piątek, 10 maja 2013

30. Zakład.


Cześć!
Kolejny raz musimy was przeprosić, że byliście zmuszeni czekać tak długo na następny rozdział.
Niestety przez ostatni miesiąc miałam po kilka sprawdzianów tygodniowo (Wiadomo mat-fiz-jęz, profil zobowiązuje ;p ) i nie miałam czasu na pisanie. W dodatku przez ten czas straciłam troszkę wenę. :(
No, ale rozdział już jest!
Co do nowej notki.... Sam pomysł wydaje się dość dobry, ale wykonanie... No cóż, osądźcie sami.
Miłego czytania. :)
************

Po raz kolejny zerknęłam na kawałek pergaminu, który dziś rano przyniosła mi moja śnieżna sowa Sami.

Ruda,
Mam poważny problem.
Pamiętasz Emily White? Tą pryszczatą dziewczynę z aparatem ortodontycznym na zębach i okularami na nosie? Ta, co była pośmiewiskiem dla całej szkoły i na każdej przerwie lądowała w koszu na śmieci? Zaprosiła mnie na Bal Wiosenny. Tak, też byłem w szoku, tylko z innego powodu.
Kopciuszek zmienił się w księżniczkę. Poważnie. Podobno na święta wyjechała za granicę i BUM! Z bestii stała się najgorętszą dziewczyną w całej szkole. Jest najgorętszym towarem w całym mieście. Swoją drogą, żałuj, że nie widziałaś miny swojej siostry. Do tej pory, to ona rozstawiała ludzi po kątach, a tu taka zmiana…
Wcześniej jakoś specjalnie nie rozmawialiśmy, a tu przed lekcją plastyki — wcześniej nawet nie wiedziałem, że ze mną na nią chodzi — przysiadła się do mnie i mnie zaprosiła! MNIE! A ja jak ten kołek gapiłem się na nią i tylko pokiwałem głową na znak, że się zgadzam. Teraz ciągle łazi za mną, przez co coraz bardziej mnie wkurza. Za to zyskałem w oczach kolegów, którzy uważają, że jestem prostakiem, bo nie mam dziewczyny.
Quin.
Gdybym wcześniej jej nie poznał, to z pewnością ustawiłbym się w kolejce do tamtej panny, tylko że… Jej tu nie ma. Bardzo za nią tęsknię, ale wiem, że wcześniej niż przed końcem roku się nie spotkamy. Naprawdę ją lubię i tak dalej, tylko czy związek na odległość ma sens? Tak, wiem, uznasz, że jestem dupkiem, ale nie skorzystać z zaproszenia najlepszej laski w szkole to dla faceta grzech.
Jak myślisz, Quin bardzo by się wkurzyła, gdybym poszedł na ten bal z Emily?
Jest jeszcze coś. Z pewnością zaciekawi cię fakt, że w sobotę w progu twoich drzwi pojawiła się jakaś grupa ludzi, ubranych w czarne, długie do ziemi szaty. Akurat wracałem ze sklepu i usłyszałem, że jeden nazywał się… Hm… Miał takie owocowe nazwisko. Cytryna, a może pomarańcza? Chociaż nie, to było coś z limonką. Mówi ci to coś? W każdym bądź razie, ten facet wyglądał na jakieś 30 lat, a jago twarz, w ogóle jego zachowanie… Miałem wrażenie, że ten ktoś jest pod wpływem zaklęcia.
Nie weszli do twojego domu. Nie było nikogo. Najdziwniejsze było to, że w jednej chwili byli, a w drugiej już nie. Dziwne, prawda? Jestem pewien, że sobie tego nie wymyśliłem. Sądzę, że to byli czarodzieje, tylko źli.
Może jednak się mylę. Było już ciemno i może moja bujna wyobraźnia po raz kolejny płata mi figle.
Chyba przyjmę jej zaproszenie. Zresztą, żyje się tylko raz.
Mam nadzieję, że przyjedziesz do domu podczas przerwy wielkanocnej.
Nie mów nic Quin.
Kurt.

Treść listu nie zmieniła się od ostatniego przeczytania, czyli od jakiś dwóch minut. Mimo że znałam całość już na pamięć, po raz kolejny odczytywałam tekst szukając nowych, zaszyfrowanych wiadomości, które jak na złość, nie chciały się pokazać.
Oczywiście pierwsza część, ta o miłosnych rozterkach mojego przyjaciela, nie zaabsorbowała mnie w żaden sposób, a co do tej drugiej…
Do Bringhton przybyli Śmierciożercy. Był z nim Ian Limone. Poszli do mojego domu, myśląc, że… Tak właściwie że co? Że tam jestem? Że rzuciłam szkołę? Może wydawało im się, iż wracam do domu na święta wcześniej?
Niedorzeczność. To miało jakiś głębszy, bardziej ukryty sens. Tylko jaki?
Jak na mój „nieomylny i genialny” umysł oni coś kombinują i to bardzo złego dotyczącego moich bliskich. Nie chciałam, żeby coś złego im się stało, ale z drugiej strony co miałam zrobić? Wrócić do domu i czekać pod drzwiami, aż znowu tam się pokażą i miałabym spróbować skopać im tyłki? Taa… Prędzej to oni by załatwili, ale mnie. Niby od kilku miesięcy trenuję z Potterem techniki pojedynkowania się, ale spójrzmy prawdzie w oczy: czarodziejom, których szkolił Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, nie dorastam nawet do pięt, chociaż zrobiłam naprawdę znaczne postępy i rozniosłabym niejednego ucznia w szkole. Co tu kryć, Śmierciożercy by mnie roznieśli już po kilku sekundach.
Byłam wściekła. Jednak złość przysłoniło uczucie ulgi.
Rodziców i Petunii nie było w domu, to znaczy, że nikomu nic się nie stało. Wszyscy są bezpieczni.
Co by się stało, gdyby tata otworzył drzwi? Czy skończyłoby się tym, że moi bliscy odeszliby z tego świata?
Nie.
Nie mogliby. Przecież miałam wizję, w której rodzice giną.
Na samo jej wspomnienie do moich oczu napłynęły łzy, które wolno zaczęły sunąć po moich policzkach.
Jest coś, co nurtuje mnie od samego początku, odkąd po raz pierwszy przeczytałam list.
Dlaczego nie weszli do domu? Przecież są czarodziejami. Wystarczyłaby zwykła Alohomora, a już byliby w środku i mogliby znaleźć to czego szukają. Coś, co jest dla nich tak ważne, że udali się aż do Bringhton, by to zdobyć.
Może nie mieli pozwolenia? Jak w tych głupich powieściach o wampirach, którzy są tylko wytworem wyobraźni mugolskich pisarzy? Nie wiem dlaczego, ale byłam prawie pewna, że to jedna ze sztuczek Dumbledore’a. Musiał użyć bardzo starej magii, która nie jest dostępna dla „zwykłych” czarodziei i wręcz zapomniana, aby ich powstrzymać. Przez to nie mogli przekroczyć progu mojego domu. Tak jakby osłaniała go ochronna warstwa, która uniemożliwiała im także go zaatakowanie. Kiedyś czytałam o tym rodzaju magii, w księgach znajdujących się w Zakazanej Bibliotece. W sumie (nie) dziwi mnie to, że dyrektor postanowił ją wykorzystać, aby zapewnić bezpieczeństwo mi i mojej rodzinie. Przecież zawsze dbał o każdego ucznia w szkole, ale chyba żadnemu, jak do tej pory, nie dawał dodatkowych środków ochrony, bynajmniej nie wiadomo mi nic o tym.
