Witajcie Kochani! ^^
Jak mijają wam wakacje? Ja jestem w niebo wzięta bo przyjęli mnie do "wymarzonego" liceum. Brawa dla mnie!
Po raz kolejny przepraszamy, że rozdział dopiero teraz, no ale niestety, wena po grządkach nie chodzi. Boże, późna pora nie mi nie sprzyja. Pomińmy to.
Co do rozdziału... Sama wybrałam tytuł ^^
Spytacie dlaczego. A więc dlatego iż, czytając zaledwie prę minut temu, słowa, które wyszły z pod ręki Milki, tak, nie kiwnęłam nawet palcem przy pisaniu tego rozdziału - ten typ tak ma, i w oczy rzuciła mi się wypowiedź Quin.
A więc nie przedłużając, zapraszamy do czytania :) xx
*******
Rozległo się stukanie. W szybę. Czternastą noc z
rzędu.
Z szerokim uśmiechem na twarzy wyskoczyłam z pościeli,
zwijając prześcieradło w wielki rulon lub jak kto woli pociągnęłam tak mocno
nogami, że stworzyła się z niego jedna wielka fala. Odsunęłam zasłonę i
otworzyłam okno, które nieprzyjemnie zaskrzypiało. Znowu. Do pokoju wleciała
płomykówka, która wręczyła mi rulon papieru, jak zwykle wyperfumowanego i od
razu wyleciała.
Zapiszczałam.
Okręciłam się kilkakrotnie w miejscu, poczym runęłam
na łóżko.
— No nie. Znowu? — Jęknęła Jul.
— Ruda, cieszymy się z twojego szczęścia, ale bez
przesady. Jest… — Quin podniosła powiekę na ułamek sekundy, co i tak było dużym
wyczynem z jej strony. — Jest trzecia dwadzieścia jeden w nocy i mogłabyś
uszanować to, że twoje współlokatorki chcą spać, bo do późna zakuwały, gdyż
zbliżają się SUMy.
— Tak przy okazji, mogłabyś powiedzieć swojemu
chłopakowi, żeby zaczął wymieniać z tobą korespondencję o, no nie wiem,
normalnej porze?
Oczywiście zignorowałam je.
Pospiesznie rozwiązałam zieloną wstążkę i przeczytałam
jedno zdanie, które było napisane pochyłym i starannym pismem.
Jak gwiazdy mocno
świecą na niebie,
Tak bardzo ja
kocham ciebie.
Przycisnęłam kartkę do piersi i musiałam włożyć sobie
pięść do ust, żeby znowu nie zapiszczeć.
— Co tym razem?
Rzuciłam im kartkę. Dziewczyny od razu przestały być
senne i próbowały sobie wydrzeć pergamin. Każda chciała przeczytać jako
pierwsza. Widok był o tyle komiczny, że Jul wskoczyła na plecy Szpilki i
zaczęła wbijać jej pięty z całej siły w brzuch. Oczywiście nie obeszło się bez
gryzienia i szarpania za włosy, ale wojnę w końcu wygrała Quin. Wiadomo przewaga
wyższego i silniejszego.
— Nooo… — Quin była pod wrażeniem. — Ruda, możesz mi
powiedzieć, dlaczego to właśnie tobie trafiają się najlepsi przystojniacy i
romantycy?
— Mam szczęście? — Wyszczerzyłam się, za co oberwałam
poduszką. — Ej!
— Nie wydaje ci się, że to troszkę za wcześnie na
takie wyznania? Byliście zaledwie na jednej randce, o ile wasze przypadkowe
spotkanie w Hogsmeade można takową nazwać i rozmawiacie ze sobą tylko w porze
posiłków, bo ciągle się mijacie. Rano masz lekcje, popołudniami znikasz na
kilka godzin i w niewyjaśniony sposób nie możesz nam powiedzieć gdzie oraz z
kim, a wieczorami zakuwasz do SUMów, a resztki wolnego czasu spędzasz w
bibliotece i czytasz te durne księgi, bo liczysz na to, że dowiesz się czegoś
nowego. Zapomniałam jeszcze o twoich lekcjach z Jamesem w pojedynkowaniu
każdego ranka. Więc słucham, wyjaśnij mi, w jaki sposób wasz „związek” — Jul
zrobiła cudzysłów w powietrzu, kiedy wymawiała ostatnie słowo. — rozwinął się
do tego stopnia, że po dwóch tygodniach Lucas wyznaje ci miłość.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym w połowie tej
tyrady nie zaczęła jej przedrzeźniać, co Quin skwitowała przewróceniem oczami.
— Nigdy tego nie zrozumiecie. Łączy nas coś
wyjątkowego i…
Rozległo się stukanie w ścianę.
— Możecie w końcu się zamknąć? Jakbyście nie
wiedziały, to ja i Łapa mamy jutro ważny mecz i chcemy się wyspać, a nie
słuchać waszych miłosnych ekscesów! — Potter był wkurzony. Jak miło.
— Jest zazdrosny. — Jul gorliwie pokiwała głową, na co
parsknęłam.
— Wybacz, Potter. Staram delektować się moim szczęściem,
a jednocześnie napajać się twoim smutkiem, bo został ci tylko pluszowy miś.
Mogę założyć się o wszystko, że Potter wciągnął
powietrze i zapomniał je wypuścić, czyli jest na tyle głupi, żeby samemu się
udusić.
Jeszcze przez kilka minut mruczał cos pod nosem,
dziewczyny momentalnie zapadły w głęboki sen, a ja jak głupia szczerzyłam się
do sufitu, dopóki nie wpadłam w objęcia Morfeusza. Zanim ogarnęła mnie
ciemność, zastanawiałam się przez chwilę, czy aby Jul nie miała racji mówiąc,
że wszystko dzieje się za szybko, ale od razu odrzuciłam ten pomysł.
— Dalej Potter!
Złap go i wygraj! — Krzyknął Speed, a cała widownia wstrzymała oddech.
Potter pochylił się jak najniżej na swojej miotle by
lecieć jak najszybciej. Szukający, a właściwie szukająca, z drużyny przeciwnej,
Victoria Jonson, była tuż tuż od złotej piłeczki, która ciągle zmieniała kurs
lotu: raz była obok jej ręki, a sekundę później pięć stóp nad jej głową.
Pewnie zapytacie się jak to możliwe, że najlepszy
szukający w historii szkoły nie zobaczył Złotego Znicza jako pierwszy? Jako
ekspert w tej dziedzinie ( bez przesady ) odkryłam kilka znaczących czynników,
które zapewne są przyczyną złej formy Rogacza.
Nie da się ukryć, że Potter zarwał noc, bynajmniej w
części. Mogłabym o to obwiniać siebie, ale znając Huncwotów ich normalna pora
na sen, to z pewnością czwarta nad ranem. W sumie każdego ranka mają podkrążone
oczy i czarne cienie pod nimi. Chyba, że są na tyle głupi żeby się malować. Hm…
Potter jest naprawdę dobry z transmutacji. Może to jego kolejny dowcip?
Jeden: niewyspanie.
Przez ostatnie dwa tygodnie chodził jakiś taki, no nie
wiem, jakby jego życie straciło sens i tylko nagły cud mógłby zmienić wszystko,
a świat wróciłby do normalności, czyli do wcześniejszej rutyny, kiedy ciągle za
mną biegał i zapraszał na randki, odstraszając przy tym całą populację męską.
Mówiąc szczerze, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że przez ostatnie
czternaście dni Huncwoci nie wywinęli żadnego kawału, nawet Filch’owi, co może
tylko świadczyć o jakiejś strasznej chorobie. Przecież całymi dniami potrafią
za nim biegać i wylewać na kamienne posadzki wiadra wody z rozpuszczonym
mydłem, a biedny (no, może nie znów taki biedny) woźny przejeżdża na tyłku
przez cały korytarz, kiedy próbuje ich złapać. Oczywiście Huncwoli leżą na
ziemi ze śmiechu, a ich chytre uśmieszki znikają, kiedy wkraczam do akcji i
wlepiam im szlabany. Ale wracając do Pottera, dzisiaj na śniadaniu nie zjadł
ani kromki. W sumie przed każdym meczem zachowuje się dziwnie i jest marudny,
ale nawet wtedy pochłonie kilka kromek, a dzisiaj nic.
Dwa: brak chęci do życia.
Nie wiem dlaczego, ale zauważyłam, że Potter spogląda
na mnie smutnym wzrokiem, szczególnie wtedy, kiedy Lucas jest obok mnie. Niby
oficjalnie nie jesteśmy jeszcze parą, ale każdą wolną chwilę spędzamy razem i z
czystym sumieniem mogę przyznać, że się w nim zakochałam. To wszystko dzieje
się stanowczo za szybko, no ale cóż, nie mam wpływu na swoje uczucia. Zapytacie
jaki ma to związek z Potterem? Kilka dni temu Syriusz powiedział mi, że jego
najlepszy przyjaciel szaleje z zazdrości i nic go nie interesuje.
Trzy: brak chęci do walki.
