Strony

sobota, 12 lipca 2014

Informacja.

Nie to nie rozdział. xD
I nie mam zamiaru zawiesić bloga!

Przychodzę dzisiaj z krótką wiadomością.
Nasz blog rozpoczął współpracę z SMiC Hogwart. Wszelkie potrzebne informacje znajdziecie w zakładce SMiC Hogwart oraz poniżej umieściłyśmy buttom tej strony.
Strona jest poświęcona dla fanów Harry'ego Pottera i...
Dobra, nie będę się tutaj na ten temat rozczulać. Wejdźcie, a sami się przekonacie. :D
Nie pożałujecie! :)

Milka =)

wtorek, 8 lipca 2014

41. W jednej chwili przyjaciel, w następnej wróg.

Heeeej!
Już nie mogłam doczekać się, kiedy skończę ten rozdział. Podoba mi się znacznie bardziej niż poprzedni. Jest pełen dramaturgi i tak dalej. Chyba zalicza się do listy moich ulubionych. :D
Mam nadzieję, że wam się spodoba i nie odbierzecie zachowania Lily błędnie.
Dobra, nie będę przedłużać, bo wiem, że dawno nic nie dodałam.
Oh, i jeszcze jedno: wie może ktoś jak się pozbyć tego pomarańczowego tła u góry? Próbowałam już wielu sposobów, ale nic nie pomaga, a nie chcę zmieniać szablonu, bo chyba podoba mi się najbardziej ze wszystkich jakie do tej pory miałam.
Miłego czytania. :D
Milka.
************************

Ostatnie promienie słońca zalśniły na linii horyzontu tworząc, jedynie na kilka sekund, czerwone światło, które rozżarzyło się niczym miliony iskier buchających z ognia. W następnej chwili to wszystko zniknęło i gdyby nie światło, które dawało ognisko, przy którym siedziałam, zostałabym otoczona miękkim kokonem ciemności. Płomień, który z niego wystrzelał ku niebu wesoło trzaskał i wręcz idealnie komponował się z ostatnimi śpiewami ptaków. Było ich coraz mniej. Dookoła otaczało mnie morze namiotów wszystkich fanatyków Quidditcha, którzy mieli to szczęście, aby znaleźć się w tym miejscu na ostatnim meczu rozgrywek.
Czy otaczały mnie cisza i spokój?
Jeżeli takie pojęcie istnieje w słowniku Huncwotów, którym wtórowały Jul i Quin, to ja jestem święta. Od ich ciągłych śmiechów i wrzasków rozbolała mnie głowa. Musiałam odetchnąć na świeżym powietrzu.
Była to jedna z niewielu chwil, kiedy mogłam cieszyć się z samotności, która — jak można łatwo się domyśleć — nie trwała zbyt długo.
Ale może zacznę od początku.
Kiedy zjawiłam się na polu namiotowym Jul i Quin stały otoczone wianuszkiem adoratorów. Nic nowego. Najlepsze w tym wszystkim było to, iż tylko jeden chłopak z całego zgromadzenia mówił po angielsku. Kiedy zobaczyłam jego twarz, przeżyłam szok. Chłopak wyglądał jak mniej doskonała wersja Syriusza, tylko o jakieś dziesięć centymetrów niższy, z krótkimi, sterczącymi włosami i gorszym stylem ubierania. Szpilka była w siódmym niebie, ale tego chyba każdy może się łatwo domyśleć. Taa… Dziewczyna była w swoim żywiole. Szkolna mistrzyni flirtu i atrakcyjności Quin Wood prezentowała swoje zgrabne nogi, od których żaden z otaczających je grupki mężczyzn nie mógł oderwać wzroku. No, może nie każdy, gdyż Jul, jak to Truśka, ubrała bluzkę z dekoltem pokaźnych rozmiarów, który za wszelką cenę próbowała podciągnąć do góry, ale jak na złość ciągle opadał. Możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam zażenowanie malujące się na jej twarzy i lekkie rumieńce. W pewnym momencie Quin ulitowała się pod jej błagalnym spojrzeniem i pożyczyła jej kurtkę ze skóry, którą trzymała w ręku. Płeć przeciwna zrobiła niezadowolone miny, wnioskuje to po przetoczonym się pomruku pełnym niezadowolenia i zaczęli przekrzykiwać się po portugalsku. Tyle testosteronu w jednym miejscu.
Dziewczyny nie zauważyłyby mnie w tym całym zamieszaniu, które się wokół nich działo, gdyby nie fanki Dantego.
Kiedy pojawiliśmy się na polanie, oczywiście ściskałam dłoń Waita, który ewidentnie był z tego powodu bardzo zadowolony. Wywnioskowałam to z jego szerokiego uśmiechu, którym mnie obdarzył, kiedy przenieśliśmy się do miejsca docelowego. Chciałam wyzwolić swoją dłoń, ale moją uwagę przykuło coś innego. W naszym kierunku biegło chyba z dwa tuziny dziewczyn krzycząc w różnych językach (Te po hiszpańsku i angielsku wyłapałam od razu, pozostałe, to tylko domysły) jak bardzo kochają i szaleją na punkcie Dantego. Jedna z nich miała aparat i chyba nie muszę mówić, że na ten widok zrobiło mi się słabo.
— Uciekaj. — Szepnął mi Dante do ucha.
Posłuchałam.
W kilku krokach dobiegłam do dziewczyn, złapałam je za ręce i pociągnęłam je w labirynt namiotów. Nie miałam pojęcia, który jest nasz, ale w tym momencie o to nie dbałam. Rozległy się protesty ze strony płci przeciwnej, a jeden z nich mówiący po hiszpańsku nazwał mnie faszystowską świnią. Może i bym się tym przejęła, gdyby nie fakt, że serce waliło mi boleśnie w piersi i czułam coś pomiędzy strachem a złością.
Kiedy zniknęłyśmy za najbliższym namiotem, dziewczyny rzuciły się mi na szyję.
— Lily!
— Ana!
Pod ich ciężarem straciłam równowagę i wylądowałabym na plecach, gdyby ktoś mnie nie złapał.
— Cześć. Tęskniłaś?
Swoje dłonie na mojej talii trzymał Potter. Pod wpływem jego dotyku, przez moje ciało przebiegł prąd.
— Chciałbyś. — Wyszczerzyłam się do chłopaka, którego twarz widziałam do góry nogami. W jego orzechowy oczach pojawiły się dwa wesołe ogniki.
Dziewczyny chyba wyczuły, że w naszych stosunkach coś się zmieniło, bo zeszły ze mnie, a na ich twarzach odmalowało się coś na miarę niedowierzania. Rogacz pomógł mi wstać i mnie przytulił po przyjacielsku.
— Miło cię widzieć, Lily. — Spiekłam raka, a dziewczyny otworzyły oczy z niedowierzania.
— Ciebie też, James.
Dziewczyny stały z rozdziawionymi ustami.
— Czy coś nas ominęło? — Wykrztusiła Quin.
— Szpilko, weź mnie uszczypnij, bo nie wierzę w to, co widzę i słyszę.
— Z przyjemnością to zrobię, mała. — Zza namiotu wyłonił się uśmiechnięty Syriusz. — Nie musicie mi dziękować. Cześć Rudzielcu. — Łapa zmierzwił mi włosy.
Powiedzieć, że Syriusz Black wyglądał dobrze, to był grzech. On wyglądał R-E-W-E-L-A-C-Y-J-N-I-E. Zresztą, jak zawsze. Ubrany był na czarno, a na stopy wsunął trampki. Do tego momentu prezentował się w porządku. Szalę na duże TAK! Przeważyła skórzana kurtka. I jego włosy. A najbardziej, że to był właśnie on.
W takich momentach jak ten, nie dziwiło mnie, w jaki sposób ten oto człowiek umawiał się z połową uczennic w Hogwarcie. Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby się okazało, że chodził z samą Madame Rosmertą. Taa… Od zawsze wiedziałam, że ona ma do niego słabość.
Zrobiłam niezadowoloną minę i cofnęłam się .
— Czy ta zawsze musisz niszczyć mi fryzurę? Jakbyś się czuł, gdybym ja zrobiła tak tobie?
Udał, że nie usłyszał.
— Fajnie, że dołączyłaś. A pomyśleć, że musiałbym przeżyć kolejne dni w świadomości, że moje wspaniałe oczy o tak nieziemskim niebieskim odcieniu, którym nie jedna dziewczyna już się poddała, nie oglądałyby twojej wspaniałej twarzyczki i rudej czupryny.
— Czy ty musisz zawsze znaleźć okazję, aby wychwalić swoją urodę? — Spytała Quin, na co parsknęłam.
— Czy mnie uszy nie mylą, czy właśnie nasz drogi Łapa popadł w samozachwyt? — Odwróciłam się i moje zielone oczy ujrzały Remusa ubranego w białą koszulę i wytarte jeansy. W ich kieszeniach trzymał dłonie tak, że kciuki wystawały na zewnątrz. Pomimo, iż na jego ustach wykwitł szczery uśmiech, nie był on w stanie zatuszować jego mizernej kondycji. No tak. Za dwa dni pełnia. — Z każdym dniem wyglądasz coraz lepiej.
— Nie bierz tego do siebie. — Quin szepnęła mi na ucho. — Jak mnie zobaczył, to powiedział dokładnie to samo.
Z trudem powstrzymałam parsknięcie.
— Peter! — Krzyknął Potter. — Dobrze wiemy, że chowasz się za namiotem! Wyłaź i przywitaj się, jak na prawdziwego Huncwota przystało!
Zerknęłam na Rogacza, który ewidentnie był z siebie zadowolony i uniosłam brwi, na co założył ręce na piersi i posłał mi minę typu: Będzie wesoło.
Przewróciłam oczami dokładnie w tym momencie, kiedy Peter wybiegł zza jakiegoś krzaka. Potknął się o jego wystający korzeń i przeleciał z sześć stóp, idealnie przede mną. Glizdogon szybko ukląkł na kolanach, złapał moją dłoń i przyciągnął w kierunku swoich ust.
Chyba musiałam zrobić przerażoną minę, gdyż przerwał mu Remus, który złapał chłopaka pod ramiona i postawił w pozycji stojącej. Nawiasem mówiąc musiało go to dość dużo kosztować ze względu na dużą ilość tkanki tłuszczowej Petera i mizerny wygląd Lupina. Posłałam Rogaczowi karcące spojrzenie.
— James, Lily z pewnością jest zmęczona po podróży. — Powiedział wymownie Remus.
W jednej chwili Rogacz i Łapa znaleźli się przy mnie, a w następnej szłam z nimi pod ramię.
Zaprowadzili mnie do namiotu, który znajdował się na samym skraju ogromnej polany. Po drodze Syriusz nie mógł się powstrzymać i wygłosił kolejny monolog, którego już po kilku sekundach przestałam słuchać i kątem oka zaczęłam przyglądać się Jamesowi.
W tej chwili nie będę się nad tym za bardzo rozczulać, zrobię to później, gdyż ktoś przywołał nie z powrotem do teraźniejszości.
To był James, który usiadł obok mnie i otulił swoją bluzą przesiąkniętą perfumami, przez które dostawałam palpitacji serca.
— Zmarzłaś.
Zerknęłam na niego z niedowierzaniem.
— Nie, włączyłam sobie tryb zamarzanie.
Wyszczerzył się do mnie po huncwocku.
— Widzę, że humor dopisuje.
Zgromiłam go wzrokiem, przy okazji dokonując dokładnych oględzin jego sylwetki. Ubrany był w blado czerwony T-shirt, a na jego środku znajdował się ciemny kształt bez wątpienia jeleń. Wyglądał, jakby został namalowany ręką mojego przyjaciela. Nie wątpię, że tak jest. Włosy Rogacza tworzyły jeszcze większy nieład — tak wiem, mi też jest w to trudno uwierzyć — a wszystko za sprawą tego, że chłopak od dawna nie odwiedzał fryzjera. Co chwilę odgarniał je z czoła, co nie przynosiło oczekiwanych efektów i włosy powracały na swoje miejsce zasłaniając do połowy szkła drucianych okularów. Wiele dziewczyn przeczesywanie włosów przez faceta pociąga, jednak ja nie zaliczałam się do tej grupy. Możemy mówić do siebie po imieniu i odnosić się z mniejszą wrogością, ale jak widać pewne rzeczy się nie zmieniają.
