piątek, 31 sierpnia 2012

14. Koniec z przeszłością.

Cześć! Rozdziałem "Przekleństwo" zakończyłyśmy pierwszą część historii Lily Evans, zatytułowaną "Wspomnienia Rudej". Mamy nadzieję, że wam się podobał.
Teraz rozpoczynamy nową część przygód Rudej, jej przyjaciółek, Huncwotów i Kurta.
Pozostaje nam życzyć miłego czytania. Podzielcie się z nami waszymi wrażeniami w komentarzach. ;)
************************


Siedziałam na łóżku w swoim pokoju, wspominając pierwszy rok w Szkole Magii i Czarodziejstwa, Hogwart. Aż trudno uwierzyć, że od tego czasu minęły, cztery lata, a ja patrząc na swoje zdjęcia zrobione w tym okresie, nie mogę się nadziwić jak bardzo się zmieniłam. Niestety (a może stety) mój cudowny charakter nie uległ zmianie i dalej jestem tym sarkastycznym i upierdliwym rudzielcem, którym dotychczas byłam. Moje słownictwo wzbogaciło się o kilka(set) wspaniałych obelg dzięki, którym wygrywam każdą kłótnie z Potterem.
 Potter…
Moje kontakty z tym chłopakiem nie są za dobre, a mówiąc „nie za dobre” mam na myśli fatalne. Gdyby nie był takim nadętym pawianem i na każdym kroku nie robił z siebie kompletnego debila, już dawno pogrzebalibyśmy topór wojenny.
Niestety, celem życiowym tego matoła stało się zaciągnięcie mnie na randkę i spędzenie ze mną reszty życia z chmarą bachorów na utrzymaniu.
Kompletnie go nie rozumiem. My nawet do sienie nie pasujemy!
On — Przystojny chłopak, wiecznie okrążony milionem po uszy zakochanych w nim plastikowych lalek, najlepszy szukający Gryffindoru, dobry uczeń.., błazen, idiota, egoista, samolub, dupek, myślący, że jest śmieszny, zapatrzony w siebie cham, bez cienia dobroci czy współczucia… Ciągle znęca się nad słabszymi, przy każdej okazji mierzwi tą swoją głupią czuprynę, pozbawiając się przy tym resztek włosów.
Ugh!
Jak ja tego nie cierpię!
I jeszcze ten jego bezczelny uśmiech…!
Ile bym dała, żeby zobaczyć jak z płaczem zbiera z podłogi te swoje białe ząbki.
Nie wiem czy gorsze jest to, że wybrał już imiona dla naszej gromadki dzieci, czy to, iż myśli, że my naprawdę możemy być razem.
Zupełnie nie rozumiem jego zapędu do mojej osoby…
Jestem — wredną, bezczelną, kochającą książki, prawdomówną, impulsywną, żądną przygód, Rudą sadystką… I gdzie tu podobieństwa?
Nawet nie słuchamy tej samej muzyki…
Hmm…
Tego nie jestem pewna… Ale kto wie…
Eee… gdzie tam…
Na pewno gustuje w Disco Polo, a o prawdziwym Rocku nie ma pojęcia.
Nie to co Syriusz...
Syriusz Black jest najlepszym przyjacielem tego debila, (zupełnie nie rozumiem dlaczego) a moim kochanym przyszywanym braciszkiem, który ma świra na punkcie swojej urody, (a w szczególności włosów). Nie jednej złamał już serce i nie jednej jeszcze go złamie. Ze śmiechem wysłuchuje kolejnych monologów, w których wygłasza jaki to jest przystojny, „skromny” i inteligentny.
Wręcz uwielbiam się z nim kłócić, a w szczególności wypominać błędy, które popełnił, wtedy tak śmiesznie marszczy czoło…
Zawsze, kiedy za wszelką cenę próbuje mnie zeswatać lub przekonać do swojego przyjaciela, od siedmiu boleści, mam ochotę zmasakrować mu twarz i wypruć flaki…
Jak to bywa w relacjach między bratem i siostrą (nawet przyszywanych), ciągle robimy jedno drugiemu na złość i kłócimy się o byle co, ale to nie zmienia faktu, iż on ciągle uważa mnie za swoją małą, słodką rudą siostrzyczkę, która ma w dupie zaloty jego najlepszego przyjaciela, tak jak ja, ciągle pomimo drobnych sporów, uważam go za swojego, przystojnego przyrodniego braciszka, który bez przerwy łamie damskie serca. 
No cóż… rodzeństwa się nie wybiera…
Ciekawe jak spędził wakacje… Pewnie nie mógł się odpędzić od nadmiaru fanek…
Bądź co bądź, pewnie spędził je lepiej ode mnie…
Poczułam jak łzy napływają mi do oczu…
Dobra Evans, ogarnij się! Chyba nie chcesz znów płakać?
Ugh,.. Najchętniej bym go udusiła!
Ciekawe czy Jul i Quin pomogłyby mi w zemście… Na pewno nie przegapiłyby takiej okazji w końcu są moimi najlepszymi przyjaciółkami.
Pewnie przez całe wakacje szukały idealnego chłopaka, a nie tak jak ja marnowały je w łóżku wśród mokrych chusteczek i łez, opłakując starte jakiegoś wrednego dupka.
Jak ja za nimi tęsknie!
Brakuje mi ciągłych kłótni Wood i Black’a i pytań Jul w co się ma ubrać na kolejną randkę.
Nie wierze, że to mówię, ale… Chcę do szkoły!
Tam zawsze się coś dzieje i nigdy nie jest nudno… Trudno, żeby było nudno w szkole dla czarodziei, gdzie przez ściany przelatują duchy, a wiszące portrety się ruszają, gdzie zamiast uczyć się biologii czy chemii, przesadzamy magiczne rośliny, czy uczymy się przenosić rzeczy za pomocą różdżki.
Jedynym minusem tej wspaniałej szkoły jest to, iż nie ma w  niej mojego najlepszego przyjaciela, którego tak bardzo kocham i szanuje, iż jeszcze ze mną nie oszalał i pomimo trudności ciągle jest przy mnie.
To właśnie dzięki niemu wyszłam z dołka, w którego wkopałam się w te wakacje i wyleczyłam z nieszczęśliwej miłości.
Powinnam skakać z radości, iż posiadam tak wspaniałego przyjaciela jak on i przy najbliższej okazji podziękować za wszystko co dla mnie zrobił.
I pomyśleć, że mam już 15 lat, a w swoim życiu przeżyłam tak wiele, w końcu nie każde 11-letnie dziecko dostaje list ze szkoły dla czarodziei.
