.
Usiadłam i podciągnęłam obolałą kończynę do siebie.
Jako, że była dość ładna pogoda, tym bardziej, że to był dopiero koniec marca: 14 stopni Celsjusza, dość silny, lecz przyjemny wietrzyk i lekko zachmurzone niebo, ubrana byłam w bluzkę z krótkim rękawkiem, legginsy i trampki. No i oczywiście kurtkę skórzaną.
Niezdarnie zsunęłam ze stopy czarnego buta i zabrałam się za rozmasowywanie obolałego miejsca.
No tak, jak można było się spodziewać, miałam całego spuchniętego palca, a pod paznokciem widniały ślady krwi. Właśnie w takich momentach żałowałam, że jestem niepełnoletnią czarownicą i nie wolno mi używać czarów poza szkołą.
Pewnie zastanawiacie się, dlaczego jestem sama?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Po tym jak dałam Potterowi kosza, nie ważył się do mnie już podejść. Podobnie Syriusz, który jak zwykle trzymał solidarność z tą kanalią. Chociaż, kiedy na niego zerknęłam, a on patrzył na mnie, widziałam w jego spojrzeniu coś na miarę przeprosin i zrozumienia. Pewnie się bał, że jakby się do mnie przyłączył, tym samym zostawiając Pottera na lodzie, ich przyjaźń mogłaby zostać wystawiona na ciężką próbę. Dobra, przesadzam. Przyjaźń tej dwójki jest za trwała i nic ani nikt nie byłby w stanie jej zniszczyć. Koniec, kropka.
Jeżeli by tak się cofnąć w czasie o pięć lat… Cóż, ja i moja siostra także byłyśmy jak papużki-nierozłączni i jak każdy o tym doskonale wie, nasza przyjaźń legła w gruzach, po tym jak dostałam list z Hogwartu. Niechętnie wspominam tamte czasy, no ale cóż, rodzeństwa się nie wybiera. Prawdę mówiąc, gdyby ona, a nie ja dostała list z tej wspaniałej szkoły, z pewnością byłabym zazdrosna, ale chyba nie do tego stopnia, aby odcinać się od niej. Jak to w życiu bywa, zazdrość potrafi wszystko zniszczyć. Nawet budynek o najtwardszych i najsolidniejszych fundamentach, które przez cały czas były podmywane przez coraz większe i większe fale oceanu.
Ciekawe, czy moja kochana siostrzyczka pamięta, że ma jeszcze siostrę? Znając życie, to zrobiła wszystko, aby zapomnieć. Niestety, ale za trzy miesiące wracam do Brighton i jej idealny świat beze mnie legnie w gruzach. Huehue! Tak wiem, jestem wredna. Swoją drogą, ostatnio zastanawiało mnie, czy w ogóle wspominała swoim znajomym, że tak naprawdę nie jest „jedynaczką” i taki wybryk natury jak ja chodzi po tym wspaniałym świecie, a ludzie mi podobni, zatruwają go niczym chwasty, które wyrosły na zasianym przez rolnika polu i w żaden sposób nie może się ich pozbyć.
Kto normalny uwierzyłby, że istnieje świat pełen magii i magicznych stworzeń? Nawet gdyby komuś powiedziała, to i tak nikt by jej nie uwierzył, a co gorsza, wziąłby ją za wariatkę.
Rozległ się śmiech, który momentalnie wyrwał mnie z zadumy. Śmiech, którego nigdy w życiu bym mnie pomyliła. Monie i jej świta zbliżały się ku mnie.
Niewiele myśląc, wsunęłam but na stopę i jako, że ławka, na której siedziałam znajdowała się na skraju lasu, wskoczyłam w pobliskie krzaki i nasłuchiwałam. Odsunęłam sobie gałęzie w ten sposób, że mogłam je obserwować, a jednocześnie mieć pewność, że mnie nie zobaczą. Śmiech stawał się coraz głośniejszy i już po kilku minutach Candie Girl, Vicko i Schartlott rozsiadły się wygodnie na MOJEJ ławce. Laury nie było z nimi. Widziałam, jak wychodziła z zamku razem z Peterem. Są już parą hm… z trzy miesiące? Nie jestem pewna.
— Jesteś genialna! — Zawołała uradowana Vicko, a pozostałe jej towarzyszki zaniosły się śmiechem.
— Tak, wiem. — Monie wstała i pokłoniła się przed nimi.
Prostaczka.
— Masz najlepsze pomysły na całym świecie!
Czy Scharlott przypadkiem mocno nie przesadza? Przecież każdy wie, że mózg Candie Girl nie reprezentuje sobą nic.
— Widziałam minę tej całej Evans. Była wściekła. Tak zła, że nie zobaczyła mnie, siedzącej w Pokoju Wspólnym.
Ten wątek o mnie pozbawił mnie resztek rozsądku i jeszcze bardziej się przysunęłam, by nie uronić ani jednego słowa. Nie powiem, słowa Vicko zaciekawiły mnie, a jednocześnie wkurzyły. Jak mogłam jej nie zauważyć?
— Później poszłam za nią, oczywiście bardzo uważałam, żeby mnie nie zauważyła i nie zgadniecie! Byłam świadkiem kłótni Jamesa i tej rudej pindy! Zaraz, jak to było? Nigdy, powtarzam nigdy nie będziemy razem i wbij to sobie w końcu do tego pustego łba! — Vicko zaczęła przedrzeźniać mój głos, co mówiąc szczerze, nie wyszło jej za dobrze.
Trójka blond plastików zaniosła się głośnym śmiechem, a ja z trudem powstrzymałam się, aby nie wyciągnąć różdżki i rzucić na nie kilka zaklęć. Jednak najgorsze było to, że powoli zaczął dochodzić do mnie ukryty sens tej wymiany zdań.
— Wszystko idzie zgodnie z moim planem. — Monie pochyliła się i złączyła opuszki palców. — Perfekcyjnie.
— Monie, nie rozumiem tutaj czegoś. — Głos Scharlott lekko drżał. — Po co nasłałaś woźnego na te dwie obłąkane istoty?
Candie Girl popatrzyła na nią jak na idiotkę, którą zresztą była.
