niedziela, 13 października 2013

36. Dla Ciebie.

Przepraszam! Tak, wiem dawno nie było nowego rozdziału i z bólem serca muszę przyznać, że będą pojawiać się coraz rzadziej. ;/ Los chciał, że w końcu dotarłam do klasy maturalnej i mówiąc szczerze nie mam czasu podrapać się nawet po głowie przez ilość zadawanych nam prac domowych. Kolejny rozdział postaram się stworzyć jak najszybciej.
Dobra, nie będę więcej marudzić. 
Miłego czytania. ;)
******************

— Mamo, nie panikuj!
— Nie panikuj? Nie panikuj? Lily, oszalałaś? Jak mogłaś dopiero dzisiaj mi powiedzieć, że twoje koleżanki do nas przyjadą? I to jakąś godzinę przed ich pojawieniem się w naszych progach. Gdybym wiedziała wcześniej to upiekłabym jakieś ciasto…
— Lepiej nie. — Mruknęłam cicho pod nosem. Niestety Olivia to usłyszała. Posłała mi groźne spojrzenie i wróciła do swojej tyrady.
— …posprzątałabym w domu, zagrabiłabym ogród, wytrzepała dywany. Co sobie o nas pomyślą?!
— Mamo, przecież doskonale wiesz, że nasza gosposia i ogrodnik każdego dnia dbają o nasz dom.
— Ale one będą tu mieszkać! A co jeśli w ich sypialniach znajdzie się pajęczyna?
Westchnęłam.
— Ciociu, przecież dobrze wiesz, że nie ma takiej możliwości.
Kurt stał oparty o framugę drzwi prowadzących do jadalni. Miał spuszczoną głowę, ale kątem oka zauważyłam szeroki uśmiech na jego twarzy. Najwidoczniej znakomicie się bawił. Mama chodziła tam i z powrotem po korytarzu, a jej kroki odbijały się po marmurowej posadzce. Co do mnie, założyłam ręce na piersi i lekko się zgarbiłam.
— Co to za zebranie? — Do pomieszczenia wszedł Will Evans. Nie zdziwiło mnie, że przez plecy przewieszoną miał gitarę akustyczną. — LILY ZMYJ TE PAZNOKCIE!
Przewróciłam oczami. Zdążyłam już zapomnieć, że tata wyczulony jest na kolor zielony i wszystkie pozostałe, kiedy pokrywają moją płytkę.
— Wiesz co twoja ukochana córeczka zrobiła? Zaprosiła swoje koleżanki ze szkoły!
— No wiem. O co ten cały krzyk?
Mamie niebezpiecznie zadrżała warga.
— Wiedziałeś? I mi nie powiedziałeś?!
— Kochanie, ja…
— To my może sobie pójdziemy. — Złapałam Kurta za rękę i zaprowadziłam do salonu, gdzie bezwiednie opadł na kanapę przygniatając mnie swoimi nogami.
— Nie za wygodnie ci?
— Gdybyś zrobiła mi masaż byłoby idealnie.
Rzuciłam w niego poduszką.
— Dzięki, właśnie tego mi brakowało. — Złapał ją i podłożył pod głowę. Kilkakrotnie jeszcze ją poprawił i zasłonił ręką oczy.
Zrobiłam oburzoną minę, ale się nie odezwałam. Zamiast tego pozwoliłam aby moje myśli pognały przed siebie.
 Przez ostatni tydzień Kurt stał się nad podziw opiekuńczy: Chodził za mną krok w krok. Serio! Dwa dni temu musiałam wygonić go z łazienki kiedy brałam prysznic. Kiedy spytałam się co tam robi stwierdził, że zafascynowało go jego odbicie w lustrze. Ach, te narcyzy. W tych nielicznych chwilach kiedy byłam sama, szpiegował mnie poprzez lornetkę. Jak go przyłapałam, zrobiłam mu taką awanturę, że kiedy tylko zrobię niezadowoloną minę, ucieka aż się za nim kurzy. Oczywiście na taką odległość, aby mnie ciągle widzieć. Swoją władzą nad nim nie mogłam się zbyt długo cieszyć, bo odkrył wiele blizn na moich rękach po moim drobnym załamaniu. Tym razem to on wpadł w szał. To był pierwszy raz kiedy na mnie krzyknął. Zdziwienie zmieszało się z niedowierzaniem, oburzeniem i gniewem, z czego wywiązała się potworna kłótnia. O dziwo pogodzenie zajęło nam aż godzinę, co w normalnych warunkach i okolicznościach odbywa się w przeciągu kilku, czyli dwóch minut. Mam nadzieję, że podobna sytuacja już nigdy nie będzie miała miejsca.
Skoro mowa o kłótniach: nienawiść mojej „kochanej” siostry pogłębiła się jeszcze bardziej w stosunku do mnie. Jest święcie przekonana, że za wszelką cenę próbuję odbić jej Blake’a. Hahaha! Tak wiem, też w to nie mogę uwierzyć. Jak można być aż takim głupim? W każdym bądź razie, staram unikać się Petunii, ale to wcale nie jest takie łatwe. Dziwnym trafem, zawsze kiedy idę do np. kuchni, to muszę ją, albo kogoś z jej tak zwanych przyjaciół spotkać. Najczęściej jest to wyżej wspomniany Blake, który przystawia się do mnie: flirtuje, używa czułych słówek (W jego ustach brzmią znacznie gorzej niż w Pottera. Tak wiem, też myślałam, że jest to niemożliwe. Życie płata nam figle, całkiem niezabawne.), próbuje mnie przytulać (Kolejny plus z treningów pojedynków z Potterem: stałam się szybsza i zwinniejsza), a ostatnio złapał mnie za tyłek. Chyba nie muszę opowiadać jak bardzo się wtedy wściekłam. Dziwnym trafem w „najlepszych” momentach na plan wchodziła moja siostra. Efekt końcowy jest przewidywalny i każdemu znany.
Minął już tydzień od mojego powrotu do domu i zakończenia kolejnego roku nauki w Hogwarcie. Łza w oku mi się kręciła, kiedy sobie pomyślałam, że to już przedostatni rok mojej magicznej edukacji. Najbardziej tęskniłam za wielkim zamkiem z ukrytymi przejściami, fałszywymi stopniami w schodach, magią i błoniami: wieczornymi włóczęgami z dziewczynami i Huncwotami, którzy wygłupiali się i żartowali, przez co leżałam na ziemi trzymając się za bolący brzuch. Za nimi też się stęskniłam. Chciałabym się z nimi spotkać. Nawet dzisiaj. Nie wierzę, że to wyznałam.
Kurt przekręcił się na łóżku, a ja momentalnie wróciłam do wymiaru pozbawionego magii i nadprzyrodzonych rzeczy.
Coś mi się przypomniało, uderzyło z nową siłą, myśl, która od rana nie dawała mi spokoju.
— E… Kurt? Nie czujesz się… e… No nie wiem, dziwnie?
— Niby dlaczego? — Zdobył się na zsunięcie ręki z oczu i nawet jedno otworzył, co patrząc na niego było wielkim osiągnięciem.
— Mam na myśli to, że Quin… Przecież byliście parą. Chodzi o to… Gdyby mój były chłopak przyjechał do ciebie to unikałabym go. Chyba. Nie jestem pewna. W każdym bądź razie czułabym się skrępowana.
Usiadł. Nasze oczy znalazły się na jednym poziomie.
— Lily, mówiąc szczerze, to nigdy tak naprawdę nie było mnie i Quin. Ona sama to przyznała.
— Ale…
— Nie chodzi o to, że mi się nie podoba czy coś. Jest piękna. Najładniejsza dziewczyna jaką kiedykolwiek widziałem. Chodzi o to… Oboje uznaliśmy, że ten związek nie ma przyszłości. I nie mów, że to nie prawda. Dobrze o tym wiesz. To była nasza wspólna decyzja. Jeżeli chodzi o skrępowanie, to tak. Na samą myśl, że znowu ją zobaczę skręcają mi się kichy w brzuchu. Tak to już jest. Ale nie będę jej unikał. Bo niby po co? Załóżmy, że spotykałaś się z Jamesem. — Posłałam mu oburzone spojrzenie. — To tylko taki przykład.