Z westchnieniem rozglądnęłam się po swoim królestwie.
Pierwszą rzeczą jaka rzucała się w oczy, po wejściu do pokoju była ściana ze szkła, w której mieściło się wejście na balkon ze wspaniałym widokiem na ogród. Po przeciwnej stronie znajdowało się ogromne łóżko z baldachimem, na którym obecnie siedziałam. Po obu stronach łoża stały nocne szafki z jasnego drewna, z którego zrobione były wszystkie meble. Nad łóżkiem wisiały  fotografie przedstawiające mnie i moich przyjaciół. Po prawej stronie od łóżka stało drewniane biurko, na którym panował lekki nieład, a obok niego regał zapełniony książkami. Po lewej mieściła się para drzwi: do łazienki i po brzegi wypchanej ubraniami garderoby. W kącie stały dwa miękkie fotele z białego puchu, w których zawsze siadam z Kurtem, a przy nich drewniany stolik ze szklaną szybą. Ściany miały być zielone, ale jako, że się zbuntowałam i sprzeciwiłam się rodzicom, musiałam je pomalować sama. Oczywiście zwerbowałam Kurta i razem mieliśmy niezły ubaw goniąc się z pędzlami po całym pokoju. W końcu po tygodniu męczarni ściany miały beżowy kolor. Na drewnianej podłodze leżał biały puchowy dywan.
Uwielbiam ten pokuj. Związane jest z nim wiele wspaniałych chwil, o których nie chciałabym zapomnieć.
Nagle drzwi się otworzyły, a do pokoju wszedł uśmiechnięty Kurt.
Dotychczas jeszcze nigdy tak bardzo nie wkurzyłam się na jego widok, a kiedy ściągnął ze mnie koc, którym byłam przykryta, miałam ochotę mu walnąć.
— Co robisz?!
— Zachęcam cię abyś wstała.
Coś słabo ci to wychodzi!
— Jeszcze mi podziękujesz. — Powiedział z uśmiechem, za który chciałam go zamordować — A teraz z wyra!
— Przykro mi, ale nie mam ochoty. — Powiedziałam przesłodzonym głosem i siłą wydarłam mu z rąk okrycie.
— No dobra… Czas na plan B.
Mówiąc to podniósł mnie z łóżka i nie zważając na moje krzyki, przerzucił przez ramie, kierując się w stronę łazienki.
Krzyczałam, gryzłam, biłam… Niestety mój przyjaciel szedł jakby nigdy nic i na dodatek się śmiał.
Otworzył drzwi stawiając mnie na ziemi.
Roześmiał się, widząc moją naburmuszoną twarz, co mnie jeszcze bardziej rozłościło.
— Czasami zastanawiam się dlaczego się z tobą przyjaźnie… I wiesz co? Dalej nie znam odpowiedzi na to pytanie.
Powiedziałam wypychając go z pomieszczenia, przy okazji zamykając drzwi przed nosem, co oczywiście skwitował śmiechem, a ja prychnięciem.
Szybko zrzuciłam z siebie ubrania i weszłam pod prysznic.
Po 15 minutach owinięta białym ręcznikiem i z niedowierzaniem przyglądałam się swojemu odbiciu w lustrze.
Wyglądałam okropnie.
Rude włosy straciły połysk, moja skóra przybrała szarawy odcień, ale najbardziej w oczy rzucało się to jak bardzo przez ten czas schudłam.
— Coś ty z sobą zrobiła, Evans?
Spytałam siebie i wzięłam się za rozczesywanie włosów.
Kiedy skończyłam założyłam swój beżowy szlafrok i wyszłam z łazienki.
Jak się można było domyśleć, Kurt w tym czasie znalazł sobie zajęcie. Niestety (dla niego), bo tym zajęciem okazało się granie na MOJEJ gitarze.
Zabije!
Z żądzą mordu wypisaną na twarzy, cichutko się do niego zakradłam.
Gdy znalazłam się obok niego, klepnęłam go lekko (co było bardzo ciężkie do zrobienia) w prawe ramię.
Jak oczekiwałam odwrócił się w te stronę, szeroko się uśmiechając.
Zebrałam się w sobie i odwzajemniłam uśmiech, lewą ręką sięgając instrumentu. Chwyciłam gryf i wyrwałam go z ręki przyjaciela.
Jakie było jego zdziwienie kiedy dostał pudłem rezonansowym w głowę.
— Au! Zgłupiałaś?! — Zawył trzymając się za bolące miejsce — Będę miał guza.
— O nie! Jak ty to przeżyjesz. — Rzuciłam słodkim głosem, klepiąc go w miejsce uderzenia, powodując jeszcze większy ból.
Kurt syknął.
— Oj — Przyłożyłam rękę do ust — Boli?
— Widzę, że wracasz do siebie. — Szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy.
Czy ten człowiek musi się wiecznie uśmiechać?
— Jesteś dla mnie jak dobry antybiotyk, niszczysz wszystkie bakterie…
Odwróciłam się napięcie i weszłam do garderoby, w uszach ciągle brzmiał mi jego donośny śmiech.
Szybko ubrałam się w jeansowe spodenki i moją ulubiony, niestety już sfatygowany czarny T-shirt. Związałam włosy w koński ogon i wyszłam z pomieszczenia.
— No, a teraz jeszcze się uśmiechnij — powiedział Kurt, lecz w odpowiedzi prychnęłam i przy akompaniamencie trzasku zamykanych drzwi wyszłam z pokoju.
Nareszcie sama.
Niestety moja samotność nie trwała zbyt długo gdyż Kurt, jako posiadacz długich nóg, dogonił mnie w kilku krokach.
W milczeniu szliśmy długim korytarzem, który pod koniec rozszerzał się na kształt kapelusza grzyba. Złociste ściany u dołu ozdabiała złota boazeria, a stopy odbijały się o marmurową podłogę.
Przyznaje mój dom jest wielki. Na samym piętrze znajduje się 7 sypialni w tym (najbardziej oddalone od siebie) moja i Petunii. We wszystkich siedmiu jest dołączona łazienka.
Na parterze jest kuchnia, spiżarnia, salon i dużej wielkości jadalnia z wejściem na taras.
Doszliśmy do półkola, gdzie oparłam się o zimną barierkę i rozglądnęłam się po salonie.
Zeszliśmy po jednych, iście bajkowych, półkolistych schodach i ruszyliśmy do kuchni, w której mama robiła śniadanie.
