Strony

wtorek, 13 sierpnia 2013

34. Inauguracja.

W końcu! Praca nad tym rozdziałem zajęła mi sporo czasu, czyli kilka zarwanych do połowy nocy. Nie ukrywam, że był niezłym wyzwaniem i różni się od pozostałych. Jest bardziej... hm... poważny? Tak, chyba to dobre słowo. 
Mówiąc krótko, jeżeli wcześniejsze rozdziały były długie, to tym przeszłam samą siebie. 27 albo 28 stron w Wordzie... No, ale nie chciałam go dzielić na kilka części, więc musi być taki jak jest. 
Jest to ostatni rozdział z kolejnego tomiku przygód Lily Evans, pt: "Wzloty i upadki Lilyanne". No cóż, mam nadzieję, że wam się podobał. 
Zapraszam do czytania i komentowania. :D
Milka.. =)
*************

— Lily, dobrze się czujesz? — Zapytała z niepokojem Quin.
— A tak wyglądam? — Mój głos lekko drżał, co nie zmieniało faktu, że musiałam użyć sarkazmu.
Jul westchnęła.
— Ruda, nie przesadzaj. Popatrz na innych. Ta Krukonka prawie zemdlała, a co do Monie, to nawet trzy kilogramy tapety na gębie nie pomogły w ukryciu cieni pod jej oczami. Biedaczka, od pamiętnego zerwania z Potterem nie może się otrząsnąć. — Jul pokręciła głową, a mój humor nieznacznie uległ poprawie.
Przemknęłam wzrokiem po twarzach piątoklasistów, którzy czekali na pierwszy egzamin. Tak, dzisiaj zaczęły się SUMy. Na twarzach większości uczniów widniał strach i przerażenie. Ja dla odmiany dygotałam na całym ciele. Z pewnością nie uwierzycie, ale nawet Huncwoci byli jacyś… hm… spokojni? Normalnie to biegaliby po całym korytarzu i się ścigali. Cóż, może egzaminy mają jakieś plusy? Przez ostatnie dwa tygodnie nie zrobili żadnego kawału i nawet Syriusz wyrzekł się — jak on to mówi — tego co dobre i przez ten czas nie miał żadnej dziewczyny, a każdą chwilę spędzał w książkach. Wielkie nieszczęście go spotkało i sam stwierdził pewnego wieczoru, że jak to się wszystko wreszcie skończy, to sobie wynagrodzi całe cierpienie, w co nie wątpię.
— Ruda telepiesz się.
— To skutek uboczny tabletek jakie łykam. Tobie też by się przydały. Działają na człowieka pobudzająco i cały dygocze. Nie masz pojęcia jak to pomaga w tańcu. Parkiet byłby twój.
— Widzę, że moja królewna jest w znakomitym nastroju.
— Lucas!
Od razu zapomniałam o stresie i przytuliłam mojego chłopaka. Kątem oka zauważyłam, że Potter nas obserwuje i udaje, że wymiotuje, na co Syriusz wybuchł śmiechem.
— Moglibyście przestać? Od tej słodkości w waszym związku robi się ludziom niedobrze. Mówiąc ludziom, mam namyśli mnie i Quin. No i całą szkolną społeczność.
— Zazdrosna? — Wyszczerzyłam się do niej, a Lucas objął mnie od tyłu i oparł głowę o moją.
— Nie żeby coś, ale nie wszyscy mają tyle szczęścia i ich partnerzy przychodzą do nich aby życzyć im powodzenia. — Mówiąc to Jul znacząco popatrzyła się na Remusa, który chcąc nie chcąc musiał to usłyszeć, gdyż Truśka mówiła najgłośniej jak potrafiła.
Przewróciłam oczami.
Remus, ze zbolałą miną, ruszył w naszym kierunku, a ja posłałam mu przepraszające spojrzenie. Był już w połowie drogi, kiedy drzwi Wielkiej Sali otworzyły się, a w progu stanęła profesor McGonagall, która gestem ręki zaprosiła nas do pomieszczenia.
Wcześniej wylosowaliśmy numerki stolików, przy których mieliśmy siedzieć.
Okazało się, że moje miejsce znajduje się w trzecim rzędzie mniej więcej w połowie. Kiedy rozglądnęłam się w poszukiwaniu dziewczyn, okazało się, że Quin zajęła piąty stolik dwa rzędy dalej, a Jul na samym przedzie przed komisją. Niektórzy mają pecha. W ławcę przede mną siedział Snape.
Od razu ogarnęła mnie złość. W ciągu ostatnich trzech tygodni łaził za mną krok w krok i próbował przeprosić za swoje wcześniejsze zachowanie tłumacząc, że został do tego zmuszony przez Malfoy’a i Goyle’a. Jasne, a ja jestem śpiącą królewną i tylko pocałunek księcia może mnie zbudzić ze snu. Swoją drogą, musiało mu bardzo zależeć żeby po roku czasu odbudować ze mną kontakt. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy było to, że założył się z tymi okropnymi Ślizgonami. Druga: Snape w końcu zrozumiał, że jest dupkiem. Opcję numer dwa od razu odrzuciłam. 
Z rozmyślań wyrwał mnie szelest papieru. Rozglądnęłam się dokoła i z przerażeniem stwierdziłam, że wszyscy uczniowie zawzięcie piszą na zwojach pergaminach, a na zegarze upłynęło już pięć cennych minut. Z paniką wypisaną na twarzy otworzyłam swój arkusz klnąc pod nosem nad swoją głupotą.
Dobra, pytanie numer jeden: Podaj formułę zaklęcia, zastosowanie i dokładny ruch różdżki jaki trzeba wykonać aby użyć zaklęcia przywołującego.
Banał!
Zawzięcie zaczęłam pisać na pergaminie, o mało nie rozlewając na nim atramentu, tak bardzo się śpieszyłam i starałam by napisać wszystko co wiem i nie zapomnieć o żadnym szczególe.
Kiedy odpowiadałam na kolejne pytania miałam wrażenie, że prostszego arkusza to w życiu nie widziałam. Te pięć minut, które straciłam na bezwiednym błądzeniu w myślach okazało się mi niepotrzebne, bo zdążyłam jeszcze trzykrotnie przeczytać wszystkie moje odpowiedzi i upewnić się, że są kompletne i niczego nie brakuje. Najbardziej spodobało mi się pytanie dwunaste, gdzie mieliśmy opisać skutki zaklęcia rozśmieszającego. Jestem prawie pewna, że zostało ono ułożone specjalnie dla osób pokroju Monie. Chociaż, kto wie, pewnie uznała je za jakieś podchwytliwe i opisała atak paniki.
— Proszę odłożyć pióra.
Profesor McGonagall machnęła różdżką, a wszystkie pergaminy wylądowały na biurku, które stało na samym przedzie.
Podobnie upłynęły następne dwa tygodnie.
Stwierdzeniem, że najtrudniejsza okazała się transmutacja, nikogo nie zaskoczę. I to w teorii i praktyce. Wielu uczniów uznało, że to eliksiry sprawiły im najwięcej problemów, dla mnie do była wręcz zabawa.
Ostatnim egzaminem była Obrona Przed Czarną Magią i razem z dziewczynami zaraz po zakończeniu testu ruszyłyśmy nad jezioro. Zresztą nie tylko my. Wszyscy piątoklasiści chcieli w końcu odpocząć i popaść w błogie lenistwo.
Przez ostatnie tygodnie z tęsknotą spoglądałam na bezchmurne niebo oraz promienie słoneczne, które odbijały się w tafli wody i wpadały przez okno do naszego dormitorium. Z koron drzew w Zakazanym Lesie słychać było wesołe śpiewy ptaków, które — odniosłam takie wrażenie — razem ze wszystkimi uczniami cieszą się z końca ich katorg.
 Z radością usiadłam na skraju jeziora i zanurzyłam stopy w chłodnej wodzie. Niestety opodal nas zajęli miejsce Huncwoci, którym wróciła chęć do życia i zaczęli robić z siebie błaznów.
— Czemu się tak szczerzysz? — Quin szturchnęła mnie w bok.
Wzruszyłam ramionami.
— Koniec egzaminów, dwa tygodnie wolnego, mam wspaniałe przyjaciółki i jeszcze wspanialszego chłopaka. Czego mi trzeba więcej do szczęścia?
Z całej siły walnęłam stopą w wodę, rozbryzgując ją na twarze przyjaciółek.
— Ruda!
Dziewczyny zrobiły oburzoną minę. Zobaczyłam, że wymieniają porozumiewawcze spojrzenia, kiwają głowami, a w następnej chwili uwiesiły się na moich ramionach próbując wrzucić mnie do wody.
Może i bym się to im udało, gdyby nie Potter.
No właśnie, ten dureń, głupek, cham, koczkodan z podbitym okiem… No dobra, nie miał wielkiego lima na twarzy, co nie zmieniało faktu, że za parę sekund ono tam się nie pojawi.
 Potter wyciągnął różdżkę i skierował ją na wodę, która nagle „wybuchła” i w następnej chwili byłam cała mokra, a na moich rudych włosach wylądował długi i obślizły wodorost.
— POOOTTEEEER!! Masz szlaban!!!
— Au… Evans, nie za ostro?
W moich oczach zapaliły się niebezpiecznie iskierki, co można było odczytać jako komunikat o treści: wiej póki ci życie miłe.
— Kochanie, nie przesadzaj. Chciałem wypróbować tylko te lipne różdżki ze sklepu Zonka. Jedno zaklęcie i zmienia się w gumowego kurczaka.
Jakby na potwierdzenie jego słów rozległ się trzask, a w jego ręce pojawił się ów przedmiot.
Zrobiłam się cała czerwona ze złości. Moją twarz oblepiły płomiennie rude włosy, przez co efekt kolorystyczny był zdwojony. 
Patrząc na głupkowatą minę Pottera bardzo łatwo było wywnioskować, że jest ewidentnie dumny ze swojej nowo odkrytej zabawki. Jego oczy przesunęły się z mojej twarzy troszkę niżej. Mimowolnie podążyłam za jego wzrokiem, który zatrzymał się na mokrej szacie, która przywarła do mojej skóry, dokładnie oddając każdy szczegół ciała, brzucha, piersi…
W kilku krokach doskoczyłam do niego i wymierzyłam mu siarczysty policzek, po czym skrzyżowałam ręce w nadziei, że przynajmniej w niewielkim stopniu zasłonię klatkę piersiową. .
— Auu! Evans! Za co?
I jeszcze bezczelnie się pyta.
— Wystarczyło powiedzieć, a umówiłbym się z tobą, a nie używasz przemocy wobec niewinnych.
Niewinnych? Patrząc na Huncwotów do mojej głowy nasuwało się wiele określeń dotyczących ich osób, ale niewinny z pewnością nie zaliczało się do tego grona.
Zaraz, zaraz… Czy ja dobrze usłyszałam? RANDKA?!
Dokładnie wtedy, kiedy miałam zacząć krzyczeć, rozbrzmiał głos profesora Dumbledore’a, który został wzmocniony za pomocą zaklęcia.
— Wszyscy uczniowie mają natychmiast stawić się w Wielkiej Sali! Bez wyjątku!
Uczniowie z zaniepokojeniem na twarzach wlepili oczy w zamek, który wydawał mi się nagle jakiś taki daleki. Większość osób spoglądało na siebie z lekkim przerażeniem. Przecież jeszcze nigdy nie zdarzyło się tak, żeby dyrektor wzywał uczniów w czasie przerwy, a tym bardziej tuż po egzaminach.
Razem z dziewczynami ruszyłam w stronę zamku. Przez ramię rzuciłam najsłodszym tonem na jaki mogłam się zdobyć:
— Twoje szczęście Potter, bo już byś nie żył.
Posłałam mu szeroki uśmiech, który nie miał w sobie ani grama wesołości. To był raczej grymas, który wykrzywił moją twarz, aby wydawała się na promienną, by ukryć zaniepokojenie, które czułam.
Nie zrobiłam nawet kilku kroków, bo Potter złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę stadionu.
— Auu! Puść mnie! Nie widzisz, że…
— Chociaż raz się zamknij i mnie posłuchaj. — Zrobiłam naburmuszoną minę, ale się nie odezwałam. — Za kwadrans odbędzie się mecz Quiddich’a.
— No i?
— Mecz prefektów, Evans.
Zamarłam. Miałam wrażenie, że moje serce staje, żołądek wywija koziołka i zebrało mi się na wymioty.
— Co? Ale dlaczego? Przecież… DLACZEGO MI NIE POWIEDZIAŁEŚ WCZEŚNIEJ?!
Potter zatrzymał się nagle i stanął naprzeciwko mnie. Jego oczy wyglądały groźnie, a na ustach pojawił się szyderczy uśmiech.
— Gdybyś nie była tak bardzo zapatrzona w swojego chłopaka i nie odmawiała mi rozmowy za każdym razem, kiedy do ciebie podchodziłem, wiedziałabyś od dwóch tygodni, że zaraz po SUMach odbędzie się mecz. Poza tym, chyba nie układa wam się najlepiej. Jakby to ująć, twój chłopak ma przed tobą tajemnice.
Chciałam wykrzyczeć mu prosto w twarz, że to nie jego sprawa co do mojego związku z Lucasem i nie ma prawa twierdzić, że mnie oszukuje, ale nie mogłam mu nie przyznać racji. Luc przez ostatni miesiąc był jakby nieobecny i zamyślony. Początkowo myślałam, że to przez nadmiar obowiązków, ale później podsłuchałam kłótnie Zayn’a i jego siostry Rose, gdzie padło moje i Lucasa imię. Mówiła coś, że nie mają prawa ukrywać tego, czymkolwiek to było, przede mną i jeżeli nie powiedzą mi wszystkiego w najbliższym czasie, przejmie sprawę w swoje ręce, w co nie wątpię, bo dziewczyna należała do nielicznego grona osób o wybuchowym charakterze.
Spuściłam wzrok, bo nie mogłam dłużej już patrzeć w te jego orzechowe oczy.
— A ty oczywiście wiesz na ten temat wszystko. — W moim głosie słychać było gorycz, czym zaskoczyłam samą siebie.
— Oczywiście.
Nie chciałam go więcej słuchać. Wyprzedziłam go i pobiegłam do szatni, gdzie była już cała drużyna ubrana w fioletowo-brązowe szaty. Ściągnęłam z kołka wiszącego na ścianie swoje ubranie i wciągnęłam je przez głowę. Na plecach miałam wyszyte swoje nazwisko. Sprawka Pottera, gdyż u każdej osoby w drużynie widniało jeszcze imię.
Po chwili do pomieszczenia wszedł Potter, który przyniósł ze sobą miotły.
Kiedy założył swoją szatę z wielkim napisem KAPITAN i stanął na środku, aby wygłosić mowę końcową, ogarnęła mnie taka trema, że gdyby nie to iż siedziałam, z pewnością fiknęłabym koziołka.
— Trenowaliśmy zawzięcie. Za dnia i w nocy, wieczorem i rano, ulewę i burzę i słońce i grad, upał i śnieżycę i wiatr i mróz. Bez wytchnienia. Wiele razy wątpiłem i chciałem się poddać, ale za każdym razem powtarzałem sobie, że nie mogę od was wymagać tak wiele, jak od mojej drużyny. Było ciężko i sam wiele razy miałem dość, ale końcu udało mi się zrobić z was graczy. Jesteśmy niedoścignięci. Mamy wspaniałego obrońcę — Potter wskazał na Dana Glass, wysportowanego Krukona z szóstej klasy — dwóch rewelacyjnych pałkarzy, którzy na początku byli beznadziejni, ale to się zmieniło — Nie ma co, a im schlebił. — Wskazał na Gryfona z szóstego roku i Krukona z siódmej klasy: Nick Sandals i Simon Naked — trójkę niezawodnych ścigających — Oczywiście ja, Remus i Clary Yoyo z Ravenclawu z siódmego roku. Na początku ona i Remus byli na ławce rezerwowych, ale pech chciał, że wcześniejsza dwójka (rodzeństwo) została przeniesiona ze szkoły — no i mnie. A teraz panie i panowie, dokopmy tym ze Slytherinu i Huffelpuffu i pokażmy, kto jest górą!