— Obłąkane istoty? Czy ty się na pewno dobrze czujesz? Nie odpowiadaj. — Rzuciła Monie, widząc, że Scharlott otwiera usta. —  A po to, by nasza kochana —  Ostatnie słowo zabrzmiało w jej ustach jak obelga. — pani prefekt nie miała z kim iść do Hogsmeade i pokłóciła się z Rogaczem, bo było oczywiste, że będzie się starał, by z nim poszła do miasta. Ona oczywiście musiała dać mu kosza, a przecież ktoś będzie musiał pocieszyć biednego Jamesa i tym kimś będę ja. —  W jej oczach pojawił się chytry uśmiech.
Ich rozmowa trwała jeszcze jakieś piętnaście minut, ale nie byłam w stanie się jej dłużej przysłuchiwać, gdyż mój mózg zbuntował się, kiedy został poruszony temat: Potter jest słodki. Moje myśli pobiegły w całkiem innym kierunku, a mówiąc krótko: to te wredne małpy postarały się, by Jul i Quin miały szlaban u tego wariata!
W mojej głowie powstawał szczegółowy plan by je zniszczyć, a każdy jeden coraz bardziej brutalny i okrutny. Możecie mi wierzyć, że kilkakrotnie chciałam wyjść z ukrycia i wygarnąć im, jak to bardzo ich nienawidzę i nimi gardzę. Nie zrobiłam tego. Po prostu cofnęłam się w głąb zarośli i siedziałam. Przy okazji zniszczyłam sobie fryzurę o wystające gałęzie chyba świerku i jakiegoś krzaka, który jeszcze nie zdążył wypuścić nowych pąków, a z nich kolorowych i różnokształtnych liści. Chciałam się oprzeć o drzewo, ale jak na złość okazało się, że go tam nie ma. No, dobra, było tam, ale wyrastało z rowu i to jakieś pół metra od urwiska, do którego chcąc nie chcąc wpadłam ze stłumionym piskiem na ustach. Zrobiłam kilka koziołków i przeturlałam się, aby na koniec walnąć głową w podłoże, które na szczęcie było w liściach.
— Co to było?!
Cholera! Usłyszały mnie!
Nie mogłam się cofnąć, ani uciekać, bo z łatwością by mnie znalazły, a tym bardziej zawsze można zgonić szelesty na jakieś dzikie zwierze.
Zwierzę…
Przecież mogę zamienić się w łanię, co by było nierozsądne.
Za długo zwlekałam, rozważając wszystkie za i przeciw. Szelesty przybierały na sile. W ostatniej chwili przywarłam do skarpy, mając cichą nadzieję, że ciemne ubranie pomoże mi się zamaskować.
Ktoś się zatrzymał tuż nad moją głową. Dostałam nagłego ataku paniki i strachu, w efekcie cała się spociłam i nie mogłam zapanować nad oddechem. Miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi.
Od kiedy boję się Candie Girl?
Nie, ja się nie bałam. Byłam przerażona. Tylko czym? Może tym, że te trzy idiotki zaplanowały wszystko, a ja się nie zorientowałam? Może tym, że byłam na tyle głupia, iż nie zauważyłam, że jestem śledzona? A może tym, że jestem marionetką w ich chorej grze?
Usłyszałam strzelenie kości jakie towarzyszy, kiedy ktoś kuca.
To koniec. Znalazły mnie.
—  Lily?
 Niepewnie podniosłam głowę do góry. Na swojej drodze napotkałam szeroki uśmiech i parę niebieskich oczu, które z pewnością nie należały do Candie Girl ani jej świty.
Przede mną wisiała twarz Lucasa.
— Co ty tutaj robisz?
— Wiesz, mógłbym zapytać ciebie o to samo.
— Mamy zadanie na zielarstwo. — Wymyślałam na gorąco. — Pani Pomfrey kazała nam obserwować rośliny, kiedy zaczynają pączkować. — Gorliwie pokiwałam głową, mając nadzieję, że Lucas mi uwierzy.
— Właśnie dlatego jesteś cała brudna, leżysz w jakimś rowie, a po twoim ciele chodzą czerwone mrówki?
— Cholera!
Momentalnie zerwałam się na równe nogi, wspięłam się na skarpę i zaczęłam skakać. Nie mam pojęcia, jak wcześniej mogłam nie zauważyć tego małego paskudztwa, które pokąsało mi całe nogi i połową pleców. Próbowałam strzepać z siebie te małe stworzonka, ale jak na złość było ich za wiele. Ratowała mnie tylko kąpiel i to jak najszybsza.
Lucas zachichotał, a po chwili w jego ręku znalazła się różdżka. Musiał kilkakrotnie rzucić na mnie zaklęcie, gdyż byłam jak piłeczka pingpongowa: odbijałam się od jednego drzewa do drugiego. Kiedy mu się w końcu udało, poczułam, jakby jakiś ciężar spadł z całego mojego ciała. Ulga, która nie trwała zbyt długo, gdyż poczułam swędzenie w miejscach ukąszeń, tam gdzie pojawiły się czerwone bąble. W nagłym przypływie desperacji zaczęłam drapać się bez opamiętania, co w ogóle nie przynosiło pożądanej ulgi.
— Uspokój się i podwiń bluzkę do góry!
Oczywiście nie posłuchałam Lucasa. Podbiegłam do jakiejś sosny i zaczęłam sunąć plecami po korze w górę i w dół, a z moich ust wydobył cię cichy jęk.
— Jak dobrze. — Mruczałam pod nosem.
Kątem oka zobaczyłam, że Smitch przewraca oczami.
— Auu! Coś mnie ugryzło w tyłek!
Lucas podbiegł do mnie i zwalił mnie z nóg. Oczywiście próbowałam mu się oprzeć, ale chłopak przygwoździł mnie do podłoża i podciągnął moją bluzkę do góry. Zboczeniec! Przekręcił mnie tak, że leżałam teraz na brzuchu, a moje ręce były przytrzymywane przez jego nogi. Próbowałam się wyszarpać, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Nie ma co. Stracę dziewictwo w lesie. Szaleństwo. Kątem oka zobaczyłam, że Lucas wyciąga różdżkę z kieszeni i celuje ją prosto w moje plecy. Wymruczał jakieś zaklęcie, błysnęło blade światło, a po moich plecach i kończynach, hmm… W sumie to po moim całym ciele rozlało cię przyjemne ciepło, a po wcześniejszym swędzeniu zostały tylko mgliste wspomnienia.
— Dziękuję. — Na mojej twarzy pojawił się szczery uśmiech, co zdarza się naprawdę rzadko.
