niedziela, 20 stycznia 2013

26. Też cię kocham.


Sukces! Dwa rozdziały w ciągu jednego miesiąca! Jest moc. ;D
Na wstępie chcę wam ogłosić, że moja kochana siostra, która występuję pod pseudonimem artystycznym Milka, dostała się do projektu SWK (Stwórzmy Wspólną Książkę). Została wybrana spośród 90 kandydatów i to ja bardziej się cieszę, niż ona. ;p Jeżeli chcielibyście poczytać sobie o tym przedsięwzięciu, to na pasku linki, znajduje się strona, gdzie wszystko jest wyjaśnione. 
Co do rozdziału; co tu dużo mówić — Gigant. ;D
Chyba za dużo pomysłów na raz trafia nam do głów. ;p
Dziękujemy za tyle wejść na bloga i komentarze. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile to dla nas znaczy.
Dobra, nie przedłużam więcej.
Miłego czytania. ;)
 ***


— Lily, nie mogę uwierzyć, że Dumbledore się na to zgodził.
Zachichotałam.
— Niestety nie miał wyjścia, Lunio. Postawiłam go przed faktem dokonanym.
— Jak ty to robisz, że ludzie skaczą wokół ciebie?
— To się nazywa charyzma. Wiesz, sztuka przemawiania do innych w taki sposób by robili wszystko co powiesz.
Mimowolnie przypomniała mi się sytuacja sprzed dwóch tygodni.
Weszłam do gabinetu dyrektora, z najbardziej poważną miną, na jaką było mnie stać.
— Dzień dobry panie profesorze. — Gestem ręki wskazał mi na krzesło po przeciwnej stronie biurka, za którym siedział.
— Co cię do mnie sprowadza? Miałaś kolejną wizję?
— Nie. Przychodzę z bardziej osobistą sprawą.
— Słucham.
— Pamięta pan Kurta, mojego mugolskiego przyjaciela? — Skinął głową. — Przyjeżdża do Hogwartu na święta.
Zapadła cisza. Dumbledore wyglądał, jakby był w lekkim szoku. Cóż, chyba jeszcze nikt w tej szkole nie wpadł na tak niedorzeczny pomysł.
— Lily, wiesz o co mnie prosisz?
— Błąd. Ja oświadczam. — Wstałam z krzesła i zaczęłam chodzić wokół biurka dyrektora. — Już to sobie wszystko zaplanowałam. Kurt przyjedzie do szkoły Expresem Londyn-Hogwart.
— Lily, wiesz, że na szkołę rzucone jest wiele zaklęć antymugolskich? Nie będzie mógł zbliżyć się do zamku.
— Tutaj pan wkracza do akcji. Rzuci pan na niego zaklęcie, które pozwoli mu przebywać na terenie szkoły.
— Lily, nie ma takiego…
— Pan mnie chyba nie docenia.
Wyciągnęłam z torby wielkie tomisko oprawione w skórę. Na pożółkłych stronach widniał wyblakły tusz. Otworzyłam ją na odpowiedniej stronie i wepchnęłam Dumbledore’owi pod nos.
— O tutaj — Wskazałam palcem odpowiedni fragment. — pan wszystko znajdzie.
Dumbledore zawsze skutecznie ukrywał uczucia, ale tym razem mu to nie wyszło.
— Jestem pod wrażeniem.
— Widzę.
— Gdzie będzie spał? Wszystkie łóżka i pokoje są zajęte.
— Ze mną. Znaczy się w moim pokoju.
— Lily, wiesz, że chłopcy nie mogą wejść do damskich dormitoriów.
Posłałam mu pobłażliwe spojrzenie.
— A Huncwoci niby jak wchodzą do mojego pokoju?
Z niedowierzania otworzył usta, ale szybko się ogarnął.
— Lily, nie mogę się na to zgodzić.
— Stary, weź wyluzuj! — Walnęłam go z całej siły w plecy. — Czasami sobie myślę, że zamienia się pan w McGonagall. Przecież nikt się nie dowie, że jest mugolem. Będą święta, a my nie będziemy mieć zajęć. Proszę, to jedna mała prośba! Więcej pana o nic nie poproszę!
— Lily, nie. Osoby nie-magiczne nie mogą przebywać na terenie szkoły. Takie są zasady. Przykro mi.
— Od kiedy pan ich wszystkich przestrzega? Niech pan się zgodzi. On jest grzeczny.
— A co o tym sądzą panna Broke i Wood?
— Są wniebowzięte. Nie mogą się doczekać, kiedy go poznają. — Tak naprawdę im jeszcze nie powiedziałam, co planuję, ale znając je tak właśnie zareagują.
— Przykro mi, ale nie.
— Niech pan będzie człowiekiem!
— Właśnie, niech pan będzie człowiekiem! — Do gabinetu dyrektora wszedł Syriusz. — A o co chodzi?
— Panna Evans prosi mnie, abym pozwolił przyjechać jej przyjacielowi Kurtowi na święta do Hogwartu.
Syriusz zaklaskał w dłonie i wskoczył na krzesło (Tyłek miał na oparciu, a pomiędzy kolanami zwisały mu splecione ręce.). Nachylił się do przodu.
— Ten śmieszny, czarny koleś z którym byłaś na Pokątnej? Zarąbisty człowiek,.
— Widzi pan! Nawet Syriusz chce aby przyjechał.
— On tego nie powiedział.
— Ale tak pomyślał. Prawda?
— Pewnie!
— Moja odpowiedź brzmi: nie. Koniec kropka. Nie zmienię zdania.
— Panie profesorze, niech pan posłucha. Kurt jest doskonałym kandydatem na nowego Huncwota. Jest przystojny, oczywiście nie tak jak ja. Gra na kilku instrumentach i ten jeden, jedyny raz będzie miał okazję zobaczyć, jak wygląda nasz świat i jak Ruda pomimo pozorów jest wredna i ciągle daje kosza mojemu najlepszemu przyjacielowi. Gdyby pan był mugolem i wiedział, że istnieje drugi świat, gdzie uczniowie mieszkają w niesamowitym zamku, uczą się o smokach, które rzekomo istnieją tylko w legendach, mają transmutację zamiast matmy i latają na miotłach, to też pan by to chciał zobaczyć na własne oczy. Niech pan się zgodzi! To tylko tydzień!
— Ten monolog był naprawdę urzekający, ale nie.
2 godziny (błagania) później.
— Ale proszę!
— Właśnie, ona prosi, co nie zdarza jej się za często!
Dumbledore był znużony. Nie dziwię mu się. W końcu dwójka namolnych dzieciaków siedziała w jego gabinecie od kilku godzin i ciągle mówiła to samo.
— Jak się zgodzę to w końcu przestaniecie?
— Tak!
— Więc dobrze, ale Lily, pamiętaj: nikt nie może się dowiedzieć, że jest mugolem.
— Dziękuję! — Zapiszczałam. Pobiegłam do dyrektora i złożyłam na jego policzku całusa. Z tej całej euforii nie za bardzo wiedziałam, co robię. Przybiłam z Syriuszem piątkę i szepnęłam mu do ucha: Dzięki za pomoc. Jeżeli znowu będę czegoś potrzebowała, to zgłoszę się do ciebie.
— Lily. Lily. LILY!!
Remus machał mi przed nosem ręką.
— Słyszę! Nie drzyj się tak.
— Tak? To co powiedziałem?
— Pytałeś się, czy ostatnio kupiłam jakieś krzesło z IKEI.
— Odpłynęłaś.
— Też mi odkrycie.
— Pytałem się, z kim idziesz na bal.
Bal. Przejechałam otwartą dłonią po twarzy. Kompletnie zapomniałam, że szkoła organizuje Bal z okazji Istnienia Hogwartu.
— Wnioskuję z twojej miny, że wyleciało ci to z głowy.
— Bawisz się w jasnowidza? A podobno nie chodzisz na wróżbiarstwo. Zapomniałam. Byłam tak zakręcona sprawą Kurta, że wszystko inne wyleciało mi z głowy.
Powinnam wspomnieć, że był 23 grudnia i wypad do Hogsmeade. Razem z Remusem i pozostałymi Huncwotami staliśmy na stacji kolejowej i czekaliśmy na pociąg. W naszym kierunku zmierzały Jul, Quin i Arnold.
— Ana? Co ty tutaj robisz? Przecież miałyśmy iść po sukienki. — Jul jak zwykle nie mogła doczekać się zakupów.
— Ruda, czy ty przypadkiem na kogoś nie czekasz?
— Jeszcze jedna rzecz, o której zapomniałam.
Remus zachichotał.
— Lily?
— Chodzi o to, że…
Na stację zajechał Expres Londyn-Hogwart. Zaczęło wysiadać z niego wiele czarownic i czarodziejów. Swoją drogą, ciekawe dlaczego korzystają z komunikacji miejskiej, skoro mogą się teleportować. Hm… Bez trudu odszukałam przyjaciela. W końcu miał prawie metr osiemdziesiąt wzrostu. Oczywiście staną w tej swojej skórzanej kurtce, czarnych okularach i trampkach. Jak zwykle towarzyszył mu szeroki uśmiech. To nic, że był środek zimy i minus dziesięć na termometrze. Dla Kurta zawsze liczył się dobry wygląd. Wiadomo, rozpieszczony jedynak. Chciałam udać obojętną na jego widok, ale jak na złość mi to nie wyszło. Rzuciłam się w jego ramiona z dzikim okrzykiem: KUUuuuUUuUUuurt!!!! W ostatniej chwili mnie złapał i przytulił po przyjacielsku.
— Jeżeli komukolwiek powiesz, że cię przytuliłem, wyprę się tego.