— Marny.
Puścił moją uwagę mimo uszu.
— Unikałabyś go?
— Po tym jak uratował mi życie to nie. Mam u niego pewien dług, którego z pewnością nie spłacę do końca życia.
— Widzisz? Właśnie o tym mówię. Co prawda nie byłem w sytuacji grożącej mi śmiercią, ale… CO?!
— Nie opowiadałam ci? — Zrobiłam niewinną minę. Kurt posłał mi mordercze spojrzenie.
— Spróbuj pominąć chociaż jeden, najmniejszy, najdrobniejszy szczegół, a nie ręczę za siebie.
Westchnęłam.
— Zaczęło się od tego, że…
Rozległ się dzwonek.
— Już są!
Zerwałam się na równe nogi i prawie zabijając się na zakrętach pobiegłam do drzwi.
— Nie wywiniesz mi się. — Syknął mi do ucha Kurt, który biegł tuż za mną. Przez cały czas czułam jego ciepły oddech na moim karku.
Kiedy mijaliśmy kuchnię dobiegł nas panikujący głos Olivii.
— Oh nie! Przyjechały wcześniej! Co ja zrobię! Obiad będzie dopiero za dziesięć minut! Co sobie o mnie pomyślą?!
Mimowolnie parsknęłam.
W końcu dobiegłam do drzwi i pociągnęłam w dół klamkę.
Za raz je zobaczę! Już za chwilę! Po tygodniowej rozłące znowu będziemy razem: trzy najlepsze przyjaciółki, które zawsze i wszędzie robią wszystko razem. Ciekawe, czy się zmieniły? Może ścięły włosy? Albo się ufarbowały? Byłam tak podniecona, że prawie skakałam. Szeroki uśmiech pojawił się na moich ustach…
W progu stała mama Kurta.
… i znikł.
— Witaj ciociu.
— Jest Kurt? O jak dobrze. Synku, skoro zaprosiłeś sobie gości, to chyba wypadałoby się z nimi przywitać i zaprosić ich do domu.
— To już są?
— Właśnie przybyli i zaproponowali, że po ciebie przyjdą. Swoją drogą są bardzo dobrze wychowani. Jeden z nich przywiózł mi kwiaty, a drugi placek ze śliwkami. Ciekawe skąd wiedział, że to mój ulubiony.
— Wpadnę do ciebie później!
Złapał matkę za rękę i pobiegł w kierunku swojego domu.
Przez chwilę stałam w otwartych drzwiach z szokiem malującym się na twarzy i patrzyłam się na plecy przyjaciela oraz kurz, który unosił się za nim w powietrzu.
Kretyn. Debil. Głupek. Zaprosił sobie kumpli ze szkoły i nic mi nie powiedział. Jeszcze śmieli podlizywać się cioci. Co za… lizusy. Ciekawe kim oni są?
Wielki zegar szafowy, najnowszy dobytek taty, wybił trzynastą.
Już powinny być.
Uświadomiłam sobie, że ciągle stoję w otwartych drzwiach. Nie zamykając ich wyszłam na zewnątrz. Swoje kroki skierowałam ku niewielkiej huśtawce, która stała przy wielkim orzechu. Usiadłam na niej i podciągnęłam nogi do siebie.
Pogoda uległa zmianie. Ochłodziło się o jakieś dwanaście stopni, niebo było całkowicie zachmurzone i w każdej chwili mógł lunąć deszcz. Chłodny wiatr rozwiał moje rude włosy całkowicie zasłaniając mi twarz. Podmuch przyniósł ze sobą woń skoszonej trawy, czegoś słodkiego, chyba jakiś kwiat, prawdopodobnie hortensje, a może tulipany? I jeszcze coś znajomego. Ostre męskie perfumy. Pewnie Kurt znowu wylał na siebie cały flakonik.
Zaczęło ogarniać mnie zaniepokojenie. Dlaczego one się spóźniają? Co ich zatrzymało? A może nie przyjadą? Może zapomniały, albo ktoś je powstrzymał?
O nie! Co to, to nie! Przyjadą! Za chwilę będą.
Minuty wlokły się w nieskończoność. Z jednej zrobiło się dziesięć. Te zmieniły się w trzydzieści, aby w końcu rozciągnąć się w pięćdziesiąt.
Drżałam na całym ciele. Zimny wiatr smagał moje ciało, a wyobraźnia podsuwała mi coraz do bardziej niemożliwe i głupie pomysły na to co mogło je zatrzymać.
Po raz kolejny spojrzałam w kierunku furtki.
Pusto. Nikogo tam nie było.
Niezdarnie zsunęłam się z huśtawki. Nie przyjadą.
Nagle w mojej głowie pojawiła się iskierka nadziei.
Pewnie wysłały list! Tak! Na pewno na biurku leży teraz koperta z przeprosinami, że się spóźnią.
Ta myśl spowodowała, że lekki uśmiech i nadzieja zagościły we mnie.
Czym prędzej pobiegłam do domu.
Miałam już zatrzasnąć za sobą drzwi, kiedy ktoś zahamował z piskiem przed domem.
Pewnie to Blake i Petunia.
Odwróciłam się w tamtym kierunku.
Na mojej twarzy wykwitł wielki uśmiech. W moją stronę zmierzała szczerząca się od ucha do ucha Jul. Za nią kroczyli jej rodzice, do których była w ogóle nie podobna. Pan Broke ciągnął za sobą bagaż brunetki.
— Ana!
Niewiele brakowało abym w tym szalonym biegu kilkakrotnie się przewróciła. Kiedy w końcu padłyśmy sobie w ramiona uświadomiłam sobie, że łzy szczęścia ciekną po moich policzkach.
— Ruda nie rycz. Moi rodzice myślą, że jesteś najtwardszą osobą na świecie.
— Fajnie. Ze mną się już nie przywitacie?
W furtce stała uśmiechnięta Quin.
Razem z Jul rzuciłyśmy się na Quin, która straciła równowagę i wylądowałyśmy na chodniku.
— Aua! Mój tyłek. Ruda, miażdżysz mi nogę!
— Też tęskniłam.
— Lilyanne! Dziecko, co ty robisz? Jak my ciebie wychowaliśmy? Dlaczego nie zaprosiłaś gości do środka?
W progu stała Olivia. Od razu wstałam. Dziewczyny za mną i podeszłyśmy do rodziców Jul i Quin, którzy mieli lekko zakłopotane miny.
— Przepraszam państwa za moją córkę. Zazwyczaj tak się nie zachowuję. Ostatnio jest jakaś… Zresztą nieważne. Zapraszam państwa na obiad.
— To bardzo miłe z pani strony, ale… — Odezwał się ojciec Quin, ale oczywiście moja mam musiała mu przerwać.
— Żadnych ale, żadnych ale. Nasza gosposia już nakłada na stół zupę i nie przyjmuję do wiadomości, że państwo nie zjecie.
Posłałam rodzicom przyjaciółek przepraszające spojrzenie i ruszyliśmy w kierunku drzwi.
— Córciu zaprowadź gości do jadalni, a ja pójdę po twoją siostrę i jej kolegów.
— Jestem pewna, że to jest zbyteczne. I tak nie przyjdzie.
Mama rzuciła mi karcące spojrzenie.
— Zawołaj jeszcze tatę.
O dziwo, kiedy usiedliśmy za stołem i w najlepsze pogrążyłyśmy się w rozmowie, w końcu miałyśmy cały tydzień do obgadania, do jadalni wkroczyła niezadowolona Petunia i Blake, który posłał łakome spojrzenie w stronę moich przyjaciółek. Na końcu weszła mama i tata.
— Kto to jest? — Spytała Quin z pełnymi ustami przy okazji opluwając mnie makaronem.
Zdegustowana wytarłam palcem wskazującym policzek.
— Blake, łamacz damskich serc, zapatrzony w siebie dupek, który traktuje dziewczyny jako zdobycze i umieszcza je na swojej długiej liście.
Szpilka zrobiła TĄ minę: zaciekawiony wzrok połączony z wyzwaniem i zabawą. Poruszała brwiami, a na jej ustach wykwitł szeroki uśmiech. Wszystko jasne. Królowa po długiej przerwie wraca do starych nawyków i rozrywek.
