Hej! Na wstępie przepraszam za błędy, które zapewne się pojawią: nie czytałam całości, ale obiecuję, że zrobię to w wolnej chwili i wszystko, a przynajmniej co wyłapię to skoryguję.
Nie przedłużając:
Miłego czytania =)
*************************
Słońce, bezchmurne niebo, wysoka temperatura, gorący
piasek parzący stopy, szum morza
pieszczący nasze wrażliwe uszy i ta wspaniała perspektywa, że nie ma z nami
chłopaków (Huncwoci plus ten zdrajca Kurt). Mówiąc krótko: wypad idealny! Jako,
że Brighton położone jest nad samym morzem, a mój dom dzielą od niego zaledwie
cztery przecznice, razem z dziewczynami punkt godzina dziewiąta rano
wymaszerowałyśmy z posiadłości moich rodziców, przy okazji rzucając ukradkowe
spojrzenie na dom państwa Sweets i ile sił w nogach pobiegłyśmy na plażę.
Jeżeli mam być szczera to byłam wręcz pewna, iż nie zastaniemy tam żywej duszy,
bądź tylko nieliczne osoby, które wybrały się na poranny jogging lub spacer, a
tu niespodzianka! Kiedy znalazłyśmy się na miejscu z każdej strony otaczały nas
tłumy rozchichotanych nastolatków i musiałyśmy się nieźle natrudzić aby przejść
wokół poprzewracanych rowerów i rozłożonych koców, gdzie damska populacja
wygrzewała swoje ciała. Po jakiś piętnastu minutach udało nam się znaleźć
odpowiednie miejsce przy samym morzu.
— Jak wczorajsza randka? — Spytałam kładąc się na
zielonym kocu wyszywanym w palmy. Na nos, podobnie jak dziewczyny, wsunęłam
ciemne okulary.
Quin zrobiła niezadowoloną minę.
— Jeżeli randką chcesz nazwać to, że Syriusz oglądał
się za każdą panną, która koło niego przeszła i zakręciła tyłkiem, to masz
bardzo dziwne zrozumienie tego słowa.
— Ale przecież… To niemożliwe! — Jul udała wzburzoną,
co za dobrze jej nie wyszło, bo próbowała stłumić nagły atak śmiechu.
— Zaraz, czegoś tutaj nie rozumiem. Skoro Blake
przekazał Łapie wszystko to…
— Przekazał, przekazał… — Rzuciła z przekąsem
blondynka, zakładając pasmo włosów za ucho. — Ten dureń powiedział mu, że
potrzebuje asystenta bo coś czuję. Pff… Możecie być pewne, że ten kretyn mnie
popamięta.
— W co nie wątpię. — Szept Jul był przeznaczony
wyłącznie dla mnie i mimowolnie parsknęłam.
— Syriusz był pewien, że coś mi się stało. Pytał się,
czy przypadkiem nie jestem chora. Co za idiota… A kiedy zobaczył mnie tak
ubraną, na chwilę przystanął, a w następnej chwili ściągnął kurtkę bo
stwierdził, że się przeziębię. Gdzie on ma mózg? Ale wiecie co? Powiem wam coś.
— Szpilka wspięła się na łokcie i spojrzała na nas. — Wydawało mi się, że tylko
dziewczyny z Hogwartu tak na Syriusza reagują, a tu taka niespodzianka. —
Zrobiłam wielkie oczy. — Nie dziw się Ruda, Syriusz jest naprawdę przystojny. —
Oparła się na splecionych dłoniach. Po chwili wyciągnęła jedną rękę i zaczęła
kreślić palcem na piasku różne kształty dziwnie przypominające serca.
— No wiesz, tym stwierdzeniem nic nowego nie odkryłaś.
— Zamknij się, Jul. Zaplanowałam już małą zemstę na
Syriuszu, za jego niesubordynację.
— Czy ty w ogóle wiesz co ten wyraz oznacza?
Niepodporządkowanie.
— Właśnie o tym mówię, Ruda. A będzie mi do tego
potrzebny Blake. Biedny Syriusz… — Na twarzy Szpilki pojawił się złośliwy
uśmiech.
— Musisz bardzo go kochać. — Stwierdziłam patrząc na
rozmarzoną minę i jaśniejące oczy Quin, kiedy za każdym razem wymieniała imię
Łapy.
Szpilka poderwała głowę do góry. Zerwała okulary z
nosa, ściągnęła brwi tak, że prawie się ze sobą stykały i usta ściągnęła w
wąską kreskę zadziwiająco przypominając w tym momencie McGonagall. W następnej
chwili jej twarz pojaśniała, a na policzkach wykwitły lekkie rumieńce.
— Skąd wiedziałaś? — Miała lekko podniesiony głos. —
Aż tak to widać? No nie! Muszę bardziej się maskować! Co on sobie o mnie
pomyśli? Pewnie, że jestem łatwa! — Złapała się za policzki i zrobiła zdziwioną
minę, na co parsknęłam.
— Prawie ci uwierzyłam.
— Ruda, ale ja nie kłamię! Toż to czysta prawda. —
Posłałam jej pełne politowania spojrzenie. — Co mnie zdradziło?
— Po pierwsze mina przypominająca Psychiczną, — Jul
zaczęła wymieniać, za każdym razem odginając następny palec. — po drugie, te
rumieńce świadczą tylko i wyłącznie o złości, po trzecie znamy cię już tak
długo i doskonale wiemy, że w życiu nie przyznałabyś się do tego, że zakochałaś
się w Łapię. Coś jeszcze?
— Truśka, jestem z ciebie dumna. Bez mojej pomocy
zauważyłaś aż tyle ważnych aspektów dotyczących naszej kochanej Szpilki!
— Ha, ha, bardzo śmieszne. — Mruknęła niezadowolona
Jul, na co parsknęłam i zmierzwiłam jej
włosy.
— Wiecie co, w tym roku jeszcze z nim nie chodziłam.
— Quin, proszę odpuść sobie chociaż raz.
— Jak myślicie, warto by było przyśpieszyć wrzesień i
przejść do akcji już teraz, czy mam poczekać aż wrócimy do Hogwartu?
Jęknęłam.
— Czy chociaż raz nie mogłabyś sobie odpuścić?
— Zwariowałaś Jul? Wiesz jaka to dobra zabawa? Tylko
sobie wyobraź, że chodzisz z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole. Nie
zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że Syriusz jest najładniejszy na całej kuli
ziemskiej…
— Czy ty przypadkiem czujesz się nie za dobrze? Może
czapeczkę ci pożyczyć?
Quin wyszczerzyła się do mnie.
— Nic mi nie
jest. Wiecie co, jednak poczekam do września, a przez ten czas zabawię się. —
Poruszała znacząco brwiami. — Tak przy okazji, co wczoraj robiłyście kiedy
udałam się na tą… na spacer?
Poczułam gorąco uderzające w moje policzki, które
pośpiesznie zasłoniłam włosami.
— Padłam jak długa. Podróż do Rudej wykończyła mnie i
nie pomogła nawet kawa, którą przyniósł mi Kurt.
— A ty?
— Ja… To znaczy… — Odchrząknęłam. — Nie mogłam zasnąć.
— Rzuciłam niewinnie. Czułam, że dziewczyny przyglądają mi się badawczo. Gdybym
przestała być czerwona…
— Co przed nami ukrywasz? — Jul odgarnęła mi włosy z
twarzy, którą od razu ukryłam w dłoniach.
— Coś ty zrobiła?
— Nie chcecie wiedzieć.
— Niech zgadnę, spotkałaś Jamesa? — Jul znacząco
poruszała brwiami.
— To był horror.
— Opisz. — Rzuciła krótko Quin wpychając sobie batona
do ust.
— Wyobraźcie sobie sytuację: nieprzenikniona ciemność,
gdzie znikający sierp księżyca od czasy do czasu pojawiał się zza gęstych
chmur. Czytacie książkę w nikłym blasku latarki, a tu nagle słyszycie szelest. Cichutki,
złowrogi szelest. I następny. Wasze ciała ogarnia strach i panika. Czujecie, że
wasz oprawca jest coraz bliżej, nabieracie tchu, aby krzyczeć, wzywać pomocy w
nadziei, że nie skończycie żywota w tak młodym wieku, otwieracie usta…
— I co? I co? — Jul była ewidentnie poruszona:
trzymała się ręką za pierś, która szybko opadała i unosiła się.