Złapałam miotłę: Zmiataczkę siedem zero siedem i razem z drużyną opuściłam szatnię.
To dziwne uczucie, kiedy zawsze ogląda się mecz Quiddich’a z trybun, gdzie słychać było ryki i wiwaty, a także niezadowolone gwizdy ze strony kibiców przeciwnej drużyny, kiedy sama dołączałam się do ogólnego aplauzu i wykrzykiwałam krzepiące słowa dla naszych zawodników. Dziś to oni zagrzewali mnie do walki. Dziwne uczucie, ale przyjemne. Nie zastanawiając się zbyt długo stwierdziłam, że wolę wyciskać na ławeczce. Nie powiem, w ciągu ostatniego roku jeszcze bardziej polubiłam Quiddich i uznałam to za wspaniałe doświadczenie, że w końcu mogłam nauczyć się w niego grać, ale moje serce nie leży w tym miejscu. Zdecydowanie bardziej wolę muzykę.
— Na miotły!
Zamarłam, kiedy usłyszałam te słowa. Myślałam, że zemdleję. Chciałam krzyczeć, że się wycofuję i nie obchodzi mnie przegrana, ale mój wzrok padł na lorze nauczycielską, gdzie Dumbledore zachęcająco się do mnie uśmiechnął. Liczył na dobre show i nie przyjmował do wiadomości, że cokolwiek może pójść nie tak jak to sobie zaplanował. Czy mogłam go zawieść? Czy mogłabym zrobić z siebie pośmiewisko? Nie. Lily Evans zawsze walczy do końca i nie pozostawia niczego bez walki. Każdy znał mnie od tej strony i nie miałam zamiaru pokazać ludziom, że byli w będzie i wykształtowali sobie zły pogląd do mojej osoby, która tak naprawdę okazałaby się tchórzem. Nie zniosłabym takiego pośmiewiska.
Z buzującą żyłach adrenaliną przerzuciłam nogę przez miotłę, rozległ się gwizdek i piętnaście mioteł poszybowało w górę.
Moje stopy oderwały się od ziemi i pomknęłam w górę czując w uszach świst ciepłego, a zarazem chłodnego powietrza. Przez chwilę rozkoszowałam się widokiem z góry— Uczniowie i nauczyciele wydawali się dość mikroskopijni, nie wspominając już o psie, a raczej tygrysie Hagrida, który obserwował mecz ze swojej chatki wraz ze swoim pupilem — ale nie było mi to na długo dane, gdyż Clary podała do mnie kafla, który prawie wypadł mi z reki. Rozległy się śmiechy, a ja zaklęłam głośno, czym zasłużyłam sobie na mordercze spojrzenie ze strony Pottera i pomknęłam w stronę słupków drużyny przeciwnej. Kiedy byłam w połowie stadionu podałam kafla Remusowi. Dobrze zrobiłam, gdyż w moją stronę poszybował tłuczek, który trafił mnie prawie w rękę. Zobaczyłam, że Malfoy ma niezadowoloną minę i z ciężkim kijem pognał za Lupinem, który wbił pierwszego gola. Z daleka zauważyłam wściekłość, która wykrzywiła twarz Tlenionego.
Przez następne czterdzieści minut gra nie była już taka przyjemna jak na początku: ścigający przeciwnej drużyny ciągle na nas wpadali, a raczej wlatywali, przez co kafel zawsze wypadał mi z ręki, a ci drudzy ścigający przejmowali go i wbijali nam kolejne gole. Nie było dobrze, przegrywaliśmy. 70:120. Nie chodzi o to, że oni byli lepiej przygotowani. Wręcz przeciwnie, byli fatalni, gdyby nie fakt, że ciągle nas faulowali. Miałam wrażenie, że to była jedyna rzecz, jaką nauczył ich trener. Nie liczyli się z nikim na boisku, byli gotowi zrobić wszystko aby wygrać, nawet zrzucić zawodnika z miotły. Skoro już o tym mowa: Erik Night z wielkim bólem na twarzy podleciał do mnie kiedy miałam już przerzucić kafla przez obręcz, szepnął przepraszam, a następnie złapał za kij mojej miotły i o mało nie spadłam z wysokości czterdziestu stóp.
— Faul! Tak niewolno! Cholerny Night! Co ty sobie wyobrażasz? Chcesz ją zabić? To że z tobą zerwała nie oznacza, że masz się na niej odegrać! Ty idioto, wymoczku… — Komentator meczy John Speed znany bardziej jako Cykor używał coraz to bardziej zmyślnych epitetów, a profesor McGonagall mu wtórowała. Nawet profesor Dumbledore wyglądał na oburzonego.
Wykonałam rzut wolny. Ich obrońca nawet nie próbował bronić. Zdobyłam kolejne punkty dla naszej drużyny. Gra stała się coraz bardziej zacięta.
— Przy kaflu Door, leci z zawrotną prędkością w kierunku słupków Gryfonów i Krukonów, przygotowuje się do podania… Jest! Dobra robota Nick! Sandals walną z całej siły w tłuczka, który ugodził Door’a w rękę, w której trzymał kafla. Piłka wyleciała mu z ręki, którą przejął  Remus, do którego od razu podlecieli ścigający z przeciwnej drużyny. Podał kafla do Clary, ta do Lily...
Leciałam jakieś trzy stopy nad ziemią i miałam wzbić się w górę, kiedy poczułam straszny ból w czaszce. Nawet nie wiem kiedy spadłam na ziemię. Pierwsze co zobaczyłam kiedy otworzyłam oczy, a widziałam jak przez mgłę, to zatroskane spojrzenia całej drużyny, która pochylała się nade mną.
— Evans, jak się czujesz?
Musiałam kilkakrotnie zamrugać żeby wyostrzyć obraz. Spróbowałam wstać, ale to był błąd, gdyż zakręciło mi się w głowie. Mimowolnie opuściłam głowę na trawę.
— Bywało lepiej. — Skrzywiłam się na dźwięk swojego głosu, który był dziwnie zachrypnięty. To pewnie dlatego, że latałam z otwartą buzią i zaschło mi w gardle. Odchrząknęłam.
— Ale nam napędziłaś strachu. Wyglądało to strasznie.
— Co się stało?
— Malfoy uderzył cię z całej siły pałką w głowę. — Podziwiam Remusa za to, że zdołał opanować głos do tego stopnia, jakby mówił właśnie o pogodzie.
Niestety nie można powiedzieć tego o Potterze, który był cały czerwony na twarzy.
— Zniszczę go! Zobaczy, popamięta mnie! Powyrywam mu te jego łapy i zmuszę, żeby je zjadł!
— Rozejść się! Proszę się przesunąć! — Podbiegła do nas McGonagall ze złością wypisaną na twarzy. Pewnie byłaby tu wcześniej gdyby nie to, że razem z Dumbledore’em najpierw nawymyślała Malfoy’owi. Obok jej twarzy pojawiła się zatroskana głowa dyrektora.
— Lily, jak się…
— Nic mi nie jest.
— Albusie, ona bredzi. Musimy ją jak najszybciej przenieść do Skrzydła Szpitalnego. Popy się nią odpowiednio zajmie.
— Z całym szacunkiem pani profesor, ale nic poważnego mi nie dolega. — Na potwierdzenie swoich słów dźwignęłam się na łokcie, a następnie usiadłam. Co prawda, ciągle kręciło mi się w głowie, ale nie dałam tego po sobie poznać. — Możemy wracać do gry.
— Wykluczone! Panno Evans, dopiero spadłaś z trzech stóp i o mało nie straciłaś głowy przez tego idiotę… — McGonagall odchrząknęła. Nie miała w zwyczaju źle wyrażać się o żadnym z uczniów i to w dodatku przy dyrektorze. — Zaraz zaprowadzę cię do Skrzydła Szpitalnego.
— Ale pani profesor, mecz!
— Potter, czy ta gra jest ważniejsza od zdrowia twojej koleżanki?
Nawet on nie mógł podważyć tego argumentu.
— Pani profesor, mi naprawdę nic nie jest i nie mogłabym sobie wybaczyć, gdyby drużyna przeze mnie przegrała, bo spadłam z miotły. Świadczy to tylko o moim błędzie, ale obiecuję, że to się więcej nie powtórzy, a nawet jeśli to obiecuję, że pójdę do zamku i położę się w łóżku i nie wstanę z niego do końca czerwca. Proszę, musimy z nimi wygrać. Musimy się na nich odegrać. Muszę ich pokonać. Muszę zrobić to dla siebie.
I dla drużyny. Dodałam w myślach.
McGonagall ściągnęła usta w wąską kreskę i zmrużyła oczy. Kiedy patrzyłam na nią uświadomiłam sobie, że na stadionie panuje zupełna cisza i kątem oka zauważyłam, że wszyscy uczniowie: ci z Hogwartu jak i z pozostałych szkół, patrzą w naszym kierunku. Nauczycielka długo nie odzywała się i przyglądała się mi bardzo uważnie, jakby kalkulując czy jestem w pełni świadoma tego co mówię.
— Żebym później tylko nie żałowała swojej decyzji Evans.
Na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech. Wstałam i otrzepałam się z suchej trawy, która przykleiła się do mojej szaty. McGonagall wraz z Dumbledore’em odeszli, a ja złapałam miotłę. Miałam już odbić się od ziemi, kiedy podszedł do mnie Potter i nieznacznie się do mnie uśmiechnął.
— Pokaż im kto jest górą. — Odszedł, a ja mruknęłam pod nosem.
— Zobaczycie co to znaczy zadrzeć z Lily Evans.
— Panie i panowie gra toczy się dalej, Evans wykonuje rzut wolny… czekamy na gwizdek sędziego… jest. Evans przygotowuje się do strzału, ma skoncentrowany wyraz twarzy, robi zamach, piłka leci i… Jest! Doll nie obronił! 100:120 dla Slytherinu i Huffelpuffu! Czekajcie! Już niedługo potrwa wasza przewaga! Zobaczycie, z panią prefekt się nie zaczyna! Przy piłce Isabell Wanted z Huffelpuffu, przepiękna dziewczyna o niebieskich oczach i długich nogach, która…
— Speed! Nie chcemy słuchać twoich wyznań miłosnych!
 — Podaje kafla do Blue, który zostaje ugodzony tłuczkiem w nogę i wypuścił kafla z ręki, który złapał Lupin. Podaje do Yoyo, ta do Evans, która robi wspaniałą pętlę w powietrzu, aby uniknąć tłuczków, które nadleciały z dwóch stron, znowu Yoyo, Lupin, Yoyo, Evans… Evans przygotowuje się do strzału… nie! W ostatniej chwili podaje do Lupina, ten rzuca… Proszę państwa gol! 110 do… Potter zobaczył znicz! Tak! Za nim mknie Beer, idą ramię w ramię… Są coraz bliżej gruntu, zaledwie kilka stóp… Żaden nie chce ustąpić… Oni zaraz się pozabijają! Już nawet gdyby chcieli to nie zdążą wznieść się w górę… James, a byłeś takim wspaniałym przyjacielem… O mój Boże! Potter z całej siły uderzył w ziemię. Jego ręka znajduje się pod dziwnym kątem, chyba jest złamana. Czy on żyje? JEEEEST! Potter ma znicz! Potter złapał Złotego Znicza! Ściska małą piłeczkę w zdrowej ręce, którą uniósł do góry! Gryfoni i Krukoni najlepsi!
Cykor jeszcze długo nawijał jaki to był wspaniały chwyt. Niewiele myśląc podleciałam do Pottera, który chyba zemdlał. Byłam szczęśliwa, że pokazaliśmy klasę i nasze wysiłki nie poszły na marne. Nim udało mi się do niego dolecieć, dźwignął się na nogi, a ja długo się nie zastanawiając, rzuciłam się w jego ramiona, gratulując dobrego chwytu. Za moim przykładem poszła cała drużyna.
— Jesteś najlepszy Potter!
— Nikt z tobą nie wygra!
— Jesteś wielki!
Ciągle kręciło mi się jeszcze w głowie, ale nie miało to znaczenia. Na stadion wpadli uczniowie, którzy gratulowali nam wspaniałego i uczciwego meczu, a na drużynie przeciwnej wieszali psy.
— Lily, byłaś wspaniała!
— Niesamowita!
— Najlepsza!
— Przesadzacie. — Wyszczerzyłam się do przyjaciółek, które zachichotały.
Nagle poczułam, że ktoś wbija mi palce w żebra.
— Auu!
— No, Ruda, powiem ci, że jesteś całkiem, całkiem. Na wakacjach troszeczkę cię jeszcze podszkolimy, a będziesz równie dobra w te klocki jak twój braciszek z wyboru.
— Były brat.
 Syriusz przewrócił oczami.
— Tak czy owak, jesteś wielka.
Wyszczerzyłam się do Syriusza, który odwrócił się do mnie plecami i pobiegł za Potterem.
— Ha! Już wiemy gdzie znikałaś na całe wieczory. — Quin znacząco poruszała brwiami. — Cały rok spędzony z Rogaczem w ciasnej szatni.
Zgromiłam ją wzrokiem.
— Masz rację, często przynosiliśmy różne łakocie, siadaliśmy na skrzynkach i opychając się w najlepsze omawialiśmy taktykę.
Jul pokręciła głową.
— Ale ja mówię na poważnie. Całe dziesięć miesięcy…
Dziewczyny popatrzyły po sobie, a następnie wybuchły śmiechem.
— Jasne Lily. Gdybym nie wiedziała, że szalejesz za Lucasem, to może bym ci uwierzyła.
— Ty i Rogacz razem… Wspaniała wizja przyszłości, która w najbliższym czasie się nie spełni.
Quin poczochrała mi włosy, niszcząc mojego wspaniałego kucyka, a ja zdałam sobie sprawę, że stadion prawie całkowicie opustoszał. Pożegnałam się z dziewczynami i ruszyłam do szatni, żeby się przebrać.
Pomieszczenie było puste. Prawie. O ścianę opierał się Potter. Udając, że go nie widzę ściągnęłam szatę i zsunęłam frotkę do włosów, przy okazji wyrywając sobie kilka nitek. Nieznacznie się skrzywiłam, przeczesałam włosy palcami i ruszyłam w kierunku drzwi.
— Dlaczego grałaś dalej? Czemu nie zrezygnowałaś?
— Co?
— Słyszałaś. Czemu nie pozwoliłaś żebyśmy przegrali? Na każdym treningu mówiłaś, że to strata czasu i głupota. Dlaczego? — Potter podszedł do mnie i stał niebezpiecznie blisko.
— Chciałam się na nich odegrać. To wszystko.
Spróbowałam go wyprzedzić, ale złapał mnie za rękę.
— Powiedz prawdę.
— Au! To boli! Puść mnie! — Potter nieznacznie rozluźnił uścisk, ale nie puścił.— Już ci mówiłam.
— Ty zawsze masz jakieś ukryte cele. Mów.
— Zależało mi na wygranej, bo gdybyś nie zauważył, jestem, a raczej byłam częścią drużyny i tak samo jak ty, ja też chciałam pokazać tamtym klasę w grze.
— Odniosłem wrażenie, że chciałaś komuś zaimponować.
— Niby tobie?
Wolną ręką podrapał się po głowie.
— Myślałem raczej o Smitch’e, ale skoro wolisz sama się przyznałaś… Przyznaj, że ci na mnie zależy. Powiedz, że ci się podobam, a wtedy…
— Puścisz mnie? Wybacz, ale w domu mnie uczyli, że nie wolno kłamać.
Piorunowaliśmy się wzrokiem. Żadne z nas nie powiedziało nic więcej. Byłam na niego tak zła, że z trudem powstrzymałam się, aby nie wyciągnąć różdżki i wyzwać go na pojedynek.
Co on sobie w ogóle wyobraża? Myśli, że może od tak sobie mnie napastować i zmuszać do wygadywania bzdur? Niedoczekanie.
Nagle drzwi do szatni wyłamały się z zawiasów, a do pomieszczenia wpadło z tuzin zakapturzonych postaci. Chciałam krzyczeć, lecz z mojego gardła nie chciał wydobyć się żaden dźwięk. Ktoś uderzył mnie w głowę i straciłam przytomność. Ostatnie co pamiętam, to leżące obok mnie ciało Pottera z tępo wpatrującymi się we mnie orzechowymi oczami.