— Jest mój.
Przewróciłam oczami.
Cała Quin.
— Może znajdź sobie w końcu chłopaka na stałe?
— Zwariowałaś Jul? Życie jest o wiele bardziej ciekawe kiedy…
Tutaj Quin strzeliła bardzo długi monolog na temat: Bawić się facetami, a może łamać im serca? Przytocz historie ze swojego życia i twoich znajomych. Trwało to jakieś piętnaście minut, w czasie których rozglądnęłam się po stole, a raczej osobach za nim zasiadających.
Mój wzrok padł na rodziców Quin. Jej matka, Stephanie, ubrana była w typowy dla czarodziejów strój: długą do ziemi suknie wyszywaną w spiralne wzorki, zielone sandały, które nie pasowały do szaty oraz kremowy sweter. Swoje krótko ścięte włosy zaczesała do tyłu, a w niebieskich oczach, których kształt odziedziczyła Szpilka widniały płomyki. Jej mąż, Felix, wyglądał jak każdy mugol, którym zresztą był: dżinsy, rozpinana bluza z kapturem i biały T-shirt.  Ciemne włosy ściągnięte w niski kucyk sięgały obojczyków, a wydatne kości policzkowe sprawiały, że kiedy się na niego patrzyłam miałam wrażenie, iż ciągle się uśmiecha.
Camile Broke była całkowitym odzwierciedleniem córki: obie trzymały wysoko uniesioną głowę, poprawiały włosy w identyczny sposób i mówiły w ten sam wyniosły sposób. Co prawda udało nam się utemperować Jul, ale czasami miała przebłyski zachowywania się jak królowa Anglii. Jacob Broke był przeciwieństwem żony: wyluzowany, opanowany, dobrze wychowany, umiejący się zachować w towarzystwie mężczyzna, który najmniejszym gestem potrafi oczarować kobiety. Miał wygląd typowego podrywacza: dłuższe, niemalże czarne,  postawione na żel włosy, ciemne oczy, łobuzerski uśmiech czający się na jego przystojnej twarzy. Z ucha zwisał mu kolczyk: srebrna, cieniutka obręcz. Wszystko byłoby pięknie i wspaniale, gdyby nie jego strój: białe adidasy, wyciągnięta bluza dresowa i coś co wyglądało jak kalesony. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Najwyraźniej wyczucie stylu i mody nie szło w parze z ładną buźką. Szkoda.
Dalej siedzieli moi rodzice, którzy pogrążeni byli w rozmowie z gośćmi. Patrząc na nich nie mogłam się nadziwić, jak mogą tak łatwo nawiązywać kontakt z ludźmi, których tak naprawdę poznali kilka minut temu. Oczywiście widzieli się już na dworcu King Cross, ale nigdy nie zostali oficjalnie sobie przedstawieni . Raz po raz wybuchali śmiechem: Jacob opowiedział kawał o hiszpańskich marynarzach. Albo mam jakieś zboczone poczucie humoru, albo jestem jakaś dziwna, bo dowcip był jak dla mnie żenujący. Po krótkim spojrzeniu, które wymieniłam z Jul stwierdziłam, że jednak to nie ja jestem dziwna, tylko oni.
Jak łatwo się domyśleć, w najdalszym końcu stołu siedzieli Petunia i Blake. Chyba nie muszę mówić, że moja siostra była wściekła i przerażona jednocześnie? Bo kiedy ostatnio miała okazję przebywać w pomieszczeniu gdzie jest aż sześciu czarodziejów?
Za to Blake… Co tu dużo mówić: wyglądał, jakby był w siódmym niebie. W końcu nie zawsze spotyka się tak ‘piękne’ i ‘niepowtarzalne’ niewiasty jak my. Rozanielony wyraz jego mordy przyprawiał mnie o odruch wymiotny.
Pospiesznie odwróciłam od niego wzrok, który — a to pech! — udało mu się pochwycić i zrobił jedną z tych min przeznaczonych dla dziewczyn, które uważał, że są już jego.
Sorry kolego, te numery ze mną nie przejdą.
— Lily! — Syknęła Quin do mojego ucha.
— Czego znowu?
— Miałaś jakieś wiadomości do Jamesa?
Zmierzyłam ją wzrokiem. Wkładała właśnie kartofla do ust i mówiąc szczerze nie wyglądała przy tym zbyt atrakcyjnie. Sos, w którym umoczone były ziemniaki spadł jej na brodę i dość niezgrabnym ruchem ręki starła go wierzchem dłoni.
— Nic nowego. Ciągle ględzi, że za mną tęskni, chce mnie zobaczyć i ma dziwne przeczucie, że stanie się to niebawem. — Wzruszyłam ramionami. Bo niby jak Potter miałby się pojawić w Bringhton? — Wolne żarty. A co?
Quin posłała mi promienny uśmiech.
— Bo tam gdzie James, jest i Łapa.
— No nie! Ty znowu?
— Hej! Jul! Ja nigdy nie powiedziałam, że przestałam… no, go lubić.
— Zdziwiłoby mnie, gdyby to się stało. — Za ten komentarz Quin wymierzyła mi kopniaka pod stołem.
— Quin opowiadała nam, że wasza córka jest najlepsza na roku. — Przez gwar rozmów dobiegł mnie głos pani Wood. Przez cały czas znacząco patrzyła się na Szpilkę. — Tylko pozazdrościć tak zdolnego i ułożonego dziecka. Nasza córka woli zabawy.
Quin zrobiła oburzoną minę. Na jej twarzy wykwitł lekki rumieniec.
— To nie prawda mamo! Przecież doskonale wiesz, że staram się…
— Kiedy uganiasz się za chłopcami?
Opadła mi szczęka. Jak można w ten sposób odzywać się do swojego dziecka? Co sobie wyobraża ta kobieta? A ja ją polubiłam!
— W każdym bądź razie — Ciągnęła swoją tyradę. — ja nie byłam inna. Wiadomo, jaka matka taka córka. — Stephanie posłała Quin promienny uśmiech. — Za czasów szkolnych ciągle otaczali mnie najprzystojniejsi chłopcy i…
— Dobra mamo. — Quin wstała głośno szurając krzesłem. Była cała czerwona, zapewne po części ze złości na rodzicielkę i zażenowania. Głos lekko jej drżał. Zdecydowanie była wściekła. — Dość. Nie chcemy poznawać twojego życia miłosnego z czasów, kiedy dinozaury stąpały po planecie.
—  Anabell! — Syknął ojciec Quin. — Zachowuj się.
Blondynka posłusznie usiadła na miejscu. Coraz mniej lubiłam jej rodziców. No dobra, jej ojca. Niby mili i przyjaźni ludzie z wyglądu, a w środku bestie.
— Nasza Juliett jest taka sama. — Kąciki ust Camile uniosły się ku górze. — Zawsze musi mieć ostatnie słowo. Cóż, w końcu jest jedynaczką.
— Za to Lily…
— Tak, wiem, jestem nieposłusznym bachorem, który pomimo, że ma najwyższe oceny w szkole rządzi się na każdym kroku.
— Dziękuję córciu, ale nie chciałam tego powiedzieć.
— Oh.
— Ale z chęcią posłucham co masz do powiedzenia.
— Cóż, jako, że jestem prefektem i…
— MOGŁABYŚ SIĘ W KOŃCU ZAMKNĄĆ?!
— Patunio, co cię napadło?
— NIE MAM ZAMIARU DŁUŻEJ SŁUCHAĆ JAK CHWALISZ SIĘ TYM… TYM WYBRYKIEM NATURY!  — Moja kochana siostra wpadła w szał. — W CZYM ONA JEST LEPSZA ODE MNIE? JA JESTEM NORMALNA, A ONA WIEDŹMĄ! JA KAPITANKĄ CHIRLLIDEREK, A ONA CZYM SIĘ MOŻE POCHWALIĆ? NICZYM. NIE MASZ POJEĆCIA CO ONA ROBI W SZKOLE DLA WARIARÓW, DLATEGO KONTROLUJESZ MNIE MYŚLĄC, ŻE TO DLA MOJEGO DOBRA? GÓWNO PRAWDA! JESTEM TAK SAMO NIEZALEŻNA JAK ONA I NIE MASZ NADE MNĄ ŻADNEJ WŁADZY!