— Oprawca zachodzi was od tyłu i zasłania usta ręką, a
całe ciało przygniata do ziemi. — Jul wydała zduszony krzyk. — Chcesz uciekać,
ale nie możesz. Seryjny morderca, który ciebie zamorduję zrobi to samo z twoją
rodziną. Poderżnie ci gardło, wypatroszy lub będzie upajał się twoim
cierpieniem. Przed oczami stają ci wszystkie szczęśliwe jak i przykre chwile z
życia, twarze przyjaciół, rodziny oraz wrogów, wiesz, że to już koniec,
pragniesz się oswobodzić po raz kolejny, ale silne ramiona ci na to nie
pozwalają. Zanosisz mogły do Boga, aby z tobą szybko skończył… I w tedy
słyszysz głos tego idioty Pottera.
Quin parsknęła, a Jul, która podpierała ręką twarz
uderzyła czołem w piach.
— Czy za pomocą twoich niestworzonych i wyssanych z
palca historyjkami chcesz wysłać mnie do szpitala?
— Nie, skądże Quin. — Zrobiłam najbardziej niewinną
minę na jaką było mnie w tym momencie stać, czyli zaczęłam się śmiać.
— Czegoś tutaj nie rozumiem. — Jul zmarszczyła brwi. —
Skoro to był on, a kilkakrotnie wspominałaś, że nierozłączny zapach jego perfum
wyczuwasz na milę, to dlaczego się nie domyśliłaś?
Parawan, który ustawiony był jakieś dziesięć stóp od
nas niebezpiecznie zadrżał.
— Jakbyś nie znała tego idioty, zawsze zrobi wszystko,
aby mnie zaskoczyć. Z bólem serca muszę przyznać, że tym razem mu się udało.
Kretyn jeden. Myśli, że ulegnę mu jak zacznie używać przyzwoitego języka i
będzie mnie uwodził na teksty godne Syriusza? Niedoczekanie jego. Drogie panie,
zemsta będzie słodka. — Dodałam z chytrym uśmiechem.
— Taa… Kiedy się z nim całowałaś nie miałaś nic
przeciwko…
Zatkało mnie. Popatrzyłam na Jul, która zasłoniła usta
ręką i zrobiła przerażoną minę.
— Szpiegowałaś mnie? W moi własnym domu?
Niestety odpowiedzi nie było mi dane usłyszeć, bo zza
parawanu wypadły cztery postacie. Blondyn runął na nieziemsko przystojnego
bruneta, z którego gardła wydobył się żałosny krzyk, chłopak o kręconych
włosach, który wcześniej musiał pić wodę był cały mokry i marudził, bo
samoopalacz, który zastosował wczorajszego dnia pozostawi na jego ciele wiele
plam, a wysoki, czarnowłosy chłopak z drucianymi okularami na nosie zrobił
fikołka i upadł zaledwie stopę ode mnie.
— Mówiłem, że to jest zły pomysł. — Powiedział Kurt z
lekkim rozbawieniem w głosie.
— Co wy tu robicie? — Mój głos zaczęły wypełniać
niebezpieczne nuty jakimi była złość.
— Co? O! Ruda! Wy tutaj? W życiu bym się tego nie
spodziewał! Co robicie?
Posłałam Syriuszowi pobłażliwe spojrzenie.
— Mów póki jestem dobra.
— Przyszliśmy na plażę. Co nie wolno?
Zignorowałam Pottera, który podniósł się z piachu i
zmierzwił sobie czuprynę.
— Która im wygadała?
— Nie ja! — Rzuciła pośpieszne Quin i uniosła ręce do
góry. — Tym razem im nic nie powiedziałam, chociaż Łapa użył bardzo
przekonujących argumentów.
Ciekawe jakich…
Przeniosłam wzrok na Jul.
— Ja też nie… Jak możesz mnie podejrzewać? No wiesz
co? — Zbliżyłam swoją twarz do jej, co nie było trudne, bo leżałyśmy obok
siebie.
— Jul, czy chcesz mi o czymś powiedzieć?
— Nie patrz tak na mnie. Zaczynam się ciebie bać! To
nie byłam ja… Ja tylko…
— Tak…?
— Och, no dobra! Przyznaję się! James użył wobec mnie
argumentów nie do odrzucenia.
Popatrzyłam na Pottera z nienawiścią wypisaną na
twarzy, przenosząc wzrok na zmieszanego Remusa, który stał z tyłu z założonymi
rękoma na piersi.
— Nie trudno domyślić się jakich.
— Oj, nie złość się. Przecież wiesz, że tam gdzie jest
ta czwórka zawsze jest wesoło.
— Jeżeli ci to nie pasuję, to obiecuję, że dzisiaj
będę poważny. — Powiedział Syriusz kładąc się obok mnie na kocu.
— Nie za wygodnie ci?
— Szczerze? Brakuje poduszki.
Posłałam mu pełne niedowierzania spojrzenie.
Nie, nie ucieknę. Po raz pierwszy w życiu nie zachowam
się jak ta cholerna księżniczka, o których tak wiele razy czytałam w książkach.
— Ooo! Chipsy! — Krzyknął Black i zabrał opakowanie
sprzed nosa Szpilki, która zrobiła oburzoną minę.
— Ej! Kup sobie swoje!
— Łapo, nie odwracaj się, ale tamte dwie dziewczyny
pożerają cię wzrokiem. — Rzuciłam rozbawionym tonem.
Syriusz wzruszył ramionami.
— Nic dziwnego. Jestem boski jak posąg Dawida.
— I równie pusty w środku. — Na twarzy Quin pojawił
się sarkastyczny uśmiech.
— Wy niby co? Zamierzacie tak stać i się na nas
patrzyć? — Powiedziałam patrząc się znad szkieł okularów przeciwsłonecznych. —
Tak, do ciebie mówię Kurt. I do waszej dwójki też. — Wskazałam podbródkiem na
Remusa i Pottera. — Na co czekacie? Weźcie ten koc i nie róbcie takich
zdziwionych min.
— Lily, dobrze się czujesz? — W głosie Kurta słychać
było nutkę paniki.
— Jeszcze tak, ale nadal będziesz zasłaniał mi słońce,
to stracę dobry humor. — Próbowałam przybrać groźny ton głosu i nawet to mi się
udało, ale jak na złość efekt musiał zepsuć uśmiech, który zagościł na mojej
twarzy.
Remus poszedł po koc i cała trójka wygodnie rozłożyła
się na jego niebieskiej powierzchni z wieloma kołami w odcieniach tego koloru.
Na przeciwko mnie leżał Kurt, po jego lewej stronie Potter, a naprzeciwko Quin
Lunatyk, który co chwilę
— Rudy człowieku, czy coś przegapiłem?
— Po pierwsze nie mówi się z pełnymi ustami, świadczy
to o twoim wychowaniu, a raczej jego braku, a po drugie, co masz na myśli?
— No nie wiem, jesteś taka rozkojarzona. — Syriusz
poruszał znacząco brwiami.
— I podejrzliwie miła. — Dorzucił Kurt. Wystarczyło mi
jedno spojrzenie w kierunku tej burzy kręconych włosów, aby wiedzieć, iż
doskonale wie co się wczoraj wydarzyło.
— I co jeszcze? Może pogodziłam się z moją siostrą?
— Mówimy o rzeczach prawdopodobnych, a nie o cudach.
Parsknęłam.
— Taa… Jestem prawie pewna, że nawet magia by nam w
tym nie pomogła.
Mój ostatni komentarz wywołam burzliwą dyskusję: Jak
to mugole radzą sobie bez użycia magii. Kurt zapalczywie bronił swojego
stanowiska, które Potter razem z Jul ciągle kwestionowali.
Ich paplanina nie miała końca. Co chwilę wybuchaliśmy
niepohamowanym śmiechem i muszę przyznać, że pomimo tak krótkiej rozłąki,
stęskniłam się za Syriuszem. Ale czy tylko za nim? Nasuwa się tutaj na myśl
tylko jedna postać. James Potter.
