wtorek, 26 czerwca 2012

7. Ucieczka.

W wieczór wigilijny cała rodzina zasiadła do pięknie nakrytego stołu. Sophie rozłożyła swoją najlepszą szklaną zastawę. W dzbanach stały soki, w wielkich półmiskach uszka, pierogi, ryby w warzywach, kapusta z grochem i karp w galarecie.W niewielkim koszyczku była piętrząca się góra chleba. Na środku stały dwie palące się świeczki, a obok nich, na talerzu znajdowały się białe opłatki,które leżały na sianku. W kilku kubkach rozlane było roztopione masło. Dookoła stołu zasiadła cała rodzina Evansów i państwo Sweets.
Sophie zażądała, by każdy gość był odświętnie ubrany, tak więc panie założyły eleganckie suknie, zaś panowie garnitury. Kurt długo opierał się namową matki,aby w końcu założył frak. Stwierdził, że jak będzie chciał wyglądać jak klaun,to pójdzie do cyrku. Po ponad godzinnym namową w końcu uległ, ale i tak nie zmienił butów i miał na stopach czarne trampki.
Jadalnia dziadków była dużym prostokątnym pomieszczeniem. Na środku stał ogromny stół mogący pomieścić przy najmniej 20 osób. Pod nim leżał duży pętlowy dywan. W oknach, które sięgały do podłogi, wisiały zielone zasłonki, które idealnie pasowały do obić siedzeń. Przy jednej ze ścian stał na podwyższeniu fortepian.Wolna przestrzeń zapełniona była ogromnymi kwiatami doniczkowymi. Z sufitu zwisał ogromny żyrandol. Obok stołu stała wielka choinka ubrana w złoto-bordowe bombki, srebrne łańcuchy i niebieskie światełka.
Pod nią leżała sterta prezentów (babcia zażyczyła sobie, aby otwierać je przy wszystkich).
Składanie życzeń bożonarodzeniowych zajęło im sporo czasu. Później przystąpili do konsumpcji smakołyków. Na sam koniec zostało tylko rozpakowanie prezentów.
Lily obawiała się, że prezenty ze szkoły okażą się kipiące magią i wszystko się wyda. Próbowała przenieść je do swojego pokoju, ale niestety przyłapała ją Sophie i palnęła kazanie, którego tak naprawdę nie za bardzo słuchała.
Zaczęła powoli otwierać pakunki. Najbardziej obawiała się prezentów od Huncwotów.Pierwszy był od Quin. Pomacała  go niepewnie. Był bardzo miękki. Rozdarła opakowanie, a w środku znalazła beżowy szal. Od Jul dostała niebieską bluzkę z krótkim rękawkiem, wyszywaną srebrną nicią, Remus dał jej książkę „ Najciekawsze i najbardziej przydatne zaklęcia XX wieku ” (szybko ukryła ją pod szalikiem),Peter przysłał jej kosz słodyczy, od Syriusza żółtą torebkę z krótkim liścikiem:
Podobno kobiecie zawsze ich brakuje.
Od Jamesa duży zeszyt dopiskiem:
Skoro śpiewasz to i piszesz.
Hagrid przysłał jej wypieki domowej roboty i kilka opakowań krówek. Co prawda nie pewnie je spróbowała, ale okazały się bardzo smaczne (w przeciwieństwie do ciastek).
Ulżyło jej, że nie dostała żadnych fałszoskopów,mikstur ani zdjęć.
Został jej jeszcze prezent od Kutra, rodziców i dziadków. Od przyjaciela dostała srebrną bransoletkę z dwiema małymi przywieszkami: BF (Best friends). Seniorzy podarowali jej aparat fotograficzny.Ostatni prezent był ogromny. Przez chwilę zastanawiała się co może być w środku, ale nic jej nie przychodziło do głowy. Popatrzyła niepewnie na rodziców. Ci tylko się szeroko uśmiechnęli. Lily rozdarła paczkę i to co zobaczyła wywołało u niej łzy szczęścia.
W środku była czarna gitara. Na chwilę odebrało jej mowę. Jak zahipnotyzowana patrzyła na instrument. Oczy robiły jej się coraz większe i większe, a usta nie wiadomo kiedy się rozchyliły. Po kilkunastu sekundach zdołała się opanować i wrócić „do prawdziwego świata”. Podbiegła do rodziców i złożyła na ich policzkach mokre całusy, po czym ich mocno przytuliła.
— Dziękuję. — Tylko tyle zdołała wyszeptać, bo łzy znowu pociekły po jej policzkach.
Zawsze marzyła o takim prezencie. W jej starej gitarze brakowało kilku strun, gdyż jej ukochana siostra powyrywała je z zazdrości.
A co do Petunii, miała minę jakby chciała kogoś zabić(czytaj: Kogoś, czyli Lily).
— Pewnie, ukochanej córusi-Lilusi, dajecie gitarę, ami jakiś głupi odtwarzacz.
— Jak byś nie zauważyła, to sama nas błagałaś o niego przez kilka miesięcy. A jak już go dostajesz, uważasz, że jest głupi? — Odparł gniewnie Will.
— Wasza ukochana córeczka zawsze najlepsza! Lily to,Lily tamto! Nawet jak nie chodziła do tej szkoły dla dziwaków, była ukochanym dzieckiem!  Ją na zakupy wysyłacie, a ja co? Ja miałam podłogi śmierdzącą szmatą szorować!
— Jak byś nie zauważyła, to sobie sama na to zasłużyłaś. Gdybyś pomogła w ozdabianiu sypialni, też byś pojechała do miasta.— Olivia mówiła ozięble i z nutką pogardy wyczuwalnej w głosie. — A jeżeli coś ci nie pasuje, to proszę bardzo. Możesz wyjść. Nikt cię tu nie trzyma.
— Świetnie! Nie ma co! — Ruszyła w stronę drzwi. —Żegnam! A, i dziękuję za tą miłą i rodzinną kolację.  Jess!! Rusz się!— Ostatnie zdanie powiedziała z pogardą, po czym wyszły.
Zapadła niezręczna cisza, która ciągnęła się i ciągnęła w nie skończoność. Powietrze nagle zgęstniało, tak że można je było ciąć nożem. To Will pierwszy przerwał ciszę.
— Przepraszam za nią. Jest taka odkąd… — Nie dokończył.
— To wszystko przez te hormony, synku. Wyrośnie. —Odparł bezbarwnym tonem John.
Wrócili do świętowania, a incydent z Petunią popadł w niepamięć.
— Skąd wiedziałaś, że chciałem to dostać?! — Prawie krzyknął Kurt, otwierając prezent od Lily.
— Dobrze cię znam, a po za tym, widziałam jak w sklepie oglądałeś ten zegarek.
— Jesteś kochana. — Po czym przytulił ją mocno.
— Dzieciaki, dosyć tych uścisków. — Zabrzmiał głos bliźniaków.
— Pff… Odezwali się dorośli.
— Rudzielcu, jak byś nie zauważyła…
— … to my jesteśmy od ciebie o dwa długie lata starsi.
— Niestety nie dajecie mi o tym zapomnieć. — Mruknęła pod nosem.
— Możecie przestać? — Rozległ się głos Sophie. — Są święta i mamy nadzieję, —  Tu wskazała na wszystkich domowników — że Lily zrobi użytek z nowego instrumentu i coś nam zagra.
— Ale babciu, ja…
— Żadnych ale, wnusiu.
— Kurt gra ze mną.
— Co ty wygadujesz? Przecież ja nie umiem grać na gitarze.
Ta tylko się odwróciła i ruchem głowy wskazała na fortepian.
— Nie wrobisz mnie w to.
— Już to zrobiła. — Zachichotała cicho, po czym wzięła instrument. Chłopak ze zwieszoną głową, usiadł za klawiszami.
   

