Cześć!
Mamy kolejny rozdział! Pracowałam nad nim przez ostatnie dwa tygodnie, ale w końcu osiągnęłam zamierzony cel. No, może nie do końca.
Tak przy okazji chciałabym wspomnieć, że 19 maja minął rok, od pojawienia się pierwszej notki, w tym wypadku charakterystyki, na naszym blogu.
Mam nadzieję, że jeszcze przez długi okres czasu będziemy mogły dla was tworzyć i nasza nietypowa historia się wam nie znudzi i będziecie dalej z nami. :)
Ostatnio kiedy prowadziłam konwersacje z Gabrielą na temat bloga, wpadłyśmy na pewien pomysł.
Co powiecie na to, żebyście napisali\napisały w komentarzach propozycje dziwnych, śmiesznych, strasznych lub innych pomysłów na przygody Lily i jej przyjaciół?
Zapewniam was, że limit naszych jeszcze się nie wyczerpał i prędko to nie nastąpi. Chciałybyśmy tylko się dowiedzieć, to według was mogłoby się im niezwykłego przytrafić.
Jeżeli któreś nam się szczególnie spodobają, to wykorzystamy je w następnych notkach, oczywiście za waszą zgodą.
Dobra, nie przedłużam już więcej.
Miłego czytania. :)
******************************
— W końcu wypad do Hogsmeade! A już myślałam, że po
ostatnim ataku na szpital św. Munga, nie pozwolą nam wyjść.
— Jakieś szczególne zamówienia?
— Może nowa para butów? — Odparłam z szerokim
uśmiechem, a dziewczyny zachichotały. Od pamiętnych czasów, czyli od jakiś
dwóch lat, za każdym razem jak jesteśmy w Hogsmeade, tradycją się stało, iż
kupujemy szpilki. — I kakałoko?
— Co to jest?
Przejechałam otwartą dłonią po twarzy. No tak, Jul
pochodzi z magicznej rodziny i takie „wynalazki” jak zwykłe kakao, brzmią dla
niej wręcz złowrogo.
— Czy to jakiś nowy projektant mody?
Quin zachichotała, a ja walnęłam głową w ścianę, nie
przez przypadek: potknięcie się lub bo ktoś podstawił mi nogę i wylądowałam na
niej. To wszystko przez głupotę mojej przyjaciółki. Jak można myśleć, że kakao
to projektant mody?
— Ruda, co się stało?
— Truśka, twoja głupota mnie powala.
— Ale o co chodzi?
Popatrzyłam na Broke z niedowierzaniem. Jak to
możliwe, że czasami mówi z sensem, a innym razem staje się słodką idiotką? Nie
patrząc na jej zdziwioną twarz i rozłożone ręce w geście rozpaczy, razem z Quin
wyminęłyśmy brunetkę, która po chwili nas dogoniła. Widać szok minął znacznie
szybciej niż się spodziewałam. Szłyśmy, a raczej ja szłam na runy, szczerze
znienawidzony, chociaż nie, po prostu nudny przedmiot, a dziewczyny na
wróżbiarstwo, które było wręcz koszmarem. Bynajmniej tak twierdzą. Na
najbliższym korytarzu musiałyśmy się rozstać. Kiedy tak podążałam sama, do
moich myśli zawitała twarz Erika Night’a.
Nie wierzę, że to mówię, ale współczułam mu. Biedak,
ktoś na niego napadł i pobił. Ile razy do niego się zbliżałam, by z nim
pogadać, za każdym razem uciekał ode mnie, jakby się bał, że każdy kontakt z
moją osoba sprawi, iż powtórzy się sprawa sprzed kilku tygodni. Nie
powiedziałam nikomu (prócz dziewczyn), o tym co się wydarzyło. Kilka razy
próbowałam opowiedzieć o wszystkim Dumbledore’owi, ale moje próby nie
przynosiły żadnego efektu. Za każdym razem w moim gardle rosła gula, która
uniemożliwiała wydobycie z siebie słowa.
Niestety byłam tak zamyślona, że nie zauważyłam Prawie
Bezgłowego Nick’a i przeszłam przez zjawę, a po moim ciele rozeszło się
nieprzyjemne uczucie, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej, a raczej lodowatej
wody.
Skrzywiłam się.
— Panienka Lilyanne!
— Witaj Sir Nicolasie.
— Droga Lily, krążą plotki, że spotykasz się ze
szkolną gwiazdą Quidditch’a. Moje gratulacje! Wiedziałem, że w końcu przekonasz
się jakim to wspaniałym i uroczym chłopcem jest James Potter.
Aż się zatrzymałam przez co Derek, który szedł za mną
prawie się przewrócił.
— CO?!
— Wśród duchów jest tylko jeden temat. O tak. Sroga
pani prefekt — Że niby ja? — i genialny szukający.
— Z całym szacunkiem Sir Nicolasie, ale osobiście mogę
potwierdzić, że Lily się z nikim nie spotyka. No, może nie z nikim, ale z
pewnością nie z Potterem. — Do rozmowy niespodziewanie wtrącił się Derek.
Chwała mu za to. Gdyby nie on, to z pewnością zaczęłabym wrzeszczeć najgłośniej
jak potrafię.
— Jak to „może
nie z nikim?” — Ta ciekawość duchów… A podobno to nastolatki uwielbiają
plotkować… Chociaż nie. Jakby nie patrzeć, to osoby w średnim wieku, powiedzmy
sąsiedzi potrafią godzinami stać pod płotem i rozmawiać. Taa… Wiem to z
doświadczenia. Mam na myśli mamę Kurta i moją. Gorzej niż przekupy na targu. Brak
słów. Plotkowanie chyba nasila się z wiekiem. Hm… Duchy, które mają powiedzmy
po pięćset lat… Dobra, nie zagłębiam się w to bardziej.
— Wybacz Sir Nicolasie, ale profesor Lauren wpuszcza
nas do klasy. — Powiedziałam czym prędzej, złapałam za rękę Dereka i
pociągnęłam w stronę drzwi. — Dzięki. — Szepnęłam, kiedy Brawie Bezgłowy Nick
nie mógł nas już usłyszeć.
Chłopak wyszczerzył się.
— Służę pomocą.
Nasza rozmowa
na tym się skończyła. Co prawda usiadłam koło niego w ławce (skoro miałam
wybierać pomiędzy nim, a jakimś Ślizgonem, którego nie znałam, wiadomo.), ale
przez całą lekcję nie zamieniliśmy ani słowa. Czułam jego wzrok na sobie, ale
nie dałam tego po sobie poznać. Co prawda krępowało mnie to i to bardzo, no ale
cóż. Uznałam, że trzeba grać nieugiętą i twardą.
— CO?! Powiedzcie, że żartujecie.
— Przykro nam, Lily. To nie nasza wina.
— Macie rację. To nie wasza wina, że Filch dał wam
szlaban jakieś 10 minut temu i to akurat na dzisiaj, w dzień, kiedy mamy
wyjście do Hogsmeade!
— Jestem pewna, że James…
— Nie przypominaj mi o tej kanalii, Jul. — Posłałam
jej groźne spojrzenie.
— Zobaczysz, będzie fajnie. — W głosie Quin nie było
słychać ani krzty przekonania. — Posiedzisz w Trzech Miotłach, kupisz nowe
pantofle i lakiery do paznokci. Zobaczysz, nie będzie tak źle.
— Co takiego zrobiłyście, że dostałyście szlaban u
woźnego?
— Ja… To znaczy… Remus… — Jak można było się
spodziewać, Truśka zaczęła plątać się w zeznaniach.
— Jul i Lunio całowali się na korytarzu, a ja chciałam
zrobić im nastrój i zaczęłam czarować. — Quin wzruszyła ramionami. W następnej
chwili się „zreflektowała”, a przez jej twarz przemknął cień strachu.
Czy ja jestem aż taka okrutna?
— I jak było? — Na moich ustach pojawił się szeroki
uśmiech. — Opisz to w trzech słowach.
— Mrr… Grr… Aw…
Przewróciłam oczami.
— To chyba najbardziej logiczna odpowiedź, jaką
kiedykolwiek od ciebie usłyszałam.