Kilkakrotnie rzuciłam przelotne spojrzenie w jego
stronę, ale chłopak zdawał się całkowicie mnie nie dostrzegać. Cóż, szczególnie
mi to nie przeszkadzało.
Nawiązując do wczorajszego wydarzenia. Poniosło mnie.
Za bardzo. Niestety jestem świadoma tego co zrobiłam i teraz tego żałuję. Nie
zrozumcie mnie źle. Lubię się z nim całować, ale nic poza tym (Boże! Jaka
jestem płytka!). Ale czy na pewno? Wczoraj wydawało mi się to znakomitym
pomysłem: taka mała odskocznia od Lucasa, lecz dziś wiem, że ta sytuacja była
kategorycznym i niepodważalnym błędem, którego w przyszłości za wszelką cenę
będę musiała unikać, tym samym ograniczyć spotkania z Potterem, bo większość
sytuacji właśnie tak się kończy. Kurcze, chłopak dobrze wie jak zbajerować
kobietę. Jest w tym świetny. Nawet lepszy od Quin, do której faceci wręcz lgną.
Ale wracając do Pottera: stwierdzenie, że mnie pociąga… Cóż, chyba troszkę
przesadziłam. Zawsze uważałam, że ma piękne oczy w kolorze orzecha i nawet te
wiecznie rozczochrane włosy, które ciągle mierzwił dawały mu to coś. Nie
zmienia to faktu, że go nie kochałam, ani nie byłam zauroczona. Wiem, że w ten
sposób mogło to wyglądać, lecz to nie prawda.
Bycie samolubnym jest straszną cechą i u każdego człowieka
w pewien sposób się ona ukazuje. Nie pozostawałam wyjątkiem. Przez chwilę
miałam nadzieję, że pomoże mi posklejać kawałki mojego serca, które ciągle
mocno krwawiło. Przerażała mnie myśl, że w ten sposób postępuję, ale wczoraj o
to nie dbałam. Musiałam spróbować. Nie wyszło. Możecie mnie wziąć za
zgorzkniałą krowę, która myśli tylko o sobie i nie liczy się z uczuciami
innych. Powtórzę: musiałam się przekonać czy to pomoże. Jak widać nie. Czułam
się fatalnie z tego powodu, że w tak podły sposób wykorzystałam Pottera, ale…
To nie tak, że go nienawidzę. Od naszej ostatniej przygody zaczęłam inaczej na
niego spoglądać, nie z góry i starałam przestać oceniać go powierzchownie, co
nie było takie proste. Ciągle widziałam tego samego zuchwałego i zarozumiałego
chłopaka, który wiesza ludzi pod sufitem i czerpie z tego radość. Jednak te
cechy zaczęły być przysłonięte przez inne. Nie potrafię do końca ich nazwać.
Czy to była opiekuńczość? A może całkowicie coś innego? Sama nie wiem. Jakby
jego oczy właśnie teraz otworzyły się na otaczający go świat.
Wczorajsze wydarzenie na pewno zapadnie w mojej
pamięci. Nauczyłam się dzięki niemu jednego: miłość musi przeminąć i nie da się
jej zatuszować ani sprawić by zniknęła ot tak, bo znalazł się ktoś, kto jest
chętny aby stłumić twoje wcześniejsze uczucia. Wykorzystywanie innych jest złe
i nigdy więcej tego nie zrobię, a nawet jeśli to obiecuję, że nie będzie to
nikt z mojego najbliższego grona.
Poczułam, że ktoś mnie przekręca na plecy, a następnie
łapie za ręce i kostki, a następnie unosi do góry. Byłam tak bardzo zaskoczona,
że nawet nie próbowałam protestować, kiedy Black i Sweets wrzucili mnie do
zimnej i głębokiej wody. Kiedy wynurzyłam się nad powierzchnię, wypluwając z
ust mnóstwo cieczy, oczywiście nie pomyślałam, żeby zamknąć usta, usłyszałam
głośne śmiechy ze strony moich przyjaciół. Linia wody sięgała mi do połowy
piersi.
— Za co?! — Ryknęłam, odgarniając do tyłu mokre pasma,
które przykleiły się do mojej twarzy.
— Wybacz Ruda,
ale trzy razy z rzędu nie śmiałaś się z moich wspaniałych dowcipów, więc
musieliśmy użyć radykalnych środków.
Posłałam Syriuszowi mordercze spojrzenie.
— Nie żyjesz Black.
Już od samego morderczego spojrzenia mógł paść trupem
— niestety to się nie stało. Kiedy tylko wyszłam ze zbiornika, pobiegłam w
stronę Syriusza, który wiedząc co się święci w dał drapaka i zaczął zgrabnie
omijać wszystkie koce. Nie chwaląc się, mój slalom był godny mistrza.
Wielokrotnie Potter stawiał przede mną dziwne, aczkolwiek wymagające dobrej
kondycji zadania na lekcjach pojedynków i taki bieg był dla mnie pryszczem.
Problem polegał na tym, że Black, chociaż ni e osiągał poziomu olimpijskiego,
biegł dość szybko i gdyby nie fakt, że posłał jakiejś miedzianowłosej
dziewczynie olśniewający uśmiech, w efekcie czego zagapił się i przewrócił na
molo w kształcie litery u, nie dogoniłabym go. Szybko się podniósł i chciał
ponownie ruszyć, ale zaskoczyłam do i wskoczyłam na jego plecy.
Kątem oka zobaczyłam, że entuzjazm ów dziewczyny do
Syriusza opadł. Mimowolnie kąciki moich ust wykrzywiły się w szerokim uśmiechu.
— Ruda złaź ze mnie! Jesteś cała mokra! Przez ciebie
nierówno się opalę.
Parsknęłam.
— Możesz być pewien, że tak łatwo się mnie nie
pozbędziesz.
— Tak też myślałem, dlatego przejdziemy do planu B.
— Co? Nie! — Krzyknęłam widząc co planuje.
Nie zdążyłam się puścić. Black rzucił się tyłem do
wody, tak, że to ja uderzyłam plecami o taflę wody. Moje plecy przeszył ból,
który w tym momencie skojarzył mi się z ogniem. Tak, wiem, złe porównanie. Nie
mając wyjścia puściłam się Łapy i wypłynęłam do góry.
Kiedy byłam mała razem z Kurtem spędzaliśmy wiele
czasu nad wodą. Od zawsze było wiadome, że jego największą miłością jest woda.
Na drugim miejscu uplasowała się muzyka, w końcu nauczył się grać na chyba
trzynastu instrumentach, nie jestem pewna. Już dawno straciłam rachubę, a na
trzecim plastyka, której poświęcał najwięcej czasu. Dwa wyżej zamiłowania to
relaks, a rysunki były jego pasją.
W wieku pięciu lat wyśmiewał się ze mnie, że nie umiem
pływać. Nie mógł zrozumieć jak to możliwe, skoro ciągle siedziałam w wodzie.
— Musisz machać rękoma w ten sposób, widzisz? A nogami
tak. I cała filozofia. Nic trudnego. Nawet tobie nie powinno to sprawiać
problemu.
Pamiętam, że ten złośliwy komentarz dotknął mnie do
żywego i chcąc udowodnić mu i jednocześnie sobie, że potrafię, wskoczyłam w sam
środek basenu i prawie się utopiłam. Kurt wyłowił mnie spod wody i tak naprawdę
od tamtej pory staliśmy się przyjaciółmi. Przez następne dni jęczałam rodzicom,
żeby zapisali mnie na zajęcia z pływania. W końcu ulegli i dobrze, bo woda, do
której wpadliśmy kryła nas chyba trzykrotnie.
— Trzeba było puścić. — Pogroził mi palcem Black,
który właśnie wypłynął na powierzchnie.
— Zwariowałeś? NIE UMIEM PŁYWAĆ! — Oczywiście
kłamałam.
Zaczęłam udawać, że z trudem utrzymuję się na
powierzchni i raz po raz zanurzałam się pod wodę.
— Przestań kłamać. Dobrze wiem, że potrafisz pływać.
