poniedziałek, 26 sierpnia 2013

35. I promises.

Hey!
Mamy drugi rozdział w tym miesiącu... Fajnie prawda? xD
Nie spodziewaliście się tego. My też nie ^^
Milka spięła tyłeczek i napisała rozdział w ciągu 3 dni. Szalona!
Jest on... Dość krótki w przeciwieństwie do ostatniego, ale mamy nadzieję, że będzie wam się podobał.
Miłego czytania! ): xxx
********************

To on! Co tak stoisz jak głupia? Na co czekasz? Rzuć się mu na szyję i go pocałuj!
— Lily!
CO?! Rodzeństwo? Czy to jakiś żart?! No nie! A zapowiadało się tak fajnie! To nie może być prawda! Przecież jesteście dla siebie stworzeni! Ten jego sarkazm i sposób bycia… Tylko ty potrafisz go okiełznać!
— Lily!
Że niby ten dureń jest waszym ojcem? ON?! Nie wierzę! Jak nic robią sobie z niej jaja. Smutek w jego oczach? No nie dziwię się! W końcu stracił tak wspaniałą dziewczynę! Fuu… Całował się z własną siostrą.
— LILY!
Poderwałam głowę do góry. W drzwiach do biblioteki, w której właśnie przebywałam, stała mama z trzepaczką do jajek w ręku. Miała wkurzoną minę.
Od naszego ostatniego spotkania, o ile dobrze pamiętam było to coś koło listopada (a może października?), Olivia Evans zdążyła skrócić swoje włosy do ramion i nałożyć na swoje blond pasma ciemniejszą farbę, przez co wydawała się na starszą niż w rzeczywistości. Jak zwykle poobwieszana była złotą biżuterią, którą dostała do męża. Ubrana była w tęczową bluzkę i luźne spodnie do kolan. Połączenie niezbyt szczęśliwe, ale przecież nie będę mówić mamie w co ma na siebie wkładać.
Przez cały czas patrzyła na mnie groźnym wzrokiem, czym rzecz jasna się nie przejęłam. Udałam zdziwioną.
— Tak mamusiu?
— Lilyanne Evans, jesteś w domu od trzech godzin, a twój szkolny kufer stoi nadal w korytarzu. Zamiast się rozpakować, nawet nie jedząc! ty od razu pobiegłaś do biblioteki, złapałaś za pierwszą lepszą książkę i cały świat przestał dla ciebie istnieć.
— Pierwszą lepszą? Jak możesz w ten sposób obrażać to arcydzieło? Mamo, przeczytałam wiele książek, ale jeszcze na żadnej się tak nie poryczałam! Mogę ją skończyć, a później się rozpakować?
Moja uwaga najwyraźniej rozeźliła rodzicielkę, gdyż zrobiła się cała czerwona na twarzy i podeszła do skórzanej kanapy, na której leżałam i bezceremonialnie wyrwała mi tom z ręki.
— Mamo!
— Pójdziesz grzeczni do swojego pokoju i się rozpakujesz, ale najpierw umyjesz samochód taty.
— Ale mamo!
— Dopiero później dostaniesz książkę. Bez gadania!
Zrobiłam naburmuszoną minę, usiadłam na kanapie i skrzyżowałam ręce na piersi.
A gdyby tak złapać kolejne tomisko i zwiać do swojego pokoju?
Nawet ja nie jestem aż taką ryzykantką. Mama by się jeszcze bardziej wściekła. I tak była już dostatecznie zła. Żeby zakazywać dzieciom czytania! Do czego to doszło? Pokręciłam głową i wyszłam z pomieszczenia. Kiedy przechodziłam przez korytarz prawie zabiłam się na swoim kufrze, którego nie zauważyłam. Za bardzo byłam zła, aby rozglądać się na boki. Kopnęłam go z całej siły, przez co byłam jeszcze bardziej zła, bo bolała mnie cała stopa. Złapałam za jego rączkę i pociągnęłam po marmurowej podłodze na piętro do swojej sypialni.
Mój pokój nie zmienił się nawet o cal. Wszystko stało na swoim wcześniejszym miejscu. No, może prócz narzuty na łóżko, która była teraz złota. Zostawiłam kufer w garderobie, (która zapełniona była do połowy nowymi ubraniami. Mama stwierdziła, że nie mogę chodzić w rzeczach z zeszłego sezonu. Czy ma to jakieś znaczenie?) a sama ubrałam się w górę od bikini w kolorze zielonym i białe krótkie spodenki. W końcu kiedyś muszę się opalić. Grubych loków nie związałam, chociaż wiedziałam, że to samobójstwo.  W końcu na zewnątrz było ponad trzydzieści stopni. Zły humor nieco ze mnie uszedł, na mojej twarzy zagościł nawet uśmiech. Tak, wiem niemożliwe a jednak.
Kiedy zeszłam na dół, napełniłam dwa wiaderka wodą, a do jednego nalałam jakiegoś płynu do czyszczenia. Wzięłam jeszcze gąbkę i wyszłam przed dom i skierowałam się przed na podjazd, gdzie stał samochód Will’a. Mama nie żartowała, że był brudny. Jak dla mnie dużo bardziej pasowałoby określenie typu uświniony.
Zabrałam się za jego szorowanie. Zrobiłam zaledwie kilka ruchów ręką, kiedy na podjazd wjechał wielki Jeep, który zatrzymał się kilka stóp ode mnie. Z auta wydobywała się głośna muzyka jakiegoś żenującego zespołu.
Za kierownicą siedział super seksowny gościu (co on robi z Petunią?): brązowe oczy, nieziemski uśmiech odsłaniający lekko skrzywione lecz białe zęby, który sprawiał, że cała twarz chłopaka się śmiała, dłuższe czarne włosy, a w uchu miał czarny, prawie do przeoczenia kolczyk. No i lekki zarost. Trzeba zaznaczyć, że ten oto przystojniak był bez koszulki, eksponując swoje mięśnie.
Powietrza!
Zaczęłam powtarzać sobie: Lily, pamiętaj! Dopiero straciłaś chłopaka i masz rozpaczać! Ale jak, skoro kręcą się obok mnie tacy przystojniacy?!