— Nie będę musiała. Wszyscy widzieli. — Wskazałam palcem na przyjaciół stojących z tyłu.
— Idiotka.
— Dupek.
— Ruda zołza.
— Babiarz.
— Nie przesadzaj. Ja w cale nie…
— Cześć. Jestem Quin.
Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów i mogę przysiądź, że wyrwało mu się ciche wow.
— Kurt. Najlepszy — Podkreślił. — przyjaciel Smrodka.
Popatrzyłam na niego gniewnie.
— Znaczy naszej kochanej Lily.
— Tak już lepiej.  To Jul. — Wskazałam na brunetkę, która właśnie obściskiwała się z Arnoldem. — Jest troszkę zajęta. Tam stoi Peter i Remus. Braciszka i Wypłosza już znasz. Broke! Nie w miejscu publicznym! Opanuj się dziewczyno!
— Nie marudź!
Do moich uszu dobiegł głos Quin.
Przewróciłam oczami, a Truśka pokazała mi język.
— Wiesz, jestem wolna za dwa dni. Z tego co wiem to ty też. Jestem taka słodka… Znaczy samotna.  Idziemy razem na bal?
— Co to za przystojniak?
Arnold odchrząknął.
— Ale ty jesteś najlepszy skarbie.
Przejechałam otwartą dłonią po twarzy.
— To Kurt. Przyjechał na tydzień do Hogwartu. Będzie mieszka z nami w dormitorium.
— Te święta zapowiadają się znacznie lepiej niż myślałam. — Oczy Quin zaświeciły się.
— Wykluczone! Juliett nie będzie spała w jednym pokoju z nim!
Kurt zrobił zakłopotaną minę.
— Myślę, że to nie twoja sprawa z kim śpi Juliett. — Zaakcentowałam imię szatynki.
— Przecież to moja dziewczyna! To oczywiste, że może spać tylko ze mną!
— Tak? To wygonisz nas z naszego pokoju? Skoro Jul może spać tylko z tobą, czy to oznacza, że naruszamy twoją prywatną przestrzeń? Przepraszam bardzo, ale , my nie wiedziałyśmy. Prawda, Quin?
Arnold nabrał do ust powietrza i nadął się jak balon. Ha! Zatkało kakao?! W tej pozycji wyglądał jak burak. Czy wspominałam już, jak bardzo go nie cierpię?
— Arnold, daj spokój. Przecież nie pozwolę, aby przyjaciel Rudej spał na korytarzu!
— Masz mi obiecać, że między wami do niczego nie dojdzie.
Ledwo powstrzymałam się od wybuchu śmiechu. Patrząc na miny pozostałych, oni też. Co za dureń. Przecież Kurt interesuje się Quin! Hellow! Gdzie ten kretyn ma oczy? Przecież Kurt dopiero mnie „olał” i zaprosił Quin (albo ona jego) na bal. Romans wisi w powietrzu! Czy Arnold jest taki ślepy i tego nie widzi?
— Za kogo ty mnie uważasz?! — Nie pamiętam kiedy ostatnio Truśka była aż tak zdenerwowana. Nie dziwię się jej. — Myślisz, że chodząc z tobą puszczam się na prawo i lewo?! Wydawało mi się, że znaczę dla ciebie więcej! A teraz z łaski swojej, zostaw mnie z przyjaciółmi, bo nie zachowujesz się jak mój chłopak!
— Juliett, ja…
— WYNOCHA!!!
Remus wyglądał, jakby był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Miałam wrażenie, że zaraz rzuci się na Truśkę i zgwałci ją na środku peronu.
Arnold odwrócił się i poszedł. Fiu… Jednego idiotę mniej. Trzeba pozbyć się jeszcze Pottera.
— Juhu! Wreszcie posłałaś tego buraka na pole marchewkowe!
 — Gdzie?
— Oj, nieważne. 
Rysy twarzy Jul momentalnie się zmieniły. Z nieprzyjemnych i ostrych na miłe i łagodne.
— Przez tego kretyna będę miała przedwczesne zmarszczki! Jak ja to przeżyję?! W tak młodym wieku…
Popatrzyłam na Quin i jednocześnie stwierdziłyśmy:
— Wróciła stara Jul.
Rozległ się donośny trzask, a obok nas zmaterializował się dyrektor.
— Dzień dobry. — Jego głos był jak zawsze serdeczny.
W ostatniej chwili powstrzymałam się od powiedzenia: Cześć Stary! Spoko, że w końcu się pojawiłeś!
— Dzień dobry panie profesorze.
— Przepraszam za spóźnienie, ale byłem w Ministerstwie Magii i spotkanie nam się przedłużyło. — Przeniósł wzrok na Kurta. — Pan Sweets, znakomicie.
Dumbledore podszedł do Kurta i wycelował w niego różdżkę. Ha! Kurt się zdygał! Już wiem, jak go skutecznie nastraszyć. A mu się dostanie za tego smrodka. W myślach zatarłam ręce. Stary machnął różdżką. Błysnęło złote światło, a sterczące włosy chłopaka, wyprostowały się niczym struny. I to by było na tyle z niesamowitych zjawisk.
— To już wszystko? — Ten strach w jego głosie. Jak ja to lubię!
Dumbledore uśmiechnął się serdecznie, przypomniał nam, że nikt nie może się dowiedzieć, że Kurt nie jest czarodziejem i odszedł w nieznanym mi kierunku. Może małe śledztwo?
— Ruda, wiem, że chcesz spędzić trochę czasu z przyjacielem. Nie przeszkadzajcie sobie. Ja z Jul pójdziemy po sukienki. Tobie też kupimy.
— NIE!!!
— Dobra, tak tylko proponowałam. Aż żyłka pulsuje ci na czole. Spotkamy się w Trzech Miotłach za trzy godziny.
— Przecież wy się nie wyrobicie!
— Ruda, próbujemy pobić nowy rekord.
— My na pewno przyjdziemy! — Krzyknął Syriusz, kiedy odchodzili.
Włożyłam walizkę Kurta, do torebki, na którą było rzucone zaklęcie zmniejszająco-zwiększające i udaliśmy się na zakupy.
— Weź zamknij te usta, bo nie mam ochoty oglądać pozostałości po twoim śniadaniu.
— Nie zapominaj Smrodku, że ja w przeciwieństwie do ciebie myję zęby.
— Od kiedy tyś taki wygadany?
— Za dużo czasu spędzam z tobą.
— Dwa miesiące do roku to dla ciebie dużo?
— Wiesz, od czasu do czasu w wakacje chciałem sobie dłużej pospać, ale nie! Wpadałaś do mojego pokoju o szóstej nad ranem, kładłaś się na moim łóżku i krzyczałaś: Kurt! Wstawaj! Mamy piękny dzień! — Mówiąc to naśladował mój głos, co mu kompletnie nie wyszło.
— Ej! Ja tak nie mówię!
— Od dzisiaj tak.
— Dupek.
— Idiotka.
— Tępak.
— Dziecko specjalnej troski.
— Dziecko buszu.
— Cwaniak.
— Nieudacznik.
— Wymoczek!
— Akromantula!
— Co?
— Ha! Wygrałam!
— Ej! Ja nie wiem co to jest! To całe Akro coś tam.
— Dlatego przegrałeś łajzo!
Błahahahaha.
— Też cię kocham.
— Ty Śmierdzielu! Lepiej uciekaj.
Posłuchałam. Zwiewałam, aż się za mną kurzyło. Ale na moje nieszczęście, Kurt był posiadaczem długich nóg i po kilku sekundach mnie dogonił. Wrzucił mnie do zaspy (Nie zapominajmy, że był grudzień. Święta, te sprawy) i zaczął nacierać. Próbowałam zrzucić go z siebie, ale był ode mnie silniejszy. Dlaczego? Pytam się dlaczego każdy facet ma więcej krzepy ode mnie?!
— Za kare na rozgrzewkę przymierzysz pięćdziesiąt garniturów. A później następna setka.
— Nie zrobisz mi tego.
— Mówią, że rude jest wredne. Przed sobą masz bardzo dobry przykład.
— No ale Liluś, nie bądź taka.
Jak ja nienawidzę, jak mówi się na mnie per Liluś! Walnęłam go z całej siły w głowę.
— Nigdy, powtarzam nigdy nie nazywaj mnie Liluś,. — Wycedziłam przez zaciśnięte zęby. — No, chyba że chcesz pożegnać się z zębami.
Zrzuciłam go z siebie i wrzuciłam garść śniegu za jego kurtkę. Zapiszczał.
— Ty ruda zołzo!
— Też cię kocham.
— Rozejm?
— Nooooo… — Udałam nadąsane dziecko. Kurt mnie wziął pod ramię i poszliśmy do Miodowego Królestwa.
Kurt kupił tyle słodyczy, że normalnemu człowiekowi wystarczyłyby one na rok. Niestety Kurt nie należy do takich osób, ale i tak go lubię.
 Sklep Zonka ominęłam szerokim łukiem, ale ten debil zobaczył witrynę sklepu i zaciągnął mnie do niego siłą. Wiadome, chciał odwlec w czasie przymiarkę garnituru. Oglądał wszystko tak dokładnie, że po piętnastu minutach nie wytrzymałam. Złapałam go za rękę i wyprowadziłam go ze sklepu, a ten zrobił oburzoną minę. Rozpieszczony bachor.
W końcu dotarliśmy do sklepu z odzieżą.
Ta jego zbolała mina, na widok garniturów, sprawiała mi satysfakcję.
— Lily, ale czy to jest konieczne? Nie mogę iść w trampkach i skórzanej kurtce? Założę pod nią koszulę. Nawet zapnę guziki.
