niedziela, 23 marca 2014

39. I że cię nie opuszczę aż do śmierci.

— Ciebie też miło widzieć.
Obok mnie siedziała Rose Lazar, siostra Zayna.
— Co ty tutaj robisz? — Z trudem wydukałam. Pierwszy szok, jaki wywołało pojawienie się mojej starej znajomej w mugolskim mieście jeszcze nie minął.
— Wnioskuję z twojej miny, że jesteś miło zaskoczona moim widokiem.
Przeczesała palcami grube, czarne włosy i zarzuciła je na plecy, zachowując przy tym taką grację, o której mogłabym tylko pomarzyć. Gest ten zauważyła grupa mugolskich nastolatków, którzy wyszczerzyli się do brunetki, która odwzajemniła uśmiech pokazując przy tym bielutkie ząbki. Były niemalże idealne: jedynym ich ubytkiem był lekko wyszczerbany kieł.  
— Miło cię widzieć, Rose. — Kąciki moich ust wygięły się ku górze. — Jak się masz?
— Lily, nie uwierzysz! Tyle ostatnio się dzieje wokół mnie. Zdałam sumy. Znaczy się owutemy. Taa… Też się zastanawiam jak to możliwe. I to nie najgorzej. Przecież wiadomo, że ja, Rose Lazar mam wiele ciekawszych zajęć niż nauka. — Puściła do przechodzącego obok chłopaka oko. Mimowolnie przewróciłam oczami. — Niestety dostałam pracę. — Pokręciła głową. — Nie najgorszą, to fakt, bo zostałam asystentką szefa do spraw tajności. — Ton jej głosu przeczył wypowiedzianemu słowu klucz: "nie najgorsza”. — Mówię ci, masakra. Tak bardzo to nawet na lekcjach u Beansa się nie nudziłam. Ciągle ma jakieś spotkania i tylko ględzi: „Rosemarie przynieś kawę… Napisałaś do ministra, aby potwierdzić moje spotkanie? Gdzie ta kawa?!” Jak skończysz Hogwart, mówię ci, nie pakuj się do ministerstwa. A było posłuchać braciszka i pójść w jego ślady… — Zamrugała. — Ale ze mnie gaduła. — Walnęła się ręką w twarz. — Ja tak paplam bez końca, a przecież mam dla ciebie wiadomość.
— A miałam taką piękną nadzieję, że przyjechałaś w odwiedziny.
— Niestety. — Zacmokała. — Innym razem, Lily.
— A więc?
Zaklaskała w dłonie.
— Czekaj! Zanim powiem ci, o co chodzi, zdradź mi, czy to prawda, że wybierasz się na finał Quidditcha w Brazylii?
— Takie były plany, ale niefortunnie się złożyło, że moja babcia przyjeżdża z Hiszpanii właśnie w tym terminie i nie mogę się za bardzo urwać na jeden wieczór. — Dodałam z przekąsem.
— Zazdroszczę wam. Tobie, Jul i Quin. Jesteście wielkimi szczęściarami, że dostałyście bilety.
— Skąd wiesz? — Odpowiedz nagle pojawiła się w mojej głowie. — No tak, Dante.
Rose wyszczerzyła się do mnie.
— A któżby inny? Ile bym dała, żeby tam być.
Większość ludzi ma problem, żeby zrozumieć podteksty w prostych zdaniach. Kobieta mówiąc:, ‘Jaka piękna pogoda’ myśli: ‘Zabierz mnie na spacer’. To była podobna sytuacja tylko, że stawką przetargową nie był spacer, a bilety. Nigdy nie miałam problemu ze zrozumieniem ludzi, a tego typu teksty rozpracowywałam od zaraz. W życiu spotkałam wielu ludzi i zrozumiałam, że jeżeli nie chcesz zostać źle odebrany musisz czytać pomiędzy wierszami.
— Jeżeli tak bardzo ci zależy, to Jul ma zbędny bilet…
Zapiszczała.
— Naprawdę? Nie, nie mogłabym! AaaAAa! Nie wierzę! Jesteś pewna, że chcesz mi go dać? Co ja na siebie włożę?!
Zachichotałam dokładnie w tym momencie, kiedy dziewczyna rzuciła się mi na szyję, przez co prawie spadłam z huśtawki na piach.
— Dziękuję! Lily, jak ja ci się odwdzięczę?
Wzruszyłam ramionami.
—To drobiazg.
Z radości zaczęła tupać w miejscu.
— Moje koleżanki nie uwierzą! Ha! I kto tu teraz jest frajerem? A one, one. Oł je, yhym, yhym. — Zaczęła odstawiać jakiś dziwny taniec i śpiewać.
Zaczęłam się mimowolnie śmieć, co momentalnie sprowadziło ją z powrotem na ziemię.
— Ruda, zawsze wiedziałam, że jesteś spoko babką, ale tym razem przekroczyłaś moje najśmielsze oczekiwania. Jesteś wielka. Zazdroszczę twojemu przyszłemu mężowi, będzie miał z tobą wspaniałe życie.
— Nie byłabym tego taka pewna. — Powiedziałam przyciszonym głosem, którego aktualnie piszcząca po raz kolejny Rose nie mogła usłyszeć.
— Kupię sobie pamiątki. I się opalę. Poznam przystojnego Brazylijczyka. Zakocham się… Cholera. — Jej entuzjazm nagle opadł. — Cholera. — Powtórzyła. — Lily, do jasnej cholery, czemu mi nie przerwałaś? Przecież ja mam dla ciebie ważne wieści.  
No, w końcu przejdziesz do konkretów.
— Nie chciałam niszczyć twojej chwili uniesienia.
— Mam dla ciebie wiadomość od Dantego.
— Też ją rano dostałam. Napisał: „Mam dziwne przeczucie, że niedługo się spotkamy.”
Rose machnęła ręką.
— Nie o to chodzi.
— To, o co?
— Po części o to też.
— No, więc? — Zaczęłam się już niecierpliwić.
— Wieczorem mój kochany brat złamał nogę, kiedy schodził ze sceny. Może gdyby nie ślinił się na widok tych wszystkich dziewczyn nic by się nie stało. — Dodała półgłosem. — W każdym bądź razie, trafił do świętego munga i ma jakiś problem z kolanem. Biedak, przez najbliższy czas nie będzie mógł wstać z łóżka. Chłopaki zawiesili trasę w najbliższych dniach, nie mam pojęcia na jak długo. Dante był zachwycony takim obrotem spraw. Powiedział mi tylko, że mam ci przekazać, iż spotka się dzisiaj z tobą o północy na molo. Masz być sama. A i jeszcze jedno. Mówił coś, że ma rozkazy z „góry”, jeżeli cokolwiek ci to mówi, bo ja mam pustkę w głowie. — Objęła mnie. — Dobrze zrobiłaś zrywając z Lucasem. Ja bym się chyba na coś takiego nie zdobyła. Jestem z ciebie dumna.
Po tych słowach oddaliła się, a po chwili rozległ się donośny trzask, znak, że Rose deportowała się.
Ten dźwięk został ledwo zarejestrowany przez mój mózg. Po głowie odbijały mi się jej ostatnie słowa: Dobrze zrobiłaś zrywając z Lucasem. Ja bym się chyba na coś takiego nie zdobyła. Jestem z ciebie dumna. Do oczu napłynęły mi łzy, które starłam wierzchem dłoni.
Dawno temu czytałam pewną książkę. Jeden z głównych bohaterów wypowiedział straszne, a za razem mądre zdanie: „Miłość przemija. Moja się skończyła.”*  W jeszcze innej przeczytałam, że jeśli wypowiadasz poszczególne słowa, bądź zdania wiele razy, tracą one znaczenie.** Nadszedł czas, aby posłuchać książkowych bohaterów i w końcu zrozumieć, że to co było kiedyś, już nigdy nie powróci.
Wrócił Kurt. W ręku miał dwa duże świderki. Zabrałam mu jednego i skosztowałam.
— Mniam! Jak to możliwe, że zawsze wiesz, w jaki sposób poprawić mi humor?
— Hm… Może dlatego, że cię dobrze znam?
Sprzedałam mu kuksańca prosto w żebra. Nawet się nie skrzywił. Założyłam sandały i ruszyliśmy w kierunku powrotnym.
— Kim była ta piękna brunetka?
— Czyli jednak ją widziałeś?
Wzruszył ramionami, co miało znaczyć: ładnych dziewczyn nie jestem w stanie przegapić.
Przewróciłam oczami.
— Zgadnij, kto mnie dzisiaj odwiedzi. — Pośpiesznie streściłam mu przebieg naszej rozmowy. Pominęłam tylko ten fragment z dumą. — Jak myślisz, czego może chcieć?
Nie odpowiadał.
— Na pewno w jego małym móżdżku zrodziła się myśl, że nie wytrzyma kolejnego dnia bez widoku mojej pięknej buźki. — Dodałam z przekąsem. — Ciekawe, o co chodziło z tymi rozkazami z góry. Kurt, co o tym… Kurt?
Szłam sama. Odwróciłam się przez ramię. Brunet zatrzymał się jakieś dziesięć stóp wcześniej. Jego ciemne oczy były przymrużone, usta wykrzywione w dziwnym grymasie, niby złowrogim, niby złośliwym.  Zaciśnięte pięści pobielały na knykciach, a z daleka doskonale widoczne napięte całe ciało przyprawiało o gęsią skórkę.
W kilku krokach doszłam do przyjaciela. Położyłam dłoń na jego ramieniu.
— Hej, co jest? Chodzi o Dantego?
Wypuścił ze świstem powietrze.
Po co się głupio pytam?
— Kurt, on naprawdę nie jest taki…
— Zły? — Wciął mi się w słowo. — Jeżeli uważasz, że ten dupek jest miłym i słodkim chłopcem, to chyba zapomniałaś, co ten dupek ci zrobił. — Krzyczał. Chyba po raz pierwszy odkąd pamiętam. Przestraszył mnie jego nagły wybuch. — Z chęcią ci przypomnę. Pół roku temu pojawił się w progu domu twoich rodziców i obwieścił, że jesteś z nim w ciąży, a na dodatek stałaś się najgorszym i najpodlejszym człowiekiem stąpającym po tej planecie. Oh, zapomniałem dodać, że cała społeczność czarodziejów cię znienawidziła przez artykuł, który pojawił się w waszym czasopiśmie, mam tutaj na myśli gości magicznych, i obwieścił światu, że jesteś sknerą, zarozumiałą gówniarą, która myśli tylko o sławie, a siebie ukazał w najlepszym świetle, pokrzywdzonego i bezbronnego palanta! Zrobił z ciebie nieczułą szmatę — Normalnie to bym mu przynajmniej wymierzyła policzek za ostatnie słowo, ale w  tym momencie stałam jak wryta. — dla której liczy się tylko kasa, sława i upokarzanie bogu winnych ludzi.
Ludzie, którzy przechodzili obok nas odwracali głowy, aby zobaczyć, co, a raczej, kto jest źródłem tych wszystkich krzyków. Niektórzy patrzyli się na Kurta, jak na wariata, kiedy usłyszeli teksty typu: społeczność czarodziejów i gości magicznych. Niektórzy pokazywali na niego palcami, a trzech nastolatków, którzy nas mijali zaczęli go przedrzeźniać.
Ja sama… No cóż, byłam w szoku. Po raz pierwszy Kurt okazał się na tyle ludzki, aby okazać emocje; dać upust złości, która od dawna go dręczyła. Odkąd pamiętam, zawsze przyjmował krytykę, najmniejsze lub najpodlejsze oszczerstwo na klatę, a tu taka niespodzianka. Pech chciał, że to na mnie musiał się wyładować.
Są rzeczy, które nie pasują do ludzi. Do Syriusza brak skromności, do Potter ulizane włosy (no, może nie za dobry przykład, ale coś w tym jest), do mnie jeszcze nie wiem co, ale coś z pewnością znajdziemy po większym zastanowieniu, a do Sweetsa krzyki i nagłe wybuchy furii.
W tym momencie byłam przerażona, jednak nie do tego stopnia, aby nie wszcząć kłótni.
— Teraz ty posłuchaj mnie. Dante zrobił to, co zrobił. Nie zaprzeczę, ale się zmienił.
— Zmienił się. Zmienił. — Prychnął. — Czy ty się w ogóle słyszysz? Lily, ty go w tym momencie bronisz.
— Ja go bronie? O nie, mój kochany. Nie masz pojęcia, co dla mnie zrobił.
— Kanapki, do łóżka?
Zgromiłam go wzrokiem.
— Jakbyś nie wiedział, on jest taki jak ja.
— Zarozumiały i poświęcający całe życie na knucie złowieszczych intryg? Masz rację.
Zacisnęłam pięści wbijając paznokcie w skórę, na której poczułam ciepłą i lepką ciecz.
— A teraz posłuchaj mnie ty… ty… Palancie. — Nie panowałam już nad głosem. — Nie znasz całej historii, a się wtrącasz.
— Więc może mnie oświeć? No, chyba, że wolisz wyżalić się swojemu przyjacielowi od serca?
— Dla twojej informacji. W pierwszej klasie zostałam porwana przez Limone, który rzucił na mnie zaklęcie przekleństwa. Została mi po tym szrama w kształcie płomieni. O tutaj. — Podsunęłam mu dłoń przed same oczy. — Jeżeli ktoś jej dotknie, to wchodzę w tego kogoś głowę: czuję jego wszystkie emocje, widzę przeszłość z najdrobniejszymi szczegółami, a nawet przyszłą śmierć, a w nagłym przypływie złości dostaję porządnego kopa energii. Spytaj się Pottera. On już go doświadczył. Zresztą dzięki temu cholernemu zaklęciu mogłam mu uratować życie.
— Co ma z tym wspólnego Dante? —W głosie Kurta słychać było irytacje. — Wiesz, to wszystko brzmi wspaniale, ale coś mi tutaj nie pasuje.
— Już ci mówię. Zaklęcie to prowadzi do obłędu. Rok temu Dumbledore sprowadził Dantego do szkoły, bo tak samo jak ja został nim porażony, przez Lucasa, mojego byłego, jakbyś nie wiedział. Było ze mną coraz gorzej. Nie wierzysz? To patrz. —Pokazałam mu moje ręce, które były całe w bliznach. Ręce, które przez ostatnie pół miesiąca starałam się ukrywać przed każdym, aby nie widzieli chwili mojej słabości.
Kurt zrobił przerażoną minę.
— Lily… Ja…
— Nie wiedziałeś? Oczywiście, że nie. Bo niby skąd? Ale słuchaj, to nie koniec historii. Teraz dochodzimy do jej najlepszego momentu. Dumbledore sprowadził Dantego po to… Bo widzisz, osoby, na które rzucone jest to zaklęcie potrafią go po wielu ćwiczeniach i próbach przezwyciężyć. Jemu to się udało. I miał mnie tego nauczyć. Kiedy pocięłam się tak bardzo, że przez utratę krwi prawie zemdlałam, pojawił się on. Więc jeżeli dalej uważasz, że Dante to człowiek z piekła rodem, to chyba powinieneś zastanowić się nad sobą i nie osądzaj ludzi po tym, co zrobili w przypływie głupoty, tylko po tym, jacy tak naprawdę są i co robią dla innych.
 Nie czekałam na jego przeprosiny. Pobiegłam w bliżej nieznanym sobie kierunku.

 Zapach słonej wody lekko drażnił mój nos, a lekka bryza rozwiewała niesforne kosmyki włosów, które wymknęły się z warkocza, który opadał na moje prawe ramię. Nad moją głową wesoło świeciło tysiące małych rozżarzonych punkcików, pośrodku których znajdował się prawie niewidoczny sierp księżyca. Było ciepło, jednak przez moje ciało, co jakiś czas przebiegały dreszcze. Po morzu niosły się dźwięki muzyki, bo dzisiejszej nocy został zorganizowany festyn, z okazji nie wiem jakiej.
Tłumy ludzi przewijało się poprzez molo, tak że nie wierzyłam, że Dante zdoła mnie w jakikolwiek sposób tutaj odnaleźć.
Na niewielkich rozmiarów scenie prezentował się akurat zespół, którego nie znałam. Zostałam mile zaskoczona tym, że ich muzyka jest naprawdę dobra: połączenie rock’a i punku, taka, jaką najbardziej lubię. No i rzecz, której szczerze nienawidzę: Wesołe miasteczko.
Jeżeli miałabym wybierać co jest gorsze: diabelski młyn, czy kolejka górska… Chyba musiałabym rzucić monetą. Muszę się do czegoś przyznać: mam lęk wysokości i właśnie dlatego boję się tego głupiego koła, które powoli wznosi się ku górze, aby na koniec z wolna opadać ku dołowi. Tak, wiem co powiecie. Latałam na miotle znacznie wyżej, ba! Mieszkam na siódmym piętrze we wspaniałym zamku, a moje łóżko znajduje się najbliżej okna, a dostaję palpitacji serca, kiedy jestem 40 metrów nad ziemią. Taa… Sama nie jestem pewna jak to jest możliwe. Albo wiem.
Kiedy byłam małą dziewczynką, i miałam jakieś sześć, a może siedem lat, rodzice zabrali mnie i Petunię, na przejażdżkę do Londynu. Tata uparł się, że koniecznie musimy iść na London Eye. Zawsze udawałam twardą, więc i tamtym razem spróbowałam. Przez całą przejażdżkę zaciskałam z całej siły powieki, bo myśl o rzeczach i ludziach wyglądających jak mrówki przerażała mnie. Na samym szczycie odważyłam się i nieznacznie rozchyliłam powiekę. To był błąd. W głowie miałam jedną wielką karuzelę, której w żaden sposób nie potrafiłam zatrzymać. Po zejściu z tego koła przyrzekłam sobie, że nigdy więcej moja noga nie znajdzie się w takim miejscu.