Niech ktoś w końcu zakręci ten kran! Coraz częstsze kapanie wody przyprawiało mnie o ból głowy. Chciałam krzyknąć na dziewczyny, które wyrwały mnie swoim bezczelnym zachowaniem z głębokiego, aczkolwiek niespokojnego snu, ale jak na złość nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Nawet jęku. Niczego. Miałam wrażenie, że jestem pusta w środku, a jedyną rzeczą, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie śpię był potworny ból z tyłu czaszki.
No nie! Co za debil wpuścił stado sów do naszego dormitorium? Dlaczego tak głośno machają tymi skrzydłami? Co ja im zrobiłam? Dlaczego tak bardzo mi dokuczają? Do tego jeszcze trzask ognia. Pożar? Czy pali się cały zamek, a może tylko mój pokój? Dlaczego ja nie uciekam? Dlaczego ciągle tkwię w jednym miejscu i nie mogę się poruszyć? Jeżeli czegoś zaraz nie zrobię, to spłonę!
Coś mi tutaj nie pasowało. Skoro paliło się, to dlaczego było takie wilgotne powietrze, a na skórze nie czułam żadnych języków ognia? Przy każdym wdechu miałam wrażenie, że na moich drogach oddechowych gromadzi się masa wody, od której za chwilę się udławię.
Po wielu próbach w końcu udało mi się unieść nieznacznie powieki. Powiem jedno: wolałabym być dalej nieprzytomna.
Byłam w skalistym pomieszczeniu o dość niskim suficie — Hagrid by się tutaj nie zmieścił — z którego zwisały stalaktyty. W sklepieniu było kilka niewielkich szczelin, z których sączyła się woda. Czyli to nie był jednak niezakręcony kran. Na posadce znajdowało się wiele kałuż, w których odbijały się stalagmity. W dole ujrzałam wielkie ognisko, które wyglądało niczym stos pogrzebowy, a obok niego stał wielki kamienny stół z misą pełną czegoś czarnego. Dookoła płomieni stały zakapturzone postacie, a przed nimi dwie inne, patrząc na ich budowę ciała, musiały być dość młode, mniej więcej w moim wieku. Ja sama byłam przywiązana do wielkiego stalagnatu grubym sznurem, który obtarł moje nadgarstki i kostki. Dopiero po chwili przypomniały mi się wydarzenia sprzed… Właściwie z kiedy? Pięciu minut? Godziny? Tygodnia? Nagle przed oczami stanęła mi nieprzytomna twarz Pottera. Chciałam go zawołać, ale wiedziałam, że w ten sposób zwróciłabym na siebie uwagę.
Na mojej twarzy widniało przerażenie, którego nawet nie próbowałam ukryć. Chciałam wezwać pomocy, ale wiedziałam, że takowa nie nadejdzie.
— Widzę, że Śpiąca Królewna w końcu się obudziła. — Ciarki przeszły po moim ciele na dźwięk tego zimnego głosu. — To dobrze, bo nie mogłabyś przegapić tak ważnej uroczystości.
— Gdzie jest Potter? Co mu zrobiliście?
Ian Limone pochylił się nade mną i pogroził mi palcem.
— Na twoim miejscu bałbym się o siebie, a nie o syna Aurora. Ale dobrze odpowiem ci na twoje pytanie. Potter przywiązany jest z drugiej strony tego czegoś co ty. I uprzedzając twoje następne pytanie, jest nieprzytomny. Biedak, troszkę za mocno oberwał. — Limone pokręcił głową jako znak, że mu współczuje i nie miał na to żadnego wpływu.
Na jego młodej twarzy pojawiło się wiele zmarszczek, wokół oczu, w których widniał wzrok szaleńca, były ciemne cienie, a wcześniej gęste włosy przerzedziły się i wystąpiło w nich kilka siwych pasemek. Zupełnie nie przypominał mojego wcześniejszego nauczyciela.
Mimowolnie spróbowałam przesunąć się bliżej Pottera, ale sznury niemiłosiernie raniły mi kostki, po których ciekła krew.
Gdzie jest moja różdżka?
— Tego szukasz? — Lilome przewracał w palcach dwie różdżki: moją i Pottera. Tylko, że ta druga wcale do niego nie należała.
Ma jego twarzy wystąpił złowrogi uśmiech.
— Musiałem przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności, sama rozumiesz. Nie mogę pozwolić, że po raz kolejny mi uciekniesz.
Na usta cisnęła mi się kąśliwa uwaga, której nie wypowiedziałam. Postanowiłam czekać. Spiorunowałam go wzrokiem.
— Widzisz droga Lily musimy uciąć sobie małą pogawędkę zanim zginiecie. Oboje. Od czego by tu zacząć? Jak trafnie zauważyłaś w szkole działy się pewne e… e… dziwne rzeczy. Oczywiście mam na myśli pobicia. Z pewnością zastanawia cię co ja, poczciwy i dobry człowiek mam z tym wszystkim wspólnego? Otóż to wszystko działo się na moje zlecenie. Czarny Pan ma szpiegów tylko w Slytherinie. Nie powiem, był przeciwny mojemu pomysłowi, aby mieć w swoich ludzi w innych domach. Zgodził się jedynie na Huffelpuff. Starannie musiałem wybrać potencjalnego kandydata, który był dość blisko ciebie. Erik Night, kojarzysz? Ponoć w zeszłe wakacje byliście razem. Ja tam w plotki nie wierzę i sam wszystko dokładnie sprawdziłem. O tak. Później nasłałem na niego moich podopiecznych, aby zwerbowali go na tę właściwą stronę. Stawiał opór. Głupiec. Miał dwa wyjścia: albo do nas dołączyć z własnej woli, albo przez użycie zaklęcia Impervius. Oczywiście odmówił. Kilkakrotnie dawałem mu szansę, ale za każdym razem nie chciał ze mną współpracować. Kiedy znalazłaś go pobitego na korytarzu… o tak mała Lily, ja wiem wszystko, otrzymał pewne zadanie. Miał cię zabić. Nie chciał i nawet nie próbował. Z tego co widziałem na dzisiejszym meczu, to kilkakrotnie prawie zrzucił cię z miotły. Szkoda, że nie udało mu się ciebie pozbawić życia, nie musiałbym brudzić sobie rąk. Ale wracając do naszego Erika. Na dwa miesiące dałem mu spokój. Żadnych napaści, zero spotkań i gróźb. Nic. Z pewnością pomyślał sobie, że o nim zapomniałem. Właśnie na tym polegał jego błąd. Zamiast pójść do Dumbledore’a, ten debil siedział cicho aż do dzisiaj. A właśnie dzisiaj jest ten wielki dzień, ach wielki… Moi podopieczni znaleźli go przy gargulcu, którzy strzeże wejścia do gabinetu tego starego wariata. Oczywiście odpowiednio się nim zajęli i dlatego Erik zaszczycił nas swoją obecnością. Podobnie jak pan Wood. Widzisz, Derek to mój prywatny projekt, chciałem mieć oko na twoje szkolne wybryki. W końcu w pewien sposób jesteśmy od siebie uzależnieni. Nie rób takiej zdziwionej miny Lilyanne, zapomniałaś o bliźnie? W ten sposób nas połączyłem. Każda wizja jaką otrzymasz… Nie tylko ty je widzisz, czujesz cudze emocje. Nie masz pojęcia, jakie to było żałosne, kiedy obściskiwałaś się w tym całym Potterem na korytarzu, a ja w pewien sposób w tym uczestniczyłem. Oczywiście nie miałaś o niczym pojęcia. Tak. Jeden z efektów ubocznych tego zaklęcia, którego wyzwoleniem może być tylko i wyłącznie śmierć tej drugiej osoby. Przykre tak młodo żegnać się z tym pięknym światem. Na szczęście to wszystko dzisiaj się skończy. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego użyłem tego zaklęcia, skoro naszej dwójce przysparza takie problemy? Musiałem wiedzieć co się dzieje w Hogwarcie. Kiedy byłem w szpitalu św. Munga i podawali mi te wszystkie proszki… cóż, obrazy do mnie docierały, ale nie byłem w pełni świadomy o co dokładnie chodzi. Im częściej korzystałaś z mocy blizny, tym więcej wiedziałem o twoich towarzyszach: komu się podobasz, jak żyjesz, co robisz. Jedyne, czego nie mogę ci wybaczyć to to, że nie przekazałaś mi prawie żadnych wiadomości o Dumbledore’rze. A o to najbardziej mi chodziło. Wiedzieć co robi stary Dumbi. Wiem, że kilkakrotnie go odwiedziłaś, ale co mi z tego, skoro nie dowiedziałem się niczego, na czym najbardziej mi zależało? A teraz, zanim zginiesz, powiedz mi, co on kombinuje? Jak chce pokonać Czarnego Pana?
— Skąd mam wiedzieć? — Mój głos drżał. Przez moje ciało przepływało wiele emocji, ale nie pojawił się tam strach. — Jak sam zauważyłeś, nie jestem z nim w zbyt dobrej komitywie!
PLASK! Mój policzek przeszył ból, a do oczu napłynęły łzy, które udało mi się powstrzymać.
— Myślisz, że ci uwierzę? Myślisz, że możesz robić sobie ze mnie żarty?
— Ale to prawda! — Spytałam się o pierwszą rzecz jaka przyszła mi do głowy. — Co Śmierciożercy robili w progu mojego domu?
— Ach! Cieszę się, że się o to pytasz. Cóż, chcieliśmy sprawić twoim rodzicom pewną wizytę, tym samym przyśpieszyć dzisiejszy wieczór. Widzisz, chciałem ich porwać, a następnie użyć jako przynętę na ciebie. Miałem już naprawdę dość twojego beznadziejnego życia uczuciowego. Wręcz żałosnego.  Wszystko szło jak należy gdyby nie to, że ktoś, czyli nasz kochany dyrektor, nie rzucił na twój dom jakiś zaklęć. Nie mogliśmy przekroczyć progu twojego domu. Ba! Nie mogliśmy zbliżyć się nawet do drzwi! Nie masz pojęcia jaki byłem wtedy wściekły. Jestem pewien, że ta złość udzieliła się także i tobie.
Mimowolnie przypomniały mi się dni, w których mój nastrój momentalnie ulegał zmianie. Teraz już wiedziałam dlaczego.
— Po co wam Potter skoro chodzi ci wyłącznie o mnie?
— Cóż, nie mogliśmy pozwolić sobie na jakichkolwiek świadków, którzy mogliby doprowadzić do nas Dumbledore’a. Sama rozumiesz, muszę zachować wszelkie środki bezpieczeństwa. Nie miej sobie za złe, że chłopak zginie tylko i wyłącznie z twojej winy. Tak w życiu bywa.
— Gdzie my jesteśmy? Gdzie nas zaciągnąłeś? — Z trudem panowałam nad głosem.
— Nie uwierzysz! Jesteśmy na dnie jeziora w jednej z podwodnych jaskiń. Sprytne, prawda? Nikt nie wpadnie na pomysł aby tutaj nas szukać.
— Co się z panem stało? — Jeszcze nigdy aż tak nie drżał mi głos. — Z tym dobrym człowiekiem, który…
— Z dobrym człowiekiem? — Limone zaśmiał się. — To prawda, stanowi część mnie, ale droga Lily, jego już nie ma. I nigdy nie powróci. Oczywiście na początku miałem pewne obawy co do zmiany mojej osobowości, ale wiedz, że to najlepsze co mnie kiedykolwiek spotkało. Bycie bezwzględnym, bezlitosnym i brutalnym to najważniejsze cechy, które ceni sobie Czarny Pan, a ja jestem jego wiernym sługą i zrobię wszystko, aby docenił mój trud pracy i wysiłek, jaki wkładam we wszystkie misje, które daje mi mój mistrz. Możesz uznać tego uległego i bezmózgiego Ian’a Limone’a za zmarłego. Na jego miejscu narodziła się postać idealna, która nie podda się, dopóki nie osiągnie swojego celu, a moim dzisiejszym jest twoja śmierć.
Wstrzymałam oddech. Limone złapał mnie za szczękę prawie ją łamiąc i zaczął oglądać moją twarz. Po chwili, która trwała wieki, odsunął się i wyciągnął z kieszeni różdżkę. Wiedziałam, co za chwile nastąpi. W moją stronę pomknie zielony, oślepiający grot, uderzy o moją pierś i…
— Limone, pośpiesz się! Wszystko jest już gotowe. Czekamy tylko na ciebie.
— Niestety droga Lily, musisz poczekać na swoją śmierć. Sama rozumiesz, teraz mam ważniejsze rzeczy na głowie.
Limone zeskoczył z podwyższenia, na którym się znajdowaliśmy. Wciągnął przez głowę ciemną szatę i dokładnie umył ręce aż po same łokcie. Następnie zaczął odstawiać jakiś dziwny taniec i mówić w języku, którego nie znałam.
— Pst! Evans? Dobrze się czujesz?
— Potter! Jak dobrze, że…
— Mów ciszej! Chcesz, żeby nas złapali?
— Przepraszam. — Zniżyłam głos do szeptu i tak dla bezpieczeństwa mówiłam półgębkiem.
— Musimy się stąd wydostać.
— No coś ty! Sama bym na to nie wpadła.
— Evans, czy chociaż raz możesz mnie posłuchać? I mogłabyś ograniczyć ten sarkazm?
— Proponujesz zawieszenie broni?
Potter puścił moją uwagę mimo uszu.
— Posłuchaj, spróbuję przesunąć się tak, żeby wszystko widzieć.
— Nie dasz rady. Już próbowałam. Te sznury poraniły mi tylko ciało.
— Masz lepszy plan?
Nie miałam. Prawdę mówiąc w mojej głowie panowała całkowita pustka. Mimowolnie przeniosłam wzrok na to całe przedstawienie, które coraz bardziej przypominało mi jakąś szaloną ceremonię.
Na środku stał Limone w wysoko uniesionymi rękoma. W jednej z nich trzymał nóż, którego ostrze mieniło się w blasku płomieni ogniska.
— Krwi z mojej krwi, krwi z moich braci dodaj siły nowym, aby godnie wykonywali zadania powierzone przez ich zwierzchnika. — Limone zrobił sobie nacięcie na nadgarstku i pozwolił, aby tryskająca krew wymieszała się z tym dziwnym czarnym czymś w misie. — Krwi z mojej krwi, krwi z moich braci spraw, aby nowym udzieliło się męstwo i siła walki, którą tak łaskawie nas obdarowałeś. Krwi z mojej krwi, krwi z moich braci dopomóż, by nowicjusze w rytuale inauguracji otrzymali te dary, które dajesz każdemu, którzy na nie zasługują. Krwi z mojej krwi, krwi z moich braci pozwól, by ci zwykli śmiertelnicy dokonywali właściwych wyborów, które zgodne będą z wolą Czarnego Pana. Krwi z mojej krwi, krwi z moich braci pomagaj nowym i spraw, by nas nigdy nie zawiedli.
Byłam tak zapatrzona w twarz Limone, że dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że wokół stołu stanęło pięciu Śmierciożerców, każdy podchodził na wezwanie krwi z czegoś tam i zajmował miejsce u szczytu czegoś, co było nakreślone na glinie. Pentagram. W rękach trzymali zapalone pochodnie, które oświetliły ciemną grotę.
W stronę kamiennego ołtarza — teraz już nie byłam pewna czy to stół — popchnięto pierwszego zakładnika. Nie wyrywał się, nie próbował uciekać, jakby pogodził się ze swoim losem. Okręcili go w ten sposób, że stał tyłem do ołtarza, a przodem do mnie i bez żadnych ostrzeżeń rzuciło się na niego kilku Śmierciożerców, którzy zdarli z jego ciała górną część odzieży. Wystarczyło mi tylko jedno pojrzenie na ten umięśniony tors by wiedzieć kim jest ten ktoś .
Erik.
Limone podszedł do niego i delikatnie, niemal opiekuńczo, ściągnął z jego twarzy maskę. Chłopak miał nieobecne spojrzenie. Musiał być pod wpływem zaklęcia.
— Połóż się.
Night bez wahania wykonał jego polecenie. Jego plecy opadły na ciemny i zapewne zimny kamień. Wokół jego nadgarstków i kostek zacisnęły się grube liny, które mocno wbiły się w jego skórę. Miejscami trysnęła krew.
Na twarzy Limona, który stał profilem skierowanym do mnie, widniał szeroki uśmiech , który świadczył o jego zadowoleniu. Najwidoczniej wszystko przebiegało według jego planu.
— Nie robię tego specjalnie, ale muszę cofnąć zaklęcie.
Limone machnął różdżką, a z twarzy Erika zniknął ten tępy wyraz. Jego miejsce zajęło przerażenie. Chłopak zaczął się miotać i krzyczeć, jednak nikt nie zwracał na niego szczególnej uwagi.
— Zostawcie mnie! Rozwiążcie! Przecież powiedziałem, że się nie zgadzam! Nie chcę być jednym z was! — Nagle jego wzrok padł na mnie. — Lily! Uciekaj! To pułapka! Oni chcą cię zabić! Mi kazali! Nie chciałem…
— To szlachetne z twojej strony panie Night, ale nie warto. Ona i tak zginie, a ty staniesz się moim sługą. Będziesz wykonywał wszystkie moje rozkazy i tylko moja lub twoja śmierć mogłaby ciebie od tego obowiązku uwolnić. Cóż, nie zanosi się na jedno i na drugie, więc wniosek jest tylko jeden: Jesteśmy na siebie skazani.
Limone bez żadnego ostrzeżenia uniósł ostro zakończony nóż, zanurzył całe ostrze w misie z czarnym płynem, jeszcze raz go podniósł, tak, aby każdy mógł go zobaczyć i wbił je w ramię Erika, z którego gardła wydobył się przeraźliwy krzyk. Aż włoski stanęły mi na karku. Widok iście z horroru.
Night wił się i krzyczał z bólu, a Limone z miną szaleńca wodził nożem po jego przedramieniu, tworząc na nim jakiś skomplikowany wzór.
Do moich oczu napłynęły łzy, które zaczęły spływać po mojej twarzy.
Dlaczego każą mu tak cierpieć? Po co to wszystko? Dlaczego?
W mojej głowie było znacznie więcej myśli, ale tą główną, która wybiła się ponad tą całą plątaninę była: Odciągnąć uwagę Limone’a od Erika. Nie może dokończyć znaku.
Niczym bumerang wróciły do mnie słowa Limone’a: Będziesz wykonywał wszystkie moje rozkazy i tylko moja lub twoja śmierć mogłaby ciebie od tego obowiązku uwolnić. Wniosek: muszę go zabić.
