wtorek, 26 listopada 2013

37. Czas na zmiany.

Hej! Na wstępie przepraszam za błędy, które zapewne się pojawią: nie czytałam całości, ale obiecuję, że zrobię to w wolnej chwili i wszystko, a przynajmniej co wyłapię to skoryguję.
Nie przedłużając:
Miłego czytania =)
*************************

Słońce, bezchmurne niebo, wysoka temperatura, gorący piasek parzący stopy,  szum morza pieszczący nasze wrażliwe uszy i ta wspaniała perspektywa, że nie ma z nami chłopaków (Huncwoci plus ten zdrajca Kurt). Mówiąc krótko: wypad idealny! Jako, że Brighton położone jest nad samym morzem, a mój dom dzielą od niego zaledwie cztery przecznice, razem z dziewczynami punkt godzina dziewiąta rano wymaszerowałyśmy z posiadłości moich rodziców, przy okazji rzucając ukradkowe spojrzenie na dom państwa Sweets i ile sił w nogach pobiegłyśmy na plażę. Jeżeli mam być szczera to byłam wręcz pewna, iż nie zastaniemy tam żywej duszy, bądź tylko nieliczne osoby, które wybrały się na poranny jogging lub spacer, a tu niespodzianka! Kiedy znalazłyśmy się na miejscu z każdej strony otaczały nas tłumy rozchichotanych nastolatków i musiałyśmy się nieźle natrudzić aby przejść wokół poprzewracanych rowerów i rozłożonych koców, gdzie damska populacja wygrzewała swoje ciała. Po jakiś piętnastu minutach udało nam się znaleźć odpowiednie miejsce przy samym morzu.
— Jak wczorajsza randka? — Spytałam kładąc się na zielonym kocu wyszywanym w palmy. Na nos, podobnie jak dziewczyny, wsunęłam ciemne okulary.
Quin zrobiła niezadowoloną minę.
— Jeżeli randką chcesz nazwać to, że Syriusz oglądał się za każdą panną, która koło niego przeszła i zakręciła tyłkiem, to masz bardzo dziwne zrozumienie tego słowa.
— Ale przecież… To niemożliwe! — Jul udała wzburzoną, co za dobrze jej nie wyszło, bo próbowała stłumić nagły atak śmiechu.
— Zaraz, czegoś tutaj nie rozumiem. Skoro Blake przekazał Łapie wszystko to…
— Przekazał, przekazał… — Rzuciła z przekąsem blondynka, zakładając pasmo włosów za ucho. — Ten dureń powiedział mu, że potrzebuje asystenta bo coś czuję. Pff… Możecie być pewne, że ten kretyn mnie popamięta.
— W co nie wątpię. — Szept Jul był przeznaczony wyłącznie dla mnie i mimowolnie parsknęłam.
— Syriusz był pewien, że coś mi się stało. Pytał się, czy przypadkiem nie jestem chora. Co za idiota… A kiedy zobaczył mnie tak ubraną, na chwilę przystanął, a w następnej chwili ściągnął kurtkę bo stwierdził, że się przeziębię. Gdzie on ma mózg? Ale wiecie co? Powiem wam coś. — Szpilka wspięła się na łokcie i spojrzała na nas. — Wydawało mi się, że tylko dziewczyny z Hogwartu tak na Syriusza reagują, a tu taka niespodzianka. — Zrobiłam wielkie oczy. — Nie dziw się Ruda, Syriusz jest naprawdę przystojny. — Oparła się na splecionych dłoniach. Po chwili wyciągnęła jedną rękę i zaczęła kreślić palcem na piasku różne kształty dziwnie przypominające serca.
— No wiesz, tym stwierdzeniem nic nowego nie odkryłaś.
— Zamknij się, Jul. Zaplanowałam już małą zemstę na Syriuszu, za jego niesubordynację.
— Czy ty w ogóle wiesz co ten wyraz oznacza? Niepodporządkowanie.
— Właśnie o tym mówię, Ruda. A będzie mi do tego potrzebny Blake. Biedny Syriusz… — Na twarzy Szpilki pojawił się złośliwy uśmiech.
— Musisz bardzo go kochać. — Stwierdziłam patrząc na rozmarzoną minę i jaśniejące oczy Quin, kiedy za każdym razem wymieniała imię Łapy.
Szpilka poderwała głowę do góry. Zerwała okulary z nosa, ściągnęła brwi tak, że prawie się ze sobą stykały i usta ściągnęła w wąską kreskę zadziwiająco przypominając w tym momencie McGonagall. W następnej chwili jej twarz pojaśniała, a na policzkach wykwitły lekkie rumieńce.
— Skąd wiedziałaś? — Miała lekko podniesiony głos. — Aż tak to widać? No nie! Muszę bardziej się maskować! Co on sobie o mnie pomyśli? Pewnie, że jestem łatwa! — Złapała się za policzki i zrobiła zdziwioną minę, na co parsknęłam.
— Prawie ci uwierzyłam.
— Ruda, ale ja nie kłamię! Toż to czysta prawda. — Posłałam jej pełne politowania spojrzenie. — Co mnie zdradziło?
— Po pierwsze mina przypominająca Psychiczną, — Jul zaczęła wymieniać, za każdym razem odginając następny palec. — po drugie, te rumieńce świadczą tylko i wyłącznie o złości, po trzecie znamy cię już tak długo i doskonale wiemy, że w życiu nie przyznałabyś się do tego, że zakochałaś się w Łapię. Coś jeszcze?
— Truśka, jestem z ciebie dumna. Bez mojej pomocy zauważyłaś aż tyle ważnych aspektów dotyczących naszej kochanej Szpilki!
— Ha, ha, bardzo śmieszne. — Mruknęła niezadowolona Jul, na co parsknęłam i  zmierzwiłam jej włosy.
— Wiecie co, w tym roku jeszcze z nim nie chodziłam.
— Quin, proszę odpuść sobie chociaż raz.
— Jak myślicie, warto by było przyśpieszyć wrzesień i przejść do akcji już teraz, czy mam poczekać aż wrócimy do Hogwartu?
Jęknęłam.
— Czy chociaż raz nie mogłabyś sobie odpuścić?
— Zwariowałaś Jul? Wiesz jaka to dobra zabawa? Tylko sobie wyobraź, że chodzisz z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole. Nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że Syriusz jest najładniejszy na całej kuli ziemskiej…
— Czy ty przypadkiem czujesz się nie za dobrze? Może czapeczkę ci pożyczyć?
Quin wyszczerzyła się do mnie.
—  Nic mi nie jest. Wiecie co, jednak poczekam do września, a przez ten czas zabawię się. — Poruszała znacząco brwiami. — Tak przy okazji, co wczoraj robiłyście kiedy udałam się na tą… na spacer?
Poczułam gorąco uderzające w moje policzki, które pośpiesznie zasłoniłam włosami.
— Padłam jak długa. Podróż do Rudej wykończyła mnie i nie pomogła nawet kawa, którą przyniósł mi Kurt.
— A ty?
— Ja… To znaczy… — Odchrząknęłam. — Nie mogłam zasnąć. — Rzuciłam niewinnie. Czułam, że dziewczyny przyglądają mi się badawczo. Gdybym przestała być czerwona…
— Co przed nami ukrywasz? — Jul odgarnęła mi włosy z twarzy, którą od razu ukryłam w dłoniach.
— Coś ty zrobiła?
— Nie chcecie wiedzieć.
— Niech zgadnę, spotkałaś Jamesa? — Jul znacząco poruszała brwiami.
— To był horror.
— Opisz. — Rzuciła krótko Quin wpychając sobie batona do ust.
— Wyobraźcie sobie sytuację: nieprzenikniona ciemność, gdzie znikający sierp księżyca od czasy do czasu pojawiał się zza gęstych chmur. Czytacie książkę w nikłym blasku latarki, a tu nagle słyszycie szelest. Cichutki, złowrogi szelest. I następny. Wasze ciała ogarnia strach i panika. Czujecie, że wasz oprawca jest coraz bliżej, nabieracie tchu, aby krzyczeć, wzywać pomocy w nadziei, że nie skończycie żywota w tak młodym wieku, otwieracie usta…
— I co? I co? — Jul była ewidentnie poruszona: trzymała się ręką za pierś, która szybko opadała i unosiła się.
— Oprawca zachodzi was od tyłu i zasłania usta ręką, a całe ciało przygniata do ziemi. — Jul wydała zduszony krzyk. — Chcesz uciekać, ale nie możesz. Seryjny morderca, który ciebie zamorduję zrobi to samo z twoją rodziną. Poderżnie ci gardło, wypatroszy lub będzie upajał się twoim cierpieniem. Przed oczami stają ci wszystkie szczęśliwe jak i przykre chwile z życia, twarze przyjaciół, rodziny oraz wrogów, wiesz, że to już koniec, pragniesz się oswobodzić po raz kolejny, ale silne ramiona ci na to nie pozwalają. Zanosisz mogły do Boga, aby z tobą szybko skończył… I w tedy słyszysz głos tego idioty Pottera.