Zanurzyłam się jeszcze raz i nie wypłynęłam. No dobra,
niepostrzeżenie zanurkowałam i popłynęłam w stronę Blacka, który z rozpaczą
zaczął szukać mnie pod wodą. Wynurzyłam się kilka stóp od miejsca, w którym
wcześniej się znajdowałam. Syriusz co chwilę znikał pod taflą wody, a na jego
twarzy malowała się panika. Bynajmniej tak mi się wydaje, bo znajdowałam się
dokładnie za jego plecami.
— O nie! Kurt mnie zabije! Ruda, przestań się
wygłupiać! — Tak, zdecydowanie słychać
było strach.
Chciał się zanurzyć po raz kolejny, ale uznałam, że
już wystarczająco go przestraszyłam. Szybko podpłynęłam do niego i złapałam go
za ramiona.
— Nabrałam cię. — Szepnęłam do jego ucha i od razu
zaczęłam płynąć w kierunku brzegu.
— Ruda! — Był wściekły. Nawet bardzo. — Jak mogłaś?! —
Musiał płynąć bardzo blisko mnie, bo pomimo rozchlapującej się dookoła wody
doskonale słyszałam jego głos. — Czy ty wiesz co ja przeżyłem?
— Też cię kocham, były braciszku!
Wyskoczyłam na brzeg. Poczułam, że moje ciało drży z
powodu zimna spowodowanego nagłą zmianą temperatury. Z rudych do pasa włosów
skapywały strugi wody, które rozwiewał zimny powiew wiatru. Nie zdążyłam zrobić
nawet jednego kroku, bo złapał mnie za nadgarstek obracając twarzą do niego.
Oczywiście mój wzrok napotkał umięśnioną klatę, od której niechętnie odwróciłam
wzrok i spojrzałam wyzywająco na Łapę.
— Zamierzasz dać mi klapsa jakbym była niegrzeczną
dziewczynką?
Wyszczerzył się do mnie.
— Czy ty aby nie próbujesz ze mną flirtować?
Zrobiłam oczy niewiniątka.
— Uznaj to za małą rozgrzewkę przed prawdziwym
wyzwaniem.
— Wiesz co Ruda? — Przerzucił swoje ramie przez mój
kark i ruszyliśmy pomiędzy rozłożonymi ręcznikami — Na szczęście w tej
dziedzinie jestem mistrzem.
Prychnęłam.
— Udowodnij.
— Co?
— Podejdź do jakiejś dziewczyny i umów się z nią.
Łapa popatrzył na mnie jak na osobę, która ma nierówno
pod sufitem.
— Czy ty aby na pewno jesteś świadoma tego co mówisz?
Masz przed sobą prawdziwego Boga, któremu nie oparła się żadna dziewczyna i
każesz mi to udowodnić? Z nieznajomą?
— Wiedziałam, że to zadanie cię przerośnie. Prawda
jest taka, że najpierw musisz poznać grunt, a dopiero później zabierasz się do
działania. — Poklepałam go po ramieniu. — Nie martw się, nie powiem o tym
nikomu. Może.
Takich oskarżeń nawet on nie mógł wytrzymać. W jednej
chwili przez jego twarz przemknął gniew, który przerodził się coś na miarę
wyzwania. Na jego twarzy pojawił się
wyraz, który mógł być zapowiedzią flirtu. Jego oczy nagle pojaśniały, a usta
wygięły się w Huncwockim uśmiechu.
— To patrz.
Black odwrócił się i podszedł do pierwszej dziewczyny
jaką zobaczył. Na jego nieszczęście była to koleżanka Petunii, bodajże Camile,
ów blondynka, którą spotkałam pamiętnego dnia na podjeździe razem z Blake’iem,
Richardem oraz moją siostrą.
Nie poszłam za nim, ale udało mi się usłyszeć głos
przyjaciela:
— Hej mała! Zauważyłem, że gapię się na ciebie od
dwudziestu minut!
Przewróciłam oczami. Nie zdążyłam zrobić nic więcej,
bo poczułam, że ktoś zasłania mi oczy.
— Zgadnij kto to. — Usłyszałam męski, głęboki głos,
którego nie mogłabym pomylić z żadnym innym.
Oprawca słysząc, że nie odpowiadam odsłonił mi oczy i
obrócił o sto osiemdziesiąt stopni.
— Tęskniłaś? —
Białe zęby odsłonił w oszałamiającym uśmiechu, na który musiały mdleć wszystkie
dziewczyny. Niestety, albo na szczęście on na mnie nie działał.
— Powiedziałabym, że tak, ale nie lubię kłamać.
— Mówił ci już ktoś, że zieleń podkreśla kolor twoich
oczu? A to skąpe bikini idealnie uwydatnia twoje zgrabne pośladki?
— Teraz ja ci coś powiem. — Nachyliłam się do jego
ucha. — Jesteś prostakiem, Blake.
Zrobiłam krok do tyłu. Gdzie jest Syriusz?!
— Jesteś piękna jak kwiat róży. Najwspanialszy, najokazalszy
pąk, który właśnie rozkwitł pod wpływem gorącego słońca. Tak urodziwej
niewiasty me oczy jeszcze nie spotkały. Nie mogę przestać o tobie myśleć.
Jesteś jedna na milion.
— Takie też są twoje szanse.
— Podaj mi jeden sensowny powód, dla którego ciągle
mnie odtrącasz.
No nie! Kolejny namolny dupek, który myśli, że jest
najwspanialszym przedstawicielem swojego gatunku.
Oparłam ręce na biodrach i mierzyłam go wzrokiem. Był
przystojny, nie przeczę, tylko szkoda, że taki głupi. Idealny kaloryfer musiał
być wynikiem wielu godzin spędzonych na siłowni i morderczemu wysiłkowi jakiemu
poddawał swoje ciało podczas każdej sesji treningowej. Na biodrach opuszczone
miał bokserki-kąpielówki z Myszką Miki. W ciemnych włosach tańczyły promienie
słoneczne, które sprawiały, że jego ciemna czupryna przybierała prawie nie
dostrzegalny miedziany odcień. Prezentował się fantastycznie, ale na mnie nie
robił najmniejszego wrażenia.
— Należymy do dwóch różnych światów.
— Nie rozumiem. Jeżeli chodzi o to, że jestem o rok starszy
i cholernie popularny, a ty szarą myszką… Uwierz, dla mnie to bez znaczenia.
— Nie, chodziło
mi raczej o to, że jesteś głupi, a ja całkowitym twoim przeciwieństwem.
— Umówimy się?
Nawet nie
zauważyłam, kiedy Blake zbliżył się do mnie, a następnie objął mnie w talii, by
na koniec przysunąć mnie do swojego torsu. Pochylił się nade mną, w ten sposób,
że musiałam spojrzeć w jego niebieskie oczy, spowite wachlarzem gęstych,
czarnych rzęs. Były piękne. Szkoda, że tego samego nie mogę powiedzieć o ich
właścicielu, który przyprawiał mnie o mdłości.
Już dawno wywnioskowałam, że facetów nie można oceniać
po wyglądzie. To tak, jakbym kupowała książkę, bo miała ładną okładkę. Pomimo
przykuwającemu wzrok opakowaniu, treść okazywała się fatalna i nie warta swojej
ceny. Z płcią przeciwną było tak samo, a najlepszym tego przykładem był Blake.
— Co mówiłeś? Wybacz, nie zrozumiałam. Wiesz, jak
otwierasz buzię, to wydobywa się z niej bełkot szalonego kosmity.
Spróbowałam się od niego odsunąć, ale ciągle mnie
obejmował.
— Dlaczego ciągle mnie odtrącasz.
— Już mnie o to pytałeś.
— Lily, Lily, Lily… Czy ty tego nie widzisz? Między
nami jest chemia. Sama pomyśl, jaka będziesz fajna, kiedy pojawisz się u mego
boku na najbliższym meczu.
Nie odezwałam się. Głos uwiązł mi w gardle, a przez
całe ciało przebiegły mi dreszcze.
— Widzisz! Już
na samą myśl drżysz.
Nie wytrzymałam. Zacisnęłam dłoń w pięść, lecz po
chwili ją rozluźniłam. Skoncentrowałam się na złości, którą odczuwałam do
Blake’a. Musiałam dać jej upust. Szramę na dłoni przeszył lekki, prawie
nieodczuwalny ból. Po prostu wbiłam mu łokieć w brzuch.
