Po trzech godzinach zwiedzania i zakupów, w końcu
siedzieliśmy przed pubem, jedząc lody.
— Nigdy więcej
nie założę butów na obcasie, gdy będę szła na Pokątną. Przynajmniej nie
gdy idę z tobą. Czy ty naprawdę musiałeś zobaczyć każdy zakamarek?
— Ty widziałaś tą miotłę? Była świetna!
— A ten dalej o tym… Gdy przyjdzie Syriusz na pewno
sobie o tym pogadacie.
— Aż tak się za mną stęskniłaś, że będziesz skora
słuchać o moich wspaniałych zagraniach na boisku?
Z uśmiechem odwróciłam się w stronę przyjaciela.
— Skromny jak zawsze.
Powiedziałam podnosząc się z krzesła, ten jakby tylko
na to czekał. Mocno mnie przytulił.
— Czy mi się wydaje, czy przypakowałeś? — Powiedziałam
patrząc na jego umięśnione ręce.
— Nie żebym się chwalił, — Prychnęłam. — ale coś tam
ćwiczyłem. — Powiedział z szelmowskim uśmiechem. — Wziąłem się ostro za
podnoszenie ciężarów i co?! Rezultaty już po tygodniu. Niestety moje wspaniałe
i miękkie włosy na tym ucierpiały. A skoro mowa o mojej urodzie…
Kurt popatrzył na niego jak na idiotę. Posłałam
przyjacielowi spojrzenie typu: „A nie mówiłam, że przy każdej okazji wychwala
swoją urodę?”.
— Pewnie zauważyłaś, że moja buzia jest zdrowsza niż
zwykle. To dzięki… —Uniosłam rękę i zaczęłam naśladować nimi ruchy warg. —
Ruda! Jak możesz! — Zawołał Syriusz z udawanym oburzeniem.
— Ja?! No coś ty? Zwariowałeś? Gdzież bym śmiała! — Po czym zaśmiałam się głośno. — Syriusz,
przedstawiam ci mojego przyjaciela Kurta. Kurt to jest Syriusz.
Black jakby dopiero teraz zobaczył, że przy naszym
stoliku siedzi ktoś jeszcze. Przywitali się, po czym złapał za MOJĄ łyżeczkę i zanurkował w MOICH
lodach.
— Ej!
Mój kochany braciszek, tylko uśmiechnął się znad
pucharka.
— Co tam u ciebie słychać.
— Uciekłem z domu — Powiedział bez ogródek, a na jego
twarzy malowała się błogość, bo właśnie wsadził do tej swojej cudnej gęby smak
toffi.
Nie zdziwiło mnie to zbytnio. Od zawsze wiedziałam, że
chłopak ma ciężko.
— Gdzie mieszkasz? — Spytałam z udawanym
zaciekawieniem, bo dobrze znałam odpowiedź na to pytanie.
— James mnie przygarnął.
— Jego szczęście, bo po raz kolejny złamałabym mu nos.
Jakby z nikąd dobiegło mnie prychnięcie. Hm…
— Powiesz mi co się z tobą działo?
Cisza. Nie mogłam mu tego powiedzieć. Nie chciałam
żeby wiedział.
Kurt odchrząknął, a ja zaczęłam niespokojnie wiercić
się na krześle.
— Ruda, jak ty nie powiesz, to ja to zrobię.
I po cholerę ja go wzięłam!? Ugh! On mnie popamięta!
Niech tylko wrócimy do domu! Zmrużyłam oczy i popatrzyłam się w stronę Sweets’a.
Z rozbawieniem zauważyłam, że chłopaka z przestrachem cofnął się krześle. Hihi!
1:0 dla mnie! W wyobraźni zaczęłam podśpiewywać i tańczyć baja bongo.
Chyba odleciałam na kilka minut, bo chłopcy patrzyli
na mnie z mieszanką przerażenia i rozbawienia.
Czy ja to zrobiłam naprawdę?! Zdezorientowana
popatrzyłam na przyjaciół.
— Nie, jednak nic jej nie jest.
— Czy wy uważacie, że jestem chora umysłowo?