— Tak, skarbie. Jeżeli chcesz wyglądać jak idiota, to proszę bardzo. Ale nie myśl sobie, że Quin wtedy na ciebie spojrzy. Ona lubi facetów pod krawatem. — Oczywiście kłamałam. Nawet gdyby przyszedł w worku na ziemniaki, to i tak nie mogłaby oderwać od niego wzroku. Ba, śliniłaby się na jego widok.
— Dawaj ten garnitur.
Czyż moje metody przekonywania nie są wspaniałe?
Na początek rzuciłam mu niebieski garnitur z koszulą z żabotem.
— Serio?
— Nie marudź, tylko przymierzaj.
Oczywiście nie obyło się bez paru(set) fotek i śmiechu. Ta jego mina, kiedy wychodził z przymierzalni i patrzył się na mnie tym jego mściwym wzrokiem, a gdy spoglądał na drzwi, z utęsknieniem... Jak ja uwielbiam go tak męczyć! Już po trzech frakach wybrałam ten odpowiedni dla niego, ale oczywiście musiałam dotrzymać obietnicy.
— Lily, jaka jest Quin?
Czekałam na to pytanie. Dobra, Ruda, masz być poważna.
— Quin, to najbardziej odpowiedzialna osoba jaką w życiu spotkałam.
— Serio? — Spytał z niedowierzaniem.
— Nie przerywaj mi, bo dostaniesz dodatkowy bonus i założysz ten różowy. — Kurt właśnie wyszedł z przymierzalni, ubrany w metaliczny garnitur z koronkowymi wykończeniami. Co za dureń go zaprojektował? Wskazałam na manekin gdzie był ów różowy frak, a chłopak jęknął. — Od wakacji nie miała żadnego faceta i postawiła na naukę. Ma same Wybitne, czyli twoje szóstki, co jest prawdziwym szokiem, bo przedtem miała same Nędzne, czyli tróje. Nie znosi muzyki. — Kurt zrobił zszokowaną minę. — No, może prócz Beethoven’a i Bach’a. Chopina słucha tylko gdy ma dobry humor. Jej ulubionym zwierzęciem jest pająk i ma małą hodowlę pod łóżkiem. Strach tam zaglądać. Przejmuje się zdaniem innych. Kiedy Candie Girl, znaczy się Monie, powiedziała jej, że jest brzydka, płakała przez całą noc. Nie znosi czekolady i tak naprawdę jest anorektyczką, chociaż się do tego nie przyznaje. Trzeba jej zawsze mówić, co ma robić, bo nie ma własnego zdania. Tak naprawdę ma czarne włosy, ale ciągle je farbuje. Jest pedantką.
Kurt wyglądał na złamanego.
— Żartujesz. Prawda? — Spytał z nadzieją w głosie.
Nie wytrzymałam. Zaczęłam się śmiać. A miałam być poważna. Ta ulga na jego twarzy… Walnął mnie butem.
— Za co?! Wiesz, jaka musiałam być kreatywna, żeby to wymyśleć?!
— Głupia jesteś.
— Odezwał się ten mądry.
— Z pewnością mądrzejszy od ciebie!
— No, no, no… Zakładasz ten różowy. — W ręku ściskałam już aparat.
— Lily! — Jęknął.
— Nie marudź, bo dorzucę pantofelki i to te z kamyczkami.
— Dlaczego ciebie słucham?
— Ba mam różdżkę. — Wyciągnęłam ją z torebki i pomachałam mu ją przed nosem.
— Dobra. Przekonałaś mnie.
Dwadzieścia dwa garnitury później.
— Lily, z kim idziesz na bal? — Mówiąc to mocował się z krawatem. Sierota. Podeszłam do niego i zaczęłam mu go wiązać.
— Liczyłam na to, że pójdę z tobą, ale taka jedna blond zołza mnie wyprzedziła i cię zaprosiła.
Kurt zrobił zakłopotaną minę.
— Daj spokój! Bal jest za dwa dni. Jeszcze kogoś sobie znajdę. — Posłałam mu sójkę w bok.
— A jeśli nie?
— Czy wyglądam na taką, która nie potrafiłaby sobie znaleźć faceta?
— Patrząc na twoje podboje? Tak.
Zdenerwował mnie. Z całej siły zacisnęłam krawat na jego szyi.
— Dusisz mnie. — Z trudem wysapał.
— Naprawdę? Przepraszam. — Powiedziałam najbardziej przesłodzonym głosem, na jaki było mnie stać. Rozluźniłam nieco węzeł.
— A jak tam twoje kontakty z Jamesem?
— Jamesem? Jakim Jamesem? — Zrobiłam zdezorientowaną minę. Czy ja znam jakiegoś Jamesa?
— No z Potterem.
— Wyrażaj się, bo nie wiem o kogo chodzi!
— A więc?
— Nienawidzę go tak samo jak zawsze. A może jeszcze bardziej? — Wzruszyłam ramionami.
— Ruda, nie mówisz mi całej prawdy.
Cholera! Dlaczego on tak dobrze mnie zna?!
— CałowałamSięZNim!IToPięćRazy! — Wyrzuciłam z prędkością światła, mając nadzieję, że Kurt nie zrozumie.
3 sekundy później.
— COOOOO!!!!? Ruda to… Boże! — Złapał się za twarz. Ten jego komizm. — Przecież ty… Jak to?! Ty go… On… Nienawidzisz go! Ale jak…? Co…? No wyduś to z siebie!
— Ha, ha. Nie zastanawiałeś się kiedyś, żeby pójść na zajęcia aktorskie?
— Kurde, przejrzałaś mnie. Nie zmieniaj tematu!
— Pierwszy: Miał wtedy u mnie szlaban. Drugi: W Wielkiej Sali na oczach całej szkoły i nauczycieli. Trzeci: Na ślubie Quin i Syriusza. — Posłał mi zdezorientowane spojrzenie. — Czwarty: Zaciągnęłam go do jego sypialni. Nie patrz tak na mnie! Byłam pijana! Trzeba wspomnieć, że te cztery były jednego dnia. Piąty: Miesiąc temu, jak sobie ubzdurał, że ma u mnie szanse. Naiwniak.
— Co rozumiesz poprzez: Na ślubie Quin i Syriusza?
Westchnęłam. A obiecałam sobie, że nie będę o wspominać o tym żenującym doświadczeniu.
Opowiedzenie o zdarzeniach tamtej pamiętnej nocy, zajęło ponad trzydzieści minut. W tym czasie Kurt kupił garnitur ( http://s.v3.tvp.pl/images/3/b/3/uid_3b38f9af67fdbda153d3b0658f3e5c151350039695385_width_633_play_0_pos_3_gs_0.jpg ) i teraz to on, tak dla odmiany, wybierał mi sukienki. Innymi słowy: Mścił się na mnie.
— Mógłbyś pomóc mi z zamkiem?
— Lily, zamknij oczy, bo wchodzę.
Wzniosłam oczy do nieba.
— Ej, miałaś je zamknąć! — Posłałam mu pobłażliwe spojrzenie.
— Chyba ty! — Ale mu dokopałam. Pff… — Co o niej sądzisz?
— Ta sukienka wygląda, jakby ktoś się na nią zesikał.
Prychnęłam.
— Sam ją wybierałeś. Nie moja wina, że masz taki zboczony gust.
— Ściągaj to.
— To mnie rozepnij!
— Proszę stamtąd wyjść! — Rozległ się głos sprzedawcy. Kurt zrobił się cały czerwony i wybiegł z przymierzalni, a ja leżałam ze śmiechu na podłodze.
— Sweets! Wracaj! Miałeś mnie rozpiąć!
Usłyszałam ciche prychnięcie. Musiałam się nieźle nagimnastykować, aby ją rozpiąć.
— Ruda, co powiesz na róż? Wiem, że to nie twój kolor, ale będzie ci w niej do twarzy!
Przejechałam otwartą dłonią po twarzy.
Kurt podał mi wściekło różową, falbaniastą sukienkę z kokardkami przyszytymi na rękawach.
— Zabierz mi to z oczu.
— Przykro mi. Ja założyłem te pantofle, więc ty też musisz troszkę pocierpieć.
— Nienawidzę cię.
— Też cię kocham.
Ej! To mój tekst!
Sześćdziesiąt cztery sukienek później.
— Kurt zlituj się! Nie mam już siły!
— Ta jest już ostatnia.
— Mówiłeś tak przy dwudziestu innych.
— W tamtych źle dobrałem odcień, to nie był twój krój. Zdecydowałem, że musisz mieć coś przy ciele. Pokażemy twoją zgrabną figurę.
— Człowieku! Dlaczego dawałeś mi same księżniczkowate?
— Nie mogłem się powstrzymać. — Pomimo że go nie widziałam, byłam pewna, że właśnie się wyszczerzył. — Musiałem mieć twoje zdjęcia w tamtych kreacjach. Muszę przyznać, że jesteś wdzięczną modelką.
Wzniosłam oczy do nieba. Z trudem powstrzymałam się, aby nie rzucić się na niego z pięściami. W końcu stałam w samej bieliźnie.
Podał mi sukienkę turkusowo podobną. Jedyna ładna. A pomyśleć, że Kurt ubiera się tak modnie.
— Możesz mi pomóc z zamkiem?
Przerzuciłam włosy na przód twarzy, tak, że nic nie widziałam.
Palce Kurta zaczęły jeździć po moich plecach, przyprawiając je o lekkie mrowienie. Coś jest nie tak.
— Kurt, dobrze się czujesz?