— O co ci chodzi? Przecież nie uważam się za lepszą od ciebie, ani…
— JESTEŚ WYBRYKIEM NATURY I…
— Petunio, proszę cię na słówko.
— NIGDZIE Z TOBĄ NIE PÓJDĘ! BLAKE, WYCHODZIMY!
— Co? Przepraszam, nie słuchałem cię.
Z trudem powstrzymałam parsknięcie. Przecież moją kochaną siostrę było słychać w całym Bringhton. Facet zawsze będzie facetem. Przez cały czas gapił się na Szpilkę, która posyłała mu uwodzicielskie spojrzenia. Załamać się nad głupotą tego chłopaka. Tak niewiele mu trzeba do szczęścia.
— WYCHODZIMY!!!
— Zostajesz. — Cichy, lecz stanowczy głos taty przeszył powietrze powodując, że włoski na plecach stanęły mi dęba. Bardzo rzadko się zdarza, że przybiera taki ton, ale kiedy to się już stanie… Co tu dużo mówić, Petunia ma przewalone. — Przepraszam państwa za naszą córkę. Petunio, musimy porozmawiać.
— To może pokażę dziewczyną gdzie będą spać.
Jul i Quin wstały jak na komendę i nie czekając na jakiekolwiek protesty ze strony moich rodziców wymaszerowałyśmy z jadalni.
Dziewczyny złapały za swoje walizki, które leżały w przedpokoju i ruszyły za mną w kierunki schodów. Poprowadziłam je korytarzem z marmurową posadzką, a koła ich bagażów przyjemnie odbijały dźwięk, który jednak nie był w stanie zagłuszyć krzyków Petunii. Zatrzymałam się przy drzwiach, które rozmieszczone były naprzeciwko siebie.
— Są wasze. Bierzcie, który chcecie. Jak się rozgościcie, to przyjdźcie do mojego pokoju. Drzwi na końcu korytarza.
Jul i Quin popatrzyły po sobie, po czym kiwnęły głową, jednocześnie otworzyły drzwi i wrzuciły do pokojów walizki, nie zaglądając do pomieszczeń.
— Gotowe.
Moją twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Na taką reakcję właśnie liczyłam.
— Rusz się Ruda. Chyba nie chcesz, aby twoi goście na ciebie czekali?
Wyszczerzyłam zęby i ruszyłam za przyjaciółkami, które dopadły już klamki moich drzwi. Kiedy weszłam do pokoju dziewczyny stały na środku z rozdziawionymi ustami.
— Twój dom…
— Ruda…
— Brak słów…
— Ale willa…
— Mogę z tobą zamieszkać na stałe?
Popatrzyły się na mnie, a w następnej chwili na ich twarzach pojawił się ten sam wyraz.
— Szafa! — Krzyknęły jednocześnie i pobiegły w stronę drzwi.
Jul złapała za jedną z klamek.
— Nie, to tylko łazienka. MASZ WŁASNE JACUZZI? I nam o tym nie powiedziałaś?
Wzruszyłam ramionami, a Truśka posłała mi pełne niedowierzania spojrzenie.
Zamknęła drzwi i weszła do pomieszczenia obok, gdzie Quin stała niczym wrośnięta w ziemię. W następnej chwili rozległ się głośny pisk.
— Ile butów!
— I sukienek.
— A te torebki.
— Będziecie wszystko po kolei wymieniać?
— Panie Boże dlaczego ja nie mam takiej szafy!
 Parsknęłam na komentarz Jul.
Nagle Quin odwróciła się i popatrzyła się z wyrzutem na Truśkę.
— Droga panno miss piękności i kobiecości. Masz nam troszkę do wytłumaczenia. Nie uważasz, że najwyższa pora aby poinformować nas co się stało z twoim związkiem i Remusa?
— To może lepiej usiądźmy, bo może to chwilę potrwać.
Jak miałyśmy w zwyczaju padłyśmy na łóżko. Brakowało tylko ciastek i gorącej czekolady, a byłoby jak za czasów szkolnych.
— No więc, czekamy.
— I nie próbuj niczego ukrywać, bo doskonale wiesz, że razem z Aną wydusimy z ciebie wszystko.
— Zaczęło się od tego, że Remus nie mówił mi wszystkiego. No dobra, nie trzeba być geniuszem aby domyślić się, że Lunatyk ma jakąś tajemnicę. — Taa… I to jaką. Raz w miesiącu zmienia się w krwiożerczego wilkołaka. Oczywiście nie powiedziałam im tego. — No i zaczęłam się go dopytywać o co chodzi. Jak to nasz Lupin nie chciał nic powiedzieć. W końcu doszło do kłótni. — Jul nieznacznie się skrzywiła. — Nie chciałam tego kończyć, ale zaczął mi zarzucać, że wtrącam się w nie swoje sprawy, jestem ciekawska i tak dalej. Oczywiście wygarnęłam mu, że gdyby zachowywał się normalnie i nie miał przede mną żadnych tajemnic to nie doszłoby do tej sytuacji. W końcu mnie olśniło i zapytałam się czy mnie zdradza. — Jęknęłam. — Zapierał się, że nie, ale wiedziałam, że mnie oszukuje. W końcu stracił panowanie nad sobą i zaczął wykrzykiwać, iż jestem miłością jego życia i nigdy nikogo nie pokochał tak jak mnie.
— Stop. — Przerwałam jej tyradę. — Czegoś tutaj nie rozumiem. Skoro powiedział ci, że cię kocha to niby dlaczego z nim zerwałaś?
— Jeszcze nie skończyłam. Nie uwierzyłam mu. Miał tak zdesperowany głos, że byłam pewna, iż tylko próbuje mnie zatrzymać przy sobie. Zapytałam się, z którą mnie zdradził. Chciałam usłyszeć najgorszą prawdę, nawet gdyby powiedział, że z Monie, Vicko czy Scharlott, ale on ciągle mówił, że z nikim. Nie wytrzymałam i wykrzyczałam mu, że kiedy w końcu dorośnie i będzie miał jaja aby się w końcu przyznać, to niech do mnie napiszę, a póki co to po związku.
Rozdziawiłam usta, nie ze zdumienia tylko nad głupotą przyjaciółki.
— Oszalałaś?
— Co proszę? Lily, zrobiłam to co uważałam za słuszne. Co byś zrobiła na moim miejscu, gdyby chłopka cię zdradzał?
— Ale on cię nie zdradza.
— Oczywiście, że tak.
— Jul, on ma… Jak to mówi Potter? Pewien futerkowy problem i jest szaleńczo zakochany w tobie. Jeszcze nigdy w życiu nie wiedziałam, aby przy jakiejkolwiek dziewczynie jego twarz aż tak jaśniała, jak wtedy gdy jest z tobą. Czy widziałaś, aby Remus spojrzał na tlenione lale, albo jakieś inne panny z Hogwartu? Nie. Przez cały czas wlepiał wzrok w ciebie, jakbyś była najpiękniejszym obrazem na świecie, najwspanialszą rzeczą stworzoną przez człowieka i jego prywatnym i osobistym marzeniem co do idealnej i wymarzonej kobiety. A ty co? Posądzasz go o zdradę. Mogłabyś się chociaż raz zastanowić nad tym co mówisz, a nie zawsze palniesz to co ci przyjdzie do głowy. Ziemia do Jul! Otwórz oczy skarbie, bo straciłaś jednego z najfajniejszych chłopków na świecie.
 — Czyli że źle zrobiłam?
Przejechałam otwartą dłonią po twarzy.
— Nie, oczywiście, że nie.
— To co mam zrobić?
— Napisz do niego, zadzwoń, wyślij wyjca, cokolwiek.
— Ty wiesz o jego sekrecie. — Stwierdziła Quin.
Nie zaprzeczyłam. Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.
— Ja… To znaczy…
— Powiedz nam.