— Nawet nie próbuj, Evans. Wiem, że chcesz odwrócić uwagę Limona od Night’a, ale to bezskuteczne. On jest w transie. Nie przestanie póki nie skończy.
— Masz lepszy plan?                                                                                                              
— Tak.
Poczułam przypływ nadziei.
— Ale… musisz… poczekać… jeszcze… chwile… Mam pewne… trudności…
— Potter! Nie możesz wyrażać się jaśniej?
Nawet jeśli się odezwał, to nie usłyszałam, bo jego głos został zagłuszony przez krzyk Erika.
Po upływie kwadransa, a może i godziny krzyki Erika ucichły, a jego miejsce na ołtarzu zajął Derek. Zrobiło mi się słabo. Przecież to brat mojej najlepszej przyjaciółki! Musiałam ich powstrzymać, tylko jak? Nie mogłam się ruszyć. Gdybym miała przy sobie swoją różdżkę! Ale nie, bo Limone pomyślał o wszystkim. Zostało mi tylko czekać na śmierć, która, mam nadzieję, okaże się szybka i bezbolesna.
Nie miej sobie za złe, że chłopak zginie tylko i wyłącznie z twojej winy. Zacisnęłam dłonie w pięści, na których poczułam coś mokrego. Nie obchodziło mnie czy to krew, czy woda kapiąca z sufitu. Chciałam wydostać się z tego przeklętego miejsca za wszelką cenę. Przestałam odczuwać jakikolwiek ból. Moim celem było uzyskanie wolności. Spróbowałam uwolnić swoje nadgarstki z węzłów. Kręciłam rękoma we wszystkie strony w nadziei, że liny poluzują się. Niestety, zaklęcie, którego użył Limone mogło zostać zneutralizowane tylko przez niego. Chyba.
Nagle zrobiło się dziwnie cicho. Zamarłam. Przez chwilę myślałam, że ceremonia dobiegła końca, Śmierciożercy zgasili ognisko oraz pochodnie i odeszli, pozostawiając mnie i Pottera na pewną śmierć. Ledwo udało mi się stłumić wrzask, kiedy przed oczami stanęła mi przestraszona twarz Dantego.
Lily, gdzie wy jesteście? Co się stało?
Przestraszyłam się nie na żarty. Czy to kolejna sztuczka Limone’a? A może mam halucynacje?
Nie zwariowałaś. To się dzieje naprawdę. Jestem w zamku z profesorem Dumbledore’em. Wszyscy was szukają.
— To on! On nas porwał!
Kto?
— Nie zbliżajcie się. On jest szalony! Chce nas zabić! Mnie i Pottera.
Lily, opanuj się. Opowiedz wszystko od początku.
— Otoczyli nas w szatni. Było ich tak wielu… Ogłuszyli nas i porwali. Nie wiem gdzie jestem. Jakaś podwodna jaskinia w jeziorze… Dokonują jakiejś ceremonii. Najpierw Night, teraz Wood. — Przełknęłam głośno ślinę. — Później nas zabiją.
Powiedz kto! Kto was porwał?
Jego twarz zamigotała mi przed oczami i zniknęła. Zaklęłam cicho pod nosem.
Rozglądnęłam się dookoła w nadziei, że nikt nie zauważył wcześniejszego zdarzenia. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że ta krótka wymiana zdań wydarzyła się tylko i wyłącznie w mojej głowie.
Najgorsze jednak było to, że mogłam nas uratować, a ja spanikowałam i nie przekazałam najważniejszych informacji.
Co miałam teraz zrobić?
— Evans, nie ruszaj się. Będzie bolało, ale postaraj się nie krzyczeć.
— Co? Potter, o co ci…?
Chciałam zapytać się go, co mu przyszło do tej jego pustej mózgownicy, lecz nie dałam rady. Poczułam ból na nadgarstkach i kostkach, jakby ktoś włożył moje ręce i nogi pod ogień.
Ogień…
Potter przepalał liny.
Z całej siły zacisnęłam zęby, żeby przez przypadek nie wydać z siebie jakiegoś niepotrzebnego dźwięku, czyli żebym nie zaczęła krzyczeć, co było bardzo trudnym zadaniem, gdyż ból był coraz silniejszy i z każdą sekundą coraz bardziej nieznośny. Przez cały czas powtarzałam sobie: wytrzymaj jeszcze chwilę, zaraz będzie po wszystkim, to wszystko minie. Czas wlókł się niemiłosiernie i z każdą sekundą moja silna wola zostawała wystawiona na coraz większą próbą.
Kiedy miałam zacząć krzyczeć, poczułam, że sznury ustępują i jestem wolna.
Po raz pierwszy poczułam iskierkę nadziei, że ten koszmar może się dobrze skończyć.
Niestety moją wolnością nie mogłam się zbyt długo cieszyć, gdyż rytuał właśnie dobiegł końca i wszyscy Śmierciożercy zaczęli opuszczać grotę.
Został Limone oraz nowi.
— Droga Lily, zanim pożegnasz się z tym światem chciałbym ci pogratulować. Nieczęsto na swojej drodze ludzie mogą spotkać tak zdolnych mugolaków jak ty. Naprawdę żałuję, że muszę cię zabić, ale sama rozumiesz, iż ciężko jest żyć w takich warunkach.
— Do czego ci Derek? — Pozostało mi granie na zwłokę.
— Nie mówiłem? Przepraszam, mój błąd. Widzisz, zupełnie przez przypadek dowiedziałem się, że ten oto młody człowiek jest bratem twojej najlepszej przyjaciółki, której zwierzasz się ze wszystkiego. Ponadto ktoś mi powiedział, że panna Wood nie potrafi utrzymać języka za zębami, a mówiąc dokładniej wszystkie swoje sekrety i utrapienia przelewa na papier. Jako że Derek w czasie letnich wakacji może dokładnie studiować wszelkie jej zapiski… Sama rozumiesz. Byłoby grzechem aby nie dołączył do grona wybranych.
— Kto stał za tymi pobiciami?
— Mówiłem ci już, że nasłałem swoich ludzi, lecz skoro tak bardzo ci zależy… Znasz ich dość dobrze, to twoi rówieśnicy ze Slytherinu. Jak myślisz, czemu Snape łaził za tobą przez ostatnie tygodnie i próbował cię przeprosić? Wiedział co planuję i starał się ciebie w ten sposób ochronić. Taką bezwartościową szlamę. — Limone zaśmiał się w sposób, który spowodował, że dreszcze zaczęły skakać po moim ciele. — Nie mam pojęcia co on w tobie widzi… Oczywiście wiedział, że konsekwencje jego zachowania będą srogie, ale dzielnie zniósł swoją karę.
Snape chciał mnie obronić. Mnie. Osobę, którą nienawidził…
— Evans, schyl się na trzy. Zrozumiałaś?
Nie udało wydobyć mi się z gardła jakiegokolwiek dźwięku.
— Z chęcią bym jeszcze sobie z tobą porozmawiał, ale na kilka minut mam spotkanie z Czarnym Panem, sama rozumiesz, nie mogę pozwolić by na mnie czekał. Jakieś ostatnie życzenie?
— Raz, dwa, trzy!
Padłam na kamienną posadzkę dokładnie w tym samym momencie, kiedy Potter wyskoczył zza stalagnatu i krzyknął: Expelliarmus!
Z ręki Limone’a wyrwały się dwie różdżki: moja i tą co zabrał Potterowi. Rogacz złapał je w locie i bez żadnego ostrzeżenia rzucił mi tą moją, a sam włożył za pas tą drugą. Nie opuścił różdżki. Wstałam i także wymierzyłam grot w naszego oprawce. Mimowolnie przysunęłam się bliżej Pottera — poczułam się wtedy bezpieczniej.
— Pan Potter… Nie powiem, zaskoczyłeś mnie. Prawdę mówiąc zapomniałem o tobie. Popsułeś mi plan. Niedobrze. Bardzo niedobrze. — Limone pokręcił głową. — Ale wiecie, ja zawsze mam plan B.
Wyciągnął z kieszeni swoją różdżkę tak szybko, że ledwo udało mi się zorientować co się dzieje. Erik i Derek poszli w jego ślady. Ian machnął różdżką i błysnęło czerwone światło.
Tyle razy Potter rozbrajał mnie na naszych wspólnych zajęciach pojedynkowania się, że odruchowo krzyknęłam: Protego!
Moje zaklęcie tarczy było tak silne, że odbiło się od niego rykoszetem i ugodziło w pierś Ian’a. Mężczyzna zatoczył się do tyłu i uderzył z głuchym trzaskiem w ścianę jaskini.
— Niezła robota, Evans. — Powiedział Potter z uznaniem.
— Znalazłeś sobie niezłą porę na komplementy.
— Podziękujesz mi jeśli przeżyjemy.
Kiedy wypowiadał ostatnie zdanie, w naszą stronę poszybowały dwa niebieskie groty.
Za późno je zobaczyłam i jeden z nich ugodził mnie w brzuch. Było to zaklęcie rozśmieszające.
Mimowolnie wybuchłam niepohamowanym śmiechem i poczułam, że grunt ginie pod moimi nogami. Osunęłam się na podłogę i trzymając się za brzuch zaczęłam tarzać się po posadce. Nie potrafiłam się opanować. Oczy zaszłymi łzami, a ja się śmiałam i śmiałam. Nie było tego końca. Tak bardzo chciałam pomóc Potterowi, ale nie byłam w stanie.
Rozpoczęła się ostra walka.
Kiedy oberwał jakimś zaklęciem, a jego twarz wykrzywił ostry wyraz bólu, zaczęłam śmiać się jeszcze bardziej.
Różnokolorowe groty latały we wszystkie strony. Kilka z nich ugodziło w sufit, z którego odłamało się kilka skał. Szczelina w suficie powiększyła się i zaczął z niej spływać szeroki strumień wody.
W końcu czar minął. Złapałam różdżkę i spróbowałam wstać. Zaledwie o cal od mojej głowy przeleciał zielony błysk. Mój wzrok podążył w przeciwnym kierunku. Pod ścianą słaniał się na nogach Limone. Na jego twarzy odmalowała się mina szaleńca. Był gotowy zrobić wszystko, aby nas, mnie zabić.
Nagle poczułam, że to właśnie do tej walki przygotowywałam się przez ostatnie miesiące i ten właściwy sprawdzian w końcu nadszedł.
Przełknęłam głośno ślinę.
Pewnym krokiem ruszyłam w jego kierunki, nie patrząc na Pottera. Nie wiedziałam, czy pokonał już swoich oprawców, czy dalej z nimi walczy. Nie obchodziło mnie to. Widziałam, że Potter jest świetny w pojedynkowaniu się i na pewno wygra.
Teraz czas na moją walkę.
— Mogłaś umrzeć szybko i bezboleśnie, ale ty wolisz cierpieć. I dobrze. Będę czerpał znacznie więcej przyjemności z twojej męki. Crucio!
Ból pojawił się z nikąd. Bolała mnie każda część ciała, każdy nerw, żyła i komórka. Miałam wrażenie, że ktoś pali moje wnętrzności żywym ogniem… Od czaszki, przez twarz, klatkę piersiową, ręce i nogi, wszystko ograniczało się do jednego: do bólu, który nie chciał ustąpić.
Jak przez mgłę usłyszałam krzyk Pottera, który zawzięcie próbował pozbyć się swoich przeciwników i rzucić się mi z pomocą.
Nagle wszystko ustało.
Leżałam na zimnej kamiennej posadce i z trudem łapałam oddech. Nie mam pojęcia, kiedy upadłam. Wiedziałam tylko jednio: muszę coś zrobić, aby ten cały koszmar w końcu się skończył i to szybko, bo może stać się najgorsze. Byłam pewna, że Limone nie cofnie się przed niczym.
Od kamiennych ścian odbił się śmiech, przez który włoski stanęły mi dęba, a krew zamarzła w żyłach.
— Taka, słaba, taka delikatna. — Limone pokręcił głową i ukląkł przede mną. Różdżką cały czas celował w moją twarz. — Ale wiesz co, to właśnie najbardziej w tobie lubię: Tą całą delikatność i przekonanie, że wszystko można naprawić.
W rozpaczy zaczęłam rozglądać się za moją różdżką, którą nie wiadomo kiedy upuściłam. Leżała tuż obok buta Limone’a, jakąś stopę ode mnie.
Nagle coś ciężkiego i wielkiego poleciało na Limone’a zwalając go tym samym z nóg. Z przerażeniem stwierdziłam, że to Potter unieszkodliwił jednego ze swoich przeciwników, Dereka, którego ciało lekko drżało.
Nie mogłam oderwać wzroku od jego ciała, a raczej od dziwnego znaku na jego przedramieniu. Byłam przerażona.
 Mój wzrok w końcu przesunął się niżej. Różdżka. Poczułam, że to moja jedyna okazja, aby się uwolnić. Póki on się jeszcze nie podniósł…
Wyciągnęłam rękę aby ją złapać… Poczułam silny ból w prawej dłoni.
To Limone zerwał się na równe nogi i z całej siły stanął mi na ręce. Usłyszałam dźwięk łamiących się kości. Porwał moją różdżkę z posadzki.
— Tego szukałaś? Myślisz, że by ci pomogło? Jakaś ty naiwna. Nie możesz się mierzyć ze mną, osobą, którą szkolił sam Czarny Pan. Przyszedł czas na twoją śmierć Lily Evans, ale wcześniej, zabawimy się troszeczkę.
Limone machnął różdżką, a na moich rękach pojawiły się głębokie rozcięcia, z których od razu trysnęła krew. Różdżkę skierował na mój brzuch, a później na nogi i zrobił to samo. Z mojego gardła wydobył się przeraźliwy krzyk: już chyba cruciatus mniej bolał. Z każdą sekundą traciłam coraz więcej krwi, a świat zaczynał wirować mi przed oczami. Całą silną wolą jaką posiadałam powstrzymałam się aby nie zemdleć. Spróbowałam wstać, ale byłam za słaba.
Limone stał jakieś sześć stóp ode mnie. Na jego twarzy błąkał się uśmiech szaleńca.
— To koniec, Lily Evans. Właśnie w ten sposób zakończy się życie największej szlamy, jaka kiedykolwiek stąpała po tej planecie.
Limone uniósł różdżkę i wycelował ją w moje serce.
W jednej chwili całe życie stanęło mi przed oczami: wspaniałe dzieciństwo, poznanie Snape’a, pierwszy list z Hogwartu, nienawiść mojej siostry, przyjaźń z Kurtem, zakupy na Pokątnej, dworzec King’s Cross, Expres Londyn-Hogwart, pierwsze spotkanie z Jul i Quin, nauka w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, popołudniowe herbatki u gajowego Hagrida, wyjazd do Hiszpanii, wakacje spędzone na wyjazdach za granicę, zwiedzanie obcych krajów, poznawanie ich kultur, pierwsza wielka miłość: Erik oraz złamane serce, pierwszy pocałunek z Potterem, spędzony wspólnie czas na kłótniach, wygłupach, treningach Quiddich’a i nauce pojedynków, ucieczka do Hogsmeade na koncert All Star, szalone uczucie do Lucasa…
Nie chciałam, żeby tak to się skończyło. Jeszcze nie. Tak wiele jeszcze przede mną, a już przyszło pożegnać mi się z tym światem. W tym momencie nawet oddychanie wydawało się najwspanialszą czynnością jakiej kiedykolwiek doświadczyłam.
Trzy wdechy.
Limone otwiera usta.
Dwa wdechy.
Jego ręka drgnęła.
Ostatni.
Avada kada…
Czy jeśli człowiek umrze, to nie powinien niczego czuć? Bo jeśli tak wygląda śmierć, to ja nie czuje żadnej różnicy.
Byłam taka przerażona, że po chwile uzmysłowiłam sobie, iż Ian nie dokończył zaklęcia i klątwa nie uderzyła w moją pierś.
Coś wybuchło.
Nie, nie wybuchło. Z sufitu, nad miejscem, gdzie stał Ian, odłamał się wielki kamień, który go przygniótł.
Krzyknęłam.
Do jaskini zaczęło wpływać jeszcze więcej wody, niszcząc sklepienie, z którego odłamywały się kolejne głazy.
— Lily, nic ci nie jest? Boże, jesteś cała we krwi! Episkey! —Poczułam niewielką falę ciepła na moim ciele i łagodniejszy ból, który niestety nie ustąpił. — Nie pomoże to na długo. Jesteś zbyt poważnie ranna.
Zatrzęsła się ziemia. Stopę ode mnie uderzył wielki kamień. Uderzył prosto we mnie strumień zimnej wody, który lunął prosto na moją twarz, do moich ust i nosa. Zaczęłam się krztusić. Poczułam, że czyjeś dłonie odciągają mnie na bok i sadzają na kamieniu.
Potter zaklął pod nosem.
— Musimy się stąd wydostać! Złap mnie za ramię! No rób co mówię inaczej zginiemy!
— Nie możemy ich tu zostawić! — Z trudem wypowiadałam każde słowo.
Ogień już dawno zgasł. Z różdżki Pottera tryskał niewielki obłok światła. Woda sięgała nam już do kolan. Dookoła słychać było szum wlewającej się wody i plusk kamieni, które rozlewały wodę na ściany. Czułam coraz silniejsze wstrząsy.
— Cholera, Evans! Czy chociaż raz nie mogłabyś mnie posłuchać?
Potter złapał mnie za ramię i pociągnął do góry.
— Puść mnie! To brat mojej przyjaciółki! Musimy go uratować! I Erika! I Ian’a! Nie zasługuje na taką śmierć!
— On już nie żyje. — Wyszeptał Potter. — Zginął przygnieciony przez kamień. Nie chciałem… — Głos mu się lekko załamał. — Spójrz na rękę Dereka. Nie ma na niej już znaku.
— James…
— Lily… — Oczy Rogacza pojaśniały. — Jeżeli zginiemy chcę żebyś wiedziała, że kocham cię odkąd pamiętam i nigdy nie przestanę kochać. Jesteś miłością mojego życia i jeżeli istnieje życie po życiu, to moja miłość do ciebie przetrwa i będzie jeszcze mocniejsza. Nikt nie jest w stanie sprawić bym cię znienawidził. Próbowałem, ale miłość do ciebie jest silniejsza. Kocham cię Lily Evans.
— James…
Nie zdołałam nic więcej powiedzieć. Rogacz wbił się w moje usta i złożył na nich (za)krótki, ale namiętny pocałunek. Kiedy odsunął się ode mnie, jego oczy płonęły.
Nie byłam w stanie myśleć. Tak bardzo kręciło mi się w głowie, że ledwo rejestrowałam jego słowa. Czułam, że zaraz zemdleje.
 Spojrzał na mnie, a następnie odwrócił się. Podszedł do nieruchomych ciał Erika i Dereka. Machnął różdżką mrucząc jakieś zaklęcia pod nosem.
Kiedy obaj się podnieśli, usłyszałam trzask nad sobą. Spojrzałam w górę i zobaczyłam wielki głaz spadający prosto na mnie. Krzyk utkwił mi w gardle. Ostatnie co usłyszałam, to wrzask Pottera.