Dlaczego kolejek górskich? Jednym z kilku powodów jest Dante, ale o tym za chwilę.
No właśnie, Dante.
Przez cały dzień zachodziłam w głowę, czego może ode mnie chcieć. Wszystko, co przychodziło mi do głowy miało odniesienie jedynie do jego osoby, a mówiąc ściślej: dawno nikomu nie powiedział, jaki jest fajny, etc. Wiadomo, jak to Dante. Opcja numer dwa, zdecydowanie mało prawdopodobna: mój „przyjaciel od serca” tak bardzo się za mną stęsknił, że po prostu musiał skorzystać z jedynej wolnej chwili, która z pewnością nie zdarzy się znów za szybko, i spotkać się ze swoją Wiewióreczką. Taa… Też nie wierzę, że użyłam tego zwrotu wobec siebie.
Po głębszych przemyśleniach doszłam do wniosku, że wizyta Dantego nie może mieć dobrego zakończenia.
Poczułam, że ktoś wbija paznokcie w moje żebra, — mam łaskotki. Pech. — i jak to bywa w takich sytuacjach, grunt osunął się spod moich stóp i upadłam na kolana. Usłyszałam głośny chichot.
— Przepiękna kobieta i to w dodatku sama w takim miejscu? Jak to jest możliwe, że nikt nie chciał dotrzymać ci towarzystwa w tak wyjątkowym dniu? — Blake podał mi pomocną dłoń, którą najzwyczajniej w świecie zignorowałam i wstałam o własnych siłach.
— Liczyłam na to, że nikt niepożądany nie znajdzie mnie w tych ciemnościach. — Mruknęłam.
— Ciemno? Czekaj! Pozwól, że oświetlę cię blaskiem mojej zajebistości.
Właśnie rozważałam ciętą ripostę, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język i odeszłam.
Pech chciał, że Blake złapał mnie za rękę i obrócił tak, że wpadłam w jego ramiona. Kciukiem delikatnie uniósł moją głowę do góry, dopóki nasze oczy się nie spotkały.
— Zdenerwowana?
Przełknęłam ślinę.
— Troszkę. — Wyrwało mi się.
— To twój pierwszy raz? — Zamruczał mi do ucha.
Hę? 
— Nie, już kiedyś się denerwowałam.
Wciągnął ze świstem powietrze.
— Nawet nie masz pojęcia, jak na mnie działasz.
Zmierzyłam go wzrokiem. Włosy, które wcześniej sięgały za szyję zostały przycięte o kilka centymetrów, nadając jego twarzy bardziej okrągły kształt. Na nosie spoczywały ciemne okulary. Po co komu je w nocy? Miał lekki zarost, na którego punkcie — u innych facetów — dostawałam szału, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Na czarny T-shirt zarzucił czarną skórzaną kurtkę, której w tym momencie mu zazdrościłam, bo od morza zaczął wiać zimny wiatr. Jednak najbardziej uderzył we mnie wyraz jego twarzy. Wydawał mówić się szczerze i jakby dogłębnie w to wierzył.
— Wiem, że powinnam szanować twoje zdanie, ale jest to niezwykle niemożliwe, gdyż jesteś — pieprzonym idiotą — mało wiarygodną osobą. — Dokończyłam.
— Dlaczego? — Palcem wskazującym u prawej ręki zaczął mnie miziać po talii.
— Dlaczego to robisz?
— Bo każda dziewczyna topnieje pod wpływem mojego dotyku.
Z trudem powstrzymałam parsknięcie.
— Tego typu teksty działają na moją siostrę? Myślałam, że ma większy iloraz inteligencji i potrafi…
Przestał mnie miziać i zasłonił mi usta ręką.
— Cii… Nie masz pojęcia jak pięknie brzmisz, kiedy milczysz.
Niezdarnie odsunęłam się od niego, wybałuszając oczy.
— Widzę, że ktoś w końcu nauczył się pyskować.
W jego oczach pojawiły się niebezpieczne błyski.
— Kochana! Są rzeczy, w których jestem znacznie lepszy i mam tu na myśli football.
— Doprawdy? — Serce zadrżało mi na dźwięk tego głębokiego głosu. — Bo odniosłem wrażenie, że składasz niemoralne propozycje mojej dziewczynie.
Z trudem udało mi się ukryć zdziwienie i zdezorientowanie. No tak, od zawsze było wiadome, że kto, jak kto, ale Dante potrafi pojawić się w najodpowiedniejszym momencie i wyzwolić damę z opresji. Pff…
Silne ręce Dantego przyciągnęły mnie no swojego boku, a chłopak złożył na moim policzku delikatnego całusa. Poczułam gorąco rozlewające się po moich policzkach.
— Dlaczego mi nie powiedziałaś, że masz chłopaka? Teraz jestem jeszcze bardziej na ciebie napalony.
Kątem oka zauważyłam, że Dante zmierzył Blake’a spojrzeniem od stóp do głów.
— Może dlatego, że moja dziewczyna nie zawraca sobie głowy takimi nic nie wartymi i marnie wyglądającymi podróbkami prawdziwych mężczyzn, do których z pewnością się nie zaliczasz.
Blake’owi zrzedła mina, a ja korzystając z okazji szepnęłam do Dantego.
— Co ty do jasnej cholery wyprawiasz?
— Ratuję ci życie. Podziękujesz później.
— Nie wyglądacie jak para. — Wypalił, za co miałam szczerą ochotę go kopnąć.
— Widać masz problemy ze wzrokiem. — Wzruszyłam ramionami. — Proponuję iść do okulisty. Najlepiej jakiegoś dobrego. Miejmy nadzieję, że ci pomoże.
— Lily, kochanie. — Niepostrzeżenie wbiłam Dantemu łokieć w żebra. Stęknął. — Nie chcę przerywać tej miłej pogawędki, ale mamy bardzo napięty grafik. Sama rozumiesz, że niestety musimy pożegnać się z twoim uroczym — Ostatnie słowo zabrzmiało niczym obelga. — kolegą.
Uniosłam brew.
— Blake, mam nadzieję, że…
— BLAKE!!
Z oddali kroczyła ku nam moja siostra. Wymieniłam z Dante porozumiewawcze spojrzenia, a w następnej chwili zniknęliśmy w tłumie rozchichotanych nastolatek. Pomimo ich śmiechu mogłam usłyszeć krzyk mojej siostry:
— Powiedz mi, że to nie był ten… ten dziwoląg, bo w przeciwnym razie koniec z nami!
Parsknęłam.
Dante posłał mi rozbawione spojrzenie, którego nie skomentowałam. Szliśmy przez chwilę w milczeniu, a ja mimowolnie zmierzyłam go kątem oka.
Trampki, z którymi normalnie się nie rozstawał, zastąpił skórzanymi butami, zapewne z górnej półki. Dżinsowe spodnie były w odcieniu ciemnej szarości, a czarny T-shirt ładnie układał się na jego umięśnionym torsie. Rozpięta koszula w kratkę w kolorze granatu zwisała po jego obu stronach, a przez ramię miał przerzuconą kurtkę motocyklisty. Zazwyczaj potargane, czarne włosy tworzyły artystyczny nieład na jego głowie, ukryte były pod czapką bejsbolówką. Wyglądał tajemniczo i jak na niego, poważnie. Gdyby nie fakt, że to by właśnie Dante, powiedziałabym, że mnie kręci.
— Gapisz się na mnie.
— Chciałbyś.
— Wiewióreczko, ja stwierdzam fakt.
Nie było się z nim, o co kłócić. Komu, jak komu, ale Dantemu nie można wybić z głowy tego, co sobie ubzdurał, bądź jak w tym przypadku, zauważył.
— Ładnie pachniesz. Nowy szampon?
Aluzja była jasna i klarowna. Przez cały czas szliśmy obok siebie bardzo blisko, tak, że nasze ciała się o siebie ocierały, co mi — do tej pory — nie przeszkadzało.
Odskoczyłam od niego, na co wyszczerzył równe i białe ząbki.
Zatrzymaliśmy się.
— Dobra, a teraz powiesz mi, po co te całe cyrki z przysyłaniem Rose, jako twojego posłańca.
Dante zmierzy mnie leniwym spojrzeniem.
— Najpierw spłacisz swój dług, a później przejdziemy do interesów.
— Jaki dług? Co ty…?
— Wiewióreczko, zapomniałaś, że uratowałem cię przed tym kimś?
Założyłam ręce na piersi.
Wszystko byłoby w porządku, ba, nawet byłabym w stanie wybaczyć mu jego dziwne poczucie humoru, gdyby nie użył tego przezwiska (po raz drugi), którego szczerze nie znosiłam.
— Nie pusz się tak, bo jeśli chcesz mnie przestraszyć, to możesz być pewna, że ci to nie wychodzi.
Mimowolnie kąciki moich ust uniosły się ku górze.
— Zawsze powtarzam, że z uśmiechem na twarzy ludzie wyglądają znacznie lepiej.
— To niby czemu zawsze się boczysz? — Wyszczerzyłam zęby, za co oberwałam kuksańca.
— Widzę, że humor ci powrócił. Wspaniale! A co do twojej zapłaty… Idziemy.
Dante złapał mnie za rękę i bez żadnych ceregieli poprowadził w stronę tłumu. Prowadził mnie tak długo, że zaczęłam zastanawiać się, co znów wymyślił. Miałam się już się o to spytać, kiedy usłyszałam pisk.
Bardzo powoli moja głowa uniosła się do góry, dopóki wzrok nie spotkał największej i najgroźniej wyglądającej kolejki górskiej.
— O nie. Wybij sobie z głowy. — Spojrzałam na jego twarz, na której malował się wyraz szczerego zdumienia.
— Chyba nie powiesz mi, że się boisz?
— Nie.
— Dobra, a teraz to powtórz patrząc mi prosto w oczy.
Westchnęłam.
— Dobra! — Wyrzuciłam ręce w górę. — Nienawidzę kolejek górskich i szczerze boję się tej prędkości. A, zapomniałabym. Mam jeszcze lęk wysokości. Zadowolony?
Zagwizdał.
— No, no, no. W życiu bym nie powiedział, że nasza Lily Evans ma pietra. Może walczyć z chordą Śmierciorzerców — normalność. Przejechać się kolejką górską — niemożliwość.
— Ha. Ha. Bardzo śmieszne.
Parsknął i przerzucił mi rękę przez ramię.
— Taka miła rada. Pamiętaj. W życiu trzeba wszystkiego spróbować.
— Bo ty zawsze podejmujesz wszelakiego rodzaju wyzwania. — Rzuciłam sarkastycznie, odsuwając się od niego.
— Udowodnij mi, że jesteś lepsza ode mnie i podejmiesz wszystkie wyzwania, niezależnie od tego, czy się boisz, czy też nie. Inaczej udowodnisz, jaka jesteś słaba. — Wzruszył ramionami.
Ściągnęłam brwi ku dołowi i złapałam Dantego za rękę, prowadząc w stronę kolejki. Niewielka część mnie była na niego wkurzona, ale ta druga, znacznie większa, zdeterminowana. Pomimo że strach pojawił się dokładnie w tym momencie, kiedy usiadłam na siedzeniu, a wokół mnie znajdował się metalowy pręt, który był teoretycznym zabezpieczeniem, nie cofnęłam się i z nieznanym sobie to tej pory uporem pozostałam w tym samym miejscu. Wiedziałam jedno: Dante mógł mnie prowokować do woli, ale musiałam mu udowodnić, że nie może sobie tak bezpodstawnie ze mnie kpić.
Wait zajął miejsce obok mnie. Rozległ się sygnał klaksonu, a w jednej sekundzie moje wnętrzności podskoczyły mi do gardła. Szczęście, że niczego w ciągu ostatnich sześciu godzin nie jadłam.
— Dałaś się w kopać. — Usłyszałam rozbawiony głos Dantego tuż przy swoim uchu na moment zanim kolejka ruszyła.
Chciałam krzyknąć, że go nienawidzę, ale poczułam mocne szarpnięcie świadczące o tym, że szalona jazda właśnie się zaczęła. Moje dłonie zakleszczyły się na metalowych rurkach, a z gardła wydobył się przeraźliwy pisk, kiedy mknęliśmy po torach, raz po raz robiąc pętle. Jednak to nie one były najgorsze. Nawet nie to, że góra i dół, co chwilę zmieniały się miejscami. Nie to, że mknęliśmy z zawrotną prędkością, a jedynym zabezpieczeniem był kawałek metalu, ale to, że dałam się tak łatwo sprowokować.
Cóż, w końcu to nie byłby pierwszy raz, prawda?
Zrobiliśmy kolejny młynek, i jeżeli mam być szczera, to nie jestem w stanie usytuować miejsca, w którym właśnie znajdowały się moje wnętrzności. Coraz bardziej kręciło mi się w głowie i nawet zamknięte oczy nie powstrzymały ciągle nasilających się mdłości.
Mknęliśmy coraz szybciej. Uderzenia wiatru o twarz, było niczym smaganie bicza, który pozostawiał na ciele długie i cienkie czerwone pręgi, a serce, serce niemalże wyskakiwało mi z piersi, tłukąc się w niej bardzo boleśnie. W pewnym momencie straciłam oracje gdzie jest góra, a w którym miejscu znajduje się dół. Marzyłam tylko o jednym, aby ta przeklęta jazda w końcu się skończyła.
— Jesteś cała zielona. — Usłyszałam rozbawiony głos Dantego. Zacmokał. — To się nazywa pisk. — Dodał z uznaniem.
Powoli rozchyliłam powieki.
Kolejka stała z powrotem w miejscu odjazdu. Ludzie, w dużej mierze nastolatkowie, opuszczali zatłoczony „peron”, tym samym robiąc miejsce dla kolejnych szaleńców, którzy chcieli stracić życie. Moje dłonie z całej siły były zakleszczone na metalowych rurkach, tak że całe zbielały.
— Możesz chodzić?
Pokiwałam głową, bo nie byłam pewna, czy uda mi się wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk.
Zsunęłam się z siedzenia, przy czym o mało nie upadłam, gdyż nogi prawie odmówiły mi posłuszeństwa. Były jak z galarety.
Usłyszałam cichy śmiech Dantego, który złapał mnie za łokieć i wyprowadził z tego koszmarnego miejsca. Przemierzaliśmy tłum ludzi w milczeniu. Mój towarzysz chyba był świadomy, że nie jestem w najlepszym stanie. W końcu opuściliśmy to przeklęte miejsce i błądziliśmy opustoszałymi i prawie nieoświetlonymi ulicami Bringhton. Jedynym dźwiękiem, który nam towarzyszył była muzyka, którą niosło za sobą echo morza.
— Lepiej się czujesz? — W głosie Dantego usłyszałam troskę.
— Jeżeli jeszcze raz będę chciała zrobić coś głupiego, to proszę cię, wybij mi to z głowy.
Zachichotał.
— Życie byłoby nudne, gdybyśmy nie robili głupich rzeczy.
Zmierzyłam go wzrokiem.
— Od kiedy stałeś się takim filozofem?
Dante podrapał się po głowie.
— Bo ja wiem… — Nagle spoważniał. — Lily, wiesz, że nie przyjechałem do ciebie w odwiedziny.
— W życiu bym się nie domyśliła. — Odparłam ironicznie, czym zasłużyłam sobie na jego uśmiech. — Olśnisz mnie w końcu?
— Najpierw zadam ci pytanie, na które musisz mi szczerze odpowiedzieć, dobrze?
Pokiwałam głową.
— Czy wiesz coś na temat niezarejestrowanych animagów w Hogwarcie? — Z trudem wykrztusił.
Zamarłam.
— Co masz na myśli? — Odparłam z kamienną miną.
— Czy nie zauważyłaś, aby ktoś, jakiś uczeń nielegalnie uprawiał tą dziedzinę magii?
— Ja…
Zatrzymał się i spojrzał mi prosto w oczy.
— Lily, to bardzo poważna sprawa. Jeżeli Ministerstwo Magii dowie się, nie, ono już podejrzewa, ale kiedy otrzyma dowody, że jakiś uczeń zrobił coś takiego… Konsekwencje będą straszne.
— I myślisz, że mogłabym być to ja?
Powoli pokręcił głową.
— Nie. Chociaż… Jeżeli miałbym kogokolwiek podejrzewać o coś takiego, to znajdowałabyś się na szczycie mojej listy. Razem, z Dumbledore’m uważamy, że tylko najzdolniejsi uczniowie mogliby posiąść tajniki tak zaawansowanej magii, magii na najwyższym poziomie. A nawet, jeśli się mylę, proszę nie mów mi tego. Nie chcę wiedzieć.
— Więc dlaczego się mnie o to pytasz? Zaraz, jak to „z Dumbledore’m”?
— Od czasu naszego… e… wyjazdu, jesteśmy w stałej konwersacji i doszliśmy do wniosku, że… Twoje dary są nadal? Nie zniknęły?
— Nie mam pojęcia.
Dante pokiwał ze zrozumieniem.
— Tak myślałem.
— I?
— Doszliśmy do wniosku, że one już na zawsze będą twoją częścią.
— Chcesz powiedzieć, że… — Przełknęłam ślinę. — one są i nic i nikt tego nie zmieni?
Pokiwał głową.
— To bardzo silne i złożone zaklęcie, którego nic nie jest w stanie cofnąć. Jak dla mnie, powinno zaliczać się do tych najgorszych, do Zaklęć Niewybaczalnych. — W jego głosie można było usłyszeć nutkę goryczy. — Postanowiłem, co Dumbledore uznał za znakomity pomysł, pomóc ci opanować te zdolności. I zanim zaczniesz protestować posłuchaj mnie. Jeżeli ci nie pomogę, może być gorzej. Chyba pamiętasz, co się działo w szkole? Samookaleczenia nie przynosiły poczucia ulgi na dłuższą metę, prawda?