Dostałam w łeb poduszką.
— Au! Za co?!
W moją stronę poleciało pięć kolejnych, ale byłam na
tyle szybka i zwinna, że zdążyłam złapać za klamkę oraz kurtkę i wyjść z
naszego dormitorium.
W Pokoju Wspólnym nie było nikogo. W ślimaczym tempie
przeszłam przez pomieszczenie i skierowałam się ku Sali Wejściowej, gdzie z
pewnością była już prawie cała szkoła, czyli setka rozchichotanych uczniów,
którzy w kółko rozprawiają o tym, co dziś kupią i gdzie pójdą. Dwadzieścia
minut temu, na samą myśl o wyjściu z zamku, byłabym w siódmym niebie, ale teraz
byłam wręcz przygnębiona. Bo czy jest sens iść samej? Przecież i tak nic nowego
bym nie zobaczyła, a tym bardziej kupiła. Wszystkie czarodziejskie wynalazki
mają Huncwoci, którzy chwalą się nimi na każdym kroku. Choćby takie łajnobomby.
Czwórka szkolnych żartownisiów obrzuciła nimi gabinet Filch’a jakiś tydzień
temu. Woźny wpadł w szał. Oczywiści wszystko uszło im na sucho, a szlaban
zarobił Snape i Malfoy. Nie żeby było mi ich szkoda, ale to troszkę nie fair.
Być karanym za coś, czego się nie zrobiło. Głupota. Oczywiście Huncwoci uznali
to za bardzo dobry kawał. Innym razem kupili butelkę, która wyglądała jak ta po
piwie kremowym, a tak naprawdę był tam środek przeczyszczający o podwójnej
dawce. Tym razem ofiarami były bliźnięta Carrow. Nie będę opowiadać jak to się
skończyło. Paskudna sprawa.
— Cześć Evans!
Aż podskoczyłam na głos Pottera, który ewidentnie był
z siebie zadowolony, gdyż bardzo rzadko udaje mu się mnie zaskoczyć.
Wyszczerzył się po Huncwocku. Jak ja nie znoszę tego
uśmiechu!
— Czego chcesz? — Warknęłam. Tak wiem, było to z mojej
strony bardzo niemiłe.
— Słyszałem, że nie masz z kim iść do Hogsmeade.
— Co? Niby skąd…? — Nagle odpowiedź stała się
oczywista. — No tak, Remus też ma szlaban.
Potter pokiwał głową.
— Wiesz, Evans, chciałbym okazać ci moją
wspaniałomyślność — Prychnęłam. — i zaprosić ciebie na wypad. Taka mała
rekompensata z związku z naszym ostatnim zakładem. Jeśli wiesz o czym mówię. —
Poruszył znacząco brwiami.
Oczywiście, że wiedziałam o co mu chodzi. Randka.
Niedoczekanie.
— Nie mam ochoty, nie chcę — Zaczęłam wliczać na
palcach. — nigdy w życiu, jesteś obleśny, nigdy się z tobą nie umówię, mam już
inne plany!
Zarzuciła włosami i przyśpieszyłam kroku. Niestety
Potter po chwili mnie dogonił i szedł tyłem (twarzą do mnie).
— Nie wmówisz mi, że cię nie pociągam.
— Nawet gdybyś był ostatnim człowiekiem na świecie, to
i tak bym się z tobą nie umówiła.
— Że niby nie podobało ci się, jak cię całowałem?! —
Oho! Potter się wkurzył. Dobra moja.
— Nigdy, powtarzam nigdy nie będziemy razem i wbij to
sobie w końcu do tego pustego łba!
Wyprzedziłam Pottera i jeszcze bardziej
przyśpieszyłam, w efekcie czego go zgubiłam. Kiedy byłam na rogu korytarza, nie
mogłam się powstrzymać i odwróciłam się. Nie zdziwiło mnie to, że Rogacz stał w
tym samym miejscu i tępo patrzył się w przestrzeń.
Kopnęłam z całej siły w odstający kamień. Pech chciał,
że był przytwierdzony do podłoża, przez co nabawiłam się niezłego bólu nogi.
Syknęłam.
Nie dość, że przed chwilą byłam zła, to teraz stałam
się wściekła, a wszystko to za sprawą własnej głupoty.
Spróbowałam stanąć na obu nogach i zrobić krok.
Okazało się, że jest to niemożliwe, a kończyna ugięła się pod ciężarem mojego
ciała.
Skrzywiłam się nieznacznie.
No tak, Evans, czas wrócić do czasów dzieciństwa i
zacząć skakać na jednej nodze. Na szczęście ławka była obok, a przy moim
ostatnim szczęściu, czyli jego braku, kilkakrotnie bym się przewróciła.
Usiadłam i podciągnęłam obolałą kończynę do siebie.
Jako, że była dość ładna pogoda, tym bardziej, że to
był dopiero koniec marca: 14 stopni Celsjusza, dość silny, lecz przyjemny
wietrzyk i lekko zachmurzone niebo, ubrana byłam w bluzkę z krótkim
rękawkiem, legginsy i trampki. No i oczywiście kurtkę skórzaną.
Niezdarnie zsunęłam ze stopy czarnego buta i zabrałam
się za rozmasowywanie obolałego miejsca.
No tak, jak można było się spodziewać, miałam całego
spuchniętego palca, a pod paznokciem widniały ślady krwi. Właśnie w takich
momentach żałowałam, że jestem niepełnoletnią czarownicą i nie wolno mi używać
czarów poza szkołą.
Pewnie zastanawiacie się, dlaczego jestem sama?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Po tym jak dałam
Potterowi kosza, nie ważył się do mnie już podejść. Podobnie Syriusz, który jak
zwykle trzymał solidarność z tą kanalią. Chociaż, kiedy na niego zerknęłam, a
on patrzył na mnie, widziałam w jego spojrzeniu coś na miarę przeprosin i
zrozumienia. Pewnie się bał, że jakby się do mnie przyłączył, tym samym
zostawiając Pottera na lodzie, ich przyjaźń mogłaby zostać wystawiona na ciężką
próbę. Dobra, przesadzam. Przyjaźń tej dwójki jest za trwała i nic ani nikt nie
byłby w stanie jej zniszczyć. Koniec, kropka.
Jeżeli by tak się cofnąć w czasie o pięć lat… Cóż, ja
i moja siostra także byłyśmy jak papużki-nierozłączni i jak każdy o tym
doskonale wie, nasza przyjaźń legła w gruzach, po tym jak dostałam list z
Hogwartu. Niechętnie wspominam tamte czasy, no ale cóż, rodzeństwa się nie wybiera.
Prawdę mówiąc, gdyby ona, a nie ja dostała list z tej wspaniałej szkoły, z
pewnością byłabym zazdrosna, ale chyba nie do tego stopnia, aby odcinać się od
niej. Jak to w życiu bywa, zazdrość potrafi wszystko zniszczyć. Nawet budynek o
najtwardszych i najsolidniejszych fundamentach, które przez cały czas były
podmywane przez coraz większe i większe fale oceanu.
Ciekawe, czy moja kochana siostrzyczka pamięta, że ma jeszcze
siostrę? Znając życie, to zrobiła wszystko, aby zapomnieć. Niestety, ale za
trzy miesiące wracam do Brighton i jej idealny świat beze mnie legnie w
gruzach. Huehue! Tak wiem, jestem wredna. Swoją drogą, ostatnio zastanawiało
mnie, czy w ogóle wspominała swoim znajomym, że tak naprawdę nie jest
„jedynaczką” i taki wybryk natury jak ja chodzi po tym wspaniałym świecie, a
ludzie mi podobni, zatruwają go niczym chwasty, które wyrosły na zasianym przez
rolnika polu i w żaden sposób nie może się ich pozbyć.
Kto normalny uwierzyłby, że istnieje świat pełen magii
i magicznych stworzeń? Nawet gdyby komuś powiedziała, to i tak nikt by jej nie
uwierzył, a co gorsza, wziąłby ją za wariatkę.
Rozległ się śmiech, który momentalnie wyrwał mnie z
zadumy. Śmiech, którego nigdy w życiu bym mnie pomyliła. Monie i jej świta
zbliżały się ku mnie.