Obok niego siedziało całkowite przeciwieństwo cud chłopca.
Prawie łysy blondyn (Czy ja przypadkiem nie jestem do nich uprzedzona?), niebieskie oczy, twarz jak u kibola, zęby żółte, z pewnością od palenia, nie można pominąć tego, że ubrany był oczywiście w dres, zrobił akcję zimny łokieć (ręka wystawiona za okno), w której trzymał fajkę.
Fuu… Jednak pali. Wieśniak.
Za nimi, w samych stanikach od bikini i krótkich spódniczkach, siedziały na oparciach, z nogami zwisającymi na siedzenie, dwie dziewczyny. Pierwsza z nich to moja kochana (oczywiście w przenośni) siostra, a druga, czy ja mam zwidy? Czy to Monie? W każdym bądź razie znakomita jej kopia. Identyczne tlenione kłaki, kilkometrowe różowe tipsy i ten wyraz twarzy, jakby coś ją bolało. Z pewnością te dwie by się dogadały. Może siostry bliźniaczki? Albo jakaś bliska rodzina? Z pewnością nie. Petunia nie zadawałaby się z kimś takim.
Zgasł silnik, a wcześniej zagłuszane śmiechy przez muzykę rozbrzmiały dookoła.
Moje uszy! Moje biedne uszy!
Czarnowłosy wyszedł z samochodu odrzucając przy tym swoją grzywę, której nie miał, do tyłu i pomógł wysiąść mojej siostrze. Na jej nieszczęście jego wzrok padł na mnie i ją puścił. Petunia zaryła głową w nasz piękny żwirowy chodniczek. Szkoda, że nie wpadła w róże. Może innym razem.
Parsknęłam.
Chłopak zmierzył mnie wzrokiem, a ja mimowolnie wyszczerzyłam się jak głupia.
Zagwizdał.
Mało brakowało, a zaczerwieniłabym się. Ach, ta moja silna wola. Postanowiłam zgrywać niedostępną i zaczęłam myć auto.
— Aua! Blake uważaj sobie! Przez ciebie prawie złamałam paznokcia!
Zachichotałam. Ledwo słyszalnie, no dobra dość głośno, bardzo głośno. Okey, przyznam wam się, było mnie słychać na całej ulicy.
Petunia zrobiła minę wściekłego byka. Jej nozdrza na przemian rozszerzały się i zwężały, co musiało być dla niej nie lada wysiłkiem. W końcu chirliderki dbają o swój wygląd. Przynajmniej tak słyszałam.
Z miną niewiniątka wróciłam do mycia samochodu.
O! Za trzy sekundy wpadnie w szał. Dwie…
— Co. Ty. Tutaj. Robisz! — Wysyczała Petunia przez zaciśnięte zęby. — Nie mogłaś zostać w tej cholernej szkole na wakacje? Albo na całe życie?
— Oołł… To słodkie co mówisz, ale nie przeżyłabym ani chwili dłużej bez… A kim jest twój boski przyjaciel?
— Nie. Twoja. Sprawa. Dziwolągu! —Petunia zaczęła się pluć. Ledwo udało mi się stłumić kolejne parsknięcie. 
— Kim ona jest? — Powiedział bez większego zainteresowania blondyn, który obejmował w tali podróbkę Monie.
— Nikim ważnym. — Petunia zrobiła się cała czerwona ze złości.
— Nieładnie tak się siostry wypierać. — Pogroziłam jej palcem.
— Dlaczego nam nie powiedziałaś, że masz siostrę.
— Dla mnie już dawno zginęła. — Warknęła Petunia.
— Nie dosłyszałem imienia. — Zachęcił mnie brązowooki.
— Jestem Lily.
Petunia z oburzenia otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Wyglądała jak ryba, która nie może oddychać. Przecież nie często ma okazję pochwalić się swoją młodszą siostrą.
— Idealne imię, dla idealnej kobiety. — Petunia, która ciągle siedziała na żwirze, walnęła pięścią w ziemię.
— Złotko, co się stało? — Nawet głos miała dziwnie podobny do Monie. Tak samo słodki.
— Nic. Sprawdzałam, czy grunt jest dostatecznie twardy.
Nagle ktoś dźgnął mnie od tyłu, a ja podskoczyłam z piskiem do góry. Usłyszałam śmiech, który mógł należeć tylko do jednej osoby.
— Tęskniłaś?
— Każdego dnia, każdej nocy. — (Wersja angielska brzmi znacznie lepiej: All day, all night. Milka. :D)
Uderzyłam Kurta w klatę, a następnie go przytuliłam. Można było się spodziewać, że chłopak zacznie kręcić się ze mną wokół jego osi. Jak dobrze, że nic wcześniej nie jadłam.
— Za każdym razem jesteś coraz chudsza.
— Za to ty chociaż raz mógłbyś pójść na siłownię. — Oczywiście żartowałam. Miał równie twarde i umięśnione ciało jak Syriusz.
Posłał mi sójkę w bok.
— Zajęta? — W głosie Blake’a słychać było nutkę zawodu.
Zapomniałam, że kumple Petunii są tu dalej.
Posłałam chłopakowi promienny uśmiech.
— Niezainteresowana.
— Przed chwilą twierdziłaś, że jestem boski.
Wzruszyłam ramionami.
— Miewam swoje gorsze dni. Czasami mi się wydaje, że całowanie Pottera bywa fajne. — Petunia zrobiła pełną niedowierzania minę. — Chociaż nie, to jest fajne. — Dodałam po krótkim zastanowieniu i się wyszczerzyłam. Na samo wspomnienie jego nieziemskich ust robiło mi się słabo.
— Który by ciebie chciał? — W głosie Petunii słychać było kpinę.
— Zdziwiłabyś się, jakie ona ma powodzenie w Hogwarcie.
Z całej siły kopnęłam Kurta w łydkę, ale było już za późno. Zrobił to. Powiedział to, czego Petunia bała się najbardziej, a mianowicie tego, że ludzie dowiedzą się, że ma w rodzinie czarownicę. Co do mojej siostry, zrobiła pełną niedowierzania minę, które szybko przerodziło się w nienawiść i złość. Za to jej towarzysze byli najwyraźniej zaciekawieni.