— Ruda, nie spinaj się tak. — Zamrugałam. Chciał mnie poklepać po plecach, ale w ostatniej chwili rozmyślił się. — Może jakiś masaż? — Wyszczerzył się do mnie po Huncwocku. Posłałam mu wymowne spojrzenie. — Żałuj, że nie byłaś wcześniej. Syriusz i Quin założyli się, kto pierwszy ugotuje coś nadającego się do jedzenia. — Rozglądnął się czy nikt nas nie podsłuchuje, nachylił się do mnie i powiedział przyciszonym głosem. — Oboje wiemy, że te zawody nie mogły zakończyć się tryumfem którejkolwiek ze stron, bo oboje nie mają pojęcia o gotowaniu. — Odchrząknął. — Nie masz pojęcia — Powrócił do swojego normalnego, lekko zdawkowego tonu. — jak bardzo zdesperowany był Syriusz. W końcu stawką był związek z Quin dopóki Łapa jej nie rzuci.
No cóż, obie strony by na tym skorzystały. Powszechnie wiadomo, że ta dwójka zakochana jest w sobie po uszy i, pomimo iż doskonale zdają sobie z tego sprawę, za wszelką cenę temu zaprzeczają. Z drugiej strony, gdyby Syriusz wygrał, chodziłby z Quin dopóki nie byłby pewien, że zakochana jest w nim do szaleństwa, a wtedy perfidnie by ją rzucił.
Przeraziła mnie tą myśl.
Jestem pewna, że panna Wood doskonale zdawała sobie z tego sprawę i w akcie zemsty wymyśliła coś naprawdę okrutnego.
— Czego Szpilka chciała? — Nie jestem pewna, czy chciałam to wiedzieć.
Potter posłał mi pełne politowania spojrzenie.
— Powiedziała, że ma poderwać najbrzydszą dziewczyną jaką tutaj spodka. — Cóż, mogło być znacznie gorzej. Zerknęłam na Jamesa, w którego oczach czaił się niebezpieczny błysk. — Ofiarę, miała wybrać Quin. — A jednak!
Parsknęłam.
Jakie to podobne do mojej przyjaciółki. Jak się bawić, to już tak na całego. Chciała upokorzyć Łapę.
Cóż, tak szczerze, to jeżeli mam wybierać pomiędzy nieszczęśliwie zakochaną przyjaciółką, którą miłość swojego życia rzuci tak perfidnie czyniąc niewyobrażalną krzywdę i ujmę na psychice tej niewinnej — no, może nie aż tak niewinnej —i zabłąkanej duszyczce, a takim Łapą, którego kocham całym sercem, rzecz jasna jak brata, i tylko jednej randce, którą będzie mógł skończyć bardzo szybko, wiadomo, po której stronie stanę.
— Jak Syriusz zniósł porażkę?
— A kto powiedział, że Łapa przegrał?
W mojej głowie powstał okropny obraz rozpaczającej Quin, która wypłakiwała swoje oczy w poduszkę. Obok niej piętrzyła się góra zasmarkanych chusteczek i stos pociętych zdjęć przedstawiającą szczęśliwą dwójkę zakochanych. Do swojej piersi przytulała ostatnie, zgniecione zdjęcie swojego ukochanego, a po policzkach ciekły strumieniami słone łzy. Wzdrygnęłam się.
Musiałam zrobić przerażoną minę, bo Potter parsknął.
— Słuchaj do końca. — Powrócił do opowieści. —W akcie rozpaczy pobiegł do sąsiedniego namiotu i ukradł starszej pani talerz pełen naleśników oblanych czekoladą.
— Oszukiwał! — Krzyknęłam oburzona. — No tak, ale czego można się  po nim spodziewać?
Prychnął i posłał mi oburzone spojrzenie.
— Twoja przyjaciółeczka zrobiła to samo.
— Co? — Posłałam mu pełne niedowierzania spojrzenie. — Nie wierzę. Quin nigdy by... — Umilkłam.
Kogo ja oszukuję? Oboje wiemy, że kto jak kto, ale panna Długie Blond Włosy i Zgrabne Nogi byłaby do tego zdolna.
Spojrzenie Rogacza było pełne triumfu.
— Nie masz pojęcia jak długo ta stara czarownica goniła ich po całym kempingu. — Zachichotał zapewne na wspomnienie tego jakże zapewne zabawnego widoku. — Staruszka miała więcej krzepy niż Smark i Tleniony razem wzięci. — Zmierzył mnie wzrokiem. — A ty co robiłaś? — Rzucił niby od niechcenia.
Mnie nie oszuka. Tak naprawdę w tym pytaniu pojawiła się panika i nutka groźby, jakby się bał, że zrobiłam coś okropnego, czego nigdy w życiu nie byłby mi w stanie wybaczyć.
— Nie jestem pewna, czy chcesz wiedzieć. — Odpowiedziałam szeptem.
— Aua! Peter! Nadepnąłeś mi na stopę! — Z namiotu wyskoczył — dosłownie — Syriusz, który trzymał się za bolące miejsce. Na jego twarzy pojawił się grymas wściekłości, który od razu zniknął, kiedy w polu jego widzenia znalazły się dwie atrakcyjne ciemnoskóre brunetki.
Syriusz posłał im jeden z tych swoich specjalnych uśmiechów, na których widok dziewczyny mdleją i zrobił krok w ich kierunku. Pech chciał, że na jego drodze znalazła się ławka, której nie zauważył. Łapa stracił równowagę i runął jak długi na ziemi. Jego twarz znajdowała się tuż przy moich kolanach.
Poklepałam go po ramieniu.
— Zawsze mogło być gorzej. — Wyszczerzyłam się do niego i ruszyłam w kierunku namiotu.
Trzeba zaznaczyć, że tamte dwie dziewczyny zachodziły się za śmiechu, patrząc na chwalebny wyczyn Blacka. Kątem oka zauważyłam, że chciał za nimi pobiec, ale Rogacz związał mu sznurówki. Efekt: Łapa zrobił widowiskowego fikołka, którego nie powstydziłaby się moja siostra i jej drużyna czirliderek. Zrobił przy tym nieszczęśliwą minę, a ów mulatki zaniosły się śmiechem i zniknęły za namiotem.
— Jak mogłeś mi to zrobić?! Już prawie były moje! — Usłyszałam krzyk Syriusza, kiedy weszłam do naszego prowizorycznego domu.
Na swoje szczęście bądź nieszczęście wpadłam na Jul i Quin.
— Co jest między tobą a Jamesem? — Quin miała poważną minę. Oznaczało to, że czeka nas długa rozmowa.
— I nie wykręcaj się. Wyciągniemy z ciebie wszystko, czy tego chcesz, czy nie. — Dorzuciła Jul.
No tak, zdecydowanie nie zadowolą się byle kłamstwem.
— No więc...?
— Czekamy, Ruda.
Przełknęłam ślinę. Co ja miałam im niby powiedzieć?
Ktoś mnie objął od tyłu, tak, że nie mogłam ruszyć rękoma. Był to Remus.
— Dobrze, że jesteście tutaj wszystkie.
Potter, który jako następny wszedł do namiotu, odchrząknął. Lupin od razu nie zrozumiał o co chodzi, bo mnie nie puścił. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej się przysunął. Chyba nie wziął mnie za Jul, prawda? Rogacz zmierzył go wściekłym spojrzeniem, ale się nie odezwał.
— Dlaczego? — Zainteresowała się Quin.
Czy tylko ja zauważyłam, że James jest wkurzony?
— Ponieważ Syriusz przebiera się w naszym pokoju i nie chciał, aby ktoś go podglądał. — Powiedział Peter z pełnymi ustami czekolady.
Szpilka głośno wciągnęła powietrze.
— Glizdku, czy ty zawsze musisz wszystko zepsuć? — James próbował zamaskować złość w głosie wesołością, i na ogół mu to wyszło, ale mnie nie oszuka. Wychwyciłam w nim nutkę złości, której z pewnością nikt nie usłyszał. — Miałeś powiedzieć, że wciera balsam w swoje idealne  ciało.
Te słowa podziałały na Quin niczym płachta na byka. Bez żadnych wyjaśnień złapała mnie za bluzkę, — Remus nie stawiał żadnych oporów i mnie wypuścił ze swojego żelaznego uścisku — a Truśkę za rękę i pociągnęła do naszej sypialni.
Kiedy znalazłyśmy się same Szpilka od razu podbiegła do ściany materiału oddzielającej nasz pokój od chłopaków i zaczęła się jej bacznie przyglądać, mrucząc pod nosem: "Tutaj jest zszyte... Tu przytwierdzone do podłoża..." Jej zamiary były aż nadto oczywiste.
O nie! Mnie w to nie wciągnie.
— Lily, znasz jakieś zaklęcie, żeby w ich pokoju była ciągle ściana, a my widziałybyśmy wszystko? — W jej głosie słychać było determinacje.
No, no, no... Perspektywa zobaczenia klaty bożyszcza szkoły była dla niej niczym zakazany owoc dla Ewy.
Zacmokałam.
— Takie jakby lustro wiedeńskie?
Quin pokiwała głową.
— Co? — Twarz Jul pojaśniała. — Nie mam pojęcia co to jest, ale brzmi niebezpiecznie, złowrogo i pociągająco.
Blondynka machnęła ręką.
— Możesz to zrobić?
— Może i bym mogła — W oczach Szpilki pojawiły się wesołe ogniki, które wraz z moimi następnymi słowami gasły. — ale po pierwsze, nie znam zaklęcia. Po drugie, jesteśmy poza szkołą. Chyba nie muszę wam przypominać, że nie wolno nam używać czarów.
Quin zwiesiła na chwilę głowę, a następnie ją uniosła. Na jej twarzy pojawił się wyraz triumfu.
— Podkopie się! — Podciągnęła rękawy do góry.
— Czym? Łyżeczką? — Jul, która leżała na łóżku, zaniosła się śmiechem.
Parsknęłam, a Quin zgromiła nas wzrokiem.
— Może byście mi tak łaskawie pomogły? Macie pojęcia jakie to dla mnie ważne? — Ostry ton nie pasował do tej słodkiej i — z pozoru — delikatnej blondynki.
 — Zobaczyć Syriusza na wpół nagiego? — Jul przewróciła oczami. — Bez obrazy Szpilko, ale twoje brązowe oczka ujrzały naszego kochanego Łapę w takim stanie niejednokrotnie.
— Często mi się to nie zdarza, ale popieram Jul.
Wood padła przede mną na kolana.
— Lily, błagam. Pomóż mi. Wiesz ile to dla mnie znaczy. Syriusz... Ja... To znaczy... — Westchnęła. — Dobrze wiesz, co do niego czuję.
Zrobiło mi się jej żal. Najgorsze w tym wszystkim było to, że użyła argumentu, którego nie potrafiłam i nie chciałam podważyć. A jeszcze gorsze było to, że Quin dobrze wiedziała co robi. Była to jej tajna broń, której zawsze używała — wobec mnie — aby dopiąć swego. To było nie fair, ale nie potrafiłam odmówić.
Westchnęłam.
— I właśnie dlatego chcesz go podglądać?
Wzruszyła ramionami.
— Jeżeli chcecie, to wam nie zabronię. — Wyszczerzyła się do nas odsłaniając idealnie równe i białe ząbki.
Wymieniłam z Jul szybkie spojrzenia. Brunetka ochoczo kiwnęła głową, zerwała się z łóżka i podbiegła do Quin.
— Na co czekasz? — Wykrzyknęła Truśka. — Zaraz się ubierze!
Pokręciłam głową, a na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech.
Wyciągnęłam z kieszeni różdżkę. Dziewczyny posłały mi zdezorientowane spojrzenie.
— No co? W Międzynarodowym kodeksie dotyczącym użycia czarów przez nieletniego czarodzieja była wzmianka, że jeżeli w obrębie ów osoby władającą magią znajduje się duże skupisko czarodziejów, Departament Niewłaściwego Użycia Czarów nie jest w stanie wychwycić tego, który rzucił zaklęcie. — Dziewczyny zamrugały, a ich miny wyrażały zdumienie i niedowierzanie, a w przypadku Jul dezorientację. — Prościej tego nie wyjaśnię. — Powiedziałam przepraszającym tonem.
— A ja musiałam się męczyć przez całe życie. — Mruknęła z niezadowoleniem Quin.
Podeszłam do ściany i mruknęłam celując różdżką w róg.
 Diffindo! 
W materiale pojawiło się rozdarcie na trzy stopy.
Gestem ręki przywołałam dziewczyny — nie musiałam ich długo namawiać, a właściwie wcale — i trzy głowy znalazły się w rozdarciu, które stworzyłam, a naszym oczom ukazał się widok, na którego wszystkie wciągnęłyśmy głośno powietrze.