Czy duchy czują? Bo jeśli tak, to bycie zmarłym wcale nie jest takie złe.
Przenikliwe zimno rozlewało się po moim ciele, zamrażając palce u nóg, a następnie niespodziewanie pojawiła się fala gorąca rozgrzewająca całe ciało. I tak w kółko.
Drugą rzecz jaką sobie uświadomiłam było to, że leże w wygodnym łóżku, a w powietrzu unosił się zapach ziół, materiału i lekarstw.
Po wcześniejszym bólu nie było śladu. Bolała mnie jedynie głowa.
Spróbowałam unieść powiekę, ale okazała się za ciężka.
Ruszyłam palcami u ręki i stwierdziłam, że lekko zdrętwiała dłoń jest całkowicie sprawna.
Podjęłam jeszcze jedną próbę. Musiałam użyć całej swojej silnej woli, by otworzyć oczy. Światło, które sączyło się z lampy, lekko mnie oślepiło. Zasłoniłam twarz ręką.
— Ale napędziłaś nam strachu! Panno Evans, proszę więcej tego nie robić. Gdyby nie szybka reakcja pana Pottera kto wiec co mogłoby się stać.
Spróbowałam dźwignąć się na łokcie.
— O nie! Była pani całkowicie wyziębiona i podrapana. W tym wypadku wskazany jest długi odpoczynek. — Pani Pomfrey wcisnęła mi kubek gorącej herbaty do rąk. — Kąpać się w środku nocy w jeziorze pełnym trytonów… Szczyt bezmyślności.
— Kąpać się…? Co?
— W jeziorze. Gdyby pan Potter w porę cię nie zobaczył to byś utonęła.
Pani Pomfrey pokręciła głową i weszła do swojego gabinetu.
Nie było mi dane cieszyć się długo samotnością, bo po chwili wyszła z jakąś maścią, którą ponakładała mi na rozcięcia. Kiedy złota konsystencja dotknęła mojego ciała, zapiekła mnie skóra, ale nie dałam po sobie w ogóle tego poznać. Pani Pomfrey przez cały czas mruczała pod nosem coś, co brzmiało jak wodorosty, ostre pazury i głupota młodych ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakim jest żywioł wody.
Przez ten cały czas zastanawiałam się, kto nagadał jej takich głupot. Czy naprawdę nikt jej nie powiedział co się stało? O Limone i rytuale, o mnie i Potterze…
— Gdzie jest Potter?
— Pan Potter został wezwany do dyrektora.
— Co? Kiedy?
— Panno Evans, proszę się tak nie unosić. Jakąś godzinę temu zaraz po tym jak cię tu przyniósł. Powiedział, że prawie utonęłaś. Byli z nim pan Wood i pan Night, którzy także są u profesora Dumbledore’a. Dyrektor obiecał, że jak załatwi pewne sprawy natychmiast do ciebie przyjdzie.
— A czy nie mogłabym…
— Wykluczone! Prawie utonęłaś i musisz teraz dużo odpoczywać. I uprzedzając twoje następne pytanie: nie opuścisz skrzydła szpitalnego dopóki całkowicie nie wyzdrowiejesz, to znaczy nie przewiduję cię wypisać przed końcem roku szkolnego.
— Ale… — Chciałam protestować, ale Pani Pomfrey posłała mi groźne spojrzenie.
— Nie pójdziesz na ostatni mecz Quiddich’a, ani na jutrzejsze uroczystości z okazji rocznicy szkoły. Przykro mi, ale to moja ostateczna decyzja. I nie próbuj protestować. Nie zda się to na nic.
— Co z Erikiem i Derekiem?
— Z nimi? Czy cokolwiek powinno im się stać? Byli przemoczeni, bo pomagali panu Potterowi wyciągnąć cię z wody. To wszystko.
Pani Pomfrey krzątała się koło mnie jeszcze przez dobre dwa kwadranse. Z przerażeniem stwierdziła, że mam gorączkę i zaczerwienione gardło („Angina, wiedziałam. Co za brak odpowiedzialności”). Szanse na wyjście ze Skrzydła Szpitalnego w ciągu tygodnia zmalały do zera. Kiedy pielęgniarka wcierała kolejną porcję maści w moje rany („Może pozostać ci kilka blizn. Tak głębokie skaleczenia…”), drzwi do pomieszczenia otworzyły się, a w progu stanął profesor Dumbledore. Miał poważną minę. Szybkim krokiem podszedł do mnie i usiadł na łóżku obok. Miał cienie pod oczami. Dopiero teraz spojrzałam na zegarek. Była trzecia w nocy.
— Droga Popy czy mogłabyś zostawić mnie i pannę Evans samych?
— Oczywiście. Tylko proszę jej zbytnio nie przemęczać. Biedaczka od tego pływania nabawiła się anginy… — Pani Pomfrey pokręciła z niezadowolenia głową i weszła do swojego gabinetu. Spojrzałam na Dumbledore’a, który przyglądał mi się znad okularów-połówek.
— James opowiedział mi o wszystkim. Tak bardzo się o was bałem! Kiedy panna Wood i panna Broke powiedziały mi, że zniknęłyście… Nie miałem pojęcia gdzie was szukać. Gdyby nie Dante… Ale on także mi nie pomógł. Nie udało mi się posunąć nawet o krok w odnalezieniu was. Wiedziałem tylko jedno, że dalej żyjecie i jest nadzieja, że w jakiś sposób do was dotrę. Niestety połączenie się zerwało. Kiedy Dante powiedział mi, że jesteście w jakiejś jaskini na dnie jeziora… Nie chciałem nawet myśleć, co by się stało, gdybym was nie znalazł. Z każdą minutą bałem się coraz bardziej. Nawet gdybym chciał przeszukać wszystkie groty w jeziorze na błoniach… Poprosiłem trytony aby was odnalazły. Problem polegał w tym, że grot jest setki. Kiedy was znaleźli, byłaś nieprzytomna. James powiedział mi, że przygniótł cię kamień. Prawie. W ostatniej chwili udało mu się go zniszczyć magią. Gdyby nie on… Przez cały czas czekałem na chociaż iskierkę nadziei. Kiedy trytony powiedziały mi, że was znaleźli… Po chwili wyciągnęły was na brzeg. Musiałaś zostać szybko przeniesiona do Skrzydła Szpitalnego. Po drodze uleczyłem cię kilkoma zaklęciami, aby pani Pomfrey nie poznała, co tak naprawdę się stało. Zaklęcie tnące… James, za moim nakazem, opowiedział jej, że wpadłaś do jeziora, zaplątałaś się w wodorosty i prawie utonęłaś. Lily, przepraszam cię, że nic nie zrobiłem. Przepraszam za to, że nie udało mi się powstrzymać tego co się stało. Nie zdawałem sobie sprawy, że Ian Limone może być zdolny to takich rzeczy.
Dumbledore chciał powiedzieć więcej, ale musiałam mu przerwać.
— On, to znaczy Limone, powiedział, że tylko śmierć jednego z nas może sprawić, że zostanie się uwolnionym spod mocy zaklęcia. Skoro Potter go zabił, czy to oznacza, że te wszystkie wizje… że ich, tego wszystkiego nie będzie?
— Nie jestem w stanie jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Obawiam się, że wizje nie znikną. Musiałabyś sama go zabić, aby to się skończyło, ale skoro dokonał tego James… Cóż, jestem prawie pewien, że śmierć Ian’a Limone sprawi, że zaburzenia, które odczuwałaś, choćby nagłe zmiany nastroju teraz znikną. Bo widzisz, James opowiedział mi, że Limone twierdził, że odczuwał twoje doznania. Wnioskuję z tego, że i ty musiałaś przejmować część jego uczuć, choćby podatność na zmianę nastroju.
— Dlaczego… Jak to się stało, że przez chwilę widziałam twarz Dantego i z nim rozmawiałam? Przecież to niemożliwe, prawda?
— Cóż, wydaje mi się, że na to pytanie sam Dante ci z chęcią odpowie. — Rozglądnęłam się po pokoju. — Bez obawy, nie ma go tu, ale obiecał, że przyjdzie tutaj z samego rana przed uroczystościami. Niestety obawiam się, że pani Pomfrey nie pozwoli ci opuścić Skrzydła Szpitalnego.
— To była ceremonia inauguracyjna. Oni chcieli zrobić z Erika i Dereka Śmierciożerców. Limone powiedział, że skoro to on ich naznaczył, to oni będą, dopóki on umrze, mu podporządkowani. Jak to możliwe?
— Zadałaś mi kolejne pytanie, na które nie znam odpowiedzi.
— To niech się pan domyśli.
Dumbledore zachichotał.
— Cóż, nigdy o czymś podobnym nie słyszałem. Zawsze, kiedy Śmierciożerca został, jak to powiedziałaś, naznaczony, znak przynależności na zawsze pozostawał na jego przedramieniu. Kiedy dzisiaj rozmawiałem z Erikiem i Derekiem okazało się, że byli pod działaniem Imperviusa. Nie do końca byli świadomi tego co się wokół nich działo, ale obaj zarzekali się, że świadomie by do tego nie dopuścili. Ja im wierzę. Zresztą, gdybyś tylko na nich spojrzała zauważyłabyś, że są zdezorientowani. — Chciałam coś powiedzieć, ale Dumbledore machnął ręką. — Tak, wiem, nie odpowiedziałem jeszcze na twoje pytanie. Pytałaś się, jak to możliwe, że przestaną być Śmierciorzercami. Otóż jestem prawie pewien, że to przez to, że zrobił to Limone. Innymi słowy mówiąc, chodzi o to, że to zawsze Voldemort wybierał, a później obdarzał ich Mrocznym Znakiem takim samym, jak widziałaś u swoich kolegów. Wydaje mi się, że jeżeli Voldemort by zginął, Mroczny Znak zniknąłby z ręki każdego Śmierciożercy. Tak właśnie było w tym przypadku. Limone zginął, a Mroczny Znak przepadł u tych osób, u których go zrobił.
— Mam jeszcze jedno pytanie.
— Jedno? No cóż, słucham.
— Panie profesorze, jakiś czas temu dostałam list od Kurta. Pisał w nim, że widział Śmierciorzeców w progu mojego domu. Chodzi o to, że nie mogli oni przekroczyć, a nawet zbliżyć się do drzwi. Czy… Czy rzucił pan jakieś zaklęcie?
— Tak.
— Dlaczego? Kiedy?
— Miało być jedno pytanie. — Dumbledore uśmiechnął się. — Widzisz, kiedy przysłałaś mi list z pociągu, kiedy ukończyłaś pierwszy rok nauki w szkole, zdałem sobie sprawę, że prędzej czy później Limone będzie chciał ciebie, powiedzmy, że odwiedzić. Wiedziałem, że wtedy będzie grozić ci i twojej rodzinie śmiertelne niebezpieczeństwo, tak więc postanowiłem zabezpieczyć twoją rodziną tak na wszelki wypadek. Rzuciłem na waszą posiadłość zaklęcie, które chroni was przed niepożądanymi osobami. Niestety zaklęcie przestanie działać w dzień twoich siedemnastych urodzin, ale to dopiero za pół roku, więc przez najbliższe sześć miesięcy nie masz się o co martwić.
— Przepraszam, pana, panie profesorze.
— Lily, ty? Za co? — Dumbledore był wyraźnie zaskoczony i zaintrygowany. — To raczej ja jestem ci je winien.
— Za moje zachowanie w ciągu roku. Za to, że nie rozmawiałam z panem, kiedy pan prosił mnie o rozmowę. Kto wie, może gdybym powiedziała o tym, że jest ze mną coraz gorzej i tylko pocięte żyły powodowały, iż mogę jasno myśleć, byłoby inaczej? Może gdybym nie odrzucała pana pomocy i powiedziała prawdę, że spotkałam pobitego Erika na korytarzu, zapobieglibyśmy temu całemu zdarzeniu? Wtedy wydawało mi się to głupie i myślałam, że ma pan na głowie znacznie więcej zmartwień i obowiązków, aby zamartwiać się jakimś pobiciem ucznia, który wygadywał jakieś bzdury nie trzymające się kupy. Wiem, że zrobiłam źle. Następnym razem będę mówić o wszystkim co wyda mi się podejrzane w szkole. Za to, że starałam się być najmądrzejszą i nie słuchałam rad pana i wszystko robiłam po swojemu. Jednak to wszystko to nic. Najbardziej jest mi wstyd za moje zachowanie wobec pana. To jak się wyrażałam. Był to przejaw dziecinności, niedojrzałości, głupoty, bezczelności i wszystkiego co najgorsze. Przepraszam za to, jak się zachowałam kiedy wręcz zmusiłam pana aby Kurt mógł przyjechać do szkoły na święta. Jest mi wstyd. Wtedy chyba nie zdawałam sobie sprawy co robię. Ale teraz chcę to wszystko zmienić. Będę…
Dumbledore uciszył mnie gestem ręki.
— Lily, myślisz, że nie pamiętam jak to jest być młodym? Kiedy człowiek myśli, że jest panem świata? Nie masz pojęcia jakich złych rzeczy się wtedy dopuściłem. To raczej ja powinienem prosić cię o wybaczenie. Przeze mnie prawie zginęłaś. Nawiasem mówiąc, nie masz pojęcia jak trafną uwagą było nazwanie mnie w ten sposób. W końcu mam ponad sto lat. — Posłałam mu pełne niedowierzania spojrzenie. — Jednym z wielu przywilejów czarodziei jest to, iż żyjemy znacznie dłużej niż mugole.
Profesor posłał mi szczery uśmiech, który odwzajemniłam.
— Przepraszam cię, Lily, ale za drzwiami stoi ktoś, kto chce z tobą koniecznie porozmawiać. W cztery oczy. Gdyby pani Pomfrey próbowała go wyprosić to powiedz jej, że twój gość ma moje specjalne pozwolenie.
Musiałam zrobić przestraszoną minę, bo Dumbledore cicho zachichotał i wyszedł z pomieszczenia. Po chwili trzasnęły drzwi, a ku mnie zmierzał Potter. Usiadł na wcześniejszym miejscu dyrektora.
Zapadła cisza, której żadne z nas nie potrafiło przerwać.
— Evans…
— Potter…
Jak to bywa w takich momentach, odezwaliśmy się jednocześnie.
— Ty pierwsza.
— Chciałam ci podziękować. Za wszystko. Dobrze wiem, że mogłeś sam uciec i pozwolić mi zginąć. Mógłbyś zostawić mnie w tej grocie, ba! mogłeś udać, że nie widzisz, iż Limone rzuca na mnie niewybaczalne zaklęcie, to najgorsze, a ty zrobiłeś coś, czego mogłabym spodziewać się po niewielu osobach. Nie chodzi mi o to, że go zabiłeś. Jestem pewna, że nie zrobiłeś tego specjalnie, tylko… Twoje zachowanie: opiekuńczość, troska, w niczym nie przypominało tego Pottera jakiego znam. Mam tylko jedno pytanie do ciebie: Dlaczego? Dlaczego mnie uratowałeś?
— Powiem ci, ale nie teraz. Nie jesteś gotowa na prawdę. — Na jego twarzy pojawił się Huncwocki uśmiech, a ja od razu przypomniałam sobie, kto taki stoi, a raczej siedzi przede mną.
— Nie wkurzaj mnie Potter i gadaj!
— Tak słodko się złościsz. Jak mógłbym coś tak bezcennego stracić? — Nie przestawał się głupio uśmiechać. — Powiedziałem ci, nie jesteś gotowa na prawdę.
— Za to tobie wydaje się, że jesteś panem wszechświata i możesz mieć przed każdym tajemnice. Nie chcesz mówić, to nie! Bez łaski. Nie będę cię więcej prosić.
— Jasne, za kilka dni będziesz błagać mnie na kolanach.
— Pomyliłeś mnie z twoimi byłymi.
— Gdybyś nie miała gorączki i była w pełni świadoma tego co mówisz, to może bym ci uwierzył. Teraz jedynie stwierdzam, że jesteś zazdrosna.
— Jasne, a pająki to najsłodsze stworzenia na świecie. Zastanów się co mówisz, dobra? Zazdrosna to mogę być o Lucasa, ale nie o ciebie.
— James.
— Co? — Byłam zdezorientowana.
— Po raz pierwszy od pięciu lat nazwałaś mnie po imieniu.
— Chwilowy zawrót głowy. Patrząc na to, że straciłam dużo krwi wymieniony przeze mnie stan jest czymś normalnym.
— Nie zapytasz się może, jak to się stało, że miałem różdżkę, skoro tamten typ mi ją zabrał?
Uniosłam brwi. Nawet ja nie potrafię skakać od jednego tematu do drugiego.
— Więc?
— Pamiętasz te lipne różdżki? Przez cały dzień e… e… używałem ich, a zawsze kiedy gram, różdżkę mam przywiązaną pod kolanem. Tak więc Limone zabrał mi tą ze sklepu Zonka, którą miałem w kieszeni. Gdyby był bardziej inteligentny przeszukałby nas dokładniej. Ale dziękujmy, że nie jest, znaczy się był. Pewnie byśmy już nie żyli.
— Przykro mi, Potter.
— Co? Dlaczego?
— To przeze mnie zabiłeś człowieka.
— Złego człowieka.
— Nie czujesz się jakoś, no nie wiem…
— Jak morderca? Zdecydowanie nie. Kiedy skończymy szkołę zostanę aurorem. Wtedy zabijanie złych typów to będzie normalka.
Jęknęłam.
— Cóż, wnioskuję, że jesteśmy skazani na siebie do końca świata. Pasuje mi to.
Posłałam mu mordercze spojrzenie i dopiero wtedy tak naprawdę na niego spojrzałam. Wcześniej przez cały czas unikałam jego spojrzenia.
Potter miał cienie pod oczami i gołym okiem było widać, że wiele wysiłku kosztuje go, aby nie zasnąć. Na twarzy i rękach miał kilka głębszych ran, gdzie cienkie linie utworzyła skrzepnięta krew. Pachniał trawą i morską wodą. Był zmęczony, ale dziwnie szczęśliwy.
— Dlaczego tak mi się przyglądasz?
— Podziwiam twoje wspaniałe oblicze i nie mogę nadziwić się, że do tej pory nie zauważyłam, że jesteś tak przystojny.
— Z grzeczności nie zaprzeczę.
Przewróciłam oczami.
— Idź spać.
— Tak bardzo chcesz się mnie pozbyć?
— Potter, ja mówię na poważnie. Ledwo siedzisz i nie zdziwiłabym się, gdybyś w tym momencie nie zasnął.
Rogacz zmierzwił swoje włosy i ruszył w stronę drzwi. Kiedy stał przy nich nagle odwrócił się i rzucił coś w moją stronę. W moich dłoniach spoczywała różdżka.
— Znalazłem ją, kiedy trytony nas wyciągały.
I wyszedł.