— Gdzie? — Spytał blondyn.
Posłałam przyjacielowi minę typu: Sam się w to wpakowałeś. Nie licz na moją pomoc.
— Hogwart? Miałem na myśli Harvard!
— Jesteś za młoda na Harward. — Zauważył Blake, który zmierzył mnie wzrokiem.
— Nie słuchajcie go. Biedak znowu nawciągał się zapachu farb plakatowych.
— To nie prawda!
Znowu go kopnęłam.
— No dobra, ona ma rację. Najbardziej lubię kolor żółty. Jest taki… słoneczny. W sumie niebieski też jest spoko. Kojarzy mi się z głębią morza. Różowy jest zdecydowanie za słodki.
Parsknęłam.
— Petunio, mam wspaniałe wiadomości! Nie uwierzysz! Wiesz co się stało? Pamiętasz jak opowiadałam ci… Nie, przecież ty nigdy mnie nie słuchasz. Za tydzień przyjadą do mnie przyjaciółki ze szkoły! Fajnie, prawda?
Reakcja była następująca: jej twarz zrobiła się blada, później przybrała kolor dojrzałej wiśni, a na koniec lekko pozieleniała. Emocje: najpierw niedowierzanie, które przeszło w strach, by na sam koniec stało się rozpaczą.
— Idziemy! — Rzuciła moja siostra, a jej paczka poszła za nią do domu.
— Quin? Quin przyjedzie? — Kurt zrobił pełną niedowierzania minę. W jego oczach zapaliły się płomienie, które normalnie wzięłabym za przejaw jego uczucia do Szpilki. Na jego nieszczęście znałam go od zawsze by wiedzieć, że w jego głowie zawitał jakiś głupi pomysł.
— Cieszysz się?
— E…
— Kurt? Co jej zrobiłeś dupku!?
— Doszliśmy do wniosku, jakiś miesiąc temu, to była nasza wspólna decyzja…
— ZERWAŁEŚ Z DZIEWCZYNĄ PRZEZ LIST?!
— Ruda, proszę, nie krzycz!
— Nie podnoś na mnie głosu!
— Ale to przecież…
— Lepiej żebyś miał dobry powód, bo tak łatwo ci nie wybaczę!
Kurt przewrócił oczami.
— Oboje uznaliśmy, że to bez sensu. Związek na odległość to nie dla nas. Chodzi o to, że… — Kurt przerwał na chwilę zastanawiając się na czymś. — Nigdy nie będę czarodziejem. Żyję w normalnym świecie bez latających mioteł, czy eliksirów, które powodują wzrost włosów. Ona przez prawie cały czas jest tam, w Hogwarcie. Dwa miesiące w roku na randki to nie za wiele, bynajmniej dla mnie. Niewinem jak z tobą.
— Taa… Też wiem coś na ten temat. Dlatego zerwałam z Lucasem, tylko z tą różnicą, że on wyruszył w trasę koncertową na dwa lata.
— Chodziłaś z nim? — Kurt zrobił wielkie oczy.
— Nie zmieniaj tematu.
— Quin jest podobnego zdania. Stwierdziła, że jeżeli będziemy mieli być razem, to równie dobrze może to się stać jak skończy szkołę.
— I ta mała gnida mi nic nie powiedziała!
Kurtowi najwyraźniej ulżyło, bo nagle uśmiechnął się szeroko.
— Mam dla ciebie bojowe zadanie!
— Co?
— Rozbieraj się.
— Co?! Lily, myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.
Przewróciłam oczami.
— Nie do rosołu, głuptasie! Bluzkę ściągaj!
— Co?
— Z kim ja żyję… — Pokręciłam głową.
Złapałam za wiadro z czystą wodą i wylałam na przyjaciela.
— RUDA! Odbiło ci?!
— Teraz już musisz się rozebrać. ^^
Kurt przewrócił oczami i ściągną koszulkę, a tam sześciopak. Z trudem powstrzymałam się żeby nie zagwizdać. Musiałam zrobić rozmarzoną minę, bo chłopak zaczął głośno rechotać.
— Lily… Ruda… Ziemia do Any! Ślinisz się!
— Nieprawda! — Ukradkiem otarłam usta ręką i z przerażeniem stwierdziłam, że jest cała mokra. — To pot.
— Jasne…  Lily, masz coś we włosach… Wydaje mi się, że to pająk.
— Co?! AaaaaAaAAAaAa! — Zaczęłam biegać dookoła trzepiąc głową. — Zabierz go! Ratuj mnie! On chce mnie zabić! Czemu nic nie robisz? AaaaaAAAAAaaaa!
Kurt złapał mnie w tali i posadził na masce samochodu. Nie przestawałam panikować. Boże, a to podobnie Quin boi się pająków.
— Czekaj chwilę, bo się zaplątał…
— Chce mnie zabić! Dlaczego mnie nie ratujesz?!
Zachichotał.
— Chyba musimy użyć radykalnych środków.
— Co? Zdrajca!
Chciałam mu zwiać, ale nie zdążyłam. Głównie dlatego, że przytrzymywał mnie jedną ręką. Chłopak wylał na mnie wiadro pełne lodowatej wody i piany i wmasował w włosy płyn. A ja co? Piszczałam jak oszalała. On zrobił mi brodę mikołaja z piany! Tak się bawimy? Zrobiłam mu cycki.
Zaczęła się wojna. Kurt przygniótł mnie do maski samochodu, a ja wyjrzałam zza jego ramienia i powiedziałam:
— O, cześć Quin!
Kurt zesztywniał i odwrócił się, rozluźniając przy tym uścisk na moich nadgarstkach, a ja zrzuciłam go z auta. Chłopak jęknął, a ja zaskoczyłam z samochodu i pobiegłam po węża ogrodowego. Ha! I kto jest teraz górą?! Odkręciłam wodę, a z rury trysnął duży strumień. Niewiele myśląc podbiegłam z nim do przyjaciela, który ciągle leżał na żwirze. Siadłam na nim okrakiem i zaczęłam polewać go wodą. Po chwili wpadłam na genialny pomysł: włożyłam sobie węża do ust i zaczęłam tarmosić mu włosy. Złapałam z samochodu resztki piany i wtarłam we włosy chłopaka.