Quin parsknęła, a Jul, która podpierała ręką twarz uderzyła czołem w piach.
— Czy za pomocą twoich niestworzonych i wyssanych z palca historyjkami chcesz wysłać mnie do szpitala?
— Nie, skądże Quin. — Zrobiłam najbardziej niewinną minę na jaką było mnie w tym momencie stać, czyli zaczęłam się śmiać.
— Czegoś tutaj nie rozumiem. — Jul zmarszczyła brwi. — Skoro to był on, a kilkakrotnie wspominałaś, że nierozłączny zapach jego perfum wyczuwasz na milę, to dlaczego się nie domyśliłaś?
Parawan, który ustawiony był jakieś dziesięć stóp od nas niebezpiecznie zadrżał.
— Jakbyś nie znała tego idioty, zawsze zrobi wszystko, aby mnie zaskoczyć. Z bólem serca muszę przyznać, że tym razem mu się udało. Kretyn jeden. Myśli, że ulegnę mu jak zacznie używać przyzwoitego języka i będzie mnie uwodził na teksty godne Syriusza? Niedoczekanie jego. Drogie panie, zemsta będzie słodka. — Dodałam z chytrym uśmiechem.
— Taa… Kiedy się z nim całowałaś nie miałaś nic przeciwko…
Zatkało mnie. Popatrzyłam na Jul, która zasłoniła usta ręką i zrobiła przerażoną minę.
— Szpiegowałaś mnie? W moi własnym domu?
Niestety odpowiedzi nie było mi dane usłyszeć, bo zza parawanu wypadły cztery postacie. Blondyn runął na nieziemsko przystojnego bruneta, z którego gardła wydobył się żałosny krzyk, chłopak o kręconych włosach, który wcześniej musiał pić wodę był cały mokry i marudził, bo samoopalacz, który zastosował wczorajszego dnia pozostawi na jego ciele wiele plam, a wysoki, czarnowłosy chłopak z drucianymi okularami na nosie zrobił fikołka i upadł zaledwie stopę ode mnie.
— Mówiłem, że to jest zły pomysł. — Powiedział Kurt z lekkim rozbawieniem w głosie.
— Co wy tu robicie? — Mój głos zaczęły wypełniać niebezpieczne nuty jakimi była złość.
— Co? O! Ruda! Wy tutaj? W życiu bym się tego nie spodziewał! Co robicie?
Posłałam Syriuszowi pobłażliwe spojrzenie.
— Mów póki jestem dobra.
— Przyszliśmy na plażę. Co nie wolno?
Zignorowałam Pottera, który podniósł się z piachu i zmierzwił sobie czuprynę.
— Która im wygadała?
— Nie ja! — Rzuciła pośpieszne Quin i uniosła ręce do góry. — Tym razem im nic nie powiedziałam, chociaż Łapa użył bardzo przekonujących argumentów.
Ciekawe jakich…
Przeniosłam wzrok na Jul.
— Ja też nie… Jak możesz mnie podejrzewać? No wiesz co? — Zbliżyłam swoją twarz do jej, co nie było trudne, bo leżałyśmy obok siebie.
— Jul, czy chcesz mi o czymś powiedzieć?
— Nie patrz tak na mnie. Zaczynam się ciebie bać! To nie byłam ja… Ja tylko…
— Tak…?
— Och, no dobra! Przyznaję się! James użył wobec mnie argumentów nie do odrzucenia.
Popatrzyłam na Pottera z nienawiścią wypisaną na twarzy, przenosząc wzrok na zmieszanego Remusa, który stał z tyłu z założonymi rękoma na piersi.
— Nie trudno domyślić się jakich.
— Oj, nie złość się. Przecież wiesz, że tam gdzie jest ta czwórka zawsze jest wesoło.
— Jeżeli ci to nie pasuję, to obiecuję, że dzisiaj będę poważny. — Powiedział Syriusz kładąc się obok mnie na kocu.
— Nie za wygodnie ci?
— Szczerze? Brakuje poduszki.
Posłałam mu pełne niedowierzania spojrzenie.
Nie, nie ucieknę. Po raz pierwszy w życiu nie zachowam się jak ta cholerna księżniczka, o których tak wiele razy czytałam w książkach.
— Ooo! Chipsy! — Krzyknął Black i zabrał opakowanie sprzed nosa Szpilki, która zrobiła oburzoną minę.
— Ej! Kup sobie swoje!
— Łapo, nie odwracaj się, ale tamte dwie dziewczyny pożerają cię wzrokiem. — Rzuciłam rozbawionym tonem.
Syriusz wzruszył ramionami.
— Nic dziwnego. Jestem boski jak posąg Dawida.
— I równie pusty w środku. — Na twarzy Quin pojawił się sarkastyczny uśmiech.
— Wy niby co? Zamierzacie tak stać i się na nas patrzyć? — Powiedziałam patrząc się znad szkieł okularów przeciwsłonecznych. — Tak, do ciebie mówię Kurt. I do waszej dwójki też. — Wskazałam podbródkiem na Remusa i Pottera. — Na co czekacie? Weźcie ten koc i nie róbcie takich zdziwionych min.
— Lily, dobrze się czujesz? — W głosie Kurta słychać było nutkę paniki.
— Jeszcze tak, ale nadal będziesz zasłaniał mi słońce, to stracę dobry humor. — Próbowałam przybrać groźny ton głosu i nawet to mi się udało, ale jak na złość efekt musiał zepsuć uśmiech, który zagościł na mojej twarzy.
Remus poszedł po koc i cała trójka wygodnie rozłożyła się na jego niebieskiej powierzchni z wieloma kołami w odcieniach tego koloru. Na przeciwko mnie leżał Kurt, po jego lewej stronie Potter, a naprzeciwko Quin Lunatyk, który co chwilę
— Rudy człowieku, czy coś przegapiłem?
— Po pierwsze nie mówi się z pełnymi ustami, świadczy to o twoim wychowaniu, a raczej jego braku, a po drugie, co masz na myśli?
— No nie wiem, jesteś taka rozkojarzona. — Syriusz poruszał znacząco brwiami.
— I podejrzliwie miła. — Dorzucił Kurt. Wystarczyło mi jedno spojrzenie w kierunku tej burzy kręconych włosów, aby wiedzieć, iż doskonale wie co się wczoraj wydarzyło.
— I co jeszcze? Może pogodziłam się z moją siostrą?
— Mówimy o rzeczach prawdopodobnych, a nie o cudach.
Parsknęłam.
— Taa… Jestem prawie pewna, że nawet magia by nam w tym nie pomogła.
Mój ostatni komentarz wywołam burzliwą dyskusję: Jak to mugole radzą sobie bez użycia magii. Kurt zapalczywie bronił swojego stanowiska, które Potter razem z Jul ciągle kwestionowali.
Ich paplanina nie miała końca. Co chwilę wybuchaliśmy niepohamowanym śmiechem i muszę przyznać, że pomimo tak krótkiej rozłąki, stęskniłam się za Syriuszem. Ale czy tylko za nim? Nasuwa się tutaj na myśl tylko jedna postać. James Potter.
Kilkakrotnie rzuciłam przelotne spojrzenie w jego stronę, ale chłopak zdawał się całkowicie mnie nie dostrzegać. Cóż, szczególnie mi to nie przeszkadzało.
Nawiązując do wczorajszego wydarzenia. Poniosło mnie. Za bardzo. Niestety jestem świadoma tego co zrobiłam i teraz tego żałuję. Nie zrozumcie mnie źle. Lubię się z nim całować, ale nic poza tym (Boże! Jaka jestem płytka!). Ale czy na pewno? Wczoraj wydawało mi się to znakomitym pomysłem: taka mała odskocznia od Lucasa, lecz dziś wiem, że ta sytuacja była kategorycznym i niepodważalnym błędem, którego w przyszłości za wszelką cenę będę musiała unikać, tym samym ograniczyć spotkania z Potterem, bo większość sytuacji właśnie tak się kończy. Kurcze, chłopak dobrze wie jak zbajerować kobietę. Jest w tym świetny. Nawet lepszy od Quin, do której faceci wręcz lgną. Ale wracając do Pottera: stwierdzenie, że mnie pociąga… Cóż, chyba troszkę przesadziłam. Zawsze uważałam, że ma piękne oczy w kolorze orzecha i nawet te wiecznie rozczochrane włosy, które ciągle mierzwił dawały mu to coś. Nie zmienia to faktu, że go nie kochałam, ani nie byłam zauroczona. Wiem, że w ten sposób mogło to wyglądać, lecz to nie prawda.
