niedziela, 29 grudnia 2013

38. Cześć. I nie zapomnij o uśmiechu.

Hej!
Jak zwykle wyszło jak wyszło. Chciałam wyrobić się z rozdziałem przed świętami, a tu minął już od nich prawie tydzień. No, ale lepiej późno niż wcale. :D
Kończąc go dzisiaj pisać sobie pomyślałam: kurcze będzie strasznie krótki, jakieś 7 czy 8 stron. Patrzę po napisani: ponad 20. o.O Nawet nie wiem jak to możliwe, że tyle tego wyszło.
No, ale cóż...
Jako że spóźniłam się z życzeniami świątecznymi to złoże chociaż te noworoczne: A więc: aby 14 był lepszy od 13. :)
Miłego czytania. :)
Milka =)
PS: Dodaję rozdział prosto spod pióra, więc przepraszam za błędy, które się pojawią. Obiecuję, że je skoryguję!
******************

Wychowałam się w świecie bajek, gdzie praktycznie każda jedna kończyła się tekstem typu: ‘… i żyli długo i szczęśliwie’. Książę odnalazł Kopciuszka dzięki zgubionemu pantofelkowi, Mulan uratowała całe Chiny, Arielka spełniła swoje największe marzenie i stała się człowiekiem, a Bella w ostatniej chwili zrozumiała, że kocha Bestię i tym samym go uratowała. W tych opowiadaniach ciągle powtarzał się jeden schemat: na początku wszystko było dobrze, następnie niespodziewane zdarzenie przewracało życie głównego bohatera o sto osiemdziesiąt stopni, pojawiał się ten ‘zły’, a na koniec dobro zwyciężało.
Tylko dlaczego takie rzeczy nie zdarzają się w prawdziwym życiu?
 Kolorowe sny, marzenia, które zawsze się spełniają, łąki pełne malowniczych kwiatów ( Nigdy w życiu takiej jeszcze nie spotkałam), gra świateł oraz muzyka pasująca do odpowiedniej sytuacji rzadko kiedy zdarzają się w prawdziwym świecie pełnym brutalnych pobić, morderstw oraz nieszczęśliwej miłości i trudnego życia, jakie prowadzą dzisiejsze nastolatki.
W świecie fantazji każda, nawet najdrobniejsza rzecz czy pragnienie spełniają się. Moje pytanie brzmi: Więc dlaczego moje marzenia nigdy nie ulegają realizacji?
Od ponad pół roku planowałyśmy wspólny wypad do Brazylii na Turniej Mistrzostw Świata w Quidditch’u, a przez jedną krótką wymianę zdań cały plan szlag trafił. Boże! Czy moja kochana babcia nie mogła wymyśleć sobie innego terminu na przyjazd do Wielkiej Brytanii, tylko w przeddzień tego szczególnego wydarzenia? Bo przecież nie zawsze ma się okazję obejrzeć tak zacne zmagania sportowe i to z loży honorowej? I to w gronie najlepszych przyjaciół? Huncwotów tutaj nie wliczam.
— Dziewczyny, to sytuacja najwyższej wagi państwowej! Nie mogę jechać! — Zrobiłam dramatyczną pauzę. —  Jakieś pomysły?
— Może poprosimy o zmianę terminu? — Strzeliła Jul palcami w nagłym olśnieniu.
Spróbowałam puścić jej uwagę mimo uszu, ale niestety nie powstrzymałam się od śmiechu.
— Jak myślicie, czy w loży honorowej poznam jakiegoś przystojniaka?           
Tym razem nie powstrzymałam się od komentarza.
— Jak chcesz go poderwać skoro znasz tylko angielski?
Quin podrapała się po głowie.
— Racja. Będziesz robić mi za tłumacza.
Przewróciłam oczami.
— Jak pojadę, to zapoznam cię z całą zgrają napalonych Brazylijczyków.
— A dlaczego niby masz nie jechać?
Gdyby nie to, że trzymałam tacę z lemoniadą i kubkami w rękach, to przejechałabym dłonią po twarzy.
— Quin, jesteś moją przyjaciółką, mądrzejszą z waszej dwójki, ale czasami myślisz wolniej od Jul.
— Dzięki. — Rzuciła uśmiechnięta Truśka, która ściągnęła sukienkę i rzuciła się na leżak, ubrana w sam stój — bardziej skąpego nawet ja nie posiadam w swojej wielkiej kolekcji, a uwierzcie mi, mam ich około trzydziestu — i wsunęła okulary na nos. — Ej! — Rzuciła, kiedy upiła łyk ze szklanki, którą porwała z tacy, którą trzymałam. — Czy ty mnie przypadkiem nie obraziłaś? — Upiła kolejny łyk. — Ty! Dobre to jest!
— Nie skarbie, nie śmiałabym.
Na twarzy Quin odmalował się spokój.
— Uff… Ulżyło mi.
Położyłam tacę na drewnianym stoliku. Wzięłam przykład z Jul i zrzuciłam z siebie szorty i położyłam się na leżaku obok Quin, która z błogim uśmiechem na twarzy zażywała kąpieli słonecznej. Jestem prawie w stu procentach pewna, że wygięte ku górze kąciki jej ust były spowodowane myślą o czymś innym, czyli o przystojniakach, których będzie mogła poznać.
Ta to się nigdy nie zmieni. W głowie ma tylko chłopaków, których po kilku dniach rzuca, a w jej sercu na wiek wieków pozostawał Syriusz. Niby nie, nie, ja go nie kocham, a za każdym razem kiedy go widzi, robi maślane oczka.
Wyraz jej twarzy nagle uległ zmianie: pojawił się wyraz determinacji zmieszany z nagłym olśnieniem oraz dumą. Zerwała się z krzesła do pozycji siedzącej i pstryknęłam palcami.
— Wiem! Jestem wspaniała! Wymyśliłam!
— Czy aby przypadkiem za wcześnie się nie przechwalasz?
— Właśnie! — Jul pomachała jej palcem przed nosem. — Kiedy tak mówisz twoje pomysły okazują się katastrofą.
Quin machnęła ręką.
— Nie tym razem. Ruda, — Popatrzyła na mnie z przebiegłością. — Wykorzystaj Jamesa.
Potrzebowałam chwili aby przyswoić sobie tą rewelację i kolejnej, aby przypomnieć sobie o moim ostatnim postanowieniu.
— Nie.
Truśka i Szpilka popatrzyły równocześnie na siebie.
— Nie? Dlaczego? — Jul prawie krzyczała.
— Bez obrazy Ruda, ale wcześniej nie miałaś żadnych oporów aby Rogacz pomagał ci w osiągnięciu swoich celów.
Przed oczami stanęła mi twarz Syriusza, który wyrzucał mi wszystkie przewinienia.
— To moje postanowienie noworoczne: nigdy więcej go nie wykorzystam.
Jul prychnęła.
— Nawet ja wiem, że rok się  jeszcze nie skończył.
— Gratuluję twojej bystrości. — Szpilka przeniosła wzrok na mnie. — Lily, najpierw mnie posłuchaj, dobra? — Chciałam zaprotestować, ale Quin nie dopuściła mnie do głosu. — Poproś Jamesa aby powiedział twojej mamie, że obiecał swoim rodzicom, że przedstawi im swoją dziewczynę.
— Niech zgadnę: tą dziewczyną będę ja.
Quin wzruszyła ramionami.
— Oczywiście Rogacz wyrazi pełną skruchę, że zabiera cię z domu i to w tak ważnym dla was okresie, ale przecież obietnica to obietnica i nie może zawieść swoich najbliższych. James postąpi jak na Huncwota, znaczy na gentelmana przystało i odstawi cię do domu na drugi dzień. Dziwnym trafem w tym czasie będą odbywać się mistrzostwa, a ty w ramach wdzięczności zabierzesz Pottera razem z nami. Dobre, prawda?
— Nie, wcale nie.
— No weź, Ruda! To twoja jedyna szansa!
Odwróciłam od niej wzrok.
— Jeżeli jedyna — Szepnęłam. — to wolę jej nie wykorzystać.
Dziewczyny zaniemówiły na dłuższą chwilę.
W końcu Jul zamaszystym ruchem ściągnęła okulary, usiadła na moim leżaku i złapała mnie za ręce.
— Lily, co się z tobą ostatnio dzieje? Przez ostatnie dni zachowujesz się jakbyś dostała patelnią w głowę i całkiem ci się w niej poprzewracało. Co ten cholerny Syriusz ci nagadał? Nie dość, że ścięłaś włosy…
— To jednak zauważyłyście?
Quin prychnęła.
— Jasne! I nawet ci w nich ładniej, ale nie mówiłam tego, bo byś już całkiem obrosła w piórka.
— Chyba pomyliłaś mnie z sobą.
Chyba uraziłam ją tą uwagą do żywego, bo blondynka zrobiła się cała czerwona na twarzy, a z uszu prawie buchał jej dym, jakby zjadła pieprzowe diabełki, lub wypiła eliksir na przeziębienia pani Pomfrey.
— Sugerujesz, że jestem zarozumiała?
Quin wstała i założyła ręce na biodrach. Zrobiłam to samo.
— Czy ty aby przypadkiem nie powiedziałaś przed chwilą tego samego o mnie?
Szpilka poczerwieniała, a mnie coraz bardziej ogarniała złość.
— Jesteś hipokrytką.  — W ostatnie słowo włożyła tak dużo jadu i nienawiści, że mogłaby tą siłą niszczyć.
Zabolało głównie z tego względu, że wiedziałam, iż to prawda. Byłam samolubna. Byłam…
On mojej rozmowy z Syriuszem wiele się zmieniło. Nie traktuję już Pottera jak zabawkę, choć wcześniej nie dopuszczałam tej myśli do siebie, ale jednak to była prawda. Szczerze, to przez ostanie dni starałam się go unikać, aby powstrzymać nieodpartą chęć zrobienia przy nim, z nim coś głupiego.
Moja metamorfoza nie odnosiła się tylko do Rogacza: przestałam patrzeć na ludzi z góry, tak, na Petunię też, chociaż czasem o tym zapominałam, i nawet po kilku dłuższych chwilach pogodziłam się i zrozumiałam — w pewnym stopniu — decyzję rodziców.
Zmieniłam się. Nie, byłam w trakcie przemiany wewnętrzne, która postępowała wolnymi etapami. To właśnie dlatego te dwa słowa wypowiedziane z ust Szpilki dotknęły mnie do żywego.
 — Ja jestem hipokrytką? Ja jestem hipokrytką? Kim ty jesteś żeby mnie osądzać? — Zmierzyłam ją wzrokiem. — Lepiej popatrz na siebie. Kto wykorzystuje ludzi na każdym kroku? Ty. Mam na myśli biednego Syriusza. Dobrze wiesz w jakiej jest on sytuacji… Nie czekaj, wcale nie wiesz, bo przecież cię to nie interesuje, bo liczy się tylko, aby wszystko układało się po twojej myśli. Wiedz, że Syriusz uciekł z domu, a twoja osoba tylko potęguje stratę bliskich, bo wiedz, że jesteś, a może byłaś, zresztą kogo to obchodzi, kimś ważnym w jego życiu. W zamian co mu dałaś? Co od ciebie otrzymał? — Pokręciłam głową. — Zanim zaczniesz osądzać ludzi, zastanów się nad sobą.
Nie czekałam na jej odpowiedz, złapałam szorty, które po drodze wsunęłam na tyłek,  nawet nie oglądnęłam się przez ramię, kiedy szłam przez ogród do domu.
Byłam wściekła. Wchodząc do salonu z całej siły trzasnęłam szklanymi drzwiami, a szyba, która się w nich znajdowała niebezpiecznie zadrżała.
Na sofie leżała zielona luźna bluzka na szelki, którą wcześniej tutaj zostawiłam. Wciągnęłam ją przez głowę.
Z rękoma zaciśniętymi w pięść, frustracją wypisaną na twarzy i fatalnym samopoczuciem usiadłam za fortepianem. Zasłoniłam twarz dłońmi i osunęłam się niżej, dopóki łokcie nie natrafiły na klawisze, a z instrumentu wydobył się nieprzyjemny wysoko-niski dźwięk, który ranił moje uszy.
Od zawsze wiedziałam, że kłótnie nie przynosiły mi oczekiwanej ulgi. Tym razem było jeszcze gorzej. Drżałam na całym ciele, a szrama na ręce nieprzyjemnie zapiekła.
Nieraz sprzeczałam się z dziewczynami, a po paru sekundach — lub w razie poważniejszej awantury —minutach, godziłyśmy się, padałyśmy sobie w ramiona, śmiałyśmy się ze swoich głupich ripost, których użyłyśmy, aby dokopać tej drugiej. Tym razem było inaczej. Coś między nami pękło. Jakieś trwałe uszkodzenie, które tylko cud mógłby naprawić.
Tak właściwie co się wydarzyło w ogrodzie? Skąd wzięła się we mnie ta cała złość, którą wyrzuciłam w potoku słów?
To nie ważne. Istotne jest to, że jej dokopałam. Bo miałam rację. To nie ja jestem hipokrytką, tylko ona. Bo niby dlaczego miałabym nią być? Bo jestem ładna? Bo ścięłam włosy? Bo ciągle myślę o tym jak wykorzystywałam ludzi, którzy mnie otaczali?
Kogo ja chcę okłamać? Jestem nią. Chyba najgorsze wcielenie tego stanu jest reprezentowane moją skromną i samolubną osobą.
Może i chcę się zmienić: walczę ze swoją naturą i przysposobieniem, ale czy po tygodniu można liczyć na jakiekolwiek rezultaty? I jak dużo minie czasu dopóki tyrada Syriusza przestanie mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie? Za kilka tygodni, najpóźniej zaraz po powrocie do Hogwartu wyrzucę ją z pamięci i będą taka jak dawniej.
Tylko, że chciałam się zmienić.
Miałam chęci, to już coś. Musiałam z tym walczyć, a pierwszym krokiem do przezwyciężenia siebie było wyciągnięcie ręki do Quin.
O nie! Niech jeszcze trochę pocierpi!
Podczas takiego myślenia ujrzałam w sobie kolejną wadę: zapalczywość. Ciekawe od kogo ją odziedziczyłam, bo z pewnością nie od rodziców.
Ruda! Ogarnij się! Nie możesz być taka! Ludziom miłym i czerpiącym radość z życia jest o wiele lepiej na tym świecie, a nie takim wrednym i chamskim rudym człowieczkom jak ja. Tylko dlaczego nie potrafię być taka?