— W końcu się umyjesz. Strasznie śmierdziałeś.
— Zabawne, bo to właśnie tobie potrzebny jest prysznic.
Kurt jednym ruchem zrzucił mnie z siebie i spróbował mnie obezwładnić. Szybko podniosłam się z ziemi i zaczęłam uciekać. Wąż wypadł mi z ust. Nie zrobiłam jednak kroku, bo Kurt złapał mnie za nogę, a ja runęłam jak długa na ziemię. Oczywiście zdarłam przy tym sobie kolano, na którym miałam bliznę po pamiętnych wydarzeniach. Kurt przygniótł mnie całym swoim ciałem.
— Dusisz mnie.
— Przeżyjesz.
Mimowolnie parsknęłam.
Chłopak próbował złapać węża, ale ten był za daleko. Posłał mi spojrzenie: I tak mi nie uciekniesz.
Tak ci się tylko wydaje.
Kopnąć go w jaja, czy nie? No dobra, nie będę wredna. Kogo ja chcę oszukać, przecież taka właśnie jestem!
Chłopak zsunął się ze mnie, a ja zwęszyłam okazję i dałam drapaka.  Nie długo było mi dane cieszyć się wolnością, bo poczułam zimny strumień na plecach.
— Ty wieśniaku! Ogarnij się!
— Idź daj kurom jeść!
— Paź owce!
— Nażryj się bananów!
Za naszymi plecami rozległ się donośny chichot. Oboje zamarliśmy w jednej pozycji. Wąż, który był w ręce Kurta, znajdował się nad moją głową. Sącząca się z niego woda utworzyła na mojej głowie niewielką fontannę.
— Jak dzieci. — Olivia Evans pokręciła głową. — Dobrze się czujecie?
Popatrzyłam na Kurta, który spojrzał na mnie.
— Nie. — Stwierdziliśmy jednomyślnie, na co Kurt szturchnął mnie w żebra. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym mu się oddała z tą różnicą, ze walnęłam go w rękę, a mały wodospad nad moją głową znikł.
Mama rzuciła nam dwa ręczniki, które złapaliśmy w locie.
— Obiad za pięć minut i radzę wam nie narobić w domu śladów. Nasza sprzątaczka dostaje już szału… — Mama pokręciła głową i zniknęła w drzwiach domu.
Zakręciłam wodę, tak na wszelki wypadek, aby Kurtowi nie wpadł jakiś głupi pomysł do głowy. Zaczęło się wielkie wycieranie.
Nagle Kurt zrobił wielkie oczy.
— Miałaś chłopaka?! Chodziłaś z Lucasem?!
— Nie ma co, szybki jesteś.
— KUUUURT!!! Ty wieśniaku! Wracaj do domu!!! — Zza płotu rozległ się krzyk matki chłopaka. Kurt zbladł.
— Miałem posprzątać pokój… Jest cały w farbach akwarelowych i zniszczyłem przy okazji mamy ukochaną książkę… Wpadła w szał. — Chłopak głośno przełknął ślinę, a ja parsknęłam.
— Potrzebujesz specjalnego zaproszenia?! Poczekaj, bo krasnoludki ci je przyniosą! Jeżeli za pięć sekund nie posprzątasz tego burdelu, to nie ręczę za siebie!!!
— Nie mogłabyś…
— Przecież wiesz, że nie wolno używać mi czarów poza szkołą. Idź już.
— Przyjdę później! — Krzyknął Kurt przeskakując przez ogrodzenie. Zapewne stwierdził, że tak będzie szybciej.
Rozległ się głośny plusk i jęk chłopaka.
— Cholera! Zawsze zapominam o tej durnej sadzawce!
Zachichotałam. Dokończyłam wycierać włosy i ruszyłam w kierunku drzwi.
Kiedy weszłam do kuchni, okazało się, że mama ma drobny problem z obiadem (jakaś potrawka z mięsa i kartofli). Wszędzie pachniało, a raczej śmierdziało spalonym mięsem. W powietrzu unosił się biały dym.
— To może zamówimy pizze? Albo pójdziemy zjeść na miasto?
— Wykluczone! To twój pierwszy dzień po powrocie ze szkoły i chcę, aby dzisiejszy obiad był czymś w rodzaju imprezy powitalnej.
— To może zróbmy lepiej taką kolację, gdzie głównym przysmakiem będą lody?
Mama rzuciła mi groźne spojrzenie, którego sama bym się nie powstydziła.
 — Dobra… To ja pójdę i przebiorę się. — A ciszej dodałam. — Z pewnością zdążę się jeszcze rozpakować i zdrzemnąć.
Na swoje nieszczęście nie powiedziałam tego dostatecznie cicho, bo mama rzuciła we mnie  ścierką, którą zręcznie ominęłam i zwiałam do swojego pokoju. Po drodze nie spotkałam Petunii ani jej przyjaciół, za co dziękowałam bogu.
Pierwsze co zrobiłam to weszłam do łazienki i wzięłam szybki, czyli półgodzinny prysznic. Musiałam zmyć to cholerstwo, czyli pozostałości z piany i płynu do mycia z moich włosów.
Gorąca woda ściekająca po moich plecach przyprawiała mnie o lekkie, aczkolwiek przyjemne dreszcze. Złapałam za szampon i wylałam sobie sporą zawartość na rękę, którą następnie starannie wmalowałam w głowę.
Przez szum wody usłyszałam trzaśnięcie drzwi. Pokręciłam głową. Kurt z pewnością dał drapaka i teraz wyleguje się na moim łóżku. Co za człowiek.
Jednak nie byłam tego taka do końca pewna. Czułam niepokój, co zdarzało mi się rzadko we własnym domu. Wiedziałam, że w pokoju nie ma żadnych Śmierciożerców, a tym bardziej Limone’a. Bo niby jak umarły może powstać z martwych?