Odpowiedziało mi milczenie. Hm…
— Dobra… Możesz ją w końcu zapiąć. Bo zaraz sobie pomyślę, że chcesz mi rozpiąć stanik.
Mogę przysiądź, że usłyszałam ciche westchnienie. Co kurde…?
— Przestaniesz wreszcie ze mną igrać i zapniesz ten cholerny zamek? Znowu mam cię postraszyć różdżką?
Prychnął.
Bezczelny!
— No w końcu. Ile to można mocować się z… — Odwróciłam się i ktoś mi zatkał usta.
POTTER!!!!!!
On mnie obmacywał! Jeździł palcem po moich plecach! Co on tu robi?! Zniszczę go! Pottera i Sweets’a! Dlaczego nie kupiłam mu tego różowego garnituru?!
Zaczęło zbierać mi się na płacz.
— Evans, uspokój się. Za każdym razem powtarzam ci, że czerwony to nie twój kolor. Łapa mnie tu wepchnął. To nie moja wina.
Policzyłam w myślach do dziesięciu. Efekt: jego brak. Byłam wściekła. Nie to za mało powiedziane. Byłam…
— Będziesz grzeczna jak ci odsłonie usta?
Pokręciłam głową. Po co miałam okłamywać chłopaka?
— Dlaczego mnie to nie dziwi? Spóźniacie się od dwóch godzin i dziewczyny zaczęły się o was martwić. Więc my jako gentelmani — Prychnęłam, przy czym oplułam mu dłoń. — poszliśmy was poszukać. Zobaczyliśmy szczerzącego się Kurta do siebie, chyba miał jakiś plan, nie wiem… Może chodziło mu o Quin. Swoją drogą, Łapa jest o nią bardzo zazdrosny. Oczywiście nie powiedział mi tego, ale jako jego najlepszy przyjaciel, wiem o nim wszystko. Z pewnością więcej niż ty. — Wywróciłam oczami. — No ale mniejsza z tym. Kiedy wołałaś Kurta, by zapiął ci zamek, Łapa wepchnął mnie tu. Będziesz się darła? — Ponowił pytanie.
Pokręciłam głową.
Niepewnie zdjął dłoń z moich ust. Możecie być ze mnie dumni. Nie krzyczałam.
— Swoją drogą, weź tą. Mam idealny…
Nie usłyszałam reszty, bo wyszłam z przymierzalni. Jakieś trzydzieści stóp od niej stali Kurt i Syriusz, żywo o czymś dyskutując.
— …tylko pamiętaj. O 20 ma być.
— Jego też przyprowadź. Już widzę ich miny, kiedy dowiedzą się, że...
— Cześć siostra! — Black przytulił mnie.
Zdrajca.
Walnęłam go w plecy.
— Za co?!
— Za to, że tu jesteś!
— Nie marudź.
— O czym rozmawialiście?
— O niczym. Koniecznie ją kup. Podkreśla twój jędrny tyłeczek. — Na dodatek klepnął mnie w niego. Poczekaj, jak ja cię klepnę, to wylądujesz w Londynie.
Posłałam mu mordercze spojrzenie, po czym odwróciłam się i weszłam do przymierzalni, w której (o zgrozo!) dalej był Potter, który przeglądał się w lusterku.
— Wynocha! — Opuszczał już pomieszczenie. — Albo nie. Stój. Rozepnij mnie i wara.
Szybko się przebrałam i kupiłam tą kieckę. Szczerzę, to nawet się nie przeglądnęłam i nie wiem, czy wyglądałam w niej dobrze. Powiedzmy, że uwierzyłam chłopakom na słowo.
Wybranie butów zajęło mi jakieś pół godziny. Kupiłam także dla Jul i Quin, jako prezent gwiazdkowy.
— Ruda, możesz wreszcie skończyć?
— Ale co?
— Ruda, oni — Kurt wskazał na dwóch Huncwotów. — przyszli po nas jakąś godzinę temu.
— Nie wydaje się wam, że te czółenka pogrubiają mi stopę?
— Lily, zlituj się.
— Dobra, dobra. Już. I tak wytrzymaliście dłużej niż myślałam.
Podeszłam do kasy i zapłaciłam za 10 par butów (8 z nich było dla mnie. Ach, ta kobieca słabość.).
Wyszliśmy na ulicę, która prawie całkowicie była zasypana. Cóż, dobór mojej sukienki zajął nam trzy godziny.
W progu pubu zobaczyłam Jul i Quin.
— Lily! W końcu! Gdzie wy byliście?
— Nie pytaj.
Cholera! Przecież ja nie mam dla pozostałych prezentów! Przejechałam otwartą dłonią po twarzy.
— Zapomniałam! Idźcie do zamku. Przyjdę za godzinę. Ewentualnie dwie.
— To ja wezmę mojego przyjaciela na szklaneczkę, ewentualnie siedem, a ty Rogaty idź z nią. Jeszcze się zgubi w tej zamieci.
— O nie! Idę sama. Ten Wypłosz nie będzie mi towarzyszył!
— Syriusz, ona tak zawsze?
— Poczekaj co się będzie działo w szkole. Tego nie da się porównać.
Posłałam mu mordercze spojrzenie i odwróciłam się na pięcie. Niestety Potter dogonił mnie w kilku krokach. Przez chwilę szliśmy w milczeniu.
— Potter, odwołaj trening.
— Evans, wiesz o co mnie prosisz?
— O odwołanie treningu.
— Evans, nie. Bez obrazy, ale jesteście fatalni, a przez cztery miesiące nie zrobiliście prawie żadnych postępów.
— No nie przesadzaj! To prawda, że kafel wypada mi czasem z ręki, ale nie wymyślaj! No weź…
— Nie.
— Jesteś bez serca. A jeśli pójdę z tobą na randkę?
Potter się potknął.
Ciamajda.
— Oferta bardzo kusząca, ale niestety muszę odmówić. Nawet nie wiesz, ile mnie to kosztuje.
— Ale ja chciałam pokazać Kurtowi zamek.
— Quin go z pewnością po nim oprowadzi.
— Jasne. Pokaże mu jedną salę i kto wie, co tam się będzie działo. Co mogę kupić Remusowi pod choinkę?
— To tylko po to idziemy?
Posłałam mu wymowne spojrzenie.
— Książkę.
— Czy to nie jest oklepane?
— Przecież Lunio je uwielbia. To może ramkę ze zdjęciem Jul. Z tego prezentu będzie się najbardziej cieszyć.
W mojej głowie powstał wspaniały plan. Szykuje się mała intryga.
— Mam pomysł, a ty mi pomożesz.
— Mam się bać?
— Sugerujesz, że moje pomysły nie są dobre?
— Moje są znacznie lepsze.
— Chciałbyś.
W skrócie streściłam mu, o co mi chodzi.
— Powtórzę się, Evans, jesteś genialna.
— Wiem.
W godzinę kupiłam wszystkie prezenty. Dla Petera słodycze, Syriuszowi trampki (ostatnio narzekał, że jego ulubiona para się zniszczyła), Remusowi (z braku pomysłów) książkę o smokach, a Potterowi książkę: 100 porad jak zdobyć serce ukochanej. Nie żeby coś. Kurtowi kupiłam ten różowy garnitur. Żartuję. Wzięłam mu magiczny zeszyt do rysowania, który nigdy się nie kończy. Do tego komplet ołówków i innych przyborów. Mamie kupiłam złoty naszyjnik z przywieszką w kształcie nieregularnego kamienia, a tacie płytę magicznego zespoły, którą kiedyś mu puszczałam. Taa… Will ma bzika na punkcie kompaktów.
Kiedy wróciliśmy do Trzech Mioteł, nasza paczka umierała ze śmiechu. A raczej wszyscy, prócz Jul i Arnolda.
— No nie! — Jęknęłam. — Pogodzili się.
— Czyli nici z twojego planu.
— Chyba śnisz.
Usiedliśmy za stolikiem.
— Jednak nie zginęli! — Krzyknął Peter.
— Rogacz, żałuj, że ciebie nie było! Gdybyś tylko widział jak Kurt spławił Monie… Znaczy się Candie Girl — Syriusz poprawił się, widząc minę Quin. — Szła koło nas z tymi tam trzema… Nie pamiętam ich imion. Niby to niechcąco przewróciła się na Sweets’a. Uśmiechnęła się zalotnie, a ten na nią z obrzydzeniem. Ta jej mina… Jul ją udokumentowała. Tak popatrzyłem na Kurta i mówię do niego niby tak od niechcenia: E, Kurt, nie powiesz jej nic wrednego. A on na to: To patrz. Znaczy się słuchaj.
— Już się boję. — Z doświadczenia wiem, że mój przyjaciel potrafi być wredny.
— Ludzie słuchajcie! Oczywiście Kurt darł się na całe gardło i wstał. Jest tutaj dziewczyna w potrzebie. Zróbmy dobry uczynek i złóżmy się dla niej na waciki do twarzy! A ja dorzuciłem: I mleczko do demakijażu. Albo dwa, bo jedno może nie wystarczyć. Jej mina… bezcenna. Uciekła z płaczem.
Popatrzyłam na Kurta, a ten wzruszył ramionami, co miało oznaczać: No co?
Nachyliłam się do Quin.
— Jul i Arnold pogodzili się?
— Nie jestem pewna. Jeżeli swoje uczucia okazuje poprzez prawienie jej kazań, jaka to ma być grzeczna, kiedy będzie Kurt, to tak.
Jest nadzieja!