Kiedy udało mi się wstać, strzepałam z siebie suchą trawę i liście. Niestety nie przyniosło to zbyt dobrego rezultatu, gdyż byłam cała w błocie, a w moich legginsach pojawiło się wiele dziur.
Lucas wzruszył ramionami.
— Drobiazg. — Na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmiech.
Wyszliśmy z lasu (miałam ku temu pewne opory) i usiedliśmy na ławce. Po raz kolejny cieszyłam się, że nigdy nie rozstaje się z moim grzebieniem. Już miałam wbić go we włosy, ale chłopka mnie powstrzymał.
— Poczekaj, masz pełno patyków, liści i różnych zwierzątek na głowie.
Jestem pewna, że gdybym powiedziała Jul, iż w jej włosach jest jakaś gąsienica, zaczęłaby się drzeć.
Smitch zaczął bardzo powoli i dokładnie wyciągać wszystkie niepotrzebne rzeczy z moich włosów, a ja nie mogłam się nadziwić, jak chłopak potrafi być tak bardzo delikatny i ostrożny. Serio! Ani razu mnie nie pociągnął, co graniczyło z cudem. Gdybym powiedziała choćby Remusowi, żeby mnie uczesał, to jestem pewna, że chodziłabym łysa. Jego dłonie działały na mnie niczym balsam, przez co nie miałam ochoty na rozmowy. Mogłabym tak siedzieć i siedzieć, a czasami z moich ust wyrywało się ciche westchnienie lub mruczenie, co Lucas kwitował cichym chichotem.
— Gotowe. — Odparł po trzydziestu minutach pracy.
— Tak szybko? — Nie starałam się ukryć zawodu w głosie.
Wyszczerzył się, po czym nagle spoważniał.
— Co robiłeś w lesie?
— Ja? — Wydawał się zbity z tropu moim pytaniem. — Byłem na spacerze. — Wzruszył ramionami.
— Myślisz, że uwierzę ci w to denne kłamstewko?
— Warto było spróbować. — Na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech, który odwzajemnił. Zamilkł na chwilę wiec posłałam mu pytające spojrzenie. — No dobra. Widziałem, że siedzisz sama na ławce, więc stwierdziłem, że do ciebie podejdę, ale wtedy ty weszłaś do lasu i gdy miałem już za tobą pójść, przyszły te trzy panny. — Nieznacznie skrzywił się, kiedy wypowiadał ostatnie dwa słowa. — Usiadłem w cieniu i czekałem aż wyjdziesz. Niestety to się nie stało, więc postanowiłem sprawdzić co się stało. Oczywiście miałem na uwadze to, że poszłaś na spacer, ale kiedy te dziewczyny wpadły w panikę, bo coś nagle zaczęło szeleścić i zwiały, wiedziałem już, że je podsłuchiwałaś. — Chciałam zaprotestować, ale nie było sensu. — Resztę już znasz.
— Zastanawia mnie tylko to, dlaczego mnie szpiegowałeś.
— Ja wcale nie… — Posłałam mu wymowne spojrzenie. — No dobra. Byłem ciekawy, dlaczego jesteś sama, skoro masz wiele przyjaciół.
— Bo dziewczyny mają szlaban i to za sprawą świty Candie Girl.
— Kogo?
— Nieważne. Słuchaj, wiem, że zrobiłeś dla mnie dużo, ale czy mógłbyś coś wymyśleć, żebym nie wyglądała jak włóczęga? — Wskazałam na swoje ubranie i brudne ciało.
Chłopak podrapał się po głowie.
— Czysta woda i zakupy powinny wystarczyć.
Szturchnęłam go w ramię.
— No co?
— A może tak: Chłoszczyć?
Jeden ruch różdżki wystarczył, żebym zaczęła wyglądać jak cywilizowany człowiek. Niestety zaklęcie nie obejmowało naprawy moich legginsów. Trudno. Ważne, że nie byłam już cała w błocie.
— Gdzie chcesz teraz iść?
— Zapraszasz mnie?
— Wiesz, po tym, jak uratowałeś mnie od zrobienia z siebie pośmiewiska na skalę światową, wiszę ci piwo kremowe, gorącą czekoladę lub co sobie zażyczysz. — Posłałam mu szeroki uśmiech.
Chłopak przez chwilę udawał, że się zastanawia, ale już po kilku sekundach złapał mnie pod ramię i ruszyliśmy w bliżej mi nie znanym kierunku.

— Jak to możliwe?
— Wspominałem ci, że na roku było dwóch Lucas’ów Simtch? — Wytrzeszczyłam oczy. — I że mieszkałem na ulicy North 47, a ten drugi na Narth 47? — Chłopak zaśmiał się na widok mojej miny.
— I co jeszcze? Obije mieszkaliście w Londynie, chociaż nie, lepiej! Na niewielkiej wsi, gdzie każdy się znał?
— Bez przesady. To była stolica.
Przewróciłam oczami.
Siedzieliśmy w niewielkiej kawiarni u Madame Coffing, która była otwarta od jakiegoś miesiąca, przez co jeszcze nie została tak bardzo rozsławiona jak Trzy Miotły. Samo pomieszczenie było niewielkie, lecz bardzo przytulne. Rozstawionych było dookoła blisko piętnaście okrągłych stolików, w większości pozajmowanych, przykrytych białymi obrusami, a na ich środku leżały trzy zapalone zielone świeczki, które dawały niesamowitą i intensywną woń, od której mogłoby zakręcić się w głowie. Pomieszczenie pomalowane było na przyjemny szary odcień. Wydawałoby się, że to taki przytłaczający kolor, jednak w połączeniu z wieloma zielonymi, bujnymi kwiatami tworzyło niesamowite połączenie. Od samego początku kawiarnia mi się spodobała, a do tego dawali świetną gorącą czekoladę z bitom śmietaną na wierzchu i posypką ze startej czekolady i orzechów. Mniam!
 — Nie masz pojęcia jaki szok przeżyłem, kiedy otworzyłem kopertę z wynikami z SUMów, a tam same Nędzne i Zadowalające. — Lucas wzdrygnął się na samo wspomnienie. — Kilkakrotnie przeczytałem list i nie mogłem dopatrzeć się żadnego błędu. Po tygodniu płaczu pogodziłem się z myślą, że jeden ze szkolnych prymusów stał się najgorszym uczniem w szkole. W końcu nadszedł wrzesień, a ja po raz pierwszy nie cieszyłem się z tego, że wracam do szkoły. Bo kto by się cieszył? Marzenia o karierze Uzdrowiciela spełzły na ostatni plan. Zawsze pozostawałam mi muzyka. Tylko to podtrzymywało mnie na duchu. Kiedy McGonagall rozdawała nam plany zajęć, doszukała się błędu: Koperty zostały na odwrót wysłane. Nie masz pojęcia jak się cieszyłem! Okazało się, że otrzymałem same Wybitne. — Na jego twarzy pojawiła się duma.