— No wiesz, po twoim tańcu…
— Tak! — Powiedzieli jednocześnie.
A jednak! No nie! Syriusz nie zapomni mi tego! Będzie
mnie tym męczył do końca życia. A tam… Machnęłam ręką.
— A może jedną coś jej jest.
— Nie, to skutki uboczne leków, które biorę.
— Ruda? — Popatrzyli na mnie niepewnie.
— No co?
— Nie odwracaj mojej uwagi! Mów co się stało!
— Kurcze, a szło mi tak dobrze! — Syriusz posłał mi
mordercze spojrzenie. — W porządku, powiem ci. Ale obiecaj, że nie zrobisz nic
głupiego i nikomu o tym nie powiesz.
— Dobra, dobra.
— Nie wiem, czy dobrze robisz zgadzając się w ciemno.
— Mruknął ledwo dosłyszalnie Kurt.
— Pamiętasz Erika Night’a z Huffelpuffu? —
Powiedziałam wkładając jak najwięcej jadu przy nazwisku.
— Tego dupka, co uważa się za najprzystojniejszego w
szkole, a prawda jest taka, że to ja jestem najprzystojniejszy?
Mimowolnie wzniosłam oczy ku górze.
— Ten osioł mieszka koło mojej miejscowości. I nie
wierzę, że to mówię, ale…
— Nie! Tylko nie to! — Krzyknął z udawaną rozpaczą w
głosie Syriusz.
— Chodziłam z nim. — Powiedziałam z naciskiem na
pierwsze słowo.
— Rozumiem twój ból. Też na twoim miejscem bałbym się
do tego przyznać.
Zignorowałam go.
— Pewnego wieczoru, poszliśmy na spacer. Szliśmy przez
las — Mówiłam coraz ciszej, a do oczu napłynęły mi łzy — i on… Chciał mnie
zgwałcić. — Wyszeptałam. Zacisnęłam mocno powieki, a łzy odpłynęły. Dość!
Płakałaś przez trzy tygodnie! Nie zapłaczesz znowu przez tego dupka!
— Co zrobić?!!!! — Wydarł się na połowę ulicy,
wywołując ciekawskie spojrzenia przechodni.
— Zabiję gnoja!! Powieszę za jaja, o ile je ma, i
rzucę wszystkie klątwy jakie znam!! — Syriusz wymyślał coraz to nowsze kary dla
Erika. Nagle urwał. — Zaraz, zaraz. Chciał? To znaczy…
— To znaczy, że udało mi się uciec. — Westchnęłam.
Sweets złapał mnie za rękę. — Przez resztę lata nie wychodziłam z łóżka.
Dopiero dzisiaj Kurt mnie z niego wyciągnął, chociaż miałam ochotę walnąć w niego
niewybaczalnym.
— Wyglądała jak jakaś sierota. Nie jadła, nie piła.
Tak szczerze to zachowywała się jak zombie. Nie chciała z nikim rozmawiać.
Całymi dniami patrzyła się w sufit. Gdy przez dwa dni, za każdym razem ciocia
mówiła mi, że Rudzielec nie chce nikogo widzieć... Musiałem użyć ostatecznych
środków. Tak więc wdrapałem się na mój balkon, przeszedłem po dębie i byłem pod
oknem Lily. Po raz kolejny cieszyłem się, że mamy sypialnie prosto na siebie.
Wszedłem do jej pokoju przez drzwi balkonowe… Wyglądała fatalnie. Zwinięta w
kłębek, leżała na łóżku. Płakała. Wokół niej leżało z milion zasmarkanych
chusteczek. Trzy dni poświęciłem, aby przemówić jej do rozumu, że takimi
dupkami nie warto się przejmować. Na niewiele to się zdało. Codziennie
przychodziłem do niej, aż dzisiejszego ranka nie wytrzymałem i wrzuciłem ją do
wanny.
— James go zabije.
— Nie powiesz mu! — Black mnie nie słuchał! Znowu
zajął się planowaniem różnych kar. — Naślemy na niego Remusa podczas pełni!