Bycie samolubnym jest straszną cechą i u każdego człowieka w pewien sposób się ona ukazuje. Nie pozostawałam wyjątkiem. Przez chwilę miałam nadzieję, że pomoże mi posklejać kawałki mojego serca, które ciągle mocno krwawiło. Przerażała mnie myśl, że w ten sposób postępuję, ale wczoraj o to nie dbałam. Musiałam spróbować. Nie wyszło. Możecie mnie wziąć za zgorzkniałą krowę, która myśli tylko o sobie i nie liczy się z uczuciami innych. Powtórzę: musiałam się przekonać czy to pomoże. Jak widać nie. Czułam się fatalnie z tego powodu, że w tak podły sposób wykorzystałam Pottera, ale… To nie tak, że go nienawidzę. Od naszej ostatniej przygody zaczęłam inaczej na niego spoglądać, nie z góry i starałam przestać oceniać go powierzchownie, co nie było takie proste. Ciągle widziałam tego samego zuchwałego i zarozumiałego chłopaka, który wiesza ludzi pod sufitem i czerpie z tego radość. Jednak te cechy zaczęły być przysłonięte przez inne. Nie potrafię do końca ich nazwać. Czy to była opiekuńczość? A może całkowicie coś innego? Sama nie wiem. Jakby jego oczy właśnie teraz otworzyły się na otaczający go świat.
Wczorajsze wydarzenie na pewno zapadnie w mojej pamięci. Nauczyłam się dzięki niemu jednego: miłość musi przeminąć i nie da się jej zatuszować ani sprawić by zniknęła ot tak, bo znalazł się ktoś, kto jest chętny aby stłumić twoje wcześniejsze uczucia. Wykorzystywanie innych jest złe i nigdy więcej tego nie zrobię, a nawet jeśli to obiecuję, że nie będzie to nikt z mojego najbliższego grona.
Poczułam, że ktoś mnie przekręca na plecy, a następnie łapie za ręce i kostki, a następnie unosi do góry. Byłam tak bardzo zaskoczona, że nawet nie próbowałam protestować, kiedy Black i Sweets wrzucili mnie do zimnej i głębokiej wody. Kiedy wynurzyłam się nad powierzchnię, wypluwając z ust mnóstwo cieczy, oczywiście nie pomyślałam, żeby zamknąć usta, usłyszałam głośne śmiechy ze strony moich przyjaciół. Linia wody sięgała mi do połowy piersi.
— Za co?! — Ryknęłam, odgarniając do tyłu mokre pasma, które przykleiły się do mojej twarzy.
—  Wybacz Ruda, ale trzy razy z rzędu nie śmiałaś się z moich wspaniałych dowcipów, więc musieliśmy użyć radykalnych środków.
Posłałam Syriuszowi mordercze spojrzenie.
— Nie żyjesz Black.
Już od samego morderczego spojrzenia mógł paść trupem — niestety to się nie stało. Kiedy tylko wyszłam ze zbiornika, pobiegłam w stronę Syriusza, który wiedząc co się święci w dał drapaka i zaczął zgrabnie omijać wszystkie koce. Nie chwaląc się, mój slalom był godny mistrza. Wielokrotnie Potter stawiał przede mną dziwne, aczkolwiek wymagające dobrej kondycji zadania na lekcjach pojedynków i taki bieg był dla mnie pryszczem. Problem polegał na tym, że Black, chociaż ni e osiągał poziomu olimpijskiego, biegł dość szybko i gdyby nie fakt, że posłał jakiejś miedzianowłosej dziewczynie olśniewający uśmiech, w efekcie czego zagapił się i przewrócił na molo w kształcie litery u, nie dogoniłabym go. Szybko się podniósł i chciał ponownie ruszyć, ale zaskoczyłam do i wskoczyłam na jego plecy.
Kątem oka zobaczyłam, że entuzjazm ów dziewczyny do Syriusza opadł. Mimowolnie kąciki moich ust wykrzywiły się w szerokim uśmiechu.
— Ruda złaź ze mnie! Jesteś cała mokra! Przez ciebie nierówno się opalę.
Parsknęłam.
— Możesz być pewien, że tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.
— Tak też myślałem, dlatego przejdziemy do planu B.
— Co? Nie! — Krzyknęłam widząc co planuje.
Nie zdążyłam się puścić. Black rzucił się tyłem do wody, tak, że to ja uderzyłam plecami o taflę wody. Moje plecy przeszył ból, który w tym momencie skojarzył mi się z ogniem. Tak, wiem, złe porównanie. Nie mając wyjścia puściłam się Łapy i wypłynęłam do góry.
Kiedy byłam mała razem z Kurtem spędzaliśmy wiele czasu nad wodą. Od zawsze było wiadome, że jego największą miłością jest woda. Na drugim miejscu uplasowała się muzyka, w końcu nauczył się grać na chyba trzynastu instrumentach, nie jestem pewna. Już dawno straciłam rachubę, a na trzecim plastyka, której poświęcał najwięcej czasu. Dwa wyżej zamiłowania to relaks, a rysunki były jego pasją.
W wieku pięciu lat wyśmiewał się ze mnie, że nie umiem pływać. Nie mógł zrozumieć jak to możliwe, skoro ciągle siedziałam w wodzie.
— Musisz machać rękoma w ten sposób, widzisz? A nogami tak. I cała filozofia. Nic trudnego. Nawet tobie nie powinno to sprawiać problemu.
Pamiętam, że ten złośliwy komentarz dotknął mnie do żywego i chcąc udowodnić mu i jednocześnie sobie, że potrafię, wskoczyłam w sam środek basenu i prawie się utopiłam. Kurt wyłowił mnie spod wody i tak naprawdę od tamtej pory staliśmy się przyjaciółmi. Przez następne dni jęczałam rodzicom, żeby zapisali mnie na zajęcia z pływania. W końcu ulegli i dobrze, bo woda, do której wpadliśmy kryła nas chyba trzykrotnie.
— Trzeba było puścić. — Pogroził mi palcem Black, który właśnie wypłynął na powierzchnie.
— Zwariowałeś? NIE UMIEM PŁYWAĆ! — Oczywiście kłamałam.
Zaczęłam udawać, że z trudem utrzymuję się na powierzchni i raz po raz zanurzałam się pod wodę.
— Przestań kłamać. Dobrze wiem, że potrafisz pływać.
Zanurzyłam się jeszcze raz i nie wypłynęłam. No dobra, niepostrzeżenie zanurkowałam i popłynęłam w stronę Blacka, który z rozpaczą zaczął szukać mnie pod wodą. Wynurzyłam się kilka stóp od miejsca, w którym wcześniej się znajdowałam. Syriusz co chwilę znikał pod taflą wody, a na jego twarzy malowała się panika. Bynajmniej tak mi się wydaje, bo znajdowałam się dokładnie za jego plecami.
— O nie! Kurt mnie zabije! Ruda, przestań się wygłupiać!  — Tak, zdecydowanie słychać było strach.
Chciał się zanurzyć po raz kolejny, ale uznałam, że już wystarczająco go przestraszyłam. Szybko podpłynęłam do niego i złapałam go za ramiona.
— Nabrałam cię. — Szepnęłam do jego ucha i od razu zaczęłam płynąć w kierunku brzegu.
— Ruda! — Był wściekły. Nawet bardzo. — Jak mogłaś?! — Musiał płynąć bardzo blisko mnie, bo pomimo rozchlapującej się dookoła wody doskonale słyszałam jego głos. — Czy ty wiesz co ja przeżyłem?
— Też cię kocham, były braciszku!
Wyskoczyłam na brzeg. Poczułam, że moje ciało drży z powodu zimna spowodowanego nagłą zmianą temperatury. Z rudych do pasa włosów skapywały strugi wody, które rozwiewał zimny powiew wiatru. Nie zdążyłam zrobić nawet jednego kroku, bo złapał mnie za nadgarstek obracając twarzą do niego. Oczywiście mój wzrok napotkał umięśnioną klatę, od której niechętnie odwróciłam wzrok i spojrzałam wyzywająco na Łapę.
— Zamierzasz dać mi klapsa jakbym była niegrzeczną dziewczynką?
Wyszczerzył się do mnie.
— Czy ty aby nie próbujesz ze mną flirtować?
Zrobiłam oczy niewiniątka.
— Uznaj to za małą rozgrzewkę przed prawdziwym wyzwaniem.
— Wiesz co Ruda? — Przerzucił swoje ramie przez mój kark i ruszyliśmy pomiędzy rozłożonymi ręcznikami — Na szczęście w tej dziedzinie jestem mistrzem.
Prychnęłam.
— Udowodnij.
— Co?
— Podejdź do jakiejś dziewczyny i umów się z nią.
Łapa popatrzył na mnie jak na osobę, która ma nierówno pod sufitem.
— Czy ty aby na pewno jesteś świadoma tego co mówisz? Masz przed sobą prawdziwego Boga, któremu nie oparła się żadna dziewczyna i każesz mi to udowodnić? Z nieznajomą?
— Wiedziałam, że to zadanie cię przerośnie. Prawda jest taka, że najpierw musisz poznać grunt, a dopiero później zabierasz się do działania. — Poklepałam go po ramieniu. — Nie martw się, nie powiem o tym nikomu. Może.
Takich oskarżeń nawet on nie mógł wytrzymać. W jednej chwili przez jego twarz przemknął gniew, który przerodził się coś na miarę wyzwania.  Na jego twarzy pojawił się wyraz, który mógł być zapowiedzią flirtu. Jego oczy nagle pojaśniały, a usta wygięły się w Huncwockim uśmiechu.