Kuchnia była prostokątnym pomieszczeniem, z niewielkim „wybuleniem” gdzie stał duży fikus. Pod ścianą stał rząd mahoniowych mebli kuchennych, z ciemno zielonym blatem. Przez środek pomieszczenia biegła lada w tym samym kolorze co reszta mebli, a przy niej cztery krzesła. Po przeciwnej stronie pod oknem znajdował się okrągły stół, z którego i tak nikt nie korzystał.
— Część mamo! — Krzyknęłam od progu i usiadłam na jednym z krzeseł przy ladzie.
— Cześć ciociu! — Powiedział Kurt siadając obok mnie.
— Nareszcie wyszłaś z łóżka, już myślałam, ze do niego przyrosłaś.
Olivia Evans jest wysoką szczupłą kobietą o blond włosach i zielonych oczach, które po niej odziedziczyłam. Dzisiaj ubrana była w czerwoną bluzkę na ramiączka i czarną spódnicę za kolana. Na szyi zawieszony miała złoty medalik, który dostała od nas na gwiazdkę, a w uszach również złote kolczyki. Na serdecznym palcu u prawej ręki widniała obrączka, której nigdy niezdejmowana.
Postawiła przed nami dwa talerze, na której po chwili pojawiła się specjalność mamy, a mianowicie jajecznica na bekonie.
— Jak skończysz to znajdź tatę i powiedz, że za chwilę wybieramy się do miasta.
— Do Londynu? — Spytałam z pełną buzią za co matka zgromiła mnie wzrokiem. Przełknęłam i spytałam. — Niby po co?
— Lilyann Evans, list z Hogwartu przyszedł już z dwa tygodnie temu, a jakbyś nie zauważyła to nie masz ani książek, ani mundurka.
Jęknęłam.
Od czasu „zerwania” z chłopakiem nie jadłam, nie wychodziłam z pokoju, a na moim biurku piętrzyła się masa nie przeczytanej korespondencji.
Wstałam od stołu i jak na skazanie poszłam w stronę salonu, gdzie siedział tata.
Salon był dużym (jak wszystko w tym domu) pomieszczeniem z wysokimi drzwiami i oknami wychodzącymi na wschód. Na środku półokrągłego pomieszczenia stała skórzana sofa i dwa fotele w kolorze dojrzałej wiśni i niewielki szklany stolik do kawy. Przy ścianie stał ładnie rzeźbiony w marmurze kominek.
Will Evans siedział na kanapie otoczony zgniecionymi kartkami. Miał czarne włosy i piękne brązowe oczy.
Podeszłam od tyłu i zajrzałam mu przez ramię.
— Co piszesz?
— Hmm..? Piosenkę, ale mi nie wychodzi. — Poskarżył się z miną zbitego psa.
— Może później ci pomogę, bo na razie jedziemy do miasta. — Mówiąc to nieznacznie się skrzywiłam.
— No to zbiórka za pół godziny przy samochodzie. Weź Kurta.


§
Jak burza wpadłam do pokoju, w którym czekał na mnie Kurt. Zerknęłam na stos listów i jęknęła.
— No dobra, mam propozycje nie do odrzucenia….
— Mam ci pomóc czytać listy, w zamian za co weźmiesz mnie na Pokątną.
— Jak ty mnie dobrze znasz. Te od Pottera od razu wyrzucaj.
— Hej! Ja się jeszcze nie zgodziłem.
— Zrobiłeś to czytając mi w myślach. Szybko mamy tylko pół godziny.
Wzięłam wszystkie koperty i usiadłam na łóżku.
Przemogłam się i otworzyłam jedną z nich.
Lily!
Coś się stało?
Dlaczego nie odpisujesz?
Martwimy się.
Jul
— O, spójrz na ten:
Evans!
Jesteś chora?
Nie odpisałaś na żaden z moich listów.
                   Nie było żadnej odpowiedzi w stylu „Spadaj, Potter”, „Prędzej trole zaczną latać, niż się z tobą umówię ”
Martwię się.
Odpisz.
James Potter
PS: Umówisz się ze mną?
W ciągu dziesięciu minut kupka korespondencji niewiele się zmniejszyła. Zrezygnowana zerknęłam na kolejny list. Był od Syriusza. Jęknęłam. Kurt posłał mi pytające spojrzenie.
  Syriusz będzie dzisiaj na Pokątnej.
— I co w tym złego?
Westchnęłam.
— Będę musiała mu wszystko opowiedzieć, a znając życie, jak będziemy w Hogwarcie, on go zabije.
— Sam bym chętnie to zrobił.
— Kurt!
— No co? Należy się gnojkowi. A teraz grzecznie odpiszesz Syriuszowi, że z chęcią go zobaczysz i pójdziesz się przebrać, bo wyglądasz jak dziecko ulicy.
Posłałam mu mordercze spojrzenie, po czym wzięłam kawałek pergaminu i naskrobałam kilka słów do Black’a. Przywiązałam list do nóżki mojej sowy Sami, poczym skierowałam się ku garderobie. Większość dziewczyn dałoby się zabić za taką ilość ubrań, torebek, butów i dodatków. Na mnie nie robiło to większego wrażenia.
Całą jedną ścianę po lewej zajmowała wielo poziomowa szafa, z osobnymi przegródkami na każdą parę butów. Od szpilek, koturn, sandałów, balerinek, japonek, klapek, przez trampki, glany (w których nigdy nie chodziłam), bambosze, botki i kozaki. Tak wiem, ta kolekcja była pokaźna. Oczywiście szafa była podświetlana. Na środku były przymocowane dwa metalowe drągi, na których wisiały ubrania. Na tym z tyłu wisiały suknie balowe, eleganckie, na co dzień i takie, które dobrze sprawdzające się na wakacjach. Dalej były spódnice: do ziemi, kolan i miniówki. W falbanki, prążki, kratkę, paski, rozkloszowane, w kwiatki i wiele innych. A pozostałe miejsce zajmowały stroje kąpielowe. Na drugim drągu wisiały jeansy mięte, z dziurami, rurki i szarpane. Później krótkie spodenki chyba we wszystkich kolorach, ale i tak najbardziej lubiłam te z dziurami. No i bluzki. Od T-shirtów, na ramiączka, wiązanych na szyi, z dużymi dekoltami, poprzez wyciągnięte koszulki, swetry na guziki, bolerka, żakiety, golfy i bluzy z kapturem. Robi wrażenie ilość moich ubrań, ale mama za każdym razem gdy wracam ze szkoły uzupełnia moją garderobę bym „była na topie”. Za dwoma drągami na głównej ścianie stała ogromna półka z osobnymi kuferkami na: pierścionki, bransoletki, rzemyki, łańcuszki, drogie perły, kolczyki. okulary, paski, kokardki, broszki, opaski do włosów, frotki, wsuwki, rajstopy, pończochy, no i oczywiście na hakach wisiały torebki. W wiklinowych koszach leżała bielizna. Ile razy wchodziłam do tego pomieszczenia, tyle razy zastanawiałam się po co mi to wszystko. Na ścianie z prawej było wielkie lustro, do którego przykleiłam kilka zdjęć z przyjaciółmi. Po lewej od drzwi stała komoda, z profesjonalnym wyposażeniem kosmetycznym. A mówiąc konkretnie: osobną szafkę zajmowały fluidy, cienie do powiek, róże i bronzery itede. Ale najbardziej dumna byłam z mojej kolekcji lakierów do paznokci. Uwielbiałam je malować i przyprawiać o szał tatę. Nie cierpiał kiedy moje paznokcie mieniły się neonami lub ciemnymi odcieniami. Chyba nie trzeba wspominać, że w mojej garderobie nie znajdzie się chociaż jedna rzecz, kupiona na wyprzedaży. Mówiąc krótko: wszystko pochodziło z drogich marek, czy jak kto woli moje ubrania i dodatki były oryginalne. 