Niechętnie to przyznaję, ale musiałam się z nim zgodzić.
— Co zamierzasz?
— To proste. Razem będziemy pracować nad naszymi zdolnościami i je rozwijać.
— Rozwijać? Wybij to sobie z głowy. Wystarczy mi to, co już mam. Myślisz, że chcę widzieć czyjeś aury albo pojawiać się, jak duchy przed czyimiś oczami? Bo skoro myślałeś, że tak, to przykro mi, ale byłeś w błędzie.
Dante przeczesał palcami włosy.
— Tak ciężko ci zrozumieć, że jeżeli ja ci w tym nie pomogę, to wszystko, każda jedna zdolność może na ciebie spaść, tym samym ciebie niszcząc? — W jego głosie słuchać było zniecierpliwienie. — Dumbledore powiedział mi, że w ciągu jednego dnia, pojawiły się dwa nowe dary, a jakiś czas później, kolejny. Nie możesz ciągle chować ręki, bo prędzej czy później ktoś ją dotknie, a wszystko to, co czekało gdzieś głęboko, nie ujawniało się przez długi czas wyskoczy, bombardując cię, niczym największa, najbardziej niszcząca ze wszystkich broni, jakie istnieją. Twoje ciało, twoja głowa nie będzie mogła tego wszystkiego znieść, przez co oszalejesz, czego uwierz mi, boję się najbardziej, pomimo że nauczyłem się z tym walczyć, to zawsze pozostaje ryzyko, że pewnego dnia będę za słaby i nikt i nic mi nie pomoże. Pozostaniesz wtedy sama, bez nikogo, kto mógłby ci w jakikolwiek pomóc. A nawet, jeśli pojawi się obok ciebie taki ktoś, to będzie już za późno, bo nikt nie będzie w stanie cofnąć tego, co tobą zawładnęło. Dlatego to jest takie ważne, żebyś najpierw nauczyła się samokontroli nad sobą, a z czasem pojawią się kolejne możliwości, które będą się rozwijać bez groźby obłędu. Bo to właśnie dzięki nim staniesz się silniejsza i to one będą pozwalały ci to wszystko zahamować, bo nauczysz się je kontrolować i blokować niepotrzebne, abyś w końcu mogła normalnie funkcjonować. Już rozumiesz, dlaczego jest to takie ważne? Bo jeśli nie, to nie mam zamiaru ci drugi raz tłumaczyć. I nawet, jeśli będziesz się opierać, bronić, krzyczeć i jeden Merlin wie, co jeszcze robić, to ja cię nauczę kontroli nad tym wszystkim.
— Więc co mam zrobić? — Wyrzuciłam ręce w górę w geście rozpaczy. Głos mi drżał ze wzburzenia. — Mam pozwolić, aby to wszystko, czego się boję, co mnie najbardziej przeraża wzrastało, a ja mam temu w tym pomagać?
— Ono się rozwija, czy tego chcesz czy nie. Nie masz na to wpływu i tylko nauka kontroli nad tym pozwoli ci to opanować.
— Nie chcę tego.
Dante przytulił mnie i zaczął głaskać mnie po włosach.
 — Wiem, Lily, wiem.
Staliśmy tak w milczeniu przez jakiś czas. W końcu się od niego odsunęłam.
— Musze wracać do domu.
— To dobrze, bo jestem zmęczony.
— Co? — Nagle mnie olśniło. — Wybij to sobie z głowy.
— Ale Lily, zostawisz mnie takiego bezbronnego na środku ulicy? I to w dodatku w nieznanym mi zupełnie mieście?
— Wiesz, kiedy na ciebie patrzę, to bezbronny jest ostatnim wyrazem, jaki przychodzi mi do głowy.
— Sama pomyśl: będziemy mieć więcej czasu na naukę. Będziesz mogła dwadzieścia cztery na dobę podziwiać moje piękne oblicze. Widzisz? Same plusy. W dodatku jestem pewien, że twoi rodzice mnie polubią.
Parsknęłam.
Mimowolnie powrócił do mnie obraz sceny, która miała miejsce w moim domu dzisiejszego popołudnia.
Dochodziła pora obiadu i dla zabicia czasu czytałam gazetę, którą podesłał mi dzisiejszego ranka Dante. Promienie słoneczne raziły mnie nieważnie, w którym miejscu bym usiadła. W końcu wybrałam podłogę, opierając plecy o nogę drewnianego stołu. Za moimi plecami krzątała się mama, po raz kolejny próbując coś ugotować. Jak można się domyśleć, nie wychodziło jej to za dobrze. W  ciągu dziesięciu minut zdążyła przypalić trzy porcje jajek, co zaowocowało tym, że pomieszczenie wypełniał lekki zapach spalenizny. Oczywiście zadeklarowałam się, że pomogę Olivii, ale ta uparcie twierdziła, że wszystko ma pod całkowitą kontrolą. Jak dobrze, że Sara przygotowała wcześniej lazanię. Obie doskonale wiedziałyśmy, że umiejętności kulinarne mojej rodzicielki ograniczały się do zrobienia jajecznicy, która nawiasem mówiąc była genialna.
Zegar wiszący na ścianie wybił szesnastą trzydzieści. Już od godziny i czterech minut byłam pokłócona z Kurtem. Kiedy wróciłam do domu, nie mogłam sobie znaleźć miejsca i bez przerwy chodziłam z kąta w kąt, aż w końcu jakieś osiemnaście minut temu złapałam gazetę i zwabiona zapachami piekącej się lazanii przysiadłam w kuchni. Zastanawiało mnie tylko to, czy mama nie wie, że znajduje się ona w piekarniku i lada chwila będzie gotowa, czy aby za wszelką cenę próbowała nam udowodnić, a w szczególności samej sobie, że nie jest marną kucharką.
Do pomieszczenia wszedł Will. W jednej ręce trzymał pogięty zeszyt otworzony w ten sposób, że okładki były ze sobą złączone. Przez ramię przewieszona była gitara, a z kieszeni koszuli sterczało pióro.
— Cześć tatuś! — Wstałam, rzucając „Czarownicę” na blat stołu, za którym usiadł Will i pocałowałam ojca w policzek.
— Cześć córciu. Znasz może jakiś rym do rozdarty?
— Hm… Może zatarty?
— Nie wiedzieć, czemu był bardzo rozdarty… A kiedy zniknął, ślad został zatarty… — Mruczał pod nosem Will skrobiąc szybko po papierze.
Nagle zamarł, a pióro wypadło mu z ręki. Dopiero po chwili zrozumiałam, gdzie powędrował jego wzrok. Szybko złapałam „Czarownicę” ale było już za późno.
Twarz mojego taty poczerwieniała ze złości, a dłonie zacisnęły się w pięści tak mocno, że aż zbielały.  
— Co on tu robi? — Wysyczał przez zaciśnięte zęby, wydzierając mi gazetę z rąk i wskazując na zdjęcie pięciu uśmiechniętych chłopców, a mówiąc bardziej precyzyjnie, na jednego, którego widok, a nawet najmniejsza wzmianka przyprawiała moich rodziców o nagły napad szału.
— Tato, to tylko gazeta.
— To ja widzę, ale co on właśnie w niej robi? — Głos Willa niebezpiecznie drgał.
— Przysłał mi ją dzisiaj rano i…
Cholera.
Czerwona twarz spurpurowiała.
— Czy chcesz mi przez to powiedzieć, że ty i ten… ten ktoś utrzymujecie z sobą kontakt?
— Ja…
— Kochanie, dlaczego podnosisz głos na naszą córkę? — Z drugiego końca kuchni zmierzała ku nam Olivia.
— Dlaczego? Dlaczego? — Tata wyrwał mi gazetę z rąk. — Czy możesz uwierzyć, że nasza córka porozumiewa się za naszymi plecami z tym kimś?
Wzrok mamy padł na okładkę gazety. Tak dla odmiany cała pobladła.
— Lily, ile razy mamy ci powtarzać, że hołota chłopców, którzy pławią się w zapasach to nie jest dobre towarzystwo dla ciebie? — W głosie mamy słychać było zdenerwowanie.
— To muzycy. — Poprawiłam automatycznie, na co nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi, bo zaczęło się kazanie.
— Jak możesz z kimś takim rozmawiać? Co ci strzeliło do głowy? Myślałam, że jesteś mądrzejsza…
— Zabraniam ci utrzymywać z nimi kontakt…
— Po tym wszystkim, co ci zrobił... Mało było kłopotów przez tego łotra…
— Jeszcze raz go zobaczę, usłyszę wzmiankę na jego temat, przez przypadek wypowiesz jego imię…
Podobne groźby ciągnęły się w nieskończoność. Tyrada rodziców nie miała końca i nawet, kiedy zasiedliśmy do obiadu, panowała napięta atmosfera, a tata, co jakiś czas obrzucał mnie złowrogim spojrzeniem. Musiałam wielokrotnie zapewniać rodziców zanim dali mi w końcu spokój, że Dante wysłał mi kilka potrzebnych książek do szkoły (kompletna ściema wymyślona na poczekaniu) i zapewne przez przypadek wrzucił do środka gazetę. Oczywiście Petunia musiała wpaść do kuchni w samym środku awantury, czym była całkowicie zachwycona.
Co by zrobił Will Evans, gdyby Dante Wait pojawił się na Magnolia Street? Jednego byłam pewna, ta historia nie mogła mieć dobrego zakończenia, bo albo skończyłoby się na użyciu siły, albo na użyciu czarów.
— Czemu się tak uśmiechasz? — Z zamyślenia wyrwał mnie głos Dantego.
— Wiesz, wydaje mi się, że gdybyś pojawił się w progu mojego domu, mogłoby się to dla ciebie nie skończyć za dobrze.
Usta Dantego wygięły się ni to w uśmiechu, ni to w grymasie.
— Czyżby twoi rodzice dalej nie wybaczyli mojego małego żartu?
— Coś w tym rodzaju. — Wyszczerzyłam się.
— Hm… Czyli pora na plan B.

Następnego dnia, punkt szósta dwadzieścia osiem rano przeskoczyłam przez kamienną poręcz półokrągłego balkonu domu państwa Sweets i cichutko uchyliłam przymknięte drzwi pokoju Kurta.
Nie zdziwiło mnie to, że pomieszczenie wygląda jak ostatnie pobojowisko, ba! Zaskoczona bym była, gdyby panował tutaj porządek. Jak zwykle na fotelach walały się ubrania, na stoliku do kawy leżał długopis i zeszyt, z którego musiało zostać wydartych wiele kartek, gdyż takowe wyścielały sporą część podłogi. Przy wielkim, szklanym oknie, identycznym jak w moim pokoju, stały cztery sztalugi. Na płótnie pierwszej znajdował się portret czwórki chłopców: Remusa Lupina z lekko nieprzytomną miną, Syriusza Blacka, który przeglądał się w lusterku, Kurta Sweetsa, który stał tyłem do pozostałej trójki i próbował ich namalować. Ostatnim był James Potter, który mierzwił sobie włosy. Pierwsza dwójka miała uśmiechnięte miny, a Syriusz siedział na plecach Remusa. Ten ostatni był zamyślony, a jego wzrok błądził gdzieś za krawędź płótna, szukając… kogoś. Bez wątpienia było to dzieło mojego najlepszego przyjaciela. Każdy detal był idealnie oddany i tylko ktoś z takim okiem i wprawą jak Kurt, mógł wykonać coś takiego. Kawał dobrej roboty.
Co do pozostałej trójki dzieł…
Jedno z nich wykonane było czarno-brązową farbą i przedstawiało jakiś kształt, o bliżej nieokreślonych konturach, na tle zielonej trawy i krystalicznie czystego nieba. Po dłuższym zastanowieniu stwierdziłam, że to coś wygląda jak krzyżówka jelenia, niedźwiedzia i bociana: długie i chude nogi ptaka, duże cielsko misia i coś na kształt rogów.
Drugi obraz, jeżeli takim mianem można nazwać to coś, przedstawiał bez wątpienia czarnego, wielkiego, włochatego psa. Domyśliłam się po ogonie. Stał na jakiejś polanie w środku dnia.
Trzecim i ostatnim była wielka złotawo-srebrna kula, na czarnym tle. Nic więcej.
Jedyne, co mnie zdziwiło to fakt, że farby były jeszcze mokre, a w powietrzu unosił się zapach akwareli. Bez wątpienia autorem pierwszego dzieła był mój przyjaciel, a co z pozostałą trójką? Mogłabym się dać nawet pokroić, ale byłam pewna, że to nie Kurt stworzył te trzy cosie.
Po podłodze walały się niezakręcone tubki farb i wiele, wiele kolorowych plam. Na jedną stanęłam i tylko dzięki łódowi szczęścia uniknęłam upadku.
 Zrobiłam kilka kroków w stronę łóżka przyjaciela, wypuszczając z ręki pakunek, który ze sobą przyniosłam, wzięłam rozpęd i skoczyłam.
— Auu! Cholera! Co ty sobie wyobrażasz? Ludzie chcą tutaj spać. —Ten głos z pewnością nie należał do Kurta.
— Właśnie. Łapo, dlaczego tak się rozpychasz?
— Lunatyk! To moja noga!
— Możecie się w końcu zamknąć? Chcę spać. — Tak, to zdecydowanie był Kurt.
Chyba nie trzeba przedstawiać pozostałej trójki?
Spod pierzyny wychyliła się głowa Pottera.
— Cześć Evans, przyłączysz się do nas?
Spróbowałam zerwać się z łóżka, ale jak na złość zakopałam się w pościeli i wylądowałam na Syriuszu.
— Poranki są coraz piękniejsze, kiedy budzą mnie piękne kobiety.
Łapa objął mnie w talii i przycisnął z całej siły do siebie, nie pozostawiając mi żadnej szansy na ucieczkę.
— Dusisz mnie. — Wychrypiałam.
— Jasne. Drugi raz na ten kawał nie dam się nabrać. — Wyszczerzył się Łapa przy okazji mierzwiąc mi i tak rozczochrane włosy.
Poczułam, że ktoś z drugiej strony oplata swoimi dłońmi moje ciało i przyciska do siebie.
Odchyliłam głowę, a moje oczy ujrzały uśmiechniętą twarz Lunatyka.
— Nawet w środku nocy wyglądasz pięknie.
— Ej! Tylko bez żadnych takich, Luniak. To moja siostra i tylko ja o nią dbał.
— Świetnie. W takim razie ochronię ją swym ciałem przed wszystkimi złymi istotami na tym świecie.
Po tych słowach Kurt położył się na mnie całym ciałem, dokładnie mnie zakrywając, przy okazji miażdżąc mi wszelkie wewnętrzne narządy.
— A gdzie miejsce dla mnie? — Wychrypiał zrozpaczony Potter.
— Przykro mi stary, ale trzeba było działać szybciej.
— Czy ja nie mam tutaj nic do powiedzenia?
Cała trójka spojrzała na mnie, jak na jakąś wariatkę. Po chwili w zasięgu mojego wzroku znalazła się zszokowana twarz Rogacza.
Potter zaczął macać mnie po twarzy, zapewne sprawdzając czy mam gorączkę. Nawiasem mówiąc, chłopak nie miał o tym zielonego pojęcia, a przy okazji włożył mi palca do oka.
— Lily, tak bardzo cię przepraszam!
Byłam w szoku. Syriusz i Remus byli w szoku. Nawet Kurt był w szoku.
— Drugi raz nazwał ją po imieniu. — Wydusił z siebie Remus.
— Trzeba to oblać! — Krzyknął Syriusz.
— Dusicie mnie. — Wykrztusiłam.
Chłopaki jak jeden mąż zeskoczyli ze mnie, a ja w końcu mogłam odetchnąć.
— Ruda, tak właściwie, co ty tutaj robisz? 
— Mogłabym was o to samo zapytać, Łapo. Podobno wczoraj mieliście wracać do domu.
Huncwoci wymienili szybkie spojrzenia.
— Kto ci takich głupot naopowiadał? — Zainteresował się Potter.  — Jedziemy dopiero jutro, po urodzinach naszego najlepszego przyjaciela.
Byłam mu wdzięczna, że nie dodał słowa „mugolskiego”.
Zerwałam się z łóżka i podniosłam z podłogi pakunek, który ze sobą przyniosłam i podeszłam do Kurta, który o dziwo podniósł się ze swojego łoża, co zazwyczaj czynił dopiero koło godziny dwunastej.
Nie zdziwiło mnie to, że miał na sobie tylko bokserki. Byłam pewna, że pozostali jego towarzysze są w podobnym stanie.
Dobra, Evans zrobimy tak. Dasz szybko mu prezent, a później uciekniesz, bo jak znowu zobaczysz klatę Pottera, to padniesz na zawał.
Tylko, co ja mam mu życzyć? Zazwyczaj byłam dobra w wymyślaniu tego typu rzeczy na poczekaniu, ale tym razem Huncwoci przyglądali mi się z największa uwagą, lustrując każdy mój, krok, gest i ruch ciała.
— Chcę ci życzyć, aby wszystkie twoje marzenia się spełniły. Zapasy twoich kredek nigdy się nie kończyły. Abyś nauczył się grać na siedemnastym instrumencie i zaśpiewał piosenkę swojej wybrance. I aby w twoim życiu pojawiła się piękna i zniewalająca niewiasta, której za nic w świecie nie pozwolisz odejść. — Wręczyłam przyjacielowi prezent, przy okazji całując go w policzek, a on odwdzięczył mi się uściskiem.
— Wzruszyłem się. — Usłyszałam roztrzęsiony głos Syriusza, który padł w ramiona Remusa i razem z Potterem zanieśli się przeraźliwym i udawanym szlochem.
— Ha. Ha. Bardzo śmieszna.