— Panno Evans, panie Potter i panie Black, — Do naszego stolika podszedł Slughorn. O nie! Kolejna rzecz, o której zapomniałam! — Z przykrością muszę stwierdzić, że dzisiejsze przyjęcie Klubu Ślimaka musi zostać przeniesione na Nowy Rok. Niestety, ale zaproszonym gościom nie odpowiadał dzisiejszy termin. Mam nadzieję, że nie jesteście zbyt rozczarowani?
— To nie pana wina, panie profesorze.
— Uprzejma jak zawsze. Lily, życzę powodzenia na balu. — Puścił mi oczko. Że co? — Wiem, że jak zwykle będziesz lśnić pośród innych uczniów, a walc wyjdzie ci rewelacyjnie. — Czy ze mną jest aż tak źle? Przecież prefekci mają rozpoczynać uroczystość pierwszym tańcem. Cholera. — Można wiedzieć z kim idziesz? Albo nie! Z pewnością miałaś tyle zaproszeń, że nie wiedziałaś, które wybrać. Wesołych Świąt. — I odszedł.
— Kto to był?
— Nauczyciel eliksirów, profesor Slughorn. Jak dla mnie jest stuknięty i bzika na punkcie Lily. — Posłałam Syriuszowi groźne spojrzenie. — Znaczy na punkcie jej wywarów! Na każdej lekcji jest: — Zaczął naśladować głos nauczyciela. — Rewelacyjnie! Znakomicie! Ta konsystencja! Ten kolor! Uczcie się do panny Evans! Lily, po raz kolejny powtarzam, że powinnaś być w moim domu.
Wywróciłam oczami.
Po upływie około piętnastu minut zebraliśmy się i udaliśmy się w podróż powrotną do zamku. Szczerze mówiąc, nieźle przemarzłam, a zęby to dosłownie same mi szczękały.
— Kuuurt, weźmiesz mnie na barana?
Reszta zachichotała, a Sweets zatrzymał się gwałtownie.
— Ruda, Bozia dała ci nóżki, więc zrób z nich użytek.
— Syriusz…?
— Coś strzeliło mi w kręgosłupie.
— Pottera nawet się nie pytam, bo wiem, że będzie chętny, ale nie skorzystam z twoich usług i wybiorę Kurta.
Na Petera nie miałam co liczyć, a co do Remusa... Wolałam zostawić go dla Jul.
Mówiąc to, wskoczyłam na Sweets’a, który ledwo utrzymał równowagę.
— A teraz gnaj mój rumaku!
— Ruda, ile ty ważysz? Weź schudnij.
— No wiesz co? Od pamiętnego zerwania z panem, którego imienia nie będę wspominać…
— Lily, coś ty znowu zrobiła?
— Za tym zakrętem zobaczysz Hogwart.
Kurt przyśpieszył, na ile pozwalał mu balast (czyli ja) na jego plecach. Wyszedł za zakręt, a z jego ust wyrwało się przekleństwo na literę k. Chyba miało oznaczać, że mu się podoba. Jeżeli wcześniej przyśpieszył, to teraz biegł.  Gorzej! Mknął jak torpeda, albo Potter na najnowszej miotle! Złe porównanie.
Weszliśmy do zamku i musiałam ciągle przypominać przyjacielowi, by zamykał usta. Chyba największe na nim wrażenie zrobił Prawie Bez Głowy Nick, kiedy na drugim piętrze wyleciał ze ściany. Kiedy zobaczył, że Wieży Gryffinoru strzeże Gruba Dama, zrobił dziwną minę. W końcu dotarliśmy do Pokoju Wspólnego. Syriusz z bólem serca podał mi zaklęcie, dzięki któremu mogli wchodzić do damskiego dormitorium.

Po czterech godzinach byłam wykończona. Nie ze względu na Kurta, ale przez Pottera. Zrobił nam trening, pomimo że była śnieżyca. Tym razem nas „oszczędził”, ponieważ podawaliśmy sobie kafla. Na bardziej zaawansowany trening nie mieliśmy szans, bo zrobiło się ciemno. Kiedy się przebierałam, oświadczył mi, że ma wspaniały pomysł, jak urozmaicić nasze zajęcia z pojedynków i zaciągnął mnie (pomimo moich protestów) do Pokoju Życzeń. To jego „urozmaicenie” polegało na tym, iż pod sufitem pojawiło się setki kukieł, które latały i strzelały we mnie zaklęciami. Musiałam je rozbroić i jednocześnie unikać grotów. Po treningach zmarnowana wpadłam do pokoju i dzięki bogu był pusty. Zgarnęłam poduszkę i kocyk, weszłam pod łóżko i odpływałam już w objęcia Morfeusza, kiedy taki jeden nachalny dupek wpadł do dormitorium i podsunął mi swoje śmierdzące skarpetki pod nos. Zabić!
— Odczep się! Jestem wykończona! Ten debil wycisnął ze mnie siódme poty! Daj mi umrzeć w spokoju..!
— Ruda, no weź! Wszyscy na nas czekają!
— O czym ty mówisz? Człowieku, pozwól mi spokojnie umrzeć.
— Ruda, rusz dupę! Nie myśl tylko o sobie i chodź na dół!
— Odwal się, Kurt. — Chciałam podnieść głowę do góry, ale jak na złość walnęłam z całej siły w drewnianą ramę łóżka. Syknęłam z bólu.
Kurt kucnął przede mną i zaczął się śmiać.
— Jak możesz być tak bezuczuciowy?!
— Ja? Chodź Ruda, przytulę cię.
PODSTĘP!!!
Kurt złapał mnie za łokcie i pociągnął za nie. Nie miałam siły, aby protestować i po chwili byłam w ramionach przyjaciela. Wziął mnie na barana, a moje ciało zwisało bezwładnie.
— Rudzielnu, a teraz rzucisz zaklęcie na schody, chyba że chcesz żebym cię przygniótł.
— Kurt, to nie jest…
— Nie chcesz? To trudno.
Nie zdążyłam zaprotestować. Ten dureń stanął na schodach, które momentalnie zmieniły się w zjeżdżalnie. Zawyła syrena. Zaryłam koparom (Zębami. Szczerze, nie mam pojęcia jak to się stało.) o podłogę, a Sweets przygniótł mnie swoim cielskiem. W Pokoju Wspólnym zrobiłam koziołka, przy okazji przewracając Dereka, kolegę z roku.
— Przepraszam, to przez tego głupka. — Wskazałam na Kurta, który rozmasowywał sobie tyłek. Derek wyszczerzył się.
— Nic się nie stało. — Mówiąc to, pomógł mi wstać. — Lily, wiem, że bal jest już za dwa dni, ale pomyślałem sobie… Może byśmy… Ja i ty…
Chciałam odpowiedzieć, że z chęcią, ale Sweets mnie „wyręczył”.  
— Wykluczone! Lily jest już zajęta, a teraz spadaj bo przeszkadzasz.
Kurt złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę kominka, gdzie siedziała nasza paczka.
— Odbiło ci?!
— Jeszcze mi za to podziękujesz. — Kurt zmierzwił mi włosy, a ja udałam rozpieszczonego bachora i siadłam na kanapie ze skrzyżowanymi rękoma na piersi i naburmuszoną miną.
Jak on śmiał! Ten dureń wie, że jako prefekt mam rozpocząć pierwszy taniec! Niby jak mam to zrobić bez partnera?! Przez tego imbecyla, stanę się szkolnym pośmiewiskiem! Znając Kurta, będzie się szczerzył jak głupi i myślał, że jest fajny. On już mnie popamięta! Zobaczy! Niech się nie zdziwi, kiedy rano obudzi się z uszami i ogonkiem królika, a pierwszym zdaniem jakie powie będzie: Eeeee... Co jest doktorku?
Jak przez mgłę usłyszałam głos Syriusza, który chyba był na schodach.
— Ale Rogacz… Rusz ten tytaniczny tyłek!
— Odwal się Łapo. Chcę spać.
Widać nie jestem sama.
— Rogaty, ona tam będzie! Zobaczysz! To przeznaczenie!
— Kłamiesz. — Chociaż ich nie widziałam, byłam pewna, że Potter wymierzył w niego palec wskazujący.
— Tak myślisz? To dlaczego Ruda siedzi teraz przy kominku i strzela focha?
Zawiał wiatr, a koło mnie siedział Potter.
Ugh.
Zaczął o czymś nawijać, ale tak szczerze, to go nie słuchałam. Bardziej zaintrygowała mnie rozmowa Kurta, Syriusza i Quin.
— Z kim idzie Ruda na bal?
— Nie uwierzysz! Ona nie ma partnera! Toż to skandal! — Quin wczuła się w swoją rolę. Bez wątpienia grała. Spisek! — A w dodatku ma rozpoczynać pierwszy taniec. — Pokręciła głową. — Taki wstyd.
Chciałam się wciąć w tą beznadziejną rozmowę, ale Syriusz mi na to nie pozwolił.
— Naprawdę? Rogaty też nie ma z kim iść! Taki fajny chłopak, a żadna go nie zaprosiła.
Że niby w dzisiaj w Hogsmeade nie podeszło do niego dwa tuziny dziewczyn?! Łapo! Co ty pieprzysz!?
— Syriusz! Patrz jak się złożyło! James nie ma z kim iść, Lily nie ma z kim iść, to niech idą razem!
— Kurt, to wspaniały pomysł!
— Jesteście genialni! Lily ma taką świetną sukienkę…
— Widziałem, Quin! Rogacz ma do niej idealny krawat!
— To jesteśmy umówieni.
— Hellow! A my nie mamy nic do powiedzenia?! — Czułam, że muszę się odezwać. W końcu nadeszła moja kolej.
— Ruda, nie słyszałaś? Jesteście umówieni. — Syriusz posłał mi szelmowski uśmiech.