Westchnęłam. Zaczęłam grzebać między ubraniami. Już miałam zakładać czarną koszulkę z nadrukiem zespołu AC\DC, kiedy uświadomiłam sobie, że nie powinnam chować się pod ciemnymi barwami. Złapałam błękitną, rozkloszowaną sukienkę na ramiączka i przed kolana, z dużym okrągłym dekoltem, srebrne sandały na wysokim obcasie, w tym samym kolorze kilka bransoletek w tym tą od Kurta, którą dostałam na gwiazdkę i długi wisiorek ze srebrną zawieszką w kształcie łzy. Złapałam torebkę przez ramię także w srebrnym kolorze. Po chwili byłam już ubrana. Muszę przyznać, że wyglądałam całkiem nieźle. Zadowolona opuściłam pomieszczenie.   
Gdy wyszłam Kurt zmierzył mnie wzrokiem i szeroko się uśmiechnął.
— Oto nowa, ulepszona Lilyanne Evans, która zaczyna nowe życie, wyrzucając tegoroczne wakacje z pamięci.
— Mądra dziewczynka. Idziemy – Mówiąc to, podał mi ramie, które ze śmiechem chwyciłam.
Gdy zeszliśmy na dół, wszyscy na nas już czekali.
— Ładnie wyglądasz, córciu,
— Dzięki tato. Petunia jedzie z nami? — Spytałam modląc się w duchu by tak nie było.
— Nie. Poszła na spacer z koleżankami ze szkoły.
— Dzięki Bogu. — Mruknęłam cichutko, lecz nie na tyle cicho, by mój przyjaciel tego nie usłyszał.
Jedziemy?
§
— Lily, ja z mamą musimy iść załatwić parę spraw na mieście. Masz tu kopertę — Wręczył im wypchną kopertę, którą od razu schowałam do torby. — I załóż sobie konto w banku…
— Skrytkę, tato.
— Mniejsza z tym. Macie 5 godzin. Spotkamy się przed kawiarnią „Juice”. Ah… Zapomniałbym, tu masz swój list z Hogwartu.
Wręczył mi zapieczętowaną kopertę.
— Zapomniałam o niej.
Szybko przełamałam pieczęć i wyciągnęłam pergamin.
Na pierwszym był spis książek i przyborów potrzebnych mi w tym roku szkolnym. Gdy tylko rzuciłam na nią okiem, z gardła wydobył mi się cichy krzyk…
— Co się stało — Przeraził się tata.
— Ni.. Nic… Tylko... zastałam prefektem
— Och, gratuluje, córciu.
— Coś czuje, że Huncwoci będą mieć przechlapane — Mruknął cicho Kurt.
— Już ja o to zadbam… — Powiedziałam z błyskiem w oku. — My już pójdziemy. Pa, mamo, pa, tato.
Poprowadziłam przyjaciela w stronę Dziurawego Kotła.
— Dziwne… Nigdy przedtem go nie widziałem.
— Tylko czarodzieje wiedzą o jego istnieniu.
— Podają tu herbatę ?
Popatrzyłam na niego jak na UFO.
— Człowieku gdzie ty żyjesz? To nie świat Mugoli.
— To co wy pijecie? — Spytał drapiąc się w głowę.
— Piwo Kremowe, Ognistą Whisky, sok dyniowy…
Stanęliśmy przed ceglanym murem na tyłach Pubu.
— Lily, co my tu robimy? Przecież ty nie ma żadnego przejścia.
Ja tylko z uśmiechem wyciągnęłam różdżkę, którą dotknęłam drugą cegłę na prawo od niewielkiego wyżłobienia. Mur zaczął formować się w przejście, a ja z satysfakcją oglądałam jak mój przyjaciel przygląda się temu z otwartymi ustami.
— Witam na ulicy Pokątnej, Kurt.

piątek, 24 sierpnia 2012

13. Przekleństwo.



Ciemność. To ją otaczało. Żadnego dźwięku. Pustka. Nawet podmuchu wiatru. Nic. Ręce miała z tyłu związane, nogi też. Siedziała na twardej podłodze. Supeł na nadgarstku ranił skórę, a czaszkę rozdzierał potworny ból.  Jak żałowała, że nie ma tutaj jej przyjaciół! Dlaczego nie powiedziała im o tym śledztwie? Czy wiedzą, że została porwana? Jak długo tutaj siedzi? Czy podejmują jakieś działania? Czy wiedzą kto ją porwał? Oddałaby wszystko, aby zobaczyć się teraz z Syriuszem i dziewczynami. Nawet widok Pottera… Nie, z jego widoku by się nie cieszyła.
Nagle drzwi otworzyły się, a pomieszczenie wypełniło blade światło. W drzwiach ukazała się jakaś postać. Bez problemu ją rozpoznała. Był to Ian Limone.
Szedł wolny krokiem zmierzając ku Lily, którą paraliżował strach. Wiedziała, że to są ostatnie chwile w jej życiu. Dlaczego nie mogła pożegnać się z przyjaciółmi! Powiedzieć, jak bardzo byli jej bliscy i cieszy się, że mogła ich poznać. Niestety, nie dostanie tej szansy. Nie będzie mogła powiedzieć im tego wszystkiego, bo zaraz zginie. Śmierć nadchodziła wielkimi krokami. Nie chciała umierać! Była za młoda! Dopiero co skończyła dwanaście lat, a tu już musi się żegnać z tym światem.
Nie! Ne mogła na to pozwolić. Zaczęła się szamotać, co na nic się nie zdało. Różdżka, gdzie jest jej różdżka?