W ciągu następnego tygodnia Petunia łypała na każdego groźnie i nie odzywała się do nikogo prócz Jessici (nikt się na to nie skarżył).
Przed ostatnim dniem ich pobytu w Hiszpanii był Sylwester.
Wieczór Sylwestrowy nie zapowiadał się za ciekawie. Dorośli wybrali się na karnawał do centrum miasta, pozostawiając młodych samych. Petunia i Jessica gdzieś zniknęły, na co pozostali w ogóle się nie uskarżali.  Tak więc dom dziadków był do dyspozycji dzieciaków. Nie organizowali żadnego przyjęcia. Jedynie w salonie porozkładali poduszki i koce, znieśli multum niezdrowego jedzenia i zasiedli przed telewizorem. Właśnie Lily z Masonem grali w Twister’a, kiedy do kurortu wsypało się z 3 tuziny osób w wieku przynajmniej 20 lat. Każdy zaczął krążyć po pomieszczeniach, a z wcześniej ustawionych przez Taylora głośników zabrzmiała głośna muzyka. Ludzi ciągle przybywało, a w wielkim salonie zaczynało brakować miejsca.
— Co tu się kurcze dzieje!!? — Zaczął przekrzykiwać muzykę Kurt.
Na odpowiedź nie musieli długo czekać.
Do pokoju wpadły dwie rozchichotane i skąpo ubrane dziewczynki.
— JESSICA! PETUNIA! — Ryknęła Lily podchodząc do siostry, łapiąc ją za włosy i ciągnąc w stronę schodów.
— Puszczaj ty wiedźmo! AUU! To BOLI! PUSZCZAJ!!!
Lily nic nie robiła sobie z krzyków starszej siostry.Zaciągnęła ją do sypialni rodziców.
— CO TO MA ZNACZYĆ!!? —Wysyczała przez zaciśnięte zęby Ruda — CO CI STRZELIŁO DO TEGO PUSTEGO ŁBA ABY SPROWADZIĆ TU TYCH WSZYSTKICH LUDZI!!?
— To moi koledzy z plaży. Zaprosiłam ich bo dom jest wolny, a oni nie mieli gdzie zrobić imprezy bo lokal im zalało. — Odparła z satysfakcją w głosie Petunia.
— TY NADĘTA KROWO! — Lily wpadła w szał. — TO NIE JEST TWÓJ DOM ŻEBY ZAPRASZAĆ TU OBCYCH!!!
— To  są moi P-R-Z-Y-J-A-C-I-E-L-E!!!  — Tunia przeliterowała,jakby uważała, że tylko w ten sposób Ruda to zrozumie.
— PRZYJACIELE?! NIE ROZŚMIESZAJ MNIE! ILE ZNASZ OSÓB Z TEGO GRONA?! DWIE? MOŻE TRZY?
— NIE TWÓJ ZASRANY INTERES KOGO ZAPRASZAM !!! — Teraz już obie krzyczały. — ŻE TY MASZ TYLKO JEDNEGO DURNEGO KUMPLA TO JUŻ NIE MOJA WINA!!! DAJ CIESZYĆ SIĘ INNYM Z ŻYCIA!!! TY ZAWSZE JESTEŚ SAMA I NIKT SIĘ TOBĄ NIE INTERESUJE!!!
Po tych słowach Petunia wybiegła z pokoju,zostawiając, czerwoną ze złości Lily samą.
Zawsze to wiedziała! Wiedziała, że jej siostra jest skończoną wariatką, dzieckiem, zazdroszczącym każdej jednej zabawki! Ale to przeszło jej najśmielsze oczekiwania.
Nienawidziła jej z całego serca! Jak mogła się z nią przyjaźnić?! To było nie do pomyślenia! Gdyby mogła używać czarów poza szkołą…Wywaliłaby wszystkich jednym machnięciem różdżki! Żałowała, że nie ma przy niej jakiegoś dorosłego czarodzieja. Musi wyprosić to całe towarzystwo z domu dziadków! Musi. Inaczej stracą do niej zaufanie.
Wybiegła z sypialni i skierowała się ku dołowi.
Parter wyglądał okropnie. Na podłodze walała się potłuczona zastawa stołowa, wazony i rozbite meble. Na stole leżały butelki powódce i piwie. Z chipsów, które przyniosła zostały jedynie okruszki na dywanie i puste opakowania.
A pomyśleć, że nie było jej zaledwie 15 minut!Spojrzała na zegar, który o dziwo był cały. Dochodziła 23.  Musiała coś zrobić. Podeszła do wieży i wydarła kable z głośników. Rozległy się niezadowolone krzyki biesiadników.
— WYNOCHA!!! — Zaczęła wydzierać się.
Kilka osób zachichotało i powiedziało coś w stylu „Wyluzuj się, jest Sylwester”.
— JEŻELI W CIĄGU 5 SEKUND NIE OPUŚCICIE TEGO DOMU DZWONIE PO POLICJĘ!
Po piętnastominutowych krzykach dom został całkowicie opuszczony. Wyglądał fatalnie. Petunia znowu gdzieś zniknęła.
— Lily, co robimy?
W głowie Rudej kołatały się różne myśli. Jedną z nich było, aby rzucić zaklęcie i dom będzie wyglądał jak nowy… Ale nie mogła.
— Nie wiem.
— A nie możesz…?
— Nie poza szkołą!
— Czego nie możesz poza szkołą? — Zainteresowali się bliźniacy.
Zignorowała ich.
— Musimy tu posprzątać.
— Nawet czary by nam nie pomogły. — Zakpił Mason.
Do głowy Rudej wpadł genialny pomysł.
— Jadę na Krzywą.
— Co? NIE! Nie możesz! — Zaczął protestować Kurt.
— Wolisz mieć do końca życia szlaban? Nikt się nie dowie.
— Jadę z tobą.
— Jadę sama!
— Wybij to sobie z głowy!
Po kolejnych dziesięciu minutach siedzieli razem na tylnich siedzeniach taksówki.
Następne piętnaście minut zajęło im dotarcie do biblioteki,która była przepełniona. Wszędzie było słychać głosy osób wznoszących toast,śpiewających  wniebogłosy. Taa… Impreza w bibliotece.
Zaczęli przedzierać się przez tłum. Zaczepiali każdego błagając o pomoc, ale nikt nie kwapił się przerwać zabawy. Już tracili nadzieję kiedy Lily zobaczyła ów czarownicę, która powiedziała jej o tym miejscu.
— Samanta!
Czarownica nie od razu się odwróciła.
— Witaj Lily. Coś się stało?
— I to za wiele. Pomożesz mi?
Krótko opowiedziała jej o zdarzeniach dzisiejszego wieczoru.
— …i jak rodzice zobaczą ten bajzer w domu… Pomożesz mi?
Przez kilka minut patrzyła na nich w milczeniu, bacznie się przyglądając. Tracili już nadzieję na odpowiedź, ale w końcu nadeszła.
— Wyjdźcie ze mną przed budynek.
Posłuchali jej.
— A teraz złapcie się mocno mojej szaty. Gdzie jest tak dokładnie ten kurort?
Lily podała jej adres.
— To może być troszkę nieprzyjemne. Ale tak jest najszybciej.
Poczuli, że szata wyrywa im się z rąk. Wzmocnili uścisk. W następnej chwili ogarnęła ich ciemność, ze wszystkich stron coś na nich mocno napierało. Zaparło im dech w piersiach. Klatka piersiowa się im mocno ścisnęła, gałki oczne zostały pchnięte w głąb oczodołów, bębenki uszne w głąb czaszki, a potem… Wszystko ustało. Otworzyli oczy. Stali przed domem dziadków.Wszędzie paliły się światła, a na podjeździe stał samochód Sophie. Nie wróżyło to niczego dobrego.
Przekroczyli próg. Pierwsze co zobaczyli to, plecy Olivii Evans. Odwróciła się do nich. Na jej twarzy malował się żal, smutek i nie dowierzanie.