Uuu! Ciekawe, jak ten cwaniaczek poradzi sobie z Luniem… Albo weźmiemy go na
wieżę zegarową… Rzucimy imperiusa i wyskoczy przez poręcz… Albo rzucimy na
pożarcie trytonom… Nie! Lepiej zaprowadzimy go do gniazda akromantul. A jakby nazwał centaury „plugawymi
mieszańcami”…
Co go to obchodzi?! To moja sprawa i to ja muszę zająć
się tym śmieciem! Dobra, może i jest moim kochanym braciszkiem z wyboru, ale
bez przesady! To ja się na nim zemszczę! Bez jego pomocy! Chociaż… perspektywa
knucia intryg z jednym z największych kawalarzy w szkole wydawała się kusząca.
Muszę to przemyśleć. Zostają jeszcze Jul i Quin. Moje najlepsze przyjaciółki
zmuszą mnie do wyśpiewania wszystkiego. A z tego co wiem, Jul podobał się ten płaz.
Będzie musiała wybić go sobie z głowy, a ja jej z chęcią pomogę! Może przy
okazji sama wyleczę się z niego. Pozostaje problem Pottera. Syriusz i ten goryl
są nierozłączni. Normalnie gorzej niż baby! Dwie papuszki nierozłączki.
Zwierzają się sobie z wszystkiego i tam gdzie jest Black, zawsze jest i…
— Potter!!!!! — Z pewnością, słychać mnie było w całym
Londynie. Taka furia już dawno mnie nie ogarnęła. — Wyłaź z pod tej cholernej
peleryny!
Syriusz przestał nawijać. Popatrzył się na mnie jakbym
była jakąś kosmitą.
— Ale… ale… — Jąkał się.
— Zamknij ryj, Black!
— Masz przechlapane. — Powiedział cicho Kurt, przy
czym nie powstrzymał uśmiechu i wyszczerzył zęby.
— Potter, liczę do trzech, a jak nie wyjdziesz, to nie
ręczę za siebie! Raz… Ostrzegam cię! Dwa… To twoja ostatnia szansa. Trz…
Na siedzeniu obok Syriusza, z nikąd pojawiła się
postać z rozczochranymi włosami i twarzą czerwoną ze złości.
— Syriusz ma rację! Tego gada trzeba powiesić za jaja,
jeśli w ogóle je ma!
— Milcz!
Aż we mnie wrzało. Z pewnością byłam cała czerwona na
twarzy i nie zdziwiłabym się, jakby moje włosy także się takie zrobiły.
Syriusz i Kurt popatrzyli się po sobie, po czym
zgodnie kiwnęli głowami i zanurkowali pod stołem.
Tchórze! Czy ja jestem aż taka straszna?
— Jak on mógł ci to zrobić?! Zabiję gada i to bez
użycia czarów!
— To nie twoja sprawa!!!! Nie wtrącaj się!!!!! —
Rzuciłam w niego pucharkiem po lodach. W ostatniej chwili zrobił unik. Cholera!
— Chyba nie powiesz mi, że odpuścisz tej gnidzie!!!
Dlaczego nie chcesz naszej pomocy?!!
Właściciel lodziarni za wszelką cenę próbował nas
uciszyć. Nawet na niego nie spojrzałam. W głowie kołatała mi tylko jedna myśl:
Zniszczyć Pottera. Night gdzieś zniknął.
— NIE CHCĘ NIC OD CIEBIE I W KOŃCU ODWAL SIĘ ODE
MNIE!!!! TO NIE TWOJA SPRAWA!!! — Cisnęłam w niego piorunami.
Wokół nas zgromadziła się spora grupka gapiów. Syriusz
z Kurtem wyłonili się spod stołu.
— Zakłady! Zbieram zakłady! — Zawołał Black, za co
miałam ochotę szczerze mu przywalić. — Kto wygra tą wojnę?! Ruda czy Okularnik?
— 5 galeonów na Rudą! — Zawołał jakiś mężczyzna.
— 7 galeonów i 8 sykli na Okularnika. — I tak bez
końca.
A my staliśmy
na środku lodziarni i żądzą mordu wypisaną na twarzy.