Przez cały mecz wydawał się jakiś taki nieobecny i lot
na miotle, który zawsze sprawiał, że czuł się, jakby urosły mu skrzydła, nie
dawał mu radości. Potter był zamyślony i kilkakrotnie cudem uniknął zderzenia z
tłuczkiem i raz prawie wleciał w słupek. W ostatniej chwili złapał go nasz
obrońca, bo Rogacz by się chyba zabił.
Cztery: roztargnienie.
Ale wróćmy do meczu.
Trwał już od dobrych trzech godzin, a wynik to 530:160
dla Gryffindoru. Cóż, nawet gdyby Potter nie złapał Złotego Znicza i tak
wygralibyśmy. Niestety ucierpiałaby wtedy jego duma, co by było dla niego
znacznie gorsze od przegranej.
Siedziałam pomiędzy Jul i Quin na trybunach i grałyśmy
w Eksplodującego Durnia. Ileż to można patrzeć na to samo? Nie żebym nie lubiła
Quidditch’a, ale bez przesady. Stawało to się już nudne. Nawet Cykor wydawał
się zdegustowany niekończącym się meczem. Komentowanie tak go znudziło, że
opowiadał kawały, a McGonagall, która siedziała za nim, położyła rękę na swoim
czole i pochyliła się w dół. Cóż, nawet ona nie może zaradzić głupocie, która
szerzy się wśród młodzieży.
Muszę także wspomnieć, że za naszymi plecami stał
fanklub Pottera, który składał się z samych dziewczyn (przewodniczącą była
Monie). W kółku wykrzykiwały wierszyki typu: Do boju Rogacz! Wierzymy w ciebie!
Jesteś najlepszy. I podobne brednie. Skomentuje to jednym słowem: ŻENADA.
A więc, zbliżała się czwarta zegarowa godzina
pojedynku Huffelpuff vs. Gryffindor, kiedy rozległ się podniecony głos Speed’a.
— Jonson zobaczyła znicz!
Aż poderwałam głowę do góry. To prawda. Victoria
wyciągnęła rękę i próbowała pochwycić złotą piłeczkę. Zerknęłam na Pottera.
Wyglądał na takiego, który nie wie co się wokół niego dzieje. Nawet nie
zareagował, kiedy John krzyknął, że jego przeciwniczka w każdej chwili może
zakończyć mecz. Miałam wrażenie, że Potter znajduje się w innej, równoległej
rzeczywistości, która tak go pochłonęła, że w żaden sposób nie może się z niej
otrząsnąć i patrzył na świat nieobecnym wzrokiem.
Znicz robił wszystko, żeby nie zostać złapanym, tak
jakby tylko Potter był godzien, by go ściskać pomiędzy swoimi palcami. Oczywiście
ten Wypłosz dalej nie wiedział, że może przegrać.
— Potter! Ty idioto! Co ty wyprawiasz?! Rusz w końcu
dupę i złap tego cholernego znicza!
Wiedziałam, że mój krzyk na nic się nie zda i ten
dureń mnie nie usłyszy, ale nie mogłam się powstrzymać. Połowa stadionu
wykrzykiwała przeciągłe JON-SON, JON-SON, co równoznaczne jest z tym, że
zostałam zagłuszona. Nie mam pojęcia jakim cudem, ale Potter nagle popatrzył na
mnie, a następnie na stadion. Widziałam, że na chwile zamarł, a następnie
pochylił się nisko na miotle i poszybował na drugą stronę stadionu, gdzie
Victoria ciągle próbowała złapać złotą piłeczkę.
— Dalej Potter!
Złap go i wygraj! — Krzyknął Speed, a cała widownia wstrzymała oddech.
Potter zbliżał się coraz bardziej, ale było już za
późno. Pomiędzy palcami szatynki trzepotały skrzydełka małej złotej piłeczki, a
Rogacz na ten widok, a raczej bo walnął go tłuczek w tył głowy, spadł z miotł,
z sześćdziesięciu stóp.
Zamarłam.
W tym momencie nikogo nie obchodził wynik meczu i to,
że Potter po raz pierwszy w życiu nie złapał Złotego Znicza. Wszyscy uczniowie
byli w szoku. Nawet dyrektor nie zareagował w porę, a bezwładne ciało Pottera
walnęło o twardą ziemię i nawet z daleka mogłam usłyszeć dźwięk łamiących się
kości.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio było takie zamieszanie.
Wszędzie było słychać krzyki i wołania. Uczniowie wychylali się przez poręcze
trybun, aby mieć lepszy widok. Wokół Pottera zebrała się duża grupa:
nauczyciele, dyrektor i obie drużyny. Kilka razy z różdżki Dumbledore’a
błysnęło złote światło, a następnie ciało chłopaka poderwało się do góry i w
czteroosobowej eskorcie profesorów poszybowało w stronę zamku.
— Możesz nam w końcu wyjaśnić, dlaczego siebie
obwiniasz, że Rogacz spadł z miotły? Czego się spodziewałaś? Przecież przez
ostatnie pięć lat powtarzałaś, że James nie umie latać. Widzisz, już po raz
drugi w ciągu dwóch meczy ląduje na ziemi.
Zakopałam się w pościeli.
— Mam wrażenie, że to przeze mnie.
— Ruda, ile razy mamy ci powtarzać, że Potter to
idiota i najpierw robi, a później myśli nie patrząc na konsekwencje?!
— Wy nic nie rozumiecie.
— Bądź tak łaskawa i w końcu nas oświeć. — Quin z
trudem opanowała głos. Nie dziwiłam jej się. Sama najchętniej bym krzyczała.
Wysunęłam głowę z prześcieradła.
— Nie rozumiecie? Przecież mogłam temu zapobiec! Po
raz drugi! Już raz ocaliłam mu życie, to dlaczego nie miałabym znowu tego
zrobić? Jak myślicie, dlaczego Dumbledore nie zareagował? Był pewien, że i tym
razem go uratuję! — Nie panowałam nad głosem. Krzyczałam. Jul musiała rzucić
zaklęcie wyciszające na pokój, aby nie przybiegli tutaj wszyscy uczniowie.
— Po pierwsze, nic mu się poważnego nie stało, tylko
złamał obie ręce, a dla pani Pomfrey to pikuś. Po drugie, CO CI ODBIŁO, ŻEBY
STWIERDZIĆ, IŻ DUMBLEDORE GO NIE URATOWAŁ, BO MYŚLAŁ, ŻE TY ZNOWU TO ZROBISZ?!
— Quin głośno wciągnęła powietrze, a kiedy znowu przemówiła, jej głos był
zacznie spokojniejszy. — Nawet on nie jest na tyle szalony, żeby narazić życie
ucznia.
— Nawet najwięksi czarodzieje na świecie mogą być w
szoku i w porę się z niego nie otrząsnąć.
— Jul ma rację. Lily, nie możesz się obwiniać o
wszystkie krzywdy na świecie. — Quin podeszła do mnie i złapała mnie za ręce, a
ja spuściłam wzrok. — Lily, spójrz na mnie. — Niechętnie spojrzałam jej w oczy.
Moje szkliły się od łez. — Jesteś naprawdę wielką czarownicą, ale zrozum, nie
możesz wszystkiego naprawić, choćbyś nie wiem jak chciała. To nie twoja wina.
Nikt nie ma prawa ciebie obwiniać, że go nie uratowałaś, a z pewnością nie ty
sama. To nie twoja wina.
— To wszystko działo się tak szybko, że…
— Nie rozumiecie! — Przerwałam Jul. One nie wiedzą,
nie zdają sobie sprawy, że to tylko i wyłącznie moja wina. Ja wiem lepiej. — Mogłam
to przewidzieć! — Wyrwałam ręce z dłoni Quin i wskazałam im na niewielką szramę
w kształcie płomieni. — Ugh! Gdybym pozwoliła mu dotknąć tego miejsca, to…
— To co? — Jul traciła już cierpliwość. — Co byś
zrobiła? Siedziałabyś cały mecz z różdżką w dłoni i liczyła, że znowu uda ci
się go uratować? To może zrób ogłoszenie: „Lilyanne Evans ma zdolności
przewidywania śmierci. Wystarczy dotknąć jej ręki, a poznasz swój przyszły
los.” Oszalałaś? Czyż nie mówiłaś, że nadużywanie tych zdolności może
doprowadzić do obłędu? Już nawet pocięte żyły by ci nie wystarczyły, aby
zachować jasność myślenia.
Zerwałam się na równe nogi. Cała kipiałam ze złości.
Wiedziały i nic nie mówiły. Uważały mnie za głupią i
udawały, że nic się nie dzieje.
Szykował się we mnie wielki wybuch, ale zamiast prawić
im kazania, użyłam najbardziej zimnego i okropnego tonu głosu, mówiąc dwa
słowa, których z pewnością nigdy bym nie użyła w stosunku do nich.
— Nienawidzę was.
Chciałam wybiec z pokoju, ale Quin złapała mnie za
rękę i przygwoździła razem z Jul do ściany.
— Lily, to nie ty! Nasza przyjaciółka nie zachowuje
się tak!
— Widocznie nie znacie mnie za dobrze i najwyraźniej
nią nie jestem.
Spróbowałam wyszarpać się z ich uścisku, ale był za
mocny. Gdzie się podział nagły przypływ siły, kiedy tak bardzo go potrzebowałam?
Quin miała niewzruszoną minę.