— Dlaczego nie spełniłeś swoich marzeń?
— Chyba zrozumiałem, że moje serce pokochało coś innego. A ty kim chciałabyś zostać?
— Aurorem. — Odparłam bez wahania. Simtch posłał mi pytające spojrzenie. — No co? Trzeba pozbawić wolności wszystkich Śmierciożerców i innych popleczników Sam-Wiesz-Kogo! A ja się już o to postaram. Nawet gdybym miała sama walczyć przeciwko nim wszystkim i zginąć, to spełniłabym swój obowiązek, zapewnienia wolności i bezpieczeństwa czarodziejom i mugolom.
— To niebezpieczny zawód.
— Lubię dreszczyk ryzyka. — Znacząco poruszałam brwiami, czym zasłużyłam sobie na kuksańca.
Przewróciłam oczami.
— Wiesz, czegoś tutaj nie rozumiem. Po co te wszystkie szkoły przyjechały do Hogwartu, skoro, mówiąc szczerze, nic tutaj nie robią?
— To, że nie robią nic w zamku nie oznacza, że nad czymś nie pracują.
— Nad czym?!
— Nie powiem ci. — Lucas pokręcił przepraszająco głową. — Nie wolno mi.
— Ale Lucas, nie bądź taki. — Zrobiłam maślane oczka, które z pewnością podziałałyby na Pottera. — Nikomu nie powiem.
— Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie.
Pokazałam mu język i splotłam ręce na piersi, niczym naburmuszony pięciolatek. Oczywiście mój towarzysz musiał podsumować to wybuchem śmiechu.
— Wy to macie świetne życie. Nic was nie obchodzi, od czasu do czasu zagracie jakiś koncert, macie mnóstwo kasy, z pewnością piękne domy i tysiące fanek.
— Co tu jest do zazdroszczenia?
— Uważam, że nic, ale moja siostra z pewnością powiedziałaby coś innego.
— Ty masz rodzeństwo?
— Nie warte wspomnienia.
Wiem, że niejednokrotnie obrażałam Petunię, że się do mnie nie przyznaję, ale przed chwilą zrobiłam to samo i wcale nie poczułam się z tym źle. Wręcz przeciwnie. To było z mojej strony wredne, ale ona zachowuje się tak samo w stosunku do mnie.
— Zawsze chciałem mieć brata. I siostrę.
— Uwierz mi, nie masz czego żałować, że jesteś jedynakiem.
— Kiedy jest następny mecz Quidditch’a?
Nie powiem, troszkę zbił mnie tym pytaniem z tropu. Nawet ja w takim stopniu nie potrafię skakać od jednego tematu do drugiego.
— Chyba za dwa tygodnie. Gryffindor vs. Hufflepuff. Zainteresowany?
— Żebyś wiedziała! Zawsze chciałem być ścigającym! Uważam, że to najlepsza pozycja i najważniejsza. Oczywiście obrońca także pełni ważną funkcję, ale ścigający… — Chłopak na chwilę odpłynął. — Albo szukający. W jego rękach leży złapanie Złotego Znicza, który daje 150 pkt, ale co z takiej ilości, skoro ścigający może przerzucić nawet czterdzieści lub i więcej pętli, a 150 w porównaniu z 400 to duża różnica. Kiedyś chciałem się zapisać do drużyny, ale skończyło się na planach. Zdajesz sobie sprawę, jakie to musi być wspaniałe uczucie, kiedy szybujesz w górze, wiatr gwiżdże w twoich uszach, a ty zdobywasz punkty? — Nawet nie masz pojęcia jak bardzo. Prawie codziennie mam treningi z Potterem, który wyciska ze mnie siódme poty. Szkoda tylko, że nie mogę ci tego powiedzieć, bo Dumbledore rzucił na mnie, a raczej na nas zaklęcie. — Pałkarzem nigdy nie chciałem być.
— Uważam, że to musi być fajne uczucie, kiedy z całej siły odbijasz tłuczka kijem, a ten trafia w twojego największego wroga. Wiesz, satysfakcja.
— Nie wydaje mi się. Przez takiego jednego głupiego tłuczka można trafić na tydzień do szpitala. Moją ulubioną drużyną są  Smoki z Anglii. Mam nadzieję, że w tym roku uda im się wygrać mistrzostwo w Brazylii.
— Dziwnym trafem mam bilety na ten mecz. — Ja i moja niewyparzona gęba.
Lucas zrobił wielkie oczy.
— Skąd?! Jak! Nie możliwe! Zazdroszczę ci! Weź mnie ze sobą!
Mimowolnie zachichotałam. Chłopak mógł zrobić wszystko żeby tam się dostać.
— Kiedy jeszcze Jul spotykała się z Arnoldem — Mimowolnie skrzywiłam się, kiedy wypowiedziałam jego imię. — to okazało się, że jego krewny, już nie pamiętam, ale chyba wujek, jest szefem w jakimś tam biurze, bodajże Gier i Sportów, a może Światowej Organizacji Quiddich’a? — Podrapałam się po głowie. — Zresztą nieważne. W każdym bądź razie mamy bilety i na wakacjach jedziemy. Przyślę ci zdjęcia.
W oczach Lucasa zobaczyłam cień paniki.
— A nie znalazłby się jeden wolny?
— Zobaczę, co ca się zrobić. — Ha! Jak on może być tajemniczy, to ja też! A co!
Jego twarz momentalnie pojaśniała. Tak niewiele trzeba, żeby uszczęśliwić innego człowieka.
Nagle drzwi do kawiarni otworzyły się i do pomieszczenia wszedł Hagrid w towarzystwie jakiejś pani, która tak samo jak on, była wręcz ogromna. Zajęli wolny stolik koło naszego. Oboje wyglądali nienaturalnie patrząc na ich rozmiary.
— Witaj Hagridzie!
Olbrzym drgnął na dźwięk mojego głosu. Jego twarz była lekko zszokowana. Nie zauważył mnie wcześniej i chyba nie spodziewał się spotkać kogoś znajomego w tym lokalu. Pech, to pech.