Syriusz się nie przebierał. On nawet nie wcierał balsamu w swoje idealne ciało. Tylko — i aż! — ćwiczył, a mianowicie podciągał się na poręczy. Wyglądał przy tym... Seksownie, to za mało powiedziane. Odsłonięta klata i czarne, krótkie spodenki, które nieznacznie zsunęły się z bioder, odsłaniając cal jego bokserek, tworzyły mieszankę wybuchową. W tym momencie zrozumiałam, dlaczego jego nazwisko znajduje się na szczycie listy najprzystojniejszych facetów w Hogwarcie, która powstała na drzwiach kabiny toalety znajdującej się na trzecim piętrze.
Widziałam, jak każdy mięsień jego ciała pracuje. Na jego idealnie wyrzeźbionych plecach — bo nimi był do nas zwrócony — spływały stróżki potu. Byłam pewna, że Quin musi użyć całej swojej silnej woli, aby nie podbiec do niego z ręcznikiem. Jeden rzut oka na jej rozmarzoną twarz utwierdził mnie w tym przekonaniu.
Wszystkie trzy byłyśmy tak bardzo pochłonięte widokiem na wpół nagiego ciała Syriusza, że dopiero głośne chrząknięcie wyrwało nas z amoku.
Niczym dzieci, które zostały przyłapane na robieniu czegoś naprawdę złego odskoczyłyśmy do tyłu, a swoimi ciałami zasłoniłyśmy dziurę w materiale.
Przed nami stał Remus, który nie był w stanie dłużej powstrzymywać śmiechu i w końcu wybuchł.
— Możesz przestać? — Warknęła Quin. — Bo go spłoszysz. — Zajrzała za rozdarcie (musiała przesunąć mnie i Jul siłą, co zrobiła bez trudu. Ach! Ta jej motywacja do działania.), aby po chwili się z niego wynurzyć. Jej twarz wyrażała rozczarowanie. — Widzisz co zrobiłeś? Już sobie poszedł.
— Po co tutaj przyszedłeś? Pozbawiłeś nas takich widoków... — Zapewne Jul tym zdaniem chciała doprowadzić Remusa do zazdrości i szaleństwa, jednak rozmarzony wzrok, którym go obdarzyła, i słodki ton głosu, który zarezerwowany był tylko dla niego, zniszczył cały efekt.
Lunatyk z całej siły próbował stłumić uśmiech, ale w żaden sposób mu to się nie udało.
— Balsam dobrze się wchłonął?
— Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo. — Odparła Quin, a na jej ustach pojawił się szelmowski uśmiech.
 Przewróciłam oczami.
— Zapewne przyszedłeś do nas, bo masz jakiś cel. — Zmieniłam temat.
Lupin, który wlepił cielęcy wzrok w naszą małą miss, która za wszelką cenę próbuje być wredna, zamrugał.
— Ach, taak... — Jeszcze jedno spojrzenie w stronę brunetki i skupił całą swoją uwagę na mnie. — Rogacz chciał was się zapytać czy...
— Mnie w to nie mieszaj! To był twój pomysł! — Rozległ się stłumiony — zapewne przez jego dłoń, albo jakąś szmatkę — głos Pottera. No tak, można było się tego spodziewać. Podsłuchuje.
Przewróciłam oczami. Znowu.
— Macie ochotę z nami w coś zagrać?
— W sensie, że w butelkę? — Krzyknęła Quin z ożywieniem i uwiesiła się na moim ramieniu. — Ana, jeżeli i tym razem będę chciała wziąć ślub... Powstrzymaj mnie. — Szepnęła mi na ucho.
Nie byłam w stanie powstrzymać parsknięcia.
— Myśleliśmy raczej o czymś innym. — Do naszego pokoju wszedł James i Syriusz, który swoje kruczoczarne włosy wycierał ręcznikiem. Ciągle był bez koszulki.
Usłyszałam, jak Quin wciąga ze świstem powietrze.
Peter — gdyby się nie odezwał, to chyba bym go nie zauważyła — krótko wyjaśnił nam nowe zasady.

— Jako, że jestem z was wszystkich najstarszy...
— I najgłupszy. — Wtrąciła przyciszonym głosem Quin.
— ...zacznę.
Syriusz włożył dłoń do jednego z dwóch naczyń i wyciągnął z niej złożoną na pół karteczkę.
— Niedoskonałości. — Przeczytał na głos, a szeroki uśmiech spełzł z jego przystojnej twarzy.
— No nie. Znowu się zacznie. — Mruknął pod nosem James.
— Mogę wyciągnąć jeszcze raz?
— NIE! — Sześć głosów rozbrzmiało w naszym pokoju.
— Tak tylko chciałem się spytać. — Łapa pokręcił z niezadowoleniem głową.
— Przecież sam powiedziałeś, że nie ma wymiany pytań. — Zauważyła Jul, za co Syriusz zgromił ją wzrokiem.
Siedzieliśmy w niedużym kółku, w którego środku znajdował się przyniesiony przez Huncwotów fałszoskop "Chcemy mieć pewność, że nie będziecie oszukiwać." Powiedział Remus z przepraszającym uśmiechem na twarzy. Byłam pewna, że był to pomysł Rogacza. Nie kwestionowałam tego, bo także chciałam wiedzieć, że nie kłamią.
Okazało się, że Peter (szok!) wpadł na wspaniały pomysł, jak udoskonalić grę w butelkę. Jedna osoba ciągnęła z pierwszej misy kategorię, do której wszyscy gracze prócz ostatniego mają zadawać pytania odnoszące się do tego tematu. Osoba, która jest jako ostatnia, zamiast pytania ma wymyślić wyzwanie. W drugiej misie znajdowały się imiona graczy. Osoba, która akurat odpowiada, po zakończeniu swojej kolejki miała wylosować następną osobę, a karteczkę z jej imieniem odłożyć na bok, aby się nie powtarzała. Kiedy Peter przy dużej pomocy chłopaków wytłumaczył nam nowe zasady, od razu zgodziłyśmy się. Zapowiadała się świetna zabawa. Jedyne co przerażało mnie w tym pomyśle to to, że wcześniej nie miałam dostępu do pytań i nie miałam pojęcia czego się spodziewać. Znając Huncwotów było tam wszystko, czyli musiałam spodziewać się niespodziewanego.
— U! U! Ja chcę zacząć! — Krzyknęła podniecona Quin i zaczęła wyrywać się z miejsca. — Co jest twoim największym kompleksem? Mam na myśli ciebie i twoje ciało.
Syriusz prychnął.
— Ja? I kompleksy? Przecież te dwa słowa nie mogą znaleźć się w jednym zdaniu. Jestem zbyt idealny, ażeby je mieć.
Fałszoskop zagwizdał.
— Zepsuł się.  — Burknął oburzony Black. — Kto przyniósł tutaj ten złom?
— Ty. — Wyszczerzyłam się do niego, a fałszoskop ucichł.
— Cholera. Nienawidzę swoich stóp! — Wybuchł, a kolejne słowa zaczął wyrzucać z siebie z prędkością światła. — Są ogromne, wielkie i śmierdzące, nie ważne ile bym je szorował! — Wytrzeszczyłam oczy. Nie myślałam, ze dożyję tych czasów, kiedy wspaniały Syriusz Black przyzna się do tego, że czegoś w sobie nie znosi. — Dlaczego nie są o pięć rozmiarów mniejsze? Albo przynajmniej dwa? Kiedy chodzę czuję, jakbym miał założone płetwy! Nie zakładam ich nawet do  pływania. A dlaczego? Bo te dwa wielkie cosie mi wystarczają! Moje wszystkie buty robione są na zamówienie i muszę używać specjalnych olejków, które w niewielkim stopniu niwelują ich okropny zapach. Zapomniałem dodać, że są jeszcze owłosione, a kiedy byłem mały, mój brat robił mi na stopach warkoczyki. — Zamilkł, a po chwili dodał śmiertelnie poważnym tonem. —  Jeżeli komuś o tym powiecie, to nie ręczę za siebie i rzucę na tego kogoś niewybaczalne, jasne?
Udało mi się oderwać wzrok od twarzy Syriusza i rzuciłam przelotne spojrzenie na jego stopy. Okazało się, że siedział tak, aby je zasłonić.
Przewróciłam oczami.
Zerknęłam na twarze pozostałych. Jamesa i Remusa wyrażały znudzenie — zapewne niejednokrotnie już o tym słyszeli — Peter był lekko wstrząśnięty podobnie jak Jul i Quin, a ja... Trudno było mi uwierzyć, że ktoś o idealnym wyglądzie mógł mieć jakieś kompleksy.
Wymieniłam z Jul spojrzenie.
— Nie mam więcej pytań. — Stwierdziłam, a cała reszta mi zawtórowała.
Syriuszowi wyraźnie ulżyło i z szerokim uśmiechem na twarzy włożył rękę do miski i wyciągnął z niej kawałek pergaminu. Łapa wyszczerzył się do mnie i odwrócił tak, abym zobaczyła co na nim pisze. Czarnym atramentem było naskrobane moje imię, a obok niego domalowane serduszko. Wiadomo, kto to napisał.
— Peter, jak mogłeś do narysować? — Spytał lekko poirytowany Remus.
— To nie byłem ja. — Zapiszczał Glizdogon z pełną buzią ciastek dyniowych.
— Tak wiem, mój niesamowity talent plastyczny się marnuje. — Odparł dumny z siebie Syriusz.
Jul i Quin ze mną na czele posłały mu pełne niedowierzania spojrzenia, czego udał, że nie zauważył.
James podsunął mi bez słowa drugie naczynie z karteczkami. Przez chwilę targały mną wątpliwości. Ciekawe, jakie hasła umieścili w niej Huncwoci, ale znając tą czwórkę wylosuję coś, o czym nigdy nie chciałam z nikim rozmawiać. I tak się właśnie stało. Przyglądnęłam się im nieufnie, ale żaden kawałek papieru nie zdradził co było na nim nabazgrane. Po co ja się na to zgodziłam? Westchnęłam i wyciągnęłam tą, która była najbardziej na wierzchu. Okazało się to złym wyborem. Na środku widniał zamaszysty i pełen zawijasów napis: POCAŁUNKI.
— Wy chyba jaja sobie ze mnie robicie. — Warknęłam w stronę Huncwotów, kiedy rzuciłam im kawałek pergaminu.
— Prawdę mówiąc, miałem nadzieję, że to wyciągniesz. — Parsknął Syriusz, po czym zaklaskał w dłonie. — Kto pierwszy pyta?
Widziałam, jak James otwiera usta, ale wyprzedziła go Jul.
— Z kim po raz pierwszy się całowałaś? Opowiedz ze szczegółami.
Byłam troszkę zła, ale zdecydowanie bardziej zażenowana. Boże, co za debil to wymyślił? Dlaczego nie poszłam spać? A może by tak udać, że zasłabłam? O nie. To zdecydowanie poniżej godności Lilyanne Evans.
Ze szczegółami? Proszę bardzo.
— To była kolejna ciepła i gwieździsta noc w Bringhton. Razem z Kurtem...
— Rogacz, nie byłeś pierwszy? — Przerwał mi zawiedziony głos Syriusza.
James wzruszył ramionami, a na jego ustach pojawił się przepraszający uśmiech.
— Nie jesteś zazdrosny? — Dopytywał Black.
— Domyśliłem się tego. Za dobrze się całowała. — Potter wyszczerzył się do mnie, a na moich policzkach wykwitł rumieniec.
Zgromiłam ich obu wzrokiem i wróciłam do przerwanej opowieści.
— Razem z Kurtem siedzieliśmy na balkonie, a wokół nas rozstawionych było wiele zapachowych świec. Co one ram robiły? Do tej pory się zastanawiam. Kurt opowiadał mi, jak jedna dziewczyna z klasy, którą spotkał w parku, zbliżyła się do niego i tylko jak trzynastolatki potrafią zaczęła z nim flirtować. Nagle stanęła tak blisko. Wpatrywała się w niego cielęcym wzrokiem, a po chwili zamknęła oczy i zbliżyła swoje usta do ust mojego przyjaciela. Co zrobił biedny Kurt? Spanikował i uciekł. Przez cały wieczór jęczał mi, że nie umie się całować. Zaproponowałam mu pomoc. — Wyszczerzyłam się. — Kurt zbliżył się do mnie, niepewnie ujął moją twarz w swoje dłonie, tak samo jak robią to na filmach i...
— Dobra, nie chcemy znać reszty szczegółów. — Przerwała mi Jul.
— Szkoda, że nie ze Smarkiem. To byłby prawdziwy cios dla Pottera. — Szepnęła mi na ucho Quin, którą ta sytuacja ewidentnie coraz bardziej bawiła.
— Gdybyś miała wybierać — Kontynuował przepytywanie Remus. — kto lepiej całuje wybrałabyś Erika czy Jamesa?
Dlaczego musiałam trafić na tą kategorię? Bóg mnie nienawidzi. Byłam coraz bardziej zażenowana. Nienawidzę rozmawiać o tego typu rzeczach. To moja prywatna sprawa.