Teraz taka miła niespodzianka: Perspektywa Jamesa. :)

— Jesteś pewny, że wszystko dokładnie zapamiętałeś? Drugiej szansy nie będzie.
Syriusz nonszalancko oparł się blat. Teatralnym gestem odrzucił włosy z twarzy.
— No pewnie! Mam to w małym paluszku! Zobacz!
PLASK!
Misa, która stała na kredensie została potrącona przez zgrabną rękę osobnika o pseudonimie bojowym vel Łapa i wylądowała na głowie Remusa, który schylony ustawiał ogień w kuchence. Zrobił się cały czerwony, a jajka, które znajdowały się w naczyniu ściekały po jego twarzy i zaczęły się ścinać.
— Cholera! Remus! Wszystko zepsułeś! Mam te jajka ubić na twojej głowie? Za późno! Zrobiły się już białe! Zresztą i taki sam jest twój mózg.
Syriusz oparł ręce na swoim zadku i wypiął klatę do przodu. W przeciwieństwie do najlepszego przyjaciela nie potrafiłem zachować wojowniczej twarzy i praktycznie leżałem na blacie i uderzałem pięścią w drewno. Pech chciał, że potrąciłem mleko, które wylądowało na i tak już brudnym i wściekłym Luniaku.
Purpurowa twarz Remusa nie wróżyła nic dobrego, czyli szykował się wybuch godny Evans.
  Nie zdążył jednak wydusić z siebie słowa, bo do kuchni weszła pani Sweets.
— Wy nieuki! Widzicie co narobiliście? To ja chciałem podziękować mamie mojego najlepszego przyjaciela, która nawiasem mówiąc jest najseksowniejszą kobietą po czterdziestce jaką spotkałem, te oto wspaniałe naleśniki!
— Syriusz, moja mama ma trzydzieści sześć lat.
Ze śmiechu spadłem z blatu. Nawet Remus się rozchmurzył, a Kurt z trudem próbował stłumić nagły wybuch chichotu.
— Wszedłeś mi w słowo! Miałem powiedzieć: gdyby miała trzydzieści, znaczy się czterdzieści lat!
— Syriusz jak zawsze czarujący.
— Pani Sweets jak na dojrzałą kobietę ma pani znakomity gust. — Powiedział całując jej rękę.
Elizabeth, bo tak miała na imię matka Kurta, zachichotała.
Cholera, jeszcze nigdy nie widziałem, aby jakaś kobieta nie uległa urokowi Łapy. Gdzie one mają oczy? Przecież jestem od niego sto razy przystojniejszy. I lepiej latam na miotle. No, może nie używam odżywek do włosów, ale przynajmniej zachowuję się jak facet.
Remus przyglądał się tej scenie z misą na głowie. Nawet nie starł jaj. Trzeba dodać, że jego usta były lekko rozchylone, a na twarzy malowało się zażenowanie.
Kurt pomachał Elizabeth ręką przed oczami.
— Halo! Pamiętasz mnie jeszcze? To ja! Twój syn, a na górze jest twój mąż. Owoc waszej długoletniej miłości! No, może nie tak długoletniej, bo zostałem poczęty po miesiącu waszej znajomości.
— Kurt? — Pani Sweets zrobiła zdezorientowaną minę, ale szybko się opanowała, a na jej twarz powrócił szeroki uśmiech. — Jak ja cię wychowałam. Ile razy mam ci powtarzać, że gdy dorośli rozmawiają masz się nie wtrącać?
— Po pierwsze, on nie jest dorosły. Po drugie, wy nie rozmawiacie. Wy flirtujecie! I to na moich oczach. To ohydne. A po trzecie, Syriusz jest o ponad połowę młodszy od ciebie. Mógłby być twoim synem. To nielegalne.
— A ty nie powinieneś przypadkiem oglądać wieczorynki?
Remus parsknął, zresztą nie tylko on. Kurt poczerwieniał.
— Nie ma jeszcze dziewiętnastej.
— A co jest? — Zaciekawił się Black. — Jeżeli Smerfy to z chęcią pójdę obejrzeć!
Przewróciłem oczami. Gest godny Evans.
Znowu ona?
Nie da się ukryć, że od tygodnia Evans dokłada wszelkich starań, żeby nie być ze mną sam na sam w jednym pomieszczeniu dłużej niż trzydzieści sekund. Tylko dlaczego? Czyżby chodziło jej o tą pamiętną noc? 
Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
Gdyby nie była taka piękna i czarująca, a w dodatku bezczelna i sarkastyczna…
Cholera! Evans, dlaczego tak na mnie działasz?!
— O! Znowu się uśmiecha. — Jakby z daleka dobiegł mnie rozbawiony głos Luniaka.
— O co idziesz, że znowu myśli o Rudej?
— Postawiłbym trzy galeony, że nie, Łapo, ale oboje wiemy, że bym przegrał.
A te jej oczy… Dwa zielone szmaragdy, rozciągnięte na kształt migdałów oraz wesołe błyski, które dodawały jej uroku…
Tylko dlaczego mnie unika?
Dobra, Rogaty, zastanów się, przecież to nie boli. Poskładajmy wszystkie fakty: Nie nawrzeszczała na mnie w sklepie, w centrum handlowym… Jak nic mnie kocha. A wieczorem, no dobra, w nocy całowała jak nigdy… Zdecydowanie mnie kocha.
Ale przecież to Evans. Ten argument podważa wszystko. Nie, nie kocha mnie.
Cholera! Dlaczego nie mogę zamienić się w kobietę chociaż na pięć minut? Dlaczego one mają tak skomplikowane umysły? Po co aż tyle myślą? Bycie babą… W tedy bym ją rozgryzł… Może.
A co jeśli unika mnie, bo nie chciałem jej powiedzieć, dlaczego ją uratowałem?
Od dzisiaj mam nowe postanowienie: już nigdy nie pobiegnę za Evans, choćby nie wiem co. Niech się wali, pali, błaga mnie o pomoc, nie pójdę.
— Syriusz… jak… dobrze… że…
Do kuchni wpadła zdyszana Jul. Ubrana była w strój kąpielowy. Nie trzeba chyba mówić, że Remus pożerał ją w tym momencie wzrokiem. Chyba zdała sobie z tego sprawę, bo na jej i tak czerwonej buźce wykwitł purpurowy rumieniec.
— Panowie, zaczekajcie, zajmę się tym. — Łapa zrobił kilka kroków w przód, po czym odwrócił się w stronę Remusa. — Luniak, nie obrazisz się, prawda?
Brak reakcji.
Rozumiem faceta. Gdyby tak wpadła tutaj Evans, i to prawie naga…
— Dziewczynko, w czym mogę ci pomóc?
Tak bardzo ciekawiły mnie jej problemy, że zacząłem oglądać swoje paznokcie. Przydałby się im manikiur. Może zielony?
— Chodzi o Quin. I Lily.
Na dźwięk ostatniego imienia poderwałem głowę do góry.
— Mają problem. — Wydyszała Jul.
Zapewne powiedziała coś jeszcze, ale nie usłyszałem. Nie mogłem, bo pobiegłem na łeb, na szyję do jej domu.
A miałem dać sobie z nią spokój…
Ta jasne. Też w to nie uwierzyłem, choćby przez sekundę.
Biegłem ile sił w nogach. Zasada numer jeden, kiedy szukasz tej wyjątkowej dziewczyny: droga na skróty wydaje się zawsze bardziej atrakcyjna.
Z rozpędu wskoczyłem na stół, po którego blacie prześliznąłem się bokiem i wybiegłem na ganek, gdzie zahaczyłem szlufką od spodni o klamkę. Nawet gdybym chciał ją odczepić, to nie było szansy, gdyż byłem tak rozpędzony, że nie zadziałała siła odrzuty (czy coś takiego) i wyrwałem kawałek materiału od ubrania. Perspektywa biegu na około nie wydawała mi się zbyt kusząca: bo przecież moja Evans cierpi, więc pobiegłem w stronę płotu. Jednym susem przeskoczyłem ogrodzenie: wiadomo, lata treningu… Jaki dureń posadził tam kępy róż?
Zakląłem pod nosem kiedy wyciągałem kilka kolców, które wbiły się w moje — delikatne — ręce. Dobra, a teraz bez niespodzianek. Biegłem dalej. W kilku krokach dotarłem do pojazdu. Pech chciał, że rozłożony był na nim wąż ogrodowy, w którym zaplątały mi się nogi, a sam runąłem jak długi na ziemię.
Cholera! Widzisz Evans jak się dla ciebie poświęcam?
Wstałem szybko i dopiero teraz moje orzechowe oczy ujrzały tą końską gębę Petunii, która patrzyła na mnie z mieszanką irytacji i — O nie! — zaciekawienia wymieszanego z pożądaniem.
No, przynajmniej jedna z Evansównych na mnie leci. Marna pociecha.
— Cześć Evans dwa. Możesz mi powiedzieć, gdzie jest Evans jeden? I w tym momencie nie chodzi mi o twoją mamę.
Ciekawe co sobie w tym momencie pomyślała — poza tym, że jestem super przystojny — bo nagle zmrużyła oczy i udała, że mnie nie rozumie.
Zrobiłem zaledwie dwa kroki, kiedy nadepnąłem na grabie, ale w ostatniej sekundzie udało mi się złapać kij, który prawie odznaczył się na mojej twarzy. Ma się ten refleks szukającego.
— Nie chcesz mówić to nie, sam ją znajdę.
Odległość dzielącą mnie od drzwi pokonałem w kilku krokach i weszłam do wielkiego holu.
— Ja pierdole. — Wyrwało mi się.
Jej dom… to raczej zamek. Wszystko co mnie otaczało było… nie z tej ziemi. Zresztą takie samo jak ona. Piękne i nieobliczalne.
Co prawda byłem już u niej w domu, no dobra w jej pokoju, ale nigdy nie pomyślałem, że domy mugoli mogą tak wyglądać. Jak oni to zrobili bez użycia magii?
Dalsze moje myśli zostały przerwane, bo z daleka usłyszałem dźwięki pianina.
Nie panowałem nas swoimi kończynami. One same mnie prowadziły w tamtym kierunku, jakby wiedziały, że u źródła znajdę coś niesamowitego.
Moje kroki odbijały się od marmurowej posadzki zagłuszając wspaniałe dźwięki. Zsunąłem ze stóp trampki, do których Remus z Kurtem poprzybijali mi pineski.
Z każdą chwilą dźwięk stawał się coraz bardziej intensywny. Czułem, że znajduję się w odpowiednim miejscu i czasie, jednak pojawił się strach. Bo jeśli to nie ona grała, to zrobię z siebie kompletnego idiotę. Kątem oka dostrzegłem lustro: byłem cały czerwony. Nic dziwnego, bo właśnie przebiegłem faraton. A może maraton? Nie mam pojęcia jak ci mugole mogą wymyślać takie skomplikowane nazwy. Moja ręka powędrowała do włosów, które jeszcze bardziej poczochrałem. Tak, teraz wyglądam jakbym zsiadł z miotły.
Melodia stawała się coraz bardziej intensywna i równie piękna jak Evans.
Dotarłem do końca korytarza i delikatnie otworzyłem drzwi, które były nieznacznie uchylone, modląc się, aby nie zaskrzypiały.
Nic takiego się nie stało.
Na prawo ode mnie siedziała ona. Miała zamknięte oczy i zdawało się, że palce same wodzą po klawiszach. Jej rude włosy delikatnie falowały się przy każdym ruchu. Wyglądała jak anioł.
Nie mogłem się powstrzymać. Ruszyłem w jej stronę. Nie byłem w stanie się wycofać. Patrzyłem na nią zafascynowany. Jeszcze nigdy nie widziałem, aby była taka spokojna i opanowana. Delikatna i… krucha. Po raz pierwszy widziałem ją w takim stanie. Bezbronna Lily Evans. Byłem pewien, że gdyby właśnie nastała apokalipsa, nie zauważyłaby, a jaj chude palce ciągle błądziłyby po drewnianych klawiszach instrumentu. W tym momencie coś zrozumiałem: muzyka stanowiła cząstkę jej życia. Bez niej byłaby niczym. Tak jak ja bez niej. Bez Lily.
Tylko kiedy ona zrozumie, że mnie kocha?
Stałem dokładnie za nią. Chciałem ją dotknąć, odchrząknąć, czy zrobić cokolwiek, aby wiedziała, że tutaj jestem. Równocześnie bałem się, że jeśli dowie się o moim istnieniu przestanie być taka bezbronna i czuła, co nie zdarzało się praktycznie nigdy. Zawsze ukrywała się pod maską sarkazmu i ironii, które stały się jej drugą nieodłączną naturą.
Przestała grać i przysięgam, nie miałbym nic przeciwko, aby kontynuowała. Nie spodziewając się, że ktoś ją podsłuchuje odwróciła się, a tym co zobaczyła jako pierwsze, były moje oczy.