— Wow! Ruda! Skąd wiedziałaś, że zawsze chciałem to dostać? Tak właściwie, co to jest?
Przewróciłam oczami.
— Farby, które nigdy się nie kończą i malują we wszystkich kolorach. Wystarczy powiedzieć: błękitny, a farba zmienia się na ten właśnie odcień.
— Ruda, jesteś wielka.
Kurt przytulił mnie z całej siły, aż zatrzeszczały mi żebra.
— Wypróbujmy je! — Krzyknął Remus.
Nie minęło nawet dziesięć sekund, kiedy Syriusz posadził mnie na fotelu, a naprzeciwko mnie stała czwórka chłopców w samych bokserkach (starannie unikałam patrzenia się na Pottera, co musiał zauważyć Syriusz, bo ciągle się śmiał), z pędzlami w rękach i za sztalugami.
— Dlaczego to ja mam być modelką?
— Wolisz, żeby był nim James? — Wyszczerzył się do mnie Syriusz.
Zaczerwieniłam się.
— Mam pomysł! — Krzyknął Remus. — Malujemy to, co najbardziej podoba nam się w Rudej.
Już się boję…
Chłopaki zatwierdzili jednogłośnie pomysł Lunatyka i zabrali się do pracy. Co chwilę mogłam usłyszeć teksty typu: Nie ruszaj się... Twoja twarz wyraża za mało emocji… Możesz ściągnąć bluzkę, bo nie jestem w stanie narysować twojego biustu! Tak, ten ostatni komentarz został wypowiedziany przez Syriusza.
Przez ten cały czas, kiedy siedziałam sobie wygodnie w fotelu, moje powieki stawały się coraz cięższe.
Spotkanie moje i Dantego przeciągnęło się do czwartej w nocy, a raczej nad ranem. Do mojego domu dotarliśmy gdzieś w okolicach 2.30, ale jak to ja, zagadałam się i kiedy z przerażeniem stwierdziłam, że niebo zaczyna lekko szarzeć, wspięłam się po drabinie do swojego pokoju. Spałam jakieś 2 godziny, więc teraz padałam ze zmęczenia. Wniosek: Jeżeli masz wstać rano, nie włócz się z nieziemsko przystojnymi facetami po nocy.
— Lily! Lily! Wstawaj. — Ktoś zaczął mną potrząsać.
Rozchyliłam sklejone i zmęczone powieki, a moje oczy ujrzały uśmiechniętą twarz Kurta i szczerzącego się Syriusza.
— Co się stało? — Spytałam nieprzytomnie, rozcierając oczy.
— Zasnęłaś.
Zamrugałam.
— Która godzina?
— Dochodzi trzynasta.
Jęknęłam.
Musiała to być prawda, bo chłopaki byli całkowicie ubrani, uczesani, a pokój był całkowicie posprzątany.
Spróbowałam wstać i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że jestem przykryta kocem, a pod głową miałam poduszkę.
Roztarłam obolałe kości skroniowe.
Ktoś obok mnie zaklaskał w dłonie.
— Musisz zobaczyć nasze rysunki! — Był to Potter.
Chłopaki po kolei zaczęli do mnie przynosić swoje dzieła. Pierwszy podszedł Syriusz. Jak można było się domyśleć narysował moje piersi, z czego był wręcz dumny i zachwycony. Następny w kolejce był Remus, który jak się okazało, narysował moje nogi. Po jego bohomazach wywnioskowałam, że Kurt musiał mu dość sporo pomóc, aby te dwa beżowe kije, wyglądały jak moje kończyny. Kolejną osobą, która przedstawiła mi swoje bohomazy był mój najlepszy przyjaciel, który nakreślił burzę rudych i rozwianych przez wiatr włosów. Rysunek był wręcz idealny i w tym momencie pozazdrościłam mu talentu, chociaż i sama nie najgorzej raziłam sobie z ołówkiem i pędzlem. Ostatni był Potter, który nie chciał pokazać swojego „dzieła”. Na początku myślałam, że po prostu się wstydził, ale kiedy spojrzałam na jego twarz, ujrzałam zakłopotanie.
Rysunek przedstawiał zielone oczy w kształcie migdałów, których tęczówki nie patrzyły bezpośrednio na wprost, tylko wzrok uciekał gdzieś poza kartkę.
Oh.
Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w malunek i nie mogłam uwierzyć, że Potter wybrał właśnie moje oczy i namalował je tak, jak z fotografii, mówiąc zwięźlej, idealnie.
— To takie… — chciałam powiedzieć, że piękne, ale to słowo nie chciało przedostać się przez moje gardło.
Zamiast tego wstałam i uściskałam całą czwórkę.
— Lily, nie chcę cię martwić, ale jakąś godzinę temu, wpadła tutaj twoja mama i mówiła coś, że macie gości i jak cię znajdę, to masz do nich jak najszybciej iść. — Powiedział lekko zażenowany Kurt.
— Dopiero teraz mi o tym mówisz? Dlaczego mnie wcześniej nie obudziłeś?
— Bo tak słodko spałaś i James nie pozwolił mi…
Reszty zdania nie usłyszałam, bo wybiegłam z pokoju i szybko przeszłam przez drzewo łączące nasze balkony i wpadłam jak burza do swojego pokoju.
Zanim pobiegłam do kuchni, wstąpiłam do garderoby i zmieniłam podarte dżinsowe krótkie spodenki i T-shirt z nadrukiem No rain, no rainbow, na białe szorty zapinane z tyłu na zamek i pomarańczową bluzkę na szelki. Potargane włosy rozczesałam grzebieniem, a na lekkie wory pod oczami nie mogłam nic poradzić.
Wykonanie wszystkich tych czynności zajęło mi mniej niż pięć minut. Złapałam po drodze jeszcze czarne sandały, przez które prawie się wywaliłam, kiedy je zakładałam.
Wbiegłam z pokoju i kiedy byłam już na schodach, usłyszałam z salonu znajome głosy.
 Zakręcone schody pokonałam dosłownie w kilku susach, a na widok tych twarzy, których nie widziałam od ponad czterech lat, szczery uśmiech wykwitł na mojej twarzy.
— Babcia! Dziadek!
Rzuciłam się na szyję posiwiałych staruszków, którzy niemal stracili równowagę.
— Lily! Zachowuj się! — Skarciła mnie mama, kręcąc głową. — Nie tak cię wychowaliśmy.
— Daj spokój Olivio. — Stanęła w mojej obronie Sophia Evans. — My też się za nią stęskniliśmy, prawda wnusiu?
— Tak bardzo się cieszę, że was widzę. — Powiedziałam szczerze. —  Ale nam zrobiliście niespodziankę.
— Ale ty wyrosłaś! Kiedy cię ostatnio widzieliśmy, byłaś płaska jak deska, a tu proszę! Masz… — Dziadek John umilkł pod wpływem spojrzenia Sophii.
— Wnusiu, jak ty wyglądasz? Sama skóra i kości. — Babcia pokręciła głową. — Przywiozłam coś dobrego ze sobą. Zaraz ci podgrzeję. — Sophia nachyliła się do mojego ucha i szepnęła. — Oboje wiemy, że twoja matka gotuje fatalnie.
Stłumiłam parsknięcie.
— Daj spokój mamo. — Olivia pokręciła głową. — To wszystko przez jej szkołę. Nic tam nie je, a później się ludzie zastanawiają, dlaczego głodzę moje dziecko.
Przewróciłam oczami i jeszcze raz uściskałam z całej siły dziadków.
— Pewnie, a ze mną się nie przywitasz. — Usłyszałam od strony drzwi znajomy głos.
— Ted? — Musiałam przez chwilę przyglądnąć się uśmiechniętej twarzy młodzieńca, który wyszczerzył się do mnie w szerokim uśmiechu.
Podeszłam do chłopaka i go uściskałam.
— Byłaś ładnym dzieckiem, ale teraz stałaś się, łamaczką męskich serc. — Powiedział tak cicho, aby nie usłyszeli tego moi rodzice.
Posłałam mu stójkę w bok.
— Gdzie jest Petunia? — Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że koś mi tutaj brakuje.
— Ma próbę czirliderek, która kończy się dopiero wieczorem. — Odpowiedziała mama.
— Przecież są wakacje. — Zmarszczyłam brwi.
— Jest teraz sezon meczy i drużyna musi trenować. — Olivia wzruszyła ramionami.
— Dlaczego jesteście wcześniej? Nie zrozumcie mnie źle, cieszę się, że już przyjechaliście, ale mieliście być dopiero za tydzień.
— Ponieważ razem z Tedem musimy wam o czymś ważnym powiedzieć. — Odezwał się nowy głos, z mocnym hiszpańskim akcentem.
 Do pomieszczenia weszła wysoka kobieta w wieku około 25 lat. Miała mocno wycieniowane kasztanowe włosy ścięte do ramion, średniej wielkości brązowo-żółte oczy otoczone kaskadą gęstych rzęs, które zasłonięte były okularami z kwadratowymi oprawkami. Byłam pewna, że już kiedyś widziałam tą kobietę, ale nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy i gdzie.
Dziewczyna podeszła do Teda, a ten objął ją ręką w talii.
W tym momencie mnie olśniło.
Była to ów kelnerka z hiszpańskiej restauracji, do której wręcz zmusiliśmy, razem z bliźniakami (Mason i Taylor) i Kurtem, Teda, aby do niej podszedł.
— Ja i Adelaide pobieramy się.
Chwilę mi zajęło zanim przyswoiłam sobie tą wiadomość.
Zaczęły się gratulacje, podniecone głosy i pytania o wszelkie szczegóły, począwszy od momentu, w którym się poznali, a zakończywszy na planach ślubnych i tym, co dalej. Dziadek spytał się nawet ile planują mieć dzieci, na co Ted, który właśnie popijał sok, zakrztusił się.
Okazało się, że Adelaide jest Brytyjką, tylko będąc małą dziewczynką wyjechała z rodzicami do Hiszpanii, stąd powstał jej akcent. Cała jej rodzina jest rozproszona na południowym wybrzeżu wysp brytyjskich. Co do Teda… Był sierotą. Jego rodzice zmarli, kiedy miał dwanaście lat. Byli to najlepsi przyjaciele moich dziadków i po śmierci zaopiekowali się małym chłopcem, jakby był ich własnym synem. Kiedy Ted dorósł, postanowił odwdzięczyć się dziadkom i pomimo protestów został ich szoferem, gotowym pojechać na drugi koniec świata, jeżeli Sophia i John zażyczyliby tego sobie. Babcia od zawsze nazywała go złotym chłopcem o wielkim sercu.
— Dlaczego nie weźmiecie ślubu tutaj? — Rzuciłam obojętnym tonem, nie wierząc, że ten pomysł przypadnie komukolwiek do gustu.
Okazało się, że się myliłam.
W ciągu najbliższej godziny zostało zaplanowane całe przyjęcie z najdrobniejszymi szczegółami, zaczynając od miejsca, w którym odbędzie się przyjęcie: nasz ogród, poprzez usadzenie niewielkiej liczby gości (okazało się, że rodzina Adelaidy nie jest zbyt liczna, całe szczęście), wybór kwiatków i menu (tutaj decydowała moja babcia, która w ciągu kilku minut wykonała kilka potrzebnych telefonów i wszystko załatwiła). Pod największym znakiem zapytania stał zespół. Tata obiecał, że postara się załatwić coś w pracy, wiadomo, muzyk, ale szczerzę śmiem wątpić, czy uda mu się coś zdziałać. Przez ostatnie tygodnie ciągle narzekał, że mają w pracy urwanie głowy, więc znalezienie orkiestry w ciągu czterech dni wisiało na włosku. Jeżeli chodzi o suknię, to dzisiaj po południu miałam się wybrać z Adelaidą na zakupy, podczas gdy w domu miały trwać przygotowania.
— Taki wielki kłopot sobie robicie. To naprawdę niepotrzebne. — Świergotała Adelaide. Zauważyłam, że im dłużej mówiła, tym bardziej znikał jej hiszpański akcent.
— To będzie dla nas wielka przyjemność. — Zapewniła ją mama, uśmiechając się.
Minęła kolejna godzina omawiania poważnych spraw. Z przyszłą młodą panią umówiłyśmy się, że o godzinie szesnastej trzydzieści wyruszymy na poszukiwania tej idealnej sukni.
Do umówionej pory zostały nam jeszcze dwa kwadranse. Szybko pobiegłam do swojego pokoju, aby się troszkę ogarnąć. W tym momencie cieszyłam się, że się przebrałam i uczesałam.
Kiedy weszłam do pokoju, na biurko siedziała moja śnieżna sowa Sami. Podeszłam do niej i podrapałam ją za uszkiem, w zamian, za co ugryzła mnie pieszczotliwie w palec. Wsypałam jej do miseczki troszkę przysmaków dla sów, na co zaćwierkała radośnie.
Dopiero po chwili zobaczyłam kopertę, która leżała obok Sami.
Widniało na niej koślawe pismo Jul.

Lily,
Dziękuję za te wspaniałe dwa tygodnie! Masz niesamowity dom i tak dalej, ale powiedz mi, czy mówił coś o mnie Remus? Tak wiem, miałam o nim zapomnieć, ale jak na złość ten facet pociąga mnie coraz bardziej.
Mam nadzieję, że uda ci się pojechać z nami na finał Quidditcha.
Tęsknię.
                                            Jul.

Westchnęłam i szybko odpisałam jej na zadane pytanie krótkie: nie. W skrócie opowiedziałam jej o dzisiejszych gościach oraz planach na najbliższe dni. Przy okazji życzyłam jej, aby dobrze bawiła się na mistrzostwach, bo w obecnych warunkach szanse na to, że tam pojadę były równe niemalże zeru.
Przywiązałam list do nóżki Sami, która pohukała z zadowoleniem i wzbiła się w powietrze. Przez chwilę stałam na balkonie, opierając się łokciami o kamienną barierkę, i patrzyłam, jak odlatuje, dopóki czarny punkt całkowicie nie zniknął mi z oczu.
Miałam już wejść do pokoju, kiedy rozległo się głośny trzask, a obok mnie zmaterializował się Dante.
— Cholera.
— Może coś typu: miło cię widzieć? — Brunet wyszczerzył się do mnie.
— Zapomniałam.
— Wiewióreczko, bo nie nadążam za tobą.
Nie skomentowałam użytego przez niego przezwiska, tylko od razu przeszłam do relacjonowania ostatnich wydarzeń.
— …także rozumiesz, dlaczego musimy odwołać dzisiejsze zajęcia. — Zakończyłam.
Dante przez chwilę podrapał się po głowie.  
— Pójdę z wami.
— Ty mnie chyba źle zrozumiałeś. Idę z Adelaidą po suknię ślubną. Za-ku-py. — Przesylabowałam. — Faceci tego nienawidzą.
— Jak widać jestem wyjątkiem od tej reguły.
— Żartujesz sobie?
— Taki poważny, to ja nie byłem już dawno.
Zmierzyłam go wzrokiem i z przerażeniem stwierdziłam, że mówi prawdę.
Wzruszyłam ramionami.
— Skoro tak bardzo chcesz… Ale pamiętaj. Ani słowa o magii, Hogwarcie i na miłość Boską nie dziw się na widok budki telefonicznej i nie waż się wymówić zdania typu: Czegoż ci mugole nie wymyślą, bo weźmie cię za wariata.
— Czyli mam milczeć?
— Uwierz mi, twoja obecność jest wystarczającym bonusem tej całej wycieczki.
— Czy ty mi właśnie powiedziałaś komplement? —Spytał z niedowierzaniem.
— Pozostawię cię w tej błogiej nieświadomości.
Ruszyłam w stronę garderoby, a Dante poszedł za mną.
Zagwizdał.
— Gdybym miał taki pokój to nigdy bym z niego nie wychodził.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale rozległo się pukanie do drzwi. Niewiele myśląc wepchnęłam Dantego do garderoby na moment przed ich otwarciem. Zdążyłam mu szepnąć tylko: Ani słowa, zanim do pomieszczenia weszła mama.
— Córciu, gotowa jesteś?
— Jaa… Prawie.
— Obawiam się, że będziemy mieć problem z zespołem. Will obdzwonił wszystkie znajome kapele, ale żaden nie ma czasu, aby zagrać na ceremonii. Tak sobie pomyślałam, może ty i Kurt byście mogli… W końcu masz niesamowity głos, a oboje gracie na tak wielu instrumentach…
— Mamo, nie chcę cię martwić, ale dwie osoby to za mało, aby powstała muzyka zdatna do tańca.
Przez dłuższy czas nie odpowiadała.
— Cóż, to była tylko taka propozycja. Pośpiesz się Lily, Adelaide czeka na dole.
Po tych słowach wyszła.
— Dziękuję, że chociaż raz zrobiłeś to, o co ciebie prosiłam. — Powiedziałam do Dantego, który wyszedł z przyległego pomieszczenia.
— Oszalałaś? Normalnie to zacząłbym wrzeszczeć, ale na widok swojego odbicia w lustrze popadłem w samozachwyt.
— W to akurat jestem w stanie uwierzyć.
— Jeżeli chodzi o zespół…
— Rodzice coś wymyślą. — Zapewniłam go, tym samym próbując przekonać samą siebie.
— To może All Star? Przez rzekomą złamaną nogę Zayna mamy kilka wolnych terminów.

Zakupy z Adelaidą okazały się jedną wielką porażką. Bardziej niezdecydowanej kobiety, to jeszcze w życiu nie spotkałam. Tak, też myślałam, że jest to niemożliwe, skoro przyjaźnię się z Jul i Quin, ale ta dziewczyna, biła tamte dwie na głowę. Jaką sukienkę bym jej nie pokazała, było: Nie podoba mi się, Jak można coś takiego założyć, i To jest ślub, a nie pokaz mody. Gdyby nie Dante, to nigdy w życiu byśmy jej nie kupiły.