Mój wzrok znowu padł na kawałek pergaminu, który leżał na złotych płytkach w naszej łazience.
Zacisnęłam z całej siły zęby. Po raz kolejny przez moje ciało przepłynęła fala złości, tym razem znacznie silniejsza niż poprzednio. Na chwilę zostałam pozbawiona możliwości racjonalnego myślenia, a szrama na mojej dłoni zapiekła. Jakieś resztki mojej świadomości zdołały zarejestrować, że jest to jeden ze skutków ubocznych zaklęcia.
Zgniotłam pergamin.
Nigdy się nie poddam. Nie pozwolę, by zrobili coś moim rodzicom, siostrze. Uczynię wszystko, aby ich uratować, choćbym miała sama zginąć, nie pozwolę im dotknąć ich nawet palcem, a jeśli podniesie na nich rękę, nie zawaham się.
Rozległo się pukanie do drzwi.
— Ruda! Wyłaź! Nie jesteś sama! Tak się składa, że razem z Jul ślęczymy pod łazienką  od dobrej godziny i tak jak ty, chcemy zebrać się na tą całą imprezę, więc OTWIERAJ!!!
Wstałam z podłogi i podeszłam do drzwi, które otworzyły się z dzikim trzaskiem; prawie wyleciały z zawiasów.
W progu stały wkurzone współlokatorki. Omiotłam ich sylwetki wściekłym i wyzywającym spojrzeniem.
— Gdybyście nie zauważyły, to pierwsza ją zajęłam, więc bądźcie tak miłe i poczekajcie na swoją kolej! — Gdybym nie była zła, to z pewnością nie naskoczyłabym na dziewczyny. W obecnej sytuacji nie dbałam o nic.
Zatrzasnęłam im drzwi przed nosem. Mogłam sobie tylko wyobrażać, że musiałam je nieźle zszokować moim nagłym wybuchem. W tej chwili nie dbałam o to, co sobie o mnie pomyślą. Musiałam dać upust mojej złości. Z całej siły walnęłam pięścią w ścianę, w efekcie czego do złości doszedł jeszcze ból ręki.
Syknęłam.
Przycisnęłam dłoń do brzucha i padłam na kolana. Mimowolnie po moich policzkach pociekły łzy, łzy, które nie były niczym uzasadnione. Miałam wrażenie, że właśnie tak wygląda pierwsze stadium obłędu, na który byłam skazana; nagłe ataki szału, złość, której w żaden sposób nie można się pozbyć, a mój mózg musiałam po prostu zmusić do jakiegokolwiek myślenia.
Jak machina ściągnęłam z siebie ubranie i weszłam pod prysznic, mając nadzieję, że kąpiel pozwoli mi rozładować chociaż część emocji.
Tak się nie stało. Zamiast uspokoić się, stałam się jeszcze bardziej nerwowa. Nawet szum wody, który zawsze działam na mnie, niczym najlepsze lekarstwo, przyprawiał mnie o ból głowy. Zakręciłam kran, szybko osuszyłam ciało i włosy, ubrałam się i wybiegłam z łazienki, a raczej z dormitorium. Tylko przez ułamek sekundy zerknęłam na twarze przyjaciółek, na których malowała się wściekłość i niewielka cząstka strachu.
Jako, że była dopiero siedemnasta, cały Pokój Wspólny był zapełniony. Nawet członkowie All Star tam byli, co może wydawać się dość niezwykłe, gdyż zazwyczaj cała piątka krążyła po szkole. Kiedy zdarza się taka chwila jak ta, należąca do nielicznych, wszystkie Gryffonki (prócz mnie)siadają na podłodze wokół piątki artystów i wystarczy ich tylko jedno skinienie, a od razu rozlegają się dzikie piski i chichoty. Tak było i tym razem.
Obrzuciłam ich najbardziej jadowitym spojrzeniem na jakie było mnie w tej chwili stać, a patrząc na to, w jakim byłam stanie, nie jedna osoba mogłaby pod jego wpływem zginąć.
Kiedy wyszłam na korytarz, z całej siły trzasnęłam portretem Grubej Damy, czym zasłużyłam sobie na krzyki z jej strony.
Nie zwróciłam na nią żadnej uwagi. Zamiast tego biegłam. Chciałam uciec jak najdalej od tego miejsca, ukryć się gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie, po prostu zniknąć.
Już po kilku metrach byłam wykończona, ale nie zatrzymywałam się. Niewidzialny płomień rozpalił się w moich płucach, niszcząc każdą ich część, ale nie przeszkadzało mi to. Tylko ból pozwalał mi pozbyć się wszystkich uczuć, które zawładnęły moim ciałem.
Potknęłam się.
Zamiast wylądować na podłodze i rozwalić przy tym kolano, jak to miałam w zwyczaju, kiedy byłam małą dziewczynką, wylądowałam w silnych ramionach. Normalnie, to bym podziękowała, ale w obecnych warunkach…
— Zabieraj te łapy! Nikt nie prosił ciebie o pomoc!
— Wiewióreczko, nie lepiej podziękować?
Ugryzłam go w rękę. Niestety, nawet się nie wzdrygnął i dalej trzymał mnie w żelaznym uścisku.
— PUSZCZAJ MNIE!
Zaczęłam krzyczeć najgłośniej jak potrafiłam, ale jak na złość, nikogo w pobliżu nie było. Chciałam uciec od niego. Kiedy mnie dotykał miałam wrażenie, że moje emocje powoli zaczynają się wyłączać, ale jakaś część mojego mózgu, ta dominująca, nie mogła pozwolić, aby Dante sprawił, żebym się uspokoiła.
Zaczęłam okładać go pięściami, bić, kopać, gryźć. Jednym słowem: robić wszystko, aby mnie uwolnił. Zamiast tego tylko wzmocnił swój uchwyt.
Syknęłam.
— Lily, stop. Ogarnij się! To nie jesteś ty. Ta cała złość, jest wytworem…
— Mojej wyobraźni? — Wcięłam mu się w słowo. — Zostaw mnie w spokoju!!! To nie twoja sprawa! Puść mnie!
— Lily, proszę. To nie… — Nagle jego oczy napełniły się strachem. Popatrzył na całe moje ciało, jakby coś je otaczało; jakaś warstwa energii, aura, która przybrała niebezpieczny odzień, z którego, dla wtajemniczonych, można wszystko odczytać. — Idziemy do Dumbledore’a.
— NIE!!!
Z całej siły walnęłam Dantego w krocze. Chcąc, nie chcąc musiał mnie puścić, by zwinąć się na podłodze i ubolewać nad bolącym go członkiem.
Dobrze mu tak. Mógł mnie od razu posłuchać.
Nawet nie zwróciłam na niego uwagi. Zamiast tego uciekłam.
Nagle zatrzymałam się. Nie z własnej woli. O nie! Jakaś niewidzialna siła zawładnęła moim ciałem i zmusiła, abym weszła do pomieszczenia. Stanęłam przed Łazienką Prefektów. Wypowiedziałam hasło i przekroczyłam próg. Skrzywiłam się na dźwięk, jaki wydobył się z moich ust. Mój głos był zachrypnięty i jakby wypowiedziany przez kogoś innego.