— To patrz.
Black odwrócił się i podszedł do pierwszej dziewczyny jaką zobaczył. Na jego nieszczęście była to koleżanka Petunii, bodajże Camile, ów blondynka, którą spotkałam pamiętnego dnia na podjeździe razem z Blake’iem, Richardem oraz moją siostrą.
Nie poszłam za nim, ale udało mi się usłyszeć głos przyjaciela:
— Hej mała! Zauważyłem, że gapię się na ciebie od dwudziestu minut!
Przewróciłam oczami. Nie zdążyłam zrobić nic więcej, bo poczułam, że ktoś zasłania mi oczy.
— Zgadnij kto to. — Usłyszałam męski, głęboki głos, którego nie mogłabym pomylić z żadnym innym.
Oprawca słysząc, że nie odpowiadam odsłonił mi oczy i obrócił o sto osiemdziesiąt stopni.
 — Tęskniłaś? — Białe zęby odsłonił w oszałamiającym uśmiechu, na który musiały mdleć wszystkie dziewczyny. Niestety, albo na szczęście on na mnie nie działał.
— Powiedziałabym, że tak, ale nie lubię kłamać.
— Mówił ci już ktoś, że zieleń podkreśla kolor twoich oczu? A to skąpe bikini idealnie uwydatnia twoje zgrabne pośladki?
— Teraz ja ci coś powiem. — Nachyliłam się do jego ucha. — Jesteś prostakiem, Blake.
Zrobiłam krok do tyłu. Gdzie jest Syriusz?!
— Jesteś piękna jak kwiat róży. Najwspanialszy, najokazalszy pąk, który właśnie rozkwitł pod wpływem gorącego słońca. Tak urodziwej niewiasty me oczy jeszcze nie spotkały. Nie mogę przestać o tobie myśleć. Jesteś jedna na milion.
— Takie też są twoje szanse.
— Podaj mi jeden sensowny powód, dla którego ciągle mnie odtrącasz.
No nie! Kolejny namolny dupek, który myśli, że jest najwspanialszym przedstawicielem swojego gatunku.
Oparłam ręce na biodrach i mierzyłam go wzrokiem. Był przystojny, nie przeczę, tylko szkoda, że taki głupi. Idealny kaloryfer musiał być wynikiem wielu godzin spędzonych na siłowni i morderczemu wysiłkowi jakiemu poddawał swoje ciało podczas każdej sesji treningowej. Na biodrach opuszczone miał bokserki-kąpielówki z Myszką Miki. W ciemnych włosach tańczyły promienie słoneczne, które sprawiały, że jego ciemna czupryna przybierała prawie nie dostrzegalny miedziany odcień. Prezentował się fantastycznie, ale na mnie nie robił najmniejszego wrażenia.
— Należymy do dwóch różnych światów.
— Nie rozumiem. Jeżeli chodzi o to, że jestem o rok starszy i cholernie popularny, a ty szarą myszką… Uwierz, dla mnie to bez znaczenia.
—  Nie, chodziło mi raczej o to, że jesteś głupi, a ja całkowitym twoim przeciwieństwem.
— Umówimy się?
 Nawet nie zauważyłam, kiedy Blake zbliżył się do mnie, a następnie objął mnie w talii, by na koniec przysunąć mnie do swojego torsu. Pochylił się nade mną, w ten sposób, że musiałam spojrzeć w jego niebieskie oczy, spowite wachlarzem gęstych, czarnych rzęs. Były piękne. Szkoda, że tego samego nie mogę powiedzieć o ich właścicielu, który przyprawiał mnie o mdłości.
Już dawno wywnioskowałam, że facetów nie można oceniać po wyglądzie. To tak, jakbym kupowała książkę, bo miała ładną okładkę. Pomimo przykuwającemu wzrok opakowaniu, treść okazywała się fatalna i nie warta swojej ceny. Z płcią przeciwną było tak samo, a najlepszym tego przykładem był Blake.
— Co mówiłeś? Wybacz, nie zrozumiałam. Wiesz, jak otwierasz buzię, to wydobywa się z niej bełkot szalonego kosmity.
Spróbowałam się od niego odsunąć, ale ciągle mnie obejmował.
— Dlaczego ciągle mnie odtrącasz.
— Już mnie o to pytałeś.
— Lily, Lily, Lily… Czy ty tego nie widzisz? Między nami jest chemia. Sama pomyśl, jaka będziesz fajna, kiedy pojawisz się u mego boku na najbliższym meczu.
Nie odezwałam się. Głos uwiązł mi w gardle, a przez całe ciało przebiegły mi dreszcze.
 — Widzisz! Już na samą myśl drżysz.
Nie wytrzymałam. Zacisnęłam dłoń w pięść, lecz po chwili ją rozluźniłam. Skoncentrowałam się na złości, którą odczuwałam do Blake’a. Musiałam dać jej upust. Szramę na dłoni przeszył lekki, prawie nieodczuwalny ból. Po prostu wbiłam mu łokieć w brzuch. 
Chłopak wytrzeszczył na mnie oczy, a następnie padł na piasek, wijąc się ze śmiechu.
Śmiechu?!
 — Wiedziałem, że jesteś nieobliczalna, ale tego to się nie spodziewałem. Nawiasem mówiąc,  nie jesteś dobra w wymierzaniu ciosów.
— Ruda? Co się dzieje? — Obok mnie pojawił się Syriusz, który nie miał zbyt zadowolonej miny.
— Świetnie. Po prostu wspaniale. Nie mogłeś pojawić się kwadrans wcześniej?
— Jak ja uwielbiam takie laski.
Złapałam Łapę za łapę i pociągnęłam w głąb plaży.
— Liluś! Kiedy randka?! — usłyszałam za plecami krzyk Blake’a i gdyby nie to, że Syriusz złapał mnie za rękę (hm… przed chwilą to ja go trzymałam) to wróciłabym się do niego i bez wyrzutów sumienia podbiła oko. No dobra, może bym go nie biła, ale na potyczce słownej mogłoby się to nie zakończyć.
— Ugh! Jak ja go nienawidzę!
— Kto to właściwie jest? — Syriusz dusił się ze śmiechu.
— Mugol. — Rzuciłam tonem, który mógł świadczyć o tym, że to grzech. Prawda jest taka, że nie miałam przeciwko osoba nie-magicznym kompletnie nic, ale w obecnej sytuacji, kiedy byłam wręcz wściekła, nie zwracałam uwagi na takie drobiazgi jak ton mojego głosu, a tym bardziej co mówię.
— Zauważyłem. A więc?
— Ukochany mojej wspaniałej siostry, która ubzdurała sobie w tej pustej głowie, że chce odbić jej Blake’a. Ugh! Jedno warte jest drugiego. — chciałam w coś kopnąć, ale że znajdowaliśmy się plaży i dookoła otaczał nas piach, nie mając za durz echo wyboru po prostu uderzyłam stopą w ziemię, która uniosła się na niewielką wysokość w powietrze.
Syriusz parsknął.
— Co cię tak śmieszy?
— Zabawne. Pamiętasz tą dziewczynę? Tą do której poszedłem? — Kiwnęłam głową. — Twierdziła, że chodzi w tym, no jak mu tam?
— Blake. — Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego słów. — Co?! — Z wrażenia aż się zatrzymałam. — Petunia o tym wie?
Wyszczerzył się do mnie.
— Jaja sobie robisz.
— Dalej nie mogę zrozumieć, jakim prawem opierała się mojej błyskotliwej i skromnej osobie aż przez siedemdziesiąt dwie sekundy.
— To ty do tylu potrafisz liczyć? — Wyszczerzyłam się do Łapy, który odwzajemnił uśmiech.
— Widzę, że dobry humor ci powrócił.
— Lepiej mów co powiedziała ci Camile.
— Kto? Aaa… Wspomniała coś, że Blain…
— Blake. — Poprawiłam go automatycznie.
— No, właśnie on. Mówiła, że są razem od czterech miesięcy i że Klein… — Podrapał się po głowie. — Nie jestem pewien, za bardzo rozpraszał mnie jej dziwaczny uśmiech kiedy mówiła. — Zmarszczył brwi. — To miało coś wspólnego z twoją siostrą.
— Z Petunią? No wyduś to wreszcie z siebie!
— Nie wiem, nie pamiętam. — Przyznał żałośnie. Błysk w jego oku podpowiadał mi, że kłamie.
Zatrzymałam się i popatrzyłam mu w oczy.
— Syriusz, chodzi o moją siostrę. Może nie zachowujemy się jak rodzina, ale ona nią jest. Powiedz mi.  
Westchnął.
— Nie patrz tak na mnie. Nie wiem o co chodzi. Jak tam ty i James? — Syriusz poruszał znacząco brwiami. — Jesteście razem? Rogacz nie chciał mi nic powiedzieć.
Jako jedyny wiedział jak skutecznie zmienić temat rozmowy, abym nie wróciła do poprzedniego.
Tym razem to ja westchnęłam.
— Nie. Możemy o tym nie rozmawiać? I tak czuję się wystarczająco winna.
— O nie, teraz nie masz już odwrotu.