— Lily? Co ty tutaj robisz? — Zdecydowanie był w szoku.
— Lucas zaprosił mnie na gorącą czekoladę. — Wzruszyłam ramionami i wskazałam na chłopaka, który przywitał się z olbrzymem. Przy okazji posłał mi zdziwione spojrzenie. — No dobra, to ja go zaprosiłam.
— Cholibka, dlaczego masz podarte ubranie?
— Drobny wypadek przy pracy.
— Kiedyś mówiłaś wszystko staremu Hagridowi, a teraz nawet do mnie nie zaglądniesz. Co, zapomniałaś już gdzie znajduje się moja chatka?
Westchnęłam.
— Po pierwsze nie jesteś stary. Po drugie mam dużo nauki, wiesz, SUMy za pasem. Po trzecie, wpadłam do rowu i pogryzły mnie jakieś mrówki.
— Na szczęście byłem niedaleko i zobaczyłem  jak Lily spada, więc w porę udało mi się ją uratować. — Lucas wyszczerzył.
— Słyszałem, że znowu pokłóciłaś się z Jamesem.
— Hagrid, musimy o nim rozmawiać? Przecież wiesz, że nie znoszę tego pajaca.
Towarzyszka olbrzyma odchrząknęła. To był znak: Dzieciaki, wynocha! Walnęłam się w czoło. Zdecydowanie za mocno.
— Przepraszam, ale o czymś zapomniałam! Musimy już iść. Do zobaczenia.
Rzuciłam kilka srebrnych monet na stolik, gdzie stały dwa puste kubki, pomachałam Hagridowi i wraz z moim towarzyszem opuściliśmy lokal. Przez kilka minut szliśmy w milczeniu.
— Możesz mi powiedzieć, co tak ważnego spowodowało, iż musieliśmy opuścić to wspaniałe miejsce? — Lucas nieskutecznie próbował ukryć rozbawienie.
— Kto to był?
— Kto? Ona? To Madame Pietrowa, profesorka z Eleskey. Straszna baba. Podobno jej specjalnością jest czarna magia, którą wręcz ubóstwia.
— Jak myślisz, co ona mogła chcieć od Hagrida?
— Może umówili się na piwo kremowe, albo mają wspólne interesy?
— A może ta cała Pietrowa wpadła naszemu drogiemu olbrzymowi w oko i to spotkanie miało charakter randki?
Lucas przerzucił mi rękę przez ramię.
— Czy to ważne? Chodź, zrobimy sobie mały spacer.
To właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że ktoś może być kimś wyjątkowym dla mnie. Ktoś, czyli Lucas.
Przez całą drogę chłopak nie zmienił pozycji, a w miejscu gdzie jego skóra dotykała mojej, czułam przyjemne ciepło, które powoli rozchodziło się po moim ciele wraz z delikatnymi dreszczami. Było mi przy nim tak dobrze, że nie chciałam, by ta chwila kiedykolwiek przeminęła. Mogłaby trwać wiecznie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tyle się śmiałam, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. Wiedziałam, że jestem w odpowiednim miejscu z odpowiednią osobą.
Opowiedział mi wiele kawałów, a każdy jeden był śmieszniejszy od drugiego. Ze śmiechu bolał mnie już brzuch i musiałam podeprzeć się na nim (czytaj: Musiał mnie trzymać, żebym nie położyła się na drodze, trzymała się za brzuch i płakała ze śmiechu). Kiedy w końcu udało mi się uspokoić (nadal byłam na granicy wybuchu), jego duże niebieskie oczy natarczywie zaczęły wpatrywać się w moje zielone. Od tego spojrzenia zrobiło mi się aż słabo lub jak kto woli, zakręciło mi się w głowie.
Wiem, że to głupie i nie powinno do tego dojść, ale miałam ochotę go pocałować, a patrząc na jego uśmiechniętą twarz, on też. Przecież my nawet nie byliśmy na randce, ani się nie spotykaliśmy! Jedna część mnie, ta rozsądna, nie chciała by sprawy posunęły się za daleko. Ta druga, niemądra i myśląca tylko o tym, by zaspokoić swoje pożądanie, wzięła górę.
Lucas przysunął się nieznacznie do mnie, dając mi możliwość odsunięcia się. Nie zrobiłam tego. Był coraz bliżej i…
I cały nastrój musiał szlag trafić.
Na horyzoncie pojawił się łeb Pottera i Black’a.
— Evans?!
— Ruda?!
Odsunęłam się od Lucasa o jakieś dziesięć centymetrów.
— Nie mogliście przyjść tak za kwadrans? Albo najlepiej w ogóle się nie pokazywać? Wiem! Najlepiej nie urodzić. Świat byłby piękniejszy bez waszej dwójki.
— Rogacz, czy ona nas właśnie obraziła?
— Tak zakuta pało. — Potter był wściekły. Jak miło. — Widzę Evans, że jak się z nikim nie spotykasz, to twoje życie traci sens. Przykro mi to stwierdzić, ale z moich obserwacji wynika, że jesteś nikim bez facetów. Najpierw Night, Wait, znowu Night, kilka pocałunków ze mną, a teraz on.
— Odezwał się ten, który za swój cel życiowy obrał sobie chodzenie, a kto wie, może i  przespanie się z całą populacją żeńską na świecie. We wrześniu stwierdziłeś, że będziesz miał dwie, trzy dziewczyny w ciągu tygodnia. Doszły mnie słuchy, że dotrzymałeś swojej obietnicy.
— Ruda, sugerujesz, że Rogacz mógłby mieć więcej panienek ode mnie?
— Łapo, przecież oboje wiemy, że to jest niemożliwe. Popatrz na niego, a później na siebie. Wiadomo kto z waszej dwójki jest przystojniejszy.
— No nie da się ukryć. — Łapa był ewidentnie w swoim żywiole. Tak niewiele trzeba aby uszczęśliwić człowieka.
Uznałam to za koniec rozmowy. Złapałam Lucasa za rękę i pociągnęłam go w stronę stacji kolejowej.
— Przepraszam. To wszystko przez to, że tak bardzo go nienawidzę!
— Potter jest zazdrosny. To wszystko.
— Że niby ten Wypłosz?
Lucas zachichotał.
— Mówiąc szczerzę, nie dziwię się, że wpadłaś mu w oko. — Zamruczał mi do ucha. — Tak między nam, Dante będzie wkurzony jak się dowie o naszym dzisiejszym spotkaniu.