Usiadłam przy wielkiej wannie, która prosiła się by napełnić ją wodą i zanurkować w niej. Nie zrobiłam tego. W mojej ręce znalazła się różdżka, którą krótko machnęłam, a przede mną zmaterializowały się nożyczki. Sama nie wiem, co mnie wtedy napadło, ale przycisnęłam ostrze do mojej ręki, a z rany od razu trysnęła czerwona ciecz. Miejsce przecięć emanowało bólem, na który tylko się skrzywiłam. Żadnego jęku. Robiłam nacięcia jedno przy drugim, jedno głębsze od drugiego, nie patrząc na to, że wokół mnie zrobiła się już kałuża krwi.
Zakręciło mi się w głowie.
Nie wiem, jak długo to trwało. Wpatrywałam się zafascynowana w krew, a mój mózg powoli zaczął prawidłowo funkcjonować.
 W pierwszej chwili chciałam zatrzymać krwawienie i pozbyć się bólu. Nic prostszego! Wystarczyłoby jedno banalne zaklęcie i po problemie. Jednak nie zrobiłam tego. Dlaczego? Bałam się, że gdy rany zagoją się, znowu popadnę w ten straszny stan, który pozbawiał mnie kontroli nad własnym ciałem i umysłem.
Przycisnęłam ręcznik, który leżał obok, do rany. Po jakimś czasie krwotok w końcu ustał. Skrzywiłam się na widok wcześniej białego materiału, który teraz w dużej mierze miał czerwony odcień. Wytarłam także ciecz z podłogi, kończąc dokładnie w tym momencie, kiedy przejście pod obrazem otworzyło się. Nie myśląc co robię, cisnęłam z całej siły ręcznikiem za jakąś umywalkę.
— Widzę, że prezent urodzinowy dostanę wcześniej niż planowałem.
— Że niby nie wiedziałeś, że tutaj jestem?
— Wiesz, Evans, gdybym ciebie śledził, to z pewnością byłbym tu wcześniej. Tak przy okazji, co mi dasz?
Masz ochotę na zabawę? Gra słówek? Sam tego chciałeś.
— A co chciałbyś dostać? — Powiedziałam to najbardziej kokieteryjnie jak potrafiłam. Podniosłam się z podłogi i niepostrzeżenie (przynajmniej taką miałam nadzieję) opuściłam rękaw koszuli.
Potter przygryzł wargę i zmierzył mnie łowczym wzrokiem.
— Zadowolę się kolacją. Z tobą. — Dodał z chytrym uśmiechem.
— A może… — Podeszłam do niego i zaczęłam jeździć palcem po jego koszuli. — Ty i ja pójdziemy do… — Z ust Pottera dobył się cichy jęk. Stanęłam na palcach i przygryzłam płatek jego ucha. — Frajer.
— To może randka? W bibliotece?
Przejechałam otwartą dłonią po twarzy.
— Pewnie, z panią Prince na straży.
Potter przysunął się do mnie.
— Ja. Ty. Książki. Biblioteka. Wszystko co kochasz w jednym pomieszczeniu. — Chciał się pobawić we mnie, ale mu to nie wyszło.
— Masz rację. — Odparłam słodziutkim głosem, poczym go odepchnęłam. — Będziesz tylko dodatkiem do wyposażenia.
Uznałam naszą rozmowę za skończoną i spróbowałam go wyminąć. Pech chciał, że Potter złapał mnie za rękę i przycisnął do swojej piersi. Mimowolnie westchnęłam, gdyż moje nozdrza zaatakował zapach jego perfum.
Zachichotał. Wiedział, że ma mnie w garści.
Potter pogładził mnie po włosach, a później jego dłoń zjechała na mój policzek. Poczułam prąd przechodzący w miejscu dotyku. Nie miałam siły się dłużej opierać, a trwało to jakieś 10 sekund, lekko uniosłam głowę, a moje oczy napotkały jego orzechowe tęczówki. Penetrowałam jego twarz chcąc zapamiętać każdy jej szczegół. Jego twarz zaczęła zbliżać się ku mojej. Nie chciałam mu pozwolić, by skradł kolejny pocałunek, ale silna wola gdzieś uciekła. Dzieliło nasze usta tylko kilka milimetrów, kiedy ten dupek musiał wszystko zniszczyć.
— Nie, to by było za proste.
I nastrój zniknął. Czar prysł.
— Wiesz co, Evans, ty mnie kochasz. — Chciałam zaprotestować, ale mi na to nie pozwolił. — I tylko marzysz o kolejnych pocałunkach.
— Nie prawda!
— Nie wierzę ci.
— Co, chcesz się założyć?
— Dobra. A o co konkretnie?
Dureń.
— Kto pierwszy się wykruszy i pocałuje, w usta — Dodałam z chytrym uśmiechem. — do północy, czyli to będziesz ty, bo tylko marzysz o moich ustach, Potter, przegrywa.
— Nie byłbym tego taki pewien, Evans. Jeśli przegrasz, umówisz się ze mną.
— Nie, jeżeli TY przegrasz, to TY umówisz się ze mną!
Czy ja to naprawdę powiedziałam? Patrząc na triumfalną minę Pottera, wnioskowałam, że tak. Spiekłam raka.
— Yyy… Nie to miałam na myśli.
— Umowa stoi!
— Nie, ja nie…
— Tylko załóż coś seksownego dziś wieczorem, Evans.
Odwrócił się i wyszedł. Byłam w takim szoku, że potrafiłam tylko patrzyć się w jego oddalające się plecy.
Ale się wkopałam. Co mi odbiło, żeby założyć się z tym durniem? Ugh! A może dałoby to się jakoś cofnąć? Powiedzieć Potterowi, że… Hm… Chciałam pobawić się jego uczuciami? Nie. To tekst godny jego i Candie Girl, a nie mnie. Oboje są siebie warci. Dwójka najbardziej głupich stworzeń stąpających po tym świecie.
Dobra, Ruda, ogarnij się. Jeżeli wygram, mam z nim randkę, a jeśli przegram, co z pewnością się nie stanie, to i tak mam z nim randkę. To tylko zwykłe spotkanie z Potterem! Nic wielkiego. Taa… Dwie godziny wyrwane z życia.
Zamrugałam.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że stoję sama, w wielkiej łazience. Rozglądnęłam się dookoła, ale nic szczególnego nie przykuło mojej uwagi. Nic, prócz mojego rękawa, który w wielu miejscach był przesiąknięty krwią. Skrzywiłam się nieznacznie. Nie miałam siły, żeby usuwać plamy. Tylko wzruszyłam ramionami i skierowałam się w stronę wieży Gryffindoru, gdzie, jak się domyślam, impreza urodzinowa Pottera trwała w najlepsze. Kiedy byłam już blisko portretu Grubej Damy (czyli na końcu korytarza), usłyszałam głośną muzykę.
Nie wiem jak udało mi się przejść niezauważoną do dormitorium, ale dokonałam tego. Pierwszą rzeczą, na którą miałam ochotę, kiedy znalazłam się w pokoju, było rzucenie się na łóżko. Oczywiście nie zrobiłam tego, tylko zabrałam się za przygotowania. W końcu czeka na mnie zakład, który musiałam wygrać.