— Lily, proszę. Jeżeli to prawda, to mam prawo wiedzieć. Jestem jego dziewczyną i…
 — Byłą dziewczyną. — Poprawiłam na co Truśka machnęła ręką. — Słuchajcie. Remus prosił mnie, abym nikomu nie mówiła, a dobrze wiecie, że dotrzymuję danego słowa i nie wyciągniecie tego ze mnie. Sam uzna kiedy wam powiedzieć o swoim drobnym futerkowym problemie, okey?
— Masz na myśli jego królika? — Dlaczego każdy uważał, że kiedy Potter mówi: futerkowy problem chodzi o zająca?
— Taak… — Quin zmrużyła oczy. — Jak tam twój brat?
— Derek? Ten debil uważa ciebie za jakieś bóstwo.
— Co proszę?
— No, po tym jak uratowałaś z Jamesem mu życie staliście się jego idolami. Ostatnio coś wspomniał, że dokona wszelkich starań abyście stali się parą.
— Dzięki za ostrzeżenie.
Quin przewróciła oczami.
— A propos, miałyście jakieś wieści od Huncwotów?
— Syriusz do mnie pisał. Koniecznie chciał wiedzieć gdzie spędzamy wakacje.
— Błagam, Jul, powiedz, że tym razem nie palnęłaś jakiejś głupoty.
— Spokojnie! Napisałam mu, że jedziemy do Egiptu i będziemy podrywać turystów. — Truśka była ewidentnie z siebie dumna.
— Uwierzył? — Spytałam z wątpliwością w głosie.
— Chyba nie. Pisał coś o kłamczuchach i że zrobiłby dla mnie wszystko gdybym o coś go poprosiła. Chciał wzbudzić we mnie poczucie winy. Nie udało mu się.
— Nie żartowałaś mówiąc, że masz nienormalną siostrę.
— Quin, czy kiedykolwiek w to wątpiłaś? — Nie wiem dlaczego, ale odniosłam wrażenie, że Szpilka chce koniecznie zmienić temat. Hm…
— Chodzi o to, że… Ona musi naprawdę nienawidzić magii. Ciekawe dlaczego.
— Bo ja wiem…
Jul strzeliła palcami.
— Przecież to oczywiste. Ona ci zazdrości.
— Jasne, a moim przyszłym mężem będzie Potter.
— Oświadczył ci się? I nam nic nie powiedziałaś?! Jak mogłaś! — Jul zrobiła oburzoną minę.
Przejechałam otwartą dłonią po twarzy.
— Znasz mnie pięć długich lat i jeszcze nie załapałaś co to jest sarkazm?
— Serio jest cheerleaderką? Bo jeśli tak, to musi być naprawdę fatalna.
— Z bólem serca muszę przyznać, jest całkiem dobra. Kilka dni temu jej drużyna miała trening w naszym ogródku. Prócz tego, że kilkakrotnie się przewróciła i prawie wpadła do basenu, można przyznać, że ma do tego talent.
— Ty masz basen? I nic nie powiedziałaś?
— Quin, niby czego się spodziewałaś patrząc na to, że Ruda mieszka w pałacu? Pewnie za domem ma pole golfowe i kort tenisowy.
— Zapomniałaś o altance, oczku wodnym i kilku innych rzeczach. No i dwóch jacuzzi w ogródku.
— I co jeszcze? Stadion do Quidditch’a?
— Bez przesady, Jul. Jesteśmy w świecie mugoli. Oni nie mają zielonego pojęcia, że coś takiego jak Quidditch istnieje.
— To niby w co oni grają.
— Dziewczyno, gdzie ty żyjesz?
— Ruda, helow! Gdybyś nie wiedziała, to moi rodzice są czarodziejami i nie mają pojęcia o istnieniu przedmiotów, którymi posługują się mugole. Dzisiaj dowiedziałam się co to jest Taksówka. Uwierzycie, że trzeba za nie płacić?
— Wiecie co, mam pomysł. Koło pobliskiego centrum handlowego jest stadion i…
— ZAKUPY!
— Zamówimy taksówkę? — Krzyknęła podniecona Jul.
Na moich ustach pojawił się szeroki, odsłaniający wszystkie ząbki uśmiech.
— Lepiej, zawiezie nas Kurt.

Dwadzieścia minut później pod mój dom podjechało auto mojego przyjaciela. Nie jestem dobra z marek, ale jak na mój gust przypominało Porsche. A może Lamborghini? Zresztą nieważne. W każdym bądź razie, samochód był sportowy i cholernie drogi. Cóż, jako jedynak Kurt zawsze otrzymywał wszystko co najlepsze, a jak dwa tygodnie temu zdał prawko, jego rodzice stanęli na głowie, aby to uczcić. Zabrali go do jednego z najdroższych salonów samochodowych w Londynie i bierz co chcesz. Jak na mój gust mógł kupić sobie malucha, a i tak wyglądałby w nim słodko.
Zatrzymał się kilka stóp przed nami i opuścił przyciemnianą szybę, zza której przywitał nas szelmowski uśmiech Kurta, a efekt niegrzecznego chłopca spotęgowały ciemne okulary.
— Ja pierdole. — Wyrwało się Quin. Chwała Bogu, że jej słowa zagłuszył ryk silnika.
Poklepałam ją po ramieniu.
— Widzisz co straciłaś? Żałuj.
Blondynka posłała mi mordercze spojrzenie. Zachichotałam i ruszyłam w stronę auta.
— Siedzę z przodu.
Parsknęłam i wsunęłam się na (skórzane i wysokiej klasy lub jak kto woli najlepszej jakości) siedzenie za kierowcą, przy okazji czochrając perfekcyjnie ułożone włosy przyjaciela.
— Lily, ogarnij się. Masz pojęcie, jak długo nad nimi pracowałem? — Udał oburzonego, co na dobrą sprawę nawet mu wyszło i może bym mu uwierzyła, gdyby kąciki jego ust nie zaczęły niebezpiecznie drgać, a sam chłopak nie zaczął się głośno śmiać.
— Właśnie, Evans, ogarnij się. Au. — Te pięć dźwięków wyłapałam spomiędzy śmiechu przyjaciela, który z rozbawionego i serdecznego, przerodził się w niemalże histeryczny.
Chociaż, dłużej się nad tym zastanawiając, ten cichy głos równie dobrze mógł być wytworem mojej bujnej wyobraźnie, która już nie raz potrafiła mnie nieźle zaskoczyć. Taak… z pewnością mi się wydawało. A co jeśli nie?
— Coś nie tak?
— Nie, skądże. To mój pierwszy raz. Znaczy się mam stresa. Pierwszy raz prowadzę auto… Sam.
— Ja wysiadam! — Krzyknęła Quin zajmująca miejsce obok Sweets’a i złapała za klamkę.
— W moich snach!
Kurt z całej siły nacisnął na pedał gazu. Rozległ się głośny pisk opon, wbiło nas w siedzenia (jak dobrze, że zapięłam pasy, czego nie uczyniła siedząca obok mnie Jul i z desperacją w oczach zaczęła się męczyć z zapięciem) i w następnej chwili mknęliśmy przez ulice Bringhton. Strzałka na liczniku wskazywała 110 km/h. Quin siedziała skulona na siedzeniu z miną, która mówiła: zabierzcie mnie stąd. Jestem za młoda i piękna żeby umierać. Za to Jul wydzierała się w najlepsze.
— Zatrzymaj się wariacie! Chcesz nas pozabijać? Ile zapłaciłeś egzaminatorowi za ten świstek papieru?!
Kreska obniżyła się do 90.
— Może być? Jeżeli jeszcze trochę zwolnię, to zaczną wyprzedzać nas motyle.
— Jul, nie panikuj. — Poklepałam przerażoną brunetkę po przedramieniu. — W razie wypadku mam różdżkę.
— Przynajmniej jedna myśli.
Przewróciłam oczami.
— Nie mam pojęcia dlaczego się na to zgodziłem.
— Bo mnie kochasz? — Wyszczerzyłam się do przyjaciela, który nie spuszczając wzroku z jezdni, poczochrał mi włosy.
— Trzymaj ręce na kierownicy! — Głos Quin to jedna, czysta histeria. — Daleko jeszcze?
— Jakieś piętnaście minut.