Muzyka koiła rozstrojone nerwy, które jeszcze kilka minut temu przyprawiały mnie o drżenie rąk. Dawka uspokojenia spłynęła na mnie niczym ciepły deszcz w letni dzień i dzięki temu zrozumiałam, jak głupio się zachowałam. Złość, która tak nagle się pojawiła, była jedynie… Właściwie czym? Wymysłem mojej bujnej wyobraźni? Wylewem uczuć, które tak naprawdę żywiłam do moich rodziców? 
Przez ostatnie półtorej tygodnia kombinowałyśmy z dziewczynami jak bym mogła niepostrzeżenie uciec z domu na jedną noc. Bez efektów. Finał Quidditch’a jest już za tydzień, a my nadal nie miałyśmy żadnego planu. Zostawali jeszcze Huncwoci. Mogłabym poprosić ich o pomoc. Potter z pewnością przybyłby z odsieczą, tylko że ja nie chciała z niej skorzystać.
Teraz jednak miałam znacznie większy problem. Musiałam przeprosić Quin.
Jeszcze ostatnie uderzenie w klawisze, ostatnia nuta zadźwięczała w powietrzu. Na moich ustach pojawił się nieznaczny uśmiech, odwróciłam się i…
Zamarłam.
Nie tego się spodziewałam. Orzechowe oczy wwierciły się w moją twarz, a z ust wydobyło się tylko jedno słowo.
— Cholera.
Tylko tyle zdążyłam powiedzieć, zanim spadłam z taboretu.
— Szlag!
Usłyszałam cichy chichot tej kanalii.
— Nic ci się nie stało?
Wstałam i jak pech to pech: walnęłam głową o instrument. Przed oczami zobaczyłam gwiazdki. Jęknęłam. Rozcierając sobie obolałe miejsca (czytaj tyłek i głowę, ze wskazaniem na tyłek) podniosłam się z podłogi. No dobra, Potter pomógł mi wstać. Przez chwilę staliśmy niebezpiecznie blisko siebie. Zrobiłam krok do tyłu.
— Boli? — W jego głosie usłyszałam troskę.
— Nie, łaskocze.
— Jak pocałuję to przestanie. Gwarantuję ci to. — Dodał z chytrym uśmiechem.
Popatrzyłam się na niego z politowaniem.
— Wolę pocierpieć. — Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jest w MOIM domu. — Co ty tutaj do jasnej cholery robisz?
Podrapał się po głowie, przy okazji czochrając sobie jeszcze bardziej włosy, w których znajdował się liść. Czyżby zabrakło mu szamponu?
— Stęskniłem się za tobą. — Wzruszył ramionami. — Unikasz mnie.
Pominęłam ostatnie stwierdzenie.
— Aww… To takie słodkie. A teraz wyjdź. — Chciałam wskazać ręką na drzwi, ale przypomniałam sobie, że miałam być dla niego miła. — Proszę. — Dorzuciłam szybko.
— Może bym i wyszedł, ale nie słyszę przekonania w twoim głosie. — Jednym susem doskoczył do mnie i objął mnie ręką w talii. — Chcesz żebym został?
Przełknęłam głośno ślinę.
— Nie. — Pokręciłam głową.
— Doprawdy? Jakoś mnie nie przekonałaś. — Zakręcił sobie kosmyk moich włosów na palcu i muszę przyznać, że zrobiło mi się gorąco.
Chciałam coś powiedzieć, ale z przedpokoju usłyszałam kroki i krzyk taty.
— Lily!
— A teraz siedź cicho i właź tam.
Popchałam go w stronę kanapy.
— Co? Ale…?
Posłałam mu mordercze spojrzenie. Umilkł i posłusznie zniknął za sofą. Nie minęła sekunda, a jego głowa pojawiła się nad oparciem.
 — Nie przedstawisz rodzicom swojego chłopaka?
— Qué?*
Potter zrobił przestraszoną minę, chyba stwierdził, że używam jakiegoś starego zaklęcia. Jego głowa zniknęła na sekundę przed wejściem Willa do salonu.
— Słonko, rozmawiałaś z kimś?
Z uśmiechem niewiniątka pokręciłam głową.
— Wydawało mi się, że słyszałem jakieś głosy. — Rozejrzał się po pokoju, kilka razy jego wzrok zatrzymał się za moimi plecami,  gdzie Potter wydawał z siebie ciche, jednak niepokojące dźwięki. — To co grałaś, co to było? Ha! Od zawsze wiedziałem, że odziedziczyłaś po mnie talent do muzyki. Może ją troszkę podrasujemy? Co powiedz na wersje rockową?
— Ale teraz? — W moim głosie słychać było nutkę paniki. Gdyby tylko odkrył Pottera w naszym domu… Nie chcę myśleć o tej całej paplaninie, która by później nastała. — Teraz jestem troszkę zajęta. Muszę porozmawiać z… — Zawahałam się na moment. — Kurtem. Wiesz, za niedługo ma urodziny. Muszę mu pomóc w kilku sprawach.
— Ta… Do tej pory pamiętam jak biegałem za twoją matką, śpiewałem jej serenady na każdych urodzinach i za każdym razem dawała mi kosza…. — Will rozmarzył się na chwilę, pozwalając, aby sceny z przeszłości powróciły. Na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech, który szybko znikł i odchrząknął. — W każdym bądź razie pragnę ci przypomnieć, że wczoraj zobowiązałaś się, iż zaprosisz swoich szkolnych kolegów do nas na obiad.
— Co?! Przecież ja nic takiego nie powiedziałam!
— Ależ oczywiście, że tak. Nie pamiętasz? Wtedy gdy Kurt przez przypadek wspomniał o chołocie jaką ma w domu, bo szkolna banda ugania się za tobą. Cokolwiek to znaczy, ale mam nadzieję, że nie w tym sensie, który mam na myśli. A więc jutro o piętnastej chcę ich wszystkich tutaj widzieć. — Próbowałam protestować, ale mi się nie udało. — Bez gadania.
Wyszedł z pokoju, a ja padłam na kanapę. Obok mnie usiadł Potter z zadowoloną miną. Przerzucił ramię przez moją szyję, głaszcząc uspokajająco moje ramię. Na jego twarzy pojawił się huncwocki uśmiech.
— Widzisz skarbie, teraz będziesz musiała mnie przedstawić i udowodnić rodzicom, że świata poza mną nie widzisz.
Zamknęłam oczy i zaczęłam głęboko oddychać.
— Jaka szkoda, że jutro z rana dziewczyny wyjeżdżają. — Rzuciłam z przekąsem.
— Ekstra! Więcej jedzenia dla nas!
Uśmiechnęłam się złośliwie.
— Tylko widzisz Potter, ja jadę z nimi.