— Już przegrałeś, Potter. Zresztą jak zawsze. —
Powiedziałam znacznie ciszej z satysfakcją w głosie.
—Nie przeceniaj swoich możliwości, Evans.
— Jakbyś ty w ogóle je miał! — Prychnęłam. — Oj,
Potter. — Powiedziałam czule. — Twoja inteligencja mnie przeraża. Mówiąc
inteligencja, mam namyśli jej brak!
— Przynajmniej jestem przystojny!
— Taaa… W tych włosach wyglądasz jak pomyłka
genetyczna szalonego naukowca!
— Przynajmniej gdy patrzę w lustro, ono nie pęka.
— Muszę cię zmartwić, ale to nie ja jestem dowodem, że nawet Bóg popełnia błędy.
— Muszę cię zmartwić, ale to nie ja jestem dowodem, że nawet Bóg popełnia błędy.
— Nie ma osób doskonałych! Ty powinnaś wiedzieć o tym
najlepiej.
— Ha, ha, ha! Trzymajcie mnie! Bo to właśnie ja
rozkochuję w sobie dziewczyny, a później rzucam je, jak nic nie warte śmiecie! Ty
panoszysz się jak król, rozgadując jaki to jesteś piękny i właśnie! Nie masz
szacunku do płci przeciwnej!
— Zazdrosna o te wszystkie, z którymi się
spotykałem?
— Chyba śnisz!
— Wiesz, ja przynajmniej swoich dziewczyn nie
próbowałem zgwałcić!!
Kurt zrobił wielkie oczy i jęknął. Syriusz przejechał
otwartą dłonią po twarzy.
W lodziarni zapadł cisza. Wszyscy tępo wpatrywali się
we mnie, czekając na moją reakcję.
Westchnęłam, po czym ostrożnie dobierając słowa,
zaczęłam powoli mówić. Mówiłam spokojnie, nie krzyczałam. Jakaś nowość!
— Wielu z was twierdzi, że kobiety są słabe. Nawet nie
wiecie, jak bardzo się mylicie. To właśnie przez was cierpimy, upadamy… Ale
zawsze podnosimy się, bo mamy nadzieję na lepsze jutro. Mamy nadzieję, że
następnym razem, nie stanie na naszej drodze kolejny dupek, który chce nas
tylko przelecieć i umieścić na swojej liście. Przyrzekamy sobie, że już nigdy nie zakochamy się, w
niegodnej tego uczucia osobie, ale wy musicie to zawsze spieprzyć! Lecz dzięki
wam jesteśmy coraz silniejsze i kiedy raz za razem się zrazimy, później
jesteśmy ostrożniejsze. Może nie przyszło wam to do głowy, — Chodziłam po
tarasie i zwracałam się do każdego faceta. — ale to przez was jemy czekoladę i
tyjemy, wyklinając was od najgorszych. To przez was wyrzucamy tonę zużytych
chusteczek. Ale najbardziej cierpimy kiedy widzimy was z inną. Już nie chodzi o
to, że nadal kochamy, tylko o to że następna dziewczyna będzie przez was
płakać. Następnie spędzać wiele godzin na siłowni, by wrócić do swojego rozmiaru.
Kolejna będzie miała złamane serce. — Stanęłam przed Potterem — Mówisz, że ty
byś nie zgwałcił. Niechętnie to przyznaję, ale masz cholerną rację. Bo ty masz
zasady, których mam nadzieję, nigdy nie złamiesz. On ich nie miał. Chciał
przekroczyć granicę, ale udało mi się uciec. Dzisiaj wiem, że dzięki temu
doświadczeniu, będę ostrożniejsza. Wiem też, że nie będę miała tak dużego
zaufania do mężczyzn. Przez trzy bite tygodnie, nie wychodziłam przez takiego
jednego z pokoju, lecząc rany. A teraz jestem przekonana, że jestem silniejsza
i nie chce się kolejny raz na żadnym z was sparzyć.
Dookoła rozległy się brawa. Zupełnie nie rozumiem
dlaczego. Przecież ja tylko powiedziałam całą prawdę.