Szybko opłuknęłam pianę z włosów, zakręciłam kurek i wyszłam z kabiny. Wytarłam włosy ręcznikiem, a następnie dokładnie je rozczesałam. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że sięgały już do połowy moich pośladek. Jak nic czeka mnie wizyta u fryzjera.
Rozejrzałam się po zaparowanym pomieszczeniu. Z przerażeniem stwierdziłam, że zapomniałam wziąć ubrań na zmianę. Przez chwilę rozważałam założenie wcześniejszych ubrań, ale okazało się, że są tak bardzo niezdatne do użytkowania, że w żaden sposób nie dały się założyć.
Zostało mi tylko jedno.
Owinęłam się szczelnie kremowym ręcznikiem i wyszłam z łazienki. Moją twarz i ciało owiał chłody powiew powietrza.
 Normalnie bym się nie krępowała chodzić po swoim pokoju w samym ręczniku, w dodatku przy Kurcie… Problem polegał na tym, że to nie on stał pod drzwiami łazienki.
— Co ty tutaj robisz? — Z trudem wykrztusiłam patrząc się w brązowe oczy Blake’a.
— Nic. Chciałem z tobą tylko porozmawiać.
— I to jest powód, aby nachodzić mnie w moim własnym pokoju, kiedy jestem naga? Nie ma co, idealny moment sobie wybrałeś na pogaduchy.
Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, a następnie podszedł do mnie. Odruchowo cofnęłam się do tyłu. Pech chciał, że wpadłam na ścianę. Blake stał zaledwie stopę ode mnie.
— Masz chłopaka?
— Szybki jesteś. Nie tracisz czasu.
— A więc?
— Już ci mówiłam, nie jestem tobą zainteresowana.
— Zmienisz zdanie, jak cię pocałuję.
— Zmienisz zdanie jak ci przywalę.
Zbliżył swoją twarz do mnie i obnażył wszystkie swoje zęby. Z bliska nie wydawały się już takie krzywe. Mimowolnie cofnęłam głowę, aż dotknęła ściany.
— Co robisz? — W jego oczach płonęły złośliwe iskierki. Białe zęby zalśniły w blasku światła dziennego.
Blake wyszczerzył się na widok mojej przerażonej miny.
— Spokojnie, nie gryzę, a nawet jeśli, to obiecuję, że będzie ci się podobać.
— Spokojnie, nie kopię, ale dla takich pajaców robię wyjątek. Obiecuję, będzie bolało.
Szeroki uśmiech nie znikał z jego twarzy. Już nie wydawała mi się taka przystojna.
— Masz cięty język. Do tego jesteś piękna. Tego właśnie brak twojej siostrze. Pazura.
— To co mówisz jest piękne. Może dokończysz za drzwiami?
— Jeżeli pójdziesz ze mną, to czemu nie.
Zarozumialec. Debil. Głupek. Kretyn. Wiadomo, mózg nie chodzi w parze z urodą. Szkoda.
— Świetny pomysł. To idź za drzwi, a ja się ubiorę.
— Możesz przebierać się przy mnie. Nie krępuj się. Czuj się ja u siebie w domu. — Blake wyszczerzył się, a ja po raz kolejny pożałowałam, że w świecie mugoli nie wolno używać mi magii.
— Czego ode mnie chcesz?
— Cóż, jako rozgrywający drużyny football’owej moim zadaniem, nie! Moim obowiązkiem jest…
— Zaliczenie wszystkich dziewczyn z ładnym tyłkiem w mieście? — Wcięłam mu się w zdanie.  Oparłam dłonie na biodrach.— Muszę cię zawieść. Nie umieścisz mnie na swojej pokaźnej liście idiotek, które liczyły na to, że wasz związek potrwa dłużej niż jedną noc.
— Nie chciałem tego w ten sposób ująć, ale mniej więcej o to chodzi. — Wzruszył ramionami. — Jestem zbyt ładny, żeby wiązać się tylko z jedną kobietą. — Chłopak posłał mi olśniewający uśmiech. Musiałam zacisnąć rękę w pięść, aby moja dłoń nie wylądowała na jego policzku.
—Powiem ci coś, czego z pewnością nie usłyszałeś od żadnej dziewczyny.
— Za późno. Każda mi już mówiła, że jestem zabójczo przystojny.
Mimowolnie przewróciłam oczami. Ten facet ma większe ego niż Syriusz! Czy to możliwe? Nie… Łapy nikt nigdy nie przebije. Nawet Blake.
— Słonko, chodziło mi raczej o coś innego.
— O co?
— Jesteś żałosny.
Z całej siły odepchnęłam go od siebie. Chłopak zrobił zdezorientowaną minę.
— Mam pomóc ci wyjść, czy sam trafisz do drzwi? — Ton mojego głosu nie sprawiał wątpliwości, był ostry i nieznoszący sprzeciwu.
Blake stał już w progu drzwi.
— Zawsze dostaję to co chcę. Jeszcze się przekonasz! Za kilka dni będziesz błagała mnie, abym… — Nie było mu dane dokończyć, gdyż z całej siły zatrzasnęłam drzwi przed jego nosem. Z drugiej strony rozległ się cichy jęk. W tej samej chwili przez oszklone drzwi wleciała ciemno upierzona sowa. Wyglądała na całkowicie wyczerpaną. Odwiązawszy list od jej nóżki,  pomogłam jej wejść do klatki mojej śnieżnej sowy Sami, która łaskawie zrobiła jej miejsce.

Lily,
Mamy mały problem. Mama nie chce mnie puścić na całe wakacje do ciebie. Twierdzi, że nie widziała mnie całe dziesięć miesięcy i musi się teraz mną nacieszyć. Odbiło jej. Nie chciała mi także pozwolić na wyjazd do Brazylii, ale jakoś udało mi się ją przekonać. Mam dla ciebie (i Jul) pewną propozycję. Co na to, aby w następny poniedziałek przyjechać do ciebie na dwa tygodnie, tydzień spędzić u Jul, później wyjazd na Mistrzostwa Świata w Quiddich’u i dwa tygodnie u mnie? Myślę, że to dobre rozwiązanie. Z niecierpliwością czekam na twój list.
                                                                                        Quin.
PS. Zerwałam z Kurtem.