— Mamo, — zaczęła cicho Lily —  ja wszystko wytłumaczę, to…
— Petunia powiedziała mi — Mówiła bardzo surowo i ozięble — co się tutaj stało. Jak mogłaś ZAPROSIĆ OBCYCH DO DOMU BABCI!!? — wzięła trzy głębokie oddechy — Rozczarowałaś mnie. A ja myślałam, że można ci zaufać!
— Ale to nie ja… — Zaczęła ale matka znów jej przerwała.
— Masz przeprosić dziadków i się spakować. Za 2 i półgodziny masz powrotny samolot do Londynu. Odprawę o godzinie 2. Tu jest bilet. Wracasz sama. My pomożemy babci w sprzątnięciu domu.
Dopiero gdy Olivia przeniosła swój wzrok na Samantę, z jej oczu popłynęły łzy.
— To niezadowolona imprezowicza? Już po ZABAWIE! DO WIDZENIA!
— Ona jest taka jak ja. — Zaczęła tłumaczyć Lily, ale przerwała jej głos ów dziewczyny.
— Jestem Samanta.
Po czym bez żadnych wstępów wyciągnęła różdżkę.Rzuciła zaklęcie niewerbalne po czym w całym domu meble zaczęły wracać na swoje miejsca, śmiecie wyrzucać do kosza, a zniszczona zastawa lśnić jak nowa.
— PRZYPROWADZIŁAŚ OSOBĘ TAKĄ JAK TY ABY UKRYĆ TWE PRZEWINIENIE?!!
Lily nie mogła tego więcej słuchać. Wybiegła z korytarza, szybko wspięła się po schodach i wbiegła do swojej sypialni. Rzuciła się na łóżko i zaczęła głośno płakać.
Jak Petunia mogła jej to zrobić? Przecież jest jej siostrą! Jej jedyną, znienawidzoną siostrą! Znienawidzoną…
Nie mogła pojąć, dlaczego bliźniacy nie stanęli w jej obronie. Dlaczego ten cudowny wieczór przez dwie osoby mógł legnąć w gruzach?Dlaczego mama uwierzyła zakłamanej, wrednej Petunii? Nie mogła tego pojąć.Chciała stąd zniknąć. Uciec gdzieś, gdzie nikt jej nie znajdzie. Gdzie nikt nie będzie miał z nią kontaktu…
Znała takie miejsce.
Hogwart.
Popatrzyła na zegar. Dochodziła pierwsza nad ranem. Następnie jej wzrok padł na szafkę nocną. Leżał tam jej paszport i bilet. Nie myśląc  za bardzo co robi, złapała torebkę, na którą zostało rzucone zaklęcie zmniejszająco-zwiększające. Włożyła do niej wszystko co nasunęło jej się pod rękę. Nie rozpakowując walizki, wrzuciła ją całą do małej torebki. To samo uczyniła z kufrem szkolnym. Część rzeczy, która leżała luzem,także wrzuciła. Wrzuciła też swoją nową gitarę. Po dwudziestu minutach była już spakowana. Zamówiła taksówkę. Na pościeli łóżka zostawiła jedynie jedną złotą lilię, którą dzień wcześniej podarował jej Ted. Złapała paszport i bilet i wyszła cicho z pokoju.
Jak się spodziewała, nikogo nie zobaczyła na korytarzu. Nie chciała aby ktoś ją ujrzał całą spuchniętą, zasmarkaną i zapłakaną.Cichutko zeszła na pierwsze pięto. Z parteru zaczęły dochodzić głosy, a po schodach czyjeś kroki. Zmieniła kierunek. Poszła do gabinetu dziadka. Na szczęście był pusty. Przeszła przez szklane drzwi i znalazła się na balkonie.
Musiała skoczyć. Było dość wysoko. Na szczęście około trzech metrów od balkonu rosła topola. Nie myśląc zbyt długo nad tym co robi złapała się jednej z gałęzi. Schodząc po śliskich gałęziach (padał deszcz), pośliznęła się. Spadła. Poczuła ból w kostce. Oczy zaszły jej łzami. Ale musiała iść.Musiała wydostać się z tego domu. Wstała. Ból narastał z każdym krokiem.Ignorując go poszła na podjazd. Na szczęście stała już taksówka. Usłyszała za sobą kogoś kto wykrzykiwał jej imię. Nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Po raz drugi tej nocy, wsiadła do żółtego auta i pojechała w dal. Nie zauważyła kiedy podróż dobiegła końca. Cały czas pogrążona była w myślach.
Na lotnisku trwała już odprawa. „Nie mając” dużego bagażu skierowała się do bramek. W końcu wsiadła do samolotu. Zajęła miejsce przy oknie. Wyjrzała przez nie. Zobaczyła mnóstwo rodzin chowających się pod parasolami, machających w kierunku pojazdu. Nie było jej żal, że wśród nich niema jej mamy, taty i dziadków. Chciała jak najszybciej uciec z tej przeklętej Hiszpanii i nigdy nie wracać, ani tam, ani do domu.
Po raz kolejny łzy popłynęły po jej policzku.
Pilot w końcu odpalił silnik. Samolot zaczął toczyć się po pasie startowym.
Znowu spojrzała przez okno.
Zobaczyła ją. Stała jej mama. Wyraźnie coś krzyczała.Z daleka można było dostrzec na jej twarzy łzy. Czuła żal do matki, że ją bezpodstawnie osądziła. Nie mogła na nią patrzeć. Nie teraz. Kiedyś to pewnie minie, ale rana w jej sercu jest teraz świeża, a jej widok, ją rozgrzebuje.
Lily odwróciła od niej twarz.
Samolot wzbił się w górę.
Jest niezależna.
Żałowała tylko, że nie mogła się pożegnać z Kurtem,bliźniakami i Tedem. Jeszcze nie raz ich zobaczy. Ta myśl podtrzymała ją na duchu.
Po trzech godzinach wylądowała w Londynie. Przez chwilę zastanawiała się co ma z sobą zrobić. Nic jej nie przychodziło do głowy.Do domu nie mogła na pewno wrócić. Pociąg do Hogwartu jest dopiero za dwa dni więc to też odpadało.
Coś jej się przypomniało.
Wyciągnęła różdżkę i machnęła nią.
Kiedyś Remus wspomniał jej o pewnym pojeździe…
Nagle przed nią zmaterializował się trzy piętrowy, czerwony autobus. Drzwi się otworzyły i wyszedł z nich mężczyzna w wieku około 33 lat.
— Witam w imieniu załogi Błędnego Rycerza, nadzwyczajnego środka transportu dla czarownic i czarodziejów zagubionych w świecie mugoli — czytał. —. Wystarczy machnąć ręką, która ma moc i wejść do środka, a zawiedziemy panią dokąd sobie pani życzy. Nazywam się Leawis Donnawani tej nocy będę pańskim przewodnikiem. — Po tych słowach schował kartkę i gestem ręki zaprosił Lily do środka.
Pewnym krokiem weszła do autobusu, a ten natychmiast ruszył. W oczach Lily, przewodnik miał około 33 lat.
— Dokąd panienka sobie życzy się udać?
— Hogwart.
— To będzie 7 sylki. Jeżeli zapłacisz 8, dostaniesz gorącą czekoladę.
Lily wygrzebała z torebki sakiewkę z pieniędzmi czarodziei,po raz kolejny ciesząc się, że je ma. Podała je Leawisowi, po czym zajęła wolne miejsce, którym okazało się łóżko.
Podróż trwała 9 godzin. W końcu wysiadła z autobusu i przekroczyła próg szkoły, za którą tak tęskniła.