— Erik? Czułam się, jakbym tonęła. Ma potworny ślinotok. Nikomu nie polecam.
Jul i Quin zrobiły zniesmaczone miny, a Syriusz pełną zadowolenia. Kątem oka zerknęłam na Jamesa. Chłopak przyglądał się mi pełnym rozbawienia spojrzeniem, zapewne po części dlatego, że to pytanie odnosiło się do jego osoby, a intuicja podpowiadała mi, że pozostałe też.
— Czy kiedykolwiek chciałaś mnie pocałować? — Zapytał Peter.
— Cóż... — Odpowiedź brzmiała: Nigdy w życiu! Nie byłabym w stanie tego zrobić, ponieważ działasz na mnie odrzucająco. Tylko jak mam to powiedzieć aby go nie obrazić? — Nie mogłam tego zrobić, ponieważ miałeś dziewczynę, a ja nie byłabym w stanie postąpić aż tak niemoralnie, więc nie.
Fałszoskop nie zagwizdał, a ja odetchnęłam w duchu.
— Z kim całowałaś się na wakacjach? Prosimy o szczegóły. — Syriusz wyszczerzył się do mnie. Błysk w jego oku zdradził mi, że doskonale znał odpowiedź na to pytanie. Przeklęłam go w duchu. Posłałam mu mordercze spojrzenie, na co zaniósł się śmiechem, który do złudzenia przypominał szczekanie psa.
Zerknęłam na Jamesa. Z jego miny nie można było nic wyczytać.
— Ja... No... Siedziałam na basenie IWtedyPrzyszedłDoMnieJamesRozmawialiśmyIPopatrzyłSięNaMnieTymSwoimZniewalającymSpojrzeniemIPocałowałMnieByłoNieziemskoAżStraciliśmyGruntPodNogamiIWpadliśmyDoWodyAleNadalNiePrzestawaliśmySięCałować. — Wyrzuciłam z siebie te słowa tak szybko, że zabrakło mi tchu. Policzki, a właściwie cała twarz płonęła. Miałam tylko nadzieję, że nikt nie zrozumiał mojego bełkotu.
Niestety. Jul i Quin posłały mi oburzone spojrzenie.
— Dlaczego nam nie powiedziałaś? — Oburzyła się Truśka.
— Ana, czy jest jeszcze coś, co powinnyśmy wiedzieć? — Szpilka zmrużyła oczy i zaczęła mi się bacznie przyglądać.
Wzruszyłam przepraszająco ramionami.
— Z kim wspominasz swój najlepszy pocałunek. — Spytał James, ku wielkiemu niezadowoleniu Quin. Jestem pewna, że szykowała prawdziwą bombę, ale słysząc to pytanie, wyszczerzyła się.
O Mój Boże. O Mój Boże! Co ja miałam odpowiedzieć? Kiedy powiem, że z Erikiem, fałszoskop zagwiżdże. Z Lucasem lub Syriuszem? Sytuacja się powtórzy. I tak każdy się domyśli. Przecież niejednokrotnie powtarzałam, że Potter świetnie całuje. Tak to prawda, ale co innego jest powiedzieć, że to z nim "wspominam swój najlepszy pocałunek". Nie było możliwości skłamać, bo każdy by się o tym dowiedział. Cholera!
 Mimowolnie powrócił do mnie obraz naszego (mojego i Rogacza) pierwszego pocałunku. Taa... Pamiętny szlaban i ślimaki. Od tamtej pory postanowiłam, że koniec z karaniem Huncwotów. Na początku wychodziło mi to całkiem dobrze, jednak z czasem, kiedy pocałował mnie znowu i znowu, a moje serce zaczynało szybciej bić na samo wspomnienie, podświadomie doprowadzałam do sytuacji, aby nasze usta po raz kolejny odnalazły się.
To chyba nie jest miłość? Prawda?
Poczerwieniałam jeszcze bardziej, o ile jest to w ogóle możliwe.
—Z tobą. — Odpowiedziałam prawie bezgłośnie.
Wszyscy jednogłośnie wciągnęli ze świstem powietrze. Chyba takiej odpowiedzi się nie spodziewali, a Potter z wrażenia wyszedł przed namiot pod pretekstem, że musi się przewietrzyć. A ja chciałam zapaść się pod ziemię.
Kiedy szok minął Quin zaklaskała w dłonie. Przyszedł czas na wyzwanie i to właśnie ona miała je przede mną postawić.
— Masz pocałować pierwszego chłopaka jakiego spotkasz. — Mój wzrok padł na
Syriusza, który siedział na przeciwko mnie. Puścił mi oczko i posłał całusa. — Na zewnątrz. — Dodała z naciskiem.
Miałam szczerą ochotę ją udusić. Posłałam Szpilce mordercze spojrzenie i wyszłam przed namiot.
Początkowo nie zauważyłam nikogo i miałam ruszyć przed siebie, kiedy ktoś dotknął mojego ramienia. Podskoczyłam.
— Spokojnie, to tylko ja. — James wyszczerzył się do mnie po Huncwocku.
— Tego się właśnie obawiałam. — Mruknęłam z rezygnacją.
— Co?
Westchnęłam.
— Dlaczego wyszedłeś?
James zmierzył mnie wzrokiem, po czym podrapał się po głowie, czochrając i tak już sterczące we wszystkie strony czarne włosy.
Wzruszył ramionami.
— A ty?
— Dostałam zadanie od Quin.
— Co w związku z tym?
— Mam pocałować pierwszego chłopaka, którego spotkam. — Powiedziałam przepraszającym tonem.
— Co? Czyli... Czyli... Ja?
Pokiwałam głową.
— James, wiem, że jesteśmy tylko przyjaciółmi i... Chodzi o to... Nie chcę cię krzywdzić. — Powiedziałam spuszczając wzrok.
Rogacz uniósł kciukiem mój podbródek dopóki nasze oczy się nie spotkały. Piękna orzechowa barwa, która przyprawiała o zawrót głowy.
— Obiecałem ci, że będę się trzymać od ciebie z daleka i oboje wiemy, że jest to niemożliwe, bo cię kocham i nie spocznę, dopóki się ze mną nie umówisz.
Rok temu bym krzyknęła, że go nienawidzę i tak dalej. Wyzwała od bachorów, wypłoszy i z pewnością znalazłabym w głowie wiele epitetów, które idealnie by go określiły. Dziś, no cóż, na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech.
— Przynajmniej jesteśmy tego świadomi.
Wyszczerzył się do mnie.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu.
— Chyba powinnam cię pocałować.
James nachylił się, abym miała łatwiejszy dostęp do jego ust. Wspięłam się na palcach, a nasze usta się spotkały. Początkowo myślałam, że będzie to zwykłe cmoknięcie i nic poza tym. Nic z tych rzeczy. Poczułam, coś czego nie byłam w stanie określić. Jakaś niewidzialna siła zmusiła mnie do rozchylenia warg. Rogacz nie potrzebował większej zachęty. Całowaliśmy się, a czas stanął w miejscu.
Czyjeś silne ręce brutalnie odciągnęły mnie od Jamesa.
— Co kurwa? — Krzyknęłam.
Przede mną był Lucas, który okładał pięściami Pottera.
— Jak... Śmiesz... Ją... Dotykać... — Z każdym kolejnym słowem jego pięść lądowała na twarzy Rogacza.
Byłam w takim szoku spowodowanym pojawieniem się mojego ex, że dopiero po chwili wyciągnęłam z kieszeni różdżkę.
 Levicorpus!
Smitch zawisł w powietrzu głową w dół. Zaczął się miotać się na wszystkie strony i krzyczeć, jednak zignorowałam go i podbiegłam do Pottera, który dźwigał się na nogi i ruszył w kierunku Lucasa.
— Potter nie dotykaj go! — Złapałam go za ręce i spróbowałam powstrzymać, przed atakiem na swojego wcześniejszego oprawcę.
— Lily, pozwól mu mnie uderzyć. Może w końcu zrozumiesz jakim jest potworem! — Krzyknął Lucas. Nienawiść w jego głosie sprawiła, że krew zamarzła mi w żyłach.
— ZAMKNIJ SIĘ!!! — Ryknęłam.
— Bronisz tego łajdaka? Zapomniałaś już ile razy narzekałaś, jak bardzo cię irytuje? Jak go nienawidzisz? Może ci przypomnieć? Niech sam lepiej to zrobi i mnie uderzy. Wyładuje się, a ty zrozumiesz, że zakochałaś się w potworze. A może sama nim się stałaś?
— Puść mnie Evans. — Wysyczał Potter przez zaciśnięte zęby. — Ten szmatławiec ciebie obraził. Musi dostać za swoje. Nie pozwolę mu na to. Musi poznać swoje miejsce.
James wyrywał się jak oszalały. W końcu nie utrzymałam go i w kilku krokach dobiegł do Lucasa, a jego pięść znalazła się na jego twarzy.
— Tego już za wiele. Petrificus totalus! — W jednej chwili ciało Rogacza zesztywniało i runęło na ziemię. Poruszały się jedynie oczy, które płonęły nienawiścią. — Przepraszam. — Szepnęłam kiedy się nad nim pochyliłam, a dłonią przejechałam po jego twarzy. — Mam nadzieję, że zrozumiesz. To dla twojego dobra. — Wstałam i obróciłam się w kierunku Lucasa, który śmiał się przeraźliwie.
— Zaklaskałbym, ale nie mogę. — Odparł zjadliwie. — Szybko znalazłaś sobie pocieszenie. Widać, że potrafisz zadowolić się byle śmieciem.
Podeszłam do niego, póki nasze twarze nie znalazły się w odległości czterech cali. Patrzyliśmy sobie w oczy. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że jest kompletnie pijany.
W końcu Lucas odsłonił swoją prawdziwą twarz, która była zazdrość oraz nienawiść. W końcu zrozumiałam jaką jest osobą. Przesiąkniętą do granic złem. Kiedyś był dobry miły, lecz to była jedynie maska, którą zrzucił z twarzy po naszym rozstaniu. Ciągle nurtowało mnie pytanie: Jak mogłam się w nim zakochać?
Pomimo że w środku gotowałam się z wściekłości, na zewnątrz pozostawałam niewzruszona.
— Gdyby tak było, ciągle byłabym z tobą.
— Dante ci już nie wystarcza? Musiałaś poszukać nowego pocieszenia?
Zatkało mnie na ułamek sekundy, co nie uszło jego uwadze.
— Prawda o oczy kole?
PLASK!
Wymierzyłam mu siarczysty policzek, a na jego ustach pojawił się uśmiech pełen zadowolenia.
— Taką właśnie cię lubię. Nieobliczalną. Gotową zrobić wszystko. Wróć do mnie.
— Wrócić do ciebie? WRÓCIĆ DO CIEBIE?! — W tym momencie straciłam nad sobą panowanie. Nie obchodziło mnie, czy ktoś nas usłyszy. Pragnęłam tylko, aby ten łajdak zrozumiał, gdzie jest jego miejsce. — Czy ty się w ogóle słyszysz? Najpierw mnie okłamujesz, na weselu nie chcesz ze mną rozmawiać, a teraz to? Kochałam cię, ale musiałeś wszystko spieprzyć.
— Kochałaś? Czas przeszły?
— Tak, bo to uczucie już dawno przeminęło przez twoją głupotę.
— Co się tutaj dzieje?
Podbiegł do nas Dante, który widząc wiszącego w powietrzu Lucasa i leżącego nieruchomo Rogacza stanął jak wryty.
— Zabierz swojego przyjaciela z daleka ode mnie i powiedz mu, aby nigdy więcej się nie zbliżał.
Jednym szybkim ruchem odczarowałam go. Lucas runął na ziemię, ale podniósł zanim Dante go złapał i ruszył z pięściami na mnie.
 Impedimento! — Użyłam pierwszego zaklęcia jakie przyszło mi do głowy. — Zabierz go stąd. — Powtórzyłam. — Proszę.
Dante kiwnął głową i zaciągnął Smitch (który ledwo stał na nogach) zapewne w kierunku ich namiotu.
Podeszłam do Jamesa i siadłam przy nim po turecku. Jego twarz była cała posiniaczona, a z rozciętej wargi sączyła się krew. Skrzywiłam się na ten widok. Wiedziałam, że jest na mnie wściekły za to co mu zrobiłam, ale nie miałam wyjścia. W przeciwnym razie obaj by się pozabijali.
— Odczaruję cię pod warunkiem, że za nim nie pobiegniesz i nie zrobisz nic głupiego.
W jego oczach ciągle widniało szaleństwo i gniew.