PPS. Nie wściekaj się, że ci wcześniej nie powiedziałam.
PPPS. Jul i Remus to już przeszłość.

— CO!?!? Oni?! A tak bardzo się starałam, żeby ta dwójka…
— Ruda, co się stało?! — Do pokoju wpadł zadyszany Kurt. — Dlaczego tak się wydzierasz? Ktoś cię napadł?
No tak, drzwi na balkon były otwarte, a ten dureń z pewnością tylko czekał na okazję, żeby uciec od porządków.
— Trzeba było przyjść jakieś dziesięć minut temu, kiedy był tu Blake.
— I oglądał cię w tym stanie? Pozwoliłaś mu na to?
Złapałam za książkę, która leżała na moim biurku i z całej siły cisnęłam tomiskiem w przyjaciela. Chybiłam o cal. Cholera.
— Odbiło ci? Chciałaś oszpecić to piękne ciało?
— Raczej jego brak. Hej! Miałeś sprzątać! Wynocha!
— Ale Lily…
— Już cię tu nie ma.
— A nie potrzebujesz…
— SIO!
Kurt zwiesił głowę i wyszedł na balkon. Już miałam się odwrócić i odpowiedzieć na list Szpilki, kiedy głowa przyjaciela pojawiła się powrotem w drzwiach.
— A może umyć ci plecki?
W mojej ręce znalazła się pierwsza rzecz, jaka wpadła mi w rękę, czyli obcinacz do paznokci,  którym rzuciłam w chłopaka. Jego głowa zniknęła, ale nawet kiedy przechodził przez drzewo, które „łączyło” nasze pokoje, słychać było jego donośny śmiech.
Pośpiesznie odpisałam Quin, moje zgadzam się i przywiązałam list do nóżki Sami, która dumnie pohukując wyleciała z pomieszczenia.
Szybko ubrałam się w zwiewną sukienkę w kwiatki i japonki, złapałam książkę, którą przywiozłam z Hogwartu: Skutki i konsekwencje nielegalnego eksperymentowania z magią w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku i wyszłam ze swojego królestwa, kierując się do ogrodu.
Kiedy zeszłam po spiralnych schodach do salonu zobaczyłam mamę ze słuchawką przy uchu.
— Tak, dwie średnie wegetariańskie pizze, jedną dużą grecką i jedną dużą peperoni.
Mimowolnie zachichotałam.
Porwałam z kuchni paczkę serowych chipsów, w Hogwarcie nie mamy takich atrakcji,  poszłam do ogródka i usiadłam, a raczej położyłam się na okrągłej, mięciutkiej huśtawce, której srebrne łańcuchy przyozdobione były zielonymi liśćmi i przyczepione były do grubej beli w altance.
Uwielbiam wiele rzeczy: Hogwart, książki, mój pokój, przyjaciół, ale i tak na szczycie (czyli na jakimś dziesiątym miejscu) tej listy pojawi się mój ogród.
Na środku był ogromny basen, do którego można było skakać z trzymetrowego wzniesienia, takiej jakby jaskini, gdzie wewnątrz było jacuzzi. Wokół basenu wysypany był brązowy żwirek i stała kolejna bąbelkowa wanna. Po wysokim, drewnianym płocie pięły się kolorowe kwiatki kwitnące przez całe lato.  Przy ogrodzeniu rosły przeróżne rośliny: od piwonii, orchidei, róż i hiacynt, poprzez lilie, bratki, i inne drobne kwiatki, których nie znałam nazw. Na lewo od basenu było oczko wodne i dużo wolnej przestrzeni — to właśnie tam rodzice robą w lecie grilla i zapraszają na niego państwa Sweets. Należy także dodać, że w dzikim nieładzie porozrzucane były po placu drzewa, głównie orzechy, jabłonie i kilka sosen.
Oczywiście większość czasu spędzałam z Kurtem w basenie, ale i tak najbardziej ubiłam altankę. Była to taka moja mała świątynia, w której mogłam przestać myśleć i zagłębić się w książkach, przenosząc się do świata pełnego wyobraźni.
Otworzyłam tomisko i zagłębiłam się w lekturze. Pierwszy rozdział poświęcony był (o ironio!) nielegalnym animagom. Na kilku zdjęciach ukazane było, jak pewien czarodziej próbuje przemienić się w ważkę. Z jego pleców wyrosła para wielkich skrzydeł, a na twarzy pojawiła się para wyłupiastych oczu. Widok niezbyt przyjemny. Jednak najbardziej przeraził mnie widok bólu na twarzy nieszczęśnika.
Patrząc wstecz przez pryzmat lat uświadomiłam sobie, jaka byłam lekkomyślna, że stałam się animagiem. Nie zdawałam sobie sprawy, że mogło pójść coś nie tak. A gdyby tak…
Przerzuciłam kartki do następnego rozdziału: Tworzenie nowych eliksirów: zguba czy chwała dla twórcy?
No! Coś dla mnie!
— Co czytasz? — Podniosłam głowę znad lektury.
— Prześladujesz mnie, czy co?
Blake wyszczerzył się.
— Nie moja wina, że pojawiasz się tam, gdzie jestem ja. Poza tym, nie mogę przejść obojętnie obok tak pięknej kobiety.
— Chyba jasno dałam ci do zrozumienia, że nie chcę z tobą rozmawiać.
— A ty nadal swoje. Lily, kiedy zrozumiesz, że działasz na mnie jak narkotyk?
— Idź sobie. — Rzuciłam i wróciłam do czytania.
— Zaprzyjaźnimy się?
Nieudało mi się powstrzymać i wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
— Z czego się śmiejecie?
Do altanki wszedł ów blondyn.
— Stary, kompletnie nie rozumiem tych kobiet. Im bardziej mi na nich zależy, tym bardziej mnie odtrącają.
— To ty kiedykolwiek o kogoś względy zabiegałeś? — Udało mi się wykrztusić, pomiędzy kolejnym atakiem śmiechu.
— Powinnaś się czuć zaszczycona.
Posłałam Blake’owi mordercze spojrzenie, czym chłopka w ogóle się nie przejął. Jedynie oparł się o najbliższą ściankę.
Blondyn odchrząknął.