— Gdyby Limone nie rzucił na ciebie tego cholernego
zaklęcia, a ty chociaż w niewielkim stopniu próbowała z nim walczyć, nie byłoby
problemu. Poddałaś się Ana. Jesteś za słaba.
Chciałam zacząć krzyczeć, ale drzwi do naszego pokoju
otworzyły się, a w progu stał Dante z szerokim uśmiechem na twarzy.
— Drogie panie. — Skłonił się nisko. — Rycerz na
białym rumaku czeka na ciebie, Lilyanne. Mamy napięty grafik i wiele miejsc do
zwiedzenia, więc gdybyś mogła się pośpieszyć… — Urwał. Dopiero teraz zdał sobie
sprawę, do się między mną a dziewczynami działo.
Jednym susem doskoczył do nas i delikatnym
szarpnięciem odsunął dziewczyny ode mnie, nakazując im żeby wyszły z pokoju
tonem, który nie znosi sprzeciwów, a mnie złapał za ramiona. Chciałam wyrwać
się z jego uścisku, ale był za silny.
— Puszczaj mnie! Daj mi spokój! Idź stąd! — Kręciłam
się w każdą stronę, mając nadzieję, że uda mi się uwolnić i mu uciec.
— Lily, posłuchaj, musisz bardzo chcieć, żeby nauczyć
się kontrolować swoje emocje, a szczególnie w momentach napadu złości.
Jego głos był bardzo pewny i uspokajający do tego
stopnia, że złe uczucia zaczęły słabnąć na sile. I jeszcze jego dotyk, który
sprawiał, że cały świat dookoła milknął.
— Zamknij oczy i oddychaj.
Nie chciałam go słuchać. Moja podświadomość mówiła mi,
że to głupie i bezsensowne i w ogóle nie pomocne. Problem polegał w tym, że
głos Dantego był hipnotyzujący i musiałam mu się poddać. Jakaś część mnie
mówiła, żebym tego nie robiła. Ta część mojego umysłu, która była opanowana
przez moc zaklęcia, które mnie niszczyło.
Kiedy tak oddychałam i próbowałam oczyścić się z
negatywnych emocji, Dante mruczał coś pod nosem w nieznanym mi języku,
przypominającym mieszankę łaciny i staro angielszczyzny. Nie wiem, jak długo to
trwało; miałam wrażenie, że wieki, ale w końcu wszystko to co złe zaczęło
opuszczać mój organizm, robiąc w nim miejsce spokojowi i całkowitemu
oczyszczeniu.
Możecie sobie pomyśleć, że oddychanie to nic takiego.
Przecież musimy to robić, aby żyć i to nic nie boli. Tym razem byłam wręcz
wykończona i gdyby nie silne dłonie Dantego już dawno bym upadła. Chciałam
tylko położyć się do swojego łóżka i zasnąć.
— Lepiej? — W jego głosie słychać było troskę.
Pokiwałam głową.
— Niby skąd wiedziałeś, jak…
— Wiewióreczko, czy nie masz dość wrażeń jak na jeden
dzień?
Przez chwile zapomniałam, kto stoi przede mną. Dante
omamił mój umysł do tego stopnia, że myślałam, iż może być pomocnym i uczynnym
chłopcem. Jednak urok prysł dokładnie w tym samym momencie, kiedy nazwał mnie
per Wiewióreczka.
Wyszarpałam się z jego uścisku, jednak ciągle był
niebezpiecznie blisko mojego ciała.
— Nigdy, — Wysyczałam przez zaciśnięte zęby. —
powtarzam nigdy, nie nazywaj mnie w ten sposób.
Odepchnęłam go od siebie, a Dante, który tego
najwidoczniej się nie spodziewał, zachwiał się.
— Chociaż raz okaż chociaż namiastkę dobrego
wychowania i podziękuj.
— Dziękuję. Zadowolony?
Wait przez chwile udawał, że myśli.
— Nie za bardzo. Wystarczy randka.
— Wybacz, ale jestem już zajęta.
Mina Dantego: bezcenna. Wyglądał tak, jakby jego
najgorszy koszmar właśnie się spełnił. Cóż, od zawsze zaskakiwałam ludzi.
Dante zaczął przysuwać się do mnie, a ja w ostatniej
chwili zrobiłam krok w bok i zaczęłam się cofać. Przestrzeń między nami nie
zmniejszała się, dopóki nie wpadłam na drzwi, a on mnie do nich nie
przygwoździł.
— Kto to? Znam go? Zniszczę gnojka! Zobaczy, popamięta
mnie! To ten Potter, prawda? — Byłam tak zdziwiona jego nagłym wybuchem, że nie
zaprzeczyłam. — Wiedziałem! Wiedziałem! Co ty w nim widzisz?! Jestem sto razy
lepszy od tej szczoty do podłogi i sławniejszy, niż połowa ludzi na…
Złapałam za klamkę i ją nacisnęłam. Efekt: Dante
stracił równowagę i wylądował na schodach. Syrena od razu zaczęła wyć, a ja
dusiłam się ze śmiechu widząc jego zszokowaną minę, kiedy zjeżdżał na dół. W
momencie, kiedy miał wyjechać za zakręt pomachałam mu.
— Pudło. To nie
Potter.
Zatrzasnęłam drzwi i z braku pomysłów co mogę robić,
otworzyłam szafę z ubraniami. Wiedziałam, że powinnam poszukać dziewczyn i
przeprosić je za moje zachowanie, ale nie za bardzo wiedziałam, gdzie mam ich
szukać. W sumie mogły być w Pokoju Wspólnym, ale znając życie Syriusz gdzieś je
wyciągnął. Włożyłam czarną spódnicę przed kolana w białe kropki, kremową
bokserkę, skórzaną kurtkę, która miała rękawy do połowy łokci i srebrne guziki,
długi łańcuszek z przywieszką w kształcie delfina, tradycyjnie ciemne pończochy
(nie znoszę rajstop) i czarne buty na obcasie, przypominające sandały: były
zapinane na dwa paski, które wysadzane były kryształami, mieniącymi się
zależnie od kąta padania na nie promieni słonecznych. Pomalowałam paznokcie
lakierem, który zmienia barwę (tata dostałby szału gdyby je zobaczył). Włosy
wyprostowałam jednym szybkim machnięciem różdżki. Część spięłam za pomocą
srebrnej klamerki, a z przodu wypuściłam kilka kosmyków. Oczy wycieniowałam
cieniami w odcieniach brązu i wytuszowałam rzęsy. Usta pociągnęłam pomadką w
odcieniu delikatnego różu.
Zapytacie się z pewnością po co to wszystko? Sama nie
wiedziałam. Po prostu miałam dziwne przeczucie, że muszę ładnie wyglądać.
Dziwne, prawda?
Kiedy wyszłam z dormitorium, byłam wręcz pewna, że
Gryffoni świętują wygraną, a tu takie zaskoczenie! Było tak cicho, jakby
dochodziła już północ, a nie szesnasta popołudniu. Kiedy schodziłam z
ostatniego schodka, ktoś na mnie wpadł, a ja straciłam równowagę i runęłam jak
długa na tego kogoś.
— Też się cieszę, że ciebie widzę.
Ten głos. Ten męski i pociągający głos.
— Lucas! — Zapiszczałam i przytuliłam się do niego.
— Mogłabyś ze mnie zejść?
Zarumieniłam się i niezdarnie z niego zeszłam, na co
chłopak zachichotał i objął mnie w tali, a ja wpatrywałam się w jego niebieskie
niczym morze oczy. Jak bardzo chciałam, żeby mnie pocałował! Ale nie, bo po co.
— Wiesz, w Wielkiej Sali zorganizowany jest pokaz
różnych sztuczek i innych dziwnych rzeczy przez gości Hogwartu.
— To dlatego Pokój Wspólny jest pusty.
— Tak, ale nie o to chodzi. Chciałbym… Czy miałabyś
ochotę wyjść gdzieś ze mną? — Uśmiechnął się nieznacznie. — Oczywiście
zrozumiem, jeśli będziesz wolała iść na dół i pooglądać z wszystkim co inne
szkoły przygotowały na dzisiejszy pokaz. — Dodał pośpiesznie, jakby miał
nadzieję, że sens tych słów do mnie nie dotrze.
— Lucasie Smitch, z chęcią się z tobą umówię.
Ach, ta kobieca intuicja!
— Idziemy?
Pobiegłam jeszcze po torebkę i razem z moim (prawie)
chłopakiem ruszyłam korytarzami zamku. Oczywiście musieliśmy natknąć się na
Filcha.
— Uczennica nie jest na obiedzie? Nie dobrze. Wszyscy
znajdują się w Wielkiej Sali. Włóczymy się po zamku wieczorem, masz kłopoty.
Oj, masz kłopoty.
— Niby dlaczego? Przecież wolno mi być poza Wieżą
Gryffidnoru do dwudziestej drugiej, a o ile się nie mylę, jest dopiero
szesnasta.
Filch zrobił się cały czerwony ze złości.
— Jeżeli to wszystko, dowidzenia!
Ruszyliśmy w stronę trzeciego piętra. Kiedy byłam
pewna, że woźny mnie nie usłyszy, powiedziałam:
— Jak ja go nie znoszę! Stary wariat! Co on sobie
myśli? Wydaje mu się, że może za nic karać uczniów?