— Tego szukasz? — Pomachał magicznym patyczkiem jej przed nosem i zaśmiał się wrogo. — Niedoczekanie twoje. Planuję oczyścić szkołę ze śmieci, ale pewnie ty to już wiesz. Będziesz moją pierwszą ofiarą. — Powiedział z satysfakcją.
— Dumbledore nie pozwoli na to!
— Już na to pozwolił zatrudniając mnie tu. — Powiedział cicho.
— Nie rozumiem. — Ruda grała na zwłokę.
— Dumbi przez cały czas miał mnie na oku. Dobrze wiedział, że jestem zmienny. Raz słoneczna pogoda, a raz burza z piorunami. Porównuję to do Yin i Yang. Teraz wiesz o co chodzi? Jedno symbolizuje światłość, a drugie mrok. Wypełniają się wzajemnie. Jedno bez drugiego nie może istnieć. Musi panować harmonia. Nie jestem Ianem Limone tylko jego skrytym i uwięzionym ja, które od dłuższego czasu brało górę nad jego świadomością, aż z czasem udało mi się uwięzić tego durnego profesorka we własnym ciele. To ja włamałem się do dormitorium szlam i zniszczyłem ich pokoje. To ja wysłałem te wyjce. I to mnie podsłuchałaś na rozmowie z Bloodem w zakazanej bibliotece.
— Skąd…
Nie pozwolił jej dokończyć. Z całej siły kopnął ją w brzuch. Rozległ się głos łamanych żeber, a Lily zawyła z bólu.
— Milcz szlamo! — Wyczarował na jej ustach knebel. Może to nauczy ciebie szacunku do starszych! Cru…
Nie poczuła żadnego bólu. Zamiast tego powietrze przedarł krzyk, mrożący krew w żyłach. Wrzask, który wydobywał się z gardła profesora.
…:*:…
— Nie obchodzi mnie, w co wpakowała się ta smarkula! Nie musiała się narażać temu wariatowi! NIE MAM ZAMIARU RATOWAĆ JEJ TYŁKA!!
— Potter, czy ty jesteś naprawdę takim idiotą, czy tylko takiego udajesz? HELLOŁ!! Obudź się! RUDA ZOSTAŁA PORWANA!
— Ten Rudy mutant złamał mi nos! Zapomniałaś, Wood?
Siedzieli w opuszczonej klasie na szóstym piętrze.
— No trzymajcie mnie! To zgniłe jajo dalej to przeżywa?
— Wiesz, myślałem, że życie innych bardziej ciebie interesuje niż zraniona duma. James! Ten wariat porwał moją siostrzyczkę!
— Nie wiedziałem, że jesteś spokrewniony z tą…
— Spróbuj powiedzieć: szlamą, a twoja mamusia ciebie nie pozna!
— WARIATKĄ! Wiesz, Broke, nie zniżę się do poziomu tych śmieci ze Slytherinu.
— JUŻ TO ZROBIŁEŚ!! Nasza przyjaciółka została porwana do jakiegoś ZL, a ty umywasz od tego ręce, bo boisz się o  kolejną część swojego ciała?! Nie przerywaj mi. Wiesz, Lily miała rację mówiąc, że jesteś nic niewartym śmieciem. Żal mi cię! Tak w ogóle, co ty robisz w Gryffindorze? Tu króluje odwaga, prawość. Brak ci jednego i drugiego! Wynoś się stąd!
— Stary, wjechała ci na ambicję.
— Syriusz trzymaj mnie, bo przywalę tej wyfiokowanej lali.
— Co Potter, w damskiego boksera się pobawisz? Śmiało, bez krępacji, uderz mnie. I tak jesteś już na dnie, więc niżej się nie stoczysz.
James napiął wszystkie mięśnie ze złości.
— Widzę, że już się przygotowujesz.— Quin coraz bardziej go prowokowała — Będziesz mięczakiem i pozwolisz, żebym, ciebie obrażała?  Czy może użyjesz swojej siły i mnie uciszysz? Tak myślałam. Jesteś skończonym idiotą, Potter. — Podchodziła do niego coraz bliżej. — Rozpieszczonym, napuszonym, bezmyślnym, odrażającym, samolubnym, zakochanym w sobie…
Nie dokończyła. James zamachnął się z całej siły i swoją pięść skierował ku Quin. W porę powstrzymał go Syriusz, łapiąc go od tyłu za rękę.
— Puszczaj, Black! Mam dość zarozumialstwa tej przemądrzałej gówniary, która myśli, że wolno obrażać jej każdego!
— Czy wyście oszaleli?! — Remus stracił cierpliwość. — Nie macie nic lepszego do roboty tylko wyzywać się? Nie rozumiecie, że Lily została porwana?! Zamiast kłócić się o byle co, może zastanowilibyście się co zrobić, żeby ją ratować! James, jesteś moim przyjacielem, ale musisz wiedzieć, że zachowujesz się jak dupek. Quin, lubię cię, ale jesteś upierdliwa i  przestań go prowokować. Z pewnością jeszcze nie raz będziesz miała do tego okazję.
 Oboje posłali mu mordercze spojrzenia.
— Nie możecie zawrzeć rozejmu? Tak do rozwiązania sprawy z Lily?
— Peter, weź się tak nie wymądrzaj.
— Dość! Możecie w końcu przestać?! Moja siostrzyczka jest w jakimś ZL…
— Zakazany Las. — Szepnęła cicho Jul.
— Co powiedziałaś?
Oczy dziewczyny rozbłysły, a na twarzy pojawił się uśmiech.
— Idziemy do dyrektora.