Podszedł do mnie Syriusz i bez słowa przytulił. Gdy
wyswobodziłam się z jego uścisku podał mi pieniądze. Przez chwilę patrzyłam na
nie, nie wiedząc dlaczego mi je daje.
Zupełnie zapomniałam o zakładzie.
— Są twoje.
— Mi wystarczy, że upokorzyłam Pottera. — Powiedziałam
z satysfakcją patrząc na chłopaka, który wbił we mnie swój wzrok. — Bierz je! —
Dodałam ostrzej.
Dlaczego?!
Pytam się, dlaczego!?
Co za kretyn wymyślił, że mam się zmieścić w jednym
kufrze! Pewnie jakiś arogant, co nie wie, co to jest moda! To tak jakbym
pakowała się do małego pudełeczka!
Nawet w mojej głowie zabrzmiało to, jak tekst
plastikowej lali.
Stałam w mojej garderobie, z rozpaczą wypisaną na twarzy. Wokół mnie
leżało kilka kupek ubrań, podzielonych na: „Tylko w snach was wezmę ze sobą”,
„Nigdy w życiu”, „To ja, coś takiego posiadam?”, „Muszę się zastanowić”, a
największa, bo prawie wszystkie ubrania na niej były: „O tak! Koniecznie! Bez
was nigdzie nie jadę!”. I gdzie ja biedna mam to wszystko zmieścić? A jak dojdą
do tego moje buciki, i dodatki…
Gdy tylko Kurt dowiedział się, że po powrocie będę
się pakować, zmył się jak najdalej, pod
pretekstem oglądnięcia wieczorynki. Hihi! Z tą wieczorynką to żartuję. Penie
siedzi w swoim pokoju z wymierzoną lufą pistoletu w drzwi, zamknięty na cztery
spusty. Hihi! Czasami moja wyobraźnia mnie przeraża.
Dobra! Muszę patrzeć przyszłościowo.
Jeżeli nie wezmę kiecek… wieczorowych, oczywiście, to
wtedy musiałabym kupić sobie jakąś w Hogsmeade. Alenie zabrać ich, to jak
zostawić je na pastwę potwora (czyt.: Petunii.). Ale jeżeli ich nie wezmę, to
będę mogła kupić sobie coś lepszego! A jeżeli nic lepszego nie znajdę?
Co za idiota wpisał na naszą szkolną listę szatę
wieczorową!? Dlaczego nie jestem chłopcem? Pytam się! Miałabym jeden garnitur i
koszulę i zero problemów! Weźmy takiego Syriusza… Nie, to zły przykład.
Ale taki Peter, jakie on może mieć trudności? Co
wybrać: ciastko z kremem czy z orzechami?
A mój problem? Zjeść batona, czy go nie zjeść? Aż mnie
ochota naszła na coś słodkiego!
A gdyby tak…
Włożyłam czarą opiętą bluzkę, lateksowe legginsy i
wysokie skurzane kozaki, pomalowałam się ciemnymi cieniami, a na oczy włożyłam
ciemne okulary. Włosy rozpuściłam, spojrzałam w lustro.
— Wyglądasz świetnie! — Powiedziałam do swojego
odbicia — I tak się czuję!
Niczym Agent007, wyszłam cichutko z pokoju.
Pusto! Rozglądnęłam się uważnie i ruszyłam korytarzem.
Obcasy odbijały się o marmurową posadzkę. To był
jednak zły pomysł. Ale jaki efekt!
Doszłam do schodów. Z dołu dobiegły mnie czyjeś kroki.
Nie myśląc za długo schowałam się za filarem.
Ha! To Petunia! Co ona niesie?
Czekolada!
Zabić!
W mojej głowie powstawał już plan działania, aby odbić
słodycz, kiedy…
Fee! Nadgryziona! Ośliniona!
Zeszłam po schodach, czujnie rozglądając się na boki.
Tata!
W ostatnie chwili rzuciłam się za kanapę.
Oł je! Yhym! Yhym! Oł je! 2:0 dla mnie!
Potencjalny obiekt zagrożenia wspiął się po schodach.