Niewiele myśląc, wsunęłam but na stopę i jako, że
ławka, na której siedziałam znajdowała się na skraju lasu, wskoczyłam w
pobliskie krzaki i nasłuchiwałam. Odsunęłam sobie gałęzie w ten sposób, że
mogłam je obserwować, a jednocześnie mieć pewność, że mnie nie zobaczą. Śmiech
stawał się coraz głośniejszy i już po kilku minutach Candie Girl, Vicko i
Schartlott rozsiadły się wygodnie na MOJEJ ławce. Laury nie było z nimi.
Widziałam, jak wychodziła z zamku razem z Peterem. Są już parą hm… z trzy
miesiące? Nie jestem pewna.
— Jesteś genialna! — Zawołała uradowana Vicko, a
pozostałe jej towarzyszki zaniosły się śmiechem.
— Tak, wiem. — Monie wstała i pokłoniła się przed
nimi.
Prostaczka.
— Masz najlepsze pomysły na całym świecie!
Czy Scharlott przypadkiem mocno nie przesadza? Przecież
każdy wie, że mózg Candie Girl nie reprezentuje sobą nic.
— Widziałam minę tej całej Evans. Była wściekła. Tak
zła, że nie zobaczyła mnie, siedzącej w Pokoju Wspólnym.
Ten wątek o mnie pozbawił mnie resztek rozsądku i
jeszcze bardziej się przysunęłam, by nie uronić ani jednego słowa. Nie powiem,
słowa Vicko zaciekawiły mnie, a jednocześnie wkurzyły. Jak mogłam jej nie
zauważyć?
— Później poszłam za nią, oczywiście bardzo uważałam,
żeby mnie nie zauważyła i nie zgadniecie! Byłam świadkiem kłótni Jamesa i tej
rudej pindy! Zaraz, jak to było? Nigdy,
powtarzam nigdy nie będziemy razem i wbij to sobie w końcu do tego pustego łba!
— Vicko zaczęła przedrzeźniać mój głos, co mówiąc szczerze, nie wyszło jej za
dobrze.
Trójka blond plastików zaniosła się głośnym śmiechem,
a ja z trudem powstrzymałam się, aby nie wyciągnąć różdżki i rzucić na nie
kilka zaklęć. Jednak najgorsze było to, że powoli zaczął dochodzić do mnie
ukryty sens tej wymiany zdań.
— Wszystko idzie zgodnie z moim planem. — Monie
pochyliła się i złączyła opuszki palców. — Perfekcyjnie.
— Monie, nie rozumiem tutaj czegoś. — Głos Scharlott
lekko drżał. — Po co nasłałaś woźnego na te dwie obłąkane istoty?
Candie Girl popatrzyła na nią jak na idiotkę, którą
zresztą była.
— Obłąkane istoty? Czy ty się na pewno dobrze czujesz?
Nie odpowiadaj. — Rzuciła Monie, widząc, że Scharlott otwiera usta. — A po to, by nasza kochana — Ostatnie słowo zabrzmiało w jej ustach jak
obelga. — pani prefekt nie miała z kim iść do Hogsmeade i pokłóciła się z Rogaczem,
bo było oczywiste, że będzie się starał, by z nim poszła do miasta. Ona
oczywiście musiała dać mu kosza, a przecież ktoś będzie musiał pocieszyć
biednego Jamesa i tym kimś będę ja. — W
jej oczach pojawił się chytry uśmiech.
Ich rozmowa trwała jeszcze jakieś piętnaście minut,
ale nie byłam w stanie się jej dłużej przysłuchiwać, gdyż mój mózg zbuntował
się, kiedy został poruszony temat: Potter jest słodki. Moje myśli pobiegły w
całkiem innym kierunku, a mówiąc krótko: to te wredne małpy postarały się, by
Jul i Quin miały szlaban u tego wariata!
W mojej głowie powstawał szczegółowy plan by je
zniszczyć, a każdy jeden coraz bardziej brutalny i okrutny. Możecie mi wierzyć,
że kilkakrotnie chciałam wyjść z ukrycia i wygarnąć im, jak to bardzo ich
nienawidzę i nimi gardzę. Nie zrobiłam tego. Po prostu cofnęłam się w głąb
zarośli i siedziałam. Przy okazji zniszczyłam sobie fryzurę o wystające gałęzie
chyba świerku i jakiegoś krzaka, który jeszcze nie zdążył wypuścić nowych
pąków, a z nich kolorowych i różnokształtnych liści. Chciałam się oprzeć o
drzewo, ale jak na złość okazało się, że go tam nie ma. No, dobra, było tam,
ale wyrastało z rowu i to jakieś pół metra od urwiska, do którego chcąc nie
chcąc wpadłam ze stłumionym piskiem na ustach. Zrobiłam kilka koziołków i
przeturlałam się, aby na koniec walnąć głową w podłoże, które na szczęcie było
w liściach.
— Co to było?!
Cholera! Usłyszały mnie!
Nie mogłam się cofnąć, ani uciekać, bo z łatwością by
mnie znalazły, a tym bardziej zawsze można zgonić szelesty na jakieś dzikie
zwierze.
Zwierzę…
Przecież mogę zamienić się w łanię, co by było
nierozsądne.
Za długo zwlekałam, rozważając wszystkie za i przeciw.
Szelesty przybierały na sile. W ostatniej chwili przywarłam do skarpy, mając
cichą nadzieję, że ciemne ubranie pomoże mi się zamaskować.
Ktoś się zatrzymał tuż nad moją głową. Dostałam
nagłego ataku paniki i strachu, w efekcie cała się spociłam i nie mogłam
zapanować nad oddechem. Miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi.
Od kiedy boję się Candie Girl?
Nie, ja się nie bałam. Byłam przerażona. Tylko czym?
Może tym, że te trzy idiotki zaplanowały wszystko, a ja się nie zorientowałam?
Może tym, że byłam na tyle głupia, iż nie zauważyłam, że jestem śledzona? A
może tym, że jestem marionetką w ich chorej grze?
Usłyszałam strzelenie kości jakie towarzyszy, kiedy
ktoś kuca.
To koniec. Znalazły mnie.
— Lily?
Niepewnie
podniosłam głowę do góry. Na swojej drodze napotkałam szeroki uśmiech i parę
niebieskich oczu, które z pewnością nie należały do Candie Girl ani jej świty.
Przede mną wisiała twarz Lucasa.
— Co ty tutaj robisz?
— Wiesz, mógłbym zapytać ciebie o to samo.
— Mamy zadanie na zielarstwo. — Wymyślałam na gorąco.
— Pani Pomfrey kazała nam obserwować rośliny, kiedy zaczynają pączkować. —
Gorliwie pokiwałam głową, mając nadzieję, że Lucas mi uwierzy.
— Właśnie dlatego jesteś cała brudna, leżysz w jakimś
rowie, a po twoim ciele chodzą czerwone mrówki?
— Cholera!
Momentalnie zerwałam się na równe nogi, wspięłam się
na skarpę i zaczęłam skakać. Nie mam pojęcia, jak wcześniej mogłam nie zauważyć
tego małego paskudztwa, które pokąsało mi całe nogi i połową pleców. Próbowałam
strzepać z siebie te małe stworzonka, ale jak na złość było ich za wiele.
Ratowała mnie tylko kąpiel i to jak najszybsza.
Lucas zachichotał, a po chwili w jego ręku znalazła
się różdżka. Musiał kilkakrotnie rzucić na mnie zaklęcie, gdyż byłam jak
piłeczka pingpongowa: odbijałam się od jednego drzewa do drugiego. Kiedy mu się
w końcu udało, poczułam, jakby jakiś ciężar spadł z całego mojego ciała. Ulga, która
nie trwała zbyt długo, gdyż poczułam swędzenie w miejscach ukąszeń, tam gdzie
pojawiły się czerwone bąble. W nagłym przypływie desperacji zaczęłam drapać się
bez opamiętania, co w ogóle nie przynosiło pożądanej ulgi.
— Uspokój się i podwiń bluzkę do góry!