sobota, 16 czerwca 2012

6. Ulica Krzywa.

Wysiedli z auta, które okazało się niczym innym niż drogą, długa, czarną z przyciemnianymi szybami limuzyną. Szofer babci — Ted,był czarnowłosym młodzieńcem w wieku 23 lat. Ubrany był w białą koszulę z podwiniętymi rękawami i czarne spodnie. Już po 5 minutach przebywania z nim stwierdzili, że jest bardzo uprzejmym i zabawny.
Ted zawiózł ich do bardzo drogiej galerii gdzie mogli(jak to ujęła Sophie) „Urozmaicić swoją garderobę”. Co prawda żadne z nich nie szalało na punkcie zakupów, ale cieszyli się, że mają wolne popołudnie.
Pogoda była wręcz idealna: ponad 20 kresek na termometrze, brak zachmurzeń delikatny wiaterek, który rozwiewał im włosy. Taka temperatura rzadko się zdarzała o tej porze roku w Hiszpanii.
Gdy przekroczyli próg budynku, pierwsze co rzuciło się w oczy, Lily i pozostałych, to ogromna choinka, ubrana w srebrne i szmaragdowe bombki, które były słabo dostrzegane spod grubej warstwy migoczących na złoto światełek.
— Zapiera dech w piersi. — Powiedział rozbawiony Ted na widok min czwórki podopiecznych.
Tamci tylko lekko pokiwali głowami i ruszyli do sklepów.
Lily weszła do sklepu z sieci Zara. Gdy zaczęła oglądać letnie sukienki, pożałowała, że nie ma przy niej kogoś, kro by mógł jej doradzić w wyborze. Kogoś z kim mogłaby się pośmiać. Brakował jej starszej siostry. Petunii. Zanim Lily odkryła prawdę, o prawdziwym „ja” były nierozłączne. Zawsze razem bawiły się na placu zabaw, budowały zamki z piasku,jeździły na rowerach, stroiły w ubrania mamy, robiły makijaż i przechadzały się po korytarzu niczym po wybiegu. Dwóm siostrą-nierozłączką przeważnie towarzyszył młodzieniec — Kurt — który stał się równie bliski sercu Rudej.
Ale wszystko się zmieniło.
No, może prawie wszystko.
Od czasu, gdy Lily dowiedziała się o świecie,prawdziwym świecie, do którego należy, siostra ją znienawidziła. Skończyły się wspólne zabawy, spacery i rozmowy przy gorącym kubku czekolady. Petunia przestała uważać Lily za siostrę. Stała się ona dla niej wyrzutkiem. Od dostania listu z Hogwartu minęło już pół roku, a Tunia dalej nie mogła się pogodzić z tym, że to nie ona jest czarownicą. Próbowała nawet korespondować z dyrektorem szkoły, o to aby i ją przyjął, ale bezskutecznie. Tak więc ich przyjaźń się rozpadła, a z papuszek-nierozłączek pozostały tylko i wyłącznie wspomnienia.
W przeciwieństwie do Petunii, Kurt zawsze był z Lily i nigdy jej nie zawiódł. Wspierał ją gdy siostra się od niej odwróciła, a co do magii, uważał ją za coś niesamowitego, niezgłębionego i nieokiełzanego dla zwykłych śmiertelników.
„Nie myśl o niej głupia! — Skarciła się w myślach —jest ci znacznie lepiej bez niej! Gdyby była prawdziwą przyjaciółką zachowywałaby się jak ona, a nie usychała z zazdrości. Przecież masz wspaniałych przyjaciół w Hogwarcie, którzy na pewno za tobą tęsknią”.
Z rozmyślań wyrwał ją głos Teda, który od dłuższego czasu uważnie się jej przyglądał.
— W tej będzie ci na pewno do twarzy.
Podał jej turkusową sukienkę z rękawkami i niewielkim okrągłym dekoltem.
— Lily, co się stało?
— Zamyśliłam się. — Odparła wymigują co.
— Ej, mała, możesz mi powiedzieć. Jestem naprawdę dobrym słuchaczem.
— W to akuratnie nie wątpię. — Mruknęła cicho. — To nic takiego. — Widząc niedowierzające spojrzenie szofera dodała — Naprawdę.
Lily wyciągnęła mu z ręki sukienką i stwierdziła, że jest całkiem ładna.
— A gdzie się podziali chłopcy? — Dopiero teraz zdała sobie sprawę o ich braku.
— W przymierzalniach.
     