Niepewnie opuściłam kryjówkę i skierowałam się ku
kuchni. Na każdym zakręcie rozglądałam się uważnie, by mnie nie nakryto.
Tak! W końcu dopadłam do szafki ze słodyczami! Teraz
nikt mnie nie powstrzyma! Sięgnęłam po batonik! W głowie usłyszałam głosy
aniołów, które raz za razem wyśpiewują mi: Alleuja! Na moją cześć. Nagle zegar
wybił 21, a przez mój krzyk rozległ się głos:
— Lily?
Porażka! I tyle
z bycia Agentką. Powoli obróciłam się w stronę głosu wroga.
— Co ty robisz? Dlaczego tak wyglądasz?
— Cześć, mamo. — Uśmiechnęłam się niewinnie.
— Lily? — Zapytała niepewnie.
— Przyszłam po batona. — I jak gdyby nigdy nic
wskazałam na czekoladę w ręku.
Popatrzyła na mnie jak na skończoną idiotkę. A po
chwili…
Ona się ze mnie śmieje!
W porę opanowała się.
— Spakowana?
— Mam pewien problem z…
Eureka! Jak ja mogłam o tym zapomnieć?!
— Jesteś genialna mamo!
Ucałowałam ją w policzek, po czym wybiegłam z kuchni,
ze zdobyczą w dłoni.
Wpadłam do garderoby i runęłam jak długa na podłogę,
potykając się o walizkę. Cholera! Co ona tam robi!? Batonik gdzieś mi wyleciał.
Wpadł pod szafę.
Nieeee!!!!
Złapałam za wieszak i wyciągnęłam go, po czym bezpiecznie
odłożyłam na półkę.
Podeszłam do moich torebek i złapałam małą kremową, na
którą zostało rzucone zaklęcie zmniejszająco-zwiększające.
Nie wierzę, że nie wpadłam na ten pomysł wcześniej.
Poskładałam wszystkie moje ubrania (co zajęło mi ponad trzy godziny) z kupek na
tak i zastanowię się, zostawiając strój na jutro. Do tego wszystkie buty,
dodatki i oczywiście moje kochane lakiery do paznokci oraz kosmetyki.
Dziwnie było mi pakować torebkę do torebki, ale co
tam.
Takim oto sposobem w moim kufrze były same książki i
mundurek. Ciekawe co by powiedział Kurt na tę akcję.
— Lily, nic ci nie jest? — Rozległo się za moimi
plecami.
— Można wiedzieć co tu robisz? Byłam pewna, że
oglądasz wieczorynkę.
Kurt popatrzył na mnie jak na idiotkę.
Już drugi raz tego dnia, ktoś patrzy na mnie w ten
sposób! Czy ze mną faktycznie jest coś nie tak?
— Okey. — Powiedział powoli. — Możesz powiedzieć mi po
co ta cała akcja ze śpiewaniem i przebieraniem się?
— Ja nie śpiewałam!
— Nie, to duch wyśpiewywał na całe gardło: „Zaraz
będziesz mój!”.
Przeszukałam wspomnienia i stwierdziłam, że jednak coś
takiego mogło mieć miejsce.
— A więc?
— Akcja: chcę batonika. Ej! Jest już pierwsza w nocy,
a ty u mnie?! Wynocha!
— Co, z przyjacielem nie chcesz się pożegnać?
— Nie odwieziesz mnie na peron? — Zrobiłam oczka typu
kotka z Shrek’a.
— Zastanowię się. — Powiedział tajemnico, za co
oberwał poduszką. — Ej! Może lepiej napisz piosenkę, a nie mnie znowu
atakujesz!
— A ty mi w tym pomożesz!
Haha shrek i agent 007 to chyba trochę później byl niż te czasy xd ale opowiadanie swietne niedawno zaczęłam czytac i nie mogę się oderwać;d pozdrawiam i idę czytać następne rozdziały;d
OdpowiedzUsuńLily jest genialna ! :D sporo zmieniła się od pierwszego roku, ale na lepsze! Akcja z agentem 007 zupełnie mnie rozwaliła xd
OdpowiedzUsuń