Chłopak wytrzeszczył na mnie oczy, a następnie padł na
piasek, wijąc się ze śmiechu.
Śmiechu?!
— Wiedziałem,
że jesteś nieobliczalna, ale tego to się nie spodziewałem. Nawiasem
mówiąc, nie jesteś dobra w wymierzaniu
ciosów.
— Ruda? Co się dzieje? — Obok mnie pojawił się
Syriusz, który nie miał zbyt zadowolonej miny.
— Świetnie. Po prostu wspaniale. Nie mogłeś pojawić
się kwadrans wcześniej?
— Jak ja uwielbiam takie laski.
Złapałam Łapę za łapę i pociągnęłam w głąb plaży.
— Liluś! Kiedy randka?! — usłyszałam za plecami krzyk
Blake’a i gdyby nie to, że Syriusz złapał mnie za rękę (hm… przed chwilą to ja
go trzymałam) to wróciłabym się do niego i bez wyrzutów sumienia podbiła oko.
No dobra, może bym go nie biła, ale na potyczce słownej mogłoby się to nie
zakończyć.
— Ugh! Jak ja go nienawidzę!
— Kto to właściwie jest? — Syriusz dusił się ze
śmiechu.
— Mugol. — Rzuciłam tonem, który mógł świadczyć o tym,
że to grzech. Prawda jest taka, że nie miałam przeciwko osoba nie-magicznym
kompletnie nic, ale w obecnej sytuacji, kiedy byłam wręcz wściekła, nie
zwracałam uwagi na takie drobiazgi jak ton mojego głosu, a tym bardziej co
mówię.
— Zauważyłem. A więc?
— Ukochany mojej wspaniałej siostry, która ubzdurała
sobie w tej pustej głowie, że chce odbić jej Blake’a. Ugh! Jedno warte jest
drugiego. — chciałam w coś kopnąć, ale że znajdowaliśmy się plaży i dookoła
otaczał nas piach, nie mając za durz echo wyboru po prostu uderzyłam stopą w
ziemię, która uniosła się na niewielką wysokość w powietrze.
Syriusz parsknął.
— Co cię tak śmieszy?
— Zabawne. Pamiętasz tą dziewczynę? Tą do której
poszedłem? — Kiwnęłam głową. — Twierdziła, że chodzi w tym, no jak mu tam?
— Blake. — Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego
słów. — Co?! — Z wrażenia aż się zatrzymałam. — Petunia o tym wie?
Wyszczerzył się do mnie.
— Jaja sobie robisz.
— Dalej nie mogę zrozumieć, jakim prawem opierała się
mojej błyskotliwej i skromnej osobie aż przez siedemdziesiąt dwie sekundy.
— To ty do tylu potrafisz liczyć? — Wyszczerzyłam się
do Łapy, który odwzajemnił uśmiech.
— Widzę, że dobry humor ci powrócił.
— Lepiej mów co powiedziała ci Camile.
— Kto? Aaa… Wspomniała coś, że Blain…
— Blake. — Poprawiłam go automatycznie.
— No, właśnie on. Mówiła, że są razem od czterech
miesięcy i że Klein… — Podrapał się po głowie. — Nie jestem pewien, za bardzo
rozpraszał mnie jej dziwaczny uśmiech kiedy mówiła. — Zmarszczył brwi. — To
miało coś wspólnego z twoją siostrą.
— Z Petunią? No wyduś to wreszcie z siebie!
— Nie wiem, nie pamiętam. — Przyznał żałośnie. Błysk w
jego oku podpowiadał mi, że kłamie.
Zatrzymałam się i popatrzyłam mu w oczy.
— Syriusz, chodzi o moją siostrę. Może nie zachowujemy
się jak rodzina, ale ona nią jest. Powiedz mi.
Westchnął.
— Nie patrz tak na mnie. Nie wiem o co chodzi. Jak tam
ty i James? — Syriusz poruszał znacząco brwiami. — Jesteście razem? Rogacz nie
chciał mi nic powiedzieć.
Jako jedyny wiedział jak skutecznie zmienić temat
rozmowy, abym nie wróciła do poprzedniego.
Tym razem to ja westchnęłam.
— Nie. Możemy o tym nie rozmawiać? I tak czuję się
wystarczająco winna.
— O nie, teraz nie masz już odwrotu.
Nie było odwrotu. Syriusz złapał mnie za łokieć,
złapaliśmy swoje ubrania i ruszyliśmy do pobliskiej lodziarni. Zimne desery co
prawda nie były tak znakomite jak te z ulicy Pokątnej, ale czymś trzeba się
zadowolić. No dobra, serwowane tutaj lody plasowały się na drugim miejscu na
mojej pokaźnej liście.
Zamówiliśmy dwa desery: mój o smaku jabłkowo-gruszkowym
oblany polewą truskawkową, a Syriusza cały czekoladowy.
Zajęliśmy miejsca na całkowicie pustym tarasie
znajdującym się na piętrze. Z nieba sączył się żar, który dawał o sobie znać
szczególnie dlatego, iż nie było żadnych parasoli. W powietrzu unosił się
zapach morza, do którego całkowicie nie pasował swąd spalin.
— A więc?
Włożyłam sobie łyżeczkę do ust, czym uzyskałam
dodatkowych kilka sekund na zastanowienie się.
Przyjrzałam się Syriuszowi. Mięśnie jego twarzy były
napięte, przez co jego przystojna twarz wydawała się poważna, a jednocześnie
starsza o kilka ładnych lat. Włosy, zawsze perfekcyjnie ułożone były w
nieładzie dodając mu uroku. Na umięśniony i opalony tors nie zarzucił żadnej
koszulki, przez co przyprawił o palpitacje serca ekspedientkę, która przez
chwilę nie mogła ‘powrócić na ziemię’. Wciągnął jedynie szorty. No i trampki.
Taa… Założył je na plażę. A myślałam, że to Kurt ma z nimi poradzone. W każdym
bądź razie, Black prezentował się nienagannie.
Czego z pewnością nie mogłam powiedzieć o sobie.
Za długie rude włosy były splątane w kilku miejscach,
tworząc nieatrakcyjnie wyglądające kołtuny. Oczywiście spróbowałam je rozczesać
palcami, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Przez zbyt chudą talię można
było zobaczyć zarys kilku żeber (kiedy ja tak schudłam?), no i pozostawał
jeszcze jeden problem: Chcę kolczyka w pępku, a go nie mam! Ubrana byłam w
krótkie szorty i bluzkę na szelki w kolorze indygo. No i sandały. Całość nie
prezentowała się za szczęśliwie, a jeżeli mam porównywać się z Syriuszem. Cóż,
wiele nie trzeba mówić.
Przez cały czas patrzył się na mnie z wyczekiwaniem.
Niby co miałam mu powiedzieć? Najlepiej
prawdę. Usłyszałam cichy głos w swojej głowie. Ale czy byłam na to gotowa?
Wiedziałam jedno: prawdę, która dotyczyła innych osób mogłam śmiało mówić. Ta o
mnie, wolałabym aby pozostała tajemnicą.
Westchnęłam.
— Wykorzystałam go.
Zaniemówił na chwilę.
— Zgwałciłaś go? — Posłał mi jednocześnie rozbawione i
poważne spojrzenie.
— Nie! Oczywiście, że nie!
— Lily?
— Wiem, że zrobiłam źle, ale… Syriusz, ja go ciągle
kocham. — Wyszeptałam.
— Jamesa? Moje gratulacje!
Popatrzyłam na niego smutnym wzrokiem.
— Lucasa.
Jego uśmiech powoli zaczął znikać z jego ust. Rysy
twarzy zaczęły powoli tężeć, a wargi ściągnęły się na ułamek sekundy w wąską
kreskę. W tym momencie do złudzenia przypominał Psychiczną. Znaczy się panią
profesor McGonagall.