Oczywiście nie posłuchałam Lucasa. Podbiegłam do
jakiejś sosny i zaczęłam sunąć plecami po korze w górę i w dół, a z moich ust
wydobył cię cichy jęk.
— Jak dobrze. — Mruczałam pod nosem.
Kątem oka zobaczyłam, że Smitch przewraca oczami.
— Auu! Coś mnie ugryzło w tyłek!
Lucas podbiegł do mnie i zwalił mnie z nóg. Oczywiście
próbowałam mu się oprzeć, ale chłopak przygwoździł mnie do podłoża i podciągnął
moją bluzkę do góry. Zboczeniec! Przekręcił mnie tak, że leżałam teraz na
brzuchu, a moje ręce były przytrzymywane przez jego nogi. Próbowałam się
wyszarpać, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Nie ma co. Stracę dziewictwo w
lesie. Szaleństwo. Kątem oka zobaczyłam, że Lucas wyciąga różdżkę z kieszeni i
celuje ją prosto w moje plecy. Wymruczał jakieś zaklęcie, błysnęło blade
światło, a po moich plecach i kończynach, hmm… W sumie to po moim całym ciele
rozlało cię przyjemne ciepło, a po wcześniejszym swędzeniu zostały tylko
mgliste wspomnienia.
— Dziękuję. — Na mojej twarzy pojawił się szczery
uśmiech, co zdarza się naprawdę rzadko.
Kiedy udało mi się wstać, strzepałam z siebie suchą
trawę i liście. Niestety nie przyniosło to zbyt dobrego rezultatu, gdyż byłam
cała w błocie, a w moich legginsach pojawiło się wiele dziur.
Lucas wzruszył ramionami.
— Drobiazg. — Na jego twarzy pojawił się szelmowski
uśmiech.
Wyszliśmy z lasu (miałam ku temu pewne opory) i
usiedliśmy na ławce. Po raz kolejny cieszyłam się, że nigdy nie rozstaje się z
moim grzebieniem. Już miałam wbić go we włosy, ale chłopka mnie powstrzymał.
— Poczekaj, masz pełno patyków, liści i różnych
zwierzątek na głowie.
Jestem pewna, że gdybym powiedziała Jul, iż w jej
włosach jest jakaś gąsienica, zaczęłaby się drzeć.
Smitch zaczął bardzo powoli i dokładnie wyciągać
wszystkie niepotrzebne rzeczy z moich włosów, a ja nie mogłam się nadziwić, jak
chłopak potrafi być tak bardzo delikatny i ostrożny. Serio! Ani razu mnie nie
pociągnął, co graniczyło z cudem. Gdybym powiedziała choćby Remusowi, żeby mnie
uczesał, to jestem pewna, że chodziłabym łysa. Jego dłonie działały na mnie
niczym balsam, przez co nie miałam ochoty na rozmowy. Mogłabym tak siedzieć i
siedzieć, a czasami z moich ust wyrywało się ciche westchnienie lub mruczenie,
co Lucas kwitował cichym chichotem.
— Gotowe. — Odparł po trzydziestu minutach pracy.
— Tak szybko? — Nie starałam się ukryć zawodu w
głosie.
Wyszczerzył się, po czym nagle spoważniał.
— Co robiłeś w lesie?
— Ja? — Wydawał się zbity z tropu moim pytaniem. —
Byłem na spacerze. — Wzruszył ramionami.
— Myślisz, że uwierzę ci w to denne kłamstewko?
— Warto było spróbować. — Na moich ustach pojawił się
szeroki uśmiech, który odwzajemnił. Zamilkł na chwilę wiec posłałam mu pytające
spojrzenie. — No dobra. Widziałem, że siedzisz sama na ławce, więc
stwierdziłem, że do ciebie podejdę, ale wtedy ty weszłaś do lasu i gdy miałem
już za tobą pójść, przyszły te trzy panny. — Nieznacznie skrzywił się, kiedy
wypowiadał ostatnie dwa słowa. — Usiadłem w cieniu i czekałem aż wyjdziesz.
Niestety to się nie stało, więc postanowiłem sprawdzić co się stało. Oczywiście
miałem na uwadze to, że poszłaś na spacer, ale kiedy te dziewczyny wpadły w
panikę, bo coś nagle zaczęło szeleścić i zwiały, wiedziałem już, że je
podsłuchiwałaś. — Chciałam zaprotestować, ale nie było sensu. — Resztę już
znasz.
— Zastanawia mnie tylko to, dlaczego mnie
szpiegowałeś.
— Ja wcale nie… — Posłałam mu wymowne spojrzenie. — No
dobra. Byłem ciekawy, dlaczego jesteś sama, skoro masz wiele przyjaciół.
— Bo dziewczyny mają szlaban i to za sprawą świty
Candie Girl.
— Kogo?
— Nieważne. Słuchaj, wiem, że zrobiłeś dla mnie dużo,
ale czy mógłbyś coś wymyśleć, żebym nie wyglądała jak włóczęga? — Wskazałam na
swoje ubranie i brudne ciało.
Chłopak podrapał się po głowie.
— Czysta woda i zakupy powinny wystarczyć.
Szturchnęłam go w ramię.
— No co?
— A może tak: Chłoszczyć?
Jeden ruch różdżki wystarczył, żebym zaczęła wyglądać
jak cywilizowany człowiek. Niestety zaklęcie nie obejmowało naprawy moich
legginsów. Trudno. Ważne, że nie byłam już cała w błocie.
— Gdzie chcesz teraz iść?
— Zapraszasz mnie?
— Wiesz, po tym, jak uratowałeś mnie od zrobienia z
siebie pośmiewiska na skalę światową, wiszę ci piwo kremowe, gorącą czekoladę
lub co sobie zażyczysz. — Posłałam mu szeroki uśmiech.
Chłopak przez chwilę udawał, że się zastanawia, ale
już po kilku sekundach złapał mnie pod ramię i ruszyliśmy w bliżej mi nie
znanym kierunku.
— Jak to możliwe?
— Wspominałem ci, że na roku było dwóch Lucas’ów
Simtch? — Wytrzeszczyłam oczy. — I że mieszkałem na ulicy North 47, a ten drugi
na Narth 47? — Chłopak zaśmiał się na widok mojej miny.
— I co jeszcze? Obije mieszkaliście w Londynie,
chociaż nie, lepiej! Na niewielkiej wsi, gdzie każdy się znał?
— Bez przesady. To była stolica.
Przewróciłam oczami.
Siedzieliśmy w niewielkiej kawiarni u Madame Coffing,
która była otwarta od jakiegoś miesiąca, przez co jeszcze nie została tak
bardzo rozsławiona jak Trzy Miotły. Samo pomieszczenie było niewielkie, lecz
bardzo przytulne. Rozstawionych było dookoła blisko piętnaście okrągłych
stolików, w większości pozajmowanych, przykrytych białymi obrusami, a na ich
środku leżały trzy zapalone zielone świeczki, które dawały niesamowitą i
intensywną woń, od której mogłoby zakręcić się w głowie. Pomieszczenie
pomalowane było na przyjemny szary odcień. Wydawałoby się, że to taki przytłaczający
kolor, jednak w połączeniu z wieloma zielonymi, bujnymi kwiatami tworzyło
niesamowite połączenie. Od samego początku kawiarnia mi się spodobała, a do
tego dawali świetną gorącą czekoladę z bitom śmietaną na wierzchu i posypką ze
startej czekolady i orzechów. Mniam!
— Nie masz
pojęcia jaki szok przeżyłem, kiedy otworzyłem kopertę z wynikami z SUMów, a tam
same Nędzne i Zadowalające. — Lucas wzdrygnął się na samo wspomnienie. —
Kilkakrotnie przeczytałem list i nie mogłem dopatrzeć się żadnego błędu. Po
tygodniu płaczu pogodziłem się z myślą, że jeden ze szkolnych prymusów stał się
najgorszym uczniem w szkole. W końcu nadszedł wrzesień, a ja po raz pierwszy
nie cieszyłem się z tego, że wracam do szkoły. Bo kto by się cieszył? Marzenia
o karierze Uzdrowiciela spełzły na ostatni plan. Zawsze pozostawałam mi muzyka.