— Ruda! A mówiłaś, że to blisko. Zwariowałeś?!
Kurt nagle zahamował i gdyby nie pasy, moja głowa boleśnie uderzyłaby o siedzenie przyjaciela.
— TY BARANIE! MOGŁEM CIĘ ZABIĆ! NIE ZNASZ PRZEPISÓW RUCHU DROGOWEGO?! — Kurt wydzierał się na pieszego, który właśnie przebiegł tuż przed jego maską. Moją uwagę pochłonęło coś innego. Jakieś ciche jęki…
— Słyszeliście to?
— Co? — Kurt dziwnie zbladł. Zapewne był to efekt ledwo unikniętego wypadku.
— Coś z tyłu… Jakby ktoś był w bagażniku….
— Popadasz w paranoję. — Stwierdziła Quin, rzucając Kurtowi spojrzenie, którego nie udało mi się zobaczyć. Co oni knują?
— Ruda, proszę cię. To auto ma wbudowany alarm i ręczę ci, że stało w garażu i nikt i nic go nie tknęło.
 — Dlaczego ci nie wierzę?
Kurt jedynie wzruszył ramionami i powrócił do prowadzenia auta. Nie żeby przestał. Chodzi mi o to, że skupił całą swoją uwagę na tej czynności i przestał wtrącać się do konwersacji. Quin i Jul zajęły się rozmową: Co sobie kupię i na co przepuszczę całe kieszonkowe: ubrania, kosmetyki. Nic nowego. Wiadomo, typowo babskie tematy. Kiedy zerknęłam w lusterko wiszące pomiędzy przednimi siedzeniami ujrzałam ból i tęsknotę za ‘normalnym’ światem na twarzy przyjaciela. Z trudem powstrzymałam parsknięcie na widok jego miny. Pierwsza zasada, która obowiązuje podczas rozmowy przy Kurcie: możesz mówić o wszystkim: helikoptery, samochody, aborcja, pokój na świecie, plastyka, muzyka, nawet o strefach intymnych, ale pod żadnym pozorem, powtarzam żadnym, nie wolno wspominać o kosmetykach i tonach fluidu, które panny nakładają na swoje, tutaj cytuję: „mordy”. A podobno chłopcy lubią kiedy ich dziewczyny wyglądają ładnie… W każdym bądź razie, dziewczyny poruszyły temat tabu i ze swojego doświadczenia wiem, że to może źle się skończyć.
Poczułam, że ktoś szturcha mnie w ramię.
— Możesz przestać? — Rzuciłam troszkę za ostro.
Jul spojrzała na mnie zaskoczona.
— O co ci chodzi?
— Oj, ty już dobrze wiesz.
— Nie, nie wiem. Bądź tak łaskawa i mnie oświeć.
— Szturchasz mnie, a dobrze wiesz, że tego nie znoszę.
— Ogarnij się. Nic ci nie zrobiłam. — Przeniosła wzrok ze mnie na Quin. — Wracając do tej sukienki, którą kupiłam tydzień temu…
Skrzyżowałam ręce na piersi i zapadłam się w fotelu. Kłamczucha. Wredna kłamczucha.
DŹG!
— Cholera jasna, Jul!
— Lily, bo zaczynasz się pienić…
— MÓWIŁAM ŻEBYŚ PRZESTAŁA!
— Nie wiem o co ci chodzi! Nic nie zrobiłam!
— Ty mała, wredna jędzo! Jak ja cię dźgnę to…
— Jesteśmy na miejscu. — Oświadczył Kurt.
— Chwała Panu Bogu. — Quin złożyła ręce i spojrzała wdzięcznie do góry. W normalnych warunkach bym parsknęła, ale że w tym momencie byłam wściekła, nacisnęłam na klamkę i wyszłam z auta. Za mną dziewczyny.
— Ty nie idziesz? — To pytanie Quin skierowała do wciąż siedzącego za kierownicą Kurta, którego twarz była napięta. Coś mnie ominęło?
— Zaraz do was dołączę.
Popatrzyłyśmy po sobie. Miny dziewczyn były identyczne: nie miały pojęcia o co chodzi. Wzruszyłam ramionami i ruszyłyśmy jasno oświetlonym, podziemnym parkingiem centrum handlowego, gdzie większość miejsc było już zajętych. W oddali usłyszałam krzyk Kurta:
— Odbiło wam do reszty?!

— A może ta? — Wyszłam z przebieralni kręcąc się dookoła własnej osi, prezentując białą spódnicę, która, nie ważne co powiedzą, i tak będzie moja.
— Czy ja wiem… — Quin podrapała się po głowie.  — Wydaje mi się, że poszerza ci biodra.
— Serio? Gdzie? — Podbiegłam do lustra i zaczęłam przeglądać się w nim z każdej strony.
Usłyszałam za sobą rechot dziewczyny.
— Możemy już wracać?
— Słonko, masz już dość? — Wyszczerzyłam się do przyjaciela, który miał zniecierpliwioną i zrozpaczoną minę. W ogóle jakoś dziwnie dzisiaj się zachowywał: rozglądał się na boki i był lekko zdenerwowany. Co on knuje? — Przecież zgłosiłeś się na ochotnika, że nas zawieziesz.
Kurt posłał mi mordercze spojrzenie.
— Ja wcale nie…
— Dobra, nie chcę tego słuchać. — Z przebieralni wyszła właśnie Jul. — Matko Boska! Dziewczyno, co ty na siebie włożyłaś?! Nawet moja siostra ma lepsze wyczucie stylu niż ty!
— Co? Nie podoba ci się połączenie pasków i kratki? A do tego te różowe wstążki! Patrz jak wygląda to słodko. Aww….
— Ściągaj to.
— Szkoda, chciałam to dać Petunii na urodziny. — Jul ze zwieszoną głową weszła z powrotem do przebieralni.
Na mojej twarzy pojawił się złośliwy uśmiech.
— Może to nie jest taki zły pomysł.
 Quin posłała mi stójkę w bok.
— Mogłabyś być dla niej miła.
— Ja? Przecież jestem. — Szpilka rzuciła mi pobłażliwe spojrzenie. W między czasie ściągnęłam spódnicę i przebrałam się w swoje ubrania. — No dobra czasami mogłabym przystopować, ale… No, nareszcie Jul.
— Jak myślicie, spotkamy na tych wakacjach Huncwotów? — W głosie Quin słychać było rozbawienie.
— Módlmy się, aby nie.
Quin przewróciła oczami.
— Co on ci zrobił, że tak go nienawidzisz?
— Kogo? Syriusza? Od zawsze go uwielbiałam.
Gdyby Syriusz to usłyszał… Pełna błogość odmalowująca się na jego pięknej, aczkolwiek ‘niegrzecznej’ twarzy.
— Nie, Kubusia Puchatka. Oczywiście, że chodzi mi Jamesa!
— Oh…  To nie tak, że go nienawidzę. — Ostatnie zdanie wypowiedziałam prawie szeptem. — Ja tylko tak mówię. — Spojrzałam każdemu po kolei w oczy. Na każdej spośród trzech twarzy odzwierciedlało się to samo uczucie, a mianowicie szok. — Jest irytujący, to fakt, ale… Lubię go i po tylu latach wstyd się przyznać, ale na swój sposób mnie pociąga.
Kurt spróbował coś powiedzieć, ale z jego otwartych ust nie wydobył się żaden dźwięk. Wyglądał, jak ryba próbująca złapać oddech.
BUUM!
Jakieś sześć stóp od nas runęła półka z ubraniami. Pośpiesznie odwróciłam się w tamtym kierunku i zamarłam.           
Pod moje stopy potoczyły się druciane, okrągłe okulary, które mogły należeć tylko do jednej osoby.
Powoli, bardzo powoli przeniosłam swój wzrok na pobojowisko.
Pośród sterty porozrzucanej bielizny, tutaj trzeba zaznaczyć damskiej, leżały na ziemi dwa ciała, dwóch nieziemsko przystojnych, aczkolwiek irytujących bałwanów. Pierwszy o dłuższych, kręconych włosach miał koronkowe stringi na głowie, które właśnie naciągał na uszy.
— Czy nie zniszczyły mojej perfekcyjnej fryzury?