…:*:…
Strach i przerażenie. Tylko to czuła. Pozostałe emocje  uleciały w powietrze. Była tylko ona i     krzyczący oraz wijący się z bólu na ziemi, Limone. Na jego ciele zaczęły występować drgawki. Nie wiedziała jak długo to trwa. Minutę?  Kwadrans? Godzinę? Czas zatrzymał się w miejscu.  Nie mogła oderwać wzroku, od wykrzywionej bólem twarzy profesora. W końcu jej się udało. Spojrzała na ziemię. Jakieś dwie stopy od niej, leżała różdżka. Jej różdżka. Chciała ją chwycić, uwolnić się z tego koszmaru… Sznury na jej nadgarstkach i kostkach to uniemożliwiały. Przewaliła się na plecy, robiąc przy okazji dużo hałasu, bowiem przez ciemność nie zauważyła stojącego obok krzesła. Ból w brzuchu jeszcze nie ustał, a w pękniętych żebrach zdwoił się. Jęknęła. W oczach pojawiły się łzy. Na wiele sposobów próbowała pokonać dzielącą ja odległość. Podskakiwała, turlała się, nawet pełzła. Za każdym razem efekt był ten sam: po całym ciele rozchodził się ból paraliżujący jej kończyny. Nie poddała się. Spróbowała jeszcze raz przeturlać się. Momentalnie ból eksplodował w jej ciele. Zignorowała go. Toczyła się. Była coraz bliżej i bliżej. Jeszcze stopa, 7 cali, jeszcze kawałek… Chwyciła różdżkę dokładnie w tym momencie, gdy Limone przestał krzyczeć. Ukryła ją pod szatą, co było trudne, bo węzły skutecznie unieruchamiały jej ręce. Ian wstał. Jego rysy twarzy uległy zmianie. Przestały być chłodne, mściwe, złowrogie. Stały się na powrót ciepłe, opiekuńcze i przerażone. Po chwili jego wzrok padł na Lily. Z  kieszeni wydobył swoją różdżkę i skierował ku Rudej. Machnął nią, a knebel zniknął. Chciał machnąć po raz drugi, lecz nie zdążył. Za jego plecami stał jakiś mężczyzna. Miał bujne kręcone włosy i ziemistą cerę. Przez środek policzka przechodziła głęboka szrama. Zaklaskał.
— Brawo, Limone. Nie sądziłem, że uda ci się uwolnić spod klątwy. Moje gratulacje. Niestety jesteś jeszcze mi potrzebny i nie mogę ciebie zabić.
W jego ręku znalazła się różdżka, po czym rzucił urok prosto w Iana. Cały seans z krzykiem i drgawkami powtórzył się. Tym razem trwał jeszcze dłużej, ów mężczyzna oparł się o ścianę i się śmiał. Jego wzrok padł na bladą i przerażoną Lily. Podszedł do niej. Miała ochotę krzyczeć, żeby przestał, aby go nie krzywdził. Nie robił na powrót z niego potwora. Głos odmówił jej posłuszeństwa.
— Taka ładna dziewczynka, a jest szlamą. Co za strata. — Po czym splunął pod nią.  
Krzyki ustały.
— Jak dobrze, że znowu jesteś sobą! A już się niepokoiłem, że tak długo to trwa.
— Blood! Mój przyjacielu! — Poklepali się po plecach. — Co cię tu sprowadza?
— Sprawdzałem jak sobie radzisz — Powiedział z sarkazmem Blood. — Z tego co zauważyłem to nie najlepiej. Popatrzyłbym sobie jak wykańczasz tą szlamę, ale niestety, obowiązki mnie wzywają. Przecież ktoś musi wysadzić zamek.
Po tych słowach opuścił pomieszczenie.
Musiała coś zrobić. On chce zniszczyć zamek! Tylko co? Jej ręce i nogi nadal były skrępowane, a nie mogła tak po prostu wyciągnąć różdżki i się uwolnić.
Limone wyszedł z pomieszczenia. Ruda spróbowała wydobyć różdżkę z pod szaty. Niestety, zaplątała się w sznurkach koszulki, którą miała pod mundurkiem. W rozpaczy rozglądnęła się po pomieszczeniu. Potrzebne jest jej coś ostrego.
Zaledwie pół stopy od niej leżał zardzewiały nóż. Nie myśląc zbyt długo, chwyciła go i zaczęła przecinać sznury, co szło bardzo mozolnie. Z pewnością, w przeszłości brzytwa była bardzo ostra, niestety teraz tak już nie było. 
 Wrócił Limone. Na jego twarzy malowała się żądzą mordu. Lily dalej męczyła się z węzłami.
— Koniec zabawy, Evans. Twoja godzina wybiła! Nikt nie będzie zadzierał ze mną!
— Dlaczego to robisz? — Sznury zaczynały ustępować. Grała na zwłokę.
— Cóż, patrząc na to, że tej godziny pożegnasz się z życiem, mogę uchylić ci rąbek tajemnicy.
Lily ledwo powstrzymała się od przewrócenia oczami. Cały czas mocowała się z liną.
— Zaczęło to się jakieś pół roku temu. Wtedy po raz pierwszy zaatakowałem. Wtedy moim celem były wszystkie gnidy. W ostatnim pokoju jaki demolowałem, znalazłem bardzo ciekawe książki. Już wiesz o czym mówię? Pod TWOIM  łóżkiem była „Teoria animagizmu” i „Jak zostać animagiem” i jeszcze kilka innych ksiąg na ten temat. Nie mogłem uwierzyć, że jedenastoletnia gówniara próbuje opanować sztukę dla większości nierealną! Ja, najlepszy uczeń w całym Hogwarcie nawet temu nie podołałem. Postanowiłem cię zniszczyć. Szukałem wszelkich źródeł na ten temat w bibliotece. O dziwo o animagach nie ma żadnej księgi. Zrozumiałem, że buszujesz po zakazanej bibliotece. Tego dnia, kiedy podsłuchałaś mnie z Blood’em, szpiegowałem cię. Chciałem, żebyś wszystko usłyszała. Pewnie zastanawiasz się jak Rufus znalazł się w szkole? Banalne. Istnieją tajne przejścia. Jedno z nich jest tuż za zbroją, koło drzwi na piątym piętrze, które tak często odwiedzałaś. To ja nabazgrałem na tej kartce miejsce gdzie cię teraz przytrzymuję. I to ja wysłałem list do McGonagall, że zostałaś uprowadzona. Co prawda wątpię, żeby domyślili się co to jest ZL, ale jak ciebie znajdą, będziesz już martwa.
Zazdrość, to nim kierowało. Wyciągnął różdżkę. Jeszcze troszeczkę, już prawie… Uwolniła się.
— Jakieś specjalne życzenie?
Ruda momentalnie wydobyła różdżkę spod szaty.
— Tak! Defodlo! — Machnęła różdżką, a sufit owalił się, przygniatając profesora. — Nortado!* — Rozcięła sznury na kostkach.
Ile sił w nogach pobiegła w kierunku drzwi. Była od nich zaledwie trzy stopy, kiedy jej uszu dobiegł wybuch, a całe pomieszczenie zostało zakurzone. Profesor stał przed nią z zakrwawionym policzkiem i licznymi rozcięciami na ciele. Pod okiem robił mu się siniak.
— Expelliarmus!
— Baldercir**!