Tylko to podtrzymywało mnie na duchu. Kiedy McGonagall rozdawała nam plany
zajęć, doszukała się błędu: Koperty zostały na odwrót wysłane. Nie masz pojęcia
jak się cieszyłem! Okazało się, że otrzymałem same Wybitne. — Na jego twarzy
pojawiła się duma.
— Dlaczego nie spełniłeś swoich marzeń?
— Chyba zrozumiałem, że moje serce pokochało coś
innego. A ty kim chciałabyś zostać?
— Aurorem. — Odparłam bez wahania. Simtch posłał mi
pytające spojrzenie. — No co? Trzeba pozbawić wolności wszystkich
Śmierciożerców i innych popleczników Sam-Wiesz-Kogo! A ja się już o to
postaram. Nawet gdybym miała sama walczyć przeciwko nim wszystkim i zginąć, to
spełniłabym swój obowiązek, zapewnienia wolności i bezpieczeństwa czarodziejom
i mugolom.
— To niebezpieczny zawód.
— Lubię dreszczyk ryzyka. — Znacząco poruszałam
brwiami, czym zasłużyłam sobie na kuksańca.
Przewróciłam oczami.
— Wiesz, czegoś tutaj nie rozumiem. Po co te wszystkie
szkoły przyjechały do Hogwartu, skoro, mówiąc szczerze, nic tutaj nie robią?
— To, że nie robią nic w zamku nie oznacza, że nad
czymś nie pracują.
— Nad czym?!
— Nie powiem ci. — Lucas pokręcił przepraszająco
głową. — Nie wolno mi.
— Ale Lucas, nie bądź taki. — Zrobiłam maślane oczka,
które z pewnością podziałałyby na Pottera. — Nikomu nie powiem.
— Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie.
Pokazałam mu język i splotłam ręce na piersi, niczym
naburmuszony pięciolatek. Oczywiście mój towarzysz musiał podsumować to
wybuchem śmiechu.
— Wy to macie świetne życie. Nic was nie obchodzi, od
czasu do czasu zagracie jakiś koncert, macie mnóstwo kasy, z pewnością piękne
domy i tysiące fanek.
— Co tu jest do zazdroszczenia?
— Uważam, że nic, ale moja siostra z pewnością
powiedziałaby coś innego.
— Ty masz rodzeństwo?
— Nie warte wspomnienia.
Wiem, że niejednokrotnie obrażałam Petunię, że się do
mnie nie przyznaję, ale przed chwilą zrobiłam to samo i wcale nie poczułam się
z tym źle. Wręcz przeciwnie. To było z mojej strony wredne, ale ona zachowuje
się tak samo w stosunku do mnie.
— Zawsze chciałem mieć brata. I siostrę.
— Uwierz mi, nie masz czego żałować, że jesteś
jedynakiem.
— Kiedy jest następny mecz Quidditch’a?
Nie powiem, troszkę zbił mnie tym pytaniem z tropu.
Nawet ja w takim stopniu nie potrafię skakać od jednego tematu do drugiego.
— Chyba za dwa tygodnie. Gryffindor vs. Hufflepuff.
Zainteresowany?
— Żebyś wiedziała! Zawsze chciałem być ścigającym!
Uważam, że to najlepsza pozycja i najważniejsza. Oczywiście obrońca także pełni
ważną funkcję, ale ścigający… — Chłopak na chwilę odpłynął. — Albo szukający. W
jego rękach leży złapanie Złotego Znicza, który daje 150 pkt, ale co z takiej
ilości, skoro ścigający może przerzucić nawet czterdzieści lub i więcej pętli,
a 150 w porównaniu z 400 to duża różnica. Kiedyś chciałem się zapisać do
drużyny, ale skończyło się na planach. Zdajesz sobie sprawę, jakie to musi być
wspaniałe uczucie, kiedy szybujesz w górze, wiatr gwiżdże w twoich uszach, a ty
zdobywasz punkty? — Nawet nie masz pojęcia jak bardzo. Prawie codziennie mam
treningi z Potterem, który wyciska ze mnie siódme poty. Szkoda tylko, że nie
mogę ci tego powiedzieć, bo Dumbledore rzucił na mnie, a raczej na nas
zaklęcie. — Pałkarzem nigdy nie chciałem być.
— Uważam, że to musi być fajne uczucie, kiedy z całej
siły odbijasz tłuczka kijem, a ten trafia w twojego największego wroga. Wiesz,
satysfakcja.
— Nie wydaje mi się. Przez takiego jednego głupiego
tłuczka można trafić na tydzień do szpitala. Moją ulubioną drużyną są Smoki z Anglii. Mam nadzieję, że w tym roku
uda im się wygrać mistrzostwo w Brazylii.
— Dziwnym trafem mam bilety na ten mecz. — Ja i moja
niewyparzona gęba.
Lucas zrobił wielkie oczy.
— Skąd?! Jak! Nie możliwe! Zazdroszczę ci! Weź mnie ze
sobą!
Mimowolnie zachichotałam. Chłopak mógł zrobić wszystko
żeby tam się dostać.
— Kiedy jeszcze Jul spotykała się z Arnoldem —
Mimowolnie skrzywiłam się, kiedy wypowiedziałam jego imię. — to okazało się, że
jego krewny, już nie pamiętam, ale chyba wujek, jest szefem w jakimś tam
biurze, bodajże Gier i Sportów, a może Światowej Organizacji Quiddich’a? —
Podrapałam się po głowie. — Zresztą nieważne. W każdym bądź razie mamy bilety i
na wakacjach jedziemy. Przyślę ci zdjęcia.
W oczach Lucasa zobaczyłam cień paniki.
— A nie znalazłby się jeden wolny?
— Zobaczę, co ca się zrobić. — Ha! Jak on może być
tajemniczy, to ja też! A co!
Jego twarz momentalnie pojaśniała. Tak niewiele
trzeba, żeby uszczęśliwić innego człowieka.
Nagle drzwi do kawiarni otworzyły się i do
pomieszczenia wszedł Hagrid w towarzystwie jakiejś pani, która tak samo jak on,
była wręcz ogromna. Zajęli wolny stolik koło naszego. Oboje wyglądali
nienaturalnie patrząc na ich rozmiary.
— Witaj Hagridzie!
Olbrzym drgnął na dźwięk mojego głosu. Jego twarz była
lekko zszokowana. Nie zauważył mnie wcześniej i chyba nie spodziewał się
spotkać kogoś znajomego w tym lokalu. Pech, to pech.
— Lily? Co ty tutaj robisz? — Zdecydowanie był w
szoku.
— Lucas zaprosił mnie na gorącą czekoladę. —
Wzruszyłam ramionami i wskazałam na chłopaka, który przywitał się z olbrzymem.
Przy okazji posłał mi zdziwione spojrzenie. — No dobra, to ja go zaprosiłam.
— Cholibka, dlaczego masz podarte ubranie?
— Drobny wypadek przy pracy.
— Kiedyś mówiłaś wszystko staremu Hagridowi, a teraz
nawet do mnie nie zaglądniesz. Co, zapomniałaś już gdzie znajduje się moja
chatka?
Westchnęłam.
— Po pierwsze nie jesteś stary. Po drugie mam dużo
nauki, wiesz, SUMy za pasem. Po trzecie, wpadłam do rowu i pogryzły mnie jakieś
mrówki.
— Na szczęście byłem niedaleko i zobaczyłem jak Lily spada, więc w porę udało mi się ją
uratować. — Lucas wyszczerzył.
— Słyszałem, że znowu pokłóciłaś się z Jamesem.
— Hagrid, musimy o nim rozmawiać? Przecież wiesz, że
nie znoszę tego pajaca.
Towarzyszka olbrzyma odchrząknęła. To był znak:
Dzieciaki, wynocha! Walnęłam się w czoło. Zdecydowanie za mocno.
— Przepraszam, ale o czymś zapomniałam! Musimy już
iść. Do zobaczenia.
Rzuciłam kilka srebrnych monet na stolik, gdzie stały
dwa puste kubki, pomachałam Hagridowi i wraz z moim towarzyszem opuściliśmy
lokal. Przez kilka minut szliśmy w milczeniu.