Drugi o sterczących, czarnych włosach miał na twarzy stanik, który ‘zastępował’ jego okulary, które spoczywały pod moimi stopami.
— Co wy tu robicie? — Spytałam, kiedy minął pierwszy szok.
— Oglądamy bieliznę. Damską. — Syriusz wzruszył ramionami na znak, że to nic nadzwyczajnego.
— Łapciu, kupię ci te majtki. Podkreślają kolor twoich oczu…
— Dzięki! — Syriusz ściągnął je z głowy i zaczął dokładnie je oglądać. Co za facet…
— I brak twojego mózgu.  — Prychnęła Quin.
Potter jednym, szybkim ruchem strącił stanik z głowy i zaczął szukać swoich okularów.
Ruda, pamiętaj, masz być miła. Nie zrobisz wiochy w miejscu publicznym. Nie będziesz krzyczeć. Opanuj się. Oddychaj.
Złapałam druciane oprawki, podeszłam do Rogacza, który bezwiednie macał podłogę w ich poszukiwaniu. Następnie przykucnęłam przy nim, tak że nasze twarze znalazły się na tej samej wysokości i z największą delikatnością na jaką udało mi się zdobyć, czyli prawie jej brak, wsunęłam mu patrzadła na oczy.
Chłopak zamrugał kilkakrotnie i po raz kolejny uświadomiłam sobie, że uwielbiam jego orzechowe oczy. Potter zrobił zdezorientowaną, a następnie rozmarzoną minę. Uniósł do góry rękę i delikatnie przejechał palcem po moim policzku. Mimowolnie zadrżałam.
— Znów mam ten fajny sen.
Usłyszałam głośny chichot Jul.
— Nie Potter, to prawdziwe  życie, a wasza dwójka nas szpieguje. — W tle usłyszałam krzyki sprzedawczyni.
Podniosłam do góry głowę i zobaczyłam ekspedientkę, jak dla mnie niezbyt piękną, w wieku około trzydziestu lat, która prawiła kazanie Syriuszowi. Oczywiście urok macho musiał wziąć górę i Black zaczął bajerować biedną kobietę, której wzrok złagodniał i stał się wręcz zainteresowany moim byłym bratem. Co ten facet potrafi robić z kobietami…
Wstałam i po prostu wyszłam ze sklepu. Za mną podążyły dziewczyny. Kurt, oszust jeden, został z tamtą dwójką.
Opadłam na ławkę naprzeciwko sklepu muzycznego. Za moim śladem niepewnie poszły Jul i Quin. Milczałam.
— Lily powiedz coś.
— Ruda, błagam, ta cisza jest już nie do zniesienia.
Odetchnęłam.
— Co on sobie myśli? Jak mógł ich zaprosić? No tak, z pewnością myślał, że zrobi mi tym samym przysługę. Jak mogłam się nie domyślić, kiedy poczułam jego perfumy? Ugh! Kurt mnie popamięta. Będzie chciał, żebym coś kupiła mu na urodziny! Prezentu nie będzie. Jest kara. Dlaczego nie wpadłam na ten pomysł? Przecież zachowywał się tak dziwnie! To było takie oczywiste… Musiał ich przewieść w bagażniku! — Byłam zdumiona swoim odkryciem. — To oni mnie dźgali! I mówili! Jul, przepraszam… Ale to nie zmienia faktu, że…
— No dobra, dobra. Ja powiedziałam Syriuszowi gdzie spędzamy wakacje. — Quin szybko zakryła dłonią usta, jakby zdanie, które wypowiedziała, bezwiednie wyrwało się z jej ust.
Zrobiłam oburzoną minę.
— Jak mogłaś…?
— Oh, Lily,  nie gniewaj się. Wiesz jak Łapa na mnie działa.
— Właśnie, Ruda, nie gniewaj się na nią. On ją manipulował.
— Skąd wiesz?
— Nie wiem. Strzelam.
Przewróciłam oczami.
— Jestem…
— Zła? — Wcięła mi się w słowo Jul. — No weź Ruda, nie wściekaj się.
— Cóż, chciałam powiedzieć, że zadowolona. — Dziewczyny posłały mi niedowierzające spojrzenie. — No co? Przynajmniej będzie wesoło.

— Gdzie ona jest? — Maszerowałam przez swój pokój tam i z powrotem.
— Wiesz jaka jest Quin, musi wszystko po pięć razy przymierzyć, a jakby się natchnęła przy okazji na jakiegoś faceta to…
Nasze spojrzenia się skrzyżowały.
— BLAKE!
Równocześnie dopadłyśmy drzwi, które były lekko uchylone. Przez szparę ujrzałyśmy Quin, która jeździła palcem po nagim torsie Blake’a.
— Pierwszy raz widzę takie mięśnie u tak młodego chłopaka. — Głos Szpilki był uwodzicielski. Cholera! Ta dziewczyna potrafiła uwieść chłopaka w kilka sekund. Co za typ…
Blake owinął sobie kosmyk jej włosów wokół palca.
—  Ja za to nie wiedziałem równie pięknych włosów jak twoje. Jakiej odżywki używasz?
Quin zrobiła zdezorientowaną minę, a my zachichotałyśmy.
Co za idiota.
— Powinieneś się raczej spytać, jakiej marki jest moja szminka. — Mówiąc to uśmiechnęła się do niego zalotnie. — I jak smakuje.
— O kurde, ona jest świetna. — Szepnęłam z uznaniem, a Jul pokiwała głową.
— Pozwól, że sprawdzę.
Blake zbliżył swoją twarz ku jej. Widziałam, jak oblicze Quin twardnieje na ułamek sekundy i w następnej znowu przybiera uwodzicielską maskę. Wargi Blake’a zaczęły się rozchylać… Szpilka przyłożyła palec wskazujący do jego ust.
— Pod jednym warunkiem. — Szepnęła do jego ucha.
— Zrobię wszystko.
— Idź do domu obok i spytaj się o Syriusza. Jeżeli ktoś taki się znajdzie powiedz mu, że Szpilka mówi, iż nie potrzebuje Amortencji, aby dalej to czuć.
Aww…
— Jakie to słodkie. — Szepnęła mi do ucha Jul.
— Urocze.
— Niewiele z tego zrozumiałem, ale skoro ci na tym tak bardzo zależy… Czekaj tu na mnie ma księżniczko. Twój książę w jeepie zaraz wróci.
Blake pocałował ją w rękę i pobiegł korytarzem. A Quin? Quin stała z zadowoloną miną na środku pomieszczenia i ruszyła w stronę drzwi. Spróbowałyśmy uciec, ale pech chciał, że przewróciłam się o nogi Tuśki i obie wylądowałyśmy na panelach podłogowych. Szpilka nie wiedząc, że ją szpiegowałyśmy z rozmachem otworzyła drzwi i dostałam u głowę.
Jęknęłam.
— Wiedziałam, że mnie szpiegujecie. — Wyszczerzyła się w ten szczególny dla Huncwotów sposób.
— Mogłabyś być chociaż odrobinę delikatniejsza. — Powiedziałam rozmasowując obolałe czoło.
— Dobra, skoro już wszystko wiecie… Ruda, dawaj mi tu szybko najseksowniejszą, czerwoną sukienkę jaką posiadasz. Niech odsłania dużo, byle w granicy prawa. Mogę się założyć, że masz coś takiego w swojej kolekcji.
Wyszczerzyłam się do przyjaciółki.
— Nie mylisz się. — Poruszałam znacząco brwiami. — Wszystko dla mojej księżniczki. Zaraz przybędzie twój książę w jeepie.

Czarne niebo przyozdobione tysiącami rozmigotanych gwiazd, wisiało nad moją głową. Nade mną znajdował się blady zarys sierpa księżyca, który od czasu do czasu przysłaniały nikłe obłoki. Z zachodu zbliżały się gęste chmury, z których z pewnością lunie deszcz. Leżałam nad basenem czytając książkę, która pochłaniała większość mojej uwagi. W jednej ręce trzymałam latarkę, w końcu była już prawie północ, a drugą bezwiednie przesuwałam po gładkiej tafli wody basenu. 