Nie wiem, czy uroda mojego towarzysza tak na nią podziałała, a może jego arogancki sposób bycia, lub chłopak po prostu miał gadane, bo to właśnie on nakłonił ją do przymierzenia dwóch sukni, które wcześniej jej pokazywałam i skwitowała je głośnym parsknięciem. W rękach Waita musiały się stać prawdziwymi dziełami sztuki, gdyż jej brew uniosła się do góry, a w oczach pojawił się blask mówiący: To właśnie to, czego szukam.
Adelaida zniknęła w przymierzalni razem z przemiłą panią ekspedientką, która okazała nam szczególną cierpliwość wyciągając, co chwilę nowe kreacje.
— Jak ty to robisz, że baby zrobią wszystko, o co je poprosisz? Kiedy pokazałam jej tą sukienkę wzgardziła nią, ale wystarczyło, żebyś wziął ją do ręki i: Tamtadadam! Idę ją mierzyć.
Dante zachichotał.
— Zapominasz o tym, że jestem gwiazdą rocka i wystarczy, że coś powiem, a publika już krzyczy.
Jęknęłam.
— Nawet w świecie mugoli musisz gwiazdorzyć?
Wzruszył ramionami.
— Robię to nieświadomie. Powinnaś coś o tym wiedzieć.
— Co masz na myśli?
Posłał mi pełne niedowierzania spojrzenie.
— Naprawdę nie masz pojęcia? To jak się zachowujesz, jak mówisz, poruszasz się, nawet jesz przyprawia facetów o zawroty głowy. Uwierz mi, nie tylko płeć piękna je ma. 
Prychnęłam.
— Nie wierzysz mi?
— Niestety jesteś mało wiarygodną osobą.
— Uwierz mi, większość facetów, których spotkałaś pomyślało: Ona jest piękna.
— Niby skąd to możesz wiedzieć? Przecież nie potrafisz czytać ludziom w myślach.
— To prawda, tego nie umiem, ale potrafię inne rzeczy.
Zamyśliłam się. Niby, co umożliwia mu poznawanie ludzkich myśli? Przecież no jakaś niedorzeczność. Jeden wielki absurd. Nie ma nic, żadnego urządzenia, żadnego rodzaju niezaawansowanej magii, która pozwoliłaby wejść do czyjegoś umysłu. Czyżby legilimencja? Wydawało mi się to mało prawdopodobne. Przecież Dante musiałby używać zaklęć wobec każdemu mężczyźnie, jakiego kiedykolwiek spotkałam.
Nagle z dalekiego zakamarku mojego umysłu wypłynął fragment naszej rozmowy sprzed miesiąca. „Moje umiejętności stanowią pewien wyjątek, gdyż każdy człowiek ma aurę.”
— Pole świetlne… — Szepnęłam. — To dzięki niemu wiedziałeś, co się jej podoba.
 — Brawo. A już się bałem, że nie skojarzysz faktów i będę musiał znowu ci to wszystko powtarzać.
Puściłam jego uwagę mimo uszu.
— Przez nie wiesz, że podobno podobam się mężczyzną.
— Skoro tak twierdzisz.
— Możesz mi powiedzieć, dlaczego ona tak się zachowuje?
— To proste. Podobam się jej i liczy się z moim zdaniem.
— Dante…
— No dobra, jest zazdrosna, że masz tak urodziwego przyjaciela jak ja.
— Ale ty nie jesteś moim… — Musiałam przerwać mój protest, gdyż z przymierzalni wyszła Adelaide.
Dante zagwizdał.
Ubrana była w długą do ziemi śnieżnobiałą suknię, która miała bardzo głęboki dekolt wyszywany dookoła srebrnymi kamieniami. Z tyłu miała wycięty na prawie całe plecy kształt przypominający łzę. To miejsce było zastąpione koronką. Przód z tyłem połączone były grubymi szelkami. Co do dołu: nie była to kolejna księżniczkowata sukienka. Miała puszczony materiał, który na dole układał się w bardzo ładne fale. To by było na tyle. Suknia nie należała do jakiś bardzo krzykliwych, pomijając rzecz jasna ten dekolt, ale przy budowie ciała Adelaidy, prezentowała się wręcz idealnie.
— Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie prezentujesz się zjawiskowo, piękna Adelaido. Twój przyszły mąż będzie największym szczęściarzem na ziemi.
Przewróciłam oczami.
— Suknia idealna dla ciebie. — Uśmiechnęłam się do dziewczyny, która odwdzięczyła mi się zimnym spojrzeniem.
Co ja jej takiego zrobiłam?
Posłałam Dantemu pytające spojrzenie, na co kiwnął głową, jako komunikat: później.
— Jestem pewien, że ten drugi egzemplarz nie będzie tak znakomity jak ten. — Dante zaklaskał w dłonie. — Proponuję dobrać dodatki, bo przymierzanie kolejnej sukni w tym momencie jest bezsensowne.
— Oh, co ja bym bez pana dobrej rady zrobiła? — Zaświergotała Adelaide z hiszpańskim akcentem, łapiąc się przy tym za serce.
Sprzedawczyni, która chyba miała już nas serdecznie dość, poszła po welony. O dziwo wszystkie, które przyniosła spodobały się Adelaide i miała problem z wyborem. Kiedy powiedziałam jej, który najbardziej mnie urzekł stwierdziła, że nie ma on nic w sobie i go odrzuciła. Dante skwitował to parsknięciem.
Przez kolejne piętnaście minut wybierała buty, Miała dylemat pomiędzy tymi z kwadratową klamerką, a tymi z okrągłą. Trzeba zaznaczyć, że to była jedyna różnica w tych szpilkach. Gdyby chodziło o mnie, kupiłabym obie pary, ale wolałam się nie odzywać, bo nie kupiłaby niczego.
W końcu kupiła wszystko i ruszyliśmy w stronę domu. Oczywiście Dante robił za bagażowego.
— A ty, czym się zajmujesz, Rayan?
Zapomniałabym. Dla bezpieczeństwa (swojego) przedstawiłam jej Dantego, jako Rayana. Takie małe zabezpieczenie, aby przypadkiem nie wygadała rodzicom, że spotykam się z chłopakiem, którego szczerze nienawidzą. Wystarczy przez przypadek wypowiedzieć imię Wait’a, a rodzice dostają białej gorączki. Więc, po co ryzykować?
— Ja? Jestem muzykiem.
— Naprawdę? Jestem pod wrażeniem. Śpiewasz?
— Niestety nie mam odpowiedniego głosu.
— Rayan jest gitarzystą. — Odparłam najmniej zirytowanym głosem, na jaki mogłam się w tym momencie zdobyć.
Adelaide obrzuciła mnie spojrzeniem typu: Ciebie nie pytałam.
— Tak, to prawda. Poznałem Lily na jednym z naszych koncertów. Przez przypadek naszemu perkusiście wypadła pałeczka z ręki i uderzyła w jej głowę. Resztę koncertu musiała spędzić z naszymi… e…
— Lekarzami. — Podsunęłam.
— Właśnie tak.
— Jesteście dobrzy?
— Czy ja wiem… — Czy ja się przesłyszałam, czy Dante naprawdę nie chce przyznać, że jest członkiem najsławniejszego zespołu w świecie czarodziejów?
— Rayan, nie powinieneś być taki skromny. Przecież oboje wiemy, że twój zespół jest świetny.
 Znowu to spojrzenie.
— Dobrze się składa, bo potrzebujemy zespołu. To wesele wyszło tak nagle… Planowaliśmy małe wesele, bez gości, a wyszło coś takiego. Proszę, zgódź się.
Dantego na chwilę zatkało, ale szybko odzyskał rezon. Z pewnością nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
— Ja… — Odchrząknął. — Musiałbym porozmawiać ze wszystkimi członkami. Ostatnio jesteśmy bardzo zajęci i nie jestem pewien, czy znajdziemy czas.
— Ale porozmawiasz?
— Oczywiście.
Dalszej ich rozmowy nie słuchałam, gdyż opierała się głównie na przeżyciach Adelaide i Teda.
Im dłużej jej słuchałam, tym bardziej się zastanawiałam, jak taki fajny chłopak jak Ted, mógł zaręczyć się z tak zarozumiałą i dwulicową babą jak ona. Nietrudno było wywnioskować, że jedynym celem w jej życiu są dobre wspomnienia, a co za tym idzie, tylko zabawa. Żadnej miłości, przyjaźni czy też rodziny. Na ten temat nie powiedziała ani jednego słowa. Dowiedziałam się (mimowolnie), że lubi podróżować, bo podróże niosą za sobą przygody, co sprowadza nam się do jednego.
Nie wiem jak to określić, ale odniosłam wrażenie, że Adelaide coś ukrywa, albo nie mówi nam wszystkiego, ale raczej chodziło o to drugie. Albo jeszcze o coś innego. W każdym bądź razie coś mi tu nie pasowało.
W końcu doszliśmy do domu. Adelaide upierała się, że Dante musi wejść przynajmniej na kawę, ale chłopak zgrabnie wykręcił się twierdząc, że za kwadrans ma próbę zespołu i jeżeli zaraz nie złapie taksówki, to się spóźni.
Kiedy wchodziłam na plac Dante szepnął mi coś na ucho i odszedł w bliżej nieznanym mi kierunku.
W progu stała mama, która przywitała nas tradycyjnym u niej: Co tak długo? Już zaczynałam się martwić.
 Poprowadziła nas do kuchni, gdzie znajdowała się cała rodzina.
— Ted, ty wychodzisz. — Zarządziła władczym tonem Sophia.
— Ja… Co?
— Już cię nie ma. Jeżeli pan młody zobaczy suknię panny młodej przed weselem, to będą mieć pecha.
— Zabobony. — Mruknął pod nosem i ruszył w kierunku drzwi. — Lily, mogę cię prosić na chwilę?
— Idź z nim i przypilnuj go, żeby nie podglądał. — Powiedziała mama z przepraszającym uśmiechem na twarzy. Nie miała pojęcia, że wyświadczyła mi w tym momencie wielką przysługę.
— Oczywiście.
Przeszliśmy w milczeniu do ogrody, gdzie zajęliśmy miejsce na mojej ulubionej huśtawce w altance.
Mimowolnie powrócił do mnie obraz sceny sprzed dwóch tygodni, kiedy całowałam się z Potterem i wpadliśmy do basenu.
Ruda! Zapominasz się! Nie wolno ci o tym myśleć!
Tylko, dlaczego ile razy przechodzę koło tego miejsca, te wspomnienie nawiedzają mnie, nie pozwalając w żaden sposób o sobie zapomnieć?
— Lily, wszystko w porządku?
Zamrugałam. Musiałam złapać zwiechę.
— Tak. Po prostu zamyśliłam się. O czym chciałeś porozmawiać?
— Po pierwsze, chciałem ci podziękować. Gdyby nie ty i twój przyjaciel i bliźniacy, dzisiaj nie byłbym najszczęśliwszym mężczyzną na świecie.
Machnęłam ręką.
— Nie ma za co. Czego się nie robi dla przyjaciół. — Posłałam mu promienny uśmiech. — Muszę się ciebie o coś spytać. Czy jesteś w stu procentach pewien, że to ta właściwa osoba?
Kąciki jego ust wygięły się ku górze i pokiwał głową.
— Tak. To bez wątpienia na nią czekałem całe życie. Może czasem jest dla mnie oschła i dla innych też, miewa swoje humorki, ale to naprawdę wspaniała kobieta, która dąży do wyznaczonych osobie celów. Kocham ją całym sercem i jestem pewien, że ona mnie też.
— Cieszę się z twojego szczęścia.
— Lily, mam do ciebie wielką prośbę. Czy byłabyś tak miła i została naszą dróżką, a twój przyjaciel drużba?
Zmieszałam się. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Przerażała mnie sama myśl, co na to Adelaide, (Po tonie jego głosu wywnioskowałam, że przyszła żona nie ma o tym bladego pojęcia.), ale z drugiej strony perspektywa ujrzenia Kurta w garniturze brzmiała zachęcająco.
— Z wielką chęcią i jestem pewna, że Kurt także będzie zachwycony.
— Nie masz pojęcia jak bardzo się cieszę.
Ted uściskał mnie. Zaskoczył mnie ten gest. Jak dobrze, że nie widziała tego Adelaide. Byłam prawie pewna, że wszczęłaby awanturę. Dlaczego ta dziewczyna mnie nie lubi?
— O, tutaj jesteście. — Do altanki przyszedł John. — Ted, ty szczęściarzu. Nawet moja żona nie wyglądała w połowie tak ładnie, jak twoja Adelaide. — Mówiąc to dziadek puścił do mnie oko.
— Przepraszam, muszę iść do Kurta. Ma dzisiaj urodziny i obiecałam, że pomogę mu w przygotowaniach.
Wstałam i ruszyłam w stronę domu. Kiedy wychodziłam z altanki usłyszałam za sobą głos Teda.
— Lily, jeszcze raz dziękuję. A i mam nadzieję, że przyjdziesz ze swoim chłopakiem.
Zamurowało mnie.
— Ale ja nie mam chłopaka.
Ted posłał mi pełne niedowierzania spojrzenie.
— Nie wierzę ci.

— Przepraszam za spóźnienie. Zatrzymali mnie na dole.
 Wpadłam do pokoju, zamykając drzwi. W fotelu siedział wygodnie rozłożony Dante, z gitarą na kolanach, którą od razu mu zabrałam i odstawiłam na miejsce. Jego niezadowolona mina była bezcenna.
— Nie mogłaś się bardziej pośpieszyć? — Dante w kilku krokach podszedł do mnie i przysunął się bardzo blisko, tak, że nasze czoła się stykały. — Masz szczęście, że jesteś taka ładna i mamy wspólne interesy, bo w przeciwnym razie bym nie czekał.
Odskoczyłam od niego.
— Masz wielkie poczucie humoru. Na szczęście zastępuje inteligencję, której ci brak. — Odchrząknęłam. — Mam do ciebie dwa pytania.
— Tylko dwa? Rozczarowujesz mnie, Wiewióreczko.
Udałam, że nie usłyszałam jego odpowiedzi.
— Po pierwsze wytłumacz mi, dlaczego, kiedy Adelaide zapytała się o to, czy będziesz grał na jej weselu odpowiedziałeś wymijająco, a kilka godzin wcześniej sam mi to zaproponowałeś, na dodatek przytaczając argumenty, których nawet ja nie potrafiłam podważyć.
 — Ponieważ uznałaś to za zły pomysł, a ja ten jeden raz w życiu postanowiłem uszanować twoją decyzję.
— Jakiś ty miły. — Rzuciłam z przekąsem. — Kiedy szłam do pokoju, to usłyszałam jak Adelaide opowiadała rodzicom i dziadkom o „wspaniałym” — Nakreśliłam w powietrzu cudzysłów. — chłopaku, który ma zespół i zadeklarował się, że zagrają na przyjęciu.
— Czy ta kobieta musi wszystko przekręcać?
— Widocznie zadziałał na nią twój urok osobisty. — Rzuciłam sarkastycznie przytaczając jego własne słowa.
— Czy ty kiedykolwiek byłaś miła?
— Próbowałam. To było najgorsze piętnaście minut mojego życia.
Mimowolnie parsknął.
— Tak dla ścisłości. Możesz już wysyłać sowę do chłopaków.
Tylko jak ja zniosę spotkanie z Lucasem?
— Jesteś pewna, że dasz radę? Będzie Lucas.
— No co ty? To on dalej jest w zespole? Nie wiedziałam. — Rzuciłam sarkastycznie.
Dante przewrócił oczami.
— A ta druga sprawa?
— Dlaczego ona mnie nie lubi? — Krzyknęłam niemal desperacko.
Parsknął.
— I nie wmawiaj mi, że nie wiesz, bo oboje wiemy, że to nieprawda. — Pogroziłam mu palcem, na co zachichotał.
— Nie będę odbierał ci tej przyjemności i sama jej się spytaj. Uwierz mi, nie będziesz mogła w to uwierzyć.
— Ale Dante!
Pokręcił głową.
— Brak mi słów do ciebie.
— Mało czytasz to i słownictwo ubogie.
Posłałam mu mordercze spojrzenie. Co, jak co, ale braku czytania to nie mógł mi zarzucić.
Klasnął w dłonie.
— Zabieramy się do pracy. — Zatarł dłonie.
Nie od razu zrozumiałam, o co mu chodzi.
— Przełóżmy to na jutro. — Poprosiłam.
— Wymiękasz?
— Kurt ma dzisiaj urodziny. Obiecałam, że wpadnę do niego wieczorem.
— Jest dopiero dwudziesta. Noc jeszcze młoda.
Myślałam, że go zabije.
— Proszę. — Zamrugałam zalotnie powiekami.
— Nie wierzę. Lilyanne Evans ze mną flirtuje. — W jego głosie usłyszałam, o zgrozo! Podziw.
— Dante…
— Dobra, zrobimy tak. Pokaże ci małą sztuczkę, która otworzy twój umysł na dostrzeganie aur, a w zamian za to jutrzejsza sesja będzie znacznie dłuższa i trudniejsza. Zgoda?
Pokiwałam głową z determinacją.
— Odwróć się.
— Co?
— Rób, co mówię. — Widząc moje opory dodał. — No już.
Niechętnie wykonałam jego polecenie.
— I co teraz?
— Zamknij oczy. — Poczułam jego oddech na karku. Mimowolnie zadrżałam. Zakrył moje powieki swoimi dłońmi. — I się odpręż.
Łatwo mu powiedzieć, skoro za mną stał jeden z najprzystojniejszych facetów świata, spryskany taką ilością perfum, które nawet mi mieszały w głowie.