— Trudno, przecież każdy wie, że prawda bywa bolesna.
Lucas wyszczerzył się, a następnie splótł palce z moimi i pociągnął mnie w stronę ścieżki, która prowadzi nad jezioro.
Pierwsze co zrobił, to podniósł z ziemi płaski kamień, pochylił się nisko i rzucił do wody tworząc tak zwane kaczki. A później jeszcze jeden i następny. Za każdym razem kamień odbijał się od wody, a na tafli pojawiały się wielkie koła.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie stwierdziła, że ta sztuczka to banał i uda mi się za pierwszym razem.
— To nie takie łatwe. Musisz…
— Cicho. Próbuję się skupić.
— Jak chcesz.
Skarciłam go wzrokiem, a chłopak wyszczerzył zęby, odsunął się kawałek i splótł ręce na piersi. Zawiał wiatr i rozwiał jego przydługawe włosy. Wyglądał niczym bóg.
Przybrałam taką pozycję jak on wcześniej, przynajmniej miałam nadzieję, że jest choć troszkę do niej podobna, przymrużyłam oczy i rzuciłam kamień. Zatonął.
Tupnęłam z całej siły nogą o ziemię.
Zza pleców dobiegł mnie głośny śmiech.
— Hej! To nie jest zabawne!
— Nie masz pojęcia, jak komicznie wyglądasz kiedy się złościsz. Zaczekaj. — Podszedł do mnie, jedną ręką objął mnie od tyłu w pasie, a drugą chwycił moją dłoń, wkładając do niej kamień. Nasze ciała przybrały identyczne pozycje. Lucas uśmiechnął się szelmowsko do mnie, a w następnej chwili wprawił w ruch nasze ręce. Kamień poleciał w stronę jeziora, odbijając się wielokrotnie od tafli.
— AaAhahah! Udało się!
Rzuciłam się na jego szyję, a chłopak mocno mnie uściskał i okręcił kilkakrotnie. Nie powiem, to było miłe.
— Może teraz spróbujesz sama?
— Nie jestem pewna, czy zrozumiałam. — Zrobiłam zachęcającą minę.
Lucas podszedł do mnie i przybrał wcześniejszą pozycję. Kiedy miałam już wypuścić kamyk, chłopak wbił mi palce pomiędzy żebra. Oczywiście miałam potworne łaskotki, więc nic dziwnego, że zgięłam się w pół. Smitch odkrywszy mój słaby punkt zaczął mnie łaskotać, a ja go wręcz błagałam, by przestał. Z moich oczu zaczęły kapał łzy, co go kompletnie nie wzruszyło i maltretował mnie dalej.
Kiedy okazał mi litość i w końcu przestał, postanowiłam wziąć na nim odwet. Zayn zdradził mi, że Lucas nie znosi, kiedy ktoś dotyka jego włosów.
Rozegrała się pomiędzy nami wojna, która trwała chyba z godzinę.
Po raz kolejny muszę przyznać, że Smitch obudził we mnie uczucia, które od wielu miesięcy tłumiłam i ukrywałam głęboko w sobie.
Kiedy w końcu ogłosiliśmy rozejm, rozmawialiśmy.
Okazało się, że mamy ze sobą naprawdę dużo wspólnego. Oboje kochamy muzykę, on perkusista, ja amatorka-wokalistka i gitarzystka. Co prawda umiem grać na jeszcze kilku instrumentach, ale po co je wszystkie wymieniać? Lucas zdradził mi, że w dzieciństwie każdą wolną chwilę spędzał nad jeziorem, basenem czy rzeką. W wieku pięciu lat nauczył się pływać na tyle dobrze, że mógł wystartować w konkursie. Niestety sytuacja materialna w rodzinie na to mu nie pozwoliła. Długo żałował, ale w kolejnych latach znowu nadarzyła się taka szansa, której znowu nie mógł wykorzystać. Nie znosi żadnych warzyw strączkowych, a jak ma zjeść sałatkę warzywną z groszkiem, to potrafi wybrać co do jednego. Zabawne, podobnie jak Kurt. Poza karierą Uzdrowiciela chciał być szefem Biura Komunikacji Czarodziei oraz Mugolów, a jego znienawidzonym zajęciem jest grabienie liści. Opowiedziałam mu o mojej sytuacji rodzinnej: tylko rodzice, Petunia i Kurt wiedzą kim tak naprawdę jestem, a reszta rodziny myśli, że chodzę do szkoły w Londynie Dla Specjalnie Uzdolnionej Młodzieży. Praktyczne wytłumaczenie. Przedstawiłam mu stosunek mojej siostry do mnie. Stwierdził, że Petunia jest suką. Oczywiście nie wspomniałam mu o tym, że jestem niezarejestrowanym animagiem i mam różne wizje oraz potrafię wnikać w ludzkie uczucia. Kiedy się mnie spytał co mnie tak naprawdę łączy z Potterem odparłam, że interesy. Wiecie, ciągle miałam z nim zajęcia nauki pojedynków. Kiedy chciałam powiedzieć, że jest moim trenerem Quiddich’a, słowa uwięzły mi w gardle. Trudno. Dowie się za trzy miesiące.
Tak dobrze mi się z nim rozmawiało, że nawet nie zauważyłam, kiedy nadszedł czas powrotu do szkoły. Kiedy doszliśmy do głównej bramy zamku, był to dosłownie ostatni moment na wkroczenie na teren Hogwartu. Oczywiście kiedy szliśmy korytarzami szkoły trzymając się za ręce, ludzie patrzyli się na nas podejrzliwie, co całkowicie olałam. Liczyło się tylko to, że właśnie spędziłam jeden z najlepszych dni w życiu. Pomimo tych wszystkich śmiechów, wygłupów i krzyków w mojej głowie już dawno zrodziło się pytanie, na które musiałam poznać odpowiedź.
— Czy kiedykolwiek w szkole zdarzały się, no nie wiem, pobicia? — Spytałam niby z beztroską w głosie. Tak naprawdę cała się w środku gotowałam.
Moim nagłym pytaniem przerwałam opowieść Lucasa, jak to Naill podpalił sobie włosy na głowie podczas jednego z koncertów.
Chłopak zamrugał zdezorientowany.
— Nie wiem, chyba nie. Bynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo. Dlaczego pytasz?