— Niech zgadnę
jak to było: siedzieliście na przykład nad basenem, dobra? — Jego głos był
spokojny. Zero wzburzenia, czy gniewu. Przemawiał jakby nic się takiego nie
stało. Rzeczowy ton przyprawił mnie o ciarki na plecach. Sto razy wolałabym,
aby na mnie nakrzyczał. Przynajmniej wtedy poczucie winy nie zrosłoby tak
bardzo. — Była północ, a on się do ciebie zakradł. Przestraszyłaś się, a on cię
uspokoił. Rozmawialiście, a on przyznał, nie, raczej stwierdził, że ciągle mass
złamane serce. Nie wyprowadziłaś go z błędu, co zresztą nim nie było. Zapewne
rzucił tekst typu: ‘Masz złamane serce. Pozwól, że je posklejam’. W dodatku
padło pytanie o twoje największe marzenie, powiedzmy, że to pocałunek w
deszczu. Ty spytałaś o jego. Odpowiedział, aby teraz zaczęło padać. I bum!
Lunął z nieba deszcz, a wy popadliście w swoje objęcia, i nie było już odwrotu.
Całowaliście się namiętnie, a tobie się to nawet podobało. By przygoda była
lepsza, straciłaś równowagę i wpadłaś do basenu nie przestając się z nim
całować. Kiedy w końcu oderwaliście się od siebie poszliście do altanki i
spytałaś się co tu robi. Odpowiedział, że przyjechał dla ciebie. Coś ominąłem?
Pokręciłam przecząco głową.
— Świetnie. Uznałaś, że skoro tyle razy całowałaś się
z Rogaczem, to nie szkodziłby i kolejny raz, tyle że miałaś w tym ukryty cel.
Jak sama to znakomicie ujęłaś wykorzystałaś go. — Chciałam krzyknąć, aby
przestał, że zrozumiałam swój błąd i jest mi przykro. Każde następne słowo,
które padło z jego ust, było niczym nóż, który ciął moją skórę, przyprawiając
ciało o niewyobrażalny ból. Ale czy na to sobie nie zasłużyłam? Czy właśnie tak
nie postąpiłam? Zachowałam się samolubnie i dobrze o tym wiedziałam. Zraniłam
tym nie tylko siebie, jak i Pottera. Nie odezwałam się słowem. — Uznałaś, że
warto pobawić się czyimiś uczuciami, skoro twoje serce jest zniszczone,
potłuczone w drobne kawałeczki. Nie myślałaś wtedy o żadnych konsekwencjach.
Liczyło się dla ciebie tylko to, aby przerwać tą passę, którą spowodowało
rozstanie ze Smitch’em. W ten sposób nadzieja zagościła w sercu Rogacza, iż w
końcu tobie na nim zależy. Naiwniak. Tak naprawdę bawiłaś cię nim przez cały
czas. Przez cały rok: najpierw spróbowałaś wyleczyć złamane serce po Night’ie,
teraz po Lucasie. Właśnie w tym momencie historia zatoczyła koło. Za pierwszym
razem podziałało — w pewien sposób sama to przyznałaś. Podczas lekcji Obrony
przed Czarną Magią, kiedy Brown zabrał wam waszą korespondencję. — Prychnął. —
Już wtedy coś mi nie pasowało. Wiedziałem, że coś jest z tobą nie tak. Rogacz
stał się pocieszeniem, po nieudanym związku. Wczoraj stało się to samo.
Pragnęłaś wyżyć się na kimś, kto pierwszy stanie u progu twojego domu. Zapewne
gdyby był to Smarkerus to padłabyś w jego ramiona. — To był cios poniżej pasa.
Zacisnęłam dłonie na pucharze. — Ale to znowu był James, który kocha cię jak
głupi i marzy o tym, że w końcu będziesz tylko i wyłącznie jego. Stał się dla
ciebie zabawką, której nie można kupić w żadnym sklepie. Był pod ręką, więc chcąc
na chwilę zapomnieć o uczuciu rzuciłaś się mu na szyję i jakoś poszło. Z
pewnością liczyłaś na to, że nikt nie pozna twojego małego sekreciku. Przykro
mi. Już dawno cie przejrzałem. Zachowujesz się samolubnie, myślisz tylko o
sobie i nie patrzysz na to, co pomyślą, bądź poczują inni. Krzywdzenie ich
sprawia ci przyjemność, a szczególnie Jamesa, który zawsze do ciebie przybiega,
nim spłynie po policzku chociaż jedna łza. — Syriusz westchnął teatralnie. — Lily,
— Jego głos był wręcz łagodny, niemalże kojący. Bolało to jeszcze bardziej. — Najwyższa
pora dorosnąć. Musisz się zmienić. Nie możesz traktować ludzi jak zabawki, bo
kiedyś oni w ten sam sposób postąpią z tobą.
Syriusz przejechał wierzchem dłoni po moim policzku.
Skórę miał mokrą. Nie zdawałam sobie sprawy, że płaczę. Musiałam wyglądać na
zdruzgotaną i załamaną ( co nie mijało się z faktem, że właśnie tak się
czułam), bo Łapa popatrzył na mnie współczuciem, które niemalże od razu
zniknęło, a jego twarz ponownie skamieniała.
Miał rację. Każde jego słowo było całkowicie prawdziwe
i brakowało tylko tego, aby nazwał mnie wcielonym złem. Za każdym razem kiedy
otwierał usta czułam się coraz gorzej. Ten monolog Syriusza… Monolog, ale nie
taki, jakiego ludzie oczekują.
Patrząc na niego zamglonym wzrokiem zauważyłam, że
jest z siebie dumny. Dupek. Ale to prawda. Muszę się zmienić. Ale czy chciałam?
Czy byłam na to gotowa? To bez znaczenia. Musiałam tego dokonać. Wykorzystałam
Pottera wiele razy, to fakt, chociaż na swoją obronę muszę przytoczyć fakt, iż
nie zawsze robiłam to świadomie. Do diabła! Jak mam się zmienić, skoro wydaje
mi się, że krzywdzę ludzi, ot tak, bez wyrzutów sumienia? Było ze mną coraz
gorzej. Potrzebowałam pomocy.
A co z moim charakterem? Czy on też musi ulec zmianie?
Stosowanie ironii oraz sarkazmu stało się moją częścią. Czy z tego też muszę
rezygnować? A Syriusz? On ciągle używa swojego uroku osobistego i oczarowuje nim
kobiety, które lgną do niego jak muchy. Czy on może flirtować, a ja muszę się
pozbyć mojej naturalnej broni, jaką były potyczki słowne? Nie wiem, czy jestem
w stanie z tego zrezygnować, ale jedno było pewne. Czas na zmiany.
— Nie chcę być taka. — Wyszeptałam.
— To się zmień.
Popatrzyłam mu w oczy.
— Pomóż mi.
Syriusz przyglądał mi się uważnie bez żadnego wyrazu
twarzy. Trwało to tak długo, że zwątpiłam, iż zamierza cokolwiek powiedzieć. W
końcu na jego twarzy wykwitł Huncwocki uśmiech.
— Szykuj się na zmiany mała.
— Widzi pani tą piękną, rudowłosą śliczność? Tak, tą. —
Syriusz wskazał na mnie, nie spuszczając wzroku z fryzjerki, która nas
obsługiwała. — Potrzebuje zmiany. Radykalnej. Wie pani… Mogę się zwracać do
pani po imieniu? Wiesz — Tutaj zerknął na plakietkę, która była przyczepiona do
skąpej bluzki kobiety. Oczywiście musiał pogapić się przez chwilę na jej cycki
— Cassandro co mam na myśli. — Poruszał
znacząco brwiami, a ja cudem powstrzymałam się od parsknięcia.
Cassandra zmierzyła go wzrokiem, jednocześnie
wskazując mi fotel. Łapa poszedł za nami.
Była to wysoka, czarnowłosa kobieta w wieku około
dwudziestu lat. Wydatne kości policzkowe, wydatne usta, oraz małe oczy spowite
wachlarzem gęstych rzęs mogły przyprawić niejedną osobę o palpitację serca, nie
wspominając o długich, zgrabnych nogach, na które narzuciła szorty, które
podkreślały jej zgrabne pośladki. Była piękna.
Usiadłam na wygodnym krześle, a ta zaczęła mi myć
włosy. Zasada numer jeden. Nigdy nie dotykaj włosów Lily Evans, chyba że chcesz
stracić życie. Wiadomo, dlaczego tak długo zwlekałam z wizytą w salonie.