— Oddychaj. Głęboki wdech i wydech. Rozluźnij umysł. Wyprzyj z niego wszelkie myśli. Pozostań z nim sam na sam, a otworzysz się na nowe doświadczenia.
Czy próbowałam spełnić jego wszystkie polecenia? Tak. Czy mi to wychodziło? Za cholerę.
— Jesteś spięta. Rozluźnij mięśnie. Wyobraź sobie, że jesteś w najbezpieczniejszym miejscu świata. Na przykład w moich ramionach. Wiesz, że nikt nie może zrobić ci krzywdy, a twoje ciało ogarnia spokój.
— Możesz się w końcu zamknąć? — Wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
— Czyżby moja bliskość cię dekoncentrowała?
 Odwróciłam się i popatrzyłam mu wyzywająco w oczy.
— Tak.
Nie udało mu się powstrzymać uśmiechu zadowolenia.
— Dobra, to zrobimy inaczej. Co najbardziej cię uspokaja?
— Woda.
— Woda?
— Woda.
— Dobra. Coś wymyślimy. — Podrapał się po głowie. — Lily, zrób tak. Zamknij oczy i pozwól twoim myślą błądzić.
— Czy to nie jest sprzeczne z twoimi wcześniejszymi poleceniami?
Dante zgromił mnie spojrzeniem.
— Jak chcesz. — Rzuciłam z powątpieniem i wykonałam jego polecenie.
Myśli gnały przez mój umysł jedna za drugą. Dante, Kurt, Dante, wesele, Dante, Potter i jego rysunek…
Nagle wszystko ustało. Poczułam silne wyciszenie, jakiego jeszcze w życiu nie doświadczyłam. Pomimo, że miałam zamknięte oczy i otaczała mnie czerń, zobaczyłam wiele roztańczonych kolorów, które formowały się w najróżniejsze kształty.
Otworzyłam oczy.
— Co to było?
Kąciki ust Dantego uniosły się ku górze.
— Tak wyglądają aury. Powiedzmy, że połączyłem się z twoją głową i ci pomogłem i otworzyć umysł na teoretycznie niedostrzegane dla ciebie rzeczy. Jak się czujesz? Pobladłaś.
Nic dziwnego, skoro nagle zakręciło mi się w głowie.
— To nic takiego. Zaraz dojdę do siebie.
— Usiądź i zjedz to.
Wait poprowadził mnie w kierunku foteli i wyciągnął z kieszeni spodni paczkę cukierków. Okazało się, że były to kwaśne żelki.
Posłałam mu pytające spojrzenie.
— No co? Czasami jak nie zjem sobie czegoś słodkiego, to mnie rozsadza. — Przewróciłam oczami. — Naprawdę dobrze sobie poradziłaś.
— Jak miło, że kłamiesz, aby poprawić mi samopoczucie.
Pokręcił głową.
— Jeżeli mam być szczery, to wątpiłem, że nawet za moim pośrednictwem uda ci się zobaczyć aury.
Spróbowałam się uśmiechnąć, ale nie byłam pewna, czy na mojej twarzy nie pojawił się jakiś bezkształtny grymas.
— Jutro pojawię się u ciebie o tej samej porze. Tym razem proszę, bądź gotowa. — Ruszył w stronę drzwi. Kiedy nacisnął klamkę odwrócił się i powiedział. — Przekażę chłopakom dobre wieści. Niall będzie wniebowzięty. Przez ostatni miesiąc mówił tylko o tobie. Nie powiem, żeby Lucas był z tego powodu zadowolony. — Miał już wyjść, ale znowu się odwrócił. — Włóż coś białego.
Po tych słowach otworzył szklane drzwi i wyszedł. Z pola dobiegła mnie głośna muzyka. Jak nic Kurt był wściekł.

Takich tłumów na podwórzu mojego przyjaciela jeszcze nigdy nie widziałam. Ba! Nawet na sylwestrze w Hogwarcie było o połowę mniej uczestników, a trzeba zaznaczyć, że bawił się cały Gryffindor i kilku zaproszonych gości z innych domów.
Co jakiś czas spotykałam znajome twarze starych uczniów ze szkoły podstawowej, do której chodziłam zanim podjęłam magiczną edukację. Oczywiście niewielu z nich mnie poznawało, a ci, którym to się udało rzucali mi lekceważące spojrzenia. Ciekawe, co im takiego zrobiłam?
Huncwoci odwalili kawał dobrej roboty, jeżeli chodzi o dekoracje. Na każdym drzewku, krzaczku, kwiatku i na całek długości płotu porozwieszane były złote światełka. Do altanki przywiązane były lampiony, które rozjaśniały najważniejsze miejsce, gdzie siedział nasz jubilat, w otoczeniu czterech pięknych dam.
Hmm… Może impreza tym razem nie będzie dla niego katorgą?
W basenie pływało kilka zapewne rozgrzanych dziewczyn. Patrząc na ich mięśnie musiały należeć do drużyny czirliderek. Za basenem stało coś na miarę baru, do którego ciągnęła się nieskończenie długa kolejka. Po co? Po piwo.
Obok baru stała DJ-ka, z której leciała głośna muzyka. Na najbardziej rozległym miejscu na trawie znajdowali się tańczący, za których dzikie pląsy McGonagall wlepiłaby niejeden szlaban.
Jednak najbardziej zdziwiło mnie to, że nigdzie nie było Huncwotów, którzy normalnie zawsze byli w centrum uwagi.
Podeszłam do Kurta, który gdyby nie moje chrząknięcie, z pewnością by mnie nie zauważył.
— Jeszcze raz wszystkiego najlepszego. — Przytuliłam przyjaciela, który był lekko skołowany.
Ktoś odchrząknął.
— Czy coś ci nie pasuje? — Spytałam uprzejmie wysokiej blondynki, którą chyba już kiedyś spotkałam.
— Dlaczego obściskujesz mojego chłopaka?
Oparłam dłonie na biodrach i zmierzyłam Kurta spojrzeniem. Co do pana Sweetsa, był zmieszany, wręcz przestraszony. Czy ja jestem aż tak straszna?
— O, kochany. Będziesz mi się długo z tego tłumaczył.
— Lily, ale…
Przerwałam mu ruchem dłoni i odwróciłam się w stronę ów blondynki.
— Lilyanne Evans. Najlepsza przyjaciółka tego frajera.
— Tak, to moja najlepsza przyjaciółka… A to… Yy… Moja dziewczyna Emily. Pamiętasz, wspominałem ci kiedyś o niej.
— To ta bestia? — Szepnęłam mu na ucho, na co chłopak parsknął. — Wyłabędziała. — Dodałam z uznaniem. — Ale i tak nie zmienię zdania i dalej uważam, że Quin jest od niej znacznie ładniejsza.
Kurt wzruszył ramionami.
Rozmawialiśmy przez jakieś dwadzieścia minut i z bólem serca musiałam stwierdzić, że ta dziewczyna jest całkiem w porządku, co nie zmieniało faktu, że nie udzieliłabym im mojego błogosławieństwa. Dowiedziałam się, że są parą od ów balu, na który Emily zaprosiła Kurta, czyli od jakiś trzech-czterech miesięcy. Nie ma co, szybko się zabrał do tego, aby mi powiedzieć. Oczywiście zostałam poddana szeregowi pytań na temat mojego toku nauczania w prestiżowej szkole dla wybitnie zdolnych uczniów w Londynie. Stała gratka. Identyczne pytania, identyczne odpowiedzi. Musiałam jej szczegółowo opowiedzieć o moich zajęciach i ilości zajęć, czym była wręcz zachwycona i obiecała mi, że w tym roku postara się o przeniesienie, abyśmy razem mogły chodzić do jednej klasy i mieszkać w jednym pokoju. Skwitowałam to krótkim uśmiechem. W naszej rozmowie wspomniałam coś o weselu — jak się spodziewałam Kurt był „zachwycony” perspektywą założenia garnituru. Zaś Emily była w siódmym niebie. Chciała wiedzieć wszystko, począwszy od sukienek, poprzez kwiaty, usadzenie gości do tego, czy będzie musiała wygłaszać jakieś przemówienia.
— A ty, z kim idziesz? — Spytał mnie Kurt. — Bo wiesz, znam takiego, który z chęcią dotrzymałby ci towarzystwa. — Poruszał znacząco brwiami.
Na szczęście przed udzieleniem odpowiedzi powstrzymało mnie pojawienie się Syriusza.
— Czeeeść! Siooostra! Mogłabyś pomóc Rogaczowi z wodą? Biedaczysko sam nie może się zabrać z piwnicy, a ja mu nie mogę pomóc, sama rozumiesz, jestem adorowany.
— Nie.
— Chcesz, aby goście twojego najlepszego przyjaciela byli niezadowoleni?
— Tak.
— To idź mu pomóc.
Przewróciłam oczami.
— Łapciu, chcesz żebym…
— No idź!
— Czy ty przypadkiem czegoś nie kombinujesz?
— Nie.
Spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek.
— Nie wierzę ci, ale i tak pójdę. Za bardzo zżera mnie ciekawość.
Kiedy się oddalałam, zauważyłam kątem oka, że Kurt i Syriusz przybijają sobie piątkę. Co ta dwójka znowu wymyśliła? Byłam pewna, że z tego nie wyniknie nic dobrego.
Kiedy weszłam do piwnicy moje nozdrza uderzył zatęchły zapach gliny i drewna. W przeciwieństwie do panującego na zewnątrz upału tutaj było chłodno. W tym momencie pożałowałam, że posłuchałam Dantego i założyłam białą sukienkę wiązaną na szyi i sandały.
— Potter?
— Evans? — Usłyszałam stłumiony głos okularnika dobiegający z drugiego końca długiego pomieszczenia. — Co ty tutaj robisz?
Ruszyłam w jego kierunku, a moje kroki odbijały echem o betonową posadzkę.
— Syriusz powiedział mi, że potrzebujesz pomocy, więc jestem.
— Kłamał. — Usłyszałam z bliska jego głos.
— To ja sobie może pójdę…
Już kiedy się odwracałam wiedziałam, że coś jest nie tak. Głośna muzyka straciła na mocy i mogłam przysiądź, że usłyszałam dźwięk przekręcanego kluczyka w zamku. No i śmiech do złudzenia przypominający szczekanie psa.
W kilkunastu krokach dobiegła do drzwi i spróbowałam przekręcić klamkę. Bez efektu.
— Syriusz! Ty baranie! Otwórz te cholerne drzwi!
— Łapo, to nie jest zabawne! — Obok mnie pojawił się Potter, który zaczął walić w drzwi.
Usłyszałam z drugiej strony śmiech szaleńca.
— Drogie gołąbeczki, pogruchajcie sobie troszkę, a jak wrócę będziecie mogli mnie zabić. Albo podziękować. Miłego dnia.
— Black! — Odpowiedziała mi cisza. Popatrzyłam na Pottera. — Wiesz, że twój przyjaciel jest kryminalistą? Za coś takiego grozi mu Azkaban.
— Nie wierzę, że to zrobił. — Powiedział z niedowierzaniem.
Usłyszałam w tym zdaniu podtekst.
— Czyli już mnie nie lubisz? — Nie mam pojęcia, dlaczego w moim głosie pojawiła się gorycz.
Potter usiadł na ceglanych stopniach i oparł dłonie na twarzy. Zajęłam miejsce obok niego.
— Nie chodzi o to, że cię nie lubię. Wręcz przeciwnie. — Popatrzył mi w oczy. — Dużo na ten temat myślałem i… Nie będę już za tobą biegał. Jeżeli nie chcesz być ze mną, rozumiem. Mogę być dla ciebie przyjacielem, a jeżeli kiedyś dojdziesz do wniosku, że żywisz do mnie inne uczucia...
— To wtedy będziemy się tym martwić. — Dodałam, a kąciki moich ust uniosły się ku górze.
Zapadła cisza, której żadne z nas nie chciało przerwać. Myśli w mojej głowie szalały, wyprzedzając każdą kolejną. W końcu uformowały się w jedną logiczną całość.
Zawsze w pewnym momencie pojawia się między nami niewidzialna granica… Nie możemy razem dłużej się śmiać, bo znów będziemy za blisko. Nie możemy dłużej rozmawiać, bo znów będziemy mieli ze sobą dobre kontakty. Nie możemy być ze sobą szczerzy, bo znów zaczniemy się sobie zwierzać. Nie możemy rozmawiać bez sarkazmu i ironii, bo znów się zaprzyjaźnimy. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to zawsze ja wyznaczam granicę, nie potrafiąc nawet odpowiedzieć na proste pytanie: Dlaczego?
— Evans, kto do ciebie przyjechał?
— Co, Potter, jesteś zazdrosny?
Prychnął.
— Czysta ciekawość. — Wzruszył ramionami.
— Moja babcia i dziadek z Hiszpanii. No i Ted z narzeczoną. — Sposępniałam. — Mam być dróżką na ich ślubie za cztery dni. Ted powiedział, że mam przyjść ze swoim chłopakiem. Skąd takiego wezmę?
— To weź mnie. — Powiedział najnormalniej w świecie, wiedząc, że zaprzeczę.
— Serio? Potter, nie żartujesz? Poszedłbyś?
Tym razem to ja musiałam go zaskoczyć, bo popatrzył na mnie jak na skończoną wariatkę.
Zmierzwił swoje rozczochrane włosy.
— Evans, czy ja dobrze zrozumiałem? Chcesz pójść ze mną na jakieś wesele, czy tak?
— Jeżeli nie masz nic przeciwko… — Wzruszyłam ramionami.
W co ja się pakuję?
Potter przyłożył dłoń do mojego czoła. O dziwo tym razem nie włożył mi palca do oka.
— Wiedziałem. Masz gorączkę.
— Obawiam się, że tym razem jestem całkowicie świadoma swoich poczynań. Więc jak, Potter, będziesz tak miły i pójdziesz ze mną na wesele?
— Muszę się zastanowić. — Nie minęła sekunda, a krzyknął. — Zgoda!
Pokręciłam głową ze śmiechem.
— Evans, jaki mam włożyć krawat?
Przewróciłam oczami.
— Jaki lubisz kolor, Potter?
— Potter, Potter. Czy chociaż raz nie możesz do mnie powiedzieć po imieniu?
Uniosłam brwi ze zdziwienia.
— A czy ty powiedziałeś do mnie po imieniu więcej niż dwa razy?
— To o cały raz więcej niż ty.
— Kto ci to potwierdzi?
— Mam zapisane w kalendarzu.
Prychnęłam.
— Zawrzyjmy układ. Jeżeli ty będziesz zwracał się do mnie po imieniu, to obiecuję, że postaram się nie nadużywać twojego nazwiska.
Potter zmierzył mnie nieufnym spojrzeniem.
— Obiecujesz?
Uniosłam dłoń do góry.
— Słowo Lily Evans.
— Czyli marna obietnica.
Szturchnęłam go w ramię i oboje zanieśliśmy się śmiechem.
— To jaki lubisz kolor, James? — Jego imię w moich ustach zabrzmiało jakoś dziwnie. Tak melodyjnie. Cholera, już lubię je wymawiać.
— Mógłbym godzinami słuchać jak wymawiasz moje imię, Lily.
Melodyjka. Znowu.
— James. James. James. Co z tym kolorem?
— Ładnie ci w białym, ale wolę zielony. Lily.***  
— Myślałam, że złamiesz się po drugim razie i znowu będę Evans.
Pokręcił głową.
— Nie. Za piękne masz imię i za długo go nie wypowiadałem.
Zaczerwieniłam się. Cholerne policzki.
— O mój Boże. W końcu się tego doczekałem. — Zza naszych pleców dobiegł nas głos Syriusza.
Oboje poderwaliśmy się na równe nogi.
— Jak długo nas podsłuchujesz? — Spytałam z udawaną złością.
— Nie tak długo, ale jak widać trafiłem na najlepszy moment. — Syriusz wyszczerzył się do mnie.
Następnie podszedł do Pott… Znaczy się Jamesa i poczochrał mu pięścią włosy.
— Stary, jestem z ciebie dumny. Od zawsze wiedziałem, że jesteś konkretnym facetem i tylko ta ruda mał… znaczy się Lily cię blokuje. Następnym razem zamknę was na dłużej. Może teraz? — Posłał Rogaczowi spojrzenie typu: Znam się na tym. Wiem, co dla was jest najlepsze.
Wybiegłam na zewnątrz.
— Chodźcie, będą mu śpiewać sto lat.
— Racja. Właśnie, dlatego was wypuściłem.
Przewróciłam oczami i razem z dwójką Huncwotów ruszyliśmy w stronę tłumu, który okrążył zażenowanego Kurta stojącego przed wielkim tortem. Widząc mnie odetchnął z ulgą. Posłał mi błagalne spojrzenie i co ja biedna miałam z nim zrobić? Podeszłam do niego i uściskałam go, dodając mu tym samym otuchy.
Szepnęłam mu na ucho:
— To zaraz się skończy. Dasz radę.
No dobra, za szybko się nie skończyło. Wszyscy zgromadzeni trzykrotnie odśpiewali mu sto lat ze wszystkimi zwrotkami. Po jego minie widziałam, że już w połowie pierwszej linijki ma dość. Ale dał radę. Dotrwał do końca, a pomogło mu w tym to, że objął mnie od tyłu, co nie spodobało się jego dziewczynie, no, ale cóż, Emily nie miała tutaj nic do gadania.