W ciągu całego swojego krótkiego życia zrobiłam wiele głupstw, których w większym lub mniejszym stopniu żałowałam. Ze wskazaniem na to drugie. Przeważnie chodziło o jakieś drobnostki: kłótnia z rodzicami, awantura z siostrą, całowanie się z Potterem, ucieczka z Hogwartu i pójście na koncert All Star i wiele innych rzeczy, których nie sposób jest zapamiętać i wyliczyć. Z powodu tych błahych rzeczy nigdy nie miałam wyrzutów sumienia. Po prostu spływały po mnie jak woda. Było jednak coś, co gdybym straciła mój świat ległby w gruzach.
Przyjaźń z Quin i Jul.
Oczywiste jest, że Truśka stanęła murem za Szpilką. Nie winię jej za to. Na jej miejscu też bym tak zrobiła. Prawdą jest, że zachowałam się karygodnie i musiałam to naprawić. Natychmiast.
— Niby czym się tak denerwujesz? Ruda, uspokój się! Łazisz tam i  z powrotem.
Prychnęłam.
— Nie zauważyłam.
Kurt podszedł do mnie i położył dłonie na moich ramionach.
— Lily, spójrz na mnie. — Uporczywie wpatrywałam się w niewielką plamkę na jego koszulce. — No już! Mam ci pomóc? — Niechętnie podniosłam głowę do góry dopóki moje oczy nie spotkały jego brązowych tęczówek.
— Zadowolony?
— Skoro tak bardzo jest ci źle, że nawrzeszczałaś na Quin, to czego jej nie przeprosisz?
Zastanowiłam się chwilę zanim odpowiedziałam.
— Bo powiedziałam wiele głupich rzeczy.
— I?
Westchnęłam.
— Boję się, że mi nie przebaczy? — Bardziej spytałam niż stwierdziłam.
Kurt pokiwał głową.
— Mówił ci już ktoś, że jesteś głupia?
Wyszczerzyłam się.
— Jesteś pierwszy.
— Więc powtórzę: Jesteś głupia. Jak możesz myśleć, że Quin może wypiąć na ciebie swój zgrabny tyłeczek? — Zgromiłam go wzrokiem, na co się uśmiechnął. — Znacie się od pięciu lat i powiedz mi, ile razy się już kłóciłyście? Nie odpowiadaj. — Powiedział kiedy otwierałam usta. Hej! Przecież sam chciał, żebym mu odpowiedziała na to pytanie. Jest bardziej niezdecydowany niż baba. — I sama widzisz, że zawsze się godziłyście. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
— Bo…
Przerwał mi kiwnięciem dłoni.
— Jutro już wyjeżdżają. Postaraj się, aby ten ostatni dzień był dla nich niezapomniany.
— Jakieś pomysły?
— No nie wiem, weź je na ryby, do kina, dyskotekę…
— Jestem idiotką, prawda?
— Z grzeczności nie zaprzeczę.
Mimowolnie uśmiechnęłam się.
— Są w ogrodzie.
— Wiesz, że jesteś najlepszym przyjacielem jakiego w życiu miałam?
Kurt wzruszył ramionami, a ja złożyłam na jego policzku szybkiego całusa i pobiegłam w stronę jego balkonu. Wspięłam się na drzewo, a następnie przeszłam na sznurkową drabinę, po której Sweets wielokrotnie uciekał z domu, o czym ciocia nigdy się nie dowiedziała. Tak jak powiedział, dziewczyny były w ogrodzie i rozmawiały przyciszonymi głosami. Na mój widok na moment zamarły, a w następnej chwili powróciły do konwersacji.
Westchnęłam i podeszłam do nich.
— Przepraszam! Nie wiem co we mnie wstąpiło. Zachowałam się jak jakaś rozkapryszona, rozwydrzona i rozpieszczona gówniara, która myśli, że wolno jej wszystko.
— Nie da się ukryć. — Głos Quin był pozbawiony jakichkolwiek emocji.
— Czyli wybaczysz mi?
Przez chwilę Quin spoglądała na mnie spod przymrużonych powiek, a w następnej chwili razem z Jul rzuciły się na moją szyję. Straciłam równowagę i wylądowałam w grządce kwiatów mamy.
— Jak mogłabym się gniewać na ciebie, Rudy Człowieku?
— Też się zastanawiam.
Szpilka posłała mi sójkę w bok.
— Wiecie co? Skoro to wasz ostatni wieczór w moim domu, to zrobimy coś ekstra.
— Co masz na myśli? — Jul zrobiła zaciekawioną miną.
— Zobaczycie.