Od samego rana miałam odwiedziny. Najpierw przyszły dziewczyny.
— Lily! Tak bardzo się o ciebie martwiłyśmy! Co się stało?
— James nie chce nam nic powiedzieć. Razem z Quin biegałyśmy za nim od samego rana, ale on milczy jak grób.
— Lepiej sobie usiądźcie, bo to dłuższa historia.
Opowiedzenie wszystkiego z drobnymi szczegółami zajęło mi dobre piętnaście jak nie dwadzieścia minut. Zaczęłam od porwania, później streściłam im „przemowę” Limone’a, ceremonię inauguracji, a kiedy powiedziałam przyjaciółką, że drugą osobą był Derek, Quin prawie spadła z łóżka. Była przerażona. Następnie wspomniałam jak Potter nas uwolnił i walczył z Erikiem i Derekiem, a na mnie rzucił się Ian. Kiedy opowiadałam w jaki sposób zginął, dziewczyny były pełne podziwu dla Rogacza. Nie wspomniałam nic o jego wyznaniu. Nie potrafiłam.
Kiedy skończyłam mówić, zaschło mi w gardle. Spodziewałam się, że dziewczyny zasypią mnie lawiną pytań, ale nic takiego się nie stało. Po prostu podeszły do mnie i mnie przytuliły.
— Lily, tak nam przykro.
— Gdybyśmy cię wtedy nie zostawiły…
— To porwaliby i was. Dziewczyny dajcie spokój. Macie jakieś plany na wakacje?
Zmianę tematu przyjęły z ulgą.
— Jedziemy do Brazylii! Pamiętacie? Mamy bilety od Arnolda do loży honorowej.
— A co powiecie na to, żebyście przyjechały do mnie wcześniej? W drugim tygodniu wakacji i zostały do końca? Bez obaw, mam sporych rozmiarów dom. Więc jak?
Dziewczyny wymieniły znaczące spojrzenia, a następnie rzuciły się na mnie i zaczęły łaskotać.
— Jak ci się odwdzięczymy?
— Wystarczy, że dzięki wam nie będę musiała oglądać mojej siostry.
— Bez przesady, nie jest taka zła.
W progu stał Dante.
— Mogłybyście zostawić nas samych?
—Lily, jesteś pewna?
Kiwnęłam głową.
Dziewczyny niepewnie popatrzyły po sobie i wyszły ze Skrzydła Szpitalnego. Dante usiadł obok mnie.
— Mam do ciebie wiele pytań i chce na wszystkie poznać odpowiedzi.
— Dobra, ale pamiętaj, że mój czas jest ograniczony.
Posłałam mu groźne spojrzenie.
— Zacznę od początku. Dlaczego, kiedy dotknąłeś mojej blizny nie poczułam niczego? Czemu widziałam ciebie wtedy w grocie?
Dante ściągnął koszulkę — zrobiłam wielkie oczy — i wskazał palcem na swój umięśniony tors — zakręciło mi się w głowie, taka tam babska słabość do męskiej klaty. Początkowo nie zauważyłam nic podejrzanego. Dopiero kiedy skupiłam wzrok — co było nie lada wyczynem — ujrzałam niewielką szramę w kształcie księżyca.
— Musiałeś się rozbierać? Nie wystarczyło podciągnąć koszulkę?
Dante puścił moją uwagę mimo uszu.
— Kiedy chodziłem do Hogwartu, w szóstej klasie razem z Lucasem eksperymentowaliśmy z zaklęciami. Był młodszy, ale talentem prześcigał niejednego siódmoklasistę. Rzucaliśmy zaklęcia na jakieś kukły, jedno odbiło się rykoszetem i trafiło mnie w to miejsce. Przestraszyliśmy się i to nie na żarty. Od razu poszliśmy do Dumbledore’a, który wytłumaczył nam jakie skutki może za sobą to pociągnąć. Na początku nic szczególnego się nie działo, ale z czasem zacząłem widywać ludzkie aury. Ciebie na przykład przeważnie otacza aura w kolorze niebieskim. Oznacza lojalność, kreatywność wrażliwość oraz podatność na zmianę nastrojów. No i jeszcze są plamki czerwieni: energia, siła, złość, wysokie ego. Jak się domyślasz, to nie wszystko. Potrafię przeniknąć do czyjejś głowy, nawet jeśli dana osoba oddalona jest o wiele mil stąd. Dlatego widziałaś mnie wtedy. Bardzo pożyteczna umiejętność. Z czasem zacząłem popadać w obłęd. Tak jak i ty. Tylko że wtedy nie uciekałem przed światem, tylko od razu poszedłem do Lucasa. On czuł się podobnie. Odbierał moje emocje. Przez kilka miesięcy pracowaliśmy, żeby nad tym zapanować. W końcu nam się udało i żyjemy jak gdyby nic. Jest jedna zasada: osoby, które mają blizny po tym zaklęciu, nie odczuwają pomiędzy sobą… Dary nie działają na drugą osobę ze szramą. To dlatego. Jedyne co czułaś, to wszechogarniający spokój: wyciszenie, cichnące dookoła głosy. Moje umiejętności stanową pewien wyjątek, gdyż każdy człowiek ma aurę. Kiedy ciebie spotkałem po raz pierwszy, od razu zorientowałem się, że jesteś pod wpływem tego zaklęcia. Bo widzisz, na końcu twojej aury widnieją złote kolory, identyczne jak u mnie i u innych osób z tą przypadłością. Co do pojawiania się w twojej głowie… Nie do końca jestem pewien w jaki sposób to działa. Po prostu myślę o kimś i nagle go widzę.
— Pamiętasz jak byłeś u Dumbledore’a i stałam pod drzwiami? Czy wy… Czy rozmawialiście o mnie?
— A niby o kim innym? Oczywiście, że o tobie. Próbowaliśmy wymyśleć sposób jak ci przemówić do rozumu i zmusić cię do współpracy z nami.
— Powiedz mi po co zespół został sprowadzony do Hogwartu? I nie próbuj mi wmówić, że ze względu na rocznicę powstania szkoły bo nie uwierzę.
— Jeszcze na to nie wpadłaś? Dumbledore zauważył, że zaczyna się dziać z tobą coś nie tak i poprosił nas, żebyśmy mieli na ciebie oko. Bo niby kto inny sprawdziłby się w tym zadaniu lepiej niż ja i Lucas? Od samego początku czułaś, że cię przyciągam. To wszystko przez bliznę. Starałaś się uciekać i robić uniki, ale nie zawsze ci to wychodziło. Przez cały rok bacznie ciebie obserwowałem. Miałaś wiele gorszych dni i za każdym razem starałem się ci pomóc. Po to sprowadził nas Dumbledore. Za bardzo się bał, że może ci się coś złego stać. W sumie to nie wiele brakowało.
— Skoro ty i Lucas…
— Nie martw się o naszego blondyna. Dał mi wolną rękę do działania i starał się tłumić wszelkie uczucia. A kiedy wpadłaś na niego w Hogsmeade… Pomyślałem wtedy: Kurcze, taka niezła i humorzasta dziewczyna nie będzie moja. Co za strata. Ale Lily, on nie zrobił tego, bo się o ciebie martwił. On po prostu szalał za tobą od momentu, kiedy zobaczył ciebie po raz pierwszy na koncercie. Okazało się, że też darzysz go jakimś cieplejszym uczuciem. Nie masz pojęcia jaki był wtedy szczęśliwy! Od zawsze wiedziałem, czyli od jakiś ośmiu czy dziewięciu miesięcy, że mu się podobasz. I bam! Mamy miłość! Skoro odepchnęłaś mnie i nie mogłem cię pilnować, to czemu pałeczki nie miałby przejąć Lucas? Był tak jakby podwójnym agentem. Oczywiście chłopaki wiedzieli o wszystkim i z wielkim zaciekawieniem przyglądali się postępom w mojej e… e… misji. Ile razy Trunks i Zayn się ze mnie wyśmiewali… Zresztą to jest teraz nie ważne.
— Skoro chciałeś mnie chronić to dlaczego zrobiłeś tyle wrednych rzeczy? Mam na myśli te wszystkie artykuły i głupie gadki.
Dante wyszczerzył się.
— Wiele ludzi ma słabość do czekolady, alkoholu, zakupów, motorów i innych rzeczy. Moją słabością są skandale, gdzie gram główną rolę. Nie chciałem cię w to wciągnąć. Samo to tak wyszło.
Nagle drzwi odbiły się od ściany i wpadła Rose, siostra Zayn’a.  Za nią kroczył jej brat.
— Lily, musisz wiedzieć! Ci idioci nie chcą ci powiedzieć, więc zrobię to za nich. Nie rozumiecie, że ona ma do tego prawo? Co wy sobie wyobrażacie? Lucas jest jej chłopakiem!
— Rose, o co chodzi?
— Lily, tak mi przykro… Lucas obiecał mi, że ci powie kiedy nadejdzie odpowiedni moment… Najwidoczniej nie chciał cię martwić. Ale ty musisz wiedzieć!
— No mów!
Dziewczyna odetchnęła.
— Od pierwszego lipca wyjeżdżają w trasę koncertową po całej Europie. Potrwa ona przynajmniej dwa lata.
Mój świat legł w gruzach. Dwa lata… Dwa lata… Trasa… Dwa lata… To oznaczało tylko jedno.
— Czy ty chociaż raz nie mogłabyś trzymać języka za zębami? — Huknął na siostrę Zayn.
Ktoś mnie przytulił.
— Zostawicie nas samych? Lily… Przepraszam. Wiem, że nie powinienem ciebie okłamywać, ale zrozum… Tak bardzo cię kocham, że wolałem dopuścić do siebie niewielkie kłamstwo, niż powiedzieć na głos tą straszną prawdę. Nie chcę, żeby tak to się skończyło. Jesteś całym moim światem.
— Nie Lucas. — Z trudem łapałam oddech. Właśnie podjęłam jedną z najtrudniejszych decyzji w moim życiu. Po policzkach zaczęły kapać mi łzy. — Jesteś muzykiem. Jesteś sławny. Masz miliony fanek na świecie, które tylko czekają, aby zrobić sobie z tobą zdjęcie. A ja to co? Jestem nikim w twoim świecie. Nikt mnie nie zna i niech tak pozostanie. Lucas, jesteś dla mnie wszystkim, ale tak nie może być. Pojedziesz na dwa lata i co? Ja będę usychać za tobą z tęsknoty, a ty będziesz walił w bębny na scenie? To nie ma sensu. Przepraszam. Nie chcę tego w ten sposób kończyć, ale to jedyne wyjście.
— A więc to koniec? Nie obchodzi cię to, co do ciebie czuję.
— Nie jesteś w tym odosobniony.
— Więc po co mamy się krzywdzić? Po co to całe rozstanie? Wiem, że nie chcesz tego tak samo jak ja. Lily, proszę. Przynajmniej spróbujmy.
Pokręciłam głową. Przez łzy nic nie widziałam.
— Przykro mi Lucas. Jestem pewna, że spotkasz jeszcze nie jedną dziewczynę lepszą ode mnie, ale teraz… Proszę, zostaw mnie samą.
— Lily…
— Kocham cię, Lucasie Smitch, ale to koniec.
Nie powiedział nic więcej. Po prostu wstał i wyszedł.
Przez cały czas nie popatrzyłam na niego ani razu. Teraz, kiedy wiedziałam, że wszystko się skończyło, po prostu nie mogłam się zmusić żeby rzucić mu chociaż przelotne spojrzenie.
Trzasnęły drzwi.
Miałam ochotę pobiec za nim i wykrzyczeć mu prosto w twarz, że to co wcześniej powiedziałam, to było jedno wielkie kłamstwo i chcę do niego wrócić, naprawić wszystko. Chciałam mu wyjaśnić, że jest potrzebny mi do przetrwania jak tlen, a mój świat bez niego składa się tylko i wyłącznie z samych ciemnych barw. Żadnego różu czy zieleni. Jedynie szarość.
Nie zrobiłam tego.
Objęłam poduszkę z całych sił rękoma i gorzko zaszlochała.
Drzwi do pomieszczenia ponownie otworzyły się.
Przez chwilę miałam nadzieję, że Lucas wrócił. Wtedy nie udałoby mi się powstrzymać i rzuciłabym się na niego błagając o wybaczenie i powrót.
Otarłam oczy, ale na nic to się zdało, gdyż od razu były całe mokre.
Ktoś mnie przytulił. Poczułam na sobie dwie pary ramion.
Jul i Quin.
Dziewczyny przysunęły się do mnie i Ne odezwały się ani słowem. Po prostu były przy mnie, dodając mi tym samym otuchy.
Pociągnęłam nosem.
— To musiało się stać.
— To nie prawda. Nie musiałaś z nim zrywać.
— Musiałam Quin. On wyjeżdża. Na dwa lata. Jest gwiazdą rocka. W jego świecie nie ma miejsca dla kogoś takiego jak ja.
— Przecież cię kocha.
— Czasami uczucie, nawet Bóg wie jak silne, to za mało. I to właśnie był taki przypadek.
— Lily…
— Daj spokój, Jul. Już raz miałam złamane serce i się z tego wyleczyłam. Dlaczego nie miałoby udać mi się to po raz drugi?
— Złamane serce? Czy ja dobrze słyszę? — Do pomieszczenia wpadł Syriusz, a ja ukradkiem otarłam dłonią oczy. — Zdajcie się na mnie! Jestem ekspertem w tej dziedzinie! Jul, strasznie mi przykro, ale twój i Lunia związek od samego początku skazany był na niepowodzenie. Różnica poglądów, inny stosunek do świata… Lunatyk jest jednym z Huncwotów i musisz wiedzieć, że…
— Lily zerwała z Lucasem, idioto! — Quin walnęła w głowię.
— Naprawdę? No nie! Moja była siostra jest znowu do wzięcia. A się Rogacz ucieszy!
— Mógłbyś chociaż przez chwilę udawać, że nie jesteś dupkiem i jej współczuć?
— Ruda, nie załamuj się! Zaraz pójdę po Jamesa!
— Czy ty nie widzisz, że jej świat legł w gruzach? — Quin rzuciła mu karcące spojrzenie. — Brak mi do ciebie słów.
— Mało czytasz to i słownictwo ubogie.
Quin zrobiła się cała czerwona ze złości. Na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
Syriusz wyszczerzył się do mnie, usiadł na przeciwnym łóżku i wziął mnie na kolana. Mimowolnie się uśmiechnęłam, co nie uszło uwadze Syriusza.
— Co, wszędzie dobrze, ale u brata najlepiej?
— Dam ci znać jeśli moja mama zajdzie w ciążę.
Syriusz pokręcił głową.
— No wiesz! Tak mnie obrażasz! A ja to co?!
— Gnoje, który jedyną rzeczą jaką kocha jest swoje odbicie w lustrze?
— Nie ma co, masz bardzo bogate życie uczuciowe. — Parsknęła Jul, na co Quin jej zawtórowała.
— Żeby było weselej, raz na jakiś czas się odtrącam. Bardzo pomaga to w dobrym związku.
Zachichotałam.
— Widzicie? Dzięki mojej genialnej osobie, wspaniałemu poczuciu humoru i bajecznie rozwiniętej charyzmie, na twarzy Rudzika powrócił uśmiech. A skoro jesteśmy przy mojej osobie…
— Niech zgadnę, kupiłeś nową odżywkę?
— Więcej! Nie uwierzysz! Dwa opakowania!
Parsknęłam.
— Jak ty to robisz? — Zapytała z wyrzutem w głosie Quin. — My staramy się ją pocieszyć, a tu nagle wpada taki debil…
— Wypraszam sobie! Nie debil!
— …i powie kilka głupich zdań, a Ruda się zaczyna śmiać, a przy nas tonęła we łzach.
— Nie żebym się chwalił, ale…
— … Ale się pochwalisz. — Rzuciła Jul.
— I tu cię zaskoczę, bo właśnie, że nie.
Dziewczyny łącznie ze mną popatrzyły na niego z niedowierzaniem.
— No co? Od czasu do czasu zdarza mi się być skromnym.
— To ty w ogóle posiadasz takie słowo w swoim słowniku?
— Jeszcze tu jesteście? Uczta zaczęła się pół godziny temu! Wynocha! Pacjentka potrzebuje odpoczynku!
— Ale proszę pani…
— WYNOCHA!
— Spokojnie, ja to załatwię. — Syriusz wstał z łóżka, wcześniej odstawiając mnie na łóżko i typowym dla niego chwiejnym krokiem — po drodze poprawił włosy — podszedł do pani Pofmrey, która stała przy drzwiach swojego kantorka. — Moje uszanowanie, Madame Pomfrey. Czyż nie uważa pani, że mamy piękny dzień?
— WYNOCHA!
— Ale…
— Jeśli za pięć sekund stąd się nie wyniesiecie, pójdę po opiekunkę waszego domu!
Syriuszowi zrzedła mina. Z nieszczęśliwym wyrazem twarzy podszedł do mnie i szepnął.
— Próbowałem. Przynajmniej w ostatnim tygodniu nie chcę mieć szlabanu u Psychicznej.