— Blake, zbieramy się. Poza tym, Petunia cię szuka.
— Co już? Tak bardzo ci się śpieszy, Richard?
— On ma rację, musisz już iść. Miłego dnia. — Powiedziałam kokieteryjnie. Z trudem udało mi się powstrzymać wybuch śmiechu, na widok miny Blake’a.
Brązowooki podszedł do Richarda i poklepał go po ramieniu.
— Stary, jak ja lubię takie laski.
Po tych słowach obaj opuścili altankę, a ja w końcu mogłam wrócić do przerwanej czynności.
Usłyszałam, że ktoś wchodzi.
No nie! To znowu on!
— Zapomniałeś mózgu? Z przykrością muszę stwierdzić, że tutaj go nie zgubiłeś. Poszukaj go najlepiej na wysypisku. Albo w rzece. Z pewnością tam się zapodział.
Ktoś głośno wciągnął powietrze. Podniosłam głowę. Jakieś pięć stóp ode mnie stała wściekła Petunia.
— Czego chcesz? — Warknęłam. Jak to się dzieje, że tylko kiedy ją widzę, od razu robię się wściekła?
— Odwal się od Blake’a!
Musiałam kilkakrotnie powtórzyć sobie w głowie tą wypowiedź, by dotarł do mnie sens tych słów. Kiedy to się stało, byłam taka zła, że wstałam z huśtawki i podeszłam do siostry, która automatycznie zrobiła kilka kroków w tył.
— Co proszę? — Zamrugałam.
— Wara od niego! On jest mój!
— Gdybyś nie była aż tak tępa, to zauważyłabyś, że taki debil jest ostatnią osobą, jakiej mi teraz potrzeba, więc zanim zaczniesz mnie osądzać to…
— Widziałam jak się ślinisz na jego widok!!! — Petunia zrobiła się cała czerwona ze złości na twarzy. 
— Naucz się patrzeć! Nie widzisz, że ten dureń chciał mnie uwieść?!
— Nie. Nazywaj. Go. W. Ten. Sposób.
— Masz rację. Jest wiele innych określeń, które do niego pasują.
— Nigdy nie spojrzałby na takie bezguście, paskudztwo i dziwaka jak ty! On woli ludzi z klasą, normalnych, kapitanki zespołów cheerliderek, osoby takie jak ja!
— Nawet gdyby mi się podobał, to nie zadawałabym się z takim mugolem jak on! — Przestałam panować nad sobą. Stałam na przeciwko siostry z rękoma opartymi na biodrach i pochylałam się w jej kierunku. Już dawno nie byłam tak wściekła. Wiedziałam, że muszę się uspokoić, bo może się to źle skończyć. Spróbowałam uspokoić oddech, ale nie udało mi się. — Blake nie jest w moim typie i nie chcę mieć z nim nic wspólnego!
— Słyszałam jak z nim flirtowałaś! Nie ukrywaj! Lecisz na niego! W szkole dla wariatów nikt cię nie chcę i pchasz się do mojego świata! Nie należysz tutaj! Nikt cię nie chce! Blake też! On pragnie tylko mnie! I nikogo innego!
Nie powiedziałam nic. Patrzyłam się tylko na nią morderczym spojrzeniem. Odwzajemniła mi się tym samym. Obie piorunowałyśmy się wzrokiem, a w altance powietrze nagle zgęstniało. Można było je wręcz kroić nożem. Kierowałam na nią cały gniew, jaki do niej żywiłam. Wszystkie złe emocje, które mnie wypełniały. Bombardowałam ją wszystkim co mnie wkurzało. Ona tak samo. Próbowała przybrać złą minę do tej gry. Nie była w tym tak dobra jak ja. Nie potrafiła się skupić tylko na złości: na jej twarzy malował się także cień strachu.
— Przywieźli pizze. — Rzuciła śpiewnym głosem mama, nieświadoma tego, co się działo kilka minut temu. — Coś się stało?
— Właśnie tłumaczyłam Petunii, że… Zresztą nieważne. Zjem w swoim pokoju.

Siedziałam w fotelu bujanym na balkonie otulona ciepłym, wełnianym kocem. Miałam dreszcze, których nie wiem co było przyczyną: ból, żal, smutek, a może zimno… Na uszach spoczywały słuchawki walkmana, z którego cicho płynęła smutna piosenka. Śpiewałam kolejne wersy utworu wyprzedzając wokalistę o kilka setnych sekundy.
Zerknęłam na zegarek. 3.39. Nie przejęłam się tym. Po raz kolejny spojrzałam w gwiazdy, w które jeszcze tak niedawno patrzyliśmy razem. Po moich policzkach spływały gęste łzy.
— Wybacz, proszę wróć. Dalej cię kocham. — Szepnęłam.
Mój ledwo słyszalny głos brzmiał w moich uszach niczym krzyk.
Tak bardzo pragnęłam, by Lucas był teraz przy mnie. Marzyłam o tym, aby jeszcze raz przytulił mnie do swojego umięśnionego torsu, pocałował tak, aby świat przestał istnieć na kilka długich minut i wyszeptał, że mnie ciągle kocha. Czekałam na jakiś znak, że się pojawił, jednak takiego się nie stało.
Przez ostatnie dni chodziłam z przylepiony uśmiechem do twarzy i udawałam, że wszystko jest jak dawniej. W duchu powtarzałam sobie: jest w porządku, dasz radę, życie jest piękne…
Mój świat legł w gruzach i nic, ani nikt nie mógł go naprawić. Jedynie jego powrót.
Nigdy nie wróci. Nie po tym, jak go zraniłam.
Zerwałam słuchawki z uszu i z całej siły cisnęłam nimi o podłogę. Rozleciały się na wiele kawałków, tak jak moje serce. Było zniszczone. Niezdatne do używania.
Uklękłam przy zniszczonym urządzeniu i spróbowałam je poskładać.
Bezskutecznie. Wszędzie śmieci, bezwartościowe rzeczy, które nie miały dla mnie żadnego znaczenia.