— Ale my nie robimy nic. My uciekamy z zamku.
Szturchnęłam go w żebra, a Lucas splótł palce z moimi.
— Przecież on tego nie wie. — Wyszczerzyłam się, a
Lucas przyciągnął mnie do siebie ramieniem.
Może wydać wam się to mało oryginalne, ale poszliśmy
na lody. Tandeta? Zdecydowanie nie. Mówiąc szczerze, to były najlepsze lody,
jakie w życiu jadłam: zielone jabłko, toffi i limonka, polane sosem
czekoladowym, a do tego kilka wafelków i rurka. Pycha!
— Mam nową płytę mugolskiego zespołu The Beatles.
Wytrzeszczyłam oczy.
— No co? Lubię posłuchać dobrej muzyki.
— Sugestia, że mugole tworzą lepsze zespoły niż
czarodzieje?
Lucas podrapał się po głowie.
— Czy ja wiem… Nie chcę być skromny, ale nie dorastają
nam do pięt. Chociaż, gdyby się nad tym dłużej zastanowić, to mają niezłe
teksty i…
— Przystojnego wokalistę. — Wcięłam mu się w słowo.
Smitch zrobił oburzoną minę.
— Mam być zazdrosny o moją dziewczynę?
Serce zadrżało mi mocniej. TAAAAAAAAAAAAAK! Jupi!
Wszyscy tańczą mambę!
Oczywiście nie dałam po sobie poznać, jakie emocje
zawładnęły moje ciało.
— A nią jestem?
— A chcesz nią być?
— Czy ja wiem… — Zaczęłam się z nim droczyć. — W sumie
byłoby fajnie. Chociaż… Może gdybyś… — Urwałam. Spuściłam wzrok i wbiłam go w
moje lody. Lucas pochylił się nad stołem i delikatnie palcem podniósł mój
podbródek. Chcąc nie chcąc musiałam spojrzeć w jego nieziemskie niebieskie
oczy, które przypominały mi swym kolorem morską falę.
— Może gdybyś co…?
Westchnęłam.
— Może gdybyś nie był aż tak przystojny i bym się w
tobie nie zakochała, to powiedziałabym nie.
Lucas pogładził mnie palcem po policzku, a w miejscu,
w którym dotknął mojej skóry, przeszył mnie prąd. Pochylił się ku mnie, moim
ustom. Z każdą chwilą odległość między nami zmniejszała się. Dwa cale. Czułam
jego oddech na twarzy. Cal. Nie wahał się. Był już tak blisko. Tak blisko…
— A co tu się święci?!
Momentalnie odskoczyliśmy od siebie.
Syriusz z głośnym trzaskiem oparł dłonie na drewnianym
stole.
Byłam wściekła, a Lucas speszony. Syriusz, cóż, był w
lekkim szoku.
— Do jasnej cholery, Black! Co ty tu robisz?!
Łapa złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą na taką
odległość, żeby Lucas nas nie słyszał.
— Odbiło ci?! Ruda, co ty robisz z tym dennym muzykiem
za dwa knuty?
— Próbowałam mieć z nim pierwszy pocałunek, ale nie!
Jak zwykle musiałeś wszystko spieprzyć!
— Aż tak daleko to zaszło? — Zrobił zmartwioną minę,
ale szybko się zreflektował. — Jako twój starszy brat nie pozwalam ci się z nim
spotykać!
— Jaki starszy? Jaki brat? Sam mnie wydziedziczyłeś!
— Kiedy to było?
— Jestem na tyle duża, że mogę sama decydować o swoim
życiu!
— Widocznie nie, bo ciągle pakujesz się w jakieś
kłopoty i ciągle muszę cię z nich wyciągać!
— On czym ty mówisz?
— Nie musisz mi dziękować.
— Lepiej pilnuj swojego fun clubu, a nie wtrącasz się
w sprawy innych!
— Kiedy one nie obchodzą mnie tak bardzo jak ty!
— Syriusz, to co powiedziałeś, jest naprawdę słodkie,
ale chociaż raz w życiu chcę być szczęśliwa i ani ty, ani twój przyjaciel nie
przeszkodzicie mi. Bądź na tyle miły i chociaż raz pozwól decydować mi samej o
własnym życiu!
Odwróciłam się na pięcie, uderzając Łapę moimi włosami
w twarz i ruszyłam w stronę Lucasa. Kiedy tylko na niego spojrzałam, cała złość
nagle minęła, pozostawiając miejsce innemu uczuciu.
— Przepraszam za niego. On jest zbyt…
— Opiekuńczy?
— Raczej natarczywy.
Lucas nagle spoważniał.
— Słyszałem o Potterze. Paskudna sprawa.
Oczywiście musiał w końcu paść ten temat. Westchnęłam.
I po nastroju.
Wzruszyłam ramionami.
— Jeżeli nie umie latać na miotle, to po co to robi?
— Jesteś bezwzględna wobec niego.
— No co? Nie znoszę go. Chociaż nigdy nie życzyłam mu
niczego złego, to tym razem stało się to tylko i wyłącznie przez jego głupotę.
Skoro jest takim dobrym szukającym, to dlaczego nie zobaczył wcześniej znicza,
a krążył po boisku jakby był nieobecny i zamyślony? Powtarzam, to jego wina.
— Wiesz co, jakoś te lody przestały mi smakować. Co
powiesz na coś szalonego?
— Mam się bać?
Lucas wyszczerzył się, złapał mnie za rękę i pociągnął
w bliżej nieznanym mi kierunki.
Weszliśmy w jakąś boczną uliczkę i w jeszcze jedną. W
pewnym momencie puściłam jego dłoń i zaczęłam uciekać.
— Złap mnie! — Krzyknęłam.
Był chyba w lekkim szoku, a może dał mi fory? Kto wie?
ale pozwolił bym go wyprzedziła i wbiegła za jakiś zakręt. Po chwili usłyszałam
tupanie stóp o żwirową drogę. Odwróciłam się, nie przestając biec. Był znacznie
szybszy niż przypuszczałam. Wyszczerzyłam się do niego, a na jego twarzy
odmalował się strach. Nie miałam pojęcia o co mu chodziło, ale nie przestawałam
biec. To był błąd.
— Uważaj! — Krzyknął.
Z całej siły walnęłam głową w przydrożną lampę. Siła
odrzutu była tak mocna, że straciłam równowagę i z karuzelą w głowie
wylądowałam na ziemi.
Kiedy otworzyłam oczy Lucas pochylał się nade mną z
zatroskaną miną na twarzy.
— Bardzo boli? — Ton jego głosu świadczył, że ledwo
powstrzymuje się od wybuchu śmiechu.
Pokiwałam głową.
— A gdzie?
Wskazałam na czoło.
— Tutaj panie doktorze.
Lucas pochylił się i pocałował mnie w skazane miejsce.
— Jeszcze?
— Tak.
Lucas cmoknął mnie jeszcze raz.
— A teraz?
— Teraz boli mnie niżej.
Musnął wargami mój nos.
— Jeszcze niżej.
Uśmiechnął się do mnie i zbliżył wargi do moich ust.
Dzieliło nas już tak niewiele, zaledwie milimetry, kiedy…
— Co wy robicie, dzieciaki?!
Lucas z krzywym uśmiechem na twarzy odsunął się ode
mnie i pomógł mi wstać. Był tak samo niezadowolony jak ja.
Przed nami stała starsza kobieta w wieku około sześćdziesięciu
pięciu lat.
— Naprawdę, czy nie możecie robić tego w zamkniętym
pomieszczeniu, a nie na środku drogi? Doprawdy, co się dzieje z tą dzisiejszą
młodzieżą. — Pokręciła głową. — Za moich czasów mężczyźni zabierali nas na
romantyczne spacery, do restauracji, wycieczki… A dzisiaj co? Kładą się na
drodze i się obściskują! Ale nie, bez przesady, widziałam jak upadłaś i ten
młody gentelman pomagał ci z uporaniem się bólu. Chłopcze, jeżeli ci się
wydaje, że zadowolisz tą młodą pannę takim zachowaniem, to jesteś w błędzie.
Kobiety muszą czuć, że są kochane i że o nie dbasz. Młodzieńcze, kup jej
kwiaty, nie, lepiej czekoladki, bo to taka chudzina, taka kruszyna, taka
drobina… Ach ta dzisiejsza młodzież! Zero romantyzmu, ale co ja stara się znam…
Inne czasy… Masz o nią dbać! Masz traktować ją jak księżniczkę, zrozumiałeś?
— Tak, proszę pani. — Wykrztusił Lucas. Był tak samo
zszokowany tym drobnym kazaniem, jak ja.
— No, a ty droga panno, masz na niego mi tu donieść,
jeśli nie będzie zachowywał się jak na mężczyznę przystało.
— Tak, proszę pani. — Powtórzyłam.
Starsza pani oddaliła się od nas, ciągle mówiąc do
siebie jak to wspaniale było za jej czasów.
Popatrzyliśmy po sobie i wybuchliśmy śmiechem.