Popatrzyłam się na Pottera.
— Będę czekać o szóstej w Sali Wejściowej.
— Czy ja nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia?!
Kurt podszedł do mnie i poklepał po plecach.
— Podjęliśmy decyzję za ciebie.
— Nienawidzę cię.
— Też cię kocham.
Wstałam z kanapy dokładnie w tym momencie kiedy All Stars weszli do Pokoju Wspólnego. Jak zwykle zebrał się wokół tłum fanek, a ten idiota Dante pławił się w pochwałach. Jego wzrok padł na mnie, a za chwilę za stojącego obok Kurta.
Cholera!
Na jego ustach wykwitł złowrogi uśmiech, a ja od razu wiedziałam w czym rzecz.
— Remus, zabierz Kurta do waszego dormitorium.
— Lily, co się…
— RÓB CO MÓWIĘ!!!!
Nie sprzeciwił się. Huncwoci, Sweets i Quin poszli do wieży, a ja opuściłam Pokój Wspólny. Byłam pewna, że Dante pójdzie za mną. Nie myliłam się. Weszłam do pierwszego ukrytego korytarza, a po chwili przyszedł i on. Jego mina mówiła wszystko: Będziesz tańczyć, tak jak ja ci zagram. Zobaczymy.
— Jak się masz, Wiewióreczko?
— Byłoby lepiej, gdybym nie musiała oglądać twojej mordy każdego dnia. Czego chcesz?
— Tylko tyle byś ogłosiła na balu, że jesteśmy razem. To naprawdę niewiele.
— Niestety nie jestem świętym Mikołajem i nie spełnię twojej zachcianki.
— Przemyśl to. W przeciwnym wypadku cała szkoła, a raczej szkoły dowiedzą się na balu, że w szkole jest mugol.
Aż zrobiło mi się ciepło.
— To jest szantaż!
— Wolę określenie: Ubijanie interesu.
— Jesteś psychopatą!
— Wolę określenie: Człowiek z wyobraźnią.
Jak on mnie drażni! Co on sobie wyobraża?! Wydaje mu się, że zawsze będzie miał to co chce? Niedoczekanie.
— A teraz posłuchaj mnie uważnie. Na bal nie pójdziemy razem.
Prychnęłam.
— Wow. Jaki ty jesteś spostrzegawczy.
— Niestety, kiedy ty będziesz tańczyć, ja będę zmuszony grać.
— Jak moje biedne uszy to zniosą.
— Przed przerwą obiadową powiem, że o 22.00 zostanie ogłoszona nowina…
— Powiesz: Jestem transwestytą?   
— Ogłosisz, że jesteśmy parą i pocałujesz mnie na scenie, albo to ja powiem, że twój rzekomy przyjaciel z innej szkoły, jest mugolem. 
Nie czekając na moją odpowiedź, wyszedł.
Usiadłam na podłodze i oparłam głową o ścianę.
Byłam w lekkim szoku. Jak można być takim sadystom?! Czy on wie, o co mnie poprosił?! Nie, wróć! Nie poprosił, on zażądał. Mam ogłosić całej szkole, że z nim chodzę, w przeciwnym razie zdradzi naszą małą tajemnicę. Nie mogę tego zrobić! Niedawno upokorzyłam go na skalę światową i powiedziałam, że go nienawidzę, a teraz niby mam to odwołać? Z drugiej strony jest Kurt. Co się stanie, jeżeli wszyscy dowiedzą się, że Sweets nie jest czarodziejem? Czy mogłabym żyć ze świadomością, że to przeze mnie? Jak bym się z tym czuła? Co by pomyślał sobie o mnie Dumbledore? Zaufał mi, a ja zawiodłam. Znając Dantego, nawet jeżeli oznajmiłabym, że z nim chodzę to ten i tak zdradziły mój mały sekret.
Szlag!
Z tej pokręconej sytuacji nie ma wyjścia! Po co dałam się namówić Kurtowi na jego szalony pomysł? Co mam zrobić?
— Ruda?
— Czy kiedykolwiek mówiłam, że nienawidzę Wait’a?
— Tylko jakieś milion razy. Co tym razem zrobił?
Opowiedziałam Syriuszowi o rozmowie z Dantem. Gdy skończyłam, zamyślił się na chwilę.
— No to masz przewalone.
— Powiedziałeś mi coś czego nie wiem. — Ten sarkazm w moim głosie…
— Co zrobisz?
— Nie mam pojęcia. Nawet jeżeli powiem, że jest miłością mojego życia — Skrzywiłam się, gdy wypowiadałam te słowa. — to znając go i tak ogłosi, że Kurt jest mugolem. Przecież już tyle razy powtarzał, że zemści się za to co mu zrobiłam.
— Wiesz, że wyglądasz jak pół dupy zza krzaka?
— To miłe, że w każdej sytuacji potrafisz mnie pocieszyć.
Nie miałam siły wstać. Syriusz widząc to, wziął mnie na ręce i zaniósł do dormitorium. Okazało się, że wszyscy już smacznie spali (Kurt rozwalił się na moim łóżku.), a gdy spojrzałam na zegarek, była 1 w nocy. Wzięłam szybki prysznic i wsunęłam się na miejsce obok Kurta, przeklinając w myślach jego dużą dupę. Niestety sen nie nadszedł, pomimo że czułam się bardzo zmęczona. W głowie ciągle krążyło mi miliony myśli i żadnego konkretnego wyjścia z tej sytuacji. O trzeciej w nocy dałam za wygraną. Założyłam szlafrok na piżamę ( szara koszulka na ramiączka i krótkie spodenki w czerwoną kratkę), złapałam gitarę i zeszyt i zeszłam do pustego Pokoju Wspólnego. Ogień w kominku ledwo się tlił i panował półmrok. Wyczarowałam kilka świeczek i od razu zrobiło się przyjemniej. Zabrałam się za pisanie, co szło mi bardzo mozolnie.

— Falling a thousand feet per second
You still take me by surprise
I just know we can't be over
I can see it in your eyes
Making every kind of silence
Takes a lot to realize
It's worse to finish than to start all over
And never let it lie
And as long as I can feel you holding on
I won't fall
Even if you said I was wrong.* Ładna. Dlaczego nie śpisz?
— Mogłabym się o to samo ciebie zapytać.
— Syriusz powiedział mi o zamiarach Dantego.
— Proszę cię! Możesz przestać?! Nie mam zamiaru słuchać twoich zakręconych teorii, jak się go pozbyć, Potter!
— Coś ty taka drażliwa?
Wstałam z kanapy.
— Jestem zmęczona. Idę spać.
— Evans, zaczekaj.
— Cooo?! — Potter złapał mnie za łokieć i okręcił tak, że znalazłam się w jego ramionach. Założył zabłąkany kosmyk moich włosów za ucho i przejechał wolno palcem po mojej szczęce.
Dlaczego to mi się podobało?!
W dodatku patrzył na mnie w ten szczególny sposób tymi swoimi orzechowymi patrzałkami…
— Wesołych świąt, Evans.
Nachylił się i bardzo wolno zbliżył się do moich ust, dając możliwość ucieczki. Oczywiście byłam tak zahipnotyzowana jego spojrzeniem, że nie dałam drapaka.
Złożył na moich ustach delikatny pocałunek, poczym odsunął się na jakieś pół cala.
Jak mi szumiało w głowie! Normalnie jakbym przejechała się na jakieś karuzeli! Trzeba dodać, że ich nie znoszę. Co to było?! I pytanie kluczowe: Dlaczego chciałam więcej? Zaczynam się siebie bać. Przecież ja go nienawidzę… A jak on całuje…
Mimowolnie przypomniały mi się nasze pocałunki podczas wesela Syriusza i Quin. Przez moje ciało przeszedł dreszcz, którego nie mogłam powstrzymać i który nie uszedł uwadze Pottera.
Widziałam w jego oczach pożądanie i coś jeszcze. Jakieś sprzeczne uczucie, które starał się ukrywać; tlił je w sobie, a ono nagle wybuchło ze zdwojoną siłą. Czyżby coś zbliżonego do gniewu? A może nienawiść? Nie, to było coś innego. Tylko co?
Jego usta były dla mnie magnesem, przyciągały mnie, pomimo że starałam stawać stawiać opór.
Chyba myślałam za długo, bo Potter zaczął się ode mnie odsuwać, a na jego twarzy widniał zawód.
Nie zdając sobie sprawy z tego co robię, złapałam go za krawat (piżama i krawat, ciekawe połączenie.) i przyciągnęłam do siebie.
Przestałam panować nad swoim ciałem. Z całej siły wbiłam się w jego usta, a on odwdzięczył mi się tym samym.  Aż zrobiło mi się słabo.
Nie chciałam tego kończyć. Ta chwila mogła trwać wiecznie. Po raz kolejny straciłam rachubę czasu. Jak to możliwe, że jedna osobą potrafię nienawidzić z całego serca, a w następnej chwili pociąga mnie i nie myślę o niczym innym, tylko o jego pocałunkach? Co ze mną jest nie tak? A podobno to faceci mają problem, żeby zrozumieć kobiety, jak ja sama nie rozumiem siebie?
Długo to trwało, zanim zebrałam w sobie tyle sił, aby odsunąć się od niego.
Nie mogłam złapać oddechu. Zresztą on też.
Jaką ja miałam ochotę się do niego przytulić!
Ruda, ogarnij się! Najlepiej powiedź coś chamskiego.  Kurde, nie dam rady.
Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Jego też zamurowało. Po prostu odwróciłam się i poszłam do pokoju, zostawiając zeszyt i gitarę. Czułam na sobie spojrzenie Pottera, ale jakimś cudem udało mi się nie odwrócić. Położyłam się do łóżka i szczelnie okryłam pierzyną. Kiedy zasypiałam, ciągle czułam na swoich ustach dotyk warg Pottera.

O jedenastej obudził mnie Kurt, z dzikim okrzykiem: PREZENTY!!! Miałam ochotę go zabić. Patrząc na to, że położyłam się spać o piątej rano. Oczywiście nie powiedziałam nikomu co zaszło pomiędzy mną i Potterem oraz Dantem. Do tego drugiego, nie wymyśliłam nic i przez cały dzień chodziłam zamyślona.
A wracając do prezentów: Od Jul tak jak i od Quin dostałam buty. Dlaczego mnie to nie dziwi? Syriusz podarował mi bielizną, która więcej odsłaniała niż zasłaniała. Mogłam się tego po nim spodziewać. Od Remusa małą, beżową torebkę zapinaną na zatrzask, od Petera słodycze, a Pottera czarne kolczyki, które idealnie pasowały do mojej sukienki. Kurt dał mi czarną bransoletkę, wykonaną bardzo podobnie do kolczyków. Czy oni przypadkiem się nie dogadali? Od rodziców dostałam kilka książek, a od Hagrida krówki-ciągutki (Jedyny z jego udanych wypieków). W ostatnim prezencie znalazłam broszkę w kształcie wiewiórki. Chyba nie muszę mówić, kto mi ją dał. Dante. Pierwsze i jedyne co z nią zrobiłam to wyrzuciłam przez okno. Ale jak na złość, wieczorem kiedy wróciłam do dormitorium, leżała ona na mojej poduszce z dopiskiem: Wierzę, że byłaś dziś na spacerze i odpadła ci od płaszcza. D. Niedoczekanie. Wyrzuciłam ją po raz drugi.
Jak można się domyśleć, Kurt olał mnie całkowicie i wszędzie szlajał się z Quin. Nie żebym się nie cieszyła, że ta dwójka dobrze się dogaduje, ale bez przesady! Mogliby przestać myśleć tylko o sobie i zwrócić na innych uwagę. Czy ja jestem zazdrosna? Zdecydowanie.
Co do Jul, jej poranna euforia sprawiła, że prawie przewróciłam szafę, bo tak przestraszył mnie jej pisk, a mianowicie dostała te upragnione bilety ( było ich dziesięć) na Światowy Turniej Quidditch’a w Turcji. Wiedziałam, że Truśka jest materialistką, ale nie myślałam, że aż do tego stopnia. Mniejsza z tym.
Było popołudnie Bożonarodzeniowe i zbierałam się na bal.  Stwierdziłam, że zrobię wielkie wejście, tak więc zabrałam swoje rzeczy i poszłam do Łazienki Prefektów. A co! Zaszaleję! Ja też chcę mieć dobre wejście! Szkoda, że to Quin była mistrzem szczotki i grzebienia, ale jakoś musiałam dać sobie radę. Zażyłam tak długiej kąpieli, że prawie spóźniłabym się na rozpoczęcie. Z braku czasu szybko skręciłam moje włosy w grube loki za pomocą różdżki, a część włosów spięłam na szczycie głowy za pomocą czarnej kokardki. Z przodu wypuściłam kilka kosmyków. Co do mojego stroju, to założyłam: http://allani.pl/zestaw/561296 Tak, to właśnie tą sukienkę kupiłam w Hogsmeade. Po raz pierwszy tak naprawdę przekonałam się, jak w niej wyglądam. Stwierdzam: Chłopaki mieli rację. Co do mojego makijażu: Postawiłam na jasne cienie i ciemną kreskę. Nawet użyłam fluidu! Czego nie robię nigdy. Cud! Usta pomalowałam bladoróżowym błyszczykiem i wylałam na siebie trochę perfum, ale bez przesady. Wyglądałam ładnie. To wszystko. Nie wyzywająco, ani prowokująco. Kiedy wyszłam z łazienki było siedem minut do osiemnastej. Skorzystałam z kilku tajnych przejść i już po sześciu minutach byłam na w Sali Wejściowej, gdzie stało tylko kilka par, a mianowicie prefekci i ich partnerzy. Zupełnie nie mam pojęcia, dlaczego wlepili we mnie te swoje patrzałki, przecież niektóre dziewczyny wyglądały znacznie lepiej ode mnie! Kiedy zeszłam ze schodów podszedł do mnie Potter i podał ramię. Chcąc nie chcąc, musiałam je przyjąć. Od pamiętnego pocałunku, unikałam Pottera, co było trudne, bo cały czas za mną łaził. No ale cóż. Niestety nie mogłam dalej się nad tym zastanawiać, gdyż podbiegła do nas McGonagall.
— Evans! Nareszcie! Chodźcie szybko, przecież jesteście w pierwszej parze!
Wryło mnie.
— Pani profesor, to chyba jakaś pomyłka. Przecież to prefekci naczelni powinni…
— Zmiana planów. Kiedy pan Potter powiedział mi, że jest twoim partnerem, oboje z dyrektorem uznaliśmy, że byłoby właściwie, gdyby kapitan drużyny i pani prefekt stali w pierwszej parze. Ponadto, wyglądasz z nich wszystkich najlepiej i tworzycie ładną parę.
Jeżeli przedtem mnie wryło, to teraz musiałam stanąć chwilę w miejscu, aby przyswoić sobie tą wiadomość.
Co ona powiedziała?! Ja i on!? Przecież my nie pasujemy do siebie! A jak on całuje…
Ruda, stop! Nie myśl o tym!
— Proszę się ustawić! Zaraz zaczynamy! — Zagrzmiał głos Psychicznej, a my posłusznie zajęliśmy swoje miejsca.
Z tyłu zobaczyłam Remusa w parze z jakąś Puchonką. Uśmiechnęłam się do niego serdecznie, a w następnej chwili drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się. Złapałam mocniej rękę Pottera i mogę przysiądź, że popatrzył się na mnie pytająco, czego w stu procentach nie mogę stwierdzić, bo patrzyłam się przed siebie, a w mojej głowie krążyła tylko jedna myśl: Nie zabij się w tych szpilkach!
— Nie denerwuj się, Evans.
— Pff… Ja się denerwuję?
— Prócz tego, że wbijasz mi w skórę paznokcie i cała dygoczesz, to jest w porządku.
Doszliśmy na środek sali, Potter złapał mnie w talii i rozbrzmiały pierwsze nuty walca. Jak dobrze, że Potter umie tańczyć. Z tego wszystkiego zapomniałam kroków, ale dałam sobie radę. Nawet nikt nie zauważył. Chyba.
— Z trudem przyznaję, ale jesteś świetnym tancerzem i to prawdziwy cud, że jeszcze nie wbiłam ci obcasa w stopę.
Wyszczerzył się.
— Nie żebym się chwalił, ale mam to po mamie.
Parsknęłam.
— Tańczyć umiesz po mamie, latać po ojcu, a po babci masz włosy?
— Po dziadku. Po babci umiem gotować.
Posłałam mu pobłażliwe spojrzenie.
— Chyba trutkę na szczury. — Zmieniłam temat. — Wszystko załatwione?
— Evans, czy kiedykolwiek nie zrobiłem czegoś, o co mnie prosiłaś?
— Tak, nigdy się ode mnie nie odczepiłeś.
Okręcił mnie.
— Jedyna rzecz, której nie mogę spełnić.
Wywróciłam oczami.
— Jeżeli dobrze pójdzie, to już dzisiaj…
— Evans! Przestań podrywać Pottera!
Tańczyliśmy właśnie koło Psychicznej, której mina nie wróżyła niczego dobrego. Za nią stał Łapa, którego śmiech usłyszałam pomimo głośnej muzyki.
Spiekłam raka. Jak dobrze, że użyłam fluidu! Dzięki ci ponad ludzka siła, która kazała mi go nałożyć!
— Pięknie wyglądasz, Evans. — Szepnął mi do ucha.
Walc się skończył i zeszliśmy z parkietu. Bez trudu odnalazłam Jul, Quin i Kurta oraz pozostałych.
Przetańczyliśmy kilka piosenek, które przygrywał nam jakże denny zespół All Stars. Zegar wybił dwudziestą pierwszą, a ja już nie miałam siły. Całkowicie zapomniałam o tym, co czekało mnie za godzinę, dopóki Dante nie ogłosił przerwy i wspaniałej nowiny, o której dowiemy się po obiedzie. A raczej kolacji. Aż zrobiło mi się słabo. Zamówiłam sobie jakieś kotlety ze szpinakiem, ale apetyt momentalnie mnie opuścił. Tylko przewracałam kawałki ziemniaków i mięsa. Co za ironia losu. A podobno to ja zawsze stoję krok przed innymi! Tradycyjnie ktoś musi sprowadzić mnie na ziemię. Ugh! Bałam się.  Z rozmyślania wyrwał mnie głos Jul.
— Widziałaś może Arnolda? Od wczoraj mnie unika. — Jul wyglądała się na zmartwioną.
— Niestety. Jak chcesz to pomogę ci go szukać.  
Wstałyśmy od stołu, przy którym siedziałyśmy tylko we dwie (Huncwoci, Kurt i Quin gdzieś zniknęli.) i poszłyśmy na mały spacer. Wyszłyśmy z Wielkiej Sali i skierowałyśmy się na zewnątrz, gdzie nauczyciele zrobili kawał dobrej roboty. Znajdowałyśmy się w ogrodzie botanicznym. W powietrzu unosił się niesamowity zapach kwiatów, a na środku była ogromna fontanna, gdzie siedziały zakochane pary. Skręciłyśmy w jakąś boczną alejkę, na której końcu zobaczyłyśmy Arnolda, obściskującego się z jakąś Gryffonką.