— Z ciekawości. — Posłał mi niedowierzające spojrzenie. — Serio. Po prostu wydaje mi się, że czarodzieje wolą rozwiązywać swoje problemy? konflikty? za pomocą magii.
— Kiedy chodziłem do Hogwartu i byłem mniej więcej w twoim wieku, to zdarzało się, że brałem udział w bójkach. Przeważnie szło o dziewczynę, ale zdarzało się, że walczyliśmy z czystej nienawiści do siebie.
Nie powiem, zaciekawił mnie.
— Miałeś wroga? Takiego jak ja i Potter?
Posłał mi pełne politowania spojrzenie.
— Może wydaje ci się to dziwne, ale obserwowałem was i tak naprawdę nie żywisz do niego nienawiści. Wręcz przeciwnie, jesteście w pewnym sensie przyjaciółmi, — Chciałam zaprotestować, ale nie dał mi na to szansy. — chociaż nigdy w życiu się do tego nie przyznasz. Bynajmniej na razie. Wracając do twojego pytania. Tak, miałem wroga i nawet teraz, kiedy spotkamy się, co zdarza się góra dwa razy do roku, to dalej nie możemy patrzeć na siebie, a przebywanie w jednym pomieszczeniu dłużej niż pięć minut źle się kończy. Kiedyś, jak byliśmy na wspólnym bankiecie, potrafiliśmy zniszczyć całą imprezę, a warto zaznaczyć, że to było przyjęcie charytatywne i przybył na nie nawet Minister Magii.
 — Dlaczego wy…?
— Czy to ważne?
Pokiwałam głową.
— Ja i Ted byliśmy kiedyś najlepszymi przyjaciółmi i jak to bywa, po przyjeździe do Hogwartu znalazł sobie nowych kolegów, a ja poszedłem w odstawkę. Nabuntował on całą szkołę przeciwko mnie. Rzekomo ukradłem mu całe złoto z kufra.
— Kretyn.
Zachichotał.
— Wcześniej łudziłem się, że naszą przyjaźń można jeszcze odbudować, ale jak to w praktyce bywa Ślizgoni nie przebadają za Gryffonami.
Przeszliśmy przez dziurę pod portretem i Lucas podprowadził mnie do schodów prowadzących do mojego dormitorium. Po raz pierwszy tego dnia zapadła między nami cisza. No dobra, może nie pierwszy, ale ta była inna.
Patrzyliśmy sobie w oczy.
— Dobrze się bawiła. — Odparłam w końcu, po czym pocałowałam chłopaka w policzek i pobiegłam po schodach.
Niewiele myśląc rzuciłam się na łóżko Truśki, jako że stało najbliżej. Pech chciał, że Jul smacznie spała.
— Auu!! Ruda! Zwariowałaś?! To że przez cały dzień łaziłaś sobie po Hogsmeade i obżerałaś słodyczami z Miodowego Królestwa nie oznacza, że inni mieli tyle samo szczęścia co ty. Jakbyś nie wiedziała, to ja i Quin miałyśmy szlaban u tego wariata i musiałyśmy segregować jego akta z ostatnich pięciu lat. Była tego cała masa. Nie zgadniesz kto był najczęściej karany. Oczywiście, że… Co ci się stało? Dlaczego jesteś taka szczęśliwa?
Nie powiem, szybko się zorientowała, że jestem w szampańskim nastroju.
Jul wygrzebała się spod pierzyny, a z łazienki dobiegł nas szum wody i w następnej chwili w drzwiach stanęła Quin. Wystarczył jej jeden rzut ona na mnie i już wiedziała, że coś się stało. Obie zajęły miejsca naprzeciwko mnie. Czułam się jak na przesłuchaniu, no ale w końcu to moje najlepsze przyjaciółki i mają prawo wiedzieć wszystko.
— Spróbuj pominąć cokolwiek, choćby tyci szczególik, a możesz się pożegnać ze swoją kolekcją lakierów do paznokci.
— On jest niesamowity i boski! Miałam ochotę rzucić się w jego ramiona i krzyczeć: Tak! Jestem twoja! — Te trzy zdania wyrzuciłam z siebie z prędkością światła.
— Woha! Zaczekaj! Stój! O kim ty do diabła mówisz?
— Wiem! W końcu umówiłaś się z Jamesem!
Rzuciłam poduszką w Jul.
— Yłł… Potter? Ohyda.
— Syriusz? — W głosie Quin było słychać nutkę niedowierzania i paniki. — Proszę, powiedz, że to nie on.
Nie mogłam się powstrzymać. Kiwnęłam głową.
— Co?! Nie! Nie możesz?! Z rodzeństwem nie wypada! — Szpilka wpadła w panikę. — Nie z nim! Jak mogłaś?! Przecież wiesz, że jest dla mnie ważny! A ja myślałam, że jesteś moją najlepszą przyjaciółką!
Zaczęłam trząść się ze śmiechu.
— Żartowałam.
— O ty mała, wredna, ruda… Nabrałaś mnie! A ja myślałam, że…
— Wybacz Szpilko, ale nie interesują mnie twoje rozterki miłosne. Ruda, gadaj.
— Właśnie, Ana. Bez wykrętów.
— Wysoki, blondyn, niebieskie oczy…
— Do tego opisu pasuje połowa populacji męskiej, która zamieszkuje nasz glob. Jakieś szczegóły?
— Na klacie ma wytatuowanego misia koale.
Dziewczyny wytrzeszczyły oczy.
— Pokazał ci? Na pierwszej randce? Nie ma co, jesteście szybcy.
Przewróciłam oczami.
— Nie, wymyśliłam to. Chciałam zobaczyć wasze miny.
Obie jak na komendę pokazały i język.
Zachichotałam.
— Kojarzycie zespół All Star?
— Nie Ruda. Chociaż… Zaczekaj. Chyba coś mi świta. Czy to właśnie na ich koncercie byłyśmy w wielką ulewę, a ty udawałaś wielką gwiazdę i robiłaś karierę tymczasowej gitarzystki? A może o jakiś inny All Star ci chodzi, taki nie znany na całym świecie, i który nie ma pokoju kilka pięter nad nami?
— Byłam na randce z…
— Proszę, powiedź, że nie z Dante. Nie znoszę tego dupka. Myśli, że jest najlepszy na całym świecie.
— Quin, dasz mi w końcu dokończyć?
— Nie. — Blondynka wyszczerzyła się.
Przewróciłam oczami.
— Lucas Smitch.
Opadły im szczęki.