Czas zatrzymał się, wciąż tamte dni, przed oczami mam… Pragnęłam wyrzucić go z pamięci, te cudowne chwile, które razem spędziliśmy. Nie potrafiłam. Byłam za słaba. Za bardzo go kochałam.
— Wróć! — Jęknęłam. Przez gęste łzy nic widziałam. — Proszę, jesteś dla mnie wszystkim.
Nie ma go. Nie słyszy mnie.
Skuliłam się na podłodze i zaczęłam głośno łkać. W ustach czułam słony smak łez. Z trudem łapałam kolejne oddechy. Czułam, że każdy następny może być ostatnim. Zdrętwiały mi nogi. Zimno zaczęło przenikać do moich kości. Nie przeszkadzało mi to. W ogóle nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopóki ktoś mnie nie przykrył kocem.
Kurt.
Chłopak, oparłszy się o szklaną ścianę, usiadł na posadzce i posadził mnie sobie na kolanach. Wiedziałam, że drżę, ale nie myślałam, że aż tak. Kurt przytulił mnie do siebie, bujał się lekko w przód i w tył i powtarzał, że wszystko będzie dobrze.
Poczułam, że niewielkie fragmenty mojego świata zaczynają się układać. Miałam przyjaciół, miałam Kurta, który zawsze był przy mnie. I dziewczyny. Jul i Quin, które spotkam za kilka dni. Ale czy przyjaciele mogą sprawić, że wszystkie puzzle wrócą na swoje miejsce? Czy zapełnią ten brak czegoś, co zostało mi odebrane? Czy ich miłość wystarczy, aby rana zagoiła się na zawsze?
Nie znałam odpowiedzi na te pytania. Nie byłam w stanie ich poznać. Jeszcze nie teraz. Może w przyszłości. Za kilka dni. Lub tygodni.
Ręce, które oparłam na piersi Kurta wyplątałam w koca i odnalazłam nimi dłonie przyjaciela, które lekko ścisnęłam. Odwzajemnił ten gest. Wystarczyło, abym poczuła, że nie jestem, a raczej nigdy nie byłam sama. Uniosłam głowę do góry, a moje oczy napotkały jego. Były zmartwione, ale jakby… Sama nie wiem. Jakby nadzieja zagościła w jego sercu.
Kąciki moich ust wygięły się ku górze w szczerym uśmiechu pierwszym od ostatnich dwóch tygodni. To mu wystarczyło. Wiedział, że jestem w stanie walczyć ze wszystkim i zrobię wszystko, aby nie powrócić do stanu sprzed roku. Oczy mu pojaśniały, a następnie przytulił mnie. Nie tak jak wcześniej: opiekuńczo, teraz jakby chciał mi dodać przez ten zwykły gest otuchy.
— Nie strasz mnie więcej, dobrze? Obiecujesz?
W jego głosie słychać było strach i troskę, które jakby chciały powiedzieć: Zawsze będę przy tobie i cokolwiek zrobisz nie odwrócę się od ciebie. Nawet jeśli nie zostanie ci nikt, ja i tak będę przy tobie. Wiedziałam, że to prawda. Nie zdarzyło się jeszcze nigdy, aby Kurt rzucił słowa na wiatr. To także nie był taki przypadek.
Był dla mnie kimś więcej niż przyjacielem, więcej niż bratem. Był moją bratnią duszą i rozumieliśmy się bez słów. Więź, która nas łączyła, była niczym niewidzialna nić, której nikt i nic nie jest w stanie zniszczyć. Nasza przyjaźń po prostu była wieczna. Czasami miałam go dość i wiele razy wyganiałam go ze swojego pokoju krzycząc, że go nienawidzę i nie chcę go znać. Wtedy wychodził i nie pojawiał się przez kilka godzin, dopóki go nie przeprosiłam. Jednak częściej zdarzało się tak, że po prostu podchodził do mnie i mnie przytulał, dopóki atak furii całkowicie nie zniknął. Za każdym razem do mnie wracał, przychodził, kiedy miałam gorszy dzień. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się tak, że ktoś nas rozdzielił, nawet, jeśli na mojej czy jego drodze pojawiła się druga osoba.
To właśnie Kurt wiedział o mnie absolutnie wszystko. Potrafił rozszyfrować mnie jak nikt inny. Wiele razy byłam na niego zła za to, że nie mogę niczego przed nim ukryć, ale z czasem doszłam do wniosku, że to dobrze, iż mam obok siebie taką osobę, z którą mogę podzielić się absolutnie wszystkim i być pewną, że mnie nie wyśmieje, a doradzi i postara się, aby pomóc mi rozwiązać problem. On miał ze mną tak samo. Kiedy chciał zataić przede mną jakiś fakt, zawsze wiedziałam, że kłamie, a próbował to robić setki razy, chociaż wiedział, ze nie ukryje przede mną absolutnie niczego. Było to wkurzające, ale właśnie taka jest nasza przyjaźń: skaczemy sobie do gardeł, ale kiedy jedno z nas jest w fatalnym stanie — zazwyczaj bywam to ja — drugie przybiega, nie ważne czy to środek nocy, deszcz, upał czy burza i zrobi wszystko, aby świat znowu nabrał kolorów.
Czasem jest to nużące, nasza więź, ale muszę podziękować bogu, że mam kogoś takiego jak on.
— Obiecuję.
Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Przytuliłam głowę do ramienia przyjaciela, który delikatnie zmierzwił mi włosy.
— Spójrz, słońce wstaje.
Poderwałam głowę do góry. Rzeczywiście, niebo mieniło się w pięknych pomarańczowych barwach.
— Muszę już iść.
— Nie, proszę, zostań.
— Wiesz jak mama zareaguje, gdy zobaczy moje puste łóżko?
— Jestem pewna, że zostawiłeś na biurku list.
Nie odpowiedział, tylko się uśmiechnął.
Wtuliłam się w jego klatkę piersiową i w końcu zaczął ogarniać mnie sen. Dopiero teraz zrozumiałam, że jestem wykończona. Kolejna nieprzespana noc.

Ostatni raz ścisnęłam dłoń Kurta, ostatni raz zaciągnęłam się jego perfumami, ostatni raz poczułam, iż zaplata sobie moje włosy wokół swojego palca i usnęłam.