— Czyż nie uważasz, że moje włosy są piękne?
Zmierzyła go wzrokiem, nie przestając wmasowywać w
moją głowę truskawkowego szamponu.
— Masz rozdwojone końcówki.
— CO?! JA?! GDZIE?! KŁAMIESZ! Po prostu mi
zazdrościsz! — Szybko się opamiętał. — Twoje też są niczego sobie. — Użył tutaj
całego wdzięku i seksapilu (Faceci go w ogóle posiadają? Bo jeśli nie, to Łapa
stanowił wyjątek.) próbując uwieść fryzjerkę. Nie jedna dziewczyna padłaby w
tej chwili przed nim na kolana. Na czele nich stałaby Quin.
Biedny Syriusz, założyłam się z nim o że pomaluję
sobie włosy na różowo, jeśli poderwie fryzjerkę. Prawda jest taka, że to lesbijka.
Fryzjerka zignorowała jego zaczepkę.
— Co chcesz zrobić z włosami?
Nie zdążyłam nawet otworzyć ust, bo Syriusz zaczął odpowiadać
na pytanie.
— Jak wiadomo rudy człowiek ma włosy dotąd —
Przejechał ręką po tyłku pracownicy salony, zaznaczając miejsce, do którego one
sięgają. Zrobiła oburzoną minę i mimowolnie pociągnęła mnie za włosy. Syknęłam.
— A chcemy, żeby sięgały do tego miejsca. — Dźgnął ją jakieś dziesięć
centymetrów niżej niż kark. — Z przodu zrobimy jej pazurki. No wiesz, ja się
będę patrzył, a ty będziesz ciąć.
— Nie ciebie pytałam. — Warknęła.
Myślałam, że się zapowietrzył.
— Skoro mam się zmienić, to pozwól, że zrobimy to
według moich zasad. Może sam zafundujesz sobie jakiś zabieg?
— Co przez to rozumiesz?
— No nie wiem, wyrywanie włosów z klaty, regulacja
brwi, manikiur, pedikiur, tatuaż z henny. A najlepiej zrobisz, jak obetniesz te
rozdwojone końcówki.
— Nie mam ich. — Odburknął.
— Owszem, masz. — Odpowiedziała rozbawiona Cassandra.
— Jeżeli zajmie się mną tak wspaniały fryzjer jak ty,
moja droga Cassandro, to oczywiście. Za tobą poszedłbym nawet na koniec świata.
— Jestem zajęta.
— To nic! Faceta można zawsze zmienić.
— Mój kolega z chęcią się tobą zajmie. W tajemnicy ci
zdradzę, że w tym fachu jest równie dobry jak ja.
Zaniemówił. Chyba po raz pierwszy to mu się zdarzyło.
— Ja może poczekam…
— Ależ nie! Wykluczone! Nasz salon słynie z tego, iż
szybko obsługujemy naszych klientów i nie mogłabym pozwolić sobie na takie
zaniedbanie. Zaraz, Franklin! Ten pan chciał przyciąć włosy!
Zza kotary wyszedł wysoki brunet, ubrany w obcisłą
różową koszulkę i ciasne rurki. Wystarczył jeden rzut oka, aby zorientować się,
że to gej.
— Chyba zrezygnuję…
— Nie ma mowy! — Dopiero po chwili zorientowałam się,
że piskliwy głos należy do ów mężczyzny. — Już się za ciebie zabieram, ogierze.
Syriusz posłał mi błagalne spojrzenie, lecz jedynie
wzruszyłam ramionami, na znak, że nie mam na to wpływu.
W końcu razem z Cassandrą doszłyśmy do pewnego
kompromisu. Ona koniecznie chciał mi ściąć włosy na krótko, ja wolałam pozostać
przy długich. Rude pasma sięgały mi nieco ponad połowę pleców. Niestety nie
udało mi się jej przekonać, aby ich nie cieniowała. Spełniła życzenie Syriusza
i z przodu miałam ostre pazurki. Chciała mi zrobić grzywkę, ale gdy tylko to
usłyszałam, zerwałam się na równe nogi i powiedziałam, że jej nie zapłacę.
Po godzinie spędzonej w salonie dokonaliśmy
ostatecznych transakcji, a raczej ja dokonałam, bo Syriusz nie miał pojęcia jak
obsługiwać się mugolskimi pieniędzmi. Na do widzenia pomachałam Cassandrze, a
Syriusz posłał jej w powietrzu całuska.
— Jesteś bardzo przystojny, tylko widzisz, ja wolę
dziewczynki.
Przez całą drogę powrotną nie mógł mi wybaczyć, że tak
go wkopałam.
— Nie wierzę! Zrobiłem z siebie idiotę! A ten
Franklin! Dał mi swój numer! Tak, wiem, moja uroda powala nawet facetów na
kolana. — Parsknęłam. — Zobaczysz, Ruda. Zemszczę się na tobie. Obiecuję, że to
nie będzie ani miłe ani przyjemne.
Wyszczerzyłam się do przyjaciela.
— Szkoda, że nie założyłam się, iż pomalujesz włosy. Ciekawe
jakbyś wyglądał w różu.
Posłał mi sójkę w bok.
— Wiesz co, myliłem się co jednego. Nie powinnaś się
zmieniać.
— Co? Ale przecież…
— Nie, co do twojego dziecięcego zachowania nie ma
wątpliwości. Mam na myśli twój wspaniały charakter. Szczerze, to jesteś podobna
do mnie i Jamesa. Byłaby z ciebie niezła Huncwotka.
— Ja Huncwotką? Prędzej Peter zda suma na wybitny z
eliksirów, niż to się stanie. Uważałeś, że mam zmienić charakter? To jest w
ogóle możliwe? I nic mi nie powiedziałeś? — Zamyśliłam się na chwilę. — Serio?
Uważasz, że byłabym dobra?
Następnego ranka obudziło mnie stukanie w okno.
Oczywiście byłam na tyle leniwa, że przekręciłam się na bok w nadziei, że
nieprzyjemne dźwięki ustaną, a sama zasnę. Niestety tak się nie stało. Z
wściekłą miną i paskudnym nastroju zwlekłam się z łóżka i powędrowałam w stronę
balkonowych drzwi, które rozsunęłam. Do środka wleciała duża płomykówka z
listem przywiązanym do nóżki.
Zamarłam.
Wyniki.
Szybko odwiązałam list, co było bardzo trudne, gdyż
drżały mi ręce. Sowa od razu wyleciała. Wzięłam głęboki wdech i wydech i
rozpieczętowałam kopertę.
Nagłówek głosił:
WYNIKI EGZAMINU: POZIOM STANDARDOWYCH
UMIEJĘTNOŚCI MAGICZNYCH.
Oceny
pozytywne:
wybitny (W)
powyżej
oczekiwań (P)
zadawalający (Z)
Oceny
negatywne:
nędzny (N)
okropny (O)
troll (T)
LILYANNE ROSEMARIE EVANS OTRZYMAŁA:
Astronomia: W
Opieka nad magicznymi stworzeniami: W
Starożytne runy: P
Zaklęcia: W
Obrona przed czarną magią: W
Zielarstwo: W
Historia magii: P
Eliksiry: W
Transmutacja: W
Musiałam kilkakrotnie przeczytać wyniki, aby zrozumieć
co mam przed oczami. Serce, które waliło mi w piersi jak oszalałe, powoli
zaczęło się uspokajać. Siedem wybitnych na dziewięć przedmiotów. Jestem mistrzem.
W tej samej chwili do pokoju wpadły Jul i Quin.
— Dostałaś?
— Nie, okres miałam kilka dni temu.
— Jest w doskonałym nastroju. Zobaczysz Jul, dostała
same wybitne.
— A wam jak poszło?
— A nie mówiłam?
Przewróciłam oczami.
— Z transmutacji, zielarstwa, zaklęć, obrony przed
czarną magią i nawet z eliksirów mamy powyżej oczekiwań. Reszta to same
zadowalające. — Quin chrząknęła. — No dobra, z wróżbiarstwa mamy nędzny. A ty?
— Same wybitne prócz eliksirów i historii magii, u
mnie i u Łapy.