— Tak więc sobie posiedzimy. Nieźle cię poturbował. — Jako dowód swoich słów starłam palcem z jego wargi krew, która od nowa napłynęła, i obróciłam ją w palcach, tak aby mógł ją zobaczyć. —  Masz też kilka siniaków. —  Delikatnie przejechałam opuszkami palców po obu policzkach i czole. Później kolej przyszła na lewe oko, które wyglądało strasznie. Było całe spuchnięte i purpurowo-bordowe. —  Chciałeś mnie obronić. Dziękuję ci. To było... —  Westchnęłam. — Przejaw męstwa i odwagi, którymi cechują się prawdziwi Gryfoni. —  Umilkłam na chwilę, aby znów kontynuować. — Jednego nie rozumiem. Dlaczego w tym momencie pragnę cię tak bardzo pocałować?
Stłumiłam to uczucie, uniosłam różdżkę i wymówiłam przeciw zaklęcie.
Spodziewałam się, że Potter nie będzie zadowolony, ale że nie aż tak. Po prostu wstał i bez słowa odszedł.
Przez chwilę siedziałam jak wryta: spodziewałam się tekstu typu "Nic ci nie zrobił?" a tu takie coś. Niewiele myśląc pobiegłam za nim.
— James! James! — Wołałam go, ale się nie zatrzymał. — Cholera jasna, Potter!
— Czego chcesz, Evans? — Odparł lodowatym tonem.
Zamrugałam, a przed oczami pojawiły się kolory. Aura Rogacza była szaro-brązowa z domieszką zieleni. Odsunęłam od siebie te obrazy i skupiłam się na jego twarzy.
— Ja...
— Co to kurwa miało znaczyć?! "Dante ci już nie wystarcza"? Jestem twoją kolejną zabawką? — Jego twarz wyrażała wściekłość.
— Nie! Oczywiście, że nie! Nic nie rozumiesz!
— Nic? Evans, czy ty siebie słyszysz? Rozumiem znacznie więcej niż ci się wydaje! — Potter rozłożył ręce. — Twój kolejny chłopak jest znowu sławny! Dlaczego miałabyś się zadowolić kimś takim jak ja, skoro masz jego?!
— Co?! Przecież ja nie mam chłopaka!
— Co robiłaś przez ostatnie dwa dni?
— To nie twoja sprawa!
— Nie potrafisz zaprzeczyć, że byłaś z nim.
— Nie masz pojęcia o niektórych rzeczach i przez to, że osądzasz mnie bezpodstawnie, nigdy się o nich nie dowiesz!
— Byłaś z nim?
— Tak. Zadowolony? Spędziłam dwa dni na jego prywatnej wyspie.
Popatrzył się na mnie z niedowierzaniem.
— Jesteś dużo bardziej próżna niż myślałem. To co dzisiaj mówiłaś... To wszystko to jedno wielkie kłamstwo.
Chciał odejść, ale złapałam go za rękę.
— Kłamstwem jest to, że myślałam, iż się w końcu zmieniłeś. Nadal jesteś tym samym próżnym i głupim chłopakiem sprzed roku. Jak mogłam uwierzyć, że ktoś taki jak ty może się zmienić?!
— Najwyraźniej oboje źle się oceniliśmy. — Odparł sucho.
— Świetnie. Teraz wiem, że zakochanie się w tobie było jednym wielkim błędem!
Potter zrobił wielkie oczy. Nie dałam mu szansy, aby coś powiedział. Uciekłam, a po moich policzkach pociekły pojedyncze łzy.
Kiedy wbiegłam do namiotu cała piątka siedziała w kółku i ostro o czymś dyskutowała. Kiedy mnie zobaczyli, nagle umilkli. Pierwszy głos odzyskał Syriusz.
— Ruda! Długo ciebie nie było. Udało ci się kogoś usidlić? — Poruszał znacząco brwiami, co dostrzegłam kątem oka, kiedy wchodziłam do pokoju.
Zakopałam się pościeli i spróbowałam zasnąć. Nie było to możliwe, gdyż wiele myśli kołatało się po mojej głowie, a z salonu dochodziły stłumione głosy. Nie obchodziło mnie to, co mówią i czy jestem głównym tematem ich rozmów. Chciałam tylko spać, bo sen pozwoliłby mi o wszystkim zapomnieć. Jednak wcześniej musiałam wszystko przeanalizować.
Po pierwsze, Lucas. Nie miałam siły o nim myśleć, ale fakt, że się upił i zachował w ten sposób był nie do wybaczenia. Powiedział straszne rzeczy, przez które teraz mam problemy. Z jednej strony wiedziałam, że to nie był on: alkohol robi straszne rzeczy z człowiekiem, pokazuje ich najskrytsze oblicza, którymi z nikim się nie dzielą. Mówią wiele rzeczy, nawet takie, o których nie myślą, albo je odrzucają, tym samym wbijając nóż prosto w serce. Tak właśnie było w moim przypadku. Nie potrafiłam zrozumieć, jak ktoś taki jak "mój kochany" Lucas mógł zrobić coś tak strasznego. Przez niego moje kontakty z Jamesem uległy bezpowrotnemu zniszczeniu.
Potter.
Obecnie mój największy problem. W jednej chwili wszystko jest w porządku: rozmawiamy, śmiejemy się, nawet całujemy, a w następnej... PUFF! Czar niezapomnianej i magicznej chwili pryska, jak bańka mydlana. Powiedziałam, że myślałam, iż się zmienił. Naprawdę w to wierzyłam. Jak widać, pomyliłam się do kolejnej osoby. Byłam pewna, że ten cyniczny i mający wszystko pod kontrolą czempion Quidditcha zniknął. Przepadł bezpowrotnie i nigdy nie wróci. Niestety. On ciągle udawał. Grał swoją rolę, jak najwyższej klasy aktor.
Nie mogę uwierzyć, że byłam aż tak głupia i wcześniej się nie zorientowałam w jego grze! Najgorsze w tym wszystkim było to, że jakaś część mnie pokochała tego nowego Jamesa, który zniknął bezpowrotnie.
Znów powrócą kłótnie i ciągła wojna, a po miło spędzonym czasie pozostaną tylko ulotne wspomnienia, które z czasem wyblakną, pozostawiając w pamięci białe, niezapełnione miejsca. Przerażała mnie ta myśl, lecz nic nie mogłam poradzić na to co będzie.
I najważniejsze, powiedziałam, że się w nim zakochałam. Wiedziałam, że to nie jest do końca prawda. Zauroczona. To słowo było zdecydowanie bardziej adekwatne. Lecz kto wie? Może miłość znów zapukała do moich drzwi, tym razem skazując mnie na cierpienie? Tak, kochałam go, na swój sposób. Stał się miły i życzliwy, po prostu idealny. Idealny dla mnie. Niestety czar prysł. Miłość się skończyła, zanim na dobre wezbrała na sile.
Nie mam pojęcia, dlaczego to powiedziałam, ale jedno było pewne: teraz oboje cierpimy.
— Lily? Mogę wejść? — Rozległ się głos Syriusza.
— Nie ma mnie. — Odpowiedziałam ocierając łzy.
Poczułam, jak moje łóżko się zapada.
— Chcesz o tym pogadać? — Łapa złap za kołdrę i ją ściągnął.
— Dlaczego to ty tutaj przyszedłeś, a nie dziewczyny? — To pytanie wyrwało mi się bez kontroli.
— Przekonałem je, że potrzebna jest ci rozmowa z osobą bardziej wszechstronną i mającą szerokie perspektywy myślowe.
— Nikogo takiego nie znalazłeś? — Uśmiechnęłam się do niego przez łzy.
— W normalnych okolicznościach opowiedziałbym ci jakimś dowcipem, ale... Lily, co się stało?
— Tylko proszę, nie osądzaj mnie od razu. To nie jest tak, jak się wydaje.
Syriusz kiwnął głową, a ja zaczęłam opowiadać.
— Pokłóciłam się z Potterem.
— No, tego sam zdołałem się domyśleć. — Odpowiedział zniecierpliwionym tonem Black. — Jakieś szczegóły?
— Och! Syriusz! To wszystko przez Lucasa! — Opowiedziałam mu o interwencji Smitcha i całym zdarzeniu, a następnie przeszłam do Pottera. — ...i kiedy cofnęłam zaklęcie, on się wściekł. Oskarżył mnie o to, że tylko bawię się jego uczuciami. On to co, święty? Że niby nie postępuje inaczej wobec swoich dziewczyn? W każdym bądź razie jest święcie przekonany, że jestem dziewczyną Dantego, bo dwa ostatnie dni spędziłam na jego wyspie. — Umilkłam, ale po chwili dodałam. — No koniec powiedziałam, że to był błąd iż się w nim zakochałam.
Skończyłam swoją opowieść, w trakcie której gorączkowo gestykulowałam dłońmi. Syriusz nie odezwał się ani razu, a teraz patrzył na mnie nieprzeniknionym wzrokiem.
— Dwie rzeczy. — Odezwał się po dłuższej chwili, która trwała w nieskończoność. — Zakochałaś się w nim? — W jego głosie słychać było wątpliwość. — No moje gratulacje! — Syriusz uściskał mnie tak mocno, że zatrzeszczały mi żebra. — A bałem się, że to się nigdy nie stanie. Kiedy ślub?
— Nie ciesz się za bardzo. — Mruknęłam. — To bardziej zauroczenie chłopakiem, którym nie jest. Co z tą drugą sprawą?
Syriusz spoważniał.
— JAK MOGŁAŚ MIESZKAĆ PRZEZ DWA DNI POD JEDNYM DACHEM RAZEM Z DANTE?! — Podskoczyłam. Nie spodziewałam się, że będzie na mnie krzyczał. — CO NA TO TWOI RODZICE?! A MOŻE UCIEKŁAŚ Z DOMU?! CO TY SOBIE W OGÓLE WYOBRAŻAŁAŚ, KIEDY Z NIM ZAMIESZKAŁAŚ NA WYSPIE?! ŻE SPĘDZICIE WSPANIAŁY MIESIĄC MIODOWY?! — Do oczu napłynęły mi łzy, których nie byłam w stanie powstrzymać i zaczęły spływać po moich policzkach. — GDYBYM TAM BYŁ... W ŻYCIU NIE DOPUŚCIŁBYM DO TEGO!
— Uspokój się. — Szepnęłam. — I mnie wysłuchaj.
— USPOKOIĆ SIĘ?! No dobra, — przejechał dłonią po włosach. — Chyba troszkę mnie poniosło.
— Troszkę?
— Ale nie jesteś w ciąży? — Gdyby nie jego śmiertelnie poważny ton, pomyślałabym, że żartuje.
Opadła mi szczęka. Przez dobrą chwilę nie byłam w stanie niczego z siebie wykrztusić.
— Jeżeli cię to tak bardzo interesuje w dalszym ciągu jestem dziewicą i póki co nie zamierzam tego zmienić.
Syriusz posłał mi jedno z tych swoich uwodzicielskich spojrzeń.
— Zaaranżujemy to. — Byłam w zbyt dużym szoku, aby cokolwiek odpowiedzieć.
Czy on mi właśnie złożył niemoralną propozycje?
— Żartowałem! Żartowałem! — Powiedział widząc moją minę, a następnie westchnął. — Masz minutę, aby przekonać mnie, że ten łajdak nie rzucił na ciebie Imperiusa, bo w przeciwnym razie skopię mu dupę, zrozumiałaś?
— Pamiętasz ten dzień kiedy... e... dałam twojemu najlepszemu przyjacielowi szlaban?
Powoli pokiwał głową.
— Ten kiedy po raz pierwszy całowałaś się z nim? No jakbym mógł zapomnieć!
Zignorowałam go.
— A przypominasz sobie, co ci później powiedziałam?
Syriusz zamyślił się na chwilę.
— Że widziałaś jego śmierć. — Powiedział po chwili. W jego głowie wyczułam wahanie. — Co to ma wspólnego z Dante?
— Wszystko. — Odpowiedziałam szeptem.
— Wybacz, ale dalej nie rozumiem.
Westchnęłam.
— Kiedy był jeszcze w Hogwarcie on i Lucas eksperymentowali z zaklęciami.
— Chcesz przez to powiedzieć, że... — Zaczął powoli.
Pokiwałam głową.
— Na prośbę Dumbledore'a, Dante zamieszkał znowu w Hogwarcie, aby mieć na mnie oko. Moje... e... moce, zaczęły niebezpiecznie szybko się rozwijać, a skoro on sam zdołał nad nimi zapanować... To właśnie dlatego byłam u niego na wyspie. Dumbledore poprosił go, aby nauczył mnie kontroli. Moje umiejętności w dalszym ciągu rozwijają się, ale potrafię nad nimi panować. Przywołuję je kiedy są mi potrzebne. Przedtem... bombardowały mnie.