Nie było odwrotu. Syriusz złapał mnie za łokieć, złapaliśmy swoje ubrania i ruszyliśmy do pobliskiej lodziarni. Zimne desery co prawda nie były tak znakomite jak te z ulicy Pokątnej, ale czymś trzeba się zadowolić. No dobra, serwowane tutaj lody plasowały się na drugim miejscu na mojej pokaźnej liście.
Zamówiliśmy dwa desery: mój o smaku jabłkowo-gruszkowym oblany polewą truskawkową, a Syriusza cały czekoladowy.
Zajęliśmy miejsca na całkowicie pustym tarasie znajdującym się na piętrze. Z nieba sączył się żar, który dawał o sobie znać szczególnie dlatego, iż nie było żadnych parasoli. W powietrzu unosił się zapach morza, do którego całkowicie nie pasował swąd spalin.
— A więc?
Włożyłam sobie łyżeczkę do ust, czym uzyskałam dodatkowych kilka sekund na zastanowienie się.
Przyjrzałam się Syriuszowi. Mięśnie jego twarzy były napięte, przez co jego przystojna twarz wydawała się poważna, a jednocześnie starsza o kilka ładnych lat. Włosy, zawsze perfekcyjnie ułożone były w nieładzie dodając mu uroku. Na umięśniony i opalony tors nie zarzucił żadnej koszulki, przez co przyprawił o palpitacje serca ekspedientkę, która przez chwilę nie mogła ‘powrócić na ziemię’. Wciągnął jedynie szorty. No i trampki. Taa… Założył je na plażę. A myślałam, że to Kurt ma z nimi poradzone. W każdym bądź razie, Black prezentował się nienagannie.
Czego z pewnością nie mogłam powiedzieć o sobie.
Za długie rude włosy były splątane w kilku miejscach, tworząc nieatrakcyjnie wyglądające kołtuny. Oczywiście spróbowałam je rozczesać palcami, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Przez zbyt chudą talię można było zobaczyć zarys kilku żeber (kiedy ja tak schudłam?), no i pozostawał jeszcze jeden problem: Chcę kolczyka w pępku, a go nie mam! Ubrana byłam w krótkie szorty i bluzkę na szelki w kolorze indygo. No i sandały. Całość nie prezentowała się za szczęśliwie, a jeżeli mam porównywać się z Syriuszem. Cóż, wiele nie trzeba mówić.
Przez cały czas patrzył się na mnie z wyczekiwaniem. Niby co miałam mu powiedzieć? Najlepiej prawdę. Usłyszałam cichy głos w swojej głowie. Ale czy byłam na to gotowa? Wiedziałam jedno: prawdę, która dotyczyła innych osób mogłam śmiało mówić. Ta o mnie, wolałabym aby pozostała tajemnicą.
Westchnęłam.
— Wykorzystałam go.
Zaniemówił na chwilę.
— Zgwałciłaś go? — Posłał mi jednocześnie rozbawione i poważne spojrzenie.
— Nie! Oczywiście, że nie!
— Lily?
— Wiem, że zrobiłam źle, ale… Syriusz, ja go ciągle kocham. — Wyszeptałam.
— Jamesa? Moje gratulacje!
Popatrzyłam na niego smutnym wzrokiem.
— Lucasa.
Jego uśmiech powoli zaczął znikać z jego ust. Rysy twarzy zaczęły powoli tężeć, a wargi ściągnęły się na ułamek sekundy w wąską kreskę. W tym momencie do złudzenia przypominał Psychiczną. Znaczy się panią profesor McGonagall.
 — Niech zgadnę jak to było: siedzieliście na przykład nad basenem, dobra? — Jego głos był spokojny. Zero wzburzenia, czy gniewu. Przemawiał jakby nic się takiego nie stało. Rzeczowy ton przyprawił mnie o ciarki na plecach. Sto razy wolałabym, aby na mnie nakrzyczał. Przynajmniej wtedy poczucie winy nie zrosłoby tak bardzo. — Była północ, a on się do ciebie zakradł. Przestraszyłaś się, a on cię uspokoił. Rozmawialiście, a on przyznał, nie, raczej stwierdził, że ciągle mass złamane serce. Nie wyprowadziłaś go z błędu, co zresztą nim nie było. Zapewne rzucił tekst typu: ‘Masz złamane serce. Pozwól, że je posklejam’. W dodatku padło pytanie o twoje największe marzenie, powiedzmy, że to pocałunek w deszczu. Ty spytałaś o jego. Odpowiedział, aby teraz zaczęło padać. I bum! Lunął z nieba deszcz, a wy popadliście w swoje objęcia, i nie było już odwrotu. Całowaliście się namiętnie, a tobie się to nawet podobało. By przygoda była lepsza, straciłaś równowagę i wpadłaś do basenu nie przestając się z nim całować. Kiedy w końcu oderwaliście się od siebie poszliście do altanki i spytałaś się co tu robi. Odpowiedział, że przyjechał dla ciebie. Coś ominąłem?
Pokręciłam przecząco głową.
— Świetnie. Uznałaś, że skoro tyle razy całowałaś się z Rogaczem, to nie szkodziłby i kolejny raz, tyle że miałaś w tym ukryty cel. Jak sama to znakomicie ujęłaś wykorzystałaś go. — Chciałam krzyknąć, aby przestał, że zrozumiałam swój błąd i jest mi przykro. Każde następne słowo, które padło z jego ust, było niczym nóż, który ciął moją skórę, przyprawiając ciało o niewyobrażalny ból. Ale czy na to sobie nie zasłużyłam? Czy właśnie tak nie postąpiłam? Zachowałam się samolubnie i dobrze o tym wiedziałam. Zraniłam tym nie tylko siebie, jak i Pottera. Nie odezwałam się słowem. — Uznałaś, że warto pobawić się czyimiś uczuciami, skoro twoje serce jest zniszczone, potłuczone w drobne kawałeczki. Nie myślałaś wtedy o żadnych konsekwencjach. Liczyło się dla ciebie tylko to, aby przerwać tą passę, którą spowodowało rozstanie ze Smitch’em. W ten sposób nadzieja zagościła w sercu Rogacza, iż w końcu tobie na nim zależy. Naiwniak. Tak naprawdę bawiłaś cię nim przez cały czas. Przez cały rok: najpierw spróbowałaś wyleczyć złamane serce po Night’ie, teraz po Lucasie. Właśnie w tym momencie historia zatoczyła koło. Za pierwszym razem podziałało — w pewien sposób sama to przyznałaś. Podczas lekcji Obrony przed Czarną Magią, kiedy Brown zabrał wam waszą korespondencję. — Prychnął. — Już wtedy coś mi nie pasowało. Wiedziałem, że coś jest z tobą nie tak. Rogacz stał się pocieszeniem, po nieudanym związku. Wczoraj stało się to samo. Pragnęłaś wyżyć się na kimś, kto pierwszy stanie u progu twojego domu. Zapewne gdyby był to Smarkerus to padłabyś w jego ramiona. — To był cios poniżej pasa. Zacisnęłam dłonie na pucharze. — Ale to znowu był James, który kocha cię jak głupi i marzy o tym, że w końcu będziesz tylko i wyłącznie jego. Stał się dla ciebie zabawką, której nie można kupić w żadnym sklepie. Był pod ręką, więc chcąc na chwilę zapomnieć o uczuciu rzuciłaś się mu na szyję i jakoś poszło. Z pewnością liczyłaś na to, że nikt nie pozna twojego małego sekreciku. Przykro mi. Już dawno cie przejrzałem. Zachowujesz się samolubnie, myślisz tylko o sobie i nie patrzysz na to, co pomyślą, bądź poczują inni. Krzywdzenie ich sprawia ci przyjemność, a szczególnie Jamesa, który zawsze do ciebie przybiega, nim spłynie po policzku chociaż jedna łza. — Syriusz westchnął teatralnie. — Lily, — Jego głos był wręcz łagodny, niemalże kojący. Bolało to jeszcze bardziej. — Najwyższa pora dorosnąć. Musisz się zmienić. Nie możesz traktować ludzi jak zabawki, bo kiedyś oni w ten sam sposób postąpią z tobą.
Syriusz przejechał wierzchem dłoni po moim policzku. Skórę miał mokrą. Nie zdawałam sobie sprawy, że płaczę. Musiałam wyglądać na zdruzgotaną i załamaną ( co nie mijało się z faktem, że właśnie tak się czułam), bo Łapa popatrzył na mnie współczuciem, które niemalże od razu zniknęło, a jego twarz ponownie skamieniała.
Miał rację. Każde jego słowo było całkowicie prawdziwe i brakowało tylko tego, aby nazwał mnie wcielonym złem. Za każdym razem kiedy otwierał usta czułam się coraz gorzej. Ten monolog Syriusza… Monolog, ale nie taki, jakiego ludzie oczekują.
Patrząc na niego zamglonym wzrokiem zauważyłam, że jest z siebie dumny. Dupek. Ale to prawda. Muszę się zmienić. Ale czy chciałam? Czy byłam na to gotowa? To bez znaczenia. Musiałam tego dokonać. Wykorzystałam Pottera wiele razy, to fakt, chociaż na swoją obronę muszę przytoczyć fakt, iż nie zawsze robiłam to świadomie. Do diabła! Jak mam się zmienić, skoro wydaje mi się, że krzywdzę ludzi, ot tak, bez wyrzutów sumienia? Było ze mną coraz gorzej. Potrzebowałam pomocy.
A co z moim charakterem? Czy on też musi ulec zmianie? Stosowanie ironii oraz sarkazmu stało się moją częścią. Czy z tego też muszę rezygnować? A Syriusz? On ciągle używa swojego uroku osobistego i oczarowuje nim kobiety, które lgną do niego jak muchy. Czy on może flirtować, a ja muszę się pozbyć mojej naturalnej broni, jaką były potyczki słowne? Nie wiem, czy jestem w stanie z tego zrezygnować, ale jedno było pewne. Czas na zmiany.
— Nie chcę być taka. — Wyszeptałam.
— To się zmień.
Popatrzyłam mu w oczy.
— Pomóż mi.
Syriusz przyglądał mi się uważnie bez żadnego wyrazu twarzy. Trwało to tak długo, że zwątpiłam, iż zamierza cokolwiek powiedzieć. W końcu na jego twarzy wykwitł Huncwocki uśmiech.
— Szykuj się na zmiany mała.