Do pokoju wpadli Huncwoci razem z Kurtem. Dopiero po
chwili zdałam sobie sprawę, że stoję w cienkiej koszuli nocnej na szelki
sięgającą do połowy ud. Udałam, że nie zauważyłam chciwego wzroku Pottera.
— Luniak nie miał tyle szczęścia co my. Dostał
zadowalający z astronomii.
— Tak nam przykro Luniaczku. — Syriusz poklepał przyjaciela
po plecach, tak, że chłopak stracił równowagę i poleciał na stojącą obok Jul.
Och! Co za pech!
— Potter,
możemy porozmawiać? Na osobności?
Kurt zrobił głośne uuu… A następnie przybił żółwika z
Syriuszem.
— Będziecie rozmawiać w łazience? — Rzucił zaczepnym
tonem Kurt.
— A nawet jeśli?
— Brachu, a jak z tego wyniknie dziecko? — Syriusz
zrobił przerażoną minę. — Będę ojcem chrzestnym!
— Chyba śnisz! To ja nim będę!
Przewróciłam oczami.
— Bijemy się?
— Dobra! Wojna na kciuki!
Parsknęłam i ruszyłam w stronę balkonu. Nie oglądnęłam
się za siebie, ale wiedziałam, że Rogacz podąża za mną krok w krok. Kiedy
wyszłam na poczułam żar słońca na mojej skórze. W powietrzu unosił się zapach
skoszonej trawy: nasz ogrodnik pracował od rana, a delikatny wietrzyk rozwiał
moje włosy. Dookoła słychać było śpiew ptaków. Ciche chrząknięcie przypomniało
mi, że Potter stoi za mną. Przymknęłam drzwi.
— O co chodzi? — Stał naprzeciwko mnie. Odległość jaka
nas dzieliła to jakieś cztery stopy.
Na pierwszy rzut oka wydawał się radosny, niemalże
rozbawiony. Nie wiem skąd wiedziałam, że udaje. Tak naprawdę był smutny, a
szeroki uśmiech był tylko przykrywką, abym nie rozpoznała uczuć jakie nim
targają.
— Od dłuższego czasu po głowie chodzi mi jedno
pytanie, na które odpowiedzi nie mogę poznać. Tylko ty możesz mi na nie
odpowiedzieć. Chodzi o to, że… Pamiętasz wydarzenia z czerwca? — Nieznacznie
kiwną głową. Ani razu nie spojrzał mi w oczy. — Mogłeś uciec, jednak
postanowiłeś zaryzykować życie, aby mnie uratować. Dlaczego to zrobiłeś? Nie
prosiłam się o to.
Przez dłuższą chwilę milczał i wpatrywał się w swoje
buty.
— Potter?
Popatrzył mi w oczy.
— Nie jesteś gotowa aby poznać prawdę.
— Jak to?
— Po prostu. To nie czas ani pora.
— Czy chociaż raz mógłbyś się ze mną przestać drażnić?
— Powiedziałam zmęczonym głosem.
— Kiedyś poznasz prawdę. Lecz to nie będzie dziś, ani
jutro. Może za miesiąc.
Odwrócił się, wspiął się na drzewo, aby po chwili
znaleźć się w pokoju Kurta.
O wilku mowa.
Na balkon wszedł mój przyjaciel.
— Coś nie tak?
— Sama nie wiem. Jak myślisz, dlaczego nie chce mi
odpowiedzieć na pytanie?
— Może dlatego, że odpowiedz wydaje mu się oczywista?
— Nie pomogłeś.
— Wiem. — Wyszczerzył się do mnie, za co zarobił sójkę
w bok.
Przewróciłam oczami.
— Lily? Wszystko w porządku? — Co to kurde zebranie
rodzinne na balkonie? W drzwiach stała Jul i Quin.
Niestety nie zdążyłam nic odpowiedzieć, gdyż
przyleciała kolejna sowa z Prorokiem Codziennym.
Westchnęłam. Z pokoju przyniosłam pięć knutów, które wrzuciłam
do skórzanego woreczka przywiązanego do nóżki sowy i otworzyłam gazetę.
Artykuł na pierwszej stronie głosił.
NAPAD NA MUGOLI W BRINGHTON.
Zamarłam.
— Lily, co jest?
Zaczęłam czytać na głos.
Wczoraj w godzinach wieczornych w mieście Bringhton znajdującym
się na południu Wielkiej Brytanii doszło do napadu na mugoli przez popleczników Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.
Jak już wspomniano ofiarami były osoby nie-magiczne, które przebywały w
okolicach tamtejszej plaży.
Szef biura aurorów, Charius Potter powiadomił nas, że
nikt poważnie nie ucierpiał. Brygada uderzeniowa, która została wysłana na
miejsce przejęła sześciu śmierciorzerców, którzy bawili się kosztem biednych mugoli,
wieszając ich w powietrzu głową w dół. Oczywiście nazwiska sprawców nie są nam
znane. W ujęciu bandytów pomogli nam emerytowani aurorzy, którzy przebywali w
tamtym rejonie na zasłużonym odpoczynku. Pamięć poszkodowanych została
odpowiednio zmodyfikowana. (czytaj więcej str.12).
Podniosłam wzrok znad gazety.
— Charius? Czy to nie przypadkiem…?
— Tak. — Uciął krótko Remus i razem z Syriuszem
wskoczyli na drzewo i tyle ich widziałam.
— Co o tym myślicie?
— Czegoś tutaj nie rozumiem. Dlaczego w radiu, ani w
telewizji nie odezwali się na ten temat słowem?
— Zastanów się przez chwilę, Kurt. — Quin zatarła ręce
i przygotowała się do długiego wywodu. — Jak myślisz, jakby zareagowali ludzie,
którzy usłyszeliby o magii i wieszaniu ludzi do góry nogami? Jaka by była
pierwsza myśl, która przyszła ci do głowy?
— Pomyślałbym, że zwariowali, albo… Przecież takie
rzeczy nie zdarzają się w normalnym świecie.
— Właśnie. Dlatego sprawa została wyciszona.
— Nienawidzę ich!
Popatrzyli się na mnie. Mój nagły wybuch musiał ich
nieźle zaskoczyć.
— Lily? Nic ci nie jest?
— Krzywdzą niewinnych ludzi za każdym razem. A to wszystko
w imię czego? Dobrej zabawy? Aby Sami-Wiecie-Kto był z nich dumny? Po co
wstępowali w jego szeregi, skoro tak postępują?
— Lily, ja i ty wiemy, że to jest chore. — Głos Jul
był spokojny. — Ludzie obawiają się Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać i
mu służą. — Prychnęłam. — Zrobią wszystko o co ich prosi, aby tylko oszczędził
ich życie.
— Skąd to wiesz?
— Pomyśl przez chwilę, Ana. Złość przysłania ci racjonalne
myślenie. Znasz inny powód?
Powoli pokręciłam głową.
— Nie zmienia to faktu, że…
— Lily! Słonko, możesz na chwilę do nas podejść? —
Rozległ się głos Olivii Evans. Nie mając wyboru ruszyłam w stronę drzwi.
Rodziców znalazłam w salonie.
— Córciu, chcemy z tobą porozmawiać. — Zaczął Will.
— Co się stało? — Odparłam z uśmiechem na widok
zmieszanej miny mojego ojca. Widać nie był z czegoś zadowolony.
Wdzięcznie opadłam na duży fotel i przewiesiłam nogi
przez ramiennik.
— Dostaliśmy list od twoich dziadków z Hiszpanii.
— Od babci? Wszystko u nich w porządku?
— Oczywiście. — Zapewnił mnie Will. — Sophie zapewniła
nas, że interes z kurortem kwitnie, a turystów maja na pęczki.
— Babcia napisała coś jeszcze.
— Odwiedzi nas za dwa tygodnie i bardzo bym cię
prosił, aby… e… twoje szkolne rzeczy nie wałęsały się po domu. Dziadkowie nie
widzą…
— Jasne. — Miałam wstać kiedy coś do mnie dotarło. —
CO?! Za dwa tygodnie? Ale nie może… Wtedy jest finał Quiddich’a! W dodatku
obiecałam Jul, że do niej przyjadę!
— To będziesz musiała zmienić plany. — Odparła szorstko
mama. — Zostajesz w domu. Bez gadania.