Po upływie 30 minut byłam już gotowa. Włożyłam http://byska.tumblr.com/post/40331932219, a włosy wyglądały mniej więcej tak: http://styl.fm/item/1807782.
Z szerokim uśmiechem wyszłam z łazienki. Jednak on znikł dokładnie w tym momencie, kiedy moim oczom ukazały się Jul i Quin. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, jak je potraktowałam. Zasługiwały na wyjaśnienia.
— Bądź tak miła i powiedz nam, co ciebie dziś napadło? Najpierw zamykasz się w łazience, a później wybiegasz z pokoju z miną, która sugeruje, żeby się do ciebie nie zbliżać, chyba że chce się stracić życie.
— I nie wykręcaj się. — Jul pomachała mi palcem przed nosem. — Nie pozbędziesz się nas tak łatwo.
Przewróciłam oczami.
— Byłam wściekła na Kurta. Wysłał mi list, w którym szczegółowo opisał swoje uczucia do pewnej dziewczyny — Twarz Quin momentalnie rozjaśnił uśmiech. A myślałam, że chce z nim zerwać. — a nawet nie zapytał się, co u mnie słychać.
— I niby to ciebie tak wkurzyło? — Zapytała Jul z powątpieniem. Quin nie była już w stanie racjonalnie myśleć.
— No i założyłam się z Potterem.
Krótko powiedziałam dziewczyną o zajściu Ruda-Rogacz.  Kiedy skończyłam mówić, Quin podeszła do mnie.
— Życzę powodzenia. Naprawdę ci o mnie napisał?
Przewróciłam oczami.
Truśka zachichotała.
— To dlatego Rogacz tak bardzo był z siebie dumny i każdemu rozpowiada, że dzisiaj jest przełomowy dzień w waszym związku.
—W związku? Czy ja dobrze usłyszałam.
Jul tylko wzruszyła ramionami.
— Ana, pamiętaj. Jesteśmy z tobą sercem.
Po tych słowach dziewczyny złapały mnie za łokcie i zaprowadziły na dół. Za szczęcie było tam dość ciemno i nie zauważyły ran na mojej ręce.
W głowie ustalałam misterny plan. Etap I: Wzbudzić w nim zazdrość. O kogo może on być… No tak. Syriusz.
Znalezienie Łapy nie było trudne, gdyż otaczała go gromada dziewczyn. Najwidoczniej szkolna gwiazda znowu solo. Tym lepiej dla mnie. Podeszłam do niego wolnym, aczkolwiek zdecydowanym i uwodzicielskim krokiem, czym zasłużyłam sobie na jego spojrzenie, które mówiło: jesteś moja. Nie słuchając protestów jego fanek, złapałam Łapę za rękę i pociągnęłam go na parkiet. Kątem oka zarejestrowałam, że Potter utkwił we mnie spojrzenie. Akurat grany był przytulaniec, więc sami wiecie.
Syriusz zamruczał mi do ucha.
— Chcesz mnie wykorzystać.
— Ja? Co? Teraz mnie okręć. Potter patrzy.
Łapa zaśmiał się głośno. Jego śmiech jak zwykle przypominał szczekanie psa.
— Ruda, dam ci małą radę...
— Której nie chcę słyszeć, gdyż w żaden sposób mi się nie przyda.
— W ten sposób z nim nie wygrasz.
— Chcesz się przekonać?
— Patrz.
Syriusz bardzo wolno mnie okręcił, a moim oczom ukazał się widok, którego z pewnością nie jedna zakochana dziewczyna nie chciałaby ujrzeć. Z tą różnicą, że ja nie byłam zakochana, a Potter (chyba) tak. Rogacz całował się z Monie, udając, że ta czynność całkowicie go pochłonęła. Tak naprawdę jednym okiem obserwował mnie i czekał na moją reakcję. Gdyby nie to, że Łapa jest dla mnie jak brat, to… Chociaż  nie. I tak bym go nie pocałowała. Raz wystarczy. Nigdy więcej.
— Dupek. Nie potrafi być kreatywny i sam czegoś wymyśleć.
Łapa zachichotał.
— Powiem ci coś w sekrecie, Ruda, twój tyłek wygląda świetnie w tej spódnicy i gdybym nie miał dziewczyny…
Normalnie to rzuciłabym jakąś kąśliwą uwagę, ale ostatnie zdanie nie pozwoliło mi prawidłowo rozumować.
— Co? Powtórz proszę, chyba nie usłyszałam.
— Widzisz tamtą szatynkę? — Tak, Łapa wskazał na nią palcem. Bezczelny.
— No i?
— No i nic.
Przejechałabym otwartą dłonią po twarzy, ale że właśnie byłam w objęciach Black’a, nie mogłam.
— Wiesz, że ten zakład dobrze się nie skończy?
— Niby dlaczego? Przecież żadne z nas nie…
— Jak znam Rogacza i ciebie, żadne z was nie będzie chciało przegrać.
— Odkrycie.
— Zrobicie wszystko, żeby wygrać.
— Od samego początku wiedziałam, że nie będzie lekko.
— Dam ci radę.
— Znowu?
— Użyj podstępu.
— Jemu powiedziałeś to samo?
Łapa zamyślił się na chwilę, poczym skłonił się nisko i odszedł. Kiedy był jakieś 6 stóp ode mnie krzyknął:
— Radzę ci mnie posłuchać! To jedyny sposób! Czas ucieka! Masz tylko pięć godzin! Nie zmarnuj ich!
W takim razie czas na etap II: Podstęp.
Rozejrzałam się dookoła. Wszędzie ludzie, ludzie i ludzie. Pod ścianą stał mini bar, a po przeciwnej stronie scena, gdzie grał zespół All Star. Swoją drogą, ich głównym zajęciem w szkole jest ubarwianie uroczystości urodzinowych i nagłych niezaplanowanych imprez. No, może i dennych przyjęć w Klubie Ślimaka, gdzie Slughorn ciągle opowiada, jakie to on ma znajomości.
W mojej głowie momentalnie powstał plan działania. Ha! Potter polegnie i to na oczach wszystkich. Już sobie wyobrażam randkę z nim na moich zasadach. Biedak, zapamięta ją do końca swojego życia.
Wdrapałam się na scenę dokładnie w momencie, kiedy skoczyła się jakaś denna piosenka, a miała rozpocząć następna. Jak można było się spodziewać, członkowie zespołu zrobili lekko zdziwione i zdezorientowane miny, a Lucas nawet oburzoną. Posłałam mu najpiękniejszy uśmiech na jaki w tym momencie mogłam się zdobyć, czyli oszałamiający, zwalający z nóg itp., i zabrałam mikrofon Tunks’owi. Oczywiście na sali rozległy się niezadowolone głosy, bo przecież przerwałam im świetną imprezę. Kochani, zabawa dopiero się zacznie.
— Jak wszyscy z pewnością wiecie dzisiaj są urodziny J… Rogacza!
— Odkrycie! — Krzyknął ktoś z tłumu. Rozpoznałam ten głos. Należał do Vico, psiapsiółki Candie Girl. Kilka osób jej zawtórowało.