Po trzech godzinach zakupów Lily miała pełne reklamówki nowych, markowych ubrań. Kupiła sobie ową niebieską sukienkę z Zary,białą spódnicę z dużą szarą kokardą z Abercrombie, beżowe balerinki z Asos,krótkie spodenki w kolorze blado różowym od Dolce&Gabbana oraz białą koronkową bluzkę z tej samej firmy, czarne, dopasowane jeansy H&M i kilka torebek, pasków, bransoletek,wisiorków i kolczyków od  Chanel. Kupiła także prezent gwiazdkowy dla Kutra i Dziadków. Dawno nie wydała takiej fortuny,no ale cóż, w Hiszpanii bywała rzadko, więc raz na jakiś czas mogła zaszaleć.
Postanowiła nie myśleć o siostrze (co nie było takie trudne) i dobrze się bawić.
Siedzieli w jednej z drogich Hiszpańskich restauracji,wybierając w kartach dań. Lily nie miała problemu z rozszyfrowaniem hiszpańskich słów, gdyż w mugolskiej szkole uczyła się tego języka. Wakacje u dziadków także pomogły jej w jego nauce.
W końcu zdecydowała się na sałatkę warzywną i sok porzeczkowy. Gdy zamówili jedzenie, chłopcy pogrążyli się w rozmowie na temat futbolu, a Ruda z ciekawością oglądała cały lokal.
Restauracja była ogromna. Na środku stały drogie,rzeźbione w jesionie stoły i krzesła z kremowymi obiciami na oparciach i siedzeniach. Na każdym stole stała świeczka i bukiet kwiatów. Przy jednej ze ścian, stał wielki kominek. W ogromnych kwadratowych oknach wisiały zbierane zasłonki i firanki. Za ogromną ladą stała kelnerka ubrana w czarny uniform. Gdy Lily omiotła spojrzeniem całe pomieszczenie, jej wzrok padł na dwie osoby:mężczyznę i kobietę. Pani miała na sobie zieloną sukienkę do kolan i czarne trampki, a pan jeansy i jasno fioletowy garnitur. Kobieta podniosła się z siedzenia i ruszyła w stronę toalety.
Lily nie wiedziała dlaczego to robi, ale także ruszyła w tamtym kierunku.
Łazienka okazała się prawie pusta. Prawie, bo oprócz niej i owej kobiety, nie było nikogo. Gdy tylko weszła, usłyszała narzekanie kobiety. Mówiła po angielsku.
— Sami mugole! Nikogo z naszego świata. A było iść na kolację na ulicę Krzywą… — Umilkła widząc, że Lily się w nią wpatruje.
Kobieta miała około 35 lat. Duże szare oczy i zadbane czekoladowe włosy.
— W czymś ci pomóc, kochanie? — Uśmiechnęła się serdecznie.
— Przepraszam, przypadkiem usłyszałam jak pani mówi o mugolach.
— Och! — Wyrwało się jej — To nic takiego.
— Pani jest czarownicą.
Kobieta zesztywniała.
— Ale, dlaczego? Skąd wiesz?
— Uczę się w Hogwarcie. Jestem taka jak pani i pani towarzysz.
— Ale… Jak nas rozpoznałaś? — Wybąkała w końcu.
— Nikt tak się nie ubiera.
— A mówiłam Kenovi, żeby założył zwykłą bluzę! Hogwart? Ja dobrze usłyszałam?
— No.. Tak.
— Ja chodziłam do Eleskey*. Nie jest aż tak znana, ale to najlepsza szkoła Magii w tej części Europy. Ale ja jestem… Przecież się nie przedstawiłam! Jestem Samanta.
— Lily. Wspomniała pani coś o ulicy Krzywej…
— To ulica magiczna. Coś takiego jak wasza Pokątna.Tak, — Dodała widząc zdziwione spojrzenie Rudej — byłam w Londynie. Jestem aurorem i często bywam w różnych miejscach. Pewnie chciałabyś wiedzieć jak tam się dostać? Widzisz ten sklep naprzeciwko? — Wskazała przez okno na budynek po drugiej stronie drogi. — Zapytaj się o panią Alice. Ona ciebie zaprowadzi na ulicę. Acha, zapomniałabym. Oni nie umieją za bardzo angielskiego.
— Dziękuję. Jest pani naprawdę miła.
Ta tylko się uśmiechnęła i zostawiła Lily w toalecie.Po chwili i ona ją opuściła. Wróciła do stolika, gdzie czekała na nią sałatka i napój. Powoli przeżuwała każdy kęs, zastanawiając się, jakby tu opuścić Teda.Po około 10 minutach coś jej przyszło do głowy.
— Znasz ją?
— Co? Kogo? — Odpowiedział lekko zdezorientowany chłopak.
— Nie zgrywaj się. Cały czas patrzysz się na tą kelnerkę! Pogadaj z nią!
— O co ci chodzi? — I widząc wzrok podopiecznych powiedział — Ma na imię Adelaida. Studiowaliśmy razem.
— No to w czym problem?
— Ona mnie nie zauważa. — Powiedział cicho.
— Wiesz, ona może to samo mówić o tobie. — Odparł Mason.
— Wiesz, dziewczyna raczej rzadko robi pierwszy krok.— Kontynuował Taylor.
— A jeżeli ci się podoba, to idź z nią porozmawiać. —Powiedział Kurt.
— Nawet oni namawiają ciebie. No nie daj się prosić.
Ted popatrzył na nich i po chwili wahania powiedział:
— No dobra. Ale niech żadne z was nie opuszcza stolika.
— Jasne.
— Pewnie.
— Nie ma sprawy.
Gdy Ted oddalił się, Lily szturchnęła Kurta i pochyliła się nisko, mówiąc przyciszonym głosem.
— Spotkałam przed chwilą czarownicę.
— Co? Tu?
— Tak. Naprzeciwko jest ulica Krzywa… Taka jak Pokątna.
Popatrzyli po sobie i równocześnie powiedzieli.
— Idziemy.
— A wy dokąd? — Zainteresował się Mason.
— My… to znaczy… — Zaczął się jąkać Kurt.
Wzrok Lily padł na wystawę nowych rowerów.
— Idziemy do tamtego sklepu. — Wskazała palcem za witrynę. — Za raz wrócimy! Nie mówcie nic Tedowi! — Wstała i pociągnęła przyjaciela za rękę.
Ruda zaprowadziła przyjaciela do budynku, który wskazała jej Samanta. Okazał się on nie za dużą biblioteką z mnóstwem książek.Rozglądnęli się po pomieszczeniu. Prawie całą wolną przestrzeń zajmowały stoliki, które były zajęte. Przy ścianach stały regały z książkami. Gdy tak stali, podeszła do nich jakaś kobieta.
— W czym nogę pomóc? — Odezwała się po hiszpańsku.
— Dzień dobry. Szukam pani Alice. — Odparła Lily również w tym języku.
— To ja.
— Czy mogłaby mi pani powiedzieć, jak dostać się na Ulicę Krzywą?
— Chodźcie za mną.
Ruszyli za kobietą. Alice miała około 45 lat i włosy w kolorze czerwonym z żółtymi końcówkami. Twarz miała kwadratową i duży garbaty nos. Piwne oczy i wypieki na twarzy. Była dość tęga, ubrana w długą granatową suknię i brązowe pantofle.
Zaprowadziła ich do piwnicy. Temperatura momentalnie spadła, a na skórze poczuli dreszcze. Alice kazała im się odsunąć, a sama wyciągnęła różdżkę i stuknęła w jedną z kamiennych płyt, którymi była wyłożona podłoga. Płyty zaczęły się deformować, przesuwać i kurczyć aż w końcu w podłodze powstał okrągły otwór. Kurt patrzył na to z szeroko otwartymi oczami i ustami, zaś Lily nie bardzo to zdziwiło. Grzecznie podziękowali kobiecie i zeszli po drabinie. Stanęli na brukowanej ulicy. Nad jednym z budynków wisiał napis:Ulica Krzywa. Ruszyli przed siebie. Wszędzie były kolorowe wystawy. Sweets obracał głowę w prawo i w lewo, pochłaniając widoki. Przez chwilę żałował, że nie ma trzech dodatkowych par oczu. Nad jednym ze sklepów wisiał szyld: SZATYNA KAŻDĄ OKAZJĘ! KREACJE WIZYTOWE, MUNDURKI, UBRANIA ROBOCZE. WSZYSTKO U MAESTRO PIETROWA! Nad innym napis głosił: KSIĘGARNIA! WSZYSTKIE NAJLEPSZE KSIĘGI W BOOK WOURD! Jeszcze inny: DESERY, OBIADY, TRUNKI W CZERWONYM WYWARZE!
Lily z rozbawieniem patrzyła, jak przyjaciel wszystko pochłania. Ale największe wrażenie zrobiła na nim czarownica, która przeleciała na miotle, stopę nad jego głową.
Weszli do cukierni. Ruda kupiła kilka czekoladowych żab,2 paczki musów-świrusów, piegusowe kociołki, dyniowe paszteciki, pałeczki lukrecjowe i fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta. Za wszystko zapłaciła 16 sykli i 4knuty. Poprosiła sprzedawcę, aby jej wszystko zapakował i rzucił na torebkę zaklęcie zmniejszająco-zwiększające, tak że pakunek, który mieścił się w wielkiej reklamówce, teraz bez problemu znalazł się w jej nowiutkiej kremowej torebce. Oczy Kurta wychodziły z orbit.
— No co? Przecież nikt nie może się dowiedzieć, że tu byliśmy.
— Ale… ale… To jest niemożliwe.
— W moim świecie jest.
— Jakim cudem…
—Czary. A teraz chodź bo jeżeli za raz nie wrócimy, to bliźniacy wezwą straż pożarną aby nas znaleźć.
Gdy wracali do biblioteki, wstąpili do baru i Lily kupiła dwa piwa kremowe, które schowała w torebce. Zahaczyli także o lodziarnie.Kurt zrobił wielki oczy (po raz kolejny, czyli gdzieś z setny) bo dopiero zdał sobie sprawę, że Ruda płaci jakimiś złotym, srebrnymi i brązowymi monetami.
— Yyy… Lily, co to jest? — Wskazał na nie palcem.
— Pieniądze czarodziei. — Odparła jakby tłumacząc, że1+1=2 — Miałam ich nie brać, ale w ostatniej chwili się zdecydowałam. Jak widać przydały się. Te złote to galeony, srebrne sykle, a brązowe to knuty.
           