Quin, która wyglądała oszałamiająco w mojej sukience wyszła na spotkanie Syriuszowi, którego spojrzenie mówiło wszystko. Nigdy nie przestał tego do niej czuć. Gdyby tak nie było, to nie pojawiłby się w moim domu w ciągu pięciu minut. Swoją drogą, wylał na siebie chyba cały flakonik perfum. Ta dwójka poszła na, zapewne, romantyczny spacer, a co na nim robili, nie wnikam. Ja zostałam z Jul, która o godzinie dwudziestej była już taka zmęczona, że zasnęła w swojej sypialni bez wcześniejszej kąpieli. W przeciwieństwie do niej, byłam całkowicie rozbudzona i żadna siła nie zmusiłaby mnie, abym teraz leżała bezczynnie w łóżku, oglądała sufit i przewracała się z boku na bok. W taki oto sposób wylądowałam tutaj.
Przez resztę wieczoru, Kurt nie pojawił się w moim domu, czego niestety nie mogłam powiedzieć o Petunii, która na każdym kroku łypała na mnie groźnie i dostawała nagłego  ataku duszności, kiedy mijałyśmy ją na posesji. Oczywiście w ślad za nią chodził Blake, Richard i ta blond dziewczyna, której imienia niestety nie zapamiętałam. Kilka razy dla zabawy wspomniałyśmy coś o tym, jakby świat wspaniale wyglądał, gdyby istniała magia. Chyba nie muszę tutaj dodawać, że Petunia zrobiła z tego powodu niezłą awanturę. Rodzice dziewczyn wyjeżdżali dokładnie wtedy, kiedy wróciłyśmy z miasta do domu. Oczywiście nie obyło się bez wzruszającego pożegnania i pouczeń, że mają się zachowywać. Bla, bla, bla. Przecież i tak będą robić na co mają ochotę.
W oddali zagrzmiało. Powiał chłodny wiatr i pożałowałam, iż nie mam na sobie czegoś cieplejszego.
Rozległ się dźwięk łamanej gałęzi. Poderwałam głowę do góry. Przez otaczającą mnie ciemność nic nie widziałam. Wycelowałam w tamtym kierunku latarką. Nikogo nie było. Pewnie to jakiś kot, albo pies, a może Śmierciożercy na zakupach…
Ktoś złapał mnie za nogę.
Zaczęłam piszczeć.
— Cicho, Evans. Bo wszystkich pobudzisz!
Piszczałam jeszcze głośniej.
— Cholera. Zamknij się, proszę?
Nie przestałam.
— Na brodę Merlina…
Ktoś zasłonił mi usta dłonią. Ugryzłam go w palec.
— Możesz już przestać?
— Potter?
— Nie, Malfoy. Oczywiście, że to ja.
— To mogę znowu zacząć krzyczeć.
— Zabawne. Chcę z tobą porozmawiać.
Spróbowałam usiąść, ale dopiero zdałam sobie sprawę, jak blisko znajduje się jego twarz.
— O dwunastej w nocy?
— A co, zła pora?
— Mogłam spać.
— Ale nie śpisz.
— A wiesz to…?
— Uwierzysz mi, jak ci powiem, że cię obserwowałem?
— Tak. To do ciebie bardzo podobne.
— Czyli nie muszę się tłumaczyć.
— Mógłbyś się odsunąć?
— A co? Rozpraszam cię? Ta bliskość nie pozwala ci się dostatecznie skupić? — W świetle latarki ujrzałam szelmowski uśmiech, który pojawił się na jego twarzy. Nie protestował, odsunął się i pomógł mi wstać. Staliśmy blisko siebie, dzieliła nas zaledwie stopa, ale żadne z nas się nie odsunęło. Pomiędzy nami wisiało światło. No i jeszcze niebieska poświata z podświetlanego basenu. — Tak lepiej?
Kiwnęłam głową niepewna swojego głosu.
— Dlaczego nie zrobiłaś awantury?
Odchrząknęłam.
— Byliśmy w miejscu publicznym. Co by ludzie powiedzieli?
— W Hogwarcie ci to jakoś nie przeszkadza. Poza tym, od kiedy przejmujesz się opinią innych?
— Od dzisiaj? A może zawsze, kiedy jestem w świecie mugoli, a wiele ludzi zna mojego ojca bo jest znanym kompozytorem i wychodzimy razem na miasto?
Grzmoty były coraz bliżej. Ciemne niebo przeszyła złota błyskawica.
— To co powiedziałaś w tym sklepie… To prawda?
Potter wlepił we mnie natarczywe spojrzenie, od którego zakręciło mi się w głowie.
Kolejny grzmot.
— Dlaczego miałabym kłamać? — powiedziałam patrząc mu wyzywająco w oczy.
— Bo cię znam.
— W tym rzecz. Tobie się wydaje, że mnie znasz. — Odwróciłam się w stronę basenu. Bezbarwny płyn kołysał się nierównomiernie w ogromnej ‘wannie’.
— Masz złamane serce. — Ponownie spojrzałam na niego. Był całkowicie poważny. — A ja chcę je poskładać.
Wciągnęłam powietrze z głośnym świstem.
— Nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie je posklejać.
— Pozwól, że spróbuję. — Mówiąc to uniósł kciukiem mój podbródek. Nie pocałował mnie. Czekał na mój ruch. — Jakie jest twoje aktualne marzenie? — Spytał przez cały czas patrząc mi w oczy.
— Pocałunek w deszczu. A twoje?
— Żeby teraz spadł deszcz.
Poczułam na twarzy krople cieczy. Oboje poderwaliśmy głowy i spojrzeliśmy do góry.
— Pada. — Szepnęłam.
Popatrzyliśmy sobie w oczy. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Kąciki moich ust lekko drgnęły…
Nie było odwrotu. To musiało się stać.
Nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Potter wplótł palce w moje włosy i przyciągnął do siebie. Z ręki wypadła mi latarka, która z głośnym trzaskiem potoczyła się po płytkach, aż spadła na żwirek. Wspięłam się na palce, a dłonie zaplotłam na jego karku. Zimne krople uderzały o nasze twarze, co nie robiło na mnie większego wrażenia. Potter napierał na mnie całym swoim ciałem, jakby od dawna czekał na tą chwilę. Z trudem uświadomiłam sobie, że ja też. Zrobiłam krok do tyłu. Zabrakło gruntu. Nie przestając się całować wpadliśmy do basenu. Pocałunki pod wodą. To jest to! Zanurzaliśmy się coraz bardziej i bardziej, a żadne z nas nie myślało o tym, aby złapać tchu. Liczyło się tylko to, że jesteśmy we dwoje. W tym momencie nie całowałam się z irytującym Potterem, tylko z czułym Jamesem. Zaplątani w moje włosy wynurzyliśmy się i Rogacz złożył na moich ustach ostatni pocałunek. Tak, też czuję niedosyt. W tym momencie chciałam się w nim zatracić. Poczuć, że jestem dla kogoś kimś ważnym.
Odrzuciłam ręką włosy.
Dzięki podświetlanemu basenowi ujrzałam pożądanie w jego oczach. Ciekawe co on ujrzał w moich? Niedowierzanie? Zachwyt? A może to samo co ja w jego?
Bez słowa pomógł mi wyjść z basenu. Znowu stał blisko, a ja czułam dziwne przyciąganie bijące od jego osoby. Popatrzył mi oczy. Jedną ręką nieznacznie przysunął mnie do siebie, a drugą pogładził palcem po policzku. Ten gest zanadto przypominał mi Lucasa, ale niezbyt się tym przejęłam. Uniosłam do góry dłoń i splotłam palce z jego.
Lekki deszczyk przerodził się w gęste krople, które raz po raz uderzały o nasze twarze.
Poprowadził mnie w stronę altanki i przytuleni siedzieliśmy na huśtawce.
— Dlaczego tutaj przyjechałeś?
— Dla ciebie.

***********************
Tak wiem, szału nie ma. Osobiście uważa, że końcówka jest aż za słodka, ale Gabriela uparła na taki obrót spraw. Jeszcze raz przepraszam, że tak długo nie było nowego rozdziału.
Podzielcie się z nami waszymi spostrzeżeniami i uwagami.
Całuski :D ox ox