Mimowolnie przewróciłam oczami, czym wywołałam chichoty u niektórych osób. W tłumie odnalazłam Pottera, którego twarz mówiła sama za siebie, czyli: Nie tracisz czasu.
— Tak, to wielki dzień. W końcu nie codziennie kończy się szesnaście lat. Co wy na to, aby zaśpiewać jubilatowi 100 lat? — Nie mogli się na to nie zgodzić. — Więc… Czekajcie! Koło mnie jest miejsce dla wyjątkowej osoby, która teraz stoi pod ścianą. Potter, skarbie, chodź tu!
Postawiłam go w sytuacji bez wyjścia. Co biedak miał zrobić?
Przed Potterem zrobiło się szerokie przejście, gdzie z każdej strony stali ludzie, głównie dziewczyny, które wpatrywały się w niego maślanym wzrokiem.
— Widzę, że nie marnujesz czasu. Co ty kombinujesz? 
Wzruszyłam tylko ramionami i zaczęłam śpiewać piosenkę, a wszyscy zgromadzeni razem ze mną.
— Chciałabym życzyć ci wszystkiego najlepszego, zdania SUMów na same wybitne, a przede wszystkim spełnienia marzeń. Dziś twoje wielkie święto, więc chciałabym, by twoje pragnienie się spełniło. Jak ono brzmi? — Posłałam Potterowi wyzywające spojrzenie. Teraz nie mógł się wycofać. Każdy wiedział, że jego największym marzeniem jest randka i pocałowanie mnie. Zrobił naburmuszoną minę i był już prawie mój. Brakowało dosłownie niewiele, żebym wygrała ten cholerny zakład, a Potter musiałby pogodzić się ze swoją porażką, kiedy z tłumu rozległ się głos Syriusza.
— Żeby Ruda cię pocałowała!
Cały mój świat runął dosłownie w jednej sekundzie.
No, może nie cały i lekko przesadziłam.
Popatrzyłam nienawistnym spojrzeniem na Black’a, który był z siebie ewidentnie dumny. Spróbowałam przesłać mu telepatyczną wiadomość typu: Nie żyjesz, uciekaj jeżeli chcesz zobaczyć wschód słońca. Oczywiście z mojej telepatii nic nie wyszło. Miałam jednak nadzieję, że Łapa dobrze odczytał moją minę.
Potter odchrząknął.
— No, Evans, czekam.
Ten triumf w jego głosie… Jego usta wykrzywiły się w zwycięskim uśmiechu, a oczy zaświeciły.
Cholera! Cholera, cholera! Co ja mam zrobić?!
Wszyscy zaczęli skandować moje nazwisko, co uniemożliwiało mi prawidłowe myślenie.
— Podobno chciałaś pełnić moje największe marzenie. Jestem gotów kotku.
Potter przejechał ręką po włosach. Jak mnie denerwuje ten gest! Gdyby startował w zawodach na czochranie łasicy na głowie, z pewnością by wygrał.
Rogacz nachylił się ku mnie i palcem wskazał na swoje usta, gdzie czaił się dziki uśmiech oraz głośne: Przegrałaś! Tylko czekał, żeby to powiedzieć. Niestety będę musiała przyjąć porażkę jak na Lily Evans przystało, czyli z godnością.
Pochyliłam się ku jego twarzy. Odległość między nimi zmniejszała się z każdą sekundą, a mnie ogarnęła panika. Przełknęłam głośno ślinę, a Potter cicho zachichotał. Bezczelny! Nasze usta, moje zimne jak lód, jego gorące niczym ogień, dzieliły zaledwie milimetry, kiedy w ostatniej chwili zmieniłam kurs i złożyłam na jego policzku mokrego całusa.
Efekt: z ust Pottera wydobył się cichy jęk. Ha! I kto tu jest górą?!
Oczywiście cały Pokój Wspólny wypełniły głosy protestów, którymi się nie przejęłam.
— Co to miało być!?
— Co wy sobie wyobrażacie!?
— Idiotko, miałaś pocałować go w usta! Nie uwierzę, że nie miałaś na to ochoty!
I tym podobne. Cóż mi pozostało? Skłoniłam się nisko i zeszłam ze sceny. Niestety nie zrobiłam kilku kroków, kiedy Potter złapał mnie za rękę, tą pociętą, a w miejscach ran przeszył mnie ból. Skrzywiłam się nieznacznie, ale na mojej twarzy pojawił się uśmiech, kiedy Potter odwrócił mnie do siebie, a nasze ciała prawie się stykały.
— Sprytne posunięcie, Evans. Moje gratulacje. Ale wiesz… — Potter zaczął jeździć palcem po moich obojczykach. — I tak przegrasz. — Mówiąc to nachylił się do mojego ucha.
W pierwszej chwili miałam ochotę mu odpyskować, ale w tej grze nie o to chodziło. Miałam go do siebie przyciągnąć, a nie zniechęcić.
— Może mały spacer?
Nie powiem, zaskoczył mnie tą propozycją. Chociaż mój mózg chciał zostać w pomieszczeniu, to moja głowa kiwnęła, a ciało ruszyło za Potterem.
Cóż, chyba pora na III etap: Zgrywanie niedostępnej.
Spodziewałam się, że Potter zaciągnie mnie do jakiejś opuszczonej sali lub weźmie na długi romantyczny spacer w  świetle księżyca, tak, była bezchmurna noc, a tu co? Niespodzianka. Wyczarował czarną przepaskę i zawiązał mi nią oczy. Normalnie to bym zaprotestowała, ale w obecnej sytuacji… Złapał mnie za rękę i pociągną za sobą w bliżej nieznanym mi kierunku. Nie rozmawialiśmy. Po prostu szliśmy w milczeniu, a ja nie mogłam się powstrzymać, by raz po raz nie zaciągać się zapachem jego perfum. Jego dłoń była zadziwiająco miękka i ciepła. Nigdy przedtem tego nie zauważyłam. Po jakiś 15 minutach stanęliśmy, a po chwili znowu ruszyliśmy. Co on kombinuje?! Gdzie on mnie prowadzi?! Co on sobie wyobraża?! Ma ściągnąć przepaskę z moich oczu. I to już! Zaczynałam się niepokoić. Nie wiem dlaczego. Przecież dobrze wiedziałam, że Potter nic mi nie zrobi, bo dobrze wiedział, że jego szanse na wygraną, będą równe zeru. Zresztą i tak już są. Nie ma szans. W końcu zatrzymaliśmy się, a moje nozdrza uderzył znajomy zapach. Poczułam, jak Potter rozwiązuje węzeł, a w następnej chwili opaska spada z moich oczu.
To co zobaczyłam… Nawet w najwspanialszym śnie bym sobie tego nie wymarzyła.
Przede mną rozciągało się wielkie jezioro, które prosiło się, aby zanurzyć w nim swoje ciało. Czarne niebo było usłane gwiazdami, a fale lekko uderzały o brzeg. Na ogromnej plaży leżał duży koc, a do i wokół niego znajdowało się chyba z milion świeczek. Musiałam chyba stać z otwartą buziom i szokiem malującym się na twarzy, bo Potter cicho zachichotał, niszcząc przy okazji cały nastrój. Oczywiście nie dałam po sobie tego poznać, tylko uśmiechnęłam się zalotnie, co było naprawdę trudne. No tak, Pokój Życzeń.