  Gorące powietrze oraz zapach perfum, które miały za zadanie zamaskowanie potu to nie jest dobre połączenie. Tłumy ludzi, brak miejsca i korzystanie z publicznej toalety nie napaja zbytnim optymizmem. Cóż, cudów nie można wymagać od dzisiejszych dyskotek.
— Ruda, uśmiechnij się! Dobrze wiemy, że to nie są twoje klimaty, ale sama to wymyśliłaś. — W głosie Jul słychać było rozbawienie.
— Właśnie, rudzielcu. Lily, uśmiechnij się. Najważniejsze, że jesteśmy tutaj razem.
Kąciki moich ust wygięły się ku górze.
— Drogie panie, najwyższy czas, aby królowe weszły na parkiet.
Znalezienie miejsca do dzikich pląsów wcale nie było takie łatwe. Tłumy ludzi jakie nas otaczały i ich ruchy przyprawiały o nagły atak mdłości. Z każdej strony byłyśmy otoczone i wydawało się wręcz niemożliwe, aby ktoś ‘przypadkiem’ się o nas nie otarł. Kilkakrotnie jakaś panna w krótkich sterczących włosach, od biedy podobna do Vicko, nadepnęła mi na stopę wbijając w nią cienką szpilkę. Tylko myśl, że mam być miła powstrzymywała mnie, abym nie zrobiła czegoś głupiego.
Oczywiście Quin zrobiła furorę swoimi długimi nogami i lśniącymi blond włosami. Jej zgrabne ruchy przyciągały facetów, którzy wyciągali ją do tańca, przeważnie wbrew woli. Za każdym razem kończyło się tym, że każdy facet dotykał nieodpowiednich miejsc, czyli tyłka. Wtedy Szpilka robiła się cała czerwona ze złości, a namolnego amanta odprawiała z kwitkiem. W sumie nie dziwię się, że wariowali na jej punkcie: krótka spódniczka, proste włosy i obcisła bluzka bez ramiączek z dekoltem w kształcie serca, musiały być nie do odparcia pokusą dla każdego przedstawiciela przeciwnej płci. No i szpilki, które dodawały jej dodatkowych dziesięć centymetrów wzrostu, przy okazji wydłużając jej nogi, które teraz sięgały kosmosu. Ciemny make-up dopełniał jej doskonały wygląd. Mówiąc krótko: Quin nie miała sobie równych.
Jul nie prezentowała się wcale gorzej. Jako że stwierdziła, iż nie ma się w co ubrać przewaliła całą moją garderobę, aż w końcu wygrzebała z niej dopasowaną granatową sukienkę podkreślającą biust. Jak dla mnie była to raczej tunika. Nie była, to JEST tunika, tylko że na Truśce wyglądała jak kiecka szyta na miarę. Jako że była z nas wszystkich najniższa, no dobra, przy Quin wręcz krasnalem, buty na wysokim obcasie traktowała jak jakieś największe bóstwo. Nigdy nie powiedziała tego wprost, ale obie z panną Wood wiedziałyśmy, że ma na punkcie swojego wzrostu tak zwane kompleksy. Pamiętam jak w Hogwarcie, to było w czwartej klasie, założyła się z Peterem, że w ciągu tygodnia będzie całowała się z trzydziestoma chłopakami. Stawką było odrabianie lekcji z zielarstwa przez tydzień, jako że pani Sprout, powiedzmy mściła się na nas, bo Huncwoci podrzucili jej Moczarne pnącza do cieplarni, które gdy dostały wilgoci zgniły powodując nieprzyjemną woń w całym zamku przez kilka dni. Oczywiście podejrzenie padło w tedy na gang Pottera, który zgrabnie wywiną się od kary sprzedając jakąś bajeczkę o niemożliwości bycia w dwóch miejscach jednocześnie. Podobno mieli w tym czasie szlaban u woźnego, ale prawda jest taka, że na prośbę Syriusza Irytek rozwalił komodę nad klasą, w której mieli szlaban, a Filtch pobiegł za poltergeistem, a w tym czasie Łapa pozbył się ów roślin przenosząc je za pomocą czarów do jednej z cieplarni. Nie mając pojęcia narazili się w ten sposób większości nauczycieli i przez dwa tygodnie, co wydawało się dla nich czasem nieskończenie długim, nie zrobili ani jednego kawału. Tak, wiem, też nie mogę w to do tej pory uwierzyć. W każdym bądź razie, podczas zakładu Jul użyła całego swojego wdzięku i aparycji i już po czterech dniach świętowała zwycięstwo, a biedny Peter odrabiał zadania za dwoje. Ów zdarzenie nauczyło mnie, że wzrost nie jest ważny, ani piękno wewnętrzne, a facetów można bardzo łatwo owinąć wokół własnego palca.
Truśka nie miała wcale mniej adoratorów niż Szpilka, ale cóż, ciągle była zakochana w Remusie, z którym nie wiedzieć czemu nie pogodziła się w ciągu tych dwóch tygodni. Wręcz go unikała i nie zostawała z nim dłużej sama niż to było konieczne, czyli mówiąc krótko nigdy. Nawet najprzystojniejszego ze wszystkich potencjalnych kandydatów odsyłała z kwitkiem i nie mogłam wyjść z podziwu nad tą małą. Kto by powiedział, że Juliett Broke nauczy się samokontroli?
Nigdy nie lubiłam tego typu imprez. Rozgrzane ciała, podniesiony testosteron i dookoła całujące się pary, to nie dla mnie. Jeżeli miałabym wybierać pomiędzy wieczorem spędzonym z kolejną powieścią, a dyskoteką, wiadomo co wybiorę.
W co byłam ubrana? W tali biała sukienka na szelki była dopasowana do mojej drobnej figury, a im niżej, tym bardziej rozszerzała się tworząc koło w okolicach kolana. W przeciwieństwie do dziewczyn postawiłam na naturalność i użyłam minimalnej ilości kosmetyków, czyli tuszu do rzęs, bo dziewczyny powiedziały, że nie pokażą się ze mną w miejscu publicznym w takim stanie. Tak, czasem potrafią być niemiłe. W porównaniu z nimi wyglądałam jak zakonnica.
Cóż, najwyraźniej brak makijażu i skąpego ciucha nie działało przyciągająco na płeć przeciwną, gdyż nie miałam praktycznie żadnych adoratorów. Odpowiadało mi to. Wolałam kołysać biodrami we własnym rytmie, niż aby jakiś napalony nastolatek pomagał mi to robić.
W ciągu ostatnich dwóch godzin niewiele było takich chwil, że wszystkie razem tańczyłyśmy w jednym kole. Przeważnie brakowało Quin, która wracała po kilku minutach, a raczej sekundach kręcąc głową z niezadowolenia. Kiedy popatrzyłam na ich uśmiechnięte twarze uświadomiłam sobie, że pomysł z dyskoteką był strzałem w dziesiątkę.
— Uwielbiam mugolskie dyskoteki! — Krzyknęła Jul, a jej głos został zagłuszony przez głośną muzykę.
Parsknęłam.
Chciałam coś powiedzieć, ale poczułam czyjeś dłonie na swojej talii, które delikatnie obróciły mnie w stronę wysokiego chłopaka o czarnych kręconych włosach.
Chciałam powiedzieć: Przepraszam, ale jestem zajęta i nie marnuj sobie na mnie czasu bo nic z tego nie będzie, czy coś w tym stylu, kiedy napotkała znajome niebieskie tęczówki.
— Erik?
— Zaskoczona?
— Aż tak to widać?
Wyszczerzył się w uśmiechu, który kiedyś tak bardzo kochałam.
— Porozmawiamy?
Kiwnęłam głową.
Złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku wyjścia z klubu, gdzie korytarz był nieco wyciszony, dzięki czemu można było rozmawiać bez zdzierania gardła. Znajdowało się tam kilka stolików bez krzeseł. Podeszliśmy do wolnego.
Od naszego ostatniego spotkania, kiedy był pod wpływem zaklęcia Limone’a, nie miałam okazji z nim porozmawiać. Teraz nadszedł ten moment.
— Możesz mi powiedzieć co się wtedy wydarzyło?
Nie musiał mówić o co mu konkretnie chodziło. Wiedziałam.
— Limone za waszym pośrednictwem, twoim i Dereka oraz innych śmierciorzerców porwał mnie i Pottera.
— Tak, to już wiem. Powiedz mi co było po… no wiesz.
Westchnęłam.
— Walczyłeś z Potterem. Dwóch na jednego. Dzięki Bogu Rogacz jest świetny w pojedynkowaniu się i dał wam niezły wycisk.
Zaczerwieniłam się, kiedy uświadomiłam sobie, że pochwaliłam Pottera. Na szczęście uszło to uwadze Erica.
No dobra, nie raz już przyznałam, że jest dobry w niektórych rzeczach i nie mam tutaj na myśli jego osiągnięć w pojedynkowaniu się, ale trzeba przyznać, że chłopak ma do tego talent. Jestem pewna, że w przyszłości będzie świetnym aurorem, o ile wcześniej się z tego pomysłu nie rozmyśli. Kogo ja chcę oszukać? Przecież ściganie bandziorów ten chłopak ma we krwi. Mogę się założyć o wszystko, że ten zawód przechodzi z ojca na syna w jego rodzinie.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
— Co się z tobą od tamtej pory działo?
— Mam dziewczynę. — Wypalił bez zbędnych wstępów. Wytrzeszczyłam oczy. — Czemu się tak dziwisz? Przecież jestem przystojny.
Przewróciłam oczami.
— I do tego bardzo skromny.
— Po co mam się oszukiwać? Przecież to prawda. Zresztą sama to przyznałaś i to niejednokrotnie.
To prawda. Jako że jestem byłą dziewczyną Erika Night’a, często zachwycałam się jego ‘wspaniałym’ obliczem oraz głębią okrągłych, niebieskich oczu. Wielokrotnie mu powtarzałam, — z bólem serca się do tego przyznaję — że jest „ucieleśnieniem ideału kobiety”. Pozostawię to bez komentarza. Do tej pory nie mogę uwierzyć, jak mogłam  z nim kiedykolwiek chodzić. Jest przystojny, to prawda. Dziewczyny w Hogwarcie wręcz go ubóstwiają. Uplasowały go na trzecim miejscu w rankingu najprzystojniejszych facetów w szkole, która znajduje się w jednej z toalet. Oczywiście na szczycie znalazł się nie kto inny, tylko słynny Syriusz Black ( przy nazwisku pana B. któraś z dam próbowała podliczyć wszystkie jego dotychczasowe dziewczyny. Z tego co pamiętam stanęło na liczbie 209.), za którym oglądają się wszystkie dziewczyny w zamku i krążą plotki, że sama Madame Rosmerta uległa urokowi  naszego Casanovy. Drugie miejsce — wciąż sprawa sporna — zajmuje Potter. Wiele pań uważa, że zaszczytne drugie miejsce przypada Erikowi i dlatego te dwie pozycje są ciągle ruchome. Jak dla mnie sprawa jest jasna: Pierwszy Łapa, później Rogacz, a na końcu Night.
Czy ja w tym momencie nie przyznałam, że Potter mi się podoba?
Wracając do Erika: jest przystojny, seksowny i tak dalej, ale zupełnie mnie nie pociąga.
— Kiedyś mi się podobałeś, ale wiecznie ślepa nie będę.
— To dlaczego nie widzisz tego jak bardzo James jest w tobie zakochany, a ty w nim?
Na chwile mnie zamurowało. Później zaczęłam mówić bez łady i składu.
— Co?! Ja wcale… Nigdy w życiu! To śmieszne! Ja i on… Nie pasujemy…
Erik podszedł do mnie i pocałował w czoło, czym kompletnie zostałam zaskoczona i zaniemówiłam. Moje usta były ciągle otwarte.
— Pójdę po coś do picia. — Zrobił dwa kroki w kierunku baru, po czym odwrócił się i dodał: — Ruda, zamknij usta, bo nie wyglądasz wtedy za dobrze. A i jeszcze jedno: Ładna fryzura.
Patrzyłam się jak wryta w miejsce, w którym przed chwilą stał. Kiedy minął pierwszy szok, w mojej głowie rozpętało się piekło.
Jedną myśl goniła druga, a każda kolejna była bardziej nieprawdopodobna od poprzedniej. Ja go nie kocham. On mnie nie kocha. My się nie kochamy. Potter sobie coś ubzdurał w tej pustej mózgownicy, że mnie pragnie, ale tak naprawdę jest zakochany w kimś innych. Może we własnej matce, albo w siostrze. O ile takową ma. Nie no, żartuję. Może jego prawdziwą miłością jest Candie Girl? Ale nie ja! Ona ciągle powtarza, że Jamesik jest taki cudowny i tak wspaniale lata na miotle…
Co czułam do Jamesa Pottera? Z pewnością nie miętę. O nie. Fakt faktem, że jest przystojny, nie zaprzeczam temu i jakby wydoroślał, mam tutaj na myśli jego zachowanie, ale jakbym mogła pokochać kogoś takiego jak on? Może inaczej: w głębi serca nie czuję do niego nienawiści i nawet mogłabym zacząć żywić do niego jakieś cieplejsze uczucie… Nie, to bez sensu. Lily Evans i James Potter razem. Czy to nie brzmi zabawnie? W sumie... Lily Potter… Nawet pasuje.
Ruda! O czym ty myślisz?! Lily Potter… Pff… Też pomysł.
Jestem pewna, że gdyby wszystkie jego fanki… Jak one się zwą? No tak, jakżeby inaczej niż Potterki. …jego fanki darzą go taką miłością, że gdyby mi ją pożyczyły, to szalałabym za Potterem i to ja zapraszałabym go na randki. Ciekawe jakby to wyglądało? Potter, umówisz się ze mną?
Boże, o czym ja fantazjuję?
Muszę się czegoś napić. Gdzie jest ten Night?
Gdybym była dziewczyną Pottera… Ale byśmy wzbudzili sensację w Hogwarcie! Nieugięta pani prefekt i szkolny podrywacz-czempion Quidditch’a…
Odbija mi. Jest ze mną coraz gorzej.
— Witaj ślicznotko. Taka ładna dziewczyna i sama?
— Taki pajac i bez cyrku?
Chciałam iść na parkiet, uciec od tego kogoś, kogo twarzy nie udało mi się zobaczyć, bo panował półmrok, ale osobnik płci przeciwnej — wywnioskowałam to po głosie — złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Od razu uderzył mnie odór alkoholu i papierosów.
Spróbowałam wyszarpać dłoń z jego uścisku, ale na nic to się zdało.
— Puść mnie.
— Agresywna. Lubię takie. Może się przejdziemy?
Jedno ze świateł jarzeniowych oświetliło jego twarz.
Mężczyzna, jakieś dziesięć lat ode mnie starszy miał poszarzałą cerę oraz zakola w szaro brązowych włosach. Blado zielone oczy nadawały mu wyglądu szaleńca. W jednej ręce trzymał piwo.
Skrzywiłam się.
Szarpnęłam dłonią. Ani drgnęła.
Szybko oszacowałam swoje szanse na ucieczkę. Jeżeli zacznę krzyczeć, nawet jeśli to pomieszczenie było w niewielkim stopniu wyciszone, to przez gwar rozmów moje wrzaski się nie przebiją. Mogłam go uderzyć w całej siły w krocze, ale było to niemożliwe, bo facet miał splecione nogi. Szansa, że trafię palcami stóp w jego wiecie co wydawała się wręcz zerowa, a nawet jeśli już mi się uda, to nie poczuje bólu, bo miałam na stopach sandały. Szlag. Zawsze pozostawało gryzienie, ale w jednej sekundzie poczułam obrzydzenie. Czy użycie czarów w zatłoczonej dyskotece w obronie własnej zostanie uznane przez Ministerstwo Magii jako surowe pogwałcenie prawa? Obawiałam się że tak.
Zaczęłam piszczeć.
— Puszczaj mnie ty napalony ćwoku!
Zatkał mi usta ręką — nawet nie zauważyłam kiedy odstawił piwo, kto by zwracał uwagę na takie szczegóły? — i popchał w stronę wyjścia z klubu. Na moje nieszczęście staliśmy obok drzwi wyjściowych.
Czy ci wszyscy mugole są aż ślepi? Czy nie widzą, że ten.. ten człowiek chce zrobić mi krzywdę?
W moją twarz uderzyło gorące powietrze niosące ze sobą dym tytoniowy.
Teraz zaczęła ogarniać mnie panika.
Ręką, która była wolna, wycelowałam w jego twarz. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?
Mój oprawca wydał z siebie syk godny niejednego psychopaty i rzucił mnie na ławkę, która stała obok budynku.
Jęknęłam.
Super, teraz mnie poćwiartuje i wyrzuci do kosza. Boże, spraw, aby super bohaterowie istnieli naprawdę i wybawili damę z opresji.
Piszczałam ile sił w płucach, a ludzie co? Okazało się, że jesteśmy całkowicie sami. Nie jechał żaden samochód.
Zrobiło mi się niedobrze.
Ugryzłam go w rękę
— Chciałem być miły suko, ale zmieniłem zdanie.
Wbił mi paznokcie w przedramię i wymierzył siarczysty policzek. Cudem powstrzymałam jęk.
Spróbowałam go bić, ale nie przyniosło to żadnych efektów. Jeszcze bardziej go rozwścieczyłam.
Mężczyzna oparł się całym ciałem o mnie, uniemożliwiając tym samym jakikolwiek ruch.
Łzy zaczęły cieknąć mi po policzkach.
Zaczął mnie natarczywie całować po szyi  i twarzy, a ja ciągle piszczałam. Nie powstrzymało go to.
Złapał za moje włosy i pociągnął je z całej siły do góry.
Przez chwilę widziałam gwiazdy i nie mam na myśli tych na niebie.
Facet wśliznął, a raczej próbował wśliznąć rękę do mojego dekoltu, ale uniemożliwił mu to szczelnie opinający i nierozciągliwy materiał.
Zawył rozwścieczony.
Z kieszeni wyciągnął nóż i zbliżył go do mojego dekoltu. Tak niewiele brakowało, aby go rozciął. Jeden szybki ruch scyzoryka i…
Poczułam, że ktoś go ode mnie odciąga.
Rozległ dźwięk, jaki towarzyszy rzucanemu ciału na chodnik, a w następnej chwili poczułam, że ktoś mnie przytula.
— Evans, nic ci nie jest?
Chciałam powiedzieć, że przeciwnie. Mój cały świat legł w gruzach, no dobra, przesadzam, a historia sprzed roku znowu się powtórzyła. Tyle, że nie mogłam wydusić z siebie słowa. Byłam w głębokim szoku. W pierwszej chwili chciałam wyrwać się temu komuś, kto mnie obejmował, bo może też chce mnie skrzywdzić, tyle że poczułam znajomy zapach perfum i nagle zrozumiałam, że jestem bezpieczna. Przez łzy prawie nic nie widziałam…
Z mojego gardła wydobył się zduszony pisk.
Oprawca uderzył na nas, a w jego ręce lśniło srebro ostrza. Ten kto mnie obejmował, nie zdążył zareagować. Mężczyzna rzucił się na nas i…
W polu widzenia znalazły się trzy inne postacie, które odgonił ten, który mnie obejmował.
Zaczęła się walka.
— Zabierzcie ją stąd.
Ktoś do mnie podszedł, objął ramieniem i spróbował odciągnąć z tego miejsca. Wyrwałam się.
— Lily, to ja, Kurt. Twój przyjaciel. Chcę ci pomóc.
Zbliżył się do mnie o krok, a ja mimowolnie zrobiłam jeden w tył. Kiedy wstałam?
— Lily…
Pokręciłam głową.
Kolana się pode mną ugięły i padłam na twardy brukowy chodnik. Poczułam ból w kolanach, a następnie, że coś ciepłego po nich spływa.
— Remus, zrób coś!
— Ale co!? Syriusz, to ty masz największe doświadczenie z babami!
W tle słychać były odgłosy walki. Raz po raz ktoś głośno klął. Trzask, plask, bum, auć i syk, te dźwięki towarzyszyły walczącym.
Nie wiem jak długo to wszystko trwało, miałam wrażenie, że wieczność, a czas stanął w miejscu.
Ktoś objął mnie od tyłu i zaczęłam płakać jak opętana.
— Idźcie poszukać Jul i Quin, a ja odprowadzę Evans do domu.
Zapadła cisza, którą przerywało moje łkanie.
— Drżysz. Evans, możesz wstać?
Pokiwałam głową, ale czułam, że nogi i mięśnie mogą odmówić mi posłuszeństwa.
Dobrze mi się wydawało.
Kiedy tylko wstałam, kolana znowu się pode mną ugięły. Spodziewałam się, że uderzę kolanami o ziemię. Nic takiego się nie stało. Ten ktoś, kto był przy mnie, przy kim czułam się bezpiecznie, złapał mnie i postawił na chodniku.
— Evans, spójrz na mnie. O tak, bardzo dobrze. Dobrze się czujesz?
— Potter? Co ty tutaj robisz? — Wykrztusiłam z trudem.
— Jak zwykle ratuję ci tyłek. Możesz iść?
Pokręciłam głową. Łzy ciągle spływały po mojej twarzy — jutro będę nieźle spuchnięta — i bałam się, że głos odmówi mi posłuszeństwa.
Potter pokręcił głową i wziął mnie na ręce.
— Słowo daję Evans, jesteś lekka jak piórko. Nie, żeby mi to w tym momencie przeszkadzało, ale powinnaś przytyć.
Droga do domu trwała zaskakująco krótko, a dobrze wiedziałam, że do tej całej dyskoteki, gdzie moja noga już nigdy nie stanie, jest jakieś pięć kilometrów. Podróż minęła szybko, bo: po pierwsze: w głowie miałam pustkę, a przy takich chwilach mam wrażenie, że wszystko dzieje się trzy razy szybciej niż normalnie, a po drugie, co tu kryć, Potter miał długie nogi i droga, która nam zajęła dobre dwadzieścia minut on pokonał… Nawet nie wiem w ile.
No i ostatnie: w połowie drogi poczułam, że moje mięśnie i nogi w końcu są w stanie mnie słuchać, ale było mi tak wygodnie i tak dobrze, że nie chciałam, aby Potter mnie puścił. Sama się wręcz do niego jeszcze bardziej przytuliłam, co chłopak powitał ze zdziwieniem, a jednocześnie z niewielkim przejawem radości. Kiedy mój mózg troszkę otrzeźwiał zdałam sobie sprawę, że byłam pomalowana, a tusz i woda nie stanowiły dobrego połączenia. Spróbowałam zmyć czerń spod oczu palcem, ale na niewiele to się zdało. Obawiam się, że jeszcze bardziej się rozmazałam.
Przed moim domem pojawił się kolejny problem: nie mogliśmy wejść do środka niepostrzeżenie przez drzwi, raz, że był dopiero kwadrans do północy i w pokoju rodziców paliło się jeszcze światło. Od razu zaczęłyby się pytania, na które nie chciałam odpowiadać.
Skorzystaliśmy z drabiny Kurta.
Potter upierał się, żebym weszła mu na barana i mocno trzymała, a on bezpiecznie przetransportuje mnie do pokoju. Odmówiłam. I tak już dla mnie wiele zrobił.
Kiedy znalazłam się w swoim pokoju od razu weszłam do łazienki. Kiedy spojrzałam w lustro nieznacznie się skrzywiłam. Miałam pół twarzy czarnej od tuszu. Kończyłam ją zmywać, kiedy rozległo się ciche pukanie, a do pomieszczenia wszedł Potter. Trzeba także wspomnieć, że staranie starałam się ukrywać swoją twarz przed nim. Oczywiście jak była brudna.
— Chciałem tylko się spytać, czy wszystko w porządku.
Miałam już odpowiedzieć, że tak, kiedy mój wzrok padł na jego twarz.
Miał lekko podpuchnięte oko, pod którym wykwitł już fioletowy siniak — jutro zapewne będzie jeszcze większy — rozciętą wargę i łup brwiowy. Nie wspominając już o wielu zadrapaniach na rękach i plamie krwi na piersi. Musiał go tak ugodzić nożem ten psychopata.
Pisnęłam.
— Potter, wyglądasz okropnie. — Podeszłam do niego. — Bardzo boli? — Opuszkiem palca przejechałam w miejscu, gdzie plama krwi była największa.
 — Nie. — Wiem, że dużo wysiłku kosztowało go to kłamstwo.
Złapałam go za rękę i posadziłam na muszli klozetowej.
— Ściągnij koszule.
— Jeżeli chcesz mnie zobaczyć na wpół nago, wystarczyło poprosić.
Posłałam mu mordercze spojrzenie, ale na widok jego rozbawionej twarzy mimowolnie przewróciłam oczami.
Posłusznie rozebrał się.
Skrzywiłam się. Rana nie była poważna, ale i tak przyprawiała mnie o mdłości. Nie lubię mdłości.
Zmoczyłam ręcznik zimną wodą i przyłożyłam rany.
— Potrzymaj przez chwilę.
— Gdzie idziesz? — W jego głosie usłyszałam nutę rozczarowania.
— Po strzykawkę i igłę.
Potter zrobił przestraszoną minę.
— Nie bądź baba.
Z jednej z szafek wygrzebałam apteczkę. Po raz pierwszy w życiu mi się na coś przydała. Znalazłam tam wodę utlenioną, którą odkręciłam. Wróciłam do Pottera i zabrałam mu ręcznik. Teraz, kiedy nie było tyle zaschniętej krwi, rana nie wyglądała groźne. Niewielkie wgłobienie na głębokość centymetra nieco poniżej lego obojczyka.
Polałam ranę, a Potter syknął.
— Mogłabyś być chociaż bardziej delikatna.
— Nie wierzę. Potter, który milion razy oberwał tłuczkiem w głowę boi się wody utlenionej.
— Brzmi to jak jakiś trujący eliksir, którym chcesz mnie zabić.
Pomimo jego kąśliwej uwagi starałam się być delikatniejsza.
Zachichotałam pod nosem. Potter drgnął.
— Nie ruszaj się!
Warknął i spróbował się odsunąć.
— Nie ruszaj się! — Powtórzyłam bardziej stanowczo.
— To boli!
— Gdybyś się nie ruszał, to by nie bolało!
— Jasne, a moja mama jest żoną Dumbledore’a.
Kąciki moich warg zadrżały.
— Nie możesz być bardziej, no nie wiem, łagodniejsza?
— Nie! A teraz nie ruszaj się. To zapiecze tylko przez moment.
Potter zagryzł wargi i zastygł w bezruchu. W momencie, kiedy polewałam ranę nieznacznie się skrzywił, ale ani drgnął.
— Jesteś strasznie rozpieszczony i tak dalej, ale mimo to dziękuję ci. — Kiedy to mówiłam przyklejałam mu plaster. Spojrzałam mu w oczy i z trudem powstrzymałam się, aby nie odwrócić wzroku. — Gdyby nie, kto wie co by się stało.
Chciałam się odsunąć, ale Potter mnie przytulił.
— A to za co?
Odsunęłam się od niego.
— Bo jesteś najbardziej niezrównoważoną i niesamowitą dziewczyną jaką w życiu poznałem i gdyby nie ty, to kto wie, może wykrwawiłbym się na śmierć?
Mimowolnie walnęłam go w ramię, obok miejsca, które mu zakleiłam.
— Evans, za co?
Posłałam mu promienny uśmiech.
— Za żywota.