— Ciszej, bo jeszcze tutaj wróci. — Lucas wyszczerzył
się do mnie, złapał mnie za rękę i poprowadził w stronę starych i niezbyt
solidnych drzwi.
Jeszcze zanim przekroczyliśmy próg, dobiegła nas
głośna muzyka i czyjeś fałszowanie.
— Karaoke?
Lucas wzruszył ramionami.
— Masz świetny wokal, a ja chcę pochwalić się moją
dziewczyną i jej zaimponować.
— Co to znaczy? Nie rozumiem.
Lucas wyszczerzył się do mnie i pozostawił mnie w
połowie pomieszczenia, a sam podszedł do jakiegoś mężczyzny, który wyglądał
podejrzanie. Przez chwilę byłam oburzona, ale w następnej chwili stwierdziłam,
że znowu coś wymyślił.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Dookoła znajdowali
się czarodzieje i czarownice, których w życiu nie widziałam. Większość z gości
zajmowała miejsca przy stolikach, ale część stała przy scenie i buczała na
mężczyznę, który fałszował piosenkę jakiegoś zespołu, który wykonywał disco
polo.
Przez chwilę bałam się, że nigdy nie skończy i odpadną
mi uszy. Z bólem serca muszę przyznać, że Petunia śpiewa lepiej od niego.
— Panie i panowie, mamy kolejnego śmiałka. Nie bądźcie
dla niego zbyt ostrzy. Twierdzi, że umie śpiewać. Wcześniejszy kandydat też tak
mówił. Powitajmy go brawami. Przed państwem: Luc!
Rozległy się brawa, a na scenę wszedł pewnym krokiem
Lucas, który uśmiechnął się do mnie.
CO?! Lucas? Przecież on nie…
Rozległy się pierwsze takty muzyki.
Motywem przewodnim piosenki była zdrada, ale sens
zwrotek nie docierał do mnie. Co do refrenu… Powiem jedno: byłam jego.
Lucas ciągle utrzymywał ze mną kontakt wzrokowy, a w
jego oczach widziałam miłość. Wiedziałam, że zależy mu na mnie i nigdy nie
pozwoliłby by stało mi się coś złego.
Bez niczego mogę stwierdzić, że to co czułam do
Night’a było niczym w porównaniu z tym, co żywiłam do Lucasa.
Wpadłam. Zakochałam się w nim po uszy.
Przez ostatnie dwa tygodnie nie było chwili, żebym o
nim nie myślała. Można by było porównać to do obsesji… Chociaż nie, do niczego.
Chyba każdy nastolatek przeszedł coś podobnego w swoim życiu. Każdy ruch, gest,
dotyk tej drugiej osoby przyprawiał o zawrót głowy. Nie stanowiłam wyjątku od
tej reguły. Wiedziałam, że Lucas potrzebny jest mi jak tlen, bez niego nie będę
mogła istnieć.
Dopiero kiedy ludzie w barze zaczęli klaskać,
otrząsnęłam się z transu, w którym jedynymi osobami na sali byłam ja i Lucas, a
widownia zeszła na drugi plan.
Lucas ukłonił się nisko, zeskoczył ze sceny i
skierował w moją stronę. Chciałam jak najszybciej zmniejszyć odległość między
nami, lecz miałam nogi jak z waty. Zrobiłam kilka kroków do przodu, o mało co
nie przewracając się.
Jak przez mgłę usłyszałam głos właściciela pubu.
— Co za zdolny młodzieniec! Gratulacje! Nie wielu
takich nam się tutaj trafia. Masz talent!
Mężczyzna mówił jeszcze coś, ale go nie usłyszałam.
Podbiegłam do Lucasa, wspięłam się na palce i pocałowałam go.
Poczułam, że się uśmiecha.
Nie wiem jak długo to trwało: minutę, dwie czy
piętnaście. Czas stanął w miejscu.
Kiedy w końcu oderwał swoje usta od moich. Żałowałam,
że tak szybko to się skończyło. Lucas pogładził mnie palcem po policzku i
trzymając się za ręce opuściliśmy bar. Poszliśmy nad jezioro — nasza miała
świątynia — gdzie dużo rozmawialiśmy, ale znacznie więcej robiliśmy.
Chciałam by te piękne chwile nigdy się nie skończyły,
ale jak to w życiu bywa, wszystko co dobre szybko się kończy. Musieliśmy
wracać. Niepostrzeżenie wyszliśmy na korytarz zza posągu garbatej czarownicy i
nie zrobiliśmy nawet dziesięciu kroków, kiedy ktoś za nami krzyknął.
— Lily! Lucas!
Smitch ścisnął mocniej moją rękę i przytulił. Za nami
stał Zayn.
— Wy? RAZEM?! — Podszedł do Lucasa i poklepał go po
ramieniu. — Chłopie, masz przechlapane. Dante cię zniszczy.
Lucas wzruszył ramionami.
— Trudno nie obchodzi…
— Zakochana para! Zakochana paaara: Lucas i Lilyanna!
— Przewróciłam oczami. — Dante cię zabije, a ja z chęcią mu pomogę. Też miałem
chrapkę na tego rudzielca. — Lucas posłał mu mordercze spojrzenie. — Może kiedy
zerwiecie, wpadniesz w moje ramiona, a ja cię z chęcią pocieszę. — Puścił mi
oczko.
Nagle ktoś pisnął.
— Lily? Lucas? —Naill zrobił wielkie oczy. — Zayn? Co
się tutaj dzieje.
— No nie. — Smitch pokręcił głową. — Skoro ten się
dowiedział, to za pięć minut cała szkoła będzie wiedziała.
— Wy? Razem? Gratulacje! — Naill rzucił się na moją
szyję i gdyby Lucas nie złapał mnie od tyłu, runęłabym jak długa.
— Człowieku, opanuj się. — Patrząc na minę Zayn’a
wnioskuję, że bardzo dobrze się bawił i dusił ze śmiechu.
— Kiedy to się stało? Najwyższa pora! Od zawsze
wiedziałem, że macie się ku sobie! Tak pięknie razem wyglądacie! Luanne!
— Co? — Powiedziałam równocześnie z Lucasem, a Zayn
parsknął.
— Luanne! Połączenie waszych imion.
Tylko dobre maniery, których czasem mi brak,
powstrzymały mnie, żebym nie przejechała otwartą dłonią po twarzy.
— Tak bardzo się cieszę!
— Lucas! Chłopie, gdzieś ty się podziewał? Szukam
ciebie od kilku godzin. — Zza zakrętu wyszedł Trunks, który dopiero po chwili
zobaczył nasze splecione dłonie. — Nooooo…
— Stary, chyba po raz pierwszy zabrakło ci słów. — Obecni
członkowie zespołu wybuchli śmiechem.
— Hahaha! Już nie żyjesz! — Trunks zgiął się w pół i
się śmiał. Dopiero po dłuższej chwili udało mu się dostatecznie opanować, by
kontynuować. — A Dante dzisiaj stwierdził, że za kilka dni Lily będzie jego!
Parsknęłam.
— Całowaliście się już? — Wypalił z grubej rury Zayn,
a ja spiekłam raka. — Ha! Wiedziałem! Trunks, gdzie moje pieniądze.
— Masz. —Trunks z niezadowoloną miną wręczył mu
sakiewkę, w której pobrzękiwało złoto.
— Co? Zakład? Jak mogłeś Lucas. — Chciałam wyrwać się
z jego objęć. Mój cały świat nagle legł w gruzach.
— Wyluzuj, Ruda. — Zayn posłał mi stójkę w bok. —
Trudno nie było zauważyć, ze nasz dzióbuś, — Złapał go, Lucasa, za policzek i
zaczął nim wykręcać. Smitch skrzywił się nieznacznie. — chodzi z głową w
chmurach, a kiedy dzisiaj wystroił się i nawet użył perfum, uwierzysz?
założyliśmy się. Teraz jestem bogatszy o dziesięć galeonów, siedem sykli i
trzynaście knutów. Dziękuję.
Brak do nich słów. Gorzej niż dzieci.
— Zayn, proponuje nowy zakład. Jeżeli Lilka nie
pocałuje przy nas Lucasa, teraz, to…
— Wchodzę!
— To jutro w Wielkiej Sali będą wisieć twoje gacie. —
Dokończył Trunks z chytrym uśmiechem, a z twarzy Zayn’a właśnie on spełzł.
— Nie! Protestuję! Nie zgadzam się!
— Sam się zgodziłeś.
— Dobra, ale jak przegrasz to jutro Wielką Salę będą
zdobić twoje gazety.
— Nie ośmieliłbyś się.
— Zapomnijcie, że go przy was pocałuję.
— Czemu nie? — Wypalił nagle Lucas, czym mnie
całkowicie zaskoczył.
— Odbiło ci?
— Widok sprośnych gazet Trunks’a będzie znacznie
lepszy niż majtek Zayn’a, które mają wyszywane klauny na tyłku.
— Lucas, bierz się do dzieła! Na co czekasz? Lily, przyjaciół
się wstydzisz?
— Lily, masz rację, to głupie. Nie całuj tego idioty
przy nas. Z pewnością się krępujesz. Ruda, nie słuchaj tego napuszonego pawia, nie
całuj go. Lucas ma potworny ślinotok.