Syriusz przez dłuższą chwilę przyglądał mi się, zapewne oceniając, czy można mi wierzyć. Później bez żadnego ostrzeżenia, przytulił mnie.
— Czyli mi wierzysz?
— Nie wierzę, że trzymasz jej stronę.
W drzwiach stał James Potter.
Jego twarz była całą czerwona ze złości. Brwi ściągnął ku sobie, tak, że tworzyły jedną linię, a w oczach czaiło się szaleństwo.
— Rogacz, jesteś idiotą, jeżeli myślisz, że...
— Nie mam zamiaru tego słuchać.
I wyszedł.
— Co za irytujący człowiek! Spróbuję przemówić mu do rozumu. — Rzucił Syriusz na wychodnym, ale ton jego głosu sugerował, że nie w to nie wierzy. Z resztą ja też.

Następnego ranka obudziłam się z bólem głowy i podpuchniętymi oczami. Było bardzo wcześnie i starając się nie obudzić dziewczyn, cichutko założyłam wytarte dżinsowe szorty i niebieską bluzkę w kwiatki. Wsunęłam na stopy białe trampki, te same, które podarował mi Niall i wyszłam z pokoju. W kuchni znalazłam bagietkę, którą zabrałam i zatopiłam w niej zęby, kiedy znalazłam się na dworze.
Wolnym krokiem ruszyłam w kierunku lasu, przy okazji oglądając dekoracje kibiców Quidditcha.
Pole namiotowe, na którym akurat byliśmy rozbici, tonęło w niebiesko-białych barwach, a wieczorem można było usłyszeć muzykę, która rozbrzmiewała do późnych godzin. Drugie obozowisko, to ocean zieleni i czerwieni. Krzyki i śpiewy były tam na porządku dziennym, a ozdoby (flagi, proporce, strzeliste wieże w namiotach i inne) były widoczne z daleka.
Do tej pory chyba jeszcze nie wspomniałam między jakimi drużynami toczy się walka o finał. A więc, w zaciętej rywalizacji weźmie udział Argentyna i Meksyk. Osobiście kibicowałam tym pierwszym. Mieli najlepszego obrońce Federico'a Castle'a, którego nazwisko można znaleźć w książkach poświęconych Quidditchu. Według brytyjskiego magazynu poświęconemu w całości sporcie Kibicuj z nami!, jest najmłodszym zawodnikiem w drużynie Argentyny, ale przewyższa on umiejętnościami niejedną gwiazdę. Federico ma dopiero 25 lat, a w swojej karierze na stanowisku obrońcy, przepuścił zaledwie 26 goli. Stanowi to wspaniałe osiągnięcie, gdyż większość obrońców, nawet klasy międzynarodowej, przepuściła ich setki. Ich słabym punktem jest szukający, który ostatnio złamał rękę i nie mógł uczestniczyć w treningach.
 Niestety nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej o członkach drużyny Argentyny, a tym bardziej Meksyku, gdyż Huncwoci nie zdążyli dokształcić mnie w tej dziedzinie, a doskonale wiemy, że jeżeli miałabym wybierać pomiędzy Quidditchem Wszech czasów a kolejnym romansidłem, zdecydowanie wybiorę to drugie.
W końcu dotarłam na skraj lasu i przycupnęłam przy jednym z drzew, dojadając ostatnie kawałki bagietki.
Nie chciałam teraz myśleć o Potterze ani wczorajszych wydarzeniach, więc wyciągnęłam zza paska różdżkę. Przez chwilę przyglądałam się jej, jakby była ósmym cudem świata, a następnie rzuciłam pierwsze zaklęcie, jakie przyszło mi do głowy.
 Avis!
Stado ptaków wystrzeliło z końca mojej różdżki i uniosło się w powietrze, aby po chwili wzlecieć w powietrze i zniknąć w koronach drzew.
Obok miejsca, w którym siedziałam, rosły stokrotki osiągające wielkość ziarna dyni. A gdyby tak...
 Engorgio! — Stokrotki wystrzeliły w górę, a na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo w ciągu ostatniego miesiąca stęskniłam się za magią.
— Pytanie za dziesięć punktów. Co tak młoda i niewinna niewiasta robi na skraju lasu zupełnie sama?
Poderwałam głowę.
Przede mną stał wysoki mężczyzna.
Zasłoniłam oczy dłonią oczy w ten sposób, że słońce przestało mnie razić i mogłam przypatrzeć się jego twarzy.
Chłopak miał czerwono-czarne włosy z grzywką na bok, a ubrany był jak typowy emo. W sumie na takiego wyglądał. Blada skóra i czarne paznokcie. Nie zdziwiłabym się, gdybym ujrzała na jego nadgarstkach ślady po żyletce. No i mówił po angielsku, ale w jego głosie słychać było obcy akcent. Chyba Polski.
Nie przywykłam do takiego wyglądu ludzi i chyba musiałam zrobić dziwną minę, bo chłopak zaśmiał się cicho, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
— Tu wolne? — Nie czekał na moją odpowiedź i zajął miejsce obok mnie.
— Nie, zarezerwowane dla królików. — Mruknęłam pod nosem. Mój nowy towarzysz w zupełności zignorował mój komentarz.
— Skąd jesteś?
Tak bardzo zaskoczył mnie tym pytaniem, że od razu odpowiedziałam.
— Wielka Brytania. Bringhton, jeżeli coś ci to mówi.
Pokiwał głową.
— Hogwart. Zazdroszczę. Przez siedem lat męczyłem się w Eleskey. Kilka razy prawie wyleciałem, za głupie kawały.
Mimowolnie zachichotałam.
— Moi koledzy to czwórka największych kawalarzy w historii szkoły. Chyba. — Zasępiłam się na ich wspomnienie, a w szczególności tego jednego.
— Chyba? Chyba przyjaciele, czy chyba kawalarze? — Mój nowy towarzysz wyszczerzył się do mnie. Mimowolnie poczułam do niego nagły przypływ sympatii.
— Nasze relacje ostatnio przybrały nietypowy obrót. — Wzruszyłam ramionami.
— Dam ci małą radę. Im szybciej to z siebie wyrzucisz, tym będzie ci łatwiej. — Powiedział zachęcająco, przy czym uśmiechnął się. — Z własnego doświadczenia wiem, że im dłużej dusimy w sobie niektóre rzeczy, tym jest nam gorzej, aż w końcu wybuchamy. Dochodzi do tego, że za swoje krzywdy obwiniamy każdego, tylko nie siebie. To właśnie przez nasz upór męczymy się. Jeżeli cię coś gryzie, to wygadaj się komuś. Zobaczysz, będzie ci lepiej. — Spojrzał na mnie. Dopiero teraz zauważyłam, że nosi przyklejone kły, takie jak mają wampiry, a czarne oczy są efektem mugolskich soczewek.
—Przepraszam za niedyskrecję, ale czy... — Dobra, skoro powiedziałam a muszę powiedzieć b. —  Jesteś mugolakiem?
Posłał mi zdziwione spojrzenie.
— Nie widzę nic w tym złego. — Dodałam pośpiesznie. Cholera. Przez mój długi jęzor zepsułam — być może — nową przyjaźń. — Nie oceniam ludzi na podstawie ich pochodzenia. Tak szczerze, to ono mnie w ogóle nie obchodzi. — Zaczęłam pleść trzy po trzy. — Pop prostu zastanawiałam się, bo...
— Tak, jestem mugolakiem, a moi rodzice z zawodu są okulistami. — Przerwał mi, a na jego ustach pojawił się krzywy uśmiech. — Właśnie dlatego moje życie w Eleskey było jedną wielką katastrofą. Ciągłe dokuczanie ze stron rówieśników, nazywanie szlamą... — Zmarszczył brwi. — Czasami miałem uczucie, że nie pasuję do tego świata pełnego magii.
— Wiem coś na ten temat. — Mruknęłam. Nagle poczułam się bardzo zmęczona.
— Może i wiesz, ale mnie dyskryminowali podwójnie.
— Co?
Kąciki jego ust uniosły się ku górze.
— Jestem gejem.
Szczękę zbierałam z ziemi przez dobre trzydzieści sekund. Wiadomość w sama w sobie nie była szokująca — przecież to się zdarza i tak dalej, ale żeby mówić takie rzeczy zupełnie obcej osobie?
— Ja... To znaczy... — Ruda, ogarnij się i powiedz coś mądrego. — No, powodzenia w miłości życzę.
Nie wierzę, że to powiedziałam.
— Ruda! W końcu cię znalazłem. Biegałem po całym obozowisku, a ciebie nigdzie nie było. Przydałaby się kolejna mapa. — Mruknął.
Nade mną stał Syriusz. Sądząc po jego wyrazie twarzy, ewidentnie ulżyło mu na mój widok. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ktoś mi towarzyszy.
Mój nowy przyjaciel, którego nie znałam imienia, właśnie wstawał. Jeden rzut oka na jego twarz utwierdził mnie w przekonaniu, że był zachwycony urodą Blacka.
Przewróciłam oczami.
— Muszę już iść. Miło było cię poznać. — Skinął mi głową po czym oddalił się w stronę kempingu.
Syriusz pomógł mi wstać i gestem ręki pokazał, abym za nim poszła. Tak zrobiłam. Przez chwilę szliśmy po namiotowym labiryncie w ciszy.
— Będę bardzo nietaktowny pytając kim był ten emo-zboczeniec? — Wygrała ciekawość. Byłam pewna, że od tego zacznie.
— Tak.
— Racja. A więc kto to?
Wzruszyłam ramionami na znak, że nie jestem nim zainteresowana.
— Przysiadł się do mnie. To wszystko.
— Tak też myślałem... — W jego głosie słychać było nieufność. — Pokłóciłem się z Jamesem. — Zerknął na mnie. — Nie jesteś zbytnio tym zdziwiona.
— A ty byś był?
Spojrzał na mnie, a na jego ustach pojawił się cień uśmiechu.
— Nie może uwierzyć, że trzymam twoją stronę. — Nagle zasępił się.
— Łapciu, co się stało? — Odwrócił wzrok. — Syriusz, gadaj! — Brak reakcji. — Czy... No tak. Ten łajdak powiedział ci, żebyś nie wracał do jego domu na resztę wakacji?
Syriusz rozłożył ręce w geście bezradności.
— Nie mów, że dzięki twoim dziwnym zdolnością potrafisz czytać w myślach?
Zaśmiałam się, ale sytuacja wcale nie była wesoła.
Od zawsze z Syriuszem rozumieliśmy się bez słów. Czasami zastanawiałam, się, jak to możliwe i czy aby na pewno nie jesteśmy ze sobą spokrewnieni. Wiedziałam, że jest to absolutnie niemożliwe, ale więź, która się między nami utworzyła była silna i nieprzerywalna.
— Jutro wprowadzisz się do mnie. — Syriusz posłał mi pełne zdumienia spojrzenie. Złapałam go pod pachę i pociągnęłam w głąb kempingu Meksykanów. — Czego nie robi się dla starszego braciszka? Moja mama będzie zachwycona. Zasypie cię pytaniami kiedy się poznaliśmy i jak długo ze sobą chodzimy. — Rzuciłam z przekorem, a Syriusz zmierzwił mi włosy.
— Jestem twoim dłużnikiem. — Zaklaskał w dłonie. — Upiekę placka! Na powitanie! Czy twoja mama lubi szarlotkę?
Pokręciłam głową.
— Musisz o czymś wiedzieć. — Powiedział śmiertelnie poważnym tonem.
— Syriusz nie strasz mnie.
— Chodzi o Jul i Quin.
— Co z nimi?
— Lepiej żebym cię ostrzegł. One usłyszały moją kłótnie z Jamesem.
— I? — Nie miałam pojęcia do czego zmierza.
— Są na ciebie wściekłe.
— Że co? Dlaczego? — Odpowiedź słynęła na mnie niczym grom z nieba. — Są wściekłe z powodu Dantego. Sądzą, że je okłamałam.
Syriusz pokiwał głową.
— I stoją murem za Rogaczem. Nie można złego słowa o nim powiedzieć, bo zaczynają wrzeszczeć. Remus i Peter są neutralni, ale miałem wrażenie, że kiedy wyszedłem z namiotu bardzo im ulżyło. Co z tym zrobisz?
Nagle ogarnęła mnie złość na dziewczyny. Jak mogły uwierzyć w te bajki, które opowiada Potter? Przecież doskonale wiedzą, że Dante i ja przyjaźnimy się. Nic poza tym. Co za idiotki.
— Świetnie. — Z całej siły kopnęłam sporych rozmiarów kamień. Gdyby nie rękę Syriusza, leżałabym na ziemi. — Świetnie. Jeżeli uważają mnie za kłamczuchę, to ja nie zamierzam im z niczego tłumaczyć.