Zanim zeszłam na śniadanie musiałam sobie porządnie przypudrować buzię: jak się spodziewałam byłam cała spuchnięta i nawet tona fluidu nie mogła tego zamaskować. Zaczesałam włosy tak, aby opadały mi na twarz.
W kuchni była tylko Petunia i nasza gosposia, która krzątała się przy zlewie mrucząc coś o ptakach.
— Dzień dobry, Saro. Cześć Petunio.
Oczywiście siostra udała, że nie usłyszała, co mnie zbytnio nie zdziwiło.
 Sara odwróciła się do mnie, a na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech.
— Panienka Lily.
Sara była dość otyłą kobietą po czterdziestce. W czarnych włosach pojawiły się już liczne srebrne nitki, a z uszu zwisały  małe złote gwiazdki. Pomimo że była niska, miała wielkie serce, którego moja siostra nigdy nie potrafiła docenić. Miała córkę, mniej więcej w moim wieku o imieniu Ali. Spotkałam ją chyba tylko raz, ale w niczym nie przypominała Sarę. Kobieta przeszła wiele w swoim życiu: w zeszłym roku straciła swojego syna oraz synową w wypadku samochodowym. Do tej pory nie pozbierała się po tragicznych wydarzeniach, chociaż święcie uważała, że tamte chwile należą już do przeszłości. Szczerze jej współczułam, chociaż zawsze kiedy mogłam, starałam się unikać rozmowy na ten temat. Bo po co rozgrzebywać stare rany?
— Widziałaś może tatę?
— Wczoraj wieczorem dostał pilny telefon z wytwórni. Prosili, aby jak najszybciej się tam pojawił. Wyjechał z samego rana i obawiam się, że nie zdąży wrócić na obiad. Wspominał coś o poważnej awarii. — Zmarszczyła brwi. — A może o problemach z muzykami? Nie wiem o co chodziło. — Wzruszyła ramionami. — Jesteś głodna?
— O tak! Co na śniadanie?
— Co powiesz na jajecznicę?
— Z chęcią, ale wolę tost z serem.
Sara pokręciła głową.
— Co rano to samo pytanie i zawsze ta sama odpowiedź.
Po chwili postawiła mi na blacie lady talerz z jedzeniem, a ja się w niego wgryzłam.
Sara opuściła pokój na chwilę przed pojawieniem się sowy z Prorokiem codziennym. Zaraz po niej wylądowała kolejna, tym razem z ‘Czarownicą’, która niefortunnie upadła na głowę Petunii (sowa słysząc jej krzyki od razu odleciała).
— Auu! Ty zapchlony ptaku! — Spojrzała na mnie. Gdyby jej wzrok mógł zabijać, już bym nie żyła. — Czy chociaż raz mogłabyś uszanować to, że wszyscy poza tobą są w tej rodzinie normalni i przestała wpuszczać do domu te… te… ptaszyska!?
— Nic ci się nie stało? — Spróbowałam do niej podejść, ale odepchnęła mnie jednym ruchem ręki.
— Zabieraj te brudne łapy ode mnie, dziwolągu! I od Blake’a też!
Pokręciłam z rezygnacją głową.
— Chciałam być dla ciebie miła, a ty jak zwykle…
— Nie obchodzi mnie twoje zdanie!
I wybiegła z kuchni. Przez chwilę patrzyłam w miejsce, w którym przed chwilą stała, z otwartymi ustami, ale szybko otrzeźwiałam, bo sowa zaczęła mnie dziobać w rękę. Z kieszeni spodni wyciągnęłam odpowiednią kwotę pieniędzy i wrzuciłam je do skórzanego woreczka.
Odleciała.
Nie patrząc na okładkę ‘Czarownicy’ rzuciłam ją na ladę, a sama zajęłam wcześniejsze miejsce i bez większego zainteresowania przerzucałam strony Proroka Codziennego, przy okazji pogryzając tost, aż na stronie dwunastej natchnęłam się na pewien artykuł.
Kawałek tostu utknął mi w gardle.