Jak myślicie, jakie będzie pierwsze pytanie? Obstawiam, że zapytają jak całuje.
— Dobrze całuje?!
Ding! Ding! Ding! Dlaczego się nie założyłam?
— Nic wam nie powiem. — Odparłam z mściwym uśmiechem na twarzy.
Dziewczyny pochyliły się ku sobie i zaczęły szeptać. Po chwili zgodnie kiwnęły głowami i wstały z łóżka. Jul stanęła przed oknem, a Quin po przeciwnej stronie pokoju. Blondynka wolnym krokiem ruszyła w jej stronę.
— W środku nocy przy blasku Słońca — Blasku Słońca? W nocy? Co za idiotki. I tak je kocham. — Szedłem ulicami Hogsmeade wypatrując przyszłej żony. Smutek ściskał moje serce, gdyż od dwudziestu wiosen jej poszukuję i nie mogę się na nią natchnąć. Nagle patrzę. Oczom nie wierzę. Przecieram je raz i drugi. Na skale siedziała ruda niewiasta, okryta jedwabną suknią. Robię do niej krok, — Quin robiła wszystko to co mówiła. — ona nic. Odchrząknąłem, nie spojrzała. Moje serce zaczęło pękać na drobne kawałeczki — Szpilka złapała się za klatkę piersiową i padła na kolana. — nieznajoma mi je skradła.
— Siedzę sobie na kamieniu, w wielkiej, starej sosny cieniu. Moje myśli w kosmos gnały, księdza z bajki w nim szukały. Seksi tyłek musi mieć i do tego wielką pierś. Gitarzyści nie są dla mnie, perkusistów wolę bardziej. Nagle słyszę, ktoś tu pada, gwiazda z nieba mi tu spada. Me życzenie brzmi wspaniale: blondyn mi się zawsze marzył, pragnę, byś tego faktu nie podważył.
— Upadłem na ziemię załamany, myślę: nigdy jej nie dostanę. Jej rude włosy będą mnie prześladować w snach i proszę ma miła, zerknij na mnie choć raz!
— Zrywa się wiatr, zwirował cały świat. Patrzę w prawo, wielkie nieba! Z tego podniecenia krew mnie zalewa! Wiedzę go, jest właśnie tam, na środku drogi leży sam. Zsuwam się z kamienia, ma suknia w łachy się przemienia. Rozdarła się cała, w samej bieliźnie zostałam. Nieznajomy na mnie zerknął, a ja mu uśmiech posłałam.
— Uwagę swą zwróciła na mnie, a ja bezradny patrzę. Bogini mi z gwiazd spadła i w me objęcia wpadła. Miłość od pierwszego wejrzenia, a raczej od cmoknienia.
— Mój młodzieńcze, mój wspaniały, brakowało mi już wiary. Że cię spotkam, czemu nie, w końcu zaskoczyłeś mnie. Całuj mnie, ja proszę cię, twoje usta do szału doprowadzą mnie.
Jul zaplotła na Quin nogę, Szpilka pochyliła się ku niej. Dziewczyny udały prowizoryczny pocałunek: w policzek. Nie powiem, rozbawiły mnie tą małą scenką. Wstałam z łóżka i zaczęłam bić im brawo, a dziewczyny ukłoniły się nisko.
— Jak było?
— W skali od jeden do dziesięciu, jedenaście.
— Tak, wiem, jesteśmy genialne.
— I do tego skromne.
— Więc jak było?
— A kto powiedział, że ja się z nim całowałam.
Dziewczyny wytrzeszczyły oczy.
— Nie?! Lily, jak mogłaś. Narobiłaś tylko ochoty chłopakowi.
— To był niewinny cmok w policzek.
— Tylko tyle? Hańba ci.
— Ty, Truśka, jednak dobrze to odegrałyśmy.
— Jak mogłaś?! Z Potterem to po kątach się całujesz.
— Potter to Potter.
— Sugerujesz, że jest lepszy?
— Nigdy w życiu.
— Więc niby dlaczego nie zejdziesz do Pokoju Wspólnego i nie powiesz mu, że cię kręci, doprowadza do zawału serca i ci się podoba?
— Tak po pierwszej randce?
— Ugh! Ruda! Jak ty niby chcesz zdobyć faceta?! Popatrz się na mnie! Chociaż nie, jestem złym przykładem. Najpierw ich podrywam, a później doprowadzam do takiego podniecenia, że sami przyklejają się do moich ust. Na Kurcie mi to nie wyszło… Dobra, koniec o mnie. Ruda, skupmy się na tobie.
— Przeprowadzimy z panią mały wywiad. Imię i nazwisko?
— Jul, proszę cię.
— IMIĘ I NAZWISKO!
— Co zły gliniarz powraca?
— Masz rację, to beznadziejne. Przejdźmy od razu do ostatniego punktu. Co czujesz, kiedy on patrzy na ciebie. Innymi słowy, jak bardzo ciebie pociąga?
— Mam ochotę krzyknąć: Jesteś kimś wyjątkowym. Podobasz mi się i dawno nie czułam czegoś takiego, jak teraz.
— Quin, a ją wzięło.
 — No, nawet ja tak nie mam w stosunku do Łapy.
— Ruda, mam pomysł. Graj niedostępną.
— Co?
— No wiesz, im bardziej będziesz go odpychać, tym bardziej będzie na ciebie leciał. A tu nagle rzucisz się na niego i powiesz: Jesteś miłością mojego życia. — Quin przytuliła się do szatynki i pociągnęła nosem. — Czy to nie jest słodkie?
— Nie.
Podeszłam do szafy z ubraniami i wyciągnęłam z niej piżamę: krótkie spodenki z napisem SEXY na tyłku i szatą koszulkę do kompletu. Chyba po raz pierwszy kąpałam się tak długo. Kiedy wyszłam z łazienki, dziewczyny już spały.

Zagrzebałam się w pierzynie, a w mojej głowie ciągle pojawiała się twarz pewnego blondyna o nieziemskich niebieskich oczach. Mimowolnie uśmiechnęłam się na wspomnienie dzisiejszego dnia. Długo nie mogłam zasnąć, ale jestem pewna, że nawet kiedy odpłynęłam w objęcia Morfeusza moje usta były ciągle wygięte ku górze. 

******
Crescendo oznacza narastający. W tym wypadku chodziło nam o to, że uczucia Lily na nowo odżyły (?), powróciły i zaczęły się wzmagać. ;p