— Jak ci się podoba? — Potter zamruczał mi do ucha i poprowadził do koca.
— Może być. — Udałam niewzruszoną, czym zasłużyłam sobie na jego kolejny wybuch śmiechu.
Skąd ten dureń wiedział, że kocham wodę? No tak, Kurt z pewnością mu powiedział. Ale z niego papla. Nie powiem, zaskoczył mnie i z wielką niechęcią muszę przyznać, że ma nade mną przewagę.
Położyłam się na kocu, a Potter obok mnie. Nie powiedział nic, tylko zaczął jeździć palcem po mojej nodze, kierując się coraz wyżej i wyżej, a ja z wielkim trudem udawałam niewzruszoną tym faktem, jakby wszystko co robił, było czymś normalnym i nie próbował mnie właśnie uwieść. Cholera, niezły jest. Za dobrze mu to wychodzi. Chyba etap III diabli wezmą i będę musiała przejść do IV.
Kiedy jego palce dotarły do mojego pępka, dostałam nagłych zawrotów głowy. Było mi tak dobrze, że nie chciałam, by cokolwiek i ktokolwiek nam przeszkadzał.
Po jakiś dziesięciu minutach Potter przeszedł do „konkretów”. Drobnymi pocałunkami zaczął obdarowywać moje obojczyki. Kiedy ich każda część była zaznaczona, obśliniona czy jak tam to się nazywa, przeszedł do szyi i zrobił z nią to samo. Na koniec została mu twarz. Widziałam, jak zawahał się na chwilę, jakby się bał, iż nie będzie się mógł powstrzymać. Jednak trwało to tak krótko, że zaczęłam wątpić, czy w ogóle miało miejsce. Całował całą moją twarz, starannie omijając moje usta. Kiedy miałam wrażenie, że jest już tak blisko i je muśnie, oddalał się. Z „bólem” serca muszę przyznać, że to wszystko podobało mi się i to jak cholera. Ciągle musiałam sobie przypominać, że obok mnie, a raczej na mnie, leży ta kanalia Potter. Cały rozsądek jakby nagle wyparował. Był tylko on i ja.
Z moich ust wydobył się cichy jęk.
Jak bardzo pragnęłam, żeby, mnie pocałował! Ugh! Napaliłam się na niego! W tym momencie nie obchodził mnie żaden zakład. Po prostu byłam ja i on. Dwie osoby, które mają jeden cel, którego żadne nie może zrealizować, bo konsekwencje będą straszne. Jakby to ująć, etap III poszedł w łeb i postanowiłam przejść do IV: Uwodzenie.
Bejbe, teraz moja kolej.
Chciałam zrzucić go z siebie, ale uznałam, że jest to niepotrzebne. Zamiast tego zaczęłam oddawać jego pocałunki, czym z pewnością go zaskoczyłam, bo na chwilę zamarł. Przez cały czas pieścił moje ciało, a ja odwdzięczałam mu się tym samym.
Jak dobrze, że nikt tutaj nie może wejść, bo niby co ten ktoś mógłby sobie pomyśleć? Para dzieciaków, którzy rzekomo siebie nie znoszą, leżą na kocu, nad jeziorem i to w dodatku w świetle gwiazd. Jak nic zaprowadziliby nas do zakładu poprawczego, o ile istnieje coś takiego w świecie czarodziei, a z tego co się orientuję, to nie.
Nie mam pojęcia ile to trwało. Wiedziałam jednak, że z pewnością więcej niż godzinę, może dwie.
Muszę przyznać, że prawie się złamałam. Tak, ja też w to nie wierzę. A tak zapierałam się, że to nigdy się nie stanie… W każdym bądź razie, gdyby Potter nagle nie przestał, to musiałabym ogłosić go zwycięzcą.
Cholera! Evans! Uspokój się! Nie przegrasz!
— Wybacz skarbie, ale musimy już wracać.
Gdybym stała, to z pewnością bym się przewróciła.
Dopiero kiedy się ode mnie nieznacznie odsunął, zobaczyłam żar i pożądanie w jego oczach. On też ledwo się kontrolował. Miałam tylko nadzieję, że moja twarz nie odzwierciedlała moich uczuć.
Potter jak gdyby nigdy nic wstał, otrzepał się i ruszył w kierunku drzwi. A ja co niby miałam zrobić? Poszłam za nim.
Na korytarz, panował kompletny mrok i nawet nie za bardzo widziałam twarzy Pottera, jednak czułam, że stoi obok i jest odwrócony do mnie plecami. Niewiele myśląc, wskoczyłam mu na barana, czym kompletnie go zszokowałam.
— Wio koniku!
Potter biegał po zamku, a raczej galopował, niczym koń, przy okazji wydając głos podobny do rżenia.
Nie powiem, bawiłam się świetnie i na chwilę zapomniałam o tym całym zakładzie.
W pewnym momencie Potter zatrzymał się i nie wiem jakim cudem, ale przekręcił mnie, tak że moje nogi teraz były splecione na jego plecach, a nie jak przed chwilą na brzuchu i przygniótł mnie do ściany.
No nie! Znowu zacznie się kuszenie!
Nie chciałam patrzeć mu w oczy, bo wiedziałam, że wtedy pęknę. Jak na złość jedną ręką Potter podniósł mój podbródek i nie miałam już wyboru. Na swojej drodze napotkałam parę orzechowych oczu i już wiedziałam, że przegram. Potter chyba był świadomy walki, która się właśnie we mnie toczyła, bo tylko wyszczerzył się po huncwocku, pocałował mnie w czoło, posadził z powrotem na plecach i pobiegł w stronę wieży Gryffindoru.
Kiedy przeszliśmy pod portretem Grubej Damy, rozległo się głośne 100 lat i reflektory (Ciekawe, skąd je wzięli?) skierowały się na naszą dwójkę, a raczej na samego Pottera, a na mnie tak przy okazji, bo ciągle zajmowałam honorowe miejsce.
— Panie i panowie, właśnie pojawił się nasz jubilat! — Rozległ się głos Łapy. — Z drobnym balastem na plecach. — Dodał po chwili, czym wywołał salwę śmiechu, a ja spaliłam buraka i zeskoczyłam z Pottera. W głowie zanotowałam sobie, że mam zabić Black’a.
Podeszliśmy na środek pomieszczenia, gdzie stał wielki tort urodzinowy cały w złotej polewie i lukrze. Mniam!
Po raz kolejny zostało odśpiewane 100 lat (Ile można? Raz nie wystarczy?), a kilka Skrzatów domowych, w jednym z nich rozpoznałam Bąbla (patrz rozdział 19), pokroiło ciasto na kawałki. Oczywiście musiałam dostać to, gdzie było najwięcej masy, więc nikogo nie zdziwiło, że wokół moich ust było jej pełno.
— Ruda, jak ty wyglądasz! — Myślałam, że Jul udusi się ze śmiechu.
— Popatrz lepiej na swojego chłopaka i Petera.
Dwaj Huncwoci stali koło kominka. Lunatyk klepał po plecach Petera, który się dławił. Normalnie to bym się przestraszyła, gdyby nie fakt, że Glizdogon potrafi zjeść wszystko i wszędzie. Po chwili z jego ust wyleciała dorodna, sztuczna wiśnia, która była jedną z wielu zdobiących tort.