— Widzi pani tą piękną, rudowłosą śliczność? Tak, tą. — Syriusz wskazał na mnie, nie spuszczając wzroku z fryzjerki, która nas obsługiwała. — Potrzebuje zmiany. Radykalnej. Wie pani… Mogę się zwracać do pani po imieniu? Wiesz — Tutaj zerknął na plakietkę, która była przyczepiona do skąpej bluzki kobiety. Oczywiście musiał pogapić się przez chwilę na jej cycki — Cassandro co mam na myśli.  — Poruszał znacząco brwiami, a ja cudem powstrzymałam się od parsknięcia.
Cassandra zmierzyła go wzrokiem, jednocześnie wskazując mi fotel. Łapa poszedł za nami.
Była to wysoka, czarnowłosa kobieta w wieku około dwudziestu lat. Wydatne kości policzkowe, wydatne usta, oraz małe oczy spowite wachlarzem gęstych rzęs mogły przyprawić niejedną osobę o palpitację serca, nie wspominając o długich, zgrabnych nogach, na które narzuciła szorty, które podkreślały jej zgrabne pośladki. Była piękna.
Usiadłam na wygodnym krześle, a ta zaczęła mi myć włosy. Zasada numer jeden. Nigdy nie dotykaj włosów Lily Evans, chyba że chcesz stracić życie. Wiadomo, dlaczego tak długo zwlekałam z wizytą w salonie.
— Czyż nie uważasz, że moje włosy są piękne?
Zmierzyła go wzrokiem, nie przestając wmasowywać w moją głowę truskawkowego szamponu.
— Masz rozdwojone końcówki.
— CO?! JA?! GDZIE?! KŁAMIESZ! Po prostu mi zazdrościsz! — Szybko się opamiętał. — Twoje też są niczego sobie. — Użył tutaj całego wdzięku i seksapilu (Faceci go w ogóle posiadają? Bo jeśli nie, to Łapa stanowił wyjątek.) próbując uwieść fryzjerkę. Nie jedna dziewczyna padłaby w tej chwili przed nim na kolana. Na czele nich stałaby Quin.
Biedny Syriusz, założyłam się z nim o że pomaluję sobie włosy na różowo, jeśli poderwie fryzjerkę. Prawda jest taka, że to lesbijka.
Fryzjerka zignorowała jego zaczepkę.
— Co chcesz zrobić z włosami?
Nie zdążyłam nawet otworzyć ust, bo Syriusz zaczął odpowiadać na pytanie.
— Jak wiadomo rudy człowiek ma włosy dotąd — Przejechał ręką po tyłku pracownicy salony, zaznaczając miejsce, do którego one sięgają. Zrobiła oburzoną minę i mimowolnie pociągnęła mnie za włosy. Syknęłam. — A chcemy, żeby sięgały do tego miejsca. — Dźgnął ją jakieś dziesięć centymetrów niżej niż kark. — Z przodu zrobimy jej pazurki. No wiesz, ja się będę patrzył, a ty będziesz ciąć.
— Nie ciebie pytałam. — Warknęła.
Myślałam, że się zapowietrzył.
— Skoro mam się zmienić, to pozwól, że zrobimy to według moich zasad. Może sam zafundujesz sobie jakiś zabieg?
— Co przez to rozumiesz?
— No nie wiem, wyrywanie włosów z klaty, regulacja brwi, manikiur, pedikiur, tatuaż z henny. A najlepiej zrobisz, jak obetniesz te rozdwojone końcówki.
— Nie mam ich. Odburknął.
— Owszem, masz. — Odpowiedziała rozbawiona Cassandra.
— Jeżeli zajmie się mną tak wspaniały fryzjer jak ty, moja droga Cassandro, to oczywiście. Za tobą poszedłbym nawet na koniec świata.
— Jestem zajęta.
— To nic! Faceta można zawsze zmienić.
— Mój kolega z chęcią się tobą zajmie. W tajemnicy ci zdradzę, że w tym fachu jest równie dobry jak ja.
Zaniemówił. Chyba po raz pierwszy to mu się zdarzyło.
— Ja może poczekam…
— Ależ nie! Wykluczone! Nasz salon słynie z tego, iż szybko obsługujemy naszych klientów i nie mogłabym pozwolić sobie na takie zaniedbanie. Zaraz, Franklin! Ten pan chciał przyciąć włosy!
Zza kotary wyszedł wysoki brunet, ubrany w obcisłą różową koszulkę i ciasne rurki. Wystarczył jeden rzut oka, aby zorientować się, że to gej.
— Chyba zrezygnuję…
— Nie ma mowy! — Dopiero po chwili zorientowałam się, że piskliwy głos należy do ów mężczyzny. — Już się za ciebie zabieram, ogierze.
Syriusz posłał mi błagalne spojrzenie, lecz jedynie wzruszyłam ramionami, na znak, że nie mam na to wpływu.
W końcu razem z Cassandrą doszłyśmy do pewnego kompromisu. Ona koniecznie chciał mi ściąć włosy na krótko, ja wolałam pozostać przy długich. Rude pasma sięgały mi nieco ponad połowę pleców. Niestety nie udało mi się jej przekonać, aby ich nie cieniowała. Spełniła życzenie Syriusza i z przodu miałam ostre pazurki. Chciała mi zrobić grzywkę, ale gdy tylko to usłyszałam, zerwałam się na równe nogi i powiedziałam, że jej nie zapłacę.
Po godzinie spędzonej w salonie dokonaliśmy ostatecznych transakcji, a raczej ja dokonałam, bo Syriusz nie miał pojęcia jak obsługiwać się mugolskimi pieniędzmi. Na do widzenia pomachałam Cassandrze, a Syriusz posłał jej w powietrzu całuska.
— Jesteś bardzo przystojny, tylko widzisz, ja wolę dziewczynki.
Przez całą drogę powrotną nie mógł mi wybaczyć, że tak go wkopałam.
— Nie wierzę! Zrobiłem z siebie idiotę! A ten Franklin! Dał mi swój numer! Tak, wiem, moja uroda powala nawet facetów na kolana. — Parsknęłam. — Zobaczysz, Ruda. Zemszczę się na tobie. Obiecuję, że to nie będzie ani miłe ani przyjemne.
Wyszczerzyłam się do przyjaciela.
— Szkoda, że nie założyłam się, iż pomalujesz włosy. Ciekawe jakbyś wyglądał w różu.
Posłał mi sójkę w bok.
— Wiesz co, myliłem się co jednego. Nie powinnaś się zmieniać.
— Co? Ale przecież…
— Nie, co do twojego dziecięcego zachowania nie ma wątpliwości. Mam na myśli twój wspaniały charakter. Szczerze, to jesteś podobna do mnie i Jamesa. Byłaby z ciebie niezła Huncwotka.
— Ja Huncwotką? Prędzej Peter zda suma na wybitny z eliksirów, niż to się stanie. Uważałeś, że mam zmienić charakter? To jest w ogóle możliwe? I nic mi nie powiedziałeś? — Zamyśliłam się na chwilę. — Serio? Uważasz, że byłabym dobra?