NIELEGALNY ANIMAGIZM!
W ostatnich dniach Ministerstwo Magii przechwyciło dwóch niezarejestrowanych animagów na terenach Hogsmeade. Niejaki Albert Mouse (62 l.), który został przyłapany na przemianie w kaczkę przez naszego wysłannika, który sprawdził w Międzynarodowym Spisie oraz Rejestrze Animiagów, iż jego nazwisko nie znajduje się na liście.
Podobne zdarzenie miało miejsce dwa dni później. Tym razem Dorotha Snow (45 l.) dopuściła się nielegalnej przemianie w owce.
Oboje zostaną postawieni w najbliższych dniach przed całym Wizengamotem, a następnie osądzeni. Jak wiadomo kara za tak poważne wykroczenie to dożywocie w Azkabanie.
Na celowniku naszych „Tropicieli” znajduje się jeszcze czternaście osób, w tym jeden uczeń ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Możemy mieć jedynie nadzieję, że pozostali podejrzani nie dopuścili się wykroczenia prawa i nie spotka ich tak straszny los jak pana Mouse i panią Snow.

Zrobiła mi się słabo.
Pojedyncze fragmenty artykułu szumiały w mojej głowie. Osądzeni… Jeden uczeń ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart… Dożywocie w Azkabanie… Tropiciele…
Cholera! Skąd oni mogą wiedzieć? Przecież nikomu nie powiedziałam! No, jedynie Jul i Quin, ale one w życiu by nikomu nie zdradziły mojej tajemnicy. Więc kto?
Szlag! Trzeba zaprzestać zamienianiu się w łanię. Bo jeśli jestem obserwowana…
Do kuchni wróciła Sara, a ja przybrałam najbardziej normalną minę na jaką było mnie w tym momencie stać. Podeszła do kuchenki, ale od razu się odwróciła, bo jej wzrok padł na okładkę ‘Czarownicy’. Trzeba tutaj zaznaczyć, że Sara nie była wtajemniczona w to, że magia nie jest wytworem ludzkiej wyobraźni, smoki to nie puste legendy wyssane z palca i ludzie latają na miotłach. Gosposia podeszła do mnie. Przez chwilę przyglądała się stronie tytułowej, a ja wyklinałam sobie w duchu, jak mogłam zachować się tak głupio i nie schować tej cholernej gazety. Teraz zaczną się niezręczne pytania, a ja jak zwykle będę musiała naściemniać coś o rozwoju techniki. Tylko jak długo ludzie będą w to jeszcze wierzyć?
— Przystojniak.
Zerknęłam na okładkę.
Sara wskazała na uśmiechniętego blondyna, który stał w otoczeniu czwórki przyjaciół. Jego zdjęcie poruszyło się i posłało mi promienny uśmiech, zresztą jak pozostali chłopcy. Na ich widok, a szczególnie tego jednego, zakręciło mi się w głowie i łzy stanęły w oczach, ale szybko otarłam je ręką, tak że Sara tego nie zauważyła.
— Och, dlaczego takich przystojnych mężczyzn nie spotyka się na co dzień? — Sara odwróciła się, złapała za ścierkę i zaczęła wycierać naczynia. Najwyraźniej nie zobaczyła nic nadzwyczajnego w tym, że zdjęcie porusza się. — Zapewne ci chłopcy nie mogą odpędzić się od dziewczyn. Chciałabym ich kiedyś spotkać.
Spojrzałam jej w oczy.
— Ja ich znam. — Sara spojrzała na mnie z niedowierzaniem. — A ten — Wskazałam palcem uśmiechniętego blondyna. — to mój były chłopak.
Z wrażenia wypadł jej talerz z rąk który właśnie wycierała, a jego szklane kawałki rozprysły się po całej podłodze .
— Ale… Ale… Naprawdę? — W kilku krokach do mnie doskoczyła i mnie przytuliła. — Biedactwo. Ten drań cię tak skrzywdził. Od zawsze powtarzałam, że dziewczynki nie powinny spotykać się ze sławnymi chłopcami. Schemat ten sam: najpierw je w sobie rozkocha, a później rzuci.
Delikatnie wyplątałam się z jej objęć, co nie było takie proste, bo miażdżyła mi głowę swoimi wielkimi piersiami.
— Widzisz Saro, tylko że to ja zakończyłam ten związek.
— Ty? Och, Lily! Zuch dziewczynka z ciebie! — Podeszła do swojego wcześniejszego stanowiska i powróciła do wycierania naczyń. — Żadnych romansów z gwiazdami! — Wymachnęła w moją stronę trzepaczką do jajek. — Takie rzeczy powinny być zakazane. Kto to widział! Łamać serca biednych dziewczyn, które żyją w cieniu świata…
Jej wykład ciągnął się i ciągnął w nieskończoność, a ja w tym czasie zdążyłam dokończyć tost i przeglądnąć Proroka Codziennego do końca. ‘Czarownicy’ nie chciałam nawet dotykać, nawet na nią patrzeć, ale pech chciał, że mój wzrok znowu padł na okładkę. Zwyciężyła ciekawość. Otworzyłam czasopismo na stronie numer sześć i zaczęłam czytać.
Artykuł ciągnął się przez ponad dwie strony i polegał głównie na opisie trasy koncertowej zespołu All Star. Zostały wymienione w nim kraje, do których kapela ma zamiar zawitać oraz przebieg ich dwóch koncertów, gdzie musieli zagrać sześć bisów. Rzesze ich fanek przygotowały dla nich wielki transparent, a autografy rozdawali przez trzy godziny, dopóki ochronie nie udało się przepędzić podnieconych psycho-fanek. Nie macie pojęcia, jak się zdziwiłam, kiedy natchnęłam się na swoje imię i wypowiedź Trunksa: „Każdy z nas podczas rocznej przerwy i pobycie w Hogwarcie doświadczył wiele nowego i powróciły wspaniałe wspomnienia sprzed kilku lat. Jest wiele chwil i osób, które bardzo miło wspominam, ale najbardziej zaprzyjaźniliśmy się pewną panią prefekt, którą serdecznie pozdrawiamy. Lily jeżeli to czytasz to wiedz, że za tobą tęsknimy i nie możemy doczekać się naszego kolejnego spotkania.” Oczywiście nastąpił długi wywód, w którym została wspomniana moja rzekoma ciąża, gdzie ojcem był Dante, oraz pogłoski, że chodziłam Lucasem.
Pomimo że na moich ustach pojawił się uśmiech, był on wyrazem goryczy, która mnie wypełniła. Tęskniłam za nimi wszystkimi, ale nie byłam pewna, ba! Ja wiedziałam, że nie zniosłabym spotkania z Lucasem. No, może gdyby Zayn i Tronks rozładowaliby napiętą atmosferę, a Naill za zacząłby nasze spotkaniem swoim stałym: „Matko, Lily! Jak ja ciebie dawno nie widziałem!” Mimowolnie zachichotałam, a Sara spojrzała na mnie zaciekawiona.
Uznałam, że już pora aby się ulotnić. Miałam już zabrać gazety, aby zanieść je do sypialni, kiedy mój wzrok dostrzegł kawałek pożółkłego pergaminu wystającego z ‘Czarownicy’.  Było tam naskrobanych kilka słów:

Mam dziwne przeczucie, że niedługo się spotkamy.
                                                                D.