Pokręciłam głową i ugryzłam ciasto. Tym razem ubrudziłam sobie całe usta i miałam otrzeć je już językiem, kiedy Potter odwrócił mnie do siebie. Moje wargi lekko wygięły się ku górze. To nie był uśmiech, tylko grymas. Niezadowolenie, gdyż musi oglądać mnie w takim stanie. Spróbowałam się odwrócić, ale Potter złapał mnie za ramiona, a w jego oczach zapaliły się płomyki, które świadczyły o pożądaniu.
Przełknęłam ślinę.
Widziałam, jak ze sobą walczy. Chciał mnie pocałować, nawet bardzo. A ja co? Posłałam mu najbardziej uwodzicielskie spojrzenie, na jakie było mnie stać.
Podziałało.
Potter nachylił się ku mnie. Nasze usta dzieliło już kilka centymetrów, a odległość ciągle się zmniejszała. Wiedziałam, że ma gdzieś ten cały zakład. Chciał, nie, on musiał zaspokoić potwora, który zamieszkiwał jego ciało. Był coraz bliżej. Tak blisko… Chciałam mu pomóc zmniejszyć odległość między nami, ale nie zrobiłam tego. Po prostu jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w jego wargi.
Jeszcze centymetr…
Szlag.
Rogacz odzyskał zdrowy rozsądek i nieznacznie odsunął się ode mnie, a po moich ustach przejechała jego dłoń, ścierając z nich cały lukier. Potter uśmiechnął się bez przekonania, oblizał palec z masy, odwrócił się i odszedł.
Serce waliło mi jak szalone, oddech miałam nierówny, po całym ciele biegały mi dreszcze, a na wargach ciągle czułam mrowienie po jego dotyku.
Nie wiem, jak długo tak stałam, ale w pewnej chwili poczułam czyjąś rękę na moim ramieniu.
— Kto wygrywa? — Remus uśmiechnął się nieśmiało.
— Powiedzmy, że na razie mamy remis.
Zachichotał.
— Rogacz jeżeli czegoś chce, to potrafi być bardzo przekonujący.
— Taa… Przekonałam już się.
— Lily, może to nie moja sprawa, ale… — Podrapał się po głowie. Robi tak zawsze, kiedy jest zdenerwowany. — Czy chciałaś się zabić?
Wytrzeszczyłam oczy.
— Co!? Remus, wiem, że za kilka dni jest pełnia, ale to nie powód, żeby już ci odwalało. Jeżeli chciałabym popełnić samobójstwo, to dam ci znać. — Jak zwykle w kłopotliwej sytuacji próbowałam obrócić wszystko w żart, ale nie za dobrze mi to wyszło. Wręcz fatalnie.
Skrzywiłam się nieznacznie.
Lunatyk złapał moją lewą rękę i podniósł ją tak wysoko, że wszystkie rany znajdowały się w świetle.
— Lily, wiem, że przechodzisz trudny okres i…
— Nie masz pojęcia! Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się, że targała tobą taka złość, której w żaden sposób nie mogłeś dać upustu? Czy kiedykolwiek na twoją rodzinę czaiła się zgraja Śmierciożerców? Czy kiedykolwiek emocje, ba! Każdy najdrobniejszy dźwięk, szelest, a nawet  głosy  przytłaczały cię do tego stopnia, że ukojenie mogłeś znaleźć tylko w bólu? Czy wiedziałeś, że jesteś bezradny i możesz tylko patrzeć, jak świat, który kochasz, ulega zniszczeniu kawałek po kawałku?
— Lily, ja…
— Nie wiedziałem? Remus, proszę cię. Nikt nie wie. Jesteś pierwszy. Bo niby czym mam się chwalić? Może tym, że zaklęcie Limone’a bierze nade mną górę i popadam w obłęd? Proszę, nie udawaj, że nie wiedziałeś. Z Syriusza jest gorsza papla niż z większości dziewczyn w tym zamku.
— Tym akuratnie się z nami nie podzielił.
— Chociaż raz podjął dobrą decyzję i postanowił trzymać język za zębami. Mądry chłopiec.
Wcześniej patrzyłam się wszędzie, tylko nie na Lupina. Zerknęłam na niego. Z jego twarzy wywnioskowałam, że naprawdę nie miał o niczym pojęcia, a moje nagłe i nieprzemyślane wyznanie tylko nim wstrząsnęło.
Westchnęłam.
— Przepraszam. Nie powinnam  na ciebie naskakiwać. To wszystko… Nie radzę sobie z tym. — Wyjąkałam i bez zastanowienia przytuliłam się do Lunia, co go zaskoczyło, ale mnie nie odepchnął.
Oczywiście musiała nas zobaczyć Jul.
— No nie! Ty ruda małpo! A ja myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami! Nienawidzę cię!
Pospiesznie odsunęłam się od Remusa, który zrobił zakłopotaną minę.
— Jul to nie…
—  Nie wmawiaj mi, że to nie tak! Dobrze wiem co widziałam! Najpierw flirtowałaś z moim chłopakiem, a później zaczęłaś go obściskiwać!
— Jul, skarbie, my nie…
— A ja się w tobie zakochałam. — Broke już prawie płakała.
Teraz już przegięła. Resztkami sił zdobyłam się na spokojny ton, który z każdym słowem stawał się coraz bardziej groźny.
— Wiesz co, gówno mnie obchodzi, co sobie myślisz. Nie mam zamiaru ci się tłumaczyć, bo nie zrobiłam nic złego. Załatwiaj to z twoim chłoptasiem, bo nie mam ochoty na sceny zazdrości, które są bezpodstawne. Więc nie mniej mi za złe, że teraz was opuszczę i zajmę się swoimi sprawami. — Już miałam odchodzić, ale jakaś siła zmusiła mnie do powiedzenia ostatniego zdania. — Gdybyś była chociaż bardziej spostrzegawcza, to byś zauważyła, że interesuje mnie tylko Potter.
Odwróciłam się i poszłam w bliżej nie określonym kierunku, czyli do łazienki, gdzie nikomu nie przyszłoby do głowy, aby mnie szukać. Złapałam nożyczki i wbiłam ostrze w skórę, powodując ból, a tym samym zniknięcie wszystkich złych emocji, które kilka minut wcześniej mnie ogarnęły. Przez moje ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz. I kolejny. Nie mogłam ich zatrzymać. Miałam wrażenie, że powodują iż krew z rany zaczyna lecieć coraz bardziej, a rana wcale nie była duża. Zwykłe zadrapanie. Zaczęła ogarniać mnie panika.
Po co ja się tnę? Przecież nie było ze mną aż tak źle! To było zwykłe nieporozumienie, a ja jak jakaś największa idiotka sięgnęłam po chyba najbardziej upokarzające z możliwych narzędzi.
Wokół mnie zrobiła się kałuża czerwonej cieczy. Wiem, że to dziwne, ale widok krwi, mojej krwi, fascynował mnie.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i wpadł Dante.
Warknęłam.
Padł koło mnie na kolana i bez słowa zaczął tamować krwawienie. Nie, przepraszam, źle to określiłam. Złapał mnie za ramiona i zaczął potrząsać. Chyba wydawało mu się, że jestem pod działaniem jakiegoś uroku, bo z jego ust wydobyło się:
— Lily, uspokój się!