— Gdzie wy byliście. — Syknął Mason.
— Chcieliśmy już dzwonić po straż pożarną.
— A nie mówiłam?
Zachichotali.
— To powiecie co was zatrzymało?
— Lody. — Odparł najzwyczajniej w świecie Kurt, po czym uniósł rękę, w której go trzymał.
— Była duża kolejka. — Dodała Ruda.
— A nam nie kupiliście?!
— No wicie co? — Oburzyli się bliźniacy.
— A co z Tedem?
— Gołąbki gruchają! — Krzyknęli jednocześnie bliźniacy,na co kilka głów odwróciło się w ich stronę.
— O wilku mowa.
Do stołu przyszedł Ted. Twarz miał rozanieloną, a na ustach gościł szeroki uśmiech. Oczy mu lśniły.
— Rozumiem, że wszystko dobrze poszło. — Powiedział wesoło Mason.
— Dzięki dzieciaki. — Wyściskał ich po kolei — Gdyby nie wy…
— Oj nie nudź tylko mów. — Naciskał Taylor.
— Umówiliśmy się na kolację. Dziś o 20.
— Zakochani! Jakie to słodkie! — Zawyli bliźniacy,przy okazji wkładając sobie palce do gardła, co wywołało u wszystkich (prócz Teda, który lekko walnął ich poi głowie) śmiech.
— Za co?! — Ruda stwierdziła, że chłopcy mają dziwną naturą mówienia jednocześnie tego samego.
Ted zignorował to pytanie.
— Dzieciaki wracamy.
Wsiedli do limuzyny, która po części wypełniona była torbami z zakupami.
Gdy tylko wysiedli, powitał ich krzyk Petunii:
— Jess! Uciekamy! Dziwadło wróciło! Ratuj się kto może!!!
Lily popatrzyła z politowaniem na oddalające się plecy siostry. Nie przejmując się jej zachowaniem, dumnie weszła do kuchni, niosąc w rękach torby ze swoimi zakupami. Pani Evans długo zachwycała się nad nowymi rzeczami Lily. Przy okazji zmusiła Jessicę i Petunię by wszystko oglądały. Lily widziała w ich oczach pożądanie i zazdrość, co wprawiło ją w bardzo dobry humor. Nie zjadła kolacji, tylko poszła do sypialni. Kurt poszedł razem z nią,ale w połowie drogi musiał się wrócić po kakałko.
Do późna siedzieli rozmawiając o świecie czarodziei.Kurt z zaciekawieniem słuchał o lekcjach w Hogwarcie, nauczycielach i czarach.Przy okazji przegryzali zakupione słodycze. Najbardziej zaintrygowały go fasolki wszystkich smaków. Dopiero gdy trafił na taką o smaku mchu, uwierzył w zapewnienia Lily, że jak są wszystkie smaki to tak naprawdę.

czwartek, 7 czerwca 2012

5. Wyjazd.

Grudzień.
     — Tatoo, powiesz mi w końcu gdzie jedziemy? — Biadoliła Lily.
Siedziała w samochodzie wraz z ojcem. Od dobrych 15 minut zadawała to samo pytanie.
Pan Evans tylko zachichotał.
— Lily, nawet gdybyś groziła mi czarami, to bym ci i tak nie powiedział.
Ruda wyciągnęła z torebki różdżkę.
— Na pewno? —Spytała z bananem na twarzy.
Will przełknął głośno ślinę.
— Taaak… — Powiedział przeciągle i bez przekonania.
 Dziewczyna przez chwilę wymachiwała różdżką, ale widząc, że to nie robi żadnego wrażenia na ojcu —schował ją.
Kilka krotnie jeszcze zapytała się taty o cel wyprawy, ale ten był nieugięty.
W końcu pan Evans zatrzymał samochód i Lily ze zdziwieniem stwierdziła, że znajdują się na parkingu lotniska.
Will, okrążył samochód i z bagażnika wyciągnął walizkę, następnie udał się w stronę wejścia budynku, a za nim pognała zbulwersowana dziewczynka.
Lotnisko okazało się wielkim prostokątnym, zatłoczonym pomieszczeniem. Dookoła stały tłumy śpieszących się ludzi, którzy żegnali się lub witali z rodzinami.
Podłoga wyłożona była kolorowymi kafelkami, które tworzyły mapę świata. Ściany były oszklone i tworzyły wielką kopułę.
Lily z trudem przeciskała się pomiędzy zgromadzonymi osobami. W końcu dotarli do pani Evans, koło której stała wściekła Petunia. Ruda przestała się już przejmować humorkami siostry i najzwyczajniej w świecie ją olewała.
— Mama!
Podbiegła do Olivii i mocno ją uściskała (Petunia gdzieś zniknęła).
— A ze mną to się już nie przywitasz? — Dobiegł ich kpiący i lekko rozbawiony głos. Ruda od razu się zorientowała do kogo on należy.
Zza pleców pani Evans wyłonił się chłopiec z burzą czarnych loków na głowie i szerokim uśmiechem na twarzy. Bez wahania oderwała się od matki i przytuliła przyjaciela.
— Kurt! Tęskniłam.
— Czterech miesięcy nie możesz be ze mnie wytrzymać? — Szepnął tak, że tylko Ruda to usłyszała. Domyśliła się, że przy tym uśmiechnął się szeroko.
— Nie wymądrzaj się tak, bo zamienię cię w szczura. —Odpowiedziała również cicho. Co prawda nie uczyli się tego (jeszcze) na transmutacji ale pogrozić mu mogła. A po za tym, Kurt nie musiał wiedzieć, że po za szkołą nie wolno jej używać czarów. Na razie. Odsunęli się od siebie.
— Co wy tam tak szepczecie? — Rozległ się głos pani Sweets, obok której stał jej mąż.
— Cześć ciociu! Witaj Wujku. 
— Lily, jak w szkole? Ciężko? Kurta też namawiałam, aby się przeniósł do szkoły dla wybitnie uzdolnionych w Londynie, ale mój syn stawia opory. Nie rozumiem tego. Przecież widzielibyście się codziennie, a tak, to tylko na święta.
Ruda wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z rodzicami i przyjacielem. W domu ustalili, że nie będą mówić nikomu w rodzinie (a tym bardziej po za nią), że Lilyanne jest czarownicą.  Tak więc jedyną wtajemniczoną osobą jest Kurt(po błaganiach Rudej, rodzice w końcu zmiękli).
— W każdej szkole tak samo: dużo nauki, wiele przedmiotów i brak wolnego czasu.
— Czy w końcu powiecie nam gdzie jedziemy? — Powiedziała niezadowolona Petunia, która znikąd się pojawiła.
W tym momencie rozległ się głos informacji.
— Pasażerowie lotu 754 do Hiszpanii proszeni są o odprawę, a następnie skierowanie się do bramek.
— To my. — Uśmiechnął się szeroko Will.
— Hiszpania? Ale… Tato!!! Ja chcę spędzić święta z przyjaciółkami,a nie w towarzystwie tego dziwoląga!!!
— Petunia, ciszej. — Syknęła Olivia. Jej twarz była zimna i nieprzenikniona. — Twoi dziadkowie nie widzieli was od dwóch lat, a jestem pewna, że tydzień z twojego życia to z pewnością niewielkie poświęcenie. Po za tym, nie tylko my przyjeżdżamy więc się uspokój i nie zachowuj się jak dziecko z dziczy.
Lily opadła szczęka. Nigdy nie słyszała, żeby mama wyrażała się w ten sposób do kogokolwiek, a w szczególności do swojej córki. Po krótkim namyśle stwierdziła, że Tunia musiała coś przeskrobać. A co do jej siostry,spiekła raka i powlekła się za oddalającym ojcem. Po za Rudą, nikt nie wyrażał zdziwienia zachowaniem matki. Posłała zdziwione spojrzenie przyjacielowi, a ten tylko szepnął: „Nie teraz”. Nie pozostało jej nic innego, więc ruszyła za oddalającymi się rodzicami.