Nie wiedziałam co o tym myśleć. Z pustką w głowie złapałam obie gazety i ruszyłam w kierunku swojego pokoju.
Było jasne jak słońce, że napisał to Dante i lada dzień pojawi się w progu moich drzwi. Tylko jak to przyjmą moi rodzice? Jego ostatnia wizyta na Margaret Street, nie skończyła się  za dobrze. Przekonał wtedy moich rodziców, że jestem w ciąży. Taa… Ten to od zawsze miał bujną wyobraźnię. Któregoś dnia w Hogwarcie, zaraz na początku naszej znajomości zaproponował mi pewien układ: jeżeli namówię Irytka, aby zalał gabinet Filch’a, to on umówi się ze mną na popołudniowy spacer, aby zdradzić mi pewne szczegóły dotyczące zespołu, a jeżeli przegram, to przez tydzień będę przynosić mu śniadanie do łóżka. Wygrałam zakład, a Dante przez dwie godziny snuł niekończące się opowieści, głównie o sobie. Tak, cały Dante.
Z rozmyślań wyrwały mnie głosy wydobywające się z mojego pokoju.
Walnęłam się w czoło. Znowu zapomniałam zamknąć drzwi na balkon.
— Jak myślicie, w jaki sposób się dowiedzieli?
— Łapo, nie jest powiedziane, że chodzi o jednego z nas.
No, no. Czyżby Huncwoci znowu coś przeskrobali? Przycisnęłam ucho do szpary w drzwiach.
— Jasne. Rogacz, zastanów się. Znasz innych zbuntowanych nastolatków w Hogwarcie, którzy…
— Skąd możecie o tym wiedzieć? Syriusz, wysłuchaj mnie. Ty i Rogacz jesteście jednymi z najzdolniejszych uczniów w szkole i prawdę mówiąc niewielu jest lepszych od was, ale są.  Nikt nie powiedział, że to o was chodzi! No i nie zapominajmy o Glizdku.
— Luniak, daj mi chociaż jedno nazwisko osoby, która byłaby zdolna opanować…
— Czy to nie jest oczywiste? Kto jest równie zdolny jak my?
Zapadła chwila ciszy.
— Masz na myśli Rudą? — Wykrztusił po dłuższej chwili Syriusz.
— Czy to nie jest oczywiste?
— Remus, twoja bujna wyobraźnia czasami mnie przeraża. — Skwitował prychnięciem Potter. — Ona jest na to zarzeczna.
Ja za grzeczna? Ja za grzeczna? Ciekawe na co?
Z oburzenia upuściłam gazety z rąk. Pech chciał, że kiedy próbowałam je złapać, popchnęłam drzwi, które otworzyły się na oścież.
Na środku pokoju siedzieli Huncwoci. Kurta z nimi nie było.
— Och, Lily! Miło cię widzieć! Znakomicie wyglądasz.
Posłałam Remusowi szeroki uśmiech. Mam nadzieje, że z daleka wyglądał jakby był szczery, a nie taki, który obwieściłby światu, że właśnie ich podsłuchiwałam.
Podeszłam do nich i usiadłam na dywanie.
— Co tutaj robicie? — Miałam nadzieję, że przekaz tego pytania jest jasny: O czym do jasnej cholery rozmawiacie w moim pokoju?
— Widzisz… — Zaczął Potter. Przerwał mu Syriusz, który podbiegł do mnie i ukląkł naprzeciwko mnie.
— Tylko mi się nie oświadczaj. — Wyszczerzyłam się do niego, a Łapa posłał mi uśmiech zarezerwowany na specjalne okazje. Ten sam, który posyła dziewczyną, aby je uwieźć, jeżeli miał jakieś problemy, czyli tylko i wyłącznie w przypadku Quin. Tym samym skutecznie odwrócił moją uwagę od ich rozmowy.
— Ruda, jesteś mi potrzebna.
— Słucham. — Zaciekawił mnie. Nie często się zdarza, aby ktokolwiek potrafił mnie zaskoczyć.
— Widzisz, kiedy wczoraj wracaliśmy razem z Quin z dyskoteki — Jasne, o kogoż by innego mogło chodzić? — wydawała się bardzo smutna, a ja nie lubię, kiedy ludzie się nie uśmiechają. Masz jakiś pomysł aby ją rozweselić?
W moim mózgu momentalnie narodził się wspaniały plan.
— Idziemy.

— Jesteś absolutnie pewna?
— Jasne! Quin uwielbia niespodzianki.
Syriusz wydawał się nie do końca przekonany.
— Powinienem coś powiedzieć?
Zastanowiłam się przez chwilę.
— Wystarczy cześć.
— Cześć?
— Tak! To wszystko. Możesz powiedzieć co chcesz. I nie zapomnij o uśmiechu. Uśmiech jest najważniejszy. Bez niego cały plan nie wypali. Pamiętaj: powiedź cześć i się uśmiechnij.
— Jesteś pewna, że jej to się spodoba? — Spytał z powątpieniem w głosie.
 Z łazienki dobiegł mnie dźwięk towarzyszący zakręcanej wodzie.
— Właź!
Syriusz zrobił jak go mu kazałam, a ja zatrzasnęłam za nim drzwi.
Wybiegłam z sypialni blondynki, na chwilę przed jej pojawieniem się w pokoju. Za drzwiami stał Potter z dziwnym uśmiechem na twarzy. Bez słowa wyciągnął spod bluzki śliską tkaninę i narzucił ją na nas. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to jest jego peleryna-niewitka. No tak, już kilka razy widziałam jak z niej korzystał, głównie aby zwinąć jedzenie ze szkolnej kuchni w czasie ciszy nocnej, ale za każdym razem zaskakiwało mnie jej działanie. Potter musiał się odrobinę przygarbić, bo był tak wysoki, że kostki wystawały mu spod płaszcza. Próbowałam zignorować oszałamiający zapach jego perfum.
Bezszelestnie weszliśmy do sypialni, gdzie Quin wpadła w niezły szał.
Nic dziwnego. Wyrzuciłam z jej szafy wszystkie ubrania, tworząc na środku pokaźną stertę kolorowych materiałów.
— Ugh! Zniszczę tego, kto to zrobił! — Wygrażała się łapiąc tkaniny w ręce. — Zobaczy! Popamięta mnie! To na pewno Blake! Mści się, bo nie chciałam się z nim umówić!
Z furią wypisaną na twarzy złapała za klamkę szafy. Pociągnęła za nią i miała cisnąć ubrania do jej środka, gdy…
Jej wzrok momentalnie złagodniał, kiedy oczy spotkały ciemno niebieskie tęczówki Syriusza.
Łapa wyszedł z szafy, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
— Cześć.
— Jakie to jest słodkie! — Jęknęłam do ucha Pottera, a ten od razu zatkał mi usta.
Quin wyglądała jakby rozpływała się pod wpływem jego spojrzenia. W powietrzu można było wyczuć buzujące hormony, a ja mimowolnie pomyślałam, że nie powinniśmy tutaj  być.
Sekundy przeciągały się, a żadne nie mogło oderwać od siebie wzroku. Po prostu tak stali. W pewnym momencie Quin przysunęła cię do Syriusza. Ich twarze dzieliło już kilka cali. Już prawie…
— Quin, wiesz może, gdzie jest moja…
Do pokoju wpadła Jul i cały nastrój nagle prysł.
Quin odskoczyła od Łapy jak oparzona, a Black zrobił niezadowoloną minę.
— Chyba przyszłam nie w porę. — Wyszeptała z zażenowaniem w głosie Truśka i zrobiła krok do tyłu.
— No nie da się ukryć! — Krzyknęłam wychodząc spod peleryny-niewidki. Dopiero po chwili dotarło do mnie co zrobiłam. Przecież nie powinno mnie tu być. — Ops.
Usłyszałam ciche parsknięcie Pottera.
 Quin spiorunowała nas wzrokiem. Zabawne, że nie zastanowiło jej to, w jaki sposób pojawiłam się tak nagle.
— Jul, muszę ci coś pokazać.
Złapałam Truśkę za rękę, która nawiasem mówiąc miała bardzo głupi wyraz twarzy i wybiegłyśmy z pokoju Szpilki.
— Zemszczę się na was! — Usłyszałam za sobą krzyk Quin i mimowolnie parsknęła.

— Na pewno musicie jechać?
Dziewczyny zgodnie pokiwały głowami.
— Nie martw się Ana, niedługo się spotkamy.
— No ja myślę. Najpóźniej to za tydzień na finale Quidditch’a.  
Jul przekrzywiła w bok głowę.
— Jak masz zamiar się tam dostać skoro twoi rodzice…?
Wzruszyłam ramionami.
— Nie mam pojęcia, ale wiecie, że nie mogę przegapić tak ważnego wydarzenia.
Wyszczerzyłam się do nich.
Przed nami zatrzymał się Błędny Rycerz, którym miały podróżować.
Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie, poczym jednocześnie rzuciłyśmy się sobie w ramiona.
— Będę za wami tęsknić.
— My też, Ruda. My też. — Szepnęła Quin, a Jul zmierzwiła mi włosy.
Odsunęły się ode mnie, złapały swoje bagaże i wsiadły do czerwonego autobusu, który po chwili znikł.
— Też będę za nimi tęsknił. — Nawet nie wiem kiedy przyszedł tutaj Kurt.
— Ty? Dlaczego?
Wzruszył ramionami.
— No wiesz, nie pamiętam kiedy ostatnio miałem tak piękne sąsiadki i to przez całe dwa tygodnie.
Posłałam mu sójkę w bok.
— A ja niby to co?
Kurt zmierzył mnie wzrokiem.
— No wiesz, gdybym się z tobą nie przyjaźnił odkąd pamiętam i codziennie nie oglądał twojej uśmiechniętej buźki, to może wydawałabyś mi się pociągająca.
— Dzięki. — Powiedziałam z przekąsem. — Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
— Masz ochotę na spacer?
Pokiwałam głową.
Ruszyliśmy wzdłuż Margaret Street, co chwilę wybuchając śmiechem. Kurt opowiedział mi jak uczył Huncwotów gotować i jak Syriusz uwodził jego matkę, a ja mimowolnie ujrzałam te sceny oczami wyobraźni. Zachichotałam.  Spacerowaliśmy długo, aż w końcu skręciliśmy do parku. Jak to zwykle ja zajęłam huśtawkę, a Kurt poszedł po lody. Ściągnęłam ze stóp sandały i ta samo jak w dzieciństwie zaczęłam grzebać palcami w piachu. Odprężało mnie to.
— Mogę się przysiąść?
Zamarłam. Dobrze znałam ten głos.
Popatrzyłam na osobę, która zajęła wolną huśtawkę obok mojej.
— Co ty tutaj robisz?

*******************
* ‘Qué’ z języka hiszpańskiego oznacza ‘Co’. W charakterystyce Lily zostało wspomniane, że kiedy się denerwuje mówi po hiszpańsku.