Tak, moje ciało w końcu przestało drzeć, co prawda nawet nie wiem kiedy zaczęło, a rana się zasklepiła.
Tan tara dam! Cudowny czarodziej Dante zjawił się i nagle wszystko zaczęło się układać. Pff…
Spróbowałam wyszarpać się z jego uścisku, ale nie za dobrze mi to wyszło. Przez cały czas uporczywie wpatrywałam się w lekko przybrudzony kołnierzyk gitarzysty.
— Możesz mi wyjaśnić, dlaczego chciałaś się zabić?

— Wiesz, że do północy zostały ci zaledwie dwa kwadranse?
— Nie, Quin. Nie mam zegarka. Co ja bym bez ciebie zrobiła?
Szpilka szturchnęła mnie w ramię.
— Masz jakiś pomysł?
— Szczerze, to nie. Zawiodło wzbudzanie w nim zazdrości, granie niedostępnej, a nawet uwodzenie, a uwierz mi, starałam się jak mogłam.
— Może po prostu bądź sobą?
— Nie, to bez sensu. — Przerwałam na chwilę! — Szpilko! Mam genialny pomysł! Nie będę nikogo udawać i będę sobą!
Wood przejechała otwartą dłonią po twarzy.
— Nigdy bym nie wpadła, że jesteś aż tak inteligentna.
Przewróciłam oczami.
— Widziałaś gdzieś Supermana?
— Kogo?
— Też pytanie. Pottera!
— Ruda, nie żeby coś, ale on ma kręcone włosy i jest nieziemsko przystojny.
— Czepiasz się. — Pokazałam jej język.
— Może zapytaj się jego świty?
— Gdyby któryś z nich tutaj był to…
— Panie i panowie! — Rozległ się głos Syriusza. — Zapraszamy wszystkich na szkolne błonia!
Dlaczego mnie nie dziwi, że Huncwoci zorganizowali pokaz sztucznych ogni? Przecież to jest ich stały repertuar. No nie! To już wiem, gdzie mój „bohater” zaginął.
Jak się spodziewałam, Potter stał na samym środku wielkiego podium, wokół którego zaczęli gromadzić się uczniowie, a mówiąc bardziej szczegółowo, były tam tłumy dziewczyn, które zachwycały się urodą Wypłosza. Pff… Aż rzygać mi się zachciało na ten widok.
Cóż, musiałam pogodzić się z porażką. Nie udało mi się go nakłonić, aby mnie pocałował. Kurde! A byłam pewna, że ten dureń ma do mnie słabość! No nie! Jak ja teraz spojrzę mu w oczy?! Taka zniewaga. Przez najbliższy miesiąc będą się ze mnie śmiać. O ile dobrze znam Huncwotów, to sprawę nagłośnią na całą szkołę. Super. Po prostu wspaniale.
Ze zwieszoną głową stanęłam na samym tyle. Szczerze, to nawet nie miałam za bardzo ochoty, aby oglądać to całe przedstawienie. Ostatni raz rzuciłam okiem na Pottera, który, co mnie nie dziwi, był w swoim żywiole. Dookoła same dziewczyny, a pośrodku on. Babiarz.
Skrzyżowałam ramiona na piersi dokładnie w tym momencie, kiedy jego fanki, czyli Potterki (Pff…),  ściągnęły go ze sceny i zaczęły go przytulać składając życzenia urodzinowe. Niby normalny gest, ale poczułam się dotknięta i urażona.
Zagryzłam zęby.
Zaczęło się wielkie odliczanie.
Dziesięć! Dziewięć!
Dokładnie tyle zostało do północy.
Co można zrobić w tak krótkim czasie? Nie za wiele, np. Przeczytać kilka linijek książki, rzucić zaklęcie, albo ruszyć z miejsca i skierować się w stronę schodów.
Osiem! Siedem!
We wszystkich rosła tak wielka ekscytacja, że nikt nie zauważył, że się oddalam. I dobrze. No, prawie nikt. Ktoś zaczął przepychać się przez tłum, jednak nie odwróciłam się, by to sprawdzić. Po prostu szłam dalej.
Sześć! Pięć!
Ten ktoś mnie wołał, żądał, bym się zatrzymała. Nie zrobiła tego.
Cztery! Trzy!
Stałam już u szczytu schodów, kiedy ten ktoś złapał mnie za rękę i okręcił, w taki sposób że staliśmy twarzą w twarz.
Dwa! Jeden!
Tajemnicza osoba podniosła mój podbródek do góry, a moje spojrzenie napotkało orzechowe oczy, które przysłonięte były okrągłymi okularami.
Straciłam całą silną wolę.
Zero!
— Wszystkiego najlepszego. — Szepnęłam i wbiłam się w usta Pottera.

— Lily, dasz radę.
— Ruda! Wierzymy w ciebie!
— Nie wierzę, że to zrobiłam. Jak mogłam?  — Mówiąc to wbiłam z całej siły widelec w pomidora, aż cały miąższ z niego wyszedł. Byłam wściekła.
— James to manipulant. — Jul gorliwie pokiwała głową. Naszą wczorajszą małą sprzeczkę  wyjaśniłyśmy, a Truśka stwierdziła, że nie powinna była nas osądzać po pozorach. Oczywiście pominęłam ten fragment z popadaniem w obłęd. — Tylko czekał, aż stracisz panowanie nad sobą.
— Właśnie. Poza tym, Lily, to tylko jedna randka. Nie będzie tak źle.
— Randka? Randka? Czy mnie słuch nie zawodzi?
Podeszli do nas Huncwoci, na czele z rozanielonym Potterem, który wrył się na miejsce obok mnie i objął mnie ręką w talii. Od razu ja strąciłam.
— Ach, tak! Coś sobie przypominam! Przegrałaś zakład, Evans. Wiesz co, wpadłem na genialny pomysł. Skoro po pięciu latach wspaniałej i burzliwej znajomości w końcu się ze mną umówiłaś, to pora przejść na Ty. Jestem Potter. Znaczy się James.
Przejechałam otwartą dłonią po twarzy. Zerknęłam na Syriusza i Petera, którzy trzęśli się ze śmiechu. Jul dostała nagłego ataku kaszlu, a Quin i Remus popatrzyli na Pottera jak na skończonego idiotę, którym zresztą był.
— Skarbie, — Użyłam najsłodszego głosu, aby wypowiedzieć ten wyraz. — Jakbyś nie zauważył, to w zakładzie było jasno i wyraźnie zaznaczone iż, przegrywa ten, który pocałuje drugą osobę do północy.
— No i?
Przewróciłam oczami.
— No i to, że to się zdarzyło po dwunastej i randka jest nieaktualna.
— Zegarek z pewnością śpieszył.
Popatrzyłam na Pottera z politowaniem.
— Przykro mi. — Szepnęłam jednym najbardziej złośliwych tonów, które trzymałam na specjalne okazje. — Może następnym razem.
Potter wyglądał, jakby miał się popłakać.
— Stary, ona ma rację. — Łapa poklepał Rogacza po plecach. — Następnym razem nie grajcie na czas. Ustalcie jakieś luźne zasady bez ograniczenia.
— Ale… ale…
— Innym razem, Potter. — Puściłam mu oczko, złapałam torbę z książkami i wybiegłam z Wielkiej Sali, kierując się do lochów na eliksiry.