Zapewne nie takiego obrotu sprawy się spodziewał, ale nie kwestionował mojego wyboru.
Jeżeli chodzi o mnie, cała kipiałam ze złości. Dlaczego one nie zrozumiały? Dlaczego uwierzyły w najprostsze z możliwych wyjaśnień? Dlaczego, zanim mnie osądziły, nie spytały się o moją wersje wydarzeń? To nie miało sensu. Osądziły mnie z góry. Nie dały szansy na wytłumaczenie. Byłam na nie zła, ale jednocześnie czułam, jakby ktoś ukradł mi część mnie. Prawda, kłóciłyśmy się, i to nie jednokrotnie, ale miałam wrażenie, że tym razem coś między nami pękło.
Usiadłam na powalonym konarze drzewa, ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam cicho mówić.
— Przyzwyczaiłam się, że ludzie, na których najbardziej mi zależy, odchodzą. Zostawiają mnie dla własnego szczęścia, mają gdzieś moje życie i moje problemy. Nie obchodzi ich to, że dla nich gotowa byłam skoczyć w ogień, poświęcić wszystko co mam. To jest troszkę przykre. Czekaj! Nawet bardzo przykre.
Po chwili wahania przytulił mnie.
— Nigdy cię nie opuszczę. Zapamiętaj to sobie. — Postanowił zmienić temat. — Więc w końcu zakochałaś się w Jamesie.
— Syriusz! Czy ty zawsze musisz wszystko zniszczyć? — Westchnęłam. — Zakochałam się w chłopaku, którego udawał przez całe wakacje, a którym nigdy nie był i nie będzie. A ja głupia łudziłam się, że on w końcu się zmienił! Był miły i uczynny. Po prostu idealny. Taki, jakiego pragnie każda dziewczyna.Nie, nie każda, ale ja. Zniknął zarozumiały champion Quidditcha, który panoszył się po Hogwarcie, a jego miejsce zastąpił... — Pokręciłam głową. — Zresztą... Teraz to bez znaczenia, prawda?

 Przez cały dzień włóczyłam się po polu namiotowym. Nie miałam ochoty wracać do miejsca, gdzie każdy uważał mnie za kłamczuchę.
Punkt godzina osiemnasta wszyscy kibice zajęli miejsca na największym stadionie Quidditcha, jaki w życiu widziałam. Siedziałam już w loży honorowej, kiedy wkroczyły do niej Jul i Quin. Co prawda zajęły miejsce obok mnie, ale nie zaszczyciły mnie żadnym spojrzeniem, a kiedy na nie zerknęłam ich miny wyrażały złość.
Loża powoli zapełniała się. Przybył premier Meksyku oraz Argentyny. W ich z pozoru miłej konwersacji można było wychwycić lekką wrogość spowodowaną rywalizacją. Jako że rozmawiali po hiszpańsku, zrozumiałam ich rozmowę. Najbardziej zdziwiło mnie to, że czwórka jakiś chłopców w środku nocy włamało się do namiotów zawodników i poprosiło ich o autografy. Gdyby nie fakt, że Huncwoci są pokłóceni, byłabym pewna, że chodziło o nich.
Drzwi raz po raz otwierały się. W końcu przyszła Rose, która usiadła obok mnie i przytuliła na powitanie. W końcu ktoś odnosił się do mnie bez pogardy. Zaraz po niej do loży wkroczył Aaron wraz ze swoim wujkiem (rozpoznałam go, bo widziałam jego zdjęcie w Proroku Codziennym) — to dzięki niemu otrzymaliśmy bilety na dzisiejszy mecz. Przez jakiś czas Jul chodziła z Aaronem. Zero miłości, przynajmniej z jej strony. Wszedł komentator, który przedstawił się jako Hans Crispiano, a za nim grupka mężczyzn w kolorowych szatach do ziemi. Na koniec przyszli rodzice Jul, którzy przytulili mnie na powitanie. Broke zmiażdżyła ich spojrzeniem, ale nie odezwała się. W loży byli prawie wszyscy, ale wciąż pozostawały cztery wolne miejsca.
Powstało małe zamieszanie. Minister Magii nie mógł w żaden sposób dogadać się z Meksykańskim premierem. Oczy wszystkich w loży były skierowane na nich.
— Gdzie są Huncwoci? — Usłyszałam szept Quin skierowany do Truśki.
Pytana wzruszyła ramionami.
Jak na komendę cała czwórka spokojnym krokiem weszła do loży i zajęła miejsca między nami (Syriusz wcisnął się pomiędzy mnie, a Rose, przez co dziewczyna prawie spadła ze swojego miejsca).
— My tu przez cały czas byliśmy. — Szepnął Potter.
Nie zdążyłam nawet porządnie zastanowić się o co w tym wszystkim chodzi, bo drzwi otworzyły się po raz kolejny, a do pomieszczenia wpadło trzech umundurowanych mężczyzn.
— Czy do loży nie wbiegło czterech zdyszanych chłopców? — Powiedział jeden z nich po hiszpańsku (Zabawne, przecież w Brazylii językiem urzędowym jest portugalski. Może ze względu na to, że w finałach grają kraje hiszpańskojęzyczne?).
— Chcieli ukraść puchar Quidditcha!
— Nie prawda. — Szepnął Syriusz. — Chcieliśmy na niego tylko popatrzeć.
— Nie będziemy teraz tym się zastanawiać. Zaraz zaczyna się mecz. — Powiedział Hans tonem kończącym rozmowę.
— Ale...
Hans posłał mu mordercze spojrzenie i wrócił do konwersacji z premierem Meksyku.
Nagle coś do mnie dotarło.
— Skąd znasz hiszpański?
— Nie znam go. — Mruknął tak cicho, że tylko ja go usłyszałam. — Mój wujek uwilbia ten kraj i na siłę chciał mnie nauczyć tego języka. Dzielnie opierałem się, ale chcąc nie chcąc coś zostało mi w głowie.*
— Pogodziłeś się z... — Wskazałam głową na Jamesa, który zawzięcie rozmawiał z Quin.
— Nie. — Uniosłam brwi. — No co? Huncwot nigdy nie zmienia swoich planów, nawet jeśli nie odzywa się do drugiego Huncwota.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale przerwał mi głos Hansa, który przyłożył różdżkę do swojego gardła i powiedział:
 Sonorus! — A jego głos odbił się echem po całym stadionie. — Witam państwa na finale Quidditcha, — Hans przeszedł na płynną angielszczyznę. Założę się, że jest Brytyjczykiem. — gdzie walkę o puchar, a przede wszystkim o chwałę, będą toczyć dwie najlepsze z najlepszych drużyn świata: Władcze Orły z Argentyny oraz Energiczne Walenie z Meksyku. Obie drużyny dzieli już tylko krok od tytułu mistrza świata, a dzisiejszy mecz wyłoni zwycięzce. To gra o wszystko. A teraz, zanim powitamy drużynę Argentyny, przywitajmy ich maskotkę!
Przez chwilę na stadionie panowała cisza. Nagle światła zgasły, a po chwili coś wielkiego uniosło się w niebo. Ciemny kształt podleciał do loży honorowej, aby z całej siły odepchnąć się skrzydłami — powodując przy tym wiatr, który zniszczył mi fryzurę ­— i poszybował na środek stadionu. Kilka reflektorów skierowało swe światło na to coś i... Maskotką — jak łatwo można było się domyśleć — okazał się wielki na dziesięć stóp orzeł, który siedział na największej miotle jaką w życiu widziałam, a przy okazji ruszał skrzydłami. Kilka piór spadło na ziemię, ale chyba nikt tego nie zauważył, gdyż w tym momencie orzeł poderwał się do góry i zaczął okrążać stadion rozrzucając kwiaty, które w kontakcie z podłożem znikały. Ptak w końcu opadł na murawę, a widownia zamarła w oczekiwaniu.
— Jedna z dwóch niezwyciężonych drużyn! — Na stadion wleciało siedem mioteł, a publika oszalała. — Scottoline! King! Duck! Duck! Mohito! Atlas! I niezwyciężony obrońca Castle!
Rozległy się głośne brawa i piski — głównie ze strony płci pięknej — kiedy drużyna Argentyny zrobił łuk wokół trybun, aby na koniec wylądował obok swojej maskotki.
— Panie i panowie! — Ponownie rozległ się głos Hansa. — Powitajmy głośnymi brawami maskotkę Meksyku!
W powietrze uniosło się tysiące małych motyli, które uformowały się w kształt wielkiego mężczyzny ubranego w sombrero i czarno-biały uniform. Długie, ciemne wąsy zwisały mu do do ramion. Grał na bandżo. Rozległy się głośne śmiechy, a kilku osobą wyrwało się głośne ACH! Motyle szybko zmieniły swoje miejsce w flagę Meksyku, przez którą przelecieli jej zawodnicy.
— A oto i oni! West! Tonight! Belive! Horan! Eddelak! Memories! Brooks! Drużyna Meksyku okrąża stadion, a na koniec ląduje na przeciwko swoich rywali. Obok nich znajduje się ich maskotka, uformowana w słowo: Powodzenia! a na stadion wkracza sędzie Mutarito. Zawodnicy wsiadają na mitły... Trzy...! Dwa...! Jeden...! Ruszyli! Przy kaflu drużyna z Argentyny. Mohito... Atlas... King... Znowu Mohito. Podaje do Atlas... Nie! Wypuszcza kafla i łapie go King, która w jednej sekundzie znalazła się pod nią! Co za piękne zagranie Argentyńskich ścigających! King zbliża się do pętli. Przymierza się do strzału... Co za wspaniałe zagranie tłuczkiem przez Horan! Panie i panowie gra nabiera tępa! Przy kaflu Memories... Ha! Widzieliście jak ograła Argentyńskich pałkarzy?! Bliźniacy Duck wpadli na siebie i... Memories przymierza się do strzału... Nie! W ostatniej chwili podaje do Eddelak, ten strzela... Wiedziałem! Castle obronił! Nie tak łatwo będzie go ograć!
W ciągu kolejnych piętnastu minut gra stawała się coraz bardziej zacięta, a jak gola nie było, tak nie ma. Kiedy nadarzała się okazja, aby zdobyć pierwsze punkty, następował niespodziewany zwrot akcji: wspaniałe zagranie pałkarzy, kolejna popisowa obrona Castle'a, czy też przechwycenie kafla przez drużynę przeciwną podczas podania. Za każdym razem zastanawiałam się, jak to możliwe, że ścigający pojawiali się tak nagle w odpowiednim momencie.
Kiedy padł pierwszy gol dla drużyny z Argentyny, gra stała się coraz bardziej zaciekła i brutalna. Sędzie Mutarito co chwilę przyznawał rzuty karne ( np. za faulowanie obrońcy: Horan uderzył Castle'a pałką w tył głowy, ścigający Meksyku złapał z tył miotłę Atlas, kiedy przymierzała się do strzału, albo szukający Argentyny kopnął w plecy pałkarza Meksyku), przez co wynik meczu drastycznie uległ zmianie. 120:0 dla Argentyny. Przy każdym golu ich maskotka wzbijała się w powietrze i robiła widowiskowy piruet kracząc (czy co tam robią orły) przeraźliwie. Sama najchętniej bym go uciszyła, bo jego głos był nie do zniesienia.
— Oto kolejna widowiskowa obrona Castle'a! Jak on to zrobił? Przecież to był strzał nie do obronienia! Ale on tego dokonał! Przy kaflu King, pędzi w stronę pętli przeciwników. Podaje do Mohito. Uuuu... To musiało boleć. Belive wykonał zagranie tłuczkiem trafiając go w ramię. Mohito wypuścił kafla, którego przejął Memories... Eddelak... Books... Eddelak... Books... Ta dwójka podaje sobie kafla z prędkością światła. Chcą w ten sposób zmylić obrońce. Znajdują się w polu bramkowym. Który z nich strzeli? Books... Eddelak Books... W ich stronę lecą dwa tłuczki. Books... Przymierza się do strzału... NIE! Podaje do Memories, ten strzela iiiiiiii..... TAK! On to zrobił! Castle obronił! Nie wierzę w to! To po prostu niemożliwe! Przy kaflu Atlas, podaje do King... Ha! Ominęła oba tłuczki, które posłał jej Belive! Podaje do Mohito... Tak! Ograła Tonight! 130:0 dla Argentyny!
Przy kaflu był Books, kiedy szukający obu drużyn w jednej chwili pochylili się nisko i przyśpieszyli. Znajdowali się dokładnie po przeciwnych stronach stadionu i lecieli ku sobie z zawrotną szybkością. W końcu znaleźli Złotego Znicza, który znajdował się dokładnie na środku boiska.