— Skąd wiesz? — Posłałam Trunks’owi zaciekawione spojrzenie.
— Wy chyba nie…
— NIE!!!! Tak tylko zgadywałem. Wiesz Lily wolę
dziewczyny.
— Całuj go!
— Nie! Lepiej mnie! — Krzyknął Trunks, a Naill
zacisnął pięści.
Przewróciłam oczami.
— Lily, pamiętaj, chodząc z tym przygłupem będziesz
skazana na publiczne pocałunki, wywiady do gazet i pocałunki, wiele zdjęć i
pocałunki aby zaspokoić ciekawość fanów. Musisz zacząć przyzwyczajać się do
ludzi.
— Możesz się przymknąć? — Skarcił Naill’a Lucas i
pochylił się nade mną, nie dając mi szansy na protest. Kiedy musnął wargami
moje usta z ust Trunsk’a wydobyło się głośne NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEeeee.
— Stary, — Zayn poklepał Trunks’a po plecach. — marny
twój żywot.
— Odwal się.
— Mówiłeś, że mnie szukałeś.
— Właśnie, dobrze, że mi przypomniałeś. — Naburmuszona
mina Trunks’a momentalnie zniknęła. — Mamy kilka spraw do omówienia w związku z
jutrzejszym przyjęciem u Slughorn’a.
Walnęłam ręką w czoło.
— Cholera, całkowicie wyleciało mi to z głowy.
— Nie dziwię się. — Mruknął Naill.
— Wybacz rudzielcu, ale musimy porwać twojego
chłoptasia. Dość tych ścisków gołąbeczki, zobaczycie się później. No rusz się
Lucas.
— Zobaczymy się później w Pokoju Wspólnym, Luc?
— Jakie to słodkie, macie już przezwiska. Zaraz się
zrzygam.
Przewróciłam oczami.
Chłopaki złapali pod ramiona Lucasa i pociągnęli w
bliżej nieznanym mi kierunku. Sama ruszyłam przed siebie. W sumie byłam
niedaleko Skrzydła Szpitalnego, więc czemu by nie odwiedzić Pottera?
Drzwi do pomieszczenia były uchylone, a w środku
paliło się światło. Usłyszałam kawałek rozmowy Huncwotów.
— … przykro mi stary. Robiłem wszystko co mogłem, ale
nie da się jej upilnować. Starałem się. — Tak, to był zdecydowanie głos
Syriusza.
Ktoś walnął czymś twardym w szafkę nocną. Wnioskuję,
że to musiał być Potter i jego gips.
— Widocznie za mało!
— Z kobietami nie wygrasz. Jak się już uprze to
koniec.
— Remus, nie rozumiesz? Biegam za nią od trzech lat i
nic. Nagle pojawia się jakiś blondasek o niebieskich oczach, a ona lgnie do
niego! Gdzie tu sprawiedliwość?
Rozmawiali o mnie i o Lucasie.
— Chłopaki… — Głos Petera był jak zawsze skrzeczący.
— Rogacz, mówimy o Rudej. Przecież ją znasz. Przez dwa
tygodnie będzie prowadzić się z nim za rączkę, a później jej się znudzi.
— Nie chcę cię martwić Remus, ale tak to nie
wyglądało.
— Chłopaki…
— Musimy coś zrobić, żeby z nim zerwała, albo lepiej
on z nią. Kto ją wtedy pocieszy, a nasz Rogacz.
— Nie, Łapo. Przegrałem. — Potter się poddał.
— Użyjemy tego samego planu, dzięki któremu
połączyliśmy Remusa i Jul.
— To bez sensu. Przecież nie mogę jej zmusić żeby mnie
pokochała.
— Chłopaki…
— Nie teraz, Peter. To nie pora na jedzenie. Nie
widzisz, że Rogacz cierpi na załamanie? Rogacz, posłuchaj. Możesz mieć każdą
pannę w zamku, a ty ciągle o tej rudej zołzie. Evans to, Evans tamto. Daj w
końcu sobie z nią spokój, dobra? Jeżeli jeszcze nie dotarło do niej, że możesz
zaoferować jej coś, co żaden facet stąpający po Ziemi nie może, to znaczy, że
jest skończoną idiotką. Co się stało z moim najlepszym przyjacielem, który we
wrześniu obrał sobie za cel życiowy, aby w ciągu tygodnia mieć po trzy panny?
Bierz przykład ze swojego przyjaciela. Quin podoba mi się i to jak cholera, a
jest w czyśćcu i musi poczekać na swoją kolej. Rogacz, daj spokój i uśmiechnij
się. Ruda nie wie co traci i zobaczysz, po zerwaniu z tym blond lalusiem
przyleci do ciebie pierwsza.
— Chłopaki…
— Masz rację, Łapo. James Rogacz Potter musi rozwinąć
skrzydła. Drogie panie, nadchodzę. Nikt mnie nie przed niczym nie powstrzyma, a
w szczególności nie Evans.
— Ona stoi za drzwiami. — Wykrztusił Peter, a mi
stanęło serce.
— Co? — Wykrztusił po chwili Remus. — Dlaczego
wcześniej nie mówiłeś?
— Próbowałem. — Zapiszczał.
Ktoś zeskoczył z łóżka i ruszył w stronę drzwi. Jedyne
co przyszło mi do głowy, to WIAĆ! Puściłam się biegiem dokładnie w tym momencie,
kiedy ktoś przewrócił parawan i głośno zaklął. Ktoś, czyli Potter.
Kiedy w końcu dotarłam do Pokoju Wspólnego, serce
waliło mi w piersi jak szalone. Sama nie wiem, czy byłam zła, czy zirytowana.
Znalazłam dziewczyny w fotelach obok okna,
rozmawiające ze sobą przyciszonymi głosami. Kiedy do nich podeszłam, umilkły.
Przez chwilę panowała między nami niezręczna cisza.
— No więc, chciałabym was przeprosić. Tak wiem,
zachowałam się jak skończona idiotka, powinnam bardziej nad sobą panować, a już
w szczególności nie wolno mi wyładowywać na was złości, kiedy jestem, no
wiecie, w tym stanie.
— Tak się o ciebie martwiłyśmy! — Jul rzuciła mi się
na szyję. — Nie masz pojęcia! Jeszcze Dante nie chciał nam nic powiedzieć…
— Gdzie byłaś? — Quin zmierzyła mnie lustrującym
wzrokiem.
— A może raczej, z kim? — Jul poruszała znacząco
brwiami, a na mojej twarzy momentalnie pojawił się szeroki uśmiech.
Jako że nie mam przed dziewczynami tajemnic,
opowiedziałam im wszystko z najmniejszymi szczegółami: gdzie byłam, co robiłam,
a nawet co jadłam.
Widząc ich zaciekawione spojrzenia, nie miałam serca
ukryć niczego. Nawet nasze miejsce nad jeziorem nazwałam świątynią, ale to
mogłam akuratnie przemilczeć.
Krótko streściłam im przebieg rozmowy z chłopakami z
zespołu All Star, a kiedy doszłam do wydarzeń ze Skrzydła Szpitalnego, ktoś mi
przerwał.
Do dormitorium wszedł Remus, bez swojej świty i od
razu do nas podszedł. Oczywiście Jul nie byłaby sobą, gdyby nie rzuciła się na
niego. Ten widok zawsze mnie śmieszył, bo blondyn był o jakieś trzydzieści
centymetrów wyższy od niej. Normalnie to przewróciłabym oczami, ale w porę
zdałam sobie sprawę, że kilka godzin temu zachowywałam się dokładnie tak samo.
Wymieniłam z Quin spojrzenie i jestem pewna, że pomyślała dokładnie o tym samym
co ja przed chwilą. Wybuchłyśmy śmiechem, co Jul skwitowała niezadowoloną miną.
— Ej! Ja się z ciebie nie nabijałam, kiedy w każdym
zdaniu używałaś zwrotu: cudowny, boski, nieziemski i no jak on całuje!
Tym razem się nie powstrzymałam i wywróciłam oczami.
— Gratulacje Lily. Słyszałem, że masz nowego chłopaka.
— Od zawsze wiedziałam, że Remus nie jest dobrym aktorem, tak i tym razem nie
dostatecznie udało mu się przywołać wesoły ton głosu.
Udałam, że tego nie zauważyłam.
Wzruszyłam ramionami. Jul siadła na kolanach Lunatyka.
— Odezwał się ten co nie jest w związku. Remus,
powiedz, że idziesz jutro na herbatkę do Slughorn’a. Proszę, proszę,
proooooszę!
Lupin skrzywił się nieznacznie.
— Niestety. Jutro mam pewne… e… sprawy do załatwienia
i nie uda mi się dotrzeć na czas do lochów, nawet gdybym chciał.
No tak, pełnia. Całkowicie wyleciało mi to z głowy. To
dlatego był taki blady i wymizerniały.
— Kotku, nie mów, że znowu będziesz włóczył się z
Potterem i Black’iem po zamku. — Jul zrobiła niezadowoloną minę. — Oni mają zdecydowanie
na ciebie zły wpływ.
— Wow, Jul, jakaś ty spostrzegawcza. — Quin zrobiła
wielkie oczy. — Przecież Remus jest jednym z Huncwotów, czyli sam psoci.