Krzyknęli jednocześnie. Dwa groty zderzyły się w powietrzu. Czerwony i niebieski. Na wszystkie strony latały iskry, niszcząc pozostałości z chatki. Rozpoczęła się walka woli. Złączenie zaklęć niebezpiecznie zbliżało się w stronę Rudzika, która coraz bardziej opadała z sił. Czuła się fatalnie. Ból głowy, żeber i brzucha nasilał się z bliskością grotu przeciwnika. Nie wytrzymała. Niebieski grot ugodził ją, a u dołu kciuka powstała niewielka szrama w kształcie płomienia. Walnęła plecami o podłogę. Takiego cierpienia nigdy w życiu nie doświadczyła. Miała wrażenie, że od niewielkiej ranki, poprzez kończyny i resztę ciała przechodzi niszczący ogień, którego nikt i nic nie będzie w stanie ugasić. Umieram. Ta myśl kołatała się w jej głowie. Prawie nie widziała na oczy. Resztkami świadomości skierowała różdżkę w stronę Limone i szepnęła słabo: Drętwota. Błysnęło czerwone światło, później jakiś złoty grot przeszył powietrze i czyjeś krzyki, po czym popadła w nieświadomość.
…:*:…
Obudziła się w miękkim i wygodnym łóżku. Rozglądnęła się po pomieszczeniu i stwierdziła, że znajduje się w Skrzydle Szpitalnym. A więc nie umarłam!
— Lily! Nareszcie! Ale napędziłaś nam strachu! Powinnam założyć ci kartę stałego pacjenta. Jak się czujesz?
To bardzo dobre pytanie. W głowie jej huczało, żebra jej nie bolały, tylko w okolicach kciuka odczuwała szczypanie. Intuicja podpowiedziała jej, żeby o tym nie wspominać.
— W sumie to dobrze. Jestem troszkę zmęczona.
Pani Pomfrey zaczęła swoją zwykłą bieganinę. Mierzyła temperaturę, badała kości, masowała skronie i wlewała w nią jakieś eliksiry. Po dwóch godzinach oświadczyła:
— Masz gościa.
Zza drzwi wyłonił się Albus Dumbledore.
— Ach, panna Evans.
— Dzień dobry.
— W tym wypadku bardziej odpowiada dobry wieczór. — Uśmiechnął się serdecznie i usiadł na krześle przy jej łóżku.
Lily dopiero teraz spojrzała na zegar. Była 11 wieczorem.
—Panie dyrektorze! To profesor Limone! To wszystko przez niego! To ja odkryłam jego tajemnicę! To on zaciągnął mnie do…  
— Uspokój się, Lily.
— On jest chory! Blood rzucił na niego klątwę i namieszał w jego głowie! Trzeba go powstrzymać! On chce zabić wszystkich w zamku! W szkole jest jakaś bomba! To…
— Masz przestarzałe wiadomości. Profesor Limone został zawieziony do Szpitala Świętego Munga w Londynie. Ma tam najlepszą opiekę. A co do Rufusa, został odesłany do Askabanu.
— Jak się tutaj znalazłam?
— Nie zauważyłaś jak pięknie kwitną nagietki pani Pomfrey?
— Panie dyrektorze…? — Spytała niepewnie.
— Twoi przyjaciele bardzo chcieli ciebie odwiedzić. Panna Broke i Wood przysłały ci wiele smakołyków. — Tu wskazał na dwa wielkie kosze ze słodyczami stojące pod ścianą, na które Lily nie zwróciła uwagi. — Panowie Black, Potter, Lupin i Pettegrew chcieli przysłać ci kaloryfer, ale pani Pomfrey go skonfiskowała.
— Ale panie dyrektorze…
— Widzę, że nie da się ciebie zagadać. Otóż twoi przyjaciele podsłuchali jak Minerwa mówi mi o twoim porwaniu. To oni odkryli gdzie jesteś przetrzymywana i powiadomili mnie. Bałem się, że nie zdążę. — Głos lekko mu się załamał. — Jak zobaczyłem w oddali wybuch… Myślałem, że to koniec. Tak bardzo mi przykro, że nie zjawiłem się wcześniej.
— Panie dyrektorze, jest coś —Ten sam głos, który nakazywał jej milczenie, teraz kazał jej o wszystkim powiedzieć. — o co muszę zapytać. Profesor Limone, uderzył we mnie Baldercirlem, a następnie na mojej ręce powstało to. — Wskazała na lewą dłoń, gdzie widniała maleńka blizna. — Czy to oznacza, że… — Przerwała.
— To zaklęcie ma różne skutki. Możesz otrzymać bardzo uciążliwy dar, którego niestety nie można się pozbyć. Przewidywanie przyszłości, większe wyczuwanie kłopotów, lepszy refleks albo umiejętność przenikania czyjejś duszy. Opcji jest znacznie więcej, ale ty z pewnością to już wiesz. — Przyglądał jej się badawczo.
— Ja… To znaczy… Czytałam gdzieś o tym. Jak to się będzie objawiać?
— Cóż, trzeba raczej zapytać, czy będzie to się objawiać. Niewykluczone, że ta szrama po prostu okaże się niczym poważnym i żadnych nadprzyrodzonych zdolności nie otrzymasz.
— Ale jeśli…
— Dotyk, oddech, powietrze, złe samopoczucie, kontakt wzrokowy… Możliwości jest wiele.
— Panie dyrektorze…
— Tak?
— Jak długo byłam nieprzytomna?
— Jutro jest zakończenie roku szkolnego.
— DWA TYGODNIE!?
— Nie chciałem tego tak ująć, ale to prawda. A teraz pozwolisz, że zostawię ciebie samą. Jestem pewien, że jesteś zmęczona.
  
…:*:…
— Proszę pani, niech pani ich wpuści. Przecież już czuję się dobrze!
— Wykluczone! Byłaś nieprzytomna przez pół miesiąca i musisz odpoczywać!
— Profesorowi Dumbledore’owi pozwoliła pani na odwiedziny.
— Oczywiście! Przecież to jest dyrektor!
— Ale…
— Zobaczycie się na kolacji pożegnalnej!
— Chociaż na 5 minut.
— Wykluczone!
Pani Pomfrey nie dała się przekonać. Do samego wieczora trzymała ją w Skrzydle Szpitalnym, badając i w kółko pomrukując, że to niedopuszczalne, iż uczennica po takich przejściach powinna jeszcze przez tydzień zostać na obserwacji. Do Wielkiej Sali weszła dokładnie w tym momencie, gdy powstał Dumbledore i powiedział, jak to miał w zwyczaju:
— Wsuwajcie.
Przechodziła pomiędzy stołami. Wiele zaciekawionych twarzy zwracało się w jej kierunku. Większość osób serdecznie się do niej uśmiechało, a inni puszczali oko. W końcu dotarła do stołu Gryffonów. Usiadła pomiędzy przyjaciółkami.