 

— No, wreszcie! Już myślałam, że coś się stało! Co tak długo?! Jesteście głodni?! Pewnie tak, to jedzenie w samolotach jest okropne! Wchodźcie do domu bo kolacja stygnie!
Gdy tylko zajechali pod dom, tymi oto słowami przywitała ich Sophie Evans. Stała na werandzie wraz ze swoim mężem Johnem, uśmiechającym się od ucha do ucha.
Sophie była grubszą, siwiejącą staruszką w wieku 67 lat. Mierzyła nieco ponad 155 cm wzrostu. John miał 68 lat i podpierał się na lasce. Jego plecy już dawno przybrały zaokrąglony kształt. Włosy, które kiedyś były kruczoczarne teraz przybrały szarą barwę. Razem prowadzili bardzo ekskluzywny kurort, który cieszył się sławą w całej Hiszpanii.
Lily przyjrzał się budynku.
Nic się nie zmienił.
Był tym samym ogromnym domem, o przyjemnych kremowych ścianach i z czerwonym dachem, na który uparł się dziadek.
Drewnianą werandę oplatały piękne czerwone, różowe i białe kwiaty.W środku stały dwie drewniane ławeczki i krzesło, a przy nich niewielki stolik.
—Babcia!! Dziadek!!
Po tych słowach, Lily rzuciła im się w ramiona. Petunia wyjąkała„Cześć” i weszła do domu. Pan Evans posłał dziadkom przepraszające spojrzenie,a następnie przytulił swoich rodziców. Sweets’owie także wyściskali seniorów i podziękowali za zaproszenie.
Po powitaniu, mężczyźni wyciągnęli walizki z taksówek w wszyscy wkroczyli do domu.
Petunie znaleźli w jadalni. Rozmawiała z kuzynką Jessicą i jej rodzicami.
Jessica była czarnowłosą mulatką, w wieku Tunii. Miała szare oczy,które zawsze specyficznie mrużyła. Nie należała do grona osób, które mają fioła na punkcie rozmiaru ubrań (czytaj: Jest gruba). Lily szczerze jej nie znosiła. Dziewczyna była chamska, dokuczała innym i zawsze musiała postawić na swoim. Gdy jeszcze przyjaźniła się z siostrą, wymyślał dla Jessiki różne kawały. Niestety te czasy już przeminęły i teraz Petunia wzięła sobie za idolkę kogoś innego.
Wszyscy zajęli miejsca przy stole, a Sophie podała huczną kolację,podczas której co chwilę ktoś wybuchał głośnym śmiechem. Ogromny stół zastawiała najlepsza, kryształowa zastawa staruszki. Blat zapadał się pod ciężarami potraw. Babcia przygotowała indyka w żurawinach według przepisu swojej matki. Po za tym były także sałatki, wędliny, ciasta i ku uciesze Lily:Lody. Przy stole siedzieli do ok. 21.00, a następnie zostali wygonieni do swoich sypialni.  


Rudowłosa dziewczynka siedziała na łóżku, oglądając album ze zdjęciami.
Pokój, w którym się znajdowała, był pomalowany na perłowy kolor. Przy jednej ze ścian stało ogromne łóżko z kremowymi kotarami.Naprzeciwko znajdował się ogromny, wyrzeźbiony w jasnym drzewie regał z książkami. Na środku stał stolik do kawy, a obok niego dwa kremowe fotele. Pod nimi leżał okrągły, włochaty dywan. Podłoga ułożona była z blado-brązowych paneli. Ponadto w kilku miejscach stały rozłożyste palmy doniczkowe. Po prawej stronie od łóżka były szklane drzwi, prowadzące na pół okrągły balkon.
Ostatni raz, Lily była w tym pokoju 2 lata temu, kiedy jeszcze nie wiedziała, że jest czarownicą.
Rozległo się pukanie do drzwi.
— Proszę!
Do pokoju wpadł brunet o kręconych włosach. Bez pytania wgramolił się na łóżko. Ruda popatrzyła na niego wymownie.
— No co?
— Jajko. — I bezceremonialnie zrzuciła go z pościeli.
— Za co?! — I nie czekając na odpowiedź, zajął wcześniejsze miejsce. Niestety, znów wylądował na podłodze. — Ej!
— Nie masz kakałka. — Powiedziała niewinnym głosem,ale cały efekt zepsuł diabelski uśmiech goszczący na jej twarzy.
— Jak tak bardzo je chcesz, to sobie przynieś.
— Ale ty robisz lepsze.
— Wiem. Co nie zmienia faktu, że ci go nie przyniosę.
— To nie wejdziesz na łóżko.
Chłopak przez chwilę rozpatrywał wszystkie za i przeciw. Niechętnie wstał z podłogi i z miną smutnego psa poszedł do kuchni.Ruda cicho zachichotała.
Po 10 minutach chłopak wrócił z tacą z kupkami i talerzem ciastek.
Lily wzięła szklankę i upiła z niej łyk, rozkoszując się smakiem.
— Wiem, jestem zdolny.
— I do tego taki skromny. Ale do Syriusza to ci jeszcze dużo brakuje.
—  Syriusz…?
— Black. Przyjaciel ze szkoły. Pokaże ci go.
Mówiąc to, odszukała właściwą stronę w albumie. Zdjęcie było otyle śmieszne, że chłopak stał przed lustrem puszczając do swojego odbicia całuski.
— Ono się rusza!
— Wywołałam je w Eliksirze Ożywiającym. — Odpowiedziała, jakby tłumaczyła, że 2+2=4.
— Magia jest świetna.
— Nie musisz mi tego mówić. Dobra, Kurt. A teraz masz mi powiedzieć, co zrobiła moja kochana siostrzyczka, — dwa ostatnie słowa powiedziała z ironią — że mama jest na nią wściekła.
— A miałem nadzieję, ze o to nie zapytasz. Kilka dni temu, twoi rodzice oznajmili, że gdzieś wyjeżdżacie. Nie mówiąc na ile i gdzie. Petunia wpadła w szał. Zaczęła rzucać wszystkim i w każdego.
— Nie mówisz mi całej prawdy.
— Przed tobą się nic nie ukryje?
— Nie muszę umieć legilimencji, żeby wiedzieć, że coś zatajasz. —I widząc pytający wzrok przyjaciela dodała. — Legilimencja to sztuka przenikania w czyjś umysł. Czytałam o tym w jednej z ksiąg, które znalazłam w zakazanej bibliotece. — Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo.
— Jak to zakazanej?
— Ty pierwszy masz odpowiedzieć!
Westchnął.
— Uciekła z domu — Wyrzucał z siebie słowa z zawrotną prędkością —Nikt jej nie widział przez całą noc. Okazało się, że spała u jednej z„przyjaciółek”. Gdyby nie przyjazd policji, całe miasto wiedziałoby, że jesteś czarownicą.
— Ja już jej pokarzę! — Ruda zrobiła się czerwona ze złości —Zobaczy co to znaczy zadrzeć z Lilyanne Evans!
 — Ruda uspokój się! Petunia dostała już karę. Nie pytaj się mnie jaką bo nie wiem. A teraz ty powiedz, o co chodzi z tą biblioteką.
Ruda westchnęła. Zaczęła opowiadać jak to cała zapłakana wybiegła z lekcji i znalazła przejście w kominku.
— Od paru miesięcy tam przychodzę i biorę po kilka ksiąg. Niektóre są naprawdę straszne. Czarno magiczne. Niektóre klątwy… Zaklęcia, potrafią wywołać u człowieka powolną śmierć w męczarniach. Halucynacje… Nie dziwie się,że zostały usunięte. Ale nie mówmy o tym. Naprawdę ciocia chce przenieść cie do innej szkoły?
Siedzieli tak do późna. Lily opowiedziała Kurtowi o pomysłach Huncwotów i o zajęciach w szkole magii. Sen pochłonął ich długo po północy.     