Postanowiłam zmienić temat.
— Potter bardzo przeżywa, że nie złapał znicza? —
Spytałam zdawkowym tonem. Tak naprawdę zżerała mnie ciekawość.
— Jeżeli jego nagły wybuch i przypływ uczuć do Monie
można nazwać załamaniem, to tak.
— Nie powiesz mi, że spotyka się z tą blond krową!
— Zazdrosna?
— Chciałbyś.
— Rogacz stwierdził, że już dość życia sobie zmarnował.
— Posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. Doskonale wiedział, że podsłuchałam ich
rozmowę, a Potter wysłał go na zwiady, żeby sprawdzić jak zareaguję na te
nowiny. Pff… Faceci są tacy przewidywalni. — W sumie to najwyższa pora żeby się
ustatkował. Ja mam Jul, ty Lucasa, Quin Kurta, a James Monie. — Czy mi się
wydawało, czy faktycznie Lunio się skrzywił? Coś czuję, że ten związek nie
przetrwa próby czasu.
— A Casanova dalej wolny.
— Łapa? Quin, za kogo ty go masz? Przecież pięć minut
po zerwaniu ma już nową dziewczynę.
— A jego byłe trafiają do czyśćca? — Na mojej twarzy
pojawił się chytry uśmiech.
Niestety Remus nie mógł odpowiedzieć, bo przez dziurę
w portrecie wszedł Dante, który od razu mnie zobaczył. Za nim szli pozostali
członkowie zespołu. Kiedy zobaczyłam Lucasa, moje serce zabiło mocniej.
Chciałam do niego podbiec, ale Wait musiał zacząć odstawiać przedstawienie.
— Wiewióreczko, twój książę właśnie powrócił i ma ze
sobą służbę. Kolacja podana!
Zerknęłam na Zayn’a. Poruszał ustami, które ułożyły
się w zdanie: On o niczym nie wie! Trunks i wyżej wymieniony trzęśli się ze
śmiechu.
To dlatego Lucas jeszcze żył.
— Mówiłam ci już, że jestem zajęta!
— Kobiety! Wy tak tylko mówicie, aby jeszcze bardziej
zabiegać o wasze względy. — Dante pokręcił głową. — Niby gdzie jest ten twój
mężczyzna, o ile takowym można go nazwać? Coś mi się wydaje, że chodzi jeszcze
w pieluszkach.
— Może zrobimy tak: zadasz mi sześć pytań, na które
będę odpowiadać tak lub nie, a jak zgadniesz, to pójdę z tobą na kolację.
Zgoda?
Dante aż się napalił na taką perspektywę.
— Dobra. Czy to realna postać?
Przewróciłam oczami.
— Tak.
— Czy to mężczyzna?
— Nie, karaluch. Oczywiście, że to facet.
— Czy go znam?
— Zdecydowanie.
— Czy jest młodszy od ciebie?
— Nie.
— Czy ma dłuższe włosy?
Zamarłam. Czyżby się domyślił, że to Lucas?
— Tak. Zostało ci jedno pytanie.
Przez cały czas starałam nie patrzeć się na Lucasa, co
było bardzo trudne.
— Co? Już? Tak szybko? Dobra. Czy gra na perkusji?
Opadła mi szczęka. Skąd on…? Jakim prawem? Zdrajcy! Musieli
mu wcześniej powiedzieć!
Kiwnęłam głową, przełykając gulę w gardle, która w nim
nagle wyrosła.
Dante zaklaskał w dłonie!
— Ha! Od samego początku wiedziałem! To ten cały
Black! Dobra, Wiewióreczko, zgadłem! Kolacja na nas czeka. — Dante wystawił łokieć
i czekał, aż za niego złapię, a ja co? Siadłam na podłodze i zaczęłam się
śmiać.
— Skarbie, co cię tak rozbawiło? Tak wiem, jestem
bystry, mądry i genialny, ale to jeszcze nie powód, żeby płakać na ziemi.
— Pudło, stary. — Zayn, poklepał go po ramieniu.
Lucas podszedł do mnie, pomógł wstać i objął mnie w
talii. Dante był w szoku. Przez dobrych kilka minut nie mógł wydusić z siebie
słowa.
— Dlaczego wszyscy się na nas gapią?
W Pokoju Wspólnym zaległa cisza.
— Zazdroszczą mi. Przecież nie każdy może mieć tak
piękną i inteligentną dziewczynę.
Kiedy pierwszy szok minął wybuch podniecony gwar
rozmów, a Dante zrobił się cały czerwony ze złości.
— Prawie mnie nabraliście. To gdzie ten twój facet,
Black?
— Wait, to nie żart. — Naill poklepał go po ramieniu.
— Ale… ale… ale…
— Chodź, zaprowadzę cię do pokoju.
Naill wraz Trunks’em złapali Dantego pod ramiona. Po
chwili znikli na schodach. Ciągle słychać było powtarzające się: ale… ale… ale…
Parsknęłam.
— Za kilka godzin dojdzie do siebie.
— No nie wiem, był w takim szoku… Trauma może zostać
do końca jego życia.
— Czyli przez najbliższe piętnaście minut, bo tyle
potrzeba mu czasu, żeby się otrząsnąć.
Ktoś zaczął zbiegać ze schodów.
— Smiiiiiiiiiiiiiitch!
Dante staną twarzą w twarz z Lucasem. Zamarłam.
— Jeżeli chociaż raz przez ciebie zapłacze, wystarczy
jedna, jedyna łza, a nie żyjesz. Jasne?
Rano, kiedy przyszłyśmy na śniadanie na każdym stole
porozkładane były gazety należące do
Trunks’a. Paskudztwo. Jak można coś takiego kupować? Oczywiście grono męskie
było zachwycone, a kiedy zobaczyła to McGonagall, prawie zemdlała. Profesor
Sprout musiała wyprowadzić ją na świeże powietrze, żeby doszła do siebie.
— Ana, co miałaś na myśli, kiedy mówiłaś: „A jego byłe
trafiają do czyśćca”?
— Co? Aaa… O to ci chodzi. Widzisz, wczoraj
podsłuchałam rozmowę Huncwotów i Syriusz powiedział, że… Ładną mamy pogodę nie
uważacie?
— Lily?
— Koniecznie musimy iść nad jezioro.
— No wykrztuś to z siebie, bo zżera mnie ciekawość!
— Łapa powiedział, że ciągle coś do ciebie czuje, ale
musisz pocierpieć i poczekać na swoją kolej.
— Debil. Głupek. Idiota. — Tutaj Quin użyła wiele
brzydkich epitetów, których nie będę powtarzać.
Ale nie o tym. Przenieśmy się o kilka godzin do
przodu.
Wybiła właśnie siedemnasta popołudniu i z bólem serca
opuściłam Pokój Wspólny. Skierowałam się ku lochom, na herbatkę u Slughorn’a,
na które byłam już spóźniona. Przez większość drogi biegłam i przeskakiwałam po
kilka stopni na schodach. Kiedy w końcu dotarłam na odpowiedni korytarz, już z
daleka słychać było głośną muzykę. Nie miałam ochoty na kolejną pogawędkę typu:
czym zajmują się twoi rodzice i jakich to ja nie mam znajomości. Uff…
Przynajmniej Lucas tam będzie. Może jakoś uda mi się przeżyć te dwie godziny.
Moje myśli po raz kolejny cofnęły się do wczorajszego
dnia, przez co nie zauważyłam na swojej drodze Snape’a.
— Lily.
Musiałam kilkakrotnie zamrugać oczami, żeby upewnić
się, że nie śnię.
— Wow, nie nazwałeś mnie szlamą. Chyba zaraz się
rozpłaczę.
Spróbowałam go wyminąć, ale złapał mnie za rękę.
— Czy byłbyś tak miły i mnie puścił, a swoje brudne
łapy wsadził w swoje cztery litery?
Ku mojemu zaskoczeniu uścisk na mojej ręce zelżał
— Możemy porozmawiać? Normalnie? Tak jak kiedyś?
— Podaj mi choć dwa argumenty, dla których miałabym
się zgodzić. — Nie odpowiedział. — Tak myślałam.
Znowu spróbowałam go wyprzedzić, ale zaszedł mi drogę.
— Czego chcesz? — Byłam już zirytowana.
— Porozmawiać.
— Kilka minut temu dałam ci jasno do zrozumienia, że
jest to niemożliwe.
— Lily, proszę.
— Lily? Lily? Nie ma z tobą twoich kloszków, więc nie
jestem już szlamą? — Chciał coś
powiedzieć, ale mu przerwałam. — Nie tłumacz się. I tak stoczyłeś się już na
samo dno.
— To nie tak. — W jego głosie słychać było już
rozpacz. Miałam wrażenie, że już od dłuższego czasu przygotowywał się do tej
rozmowy. Coś mu nie wyszło.
— A jak? Oświeć mnie, bo sama się nie domyślę.
— Nie mogę o tym rozmawiać.
— Jasne. Malfoy ci zabronił? A może Sam-Wiesz-Kto
zabronił ci zadawać się ze szlamami?
Przez sekundę był zaskoczony, ale w porę się opanował
i przybrał maskę osoby niewzruszonej.
— Nie nazywaj się w ten sposób.