Następnego ranka obudziło mnie stukanie w okno. Oczywiście byłam na tyle leniwa, że przekręciłam się na bok w nadziei, że nieprzyjemne dźwięki ustaną, a sama zasnę. Niestety tak się nie stało. Z wściekłą miną i paskudnym nastroju zwlekłam się z łóżka i powędrowałam w stronę balkonowych drzwi, które rozsunęłam. Do środka wleciała duża płomykówka z listem przywiązanym do nóżki.
Zamarłam.
Wyniki.
Szybko odwiązałam list, co było bardzo trudne, gdyż drżały mi ręce. Sowa od razu wyleciała. Wzięłam głęboki wdech i wydech i rozpieczętowałam kopertę.
Nagłówek głosił:
WYNIKI EGZAMINU: POZIOM STANDARDOWYCH UMIEJĘTNOŚCI MAGICZNYCH.

Oceny pozytywne:
wybitny (W)
 powyżej oczekiwań (P)
zadawalający (Z)

Oceny negatywne:
nędzny (N)
okropny (O)
troll (T)  

LILYANNE ROSEMARIE EVANS OTRZYMAŁA:
Astronomia: W
Opieka nad magicznymi stworzeniami: W
Starożytne runy: P
Zaklęcia: W
Obrona przed czarną magią: W
Zielarstwo: W
Historia magii: P
Eliksiry: W
Transmutacja: W