— Jul…
Uciekła. Płakała.
Pobiegłam za nią. W połowie drogi zobaczyłam Remusa.
— Lunio! Jak dobrze! Jul… Ona… Arnold obściskiwał się z inną! Ona go widziała! Proszę, idź za nią.
Nie musiałam dwa razy powtarzać. Remus pobiegł za nią, a w myślach przybiłam sobie piątkę, za dobrą grę aktorską.
Poszłam za nim. W Sali Wejściowej zobaczyłam Pottera. Wystarczyło moje jedno spojrzenie i już wiedział o co chodzi. Jul i Remusa znaleźliśmy w pierwszej pustej sali w lochach. Przez zamknięte drzwi dobiegły nas ich głosy i szloch Jul.
— Byłam taka głupia…
— Nie przejmuj się tym durniem. Nie był ciebie wart, skoro nie docenił tego, że ma ciebie. Wiesz, ile facetów chciałoby być na jego miejscu i mieć ciebie tylko dla siebie?
— Serio? Na przykład kto?
— Choćby ja.
— Jakie to romantyczne. — Szepnęłam, oparłam dłonie na piersi Pottera i przytuliłam się do niego. On objął mnie w tali.
— Chodź, Evans. Nie musimy wiedzieć, co tam się teraz dzieje. — Ten jego błysk w oku…
— Ale, ale… — Pociągnął mnie za rękę.
— Wystarczy, że to my to wszystko zaaranżowaliśmy.
— Fakt, odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Co oni by zrobili beze mnie i moich intryg? — Westchnęłam.
— No nie wiem… W taki wypadku umówisz się ze mną? — Wyszczerzył się po Huncwocku.
Walnęłam go torebką.
— A pomyśleć, że zaczynałam cię lubić! — Odrzuciłam włosy do tyłu i z dumnie uniesioną głową skierowałam się ku Wielkiej Sali. Oczywiście Potter dogonił mnie w kilku krokach.
— Że niby nic to dla ciebie nie znaczyło?!
— Hm… —Udałam, że myślę. — Oczywiście, że nie.
— Wmawiaj sobie. Prawda jest taka, że boisz się przyznać, że ci się podobam.
— Żartujesz? Haha! Potter! To był twój najlepszy kawał, jaki kiedykolwiek opowiedziałeś!
— Jeszcze zmienisz zdanie.
— Przykro mi, ale to nigdy nie nastąpi. Potter, która godzina?
— Dochodzi dwudziesta druga.
Westchnęłam.
— Nadeszła ta chwila, kiedy moje życie legnie w gruzach.
Weszłam do Wielkiej Sali, gdzie zbierało się coraz więcej uczniów, którzy chcieli dowiedzieć się tej niesamowitej wiadomości. Zdecydowałam, że poświęcę się dla przyjaciela i powiem to co on chciał. Tyle, że na scenie nie było zespołu All Stars. Za miast nich stali tam Kurt, Syriusz i Potter.
Jak on się tam znalazł?! Przecież przed chwilą stał koło mnie?! Co oni znowu wymyślili?!
Syriusz gestykulując, opowiadał coś zawzięcie McGonagall. Co oni znowu wymyślili!? Pytam się po raz drugi!
— Witam, niestety zespół All Stars nie będzie mógł dalej występować. — Potter zrobił na chwilę przerwę, a na sali rozległo się głośne buuuuuu… — Ale nie martwicie się. Kto powiedział, że bal się skończy? Jak zawsze, my, wspaniali, dzielni, przystojni Huncwoci uratujemy ten bal! Zagra z nami nasz przyjaciel Kurt. Tą piosenkę zaczęła pisać taka jedna, wredna osóbka, ale niestety jej nie skończyła. Zrobiłem to za nią. Ana, to dla ciebie.
Kurt usiadł za pianinem, Syriusz za perkusją, a Potter wziął gitarę i obstawił wokal.
Zapowiada się ciekawie.
Nie powiem, to było piękne.
Jedyne słowo, jakie przyszło mi w tym momencie go głowy, to wow. Nie pomyślałabym, że Potter jest w stanie napisać coś tak głębokiego, przecież on jest pusty. Taka otchłań bez dna. No dobra, troszkę przesadzam.
 Po skończonej piosence podeszłam do nich i przytuliłam każdego z osobna.
Rozległo się głośne oohh i aachhhh.
— Co im zrobiliście? — Szepnęłam do Pottera.
— Jeżeli pytasz się, czy zamknęliśmy ich w lochach, pozbawiając różdżek i jakiejkolwiek możliwości ucieczki, to tak. Przecież nie mogliśmy pozwolić, aby wygadali nasz mały sekret.
Nie mam pojęcia, skąd wziął się u mnie przypływ takiej euforii, ale rzuciłam się Potterowi na szyję i złożyłam na jego policzku całusa.
— Też cię kocham, Potter.
Oczywiście powiedziałam to za głośno, a mikrofony były włączone i każdy słyszał moje niedorzeczne wyznanie.
Zobaczyłam minę Candie Girl: była w takim szoku, że prawie upadła. Jak ja żałuję, że nie miałam ze sobą aparatu.
Na sali zaległa cisza, a ja spiekłam raka.
— Juhu! Evans w końcu się przyznała!
— Szkoda Potter, że nie wiesz co to jest sarkazm.
— Wmawiaj sobie, wmawiaj. Wszyscy słyszeliśmy.
— Szkoda, że jesteś aż tak naiwny.
— Będziecie w końcu grać?! Nie mam zamiaru słuchać waszej kłótni!
Oczywiście mnie przypadła rola wokalistki. Nic nowego.
Stwierdzam: Ten bal mogę zaliczyć do jednych z najbardziej udanych.
Niestety wszystko co dobre musi się skończyć i o północy bal dobiegł końca. Oczywiście zostało na nich wygłoszone kilka przemówień, przyjechał Minister Magii i wiele innych ważnych osobistości, ale tak przynudzali, że po wstępie wyłączyłam się ze słuchania.
Remus z Jul zniknęli już przed dwudziestą trzecią. Jaka ze mnie dobra swatka. Quin zabrała Kurta na spacer (Nie chcę wiedzieć gdzie, a tym bardziej co tam robili.), Syriusz swoją dziewczynę z siódmej klasy, chyba ze Slytherinu. Cóż, nawet nienawiść pomiędzy dwoma domami nie może powstrzymać miłości tych dwojga. A raczej zapatrzonej i ślepej dziewczyny, która przez miesiąc biegała za braciszkiem.
Potter ubzdurał sobie, że koniecznie musi odprowadzić mnie do Wieży Gryffindoru, tak więc Wielką Salę opuściłam w jego towarzystwie (Zapomniałam wspomnieć, że Peter przyszedł z Laurą.).
Nie mam pojęcia, dlaczego tak długo szliśmy na siódme piętro, pomimo że Potter korzystał z wielu tajnych przejść twierdząc, że idziemy na skróty. Tak szczerze to nawet nie zauważyłam, że błądzimy w środku nocy po zamku. Potter przez całą drogę zabawiał mnie dowcipami, anegdotami (Taa… Też byłam w szoku, że potrafi je opowiadać.) i opowieściami. Ze śmiechu, to bolał mnie brzuch. Gdzieś na trzecim piętrze, albo i nie, z tego wszystkiego straciłam poczucie orientacji w terenie, ściągnęłam buty, bo po tej całej imprezie zrobiły mi się odciski, które cholernie, przepraszam, bardzo bolały. Potter chciał wziąć mnie na ręce, ale dzielnie stawiałam opór. Miałam ochotę zarzucić mu, że myśli, iż kobiety są słabe, ale z tego wszystkiego zapomniałam. Do Pokoju Wspólnego dotarliśmy o trzeciej w nocy. Trzygodzinny powrót i to skrótami, nie ma co, Potter zrobił mnie w balona. Na pożegnanie przytuliłam go i podziękowałam za udany wieczór. Taa… Mi też czasem zdarza się go pochwalić. Oczywiście Potter miał inne plany i złożył na moich ustach namiętny pocałunek, co nie powiem, podobało mi się. My się stanowczo za dużo całujemy. Koniec z tym! No dobra, ostatni raz. Chciałam się mu wyrwać, ale jak na złość, nie panowałam nad ciałem. Szkoda. Kiedy wróciłam do dormitorium, wszyscy już smacznie spali. Kurt spał (Na jednym łóżku.) z Quin, a Jul z palcem w ustach. Szybko przebrałam się i zmyłam makijaż. Kiedy położyłam się do łóżka, zamknęłam oczy i czułam, że zasnę, ale nagle usłyszałam w mojej głowie śpiew. Ta sama piosenka, którą wykonywał Potter. Nie mam pojęcia jak to możliwe, ale byłam przekonana, że skierowana jest tylko dla mnie i dzieję się to naprawdę. Wraz z ostatnimi nutami usłyszałam cichy głosik w głowie:
— Słodkich snów, Evans.

 ***
 * Spadając tysiąc stóp na sekundę,
Ciągle mnie zaskakujesz.
Po prostu wiem, że nie możemy ze sobą skończyć
Widzę to w Twoich oczach
Tworząc każdy rodzaj ciszy
Potrzeba wiele, żeby sobie uświadomić, że
Jest gorzej skończyć niż zacząć ponownie.
I nigdy nie pozwól kłamać
I jak długo czuję, że jesteś cierpliwa
Nie spadnę
Nawet jeżeli powiedziałaś, że się myliłem. — Piosenka zespołu Hedley.