— Masz rację. Niby po co, skoro ty i twoi przyjaciele
Śmierciożecy robicie to, za każdym razem kiedy spotkacie mnie na korytarzu. Nie
rób oburzonej miny, Snape. Cała szkoła wie, że po skończeniu szkoły chcecie
wstąpić w jego szeregi.
— Chciałem cię tylko przeprosić.
— Rok temu bym ci wybaczyła, ale teraz wiele się
zmieniło. Zbyt wiele. Po prostu… Po prostu trzymaj się ode mnie z daleka. —
Cała konwersacje prowadziłam zimnym tonem.
Ruszyłam nie oglądając się za siebie. Przez cały czas
czułam jego wzrok na moich plecach.
Przyjęcie u Slughorna odbywało się (jak zwykle) w jego
gabinecie, który i tym razem musiał kilkakrotnie powiększyć, gdyż zaprosił wiele
gości.
NUDY.
Kolorowe prześcieradła, wzorzyste narzuty i jedwabne
zasłony sprawiały wrażenie, jakbyśmy zostali przeniesieni do Indii. Zostało
sprowadzonych kilka tancerek w typowych strojach dla tamtego rejonu. Nawet
muzyka była typowo Indyjska. Kiedy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia,
podbiegł do mnie jakiś mężczyzna w wzorzystej szacie i zaprowadził do szatni,
gdzie znajdowała się kobieta, która wręcz zdarła ze mnie biały podkoszulek i
jeansy i okręciła mnie w długi, zielony materiał. Już po kilku sekundach
wyglądałam jak typowa indyjska kobieta. Na środku czoła przykleiła mi złotą
naklejkę w kształcie łzy. Nie miałam czasu nawet się przeglądnąć — od razu
wypchnęła mnie do głównej sali.
Chyba nawet podczas przyjęcia bożonarodzeniowego nie
było tylu zaproszonych gości. Każdy ubrany był tak pięknie, że nie wiedziałam,
gdzie mam się patrzeć. Może to przyjęcie nie będzie taką klapą, jakiej się
spodziewałam?
Dookoła paliło się chyba ze sto kolorowych świeczek i
kadzidełek, przez co od razu zrobiło mi się duszno. Podeszłam do stołu z
napojami i nalałam sobie soku dyniowego. Obok stał mężczyzna w wieku mniej
więcej czterdziestu lat. Na czarne włosy założony był brązowo-niebieski turban.
— Piękna pani całkiem sama? — Zagaił.
— Powiedzmy. Mój chłopak zajęty jest zabawianiem
gości. — Posłał mi zdezorientowane spojrzenie, jakby przez nie chciał
powiedzieć, że chodzi mu o Slughorn’a. — Muzyk.
Wskazałam palcem na scenę, gdzie znajdował się zespół
All Star.
— Panienka do której chodzi klasy?
— W tym roku mam SUMy.
— Pamiętam je, jakby to było wczoraj… Tyle
niepotrzebnego stresu… Okazało się, że egzaminy były banalne. Kim chciałabyś
zostać w przyszłości?
— Cóż, od jakiegoś czasu rozważam karierę Aurora.
— Ach, tak. Paskudy i ciężki zawód, ale za to ile sprawia
satysfakcji… — Miałam nadzieję, że ten gościu nie palnie mi teraz jakiegoś
kazania, bo robiło mi się coraz bardziej duszno i czułam, że jeżeli za kilka
minut nie wyjdę na świeże powietrze, będą zbierać mnie po podłodze. — Sam nim
jestem. Wiele czarnoksiężników wylądowało dzięki mnie w celach Askabanu. Praca
Aurora to ciągła nauka, a ty wyglądasz na osobę, która ją kocha. Masz tak
inteligentne spojrzenie… Czy wiesz, że w następnych latach musisz kontynuować
najtrudniejsze przedmioty w całym toku nauczania? Oczywiście zaklęcia nie są
zbyt skomplikowane, ale mam raczej na myśli eliksiry i transmutację… Nie masz
pojęcia jak wiele nocy spędziłem na ćwiczeniu zamiany kanapy w prosiaka. Co do
eliksirów…
— To mój ulubiony przedmiot. — Wtrąciłam. Coraz
trudniej było mi oddychać i musiałam jedną ręką przytrzymać się stolika, a
drugą wachlować się by się nie przewrócić.
— Naprawdę niewiele osób ma talent do tej dziedziny
nauki. Muszę przyznać, że jest to bardzo skomplikowane: trzeba być bardzo
dokładnym i precyzyjnym, aby…
Nie wiem co było dalej. Ogarnęła mnie ciemność.
Pamiętam tylko, że złapały mnie czyjeś silne ręce.
Obudziło mnie smaganie zimnego powietrza po twarzy.
Leżałam w kogoś silnych objęciach. Było mi tak wygodnie, że nie miałam ochoty
podnosić głowy do góry.
— Panna Evans! W końcu!
— Dzień dobry, śpiochu. Napędziłaś mi strachu.
Nade mną stał Slughorn.
Przetarłam oczy. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że
Lucas, na którego kolanach spoczywała moja głowa, musiał mnie wyprowadzić na
zewnątrz.
— Lepiej się czujesz?
— Ciągle kręci mi się w głowie.
— Panie profesorze uważam, że powinienem zaprowadzić
Lily do Wieży Gryffindoru.
— Nie ma potrzeby. Chcę wrócić na przyjęcie.
— Wybij to sobie z głowy, panno Evans. Ledwo doszłaś
do siebie i chcesz znowu zemdleć?
— Lily, profesor Slughorn ma rację.
— Lucas, mój drogi chłopcze, co ja bym bez ciebie
zrobił? Tak o nią dbasz. Bylibyście wspaniałą parą. No dzieciaki, na co
czekacie? Zmykać!
Slughorn oddalił się od nas. Przez chwilę siedzieliśmy
w milczeniu na schodach, a później wbrew zaleceniom profesora poszliśmy na
spacer.
poszliśmy ba spacer.
OdpowiedzUsuńPowinno być:
poszliśmy NA spacer
Świetne. Genialne. Po prostu przysyłajcie wcześniej opka, to w ogóle będę w siódmym niebie.
Jej! Nareszcie nowa notka!!! Jaki uciech...
OdpowiedzUsuń"— Jeżeli chociaż raz przez ciebie zapłacze, wystarczy jedna, jedyna łza, a nie żyjesz. Jasne?" Tekst pierwszorzędny... Po prostu cud... James i MONI?! Niby wątek nie zły, ale czemu akurat ona?!
" — Chłopaki…
— Masz rację, Łapo. James Rogacz Potter musi rozwinąć skrzydła. Drogie panie, nadchodzę. Nikt mnie nie przed niczym nie powstrzyma, a w szczególności nie Evans.
— Ona stoi za drzwiami." Peter, no w takim momencie?! Ja tu chciałam się dowiedzieć co będzie dalej, ale ta żałosna Glizda mi przeszkodziła!!! Przecież podsłuchiwanie rozmów Huncwotów jest najlepsze! Albo dostawać listy o 3 nad ranem, klasyk. Snape zamiast łazić po korytarzu i przepraszać ludzi, niech lepiej przejdzie się do sklepu i kupi szampon. Zdarzyły się nie poprawne formy gramatyczne "kiedy zobaczył to McGonagall" nie ma tu poprawnej formy, wynika z tego, że Minerwa McGonagall jest mężczyzną, chyba nie taki miał być zamiar? Oczywiście takie rzeczy nie rzucają się zbytnio w oczy, ale jednak występują.
Pozdrawiam i weny życzę :>
Nareszcie ! <3
OdpowiedzUsuńDobra, przed chwilą przeczytałam rozdział i, no i no. Kurde, czy wtedy kiedy zaczyna się układać wszystko pomiędzy Lily a Jamesem to któreś z nich musi to zepsuć i zacząć się umawiać z innymi ? Ja się tak nie bawię. Jeszcze jak podsłuchiwała tą całą rozmowę, czemu Glizdek się odezwał, ja już się szykuję na dalszą rozmowę, a on mi wszystko zepsuł. Ugh, jestem na niego teraz zła, choć jeśli teraz któryś z nich miał coś powiedzieć głupiego, czego by żałował to może i dobrze, że się tak stało. Lubię Lucasa, nawet, toleruję go, hah, ale powiedzmy, że on na Lily nie zasługuję bo jak dla mnie to ona musi być z Jamesem. ;p Powraca dawny James Potter, powiadacie ? No to zapowiada się ciekawie ... ;D Coś czuję, że Lily będzie zazdrosna, co doprowadzi do wielu nie wiem, czy przykrych czy wesołych momentów. :) No nic, czekam na następny rozdział (;
Super, boskie, niesamowite, po prostu brak mi słów! Dziewczyny genialny rozdział odrzuca mnie tylko wątek James-Monie ale i to pewnie jakoś zabawnie ujmiecie w następnych rozdziałach. ;) Z utęsknieniem czekam na 17 lipca.:D
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem jednak niech Lily będzie już z Jamesem i niech wrócą chwilę kiedy dziewczyny grają w z chłopakami w butelke, niech powrócą numery huncwotów oraz te wszystkie numery itd... Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału
OdpowiedzUsuń