Następny dzień poprzedzał Wigilię. Z samego rana przyjechała siostra Willa, Margaret z mężem Lewisem i dwoma synami — bliźniakami (Mason i Taylor), dwa lata starszymi od Lily.
Sophie nie oszczędzała nikogo. Każdy miał jakieś zajęcie. Kobiety przygotowywały wieczerzę wigilijną, mężczyźni poszli do lasu po choinkę, a młodzież dekorowała dom. Ruda razem z Kutrem i bliźniakami poszli po kartony z bombkami, światełkami, łańcuchami i stroikami. Okazało się, że jest aż 18kartonów i Lily pożałowała, że nie może pomóc sobie czarami. Petunia z Jessisą gdzieś się schowały, więc ozdobienie całego kurortu dziadków spoczywało na ich czwórce.
W pokojach gościnnych (które były teraz puste bo turyści zwiedzali miasto) ubrali sztuczne choinki w białe i niebieskie bombki, puchate łańcuchy i kolorowe światełka, na szybach okien namalowali sztucznym śniegiem motywy świąteczne, a ściany obwiesili złotymi światełkami.
I tak w ponad 30 pomieszczeniach. Po siódmym mieli już dość. Cała ta praca zajęła im ponad 4 godziny i jak skończyli, była już 14:00.  
Sophie przygotowała na obiad  tortillę Francesa czyli omlet jajeczny, który okazał się bardzo smaczny.  Na deser podała pudding śliwkowy.  
— Gdzie się podziały Petunia i Jessica? — O braku dwóch dziewczyn zorientowała się pani Evans.
— One… to znaczy… — Zaczęli się plątać bliźniacy. Nikt nie miał pojęcia, gdzie się podziały dziewczyny. Co prawda, podczas pracy nie uskarżali się na ich nieobecność.
W tym momencie do kuchni wpadły poszukiwane. Nie patrząc na spojrzenia zebranych, bezwładnie opadły na wolne krzesła.
— Jesteśmy takie zmęczone! — Petunia zaczęła wachlować twarz — Całe 32 pokoje gościnne musiałyśmy same ubrać, bo ta czwórka — tu wskazała palcem na Lily, Kurta i bliźniaków, którzy piorunowali je wzrokiem —postanowiła pobawić się na plaży.
— Ty mała, perfidna kłamczucho! Jak możesz wymyślać takie niestworzone historie? Kto tu cały dzień leżał na słońcu?
— Oczywiście, że wy. — Odparła rozbawiona Jessica.
— Trzymajcie mnie, bo za raz walnę w nie zak…
Olivia Evans w porę zasłoniła dłonią usta córki.
— Lily! — Syknęła — Zapominasz się.
— Oburzasz się, bo wiesz, że nie masz racji. — Zakpiła Petunia.
Ruda poczerwieniała ze złości.
— Zaraz rozwiążemy sprawę. Jak są ubrane pokoje?Dziewczynki, wy pierwsze.
— Nie wierzysz nam, mamo? — Olivia posłała jej zimne spojrzenie. — Oczywiście, bo ja nie jestem ukochana Lilusia, która chodzi do szkoły dla dziwaków. — Po tych słowach złapała Jessicę za rękę i wybiegła z kuchni.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza, którą przerwał śmiech Kurta.
— Od dawna wiedziałem, że masz pokręconą siostrę ale to, to było prawdziwe mistrzostwo.
Każdego rozbawiło stwierdzenie Sweetsa.
— Wiecie co, mam pomysł. — Odezwała się babcia —Weźcie samochód i poproście kierowcę, aby zawiózł was do miasta. Należy wam się chwila odpoczynku. A dla tych dwóch wymyślę jakieś zajęcie.
— Super!
— Ekstra!
— NIE! Ktoś wam musi towarzyszyć, a my jesteśmy zajęte.
— Mamo! Przecież nie raz tu już byłam! Pamiętam co gdzie jest w Madrycie.
— Macie 11 lat. Jesteście za mali, żeby iść sami.
— To niech poproszą kierowcę, żeby oprowadził ich po mieście.
— My go nawet nie znamy!
— Mów za siebie. Ted, to bardzo miły i porządny chłopiec.
— No dobrze. — Odparła w końcu nieprzekonana Olivia. —Ale macie być grzeczni i się słuchać.
— Jesteś kochana mamo! — Mówiąc to, złożyła na jej policzku mokrego całusa.
I już ich nie było w kuchni.
Lily wpadła do pokoju i wyciągnęła z torby podróżnej(którą spakowała jej mama w domu), portfel. Pan Evans, dał jej trochę pieniędzy, nim tu przyjechali. Później jej wzrok padł na szkolny kufer.Otworzyła go i do kieszeni wrzuciła troszkę złotych galeonów, srebrnych sykli i brązowych knutów. Co prawda, nie spodziewała się, że spodka tutaj jakąś czarodziejską ulicę, ale stwierdziła, że nic się nie stanie jak je zabierze.Chwyciła także różdżkę, którą schowała do kieszeni krótkich spodenek w kolorze brązowym. Założyła białą bluzkę na szelki, rozczesała włosy i wybiegła z pokoju.