Podczas krojenia ciasta żałowałam, że nie wolno używać mi magii, bo zajęłoby to jakieś trzydzieści sekund, a tak… Jako że rodzice Kurta wyjechali na cztery dni, a Huncwoci, co zrelacjonował mi jubilat, obiecali im, że nie rozniosą domu, tylko zaproszą kilku najlepszych przyjaciół na imprezę, aby uczcić święto młodego Sweetsa, jak dla mnie troszeczkę nagięli dane słowo, bo jeśli kilkoro znajomych oznacza pół miasta, to chyba mamy rożne pojęcie przyzwoitości. W każdym bądź razie, nie mam pojęcia skąd chłopaki wytrzasnęli takiego wielkiego torta, a jak się później okazało nawet dwa, ale pokrojenie go z kilkoma innymi dziewczynami zajęło nam dobry kwadrans. Kiedy okazało się, że to już ostatni kawałek, odetchnęłam z ulgą.
Dalsza impreza przebiegała, o dziwo, bez żadnych komplikacji i zgrzytów. Chyba nie było takiej osoby, która by się źle bawiła, a nawet, jeśli się taka znalazła, Huncwoci brali ją pod swe skrzydła i chyba nie muszę mówić jak to się kończyło.
Co do mnie, uznałam, że była to jedna z najlepszych imprez, na jakich kiedykolwiek byłam. Większość czasu spędziłam z Syriuszem i Jamesem, ale czasem zdarzało mi się znaleźć chwilę dla Kurta, który niemalże bez przerwy był przyklejony ustami do Emily.
Jedyne, co mnie zdziwiło to to, że, pomimo iż było dawno po północy, a muzyka grała w najlepsze, nikt nie nasłał na nas policji.

Będąc małą dziewczynką często wyobrażałam sobie dzień mojego ślubu. Każda wizja różniła się od poprzedniej, ale jeden szczegół był niezmieniony: obok mnie stał ten wymarzony i wyśniony mężczyzna, z którym chciałam spędzić resztę swojego życia. Dzisiaj, będąc świadkiem tak ważnego wydarzenia doszłam do wniosku, że ten wyjątkowy w życiu każdej młodej pary dzień, wcale nie musi wyglądać tak kolorowo.
Pierwsze problemy zaczęły się z samego rana, kiedy okazało się, że kwiaciarnia, w której zostały zamówione kwiaty mające być dekoracją ogrodu, nie jest w stanie przyjechać na umówioną godzinę, gdyż po drodze złapali gumę i muszą czekać na pomoc drogową. Fryzjerka utknęła w korku, a matce pani młodej, która wraz ze swoim mężem przyjechała dzień wcześniej, nie spodobały się krzesła. Trzeba jeszcze zaznaczyć, że rodzice nie do końca wiedzieli, kim jest ten nieznany zespół, który tak zachwalała Adelaide. Kiedy Will i Olivia zobaczą Dantego, jestem pewna, że stracę życie.
Jedno było pewne, zapowiadał się dzień pełen wrażeń.
Dochodziła godzina jedenasta trzydzieści, kiedy w końcu pojawiła się fryzjerka. Spanikowana Adelaide w końcu odetchnęła z ulgą i jako pierwsza poszła w obroty specjalistki. Co do mnie, uznałam, że dzięki balom w Hogwarcie doszłam do wprawy w czesaniu i zaszyłam się w swojej garderobie upinając niesforne włosy.
Byłam już w połowie tworzenia koka, kiedy do pomieszczenia wszedł Kurt.
— Wiesz, że powinieneś pomagać teraz Tedowi? — Spytałam nawet nie zaszczycając go spojrzeniem. Całą uwagę poświęciłam swoim włosom.
— Dał mi chwilę wolnego. Próbuje troszkę ochłonąć. — Kurt przewrócił oczami na znak, że w ogóle nie rozumie tego całego zamieszania. — Mogę się o coś ciebie spytać?
— Yhym. — Dla pewności, że mnie zrozumiał kiwnęłam głową, gdyż w moich ustach znajdowały się teraz wsuwki.
— Po co przychodzi do ciebie Dante? Nie, nie przeszkadza mi to, — Dodał pośpiesznie. — tylko zastanawia, co tyle czasu możecie ćwiczyć.
— Obserwujesz nas? — Spytałam z przekąsem, ale nie miałam mu tego za złe. Gdyby on znalazł się w podobnej sytuacji i jakaś niezrównoważona baba odwiedzałaby go każdego dnia, też byłabym ciekawa.
Wyciągnęłam wsuwki z ust i nie przerywając upinania włosów, zaczęłam mu pokrótce opowiadać o podejrzeniach Dumbledore’a i Dantego.
Kiedy skończyłam mówić, moje włosy prezentowały się idealnie.
— A co z Jamesem? Ma tremę?
Kurt parsknął.
— Czy ten chłopak boi się czegokolwiek?
Wzruszyłam ramionami.
— Jego obecny stan zaliczyłbym do kategorii: podniecony.
Parsknęłam.
— Tak, to do niego podobne. — Uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze. — Zamknij oczy.
— Po co?
— Muszę się przebrać.
Kurt przewrócił oczami, ale posłusznie wykonał polecenie.
— Jak to się stało, że zaczęliście nazywać się po imieniu? Wiesz nie widzę w tym nic złego, ale nie jest ci z tym jakoś tak.. No nie wiem, dziwnie?
— Szczerze? — Wysyczałam mocując się z zamkiem. — Nie bardzo. Czasami mam ochotę powiedzieć po prostu Potter, ale obiecałam sobie, że… Czy mógłbyś mi pomóc?
Kurt westchnął, ale posłusznie podszedł i zapiął zamek mojej sukienki.
Zagwizdał.
— Wyglądasz oszałamiająco. Rogacz padnie, kiedy ciebie zobaczy.
— O losie, lepiej nie.
— Tak właściwie, dlaczego go zaprosiłaś?
— Czemu nie? Mówiąc szczerze, to naprawdę chciałam z nim pójść.
— Jestem pewien, że kiedy go zaprosiłaś, to rzucił ci się do kolan i od razu zapewnił, że ten wieczór będzie najlepszy w twoim życiu.
Uśmiech pojawił się na mojej twarzy.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo się tutaj mylisz.
 Zapewne Kurt chciał zapytać o szczegóły, jestem pewna, że by to zrobił, gdyby nie to, że do garderoby weszła Sophie.
— Och, Lily, wyglądasz wspaniale. — Babcia złapała się za serce.
 Uśmiechnęłam się do niej.
— A ty, młodzieńcze? Gdzie twój garnitur? Ceremonia rozpoczyna się za godzinę, a ty dalej w tych tenisówkach i dżinsach.
— Trampkach. — Poprawił zdegustowany Kurt. Skłonił się nisko i wyszedł z pomieszczenia.
— Lily, Adelaide prosi cię, abyś do niej za chwilę przyszła.
— Czy coś się stało?
— Nie, oczywiście, że nie. Mówiła coś, że chce z tobą porozmawiać. — Ruszyłam w kierunku drzwi. — Lily, proszę nie mów jej, że muzycy jeszcze się nie pojawili.
— Babciu, o co jak, o co, ale o to, że ta piątka przybędzie na czas, możesz być pewna.
Na jej twarzy pojawił się gorzki uśmiech.
— Chciałabym być taką optymistką jak ty.
— Ja nią nie jestem. Po prostu znam tych chłopaków i wiem, że zawsze dotrzymują danego słowa.
Po tych słowach wyszłam i ruszyłam w kierunku pokoju Adelaide.
Nie powiem, byłam zaskoczona tym, że chce się ze mną widzieć. W ciągu ostatnich kilku dni, nie przejawiała zbytnich chęci, aby poprawić swoje kontakty ze mną. Byłam wręcz zdziwiona, że zaakceptowała mnie, jako swoją dróżkę, skoro tak dobrze dogadywała się z moją siostrą. Wszędzie razem chodziły, zawsze radziła się Petunii o zdanie, nawet w najmniejszych i najbardziej zidiociałych sprawach, np. przy wyborze serwetek: Eriki, czy beżowa? Każdy wie, że te dwa kolory nie różnią się praktycznie niczym. Może chciała mi powiedzieć, że nie życzy sobie, abym jej pomagała w czymkolwiek? Wydawało mi się to bardzo prawdopodobne, kiedy z ciężkim sercem podniosłam rękę do góry i dwukrotnie zapukałam do drzwi jej sypialni. Usłyszałam „proszę” i uchyliłam drzwi.
Na środku stała panna młoda ubrana cała na biało, umalowana i uczesana. Patrząc na nią miałam skojarzenie z królową śniegu.
Wyglądała naprawdę pięknie, ale jak na mój gust, zimno.
— Chciałaś mnie widzieć?
— O tak. Może usiądziemy?
Zdziwił mnie jej nagły przypływ dobrych manier, czego nie dałam po sobie poznać. Posłusznie zajęłam miejsce na skraju łóżka, a obok mnie usiadła ona.
— Zapewne zastanawiałaś się, dlaczego traktuje cię tak ozięble.
Nie ma co, dziewczyna nie owija w bawełnę i od razu przechodzi do konkretów.
Skinęłam głową.
— Może to zabrzmi dziwnie, ale byłam zazdrosna.
— Zazdrosna? Niby, o kogo?
— O Teda. — Wytrzeszczyłam na nią oczy, na co się zaśmiała. Uwierzycie, ona to potrafi! — Nie patrz tak na mnie. Jak byś się na moim miejscu zachowała, gdyby twój ukochany ciągle mówił o pewnej rudowłosej dziewczynie o imieniu Lily, dzięki której spotkał miłość swojego życia?
— Ale on jest dla mnie za stary! Dzielą nas lata świetlne.
Adelaide zgromiła mnie wzrokiem.
— Mam dla ciebie jedną, nazwijmy to wskazówką, którą radzę ci zapamiętać. Ludzie robią różne rzeczy, gdy są zakochani.
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. Bo rozumiałam. W końcu całym sercem kochałam Lucasa. Tak, czas przeszły.
Drzwi nagle się otworzyły, a do pomieszczenia wpadł zdyszany James.
— Lily, dobrze, że ciebie widzę. Twoi rodzice rozpoznali Dantego.
— Cholera. Nie mógł przyjechać później?
— Kto to jest ten cały Dante? — Zaciekawiła się Adelaide.
— To Rayan. Długo tłumaczyć. — Krzyknęłam biegnąc w kierunku drzwi.
W mojej głowie od razu powstał przerażający obraz tego, co działo się aktualnie na dole: Krzyki, wrzaski i wyzwiska. Dookoła latające talerze, sztućce i meble.
Kiedy wyszłam na korytarz zaskoczyła mnie cisza.
Może wszyscy są w ogrodzie?
— Rozumiesz coś z tego?
James wzruszył ramionami.
Obcasy uniemożliwiały mi szybkie przemieszczanie się po schodach. Już, kiedy po nich schodziłam usłyszałam śmiechy dochodzące z kuchni.
 Śmiechy? Ja chyba oszalałam.
Kiedy weszłam do pomieszczenia, powitał mnie czyjś pisk, a w następnej chwili ktoś z całej siły mnie przytulił i zaczął kręcić się wokół własnej osi, ze mną w ramionach.
— Lily! Jak ja za tobą tęskniłem!
Zachichotałam, kiedy Niall stawiał mnie z powrotem na podłodze. Jednak wciąż nie wypuszczał mnie z ramion i ciągle przytulał.
— Ten jak zwykle, nie chce się tobą dzielić. — Usłyszałam kpiący głos Trunksa i śmiech Zayna.
Blondyn w końcu wypuścił mnie z objęć, co zrobił niechętnie, a jego miejsce zajęli Zayn i Trunks, którego włosy nie miały już fioletowej barwy, tylko czarną. Kątem oka zauważyłam, że prześwitują w nich czerwone refleksy.   
— Zdecydowanie lepiej ci w fiolecie. — Szepnęłam mu na ucho.
— Wiem, ale Dante mi powiedział, że twoi rodzice są konserwatywni, cokolwiek to znaczy i muszę wyglądać normalnie. Nie mam pojęcia, o co mu chodziło.
— Myślisz, że w zielonym jest ci ładnie? — Usłyszałam głos Zayna. — Masz rację.
Chłopaki odsunęli się ode mnie i podszedł do mnie Dante. Chciał mnie przytulić, ale rozległo się chrząknięcie taty, na co cały zespół parsknął śmiechem. Jak widać jego stosunek do Wait jest dalej pod wielkim znakiem zapytania.
Ostatni podszedł do mnie Lucas. Zmierzyłam go wzrokiem i doszłam do wniosku, że jestem idiotą, bo zerwałam z tak wspaniałym chłopakiem jak on. Nie odezwał się słowem, tylko pocałował mnie w policzek. Tym razem to Potter chrząknął.
Cała piątka ubrana była w czarne garnitury, białe koszule i czarne, wąskie krawaty. No i trampki, każdy miał je w innym kolorze.
— Lily, czy mogłabyś ich zaprowadzić do ogrodu, aby mogli rozłożyć sprzęt? — Głos taty nie pozostawiał mi żadnych złudzeń. Jeszcze o tym porozmawiamy.
Westchnęłam i z sześcioosobową eskortą ruszyłam w kierunku ogrodu. Oczywiście Niall musiał złapać mnie pod ramię i zaczął wyrzucać z siebie potok słów.
— Tak bardzo za tobą tęskniłem! Trasa jest wspaniała! Tyle, fanów. Tyle krzyku. Tyle muzyki. Najbardziej podobało mi się w Paryżu, ale Amsterdam też był niczego sobie. Nasz menadżer podpisał kontrakt z firmą obuwnicza. Uwierzysz! Buty będą mieć napisane All Star! A pomiędzy wyrazami będzie gwiazdka. Ale czad! Spójrz! Mam je na nogach! Będą w różnych kolorach. Moje akurat są zielone, ale… Przywiozłem jedna dla ciebie! Tak, wiem, wolisz obcasy i dobrze, bo tak ładnie w nich chodzisz, ale Lily, to takie wygodne buty. Gwarantuję ci. Pokochasz je! Nawet podpisałem ci się na podeszwie, niezmazywalnym markerem. Widzisz! Teraz zawsze będziesz mogła mnie mieć przy sobie. Lily, mam dobre wiadomości. Przywiozłem aparat! Ale nie taki zwykł. Najnowszy wynalazek. Spodoba ci się. Takie cacuszko…
— Dobra, ciułała, weź się już zamknij, bo Ruda już nie może ciebie słuchać. — Usłyszałam rozbawiony głos Zayna.
— Czekaj! Jeszcze nie skończyłem. Czy nie zauważyłaś, że mam jaśniejsze włosy? Tak, na pewno zauważyłaś. Przecież ty jesteś tak spostrzegawcza. Uwierzysz, raczej nie. Ci wszyscy — Wskazał palcem na członków zespołu. — kiedy spałem pomalowali mi włosy! Ale nie powiem, jestem zadowolony z efektu.
Niall otwierał już usta, aby kontynuować swój niekończący się monolog, ale Trunks i Zayn złapali mnie pod ramiona, tym samym odgradzając od Nialla. Obok Kolorowego szedł dławiący się ze śmiechu Potter, a obok Zayna, Dante. Lucas i Niall szli z tyłu. Co chwilę słyszałam podniecone piski blondyna i posępne pomrukiwanie Luke’a.
— Nie musisz nam dziękować. — Parsknął Dante.
— Nie śmiałabym.
— Ruda, to dopiero początek. Niall przez ostatnie trzy tygodnie zapisywał wszystko, co chciałby ci powiedzieć, kiedy cię spotka. — Powiedział rozbawionym głosem Trunks.
Mimowolnie jęknęłam, na co wszyscy parsknęli.
— A ty jak tutaj trafiłeś? — To pytanie zostało skierowane do Jamesa przez Zayna.
Wzruszył ramionami.
— Lily mnie zaprosiła.
Nasz pochód nagle się zatrzymał.
— Co?!
— Ona?
— Mówicie do siebie po imieniu?
— Wiewióreczka?
— Ale super! — Zaklaskał w dłonie Niall.
Wymieniłam z Potterem rozbawione spojrzenia.
— Lily, proszę, Wiewióreczko, powiedz, że nie jesteście razem, bo moje życie straci sens.
Parsknęłam.
— Jeżeli będę mieć chłopaka, to obiecuję ci Dante, że tobie jako pierwszemu wyślę sowę z tą informacją.
Dante krzyknął coś na miarę: Juhu! W tle usłyszałam posępne mruknięcie Lucasa.
Doszliśmy do miejsca przeznaczonego dla zespołu, gdzie stały pudła z instrumentami.
— Pamiętajcie, tylko bez użycia magii. — Powiedziałam, widząc, że Trunks sięga do kieszeni po różdżkę.
— Wiesz ile nam to zajmie? — Usłyszałam protest Lucasa.
Na dźwięk jego głosu, serce zabiło mi mocniej.
— Przykro mi, ale tylko moi rodzice i siostra wiedzą o magii. — Miałam nadzieję, że ton mojego głosu brzmiał przepraszająco.  — Przepraszam, ale musimy zobaczyć, co dzieje się u pary młodej.
Chciałam odejść, ale powstrzymał mnie głos Nialla.
— Lily, a zaśpiewasz z nami? Proszę! Masz tak wspaniały głos. Lepszy od Trunksa. — Dodał przyciszonym głosem, ale i tak każdy go usłyszał.
Parsknęłam.
— Miałam was o to poprosić. — Powiedziałam, co wywołało szczery uśmiech na twarzy wszystkich członków zespołu. — Później podrzucę wam nity, ale teraz naprawdę muszę już iść.
  — Pójdę z tobą. — Rzucił Dante. — I tak chciałem przywitać się z Adelaidą.
Potter posłał mi pytające spojrzenie, na co tylko wzruszyłam ramionami.
Nie zdążyliśmy wejść nawet do domu, bo rozległ się głos babci.
— James, kochanie, jak dobrze, że ciebie widzę. Potrzebuję twojej pomocy. — Powiedziała babcia przy okazji puszczając mi oczko.