— Lily! Tak się martwiłyśmy! Jeszcze jak się dowiedziałyśmy, że twój stan jest krytyczny…
— Za bardzo się o mnie troszczycie. Później pogadamy. — Powiedziała półgłosem, widząc zaciekawione spojrzenia Huncwotów.
Dopiero teraz rozglądnęła się po Wielkiej Sali. Wszędzie wisiały szkarłatno-złote flagi, a nad stołem nauczycielskim Godło Gryffindoru. Na czterech stołach piętrzyły się góry wspaniałego jedzenia, a uczniowie gorączkowo opowiadali sobie o planach wakacyjnych.
Po uroczystej kolacji przemówił dyrektor.
— Kolejny rok dobiegł końca. Niezmiernie trudny rok. Wzbogaciliście się o nową partię wiedzy, którą w części przez wakacje z pewnością zapomnicie. Mówię do widzenia, siódmoklasistą, a do zobaczenia pozostałym uczniom. Wypocznijcie w te wakacje, aby we wrześniu mieć siły do nauki. A teraz wyniki waszej wspólnej rywalizacji. Na czwartym miejscu, z 386 punktami Hufflepuff, na trzecim z 413 punktami Ravenclaw, na drugim z 434 punktami Slytherin. Mam przyjemność ogłosić, że Puchar Domów zdobywa z 436 punktami Gryffindor! — Przez salę przeszła burza oklasków. Dumbledore wręczył opiekunce domu, McGonagall,  wielki srebrny puchar. Profesorka ze szczęścia aż się popłakała i końcem serwetki dyskretnie otarła oczy.
W końcu wsiedli do łódek i razem z Hagridem przeprawili się na drugi brzeg jeziora, gdzie czekała na nich czerwona lokomotywa z napisem Expres Londyn-Hogwart. Pożegnały się z olbrzymem, który przygotował im na drogę ciastka domowej roboty. Z doświadczenia wiedziały, że lepiej ich nie jeść, jeżeli nie chce się stracić zębów.
Udało im się znaleźć przedział tylko dla siebie, gdzie mogły spokojnie porozmawiać.  Gdy pociąg ruszył, Lily po raz ostatni rzuciła okiem na oddalający się zamek.
— Dobra, Ruda. Nie wywiniesz nam się tak łatwo.
— Nie wywiniesz. — Powtórzyła Quin — A teraz opowiadaj.
Lily nie musiała się pytać, co konkretnie chcą wiedzieć. Zaczęła od samego początku, jak to odnalazła Zakazaną Bibliotekę, przychodziła tam za każdym razem, dlaczego tak dobrze zdała wszystkie egzaminy, o tym jak Limone ją śledził, zdemolował pokoje mugolaków, znalazł pod jej łóżkiem księgi o animagach, jak odkryła, że to on za tym wszystkim stoi, przetrzymywał ją w chatce, cudem się uwolniła, a na koniec pokazała im szramę na ręce. Jul i Quin, okazały się wdzięcznymi słuchaczkami i pomimo, że wiele razy miały ochotę o coś zapytań, nie zrobiły tego. Quin chciała przyjrzeć się bliźnie i przeciągnęła po niej palcem.
Nagle przed oczami Lily stanęło całe życie przyjaciółki. Od najmłodszych lat była rozpieszczana, czego nie okazywała, a w szczególności wtedy, gdy stryjek zrobił na jej brzuchu ranę w kształcie odwróconej litery V. Czuła wszystkie jej emocje, jakby została wciągnięta w świadomość przyjaciółki.  Zobaczyła jak jej starszy brat ciągle jej dokuczał i obcinał lalką lśniące włosy, przez co mała Quin dostawała ataku szału i objawiała wtedy swoje zdolności magiczne. Ujrzała jej podniecenie, gdy dostała list z Hogwartu i smutek, kiedy dostała się do Gryffindoru zamiast Ravenclawu.
To wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy i zrozumiała, że w ten sposób urok Limone będzie się objawiał. Będę musiała bardzo uważać.
Nie dała po sobie poznać, że zdarzyło się coś dziwnego.
Sięgnęła do swojej walizki i wyciągnęła kawałek czystego pergaminu i tusz.
— Lily…
— Chwilkę, muszę coś wysłać… — I nie tłumacząc więcej naskrobała na kartce:
Jeżeli ktoś dotknie szramy, widzę całą jego przeszłość.
Miłych wakacji, panie dyrektorze.
Lilyanne Evans.
Przywiązała list do nóżki swojej śnieżnej sowy Sami, po czym powiedziała:
— W Skrzydle Szpitalnym bardzo się nudziłam i coś napisałam. — Wyciągnęła z tylniej kieszeni jeansów zmięty papier, który podała przyjaciółką.
— Jest świetna!
— Niestety nie mam jeszcze muzyki.
— A nie mogłabyś…?
Jul nie dokończyła zdania, bo do przedziału weszli Huncwoci. Zajęli wolne miejsca i pogrążyli się w rozmowie. Nie było z nimi Jamesa, z czego dziewczyny były bardzo zadowolone. Lily schowała tekst do kieszeni, dokładnie w tym momencie, kiedy Syriusz sięgał po pergamin.
W końcu Expres Londyn-Hogwart zaczął zwalniać i nawet nie zorientowały się, kiedy ściągały  szkolne szaty. Na peron zajechali o 9 rano. W końcu opuścili pociąg i przechodząc trójkami przez barierkę, wkroczyli do świata mugoli, gdzie prawie nikt nie miał pojęcia o magii.
Lily pożegnała się z przyjaciółkami i wyściskała Syriusza, po czym wolnym krokiem ruszyła pchając wózek w kierunku jej taty. Na odległości 40 stóp wyłonił się zza niego uśmiechnięty Kurt, który bez zastanowienia podbiegł do Rudzielca i w uścisku okręcił ją w miejscu.
— Chodź, musisz z kimś porozmawiać.
Udali się w stronę uśmiechniętego Will’a Evansa, koło którego — O zgrozo! — stała Olivia Evans. Wiedziała, że więcej nie może już tego przeciągać i w końcu musi zobaczyć się z matką.   
Przytuliła się do rodzicielki i szepnęła:
— Przepraszam.
*                  *Nortado — Zaklęcie tnące wymyślone przez nas. Połączyłyśmy dwa hiszpańskie słowa: Cortar, czyli cięcie oraz Nodo czyli węzeł.
*                  ** Baldercir — Zaklęcie przekleństwa poprzez wyrycie ostrzem na skórze szramy. Połączyłyśmy dwa hiszpańskie słowa: Borde, czyli ostrze oraz Maldecir czyli przekleństwo.