— Scottoline i West lecą ku sobie z zawrotną szybkością, a Złoty Znicz wisi w powietrzu. West jest nieznacznie bliżej celu... Kto złapie?
Publiczność zamarła. Moje serce stanęło w miejscu. Nawet gracze zaprzestali walki w powietrzu i wpatrywali się w swoich szukających.
Wszystko wskazywało na to, że to West złapie znicza i Meksykanie zwyciężą, pomimo iż nie zdobyli jeszcze żadnego punktu. Kątem oka zauważyłam, że motyle ułożyły się w zdanie! Złap go! Westa dzieliła zaledwie stopa od znicza, kiedy ten poleciał w przeciwną stronę i dosłownie wcisnął się w rękę Scottoline, który w ostatniej chwili poderwał miotłę do góry unikając zderzenia z Westem.
— Scottoline ma znicza! On go złapał! Państwo to widzieli?! ARGENTYNA WYGRAŁA! 280:0 z Meksykiem! Oni ich po prostu rozgromili! Położyli na łopatki!
Hans jeszcze przez pięć minut rozpływał się nad zwycięzcami (na koniec powiedział Silencio! a jego zwielokrotniony głos, powrócił do normalnego stanu), a w między czasie Władcze Orły zrobiły honorową pętle wokół stadionu. Kiedy przelatywali koło naszej loży zauważyłam, że zawodnicy płaczą ze szczęścia. Wszyscy, prócz Castle'a, na którego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
W loży honorowej panowało podniecenia i lekkie zamieszanie, kiedy dwóch ochroniarzy, którzy gonili Huncwotów, wnieśli Puchar Quidditcha o imponujących rozmiarach, a po chwili wkroczyła cała drużyna. Pierwsi wkroczyli Scottoline oraz Atlas, który trzymali się za ręce i przytulali. Aww... Jakie to słodkie. Para w drużynie. Później wkroczyli obaj pałkarze, roześmiany Mohito oraz ciągle płacząca King, a na koniec wkroczył bohater dzisiejszego meczu. Castle, który zesztywniał, kiedy jego wzrok padł na mnie. Nawet podczas wręczenia pucharu nie odrywał ode mnie wzroku, który wyrażałam niedowierzanie. Jego spojrzenie było wręcz natarczywe i z każdą chwilą przewiercało mnie coraz bardziej. Mógły chociaż udawać, że próbuje się nie gapić, ale nie bo po co. Patrzył się na mnie otwarcie, a ja nie mogłam oderwać od niego wzroku. Ugh! Stawało się to wkurzające. Przychodziło mi tylko jedno do głowy.
Kiedy zobaczyłam jego aurę, wszystko zrozumiałam.
— Panie i panowie! — Rozległ się ponownie zwielokrotniony głos Hansa. — Znamy zwycięzce Finału Quidditcha. Przyszedł czas na gościa specjalnego dzisiejszego wieczoru, aby ukoronować to święto! Przed wami ALL STARS!!!
Chłopaki weszli na stadion i zaczęli grać, a widownia zaczęła wiwatować. Jak widać, nawet tutaj są popularni.
— Co!? Jak Dante mógł mi o tym nie powiedzieć?! — Krzyknęłam, czego od razu pożałowałam.
Dziewczyny oraz Potter posłali mi lodowate spojrzenie, a Quin powiedziała:
— Jak widać, twój chłopak ma przed tobą wiele tajemnic. — Prychnęła, po czym razem z Jul opuściła lożę honorową.
Do moich oczu napłynęły łzy, których nie byłam w stanie powstrzymać. Szybko otarłam je rękawem, co nie uszło uwadze Castle'a, który ciągle się na mnie patrzył.
Odwróciłam się od jego spojrzenia i zerknęłam na chłopaków z zespołu, którzy byli w swoim żywiole. Następnie przeniosłam wzrok na Syriusza, który właśnie flirtował z Rose.
Przewróciłam oczami na ten widok i pociągnęłam nosem.
— Proszę. — Zobaczyłam, że ktoś podsuwa mi chusteczkę, którą z wdzięcznością przyjęłam.
— Dziękuję. — Wzięłam ją i wydmuchałam cicho nos.
Schowałam ją do kieszeni szortów i podniosłam wzrok na hm... wybawcą go nie nazwę.
Obok mnie stał Federico Castle.
— Mam do ciebie kilka pytań i nie wyjedziesz stąd, dopóki mi na nie nie odpowiesz. — Powiedział przyciszonym głosem.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że mówi nienaganną angielszczyzną, bez żadnego obcego akcentu.
— Dobrze się składa, bo ja do ciebie też.
— Przyjdź o północy pod wielki dąb. Znajduje się na skraju lasu. Nie da się go przegapić.
Po tych słowach odszedł pozostawiając mnie samą.

Kiedy dotarłam do umówionego miejsca o umówionej porze Federico już tam na mnie czekał. Kiedy się zblirzałam szybko oceniłam jego wygląd. Był przystojny. Nawet bardzo.
Ubrany w białą bluzkę w niebieskie paski i miętową marynarkę z rękawami podwiniętymi do łokcia. Czarne spodnie i trampki idealnie ze sobą współgrały, a na szyi wisiał srebrny, gruby łańcuszek. Brązowe włosy postawione były do góry, a jego oczy... OMG! Były niemalże czarne. Wzrostem nie dorównywał Jamesowi, czy Remusowi, ale i tak wydawał się być olbrzymem, a efekt ten potęgowała szczupła sylwetka.
Postanowiłam przybrać najbardziej obojętną minę na jaką było mnie w tym momencie stać.
— Spóźniłaś się. — Na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech.
— Coś mnie zatrzymało. — Mruknęłam pod nosem.
Prawda jest taka, że do ostatniej chwili rozważałam, czy powinnam tutaj przyjść. W końcu rzuciłam monetą. Wypadła reszka, tak jak obstawiałam, więc jestem.
— Mogę wiedzieć, czemu się na mnie tak gapiłeś?
Kąciki jego ust wygięły się ku górze.
— Dobrze wiesz. — Wiedziałam.­ — Powiedz mi coś o sobie.
— Co? — Uniosłam brwi. — Myślałam, że chcesz ze mną o czym porozmawiać.
— Prawda, ale chcę wiedzieć jak masz na imię i jaka jesteś.
Proszę bardzo.
— Lily, w styczniu lat 17, dziewczyna. Lily nie jest miła, nie podaje piłek chłopcom i nigdzie nie chodzi z Federico'em.
— Kto powiedział, że Lily ma iść z Federico'em? To Federico pójdzie z Lily.
Parsknęłam.
— Skoro cię już "poznałem" — przy ostatnim słowie nakreślił cudzysłów w powietrzu — powiedz mi kto ci to zrobił.
— O nie, kochany. Pierwsza zadaję pytania. — Chłopak zgromił mnie wzrokiem, ale nic nie powiedział. Uznałam to za dobrą kartę. — Ile miałeś lat?
Chłopak usiadł na ławce, której wcześniej nie zauważyłam i poklepał miejsce obok siebie, na znak, ażebym zrobiła to samo. Posłuchałam.
— Kiedy to się stało? Miałem 13 lat. Jakiś pajac uprowadził mnie i moją siostę. Chciałem ją bronić zamin nie nadejdzie pomoc, ale... No cóż... Trzynastolatek nie może się mierzyć w pojedynku z dorosłym czarodziejem. Na początku radziłem sobie całkiem nieźle...
— Dopóki nie rzucił tego zaklęcia. — Mruknęłam pod nosem, a Federico pokiwał głową. — Ze mną było coś podobnego.
Federico podobnie jak ja i Dante został porażony zaklęciem Przekleństwa.
— To właśnie dlatego mam taki wyczulony refleks. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale... Zawsze wiem, kto kiedy będzie chciał mi strzelić gola w meczu. Taka jakby intuicja, która nigdy mnie nie zawodzi. — Wzruszył ramionami. — Czasami mam też wizje niedalekiej przyszłości. — Nagle się wzdrygnął. — Bardzo tego nie lubię, bo one zawsze się sprawdzają. No i aury.
Pokiwałam głową.
— Nasze wydlądają zupełnie tak samo. Teraz powiedz co z tobą.
Podniosłam do góry lewą rękę i wskazałam na szramę w kształcie płomieni znajdującą się nad kciukiem. Chłopak nachylił się, a następnie przejechał opuszkiem palców po niej. W jednej chwili poczułam spokój i lekkie mrowienie w miejscu gdzie mnie dotknął.
— Kiedy ktoś jej dotyka, każda normalna osoba, czuję jej uczucia, widzę całą przeszłość i przyszłą śmierć. W ten sposób kogoś ocaliłam. — Do moich oczu znowu napłynęły łzy, które szybko odpędziłam. Dlaczego tak reaguję na każde wspomnienie o Jamesie? Ruda, nie myśl teraz o nim. — No i jeszcze aury. Nauczył mnie tego kolega, który...
— Jeszcze jeden? Taki jak my?
Pokiwałam głową.
— Przepraszam, ale poprosiłam go aby tutaj przyszedł, ale się spóźnia. — Rzuciłam z przekąsem.
Dantemu po prost nie można zaufać, jeżeli w grę wchodzi punktualność i ważne sprawy bez ich wyjaśniania.
— Kto to taki? Jest nas więcej? Tyle czasu szukałem i nigdy nikogo...
— Wybaczcie spóźnienie, ale Lucas... — W końcu pojawił się Dante, który widząc Federico'a, stanął w miejscu.
— Mówiłam, że to ważne.
Zaraz po koncercie złapałam Dantego i nie wyjawiając szczegółów powiedziałam, że koniecznie musi przyjść o północy pod dęba.
Dante zagwizdał.
— Nooo... Teraz rozumiem twoje podniecenie.
Przewróciłam oczami.
— Dante, to jest Federico, Federico Dante. — Dokonałam małej prezentacji. — A teraz siadaj. Poklepałam miejsce obok siebie.
Oczywiście nie posłuchał mnie tylko oparł się o wielkie drzewo.
— Jak to możliwe, że spotkaliście się? Tyle czasu jeździłem po świecie i szukałem podobnych mi. — Pokręcił głową.
— Nazwijmy to kolejnym zamierzonym planem Dumbledore'a, w który byłem wtajemniczony. — Założył ręce na piersi. — Jak nauczyłeś się kontroli? Uczę tego Lily od miesiąca.
— Ja... No cóż...
— Fede! Fede!
— Cholera. — Mruknął pod nosem, po czym wstał. — To King. Jeżeli zaraz nie wrócę to zniszczy cały obóz, tylko po to aby mnie znaleźć. — W tym zdaniu można było usłyszeć podtekst: Jest we mnie zadurzona po uszy, a z miłości gotowa jest zrobić wszystko.
Przewróciłam oczami.
— Przepraszam. Lily, spodziewaj się mojej sowy. — Po tych słowach pobiegł w stronę obozu.
Przeniosłam wzrok na Dantego, który zajął miejsce Castle'a.
— Co z nim? — Szepnęłam.
Tak naprawdę nie jestem pewna, czy byłam ciekawa. Pytanie samo wypłynęło z moich ust.
— Z Lucasem? Wariuje. Nie może uwierzyć w to co zrobił. Chłopaki na zmianę go pilnują, bo koniecznie chce ciebie znaleźć i przeprosić. — Zmierzył mnie wzrokiem, po czym uniósł mój podbródek, dopóki nasze oczy się nie spotkały. — Lily, co się stało?
— Och! Dante!
Po raz pierwszy dzisiejszego dnia pozwoliłam sobie na uwolnienie wszystkich emocji, które kumulowały się we mnie od wczorajszego dnia.
Rzuciłam się w jego ramiona i zaczęłam szlochać. Dante przysunął się jeszcze bliżej i zaczął gładzić mnie po włosach.
— Teraz chyba nie zaprzeczysz, że to nie prawda? — Zesztywniałam słysząc ten głos.
Odskoczyłam od Dantego, który zrobił zdezorientowaną minę. Otarłam oczy ręką.
— Nie masz pojęcia o czym mówisz Potter. — Wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
— Masz rację. Moje oczy mnie oszukują.Wiesz co, Evans, następnym razem, kiedy będziesz chciała bawić się uczuciami innych, zastanów się nad sobą. To co robisz dowodzi tylko temu, jak bardzo jesteś niedojrzała. Jest mi żal ciebie. A jeszcze bardziej współczuję mu, bo kiedy przejrzy w końcu na oczy zrozumie, jak bardzo jesteś zepsuta i samolubna.
Po tych słowach odszedł. Wait wstał, aby za nim pobiec, ale zatrzymałam go.  Rzuciłam się w jego ramiona i zaniosłam się płaczem.
— Proszę, zabierz mnie stąd. Jak najszybciej.


* Ja tak mam z niemieckim. :) Milka