— Możesz mi powiedzieć, co tak ważnego spowodowało, iż
musieliśmy opuścić to wspaniałe miejsce? — Lucas nieskutecznie próbował ukryć
rozbawienie.
— Kto to był?
— Kto? Ona? To Madame Pietrowa, profesorka z Eleskey.
Straszna baba. Podobno jej specjalnością jest czarna magia, którą wręcz
ubóstwia.
— Jak myślisz, co ona mogła chcieć od Hagrida?
— Może umówili się na piwo kremowe, albo mają wspólne
interesy?
— A może ta cała Pietrowa wpadła naszemu drogiemu
olbrzymowi w oko i to spotkanie miało charakter randki?
Lucas przerzucił mi rękę przez ramię.
— Czy to ważne? Chodź, zrobimy sobie mały spacer.
To właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że ktoś może być
kimś wyjątkowym dla mnie. Ktoś, czyli Lucas.
Przez całą drogę chłopak nie zmienił pozycji, a w
miejscu gdzie jego skóra dotykała mojej, czułam przyjemne ciepło, które powoli
rozchodziło się po moim ciele wraz z delikatnymi dreszczami. Było mi przy nim
tak dobrze, że nie chciałam, by ta chwila kiedykolwiek przeminęła. Mogłaby trwać
wiecznie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tyle się śmiałam, a uśmiech nie schodził
mi z twarzy. Wiedziałam, że jestem w odpowiednim miejscu z odpowiednią osobą.
Opowiedział mi wiele kawałów, a każdy jeden był
śmieszniejszy od drugiego. Ze śmiechu bolał mnie już brzuch i musiałam
podeprzeć się na nim (czytaj: Musiał mnie trzymać, żebym nie położyła się na
drodze, trzymała się za brzuch i płakała ze śmiechu). Kiedy w końcu udało mi
się uspokoić (nadal byłam na granicy wybuchu), jego duże niebieskie oczy natarczywie
zaczęły wpatrywać się w moje zielone. Od tego spojrzenia zrobiło mi się aż
słabo lub jak kto woli, zakręciło mi się w głowie.
Wiem, że to głupie i nie powinno do tego dojść, ale
miałam ochotę go pocałować, a patrząc na jego uśmiechniętą twarz, on też.
Przecież my nawet nie byliśmy na randce, ani się nie spotykaliśmy! Jedna część
mnie, ta rozsądna, nie chciała by sprawy posunęły się za daleko. Ta druga,
niemądra i myśląca tylko o tym, by zaspokoić swoje pożądanie, wzięła górę.
Lucas przysunął się nieznacznie do mnie, dając mi
możliwość odsunięcia się. Nie zrobiłam tego. Był coraz bliżej i…
I cały nastrój musiał szlag trafić.
Na horyzoncie pojawił się łeb Pottera i Black’a.
— Evans?!
— Ruda?!
Odsunęłam się od Lucasa o jakieś dziesięć centymetrów.
— Nie mogliście przyjść tak za kwadrans? Albo
najlepiej w ogóle się nie pokazywać? Wiem! Najlepiej nie urodzić. Świat byłby
piękniejszy bez waszej dwójki.
— Rogacz, czy ona nas właśnie obraziła?
— Tak zakuta pało. — Potter był wściekły. Jak miło. —
Widzę Evans, że jak się z nikim nie spotykasz, to twoje życie traci sens. Przykro
mi to stwierdzić, ale z moich obserwacji wynika, że jesteś nikim bez facetów.
Najpierw Night, Wait, znowu Night, kilka pocałunków ze mną, a teraz on.
— Odezwał się ten, który za swój cel życiowy obrał
sobie chodzenie, a kto wie, może i
przespanie się z całą populacją żeńską na świecie. We wrześniu
stwierdziłeś, że będziesz miał dwie, trzy dziewczyny w ciągu tygodnia. Doszły
mnie słuchy, że dotrzymałeś swojej obietnicy.
— Ruda, sugerujesz, że Rogacz mógłby mieć więcej
panienek ode mnie?
— Łapo, przecież oboje wiemy, że to jest niemożliwe.
Popatrz na niego, a później na siebie. Wiadomo kto z waszej dwójki jest
przystojniejszy.
— No nie da się ukryć. — Łapa był ewidentnie w swoim
żywiole. Tak niewiele trzeba aby uszczęśliwić człowieka.
Uznałam to za koniec rozmowy. Złapałam Lucasa za rękę
i pociągnęłam go w stronę stacji kolejowej.
— Przepraszam. To wszystko przez to, że tak bardzo go
nienawidzę!
— Potter jest zazdrosny. To wszystko.
— Że niby ten Wypłosz?
Lucas zachichotał.
— Mówiąc szczerzę, nie dziwię się, że wpadłaś mu w
oko. — Zamruczał mi do ucha. — Tak między nam, Dante będzie wkurzony jak się
dowie o naszym dzisiejszym spotkaniu.
— Trudno, przecież każdy wie, że prawda bywa bolesna.
Lucas wyszczerzył się, a następnie splótł palce z
moimi i pociągnął mnie w stronę ścieżki, która prowadzi nad jezioro.
Pierwsze co zrobił, to podniósł z ziemi płaski kamień,
pochylił się nisko i rzucił do wody tworząc tak zwane kaczki. A później jeszcze
jeden i następny. Za każdym razem kamień odbijał się od wody, a na tafli pojawiały
się wielkie koła.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie stwierdziła,
że ta sztuczka to banał i uda mi się za pierwszym razem.
— To nie takie łatwe. Musisz…
— Cicho. Próbuję się skupić.
— Jak chcesz.
Skarciłam go wzrokiem, a chłopak wyszczerzył zęby,
odsunął się kawałek i splótł ręce na piersi. Zawiał wiatr i rozwiał jego
przydługawe włosy. Wyglądał niczym bóg.
Przybrałam taką pozycję jak on wcześniej, przynajmniej
miałam nadzieję, że jest choć troszkę do niej podobna, przymrużyłam oczy i
rzuciłam kamień. Zatonął.
Tupnęłam z całej siły nogą o ziemię.
Zza pleców dobiegł mnie głośny śmiech.
— Hej! To nie jest zabawne!
— Nie masz pojęcia, jak komicznie wyglądasz kiedy się
złościsz. Zaczekaj. — Podszedł do mnie, jedną ręką objął mnie od tyłu w pasie,
a drugą chwycił moją dłoń, wkładając do niej kamień. Nasze ciała przybrały
identyczne pozycje. Lucas uśmiechnął się szelmowsko do mnie, a w następnej
chwili wprawił w ruch nasze ręce. Kamień poleciał w stronę jeziora, odbijając
się wielokrotnie od tafli.
— AaAhahah! Udało się!
Rzuciłam się na jego szyję, a chłopak mocno mnie
uściskał i okręcił kilkakrotnie. Nie powiem, to było miłe.
— Może teraz spróbujesz sama?
— Nie jestem pewna, czy zrozumiałam. — Zrobiłam
zachęcającą minę.
Lucas podszedł do mnie i przybrał wcześniejszą
pozycję. Kiedy miałam już wypuścić kamyk, chłopak wbił mi palce pomiędzy żebra.
Oczywiście miałam potworne łaskotki, więc nic dziwnego, że zgięłam się w pół.
Smitch odkrywszy mój słaby punkt zaczął mnie łaskotać, a ja go wręcz błagałam,
by przestał. Z moich oczu zaczęły kapał łzy, co go kompletnie nie wzruszyło i maltretował
mnie dalej.
Kiedy okazał mi litość i w końcu przestał,
postanowiłam wziąć na nim odwet. Zayn zdradził mi, że Lucas nie znosi, kiedy
ktoś dotyka jego włosów.
Rozegrała się pomiędzy nami wojna, która trwała chyba
z godzinę.
Po raz kolejny muszę przyznać, że Smitch obudził we
mnie uczucia, które od wielu miesięcy tłumiłam i ukrywałam głęboko w sobie.
Kiedy w końcu ogłosiliśmy rozejm, rozmawialiśmy.
Okazało się, że mamy ze sobą naprawdę dużo wspólnego.