Dni dzielące nas od zakończenia roku szkolnego mijały coraz szybciej. Pani Pomfrey dotrzymała swojej obietnicy i nie wypuściła mnie ze Skrzydła Szpitalnego do ostatniego dnia szkoły. Oczywiście dalej nie była zadowolona, bo miałam na skórze jeszcze wiele ran i blizny po poparzeniach.
Zespół All Star opuścił zamek dwa dni po wielkich uroczystościach. Cały zespół przyszedł się pożegnać (Lucas rzucił tylko pa. Pozostali członkowie byli bardziej towarzyscy.).
Tego samego dnia odwiedził nie Hagrid, który przyniósł mi wielki kosz słodyczy własnej roboty.
— Tak właściwie, kim była ta kobieta, z którą widziałam cię w tej kawiarni?
— To moja znajoma, Madame Pietrowa. Kiedyś miała smoka i opowiadała mi w jaki sposób się nim zajmowała. Pierwszy jej zdechł, a następnego komuś oddała. Był za duży i nie mogła trzymać do w domu. Cholibka, mówiła, że prawie spalił jej chałupę, ot co. Zapytałem się, gdzie go kupiła i…
— Hagridzie! Chyba nie…
Brodacz uśmiechnął się.
— Żartowałem, Lily. Wisz, że Gryffindor wygrał Puchar Quiddich’a? James był świetny. Cholibka, on jest najlepszy! Złapał znicz i nawet się nie zmęczył! Tak się cieszył! Mówił, że to dla ciebie!
Przewróciłam oczami.
— Nie wydaje mi się, żeby…
— Ja ci tylko powtarzam co widziałem i słyszałem. James był dumny, jak nie wiem! Tak bardzo się cieszył…
— Powiedz, że pozbyłeś się już tego tygrysa.
— Simby? To lew. Skubaniec popodgryzał mi wszystkie krzaki w ogródku. — Nagle wybuchnął niepohamowanym płaczem. — Uciekł! Biedaczysko uciekł! Wieczorem pobiegł do Zakazanego Lasu i tyle go widziałem. A taki był jeszcze mały! Nie umie zadbać jeszcze o siebie! Mój mały Simba!
— Spokojnie Hagridzie, na pewno się znajdzie.
Olbrzym zaszlochał jeszcze głośniej.
— Skubaniec zawsze za mną chodził! Wszędzie! Ale nie do lasu. Bał się, ot co. I nagle mu się odmieniło. I poszedł.
Jego płacz przerodził się w ryk: pani Pomfery grzecznie go wyprosiła.
W końcu nadszedł ostatni dzień czerwca. Pani Pomfrey w końcu pozwoliła mi opuścić Skrzydło Szpitalne. Pierwsze co zrobiłam po wyjściu, to wróciłam do swojego dormitorium i spakowałam swoje rzeczy. Kufry dziewczyn stały już zapakowane. Musiałam użyć zaklęcia Pakój! Bo inaczej spóźniłabym się na kolację pożegnalną. Przewiesiłam małą torebkę przez ramię i po raz ostatni spojrzałam na nasze dormitorium. Jeszcze nigdy nie było w nim tak czysto. Mimowolnie uśmiechnęłam się na ten widok. Dobiero za dwa długie miesiące tutaj wrócę. Szczerze, to już zaczęłam tęsknić za magią. Ostatni rzut oka i ruszyłam na parter.
Wielka Sala przystrojona była w szkarłatno-złote ozdoby. Wygraliśmy Puchar Domów dzięki wygranej w Quiddich’a i męstwu Pottera (Dumbledore nagrodził go za wiadome zdarzenie stoma punktami, no i jeszcze Gryffingor zdobył 50 pkt za wygrany mecz). Usiadłam za naszym stołem, a Huncwoci przywitali mnie brawami. Ludzie oglądali się za mną. Po szkole krążyło wiele plotek na temat mojego zniknięcia, a każda dużo bardziej nieprawdopodobna od drugiej.
Któregoś dnia przyszedł do mnie Mick Olson nasz Ścigający, który w tym roku zakończył naukę w Hogwarcie i zapytał, czy to prawda, że w środku nocy wymknęłam się z zamku i poszłam do gniazda Akromantul. Oczywiście wyśmiałam go.
Takiej kolacji to dawno nie jadłam! Same przysmaki! A te desery! Po prostu brak słów. W ciągu dwóch tygodni znudziło mi się to całe szpitalne jedzenie: same kaszki i zupy. Ohydztwo. Co prawda dziewczyny i Huncwoci przynosili mi różne smakołyki, ale to nie było to samo. Pewnego dnia Peter podzielił się ze mną nawet czekoladą. Szok.
Z przykrością zauważyłam, że w Pottera wstąpiła nowa chęć do życia. Na drugi dzień po zerwaniu z Lucasem zapewnił mnie, że w przyszłym roku będę jego i w ciągu wakacji nie spocznie, dopóki się ze mną nie umówi. Zabawne, że mieszkamy w różnych częściach Anglii i nie ma możliwości, aby w dwie lub trzy godziny zjawił w Bringhton. No, chyba, że użyłby sieci Fiuu… Lepiej nie.
Dumbledore powstał i z przykrością stwierdził, że profesor Paul Brown, nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią odchodzi na emeryturę.
— Jest! Nie będzie czytał już naszej korespondencji na lekcjach! — Powiedziała Quin zdecydowanie za głośno i cała Wielka Sala wybuchła śmiechem.
W końcu kolacja się skończyła i wszyscy uczniowie zaczęli wysypywać z powozów na stację w Hogsmeade, gdzie stał Expres Londyn-Hogwart. Razem z dziewczynami i Huncwotami zajęliśmy przedział tylko dla siebie. Przez całą drogę żartowaliśmy i wygłupialiśmy się. Huncwoci byli w swoim żywiole. Syriusz wygłosił wspaniały monolog: „Moje włosy, skóra i paznokcie…”.
— Ruda, powiedz jeszcze raz, jak James uczył cie latać na miotle.
Mimowolnie zachichotałam.
— Mam lepszy pomysł! Pokażcie nam!
— Dobra. — Odchrząknęłam i stanęłam na środku przedziału. Miejsce obok mnie zajął Rogacz, ze swoją Zmiataczką.
— Evans, to jest miotła.
Zrobiłam zaskoczoną minę?
— Naprawdę? Przez całe życie myślałam, że właśnie tak wygląda łopata.
— A teraz zrobisz tak. Przerzucisz przez nią nonę, w ten sposób i odbijesz się od ziemi, właśnie tak. A następnie wylądujesz… Auu!
Remus złapał brzozowe witki i pociągnął za nie od tyłu, w efekcie czego Potter spadł z miotły i poleciał na mnie, przygniatając do podłogi.
Jęknęłam.
— Zabieraj swój tyłek z moich nóg!
— Jeśli tak to wyglądało, to nie chcę wiedzieć co działo się później. — Parsknął Syriusz, a ja zrobiłam się cała czerwona.
— Popatrzyłem wtedy w oczy Evans, w ten sposób…
— A ja z całej siły walnęłam pięścią w jego policzek, o tak.
Oczywiście zademonstrowałam mój wspaniały cios. Potter jęknął, a ja wstałam. Miałam zająć miejsce obok Quin, ale chłopak złapał mnie za kostkę i runęłam na drzwi, które ktoś otworzył. Stała w nich Moni, na którą chcąc nie chcąc wpadłam.
Zapiszczała, a ja z trudem powstrzymałam się od śmiechu.
— Wybacz skarbie, ale przedziały dla bezmózgich znajdują się w innym wagonie.
— To czemu tam nie pójdziesz?
— Nie wierzę! Trzeba ten dzień zapisać w kalendarzu! Candie Girl nauczyła się pyskować!
— Kto?
Teraz śmiali się już wszyscy.
— Przyszłam po Laurę.
— Przykro mi, ale Peter zabrał ją na spacer do pewnej słodkiej czarownicy, która sprzedaje słodycze. Z pewnością znajdziesz ją w pierwszym wagonie. Żegnam!
Zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem i odwróciłam się twarzą do przyjaciół.
— Jak ja jej nie znoszę!
— Wiesz, Lily, czasami mi się zdaje, że czytasz w moich myślach. — Powiedziała Quin z szerokim uśmiechem na twarzy.
— Wyjęłaś mi to z ust, Szpilko.
Parsknęłam.
Drzwi do przedziału znowu się otworzyły (Potter już wstał) i stanęli w nich Malfoy, bliźnięta Carrow, nazywane przez Huncwotów Jednojajowe, Crabe i Smarkerus. Wszyscy mieli zadowolone miny.
— Jednak przeżyłaś, szlamo. A miałem nadzieję, że on cię zabije.
W jednej chwili Lunatyk, Łapa i Rogacz stanęli z uniesionymi różdżkami prze de mną. Malfoy miał zadowoloną minę.
—Zamknij się, albo twoje tlenione włosy przestaną być już takie białe!
— Pięciu na trzech? Wydaje wam się, że z nami wygracie?
— Chciałeś powiedzieć sześciu na pięciu. Wydaje ci się, że taka szlama jak ja nie potrafi machać różdżką?
— Lily!
— Ruda!
— Evans! Nie nazywaj się tak!
— Muszę cię zawieźć.
— Widzę, że w końcu przyznajesz się do twojego szlamowatego pochodzenia. Jak dobrze, nie będę musiał ci tak często o tym przypominać.
Z szybkością jakie po sobie się nie spodziewałam, rzuciłam na niego klątwę. W tym samym czasie uczynili to pozostali, no dobra, z lekkim opóźnieniem. Na twarzy Ślizgona pojawiły się zielone plany, wyrosły mu po dwie pary rogów, zaczął dziko pląsać, prawa ręka  była krótsza o połowę, dostał nagłego ataku śmiechy i stracił swoje lśniące tlenione włosy.
—Zabierzcie tego śmiecia z naszego przedziału. — Rzucił ostro Potter, a Ślizgoni załapali swojego kumpla pod pachy i z trudem wyciągnęli go na korytarz.
Huncwoci przez większość drogi najeżdżali na Ślizgonów.
Od czasu zerwania z Lucasem czułam pewną pustkę, która zaczęła wypełniać się, czymś co u mnie stało na równi z miłością, a mianowicie przyjaźnią. Przez ostatnie tygodnie jak nigdy zaczęłam dogadywać się z Huncwotami, którzy przy każdej okazji wygłupiali się.
— Lily, wszystko w porządku?
Popatrzyłam na zatroskane spojrzenie przyjaciółek. Na mojej twarzy pojawił się promienny uśmiech.