Musiałam kilkakrotnie przeczytać wyniki, aby zrozumieć co mam przed oczami. Serce, które waliło mi w piersi jak oszalałe, powoli zaczęło się uspokajać. Siedem wybitnych na dziewięć przedmiotów. Jestem mistrzem.
W tej samej chwili do pokoju wpadły Jul i Quin.
— Dostałaś?
— Nie, okres miałam kilka dni temu.
— Jest w doskonałym nastroju. Zobaczysz Jul, dostała same wybitne.
— A wam jak poszło?
— A nie mówiłam?
Przewróciłam oczami.
— Z transmutacji, zielarstwa, zaklęć, obrony przed czarną magią i nawet z eliksirów mamy powyżej oczekiwań. Reszta to same zadowalające. — Quin chrząknęła. — No dobra, z wróżbiarstwa mamy nędzny. A ty?
— Same wybitne prócz eliksirów i historii magii, u mnie i u Łapy.
Do pokoju wpadli Huncwoci razem z Kurtem. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że stoję w cienkiej koszuli nocnej na szelki sięgającą do połowy ud. Udałam, że nie zauważyłam chciwego wzroku Pottera.
— Luniak nie miał tyle szczęścia co my. Dostał zadowalający z astronomii.
— Tak nam przykro Luniaczku. — Syriusz poklepał przyjaciela po plecach, tak, że chłopak stracił równowagę i poleciał na stojącą obok Jul. Och! Co za pech!
 — Potter, możemy porozmawiać? Na osobności?
Kurt zrobił głośne uuu… A następnie przybił żółwika z Syriuszem.
— Będziecie rozmawiać w łazience? — Rzucił zaczepnym tonem Kurt.
— A nawet jeśli?
— Brachu, a jak z tego wyniknie dziecko? — Syriusz zrobił przerażoną minę. — Będę ojcem chrzestnym!
— Chyba śnisz! To ja nim będę!
Przewróciłam oczami.
— Bijemy się?
— Dobra! Wojna na kciuki!
Parsknęłam i ruszyłam w stronę balkonu. Nie oglądnęłam się za siebie, ale wiedziałam, że Rogacz podąża za mną krok w krok. Kiedy wyszłam na poczułam żar słońca na mojej skórze. W powietrzu unosił się zapach skoszonej trawy: nasz ogrodnik pracował od rana, a delikatny wietrzyk rozwiał moje włosy. Dookoła słychać było śpiew ptaków. Ciche chrząknięcie przypomniało mi, że Potter stoi za mną. Przymknęłam drzwi.
— O co chodzi? — Stał naprzeciwko mnie. Odległość jaka nas dzieliła to jakieś cztery stopy.
Na pierwszy rzut oka wydawał się radosny, niemalże rozbawiony. Nie wiem skąd wiedziałam, że udaje. Tak naprawdę był smutny, a szeroki uśmiech był tylko przykrywką, abym nie rozpoznała uczuć jakie nim targają.
— Od dłuższego czasu po głowie chodzi mi jedno pytanie, na które odpowiedzi nie mogę poznać. Tylko ty możesz mi na nie odpowiedzieć. Chodzi o to, że… Pamiętasz wydarzenia z czerwca? — Nieznacznie kiwną głową. Ani razu nie spojrzał mi w oczy. — Mogłeś uciec, jednak postanowiłeś zaryzykować życie, aby mnie uratować. Dlaczego to zrobiłeś? Nie prosiłam się o to.
Przez dłuższą chwilę milczał i wpatrywał się w swoje buty.
— Potter?
Popatrzył mi w oczy.
— Nie jesteś gotowa aby poznać prawdę.
— Jak to?
— Po prostu. To nie czas ani pora.
— Czy chociaż raz mógłbyś się ze mną przestać drażnić? — Powiedziałam zmęczonym głosem.
— Kiedyś poznasz prawdę. Lecz to nie będzie dziś, ani jutro. Może za miesiąc.
Odwrócił się, wspiął się na drzewo, aby po chwili znaleźć się w pokoju Kurta.
O wilku mowa.
Na balkon wszedł mój przyjaciel.
— Coś nie tak?
— Sama nie wiem. Jak myślisz, dlaczego nie chce mi odpowiedzieć na pytanie?
— Może dlatego, że odpowiedz wydaje mu się oczywista?
— Nie pomogłeś.
— Wiem. — Wyszczerzył się do mnie, za co zarobił sójkę w bok.
Przewróciłam oczami.
— Lily? Wszystko w porządku? — Co to kurde zebranie rodzinne na balkonie? W drzwiach stała Jul i Quin.
Niestety nie zdążyłam nic odpowiedzieć, gdyż przyleciała kolejna sowa z Prorokiem Codziennym.
Westchnęłam. Z pokoju przyniosłam pięć knutów, które wrzuciłam do skórzanego woreczka przywiązanego do nóżki sowy i otworzyłam gazetę.
Artykuł na pierwszej stronie głosił.

NAPAD NA MUGOLI W BRINGHTON.

Zamarłam.
— Lily, co jest?
Zaczęłam czytać na głos.

Wczoraj w godzinach wieczornych w mieście Bringhton znajdującym się na południu Wielkiej Brytanii doszło do napadu na mugoli  przez popleczników Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Jak już wspomniano ofiarami były osoby nie-magiczne, które przebywały w okolicach tamtejszej plaży.
Szef biura aurorów, Charius Potter powiadomił nas, że nikt poważnie nie ucierpiał. Brygada uderzeniowa, która została wysłana na miejsce przejęła sześciu śmierciorzerców, którzy bawili się kosztem biednych mugoli, wieszając ich w powietrzu głową w dół. Oczywiście nazwiska sprawców nie są nam znane. W ujęciu bandytów pomogli nam emerytowani aurorzy, którzy przebywali w tamtym rejonie na zasłużonym odpoczynku. Pamięć poszkodowanych została odpowiednio zmodyfikowana. (czytaj więcej str.12).

Podniosłam wzrok znad gazety.
— Charius? Czy to nie przypadkiem…?
— Tak. — Uciął krótko Remus i razem z Syriuszem wskoczyli na drzewo i tyle ich widziałam.
— Co o tym myślicie?
— Czegoś tutaj nie rozumiem. Dlaczego w radiu, ani w telewizji nie odezwali się na ten temat słowem?
— Zastanów się przez chwilę, Kurt. — Quin zatarła ręce i przygotowała się do długiego wywodu. — Jak myślisz, jakby zareagowali ludzie, którzy usłyszeliby o magii i wieszaniu ludzi do góry nogami? Jaka by była pierwsza myśl, która przyszła ci do głowy?
— Pomyślałbym, że zwariowali, albo… Przecież takie rzeczy nie zdarzają się w normalnym świecie.
— Właśnie. Dlatego sprawa została wyciszona.
— Nienawidzę ich!
Popatrzyli się na mnie. Mój nagły wybuch musiał ich nieźle zaskoczyć.
— Lily? Nic ci nie jest?
— Krzywdzą niewinnych ludzi za każdym razem. A to wszystko w imię czego? Dobrej zabawy? Aby Sami-Wiecie-Kto był z nich dumny? Po co wstępowali w jego szeregi, skoro tak postępują?
— Lily, ja i ty wiemy, że to jest chore. — Głos Jul był spokojny. — Ludzie obawiają się Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać i mu służą. — Prychnęłam. — Zrobią wszystko o co ich prosi, aby tylko oszczędził ich życie.
— Skąd to wiesz?
— Pomyśl przez chwilę, Ana. Złość przysłania ci racjonalne myślenie. Znasz inny powód?
Powoli pokręciłam głową.
— Nie zmienia to faktu, że…
— Lily! Słonko, możesz na chwilę do nas podejść? — Rozległ się głos Olivii Evans. Nie mając wyboru ruszyłam w stronę drzwi.
Rodziców znalazłam w salonie.
— Córciu, chcemy z tobą porozmawiać. — Zaczął Will.
— Co się stało? — Odparłam z uśmiechem na widok zmieszanej miny mojego ojca. Widać nie był z czegoś zadowolony.
Wdzięcznie opadłam na duży fotel i przewiesiłam nogi przez ramiennik.
— Dostaliśmy list od twoich dziadków z Hiszpanii.
— Od babci? Wszystko u nich w porządku?
— Oczywiście. — Zapewnił mnie Will. — Sophie zapewniła nas, że interes z kurortem kwitnie, a turystów maja na pęczki.
— Babcia napisała coś jeszcze.
— Odwiedzi nas za dwa tygodnie i bardzo bym cię prosił, aby… e… twoje szkolne rzeczy nie wałęsały się po domu. Dziadkowie nie widzą…
— Jasne. — Miałam wstać kiedy coś do mnie dotarło. — CO?! Za dwa tygodnie? Ale nie może… Wtedy jest finał Quiddich’a! W dodatku obiecałam Jul, że do niej przyjadę!

— To będziesz musiała zmienić plany. — Odparła szorstko mama. — Zostajesz w domu. Bez gadania.