Oboje kochamy muzykę, on perkusista, ja amatorka-wokalistka i gitarzystka. Co
prawda umiem grać na jeszcze kilku instrumentach, ale po co je wszystkie
wymieniać? Lucas zdradził mi, że w dzieciństwie każdą wolną chwilę spędzał nad
jeziorem, basenem czy rzeką. W wieku pięciu lat nauczył się pływać na tyle
dobrze, że mógł wystartować w konkursie. Niestety sytuacja materialna w
rodzinie na to mu nie pozwoliła. Długo żałował, ale w kolejnych latach znowu
nadarzyła się taka szansa, której znowu nie mógł wykorzystać. Nie znosi żadnych
warzyw strączkowych, a jak ma zjeść sałatkę warzywną z groszkiem, to potrafi
wybrać co do jednego. Zabawne, podobnie jak Kurt. Poza karierą Uzdrowiciela
chciał być szefem Biura Komunikacji Czarodziei oraz Mugolów, a jego
znienawidzonym zajęciem jest grabienie liści. Opowiedziałam mu o mojej sytuacji
rodzinnej: tylko rodzice, Petunia i Kurt wiedzą kim tak naprawdę jestem, a
reszta rodziny myśli, że chodzę do szkoły w Londynie Dla Specjalnie Uzdolnionej
Młodzieży. Praktyczne wytłumaczenie. Przedstawiłam mu stosunek mojej siostry do
mnie. Stwierdził, że Petunia jest suką. Oczywiście nie wspomniałam mu o tym, że
jestem niezarejestrowanym animagiem i mam różne wizje oraz potrafię wnikać w
ludzkie uczucia. Kiedy się mnie spytał co mnie tak naprawdę łączy z Potterem
odparłam, że interesy. Wiecie, ciągle miałam z nim zajęcia nauki pojedynków.
Kiedy chciałam powiedzieć, że jest moim trenerem Quiddich’a, słowa uwięzły mi w
gardle. Trudno. Dowie się za trzy miesiące.
Tak dobrze mi się z nim rozmawiało, że nawet nie
zauważyłam, kiedy nadszedł czas powrotu do szkoły. Kiedy doszliśmy do głównej
bramy zamku, był to dosłownie ostatni moment na wkroczenie na teren Hogwartu.
Oczywiście kiedy szliśmy korytarzami szkoły trzymając się za ręce, ludzie
patrzyli się na nas podejrzliwie, co całkowicie olałam. Liczyło się tylko to,
że właśnie spędziłam jeden z najlepszych dni w życiu. Pomimo tych wszystkich
śmiechów, wygłupów i krzyków w mojej głowie już dawno zrodziło się pytanie, na
które musiałam poznać odpowiedź.
— Czy kiedykolwiek w szkole zdarzały się, no nie wiem,
pobicia? — Spytałam niby z beztroską w głosie. Tak naprawdę cała się w środku
gotowałam.
Moim nagłym pytaniem przerwałam opowieść Lucasa, jak
to Naill podpalił sobie włosy na głowie podczas jednego z koncertów.
Chłopak zamrugał zdezorientowany.
— Nie wiem, chyba nie. Bynajmniej nic mi na ten temat
nie wiadomo. Dlaczego pytasz?
— Z ciekawości. — Posłał mi niedowierzające
spojrzenie. — Serio. Po prostu wydaje mi się, że czarodzieje wolą rozwiązywać
swoje problemy? konflikty? za pomocą magii.
— Kiedy chodziłem do Hogwartu i byłem mniej więcej w
twoim wieku, to zdarzało się, że brałem udział w bójkach. Przeważnie szło o
dziewczynę, ale zdarzało się, że walczyliśmy z czystej nienawiści do siebie.
Nie powiem, zaciekawił mnie.
— Miałeś wroga? Takiego jak ja i Potter?
Posłał mi pełne politowania spojrzenie.
— Może wydaje ci się to dziwne, ale obserwowałem was i
tak naprawdę nie żywisz do niego nienawiści. Wręcz przeciwnie, jesteście w
pewnym sensie przyjaciółmi, — Chciałam zaprotestować, ale nie dał mi na to
szansy. — chociaż nigdy w życiu się do tego nie przyznasz. Bynajmniej na razie.
Wracając do twojego pytania. Tak, miałem wroga i nawet teraz, kiedy spotkamy
się, co zdarza się góra dwa razy do roku, to dalej nie możemy patrzeć na
siebie, a przebywanie w jednym pomieszczeniu dłużej niż pięć minut źle się
kończy. Kiedyś, jak byliśmy na wspólnym bankiecie, potrafiliśmy zniszczyć całą
imprezę, a warto zaznaczyć, że to było przyjęcie charytatywne i przybył na nie
nawet Minister Magii.
— Dlaczego wy…?
— Czy to ważne?
Pokiwałam głową.
— Ja i Ted byliśmy kiedyś najlepszymi przyjaciółmi i
jak to bywa, po przyjeździe do Hogwartu znalazł sobie nowych kolegów, a ja
poszedłem w odstawkę. Nabuntował on całą szkołę przeciwko mnie. Rzekomo
ukradłem mu całe złoto z kufra.
— Kretyn.
Zachichotał.
— Wcześniej łudziłem się, że naszą przyjaźń można
jeszcze odbudować, ale jak to w praktyce bywa Ślizgoni nie przebadają za
Gryffonami.
Przeszliśmy przez dziurę pod portretem i Lucas
podprowadził mnie do schodów prowadzących do mojego dormitorium. Po raz
pierwszy tego dnia zapadła między nami cisza. No dobra, może nie pierwszy, ale
ta była inna.
Patrzyliśmy sobie w oczy.
— Dobrze się bawiła. — Odparłam w końcu, po czym
pocałowałam chłopaka w policzek i pobiegłam po schodach.
Niewiele myśląc rzuciłam się na łóżko Truśki, jako że
stało najbliżej. Pech chciał, że Jul smacznie spała.
— Auu!! Ruda! Zwariowałaś?! To że przez cały dzień
łaziłaś sobie po Hogsmeade i obżerałaś słodyczami z Miodowego Królestwa nie
oznacza, że inni mieli tyle samo szczęścia co ty. Jakbyś nie wiedziała, to ja i
Quin miałyśmy szlaban u tego wariata i musiałyśmy segregować jego akta z
ostatnich pięciu lat. Była tego cała masa. Nie zgadniesz kto był najczęściej
karany. Oczywiście, że… Co ci się stało? Dlaczego jesteś taka szczęśliwa?
Nie powiem, szybko się zorientowała, że jestem w
szampańskim nastroju.
Jul wygrzebała się spod pierzyny, a z łazienki dobiegł
nas szum wody i w następnej chwili w drzwiach stanęła Quin. Wystarczył jej
jeden rzut ona na mnie i już wiedziała, że coś się stało. Obie zajęły miejsca
naprzeciwko mnie. Czułam się jak na przesłuchaniu, no ale w końcu to moje
najlepsze przyjaciółki i mają prawo wiedzieć wszystko.
— Spróbuj pominąć cokolwiek, choćby tyci szczególik, a
możesz się pożegnać ze swoją kolekcją lakierów do paznokci.
— On jest niesamowity i boski! Miałam ochotę rzucić
się w jego ramiona i krzyczeć: Tak! Jestem twoja! — Te trzy zdania wyrzuciłam z
siebie z prędkością światła.
— Woha! Zaczekaj! Stój! O kim ty do diabła mówisz?
— Wiem! W końcu umówiłaś się z Jamesem!
Rzuciłam poduszką w Jul.
— Yłł… Potter? Ohyda.
— Syriusz? — W głosie Quin było słychać nutkę
niedowierzania i paniki. — Proszę, powiedz, że to nie on.
Nie mogłam się powstrzymać. Kiwnęłam głową.
— Co?! Nie! Nie możesz?! Z rodzeństwem nie wypada! —
Szpilka wpadła w panikę. — Nie z nim! Jak mogłaś?! Przecież wiesz, że jest dla
mnie ważny! A ja myślałam, że jesteś moją najlepszą przyjaciółką!
Zaczęłam trząść się ze śmiechu.