— Jak najbardziej. Wiecie co, wydaje mi się, że te wakacje będą najlepsze ze wszystkich.

9 komentarzy:

  1. Aaaaa!!!! Oooooooo!!!!!!
    Wow.
    Niesamowite, naprwdę niesamowite. Tylko czemu tak późno. Żądamy kolejnego rozdziału takiej długości. Teraz. Rozdział świetny, fajnie że wszystko się wyjaśniło, szczególnie to z Dantym ( nie chce mi się właściwie odmieniać). Bardzo mi się podobała końcówka, to z tą pustką. I uśmiechem. Czekam na kolejny rozdział, szczególnie, że będą mistrzostwa w Qudichu i wyniki SUM. Aż jestem ciekawa jakie oceny dostaną Quin, Jul, Łapcia, Lunio, Potter, Peter ( naprawdę się podzielił z Lily czekoladą?) No i oczywiście Ruda. Czyli, krótko mówiąc, kiedy następny rozdział? Czy będzie jeszcze w tym miesiącu? Może Huncwoci wpadną z Jul i Quin do Lily na wakcję i zrobią jakąś Imprezę? Fajnie by było :)
    Pozdrawiam, gratuluję wspaniałego rozdziału i duuuuużo weny życzę,
    Ala

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam napisać:
      Czy imiona zespołu All Star zostały zaczęrpniętę z 1D ? Ja osobiście nie słucham ale koleżanki....
      Ala
      P.S Pierwsza!

      Usuń
    2. Taak ^^
      "Zmusiłam" Milkę do nadania przynajmniej jednego imienia, z czego wyszły aż dwa. :DD Nie powiem, jestem bardzo zadowolona z tego faktu. Wiadomo, Directioner. ^^ Niall — mój ulubieniec <3, Zayn'a kocha moja przyjaciółka, Dante to imię, które ubóstwia Milka (chce nazwać tak swojego syna, zrobi dziecku krzywdę), Lucas to czysty przypadek, a co do Trunks'a, no cóż, moja siostra nałogowo ogląda Anime i jeden bohater tak właśnie się nazywał.
      Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam. ;)
      Gabriela.

      Usuń
  2. Uuuu, długi rozdział ^.^
    A ja tak w sprawie buttonu naszej szabloniarni - Wyimaginowanej Grafiki. Proszę wstawić :)
    Pozdrawiam! ^.^

    OdpowiedzUsuń
  3. dłuuuuuuuugi !!! lubię takie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne. Naprawdę kochm to. Dajcie jak najwięcej Rudej i Pottera.

    OdpowiedzUsuń
  5. OMG! Tak się cieszę, że mi napisałaś o swoim blogu ;) Już zabieram się do czytania :) Jak skończę to oczywiście dam znać co myślę :D
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Niedawno znalazłam link do Twojego bloga i postanowiłam wejść. Nie żałuję! Przeczytałam wszystkie rozdziały i każdy jest tak samo świetny. Już nie mogę doczekać się kolejnej notki. Mam nadzieję, że będzie niedługo. :)
    Serdecznie pozdrawiam i życzę dużo, dużo weny. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Choć jakoś nie miałam okazji komentować na tym blogu siedzę od chyba 30 części. Ale tamte też przeczytałam. Kilka razy.
    Świetny styl, a pomysły boskie. Ładne opisy, a przemyślenia? Czadowe. Piszcie CD!
    Pozdro ;)

    OdpowiedzUsuń