— Proszę pani, muszę iść do…
— Ile razy ci powtarzałam, ze masz do mnie mówić babciu? — Skarciła go Sophia, ciągnąc Rogacza na przód domu, nie zważając na jego sprzeciw.
Zostaliśmy z Dante sami.
— Czego chcesz od Adelaidy?
— Niczego. Chciałem z tobą porozmawiać.
No tak. Cały Dante.
Przez ostatnie trzy dni, spotykaliśmy się regularnie w mojej sypialni i ćwiczyliśmy moją koncentracje. Wait uważał, że robiłam w tej dziedzinie znaczne postępy, ale sama, bez jego pomocy nie potrafiłam dostatecznie otworzyć swojego umysłu na widzenie aur. Irytowało mnie to tym bardziej, że brunet nie byłby sobą, gdyby nie rzucał przy okazji jakiś dziwnych komentarzy, które jeszcze bardziej mnie dekoncentrowały.
Poprowadziłam go do biblioteki, gdzie byłam pewna, nie znajdziemy żywej duszy. Nie myliłam się. Tylko ja przychodziłam do tego pomieszczenia.
— Dobra, o co chodzi?
— O Lucasa.
— Serio?
— Nie. Chciałem ci tylko, powiedzieć, że pięknie wyglądasz.
Posłałam mu spojrzenie typu: Jaja sobie ze mnie robisz, prawda?
— A tak na poważnie?
Westchnął.
— Wiem, że dzisiaj jest to całe wesele i masz urwanie głowy, ale spróbuj otworzyć swój umysł.
— Chyba sobie żartujesz? — Powiedziałam z niedowierzaniem. — Nie dasz mi dnia wolnego?
Pokręcił głową.
— Jakby ci to wytłumaczyć… — Podrapał się po głowie. — Wbrew pozorom im więcej ludzi cię otacza, tym łatwiej jest zobaczyć aurę.
— To czemu nie trenujemy na jakiejś dyskotece? Ludzi tam jak w mrowisku. — Powiedziałam załamanym głosem.
— Za głośna muzyka. Za dużo bodźców by cię rozpraszało. Poza tym…
— Lily, jesteś tu? — Do pomieszczenia wszedł John.
Dziadek zmierzył nas wzrokiem.
— Myślałem, że chodzisz z tym tamtym rozczochranym.
Zaczerwieniłam się, czego nie był w stanie ukryć nawet fluid.
— Ile razy mam wam powtarzać, że nie mam chłopaka? — Zaczęłam histeryzować. — Musiałam z nim porozmawiać.
Dziadek popatrzył się na mnie badawczo. Jego spojrzenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że mi nie wierzy.
— Jestem nauczycielem pana wnuczki. — Powiedział dumny jak paw Dante, przy okazji wypinając pierś.
— Teraz tak to się nazywa?
Jęknęłam.
— To czego jej uczysz?
— Muzyki. — Dante wzruszył ramionami.
— Do tego moja Lily nie potrzebuje nauczyciela. Olivia kazała ci przekazać, że za dwadzieścia minut zaczynamy. Radzę wam się pośpieszyć. — Dziadek znacząco poruszał brwiami. — Widziałaś gdzieś może twoją siostrę? Jakiś wysoki brunet z kolczykiem w uchu się o nią dopytuje.
Brunet i kolczyk? Ten opis pasuje tylko do jednej osoby. Blake.
— Niestety nie. Ale jak ją znajdę, to jej powiem.
Dziadek pokiwał głową i wyszedł z biblioteki.
Oparłam się o ścianę
— To było…  
 — Żenujące? — Podrzucił Dante, na co kiwnęłam głową.
Parsknął i objął mnie ramieniem.
— Chodź, Wiewióreczko, musimy się przygotować.  

Punk godzina piętnasta w ogrodzie rozbrzmiała muzyka.
Ogród wyglądał pięknie.
W ogóle nie przypominał tego zwykłego i typowego, jakim zawsze był. Powiem tyle, dekoratorzy odwalili kawał dobrej roboty.
Do prowizorycznego ołtarza prowadził biało-złoty dywan, który kończył się przy podwyższeniu, na którym stał pastor ubrany w biały ornat. Po obu stronach dywanu stało około siedemdziesięciu krzeseł przeznaczonych dla gości. Każde ubrane było przy pomocy białego materiały, który z tyłu na oparciu związane było wielką kokardą, z wstawionymi trzema żywymi kwiatkami. Przy ostatnim krześle postawiony został łuk, opleciony białymi kwiatkami i zielonymi liśćmi. Zamiast gołego nieba, firma zamontowała ogromną kratkę (Nie pytajcie się mnie jak, nie mam pojęcia), z której zwisały białe i fioletowe bzy oraz lampiony. Od każdego krzesła biegł materiał, który całemu wystrojowi nadawał elegancji.
Gdyby ktoś mi powiedział, że to mój ogród, wyśmiałaby go.
Rozbrzmiały pierwsze tony muzyki sygnalizując mi, że muszę wchodzić.
Dlaczego nie szłam? Cóż, bo obok mnie stał Potter.
— Siadaj już. Muszę iść.
James pokiwał głową i ruszył w stronę swojego miejsca. Po chwili się wrócił.
— Wyglądasz pięknie, Lily. — Pocałował mnie w policzek i poszedł.
Mimowolnie się uśmiechnęłam i ruszyłam, ściskając w dłoniach bukiet z fioletowych róż i białych lilii.
Kiedy dotarłam na wyznaczone miejsce zobaczyłam uśmiechającego się do mnie Teda, którego oczy nagle się rozszerzyły.
Pojawiła się pani młoda.
Przez całą ceremonię nie mogłam przestać się uśmiechać. Nie wiem, czy to ze szczęścia czy z innego powodu, ale czułam, że w tym momencie jestem dokonać wszystkiego.
Posłuchałam rady Dantego i spróbowałam otworzyć swój umysł.
Udało mi się.
Nagle zalało mnie morze kolorów. Każdą osobę otaczały inne barwy, od tych najjaśniejszych i błyszczących, po te bardziej mroczne. Spojrzałam na swoją rękę. Dante miał racje. Moja aura jest złota. Ze szczęścia miałam ochotę klaskać i się śmiać. Uśmiech, który nie znikał z mojej twarzy przybrał na sile dokładnie w tym momencie, kiedy Adelaide wypowiadała słowa:
— … i że cię nie opuszczę aż do śmierci.
Ceremonia zakończyła się chwilę później. Patrząc na gości uświadomiłam sobie, że jestem chyba jedyną dziewczyną, która nie płacze. No i jeszcze moja siostra, która zmierzyła mnie nienawistnym spojrzeniem.
Pola energii znikły, kiedy szłam do okrągłych stolików, które porozstawiane były wokół drewnianego parkietu.
Podano obiad i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem głodna.
Oczywiście przy stoliku siedziałam z Jamesem, Kurtem i Emily, oraz z jakimiś dwoma nastolatkami ze swoimi partnerami, które wydawały mi się jakieś dziwne i małomówne. Na pytanie skąd pochodzą, odpowiedziały mi: Tak. Po tym zaprzestałam ponownym próbą komunikacji z nimi.
— Lily, mogę się o coś ciebie spytać? Tylko się nie obraź, dobra?
Zmierzyłam Jamesa wzrokiem. Co prawda nie miałam ochoty odpowiadać na jego dziwne pytania, ale obiecałam sobie, że się zmienię. Posłałam mu zachęcający uśmiech.
— Czy nie jest ci dziwnie patrzeć na Lucasa? Mam na myśli to, że byliście razem i czy go dalej kochasz? — Był lekko zażenowany tym pytaniem, ale jak widać zwyciężyła ciekawość.
— Nie ma co, bezpośredni powinno być twoim drugim imieniem. — Westchnęłam. — Tak, czuję się bardzo niezręcznie w jego towarzystwie i tak, naprawdę go kochałam. — Ale miłość przemija. Moja się skończyła. — Dokończyłam w myślach.
Chyba ta odpowiedź go usatysfakcjonowała, bo pokiwał ze zrozumieniem głową.
Z przerażeniem stwierdziłam, że z Potterem rozmawia się równie dobrze, jak z dziewczynami, Kurtem, czy Syriuszem. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, jakbyśmy znali się od wielu lat. Hm… Przecież tak było.
— A teraz młoda para wykona pierwszy taniec. — Rozległ się głos Trunksa.
Ted i Adelaide wyszli na parkiet. Po jego minie wywnioskowałam, że on i taniec, to dwie różne bajki.
Jeżeli pani młoda radziła sobie jako tako na parkiecie, to Ted był jedną wielką kłodą. No ale cóż, jedni mają talent plastyczny, inni muzyczny, a jeszcze inni sportowy. Ted nie zaliczał się do żadnej z tych grup. Miał talent samochodowy. Jeżeli coś takiego w ogóle istnieje. Taka złota rączka.
W końcu muzyka się skończyła i ujrzałam ulgę na twarzy chłopaka.
Rozbrzmiały pierwsze dźwięki kolejnego utworu, ale na parkiet nikt nie chciał wejść.
— Lily, mogę cię prosić do tańca?
Zamrugałam. Na chwilę odpłynęłam i myślałam, że się przesłyszałam. Jednak James stał nade mną z wyciągniętą ręką, którą pomimo lekkiego wahania przyjęłam.
Tańczyliśmy sami, dopasowując się w rytm melodii.
— Wszyscy się na nas gapią. — Jęknęłam Potterowi do ucha, na co zachichotał.
— Popatrz na swoich rodziców, są z ciebie dumni.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
— Oni zawsze myśleli, że odziedziczyłam dwie lewe nogi po tacie.
— Cóż, jak widać mylili się. W Hogwarcie nieźle cię wytresowałem.
Chciałam mu posłać stójkę w bok, ale było to niemożliwe, gdyż zrobił coś na miarę wykrętu, a następnie zaczął mnie kręcić wokół własnej osi. W tym momencie cieszyłam się, że miałam podszewkę w sukience.
Nawet nie wiem, kiedy utwór się skończył. Dotarło tylko do mnie, że goście klaszczą, a Rogacz razem z nimi.
Muzyka rozbrzmiała znowu. Miałam tańczyć z Rogaczem kolejny utwór, ale Kurt poprosił mnie o taniec.
— Od kiedy tak chętnie tańczysz?
— Przy dobrej muzyce tracę panowanie nad sobą.
Parsknęłam.
— A tak na poważnie?
— Pozazdrościłem wam.
— To czego nie poprosiłeś do tańca swojej dziewczyny?
— Po tym co właśnie odstawiliście wątpię, że kiedykolwiek uda mi się ją jeszcze wyciągnąć na parkiet.
— A myślałam, że jest taka pewna siebie.
Kurt okręcił mnie, dzięki czemu zlokalizowałam swojego partnera. Tańczył z Petunią. Gdyby ona wiedziała, że James jest czarodziejem z pewnością uciekłaby gdzie pieprz rośnie. Nawiasem mówiąc moja siostra ubrana była w beżową dopasowaną sukienkę, która dziwnie kontrastowała z jej bladą cerą i blond włosami.
Zerknęłam w dół.
— Serio? Trampki i garnitur?
Spróbował wzruszyć ramionami, ale przez to, że tańczyliśmy nie wyszło mu to za dobrze.
— Ciesz się, że założyłem krawat. Nawiasem mówiąc jestem pewien, że człowiek, który go wymyślił chciał popełnić samobójstwo, ale popatrzył się w lustro i powiedział: to wygląda naprawdę dobrze.
Parsknęłam.
Kolejny utwór dobiegł końca, a z ramion Kurta porwał mnie Blake.
— O matko.
— Tak, wiem, że wyglądam świetnie. Powiedziałbym, że wręcz bombowo.
Kątem oka zobaczyłam, że obok nas tańczy James i Petunia.
— Odbijamy! — Krzyknęłam łapiąc Pottera za rękę.
Dopiero, kiedy mnie objął zdałam sobie sprawę, że grany jest przytulaniec.
Prawie cały utwór przetańczyliśmy w milczeniu.
— Tobie też tak… wygodnie? — Usłyszałam jego szept tuż przy uchu.
— Mhym…
— Mamy niespodziankę dla pary młodej. — Rozległ się głos Trunksa. — Pewna młoda i utalentowana osóbka napisała specjalnie dla nich piosenkę i chciała im ją zaprezentować. Lily, zapraszamy na scenę.
Rogacz posłał mi pytające spojrzenie, na co tylko się uśmiechnęłam i ruszyłam w kierunku podwyższenia, na którym stali członkowie All Star..
— Ted, Adelaido, ten utwór jest specjalnie dla was. — Powiedziałam do mikrofonu, który podał mi Trunks. — Żeby Trunks nie poczuł się wykluczony z pracy, zaśpiewa razem ze mną.
Kiedy skończyłam, ludzie patrzyli się na nas z pootwieranymi ustami. Chyba dałam czadu. Albo byłam tak beznadziejna.
Rozległy się gwizdy i brawa, a najgłośniej klaskali rodzice. Mama oczywiście była cała we łzach, a Petunia miażdżyła mnie wzrokiem. Potter patrzył na mnie z zachwytem, a Blake jakbym stała się wymarzoną kandydatką na jego żonę.
Chłopaki ogłosili krótką przerwę i został podany tort. Zeszłam ze sceny i pech chciał, że obok mnie stanął Lucas.
  Jak to się mówi, niezręczna cisza zapanowała pomiędzy nami. W końcu to on ją przerwał.
— Pięknie wyglądasz.
— Dziękuję. Jak trasa?
— W porządku.
Nie wiem, dlaczego, ale w tym momencie mnie wkurzył.
— Mógłbyś chociaż spróbować udawać, że wszystko jest w porządku i sklecić chociaż dwa normalne zdania.
Po raz pierwszy na mnie spojrzał.
— Wszystko jest normalne? Wybacz mi Lily, ale chyba zapomniałaś, że złamałaś mi serce. Jak po tym wszystkim możesz ode mnie wymagać, żeby wszystko było jak dawniej?
— Gdybyś był ze mną od początku fair, nic podobnego by się nie wydarzyło. — Starałam się nie podnosić głosu, co było naprawdę trudne, bo cała wrzałam. Mowa naszych ciał musiała nas zdradzać, że się kłócimy.
— Sugerujesz, że to wszystko moja wina?
Posłałam mu wyzywające spojrzenie.
— Mówię to, co myślę, a ty możesz to w dowolny sposób interpretować.
Odeszłam.
Przeszła mi cała ochota na tort. Potrzebowałam samotności.
Ściągnęłam szpilki ze stóp i ruszyłam przed siebie. Spokój znalazłam w naszym prowizorycznym kościele.
Niestety nie było mi dane nacieszyć się samotnością, bo przyszła za mną babcia.
— Piękna ceremonia. — Powiedziałam, nie starając się ukryć goryczy w głosie.
— Widziałam, jak kłóciłaś się z tym chłopcem z zespołu.
Na moich ustach pojawił się krzywy grymas.
— To twój były chłopak, prawda?
Mimowolnie kiwnęłam głową.
— Naprawdę bardzo go kochałam, ale… On jest gwiazdą, a ja nie chcę być w związku, w którym będę się ciągle zastanawiać, czy on nadal mnie kocha, myśli o mnie, a nie tylko o swoich fankach. Takich jak ja jest wiele.
Sophia mnie przytuliła.
— Oh, wnusiu. Najgorsze, co może być, to złamane serce.
— Czy to kiedyś minie? — Szepnęłam wdychając jej perfumy.
— Szczęście czeka na ciebie na każdym kroku. Czasami tego nie dostrzegamy, ale kiedy się pojawi musimy je chwytać z całych sił i nie pozwolić mu uciec.
— Co to ma znaczyć? — Spytałam, odsuwając się od babci.
— W końcu zrozumiesz wnusiu, w końcu zrozumiesz.

Wesele trwało jeszcze dobrych kilka godzin. Potter złapał krawat, Petunia welon. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że chwilę wcześniej usłyszała, że rozmawialiśmy o Hogwarcie i dopiero wtedy sobie uświadomiła z kim tańczyła. Jej mina, kiedy okazało się, że musi to zrobić po raz kolejny — bezcenna.
Kiedy wybiła trzecia w nocy po gościach nie pozostało żadnego śladu. James razem z Kurtem poszli do domu państwa Sweets jakąś godzinę temu, a ja ciągle błąkałam się bez celu po polu.
Chłopaki z zespołu zbierali swój sprzęt.
— Chcecie to, użyjcie magii. — Mruknęłam do Zayna, który siłował się ze wzmacniaczem.
Chłopak posłał mi pełen wdzięczności uśmiech. Jedno machnięcie różdżką, a instrumentów już nie było.
— Dzięki, Lily. Gdyby nie to, musiałbym chyba do świtu walczyć z tymi kablami. Czy widział ktoś Dantego?
Rozglądnęłam się dookoła. Faktycznie, jego czarnej czupryny nigdzie nie było.
Rozległ się dźwięk, jaki towarzyszy ludziom, którzy biegną, a obok mnie zmaterializował się poszukiwany.
— Pakuj się, Lily. Jedziemy na finał Quidditcha.


·                * W Mocy ducha”, piąta część „Akademii Wampirów”. Myślałam, że zabiję Dymitra, kiedy wypowiedział to zdanie w kaplicy do Rose.
·               ** „Miasto popiołów”, kwestia wypowiedziana przez Jace’a.
·               *** Nie myślałam, że doczekam tej chwili, kiedy ta dwójka zacznie do siebie mówić po imieniu. ;)
 ************************
Tak, wiem rozdział przydługawy, ale obiecałam sobie, że nie będę go rozdzielać na kilka części.
Dorzucam wam jeszcze zdjęcie, a raczej rysunek Lily z wesela i bazgroły Jamesa. :)
Do następnego. :D
Milka. =)