— Żartowałam.
— O ty mała, wredna, ruda… Nabrałaś mnie! A ja
myślałam, że…
— Wybacz Szpilko, ale nie interesują mnie twoje
rozterki miłosne. Ruda, gadaj.
— Właśnie, Ana. Bez wykrętów.
— Wysoki, blondyn, niebieskie oczy…
— Do tego opisu pasuje połowa populacji męskiej, która
zamieszkuje nasz glob. Jakieś szczegóły?
— Na klacie ma wytatuowanego misia koale.
Dziewczyny wytrzeszczyły oczy.
— Pokazał ci? Na pierwszej randce? Nie ma co,
jesteście szybcy.
Przewróciłam oczami.
— Nie, wymyśliłam to. Chciałam zobaczyć wasze miny.
Obie jak na komendę pokazały i język.
Zachichotałam.
— Kojarzycie zespół All Star?
— Nie Ruda. Chociaż… Zaczekaj. Chyba coś mi świta. Czy
to właśnie na ich koncercie byłyśmy w wielką ulewę, a ty udawałaś wielką gwiazdę
i robiłaś karierę tymczasowej gitarzystki? A może o jakiś inny All Star ci
chodzi, taki nie znany na całym świecie, i który nie ma pokoju kilka pięter nad
nami?
— Byłam na randce z…
— Proszę, powiedź, że nie z Dante. Nie znoszę tego
dupka. Myśli, że jest najlepszy na całym świecie.
— Quin, dasz mi w końcu dokończyć?
— Nie. — Blondynka wyszczerzyła się.
Przewróciłam oczami.
— Lucas Smitch.
Opadły im szczęki.
Jak myślicie, jakie będzie pierwsze pytanie?
Obstawiam, że zapytają jak całuje.
— Dobrze całuje?!
Ding! Ding! Ding! Dlaczego się nie założyłam?
— Nic wam nie powiem. — Odparłam z mściwym uśmiechem
na twarzy.
Dziewczyny pochyliły się ku sobie i zaczęły szeptać.
Po chwili zgodnie kiwnęły głowami i wstały z łóżka. Jul stanęła przed oknem, a
Quin po przeciwnej stronie pokoju. Blondynka wolnym krokiem ruszyła w jej
stronę.
— W środku nocy przy blasku Słońca — Blasku Słońca? W
nocy? Co za idiotki. I tak je kocham. — Szedłem ulicami Hogsmeade wypatrując
przyszłej żony. Smutek ściskał moje serce, gdyż od dwudziestu wiosen jej
poszukuję i nie mogę się na nią natchnąć. Nagle patrzę. Oczom nie wierzę.
Przecieram je raz i drugi. Na skale siedziała ruda niewiasta, okryta jedwabną
suknią. Robię do niej krok, — Quin robiła wszystko to co mówiła. — ona nic. Odchrząknąłem,
nie spojrzała. Moje serce zaczęło pękać na drobne kawałeczki — Szpilka złapała
się za klatkę piersiową i padła na kolana. — nieznajoma mi je skradła.
— Siedzę sobie na kamieniu, w wielkiej, starej sosny
cieniu. Moje myśli w kosmos gnały, księdza z bajki w nim szukały. Seksi tyłek
musi mieć i do tego wielką pierś. Gitarzyści nie są dla mnie, perkusistów wolę
bardziej. Nagle słyszę, ktoś tu pada, gwiazda z nieba mi tu spada. Me życzenie
brzmi wspaniale: blondyn mi się zawsze marzył, pragnę, byś tego faktu nie podważył.
— Upadłem na ziemię załamany, myślę: nigdy jej nie
dostanę. Jej rude włosy będą mnie prześladować w snach i proszę ma miła, zerknij
na mnie choć raz!
— Zrywa się wiatr, zwirował cały świat. Patrzę w prawo,
wielkie nieba! Z tego podniecenia krew mnie zalewa! Wiedzę go, jest właśnie
tam, na środku drogi leży sam. Zsuwam się z kamienia, ma suknia w łachy się
przemienia. Rozdarła się cała, w samej bieliźnie zostałam. Nieznajomy na mnie
zerknął, a ja mu uśmiech posłałam.
— Uwagę swą zwróciła na mnie, a ja bezradny patrzę.
Bogini mi z gwiazd spadła i w me objęcia wpadła. Miłość od pierwszego wejrzenia,
a raczej od cmoknienia.
— Mój młodzieńcze, mój wspaniały, brakowało mi już
wiary. Że cię spotkam, czemu nie, w końcu zaskoczyłeś mnie. Całuj mnie, ja
proszę cię, twoje usta do szału doprowadzą mnie.
Jul zaplotła na Quin nogę, Szpilka pochyliła się ku
niej. Dziewczyny udały prowizoryczny pocałunek: w policzek. Nie powiem,
rozbawiły mnie tą małą scenką. Wstałam z łóżka i zaczęłam bić im brawo, a
dziewczyny ukłoniły się nisko.
— Jak było?
— W skali od jeden do dziesięciu, jedenaście.
— Tak, wiem, jesteśmy genialne.
— I do tego skromne.
— Więc jak było?
— A kto powiedział, że ja się z nim całowałam.
Dziewczyny wytrzeszczyły oczy.
— Nie?! Lily, jak mogłaś. Narobiłaś tylko ochoty
chłopakowi.
— To był niewinny cmok w policzek.
— Tylko tyle? Hańba ci.
— Ty, Truśka, jednak dobrze to odegrałyśmy.
— Jak mogłaś?! Z Potterem to po kątach się całujesz.
— Potter to Potter.
— Sugerujesz, że jest lepszy?
— Nigdy w życiu.
— Więc niby dlaczego nie zejdziesz do Pokoju Wspólnego
i nie powiesz mu, że cię kręci, doprowadza do zawału serca i ci się podoba?
— Tak po pierwszej randce?
— Ugh! Ruda! Jak ty niby chcesz zdobyć faceta?!
Popatrz się na mnie! Chociaż nie, jestem złym przykładem. Najpierw ich
podrywam, a później doprowadzam do takiego podniecenia, że sami przyklejają się
do moich ust. Na Kurcie mi to nie wyszło… Dobra, koniec o mnie. Ruda, skupmy
się na tobie.
— Przeprowadzimy z panią mały wywiad. Imię i nazwisko?
— Jul, proszę cię.
— IMIĘ I NAZWISKO!
— Co zły gliniarz powraca?
— Masz rację, to beznadziejne. Przejdźmy od razu do
ostatniego punktu. Co czujesz, kiedy on patrzy na ciebie. Innymi słowy, jak
bardzo ciebie pociąga?
— Mam ochotę krzyknąć: Jesteś kimś wyjątkowym.
Podobasz mi się i dawno nie czułam czegoś takiego, jak teraz.
— Quin, a ją wzięło.
— No, nawet ja
tak nie mam w stosunku do Łapy.
— Ruda, mam pomysł. Graj niedostępną.
— Co?
— No wiesz, im bardziej będziesz go odpychać, tym
bardziej będzie na ciebie leciał. A tu nagle rzucisz się na niego i powiesz:
Jesteś miłością mojego życia. — Quin przytuliła się do szatynki i pociągnęła
nosem. — Czy to nie jest słodkie?
— Nie.
Podeszłam do szafy z ubraniami i wyciągnęłam z niej
piżamę: krótkie spodenki z napisem SEXY na tyłku i szatą koszulkę do kompletu.
Chyba po raz pierwszy kąpałam się tak długo. Kiedy wyszłam z łazienki,
dziewczyny już spały.
Zagrzebałam się w pierzynie, a w mojej głowie ciągle
pojawiała się twarz pewnego blondyna o nieziemskich niebieskich oczach. Mimowolnie
uśmiechnęłam się na wspomnienie dzisiejszego dnia. Długo nie mogłam zasnąć, ale
jestem pewna, że nawet kiedy odpłynęłam w objęcia Morfeusza moje usta były
ciągle wygięte ku górze.
******
Crescendo oznacza narastający. W tym wypadku chodziło nam o to, że uczucia Lily na nowo odżyły (?), powróciły i zaczęły się wzmagać. ;p