Przepraszam! Tak, wiem dawno nie było nowego rozdziału i z bólem serca muszę przyznać, że będą pojawiać się coraz rzadziej. ;/ Los chciał, że w końcu dotarłam do klasy maturalnej i mówiąc szczerze nie mam czasu podrapać się nawet po głowie przez ilość zadawanych nam prac domowych. Kolejny rozdział postaram się stworzyć jak najszybciej.
Dobra, nie będę więcej marudzić.
Miłego czytania. ;)
******************
— Mamo, nie panikuj!
— Nie panikuj? Nie panikuj? Lily, oszalałaś? Jak
mogłaś dopiero dzisiaj mi powiedzieć, że twoje koleżanki do nas przyjadą? I to
jakąś godzinę przed ich pojawieniem się w naszych progach. Gdybym wiedziała
wcześniej to upiekłabym jakieś ciasto…
— Lepiej nie. — Mruknęłam cicho pod nosem. Niestety
Olivia to usłyszała. Posłała mi groźne spojrzenie i wróciła do swojej tyrady.
— …posprzątałabym w domu, zagrabiłabym ogród,
wytrzepała dywany. Co sobie o nas pomyślą?!
— Mamo, przecież doskonale wiesz, że nasza gosposia i
ogrodnik każdego dnia dbają o nasz dom.
— Ale one będą tu mieszkać! A co jeśli w ich
sypialniach znajdzie się pajęczyna?
Westchnęłam.
— Ciociu, przecież dobrze wiesz, że nie ma takiej
możliwości.
Kurt stał oparty o framugę drzwi prowadzących do
jadalni. Miał spuszczoną głowę, ale kątem oka zauważyłam szeroki uśmiech na
jego twarzy. Najwidoczniej znakomicie się bawił. Mama chodziła tam i z powrotem
po korytarzu, a jej kroki odbijały się po marmurowej posadzce. Co do mnie,
założyłam ręce na piersi i lekko się zgarbiłam.
— Co to za zebranie? — Do pomieszczenia wszedł Will
Evans. Nie zdziwiło mnie, że przez plecy przewieszoną miał gitarę akustyczną. —
LILY ZMYJ TE PAZNOKCIE!
Przewróciłam oczami. Zdążyłam już zapomnieć, że tata
wyczulony jest na kolor zielony i wszystkie pozostałe, kiedy pokrywają moją
płytkę.
— Wiesz co twoja ukochana córeczka zrobiła? Zaprosiła
swoje koleżanki ze szkoły!
— No wiem. O co ten cały krzyk?
Mamie niebezpiecznie zadrżała warga.
— Wiedziałeś? I mi nie powiedziałeś?!
— Kochanie, ja…
— To my może sobie pójdziemy. — Złapałam Kurta za rękę
i zaprowadziłam do salonu, gdzie bezwiednie opadł na kanapę przygniatając mnie
swoimi nogami.
— Nie za wygodnie ci?
— Gdybyś zrobiła mi masaż byłoby idealnie.
Rzuciłam w niego poduszką.
— Dzięki, właśnie tego mi brakowało. — Złapał ją i
podłożył pod głowę. Kilkakrotnie jeszcze ją poprawił i zasłonił ręką oczy.
Zrobiłam oburzoną minę, ale się nie odezwałam. Zamiast
tego pozwoliłam aby moje myśli pognały przed siebie.
Przez ostatni
tydzień Kurt stał się nad podziw opiekuńczy: Chodził za mną krok w krok. Serio!
Dwa dni temu musiałam wygonić go z łazienki kiedy brałam prysznic. Kiedy
spytałam się co tam robi stwierdził, że zafascynowało go jego odbicie w lustrze.
Ach, te narcyzy. W tych nielicznych chwilach kiedy byłam sama, szpiegował mnie
poprzez lornetkę. Jak go przyłapałam, zrobiłam mu taką awanturę, że kiedy tylko
zrobię niezadowoloną minę, ucieka aż się za nim kurzy. Oczywiście na taką
odległość, aby mnie ciągle widzieć. Swoją władzą nad nim nie mogłam się zbyt
długo cieszyć, bo odkrył wiele blizn na moich rękach po moim drobnym załamaniu.
Tym razem to on wpadł w szał. To był pierwszy raz kiedy na mnie krzyknął.
Zdziwienie zmieszało się z niedowierzaniem, oburzeniem i gniewem, z czego
wywiązała się potworna kłótnia. O dziwo pogodzenie zajęło nam aż godzinę, co w
normalnych warunkach i okolicznościach odbywa się w przeciągu kilku, czyli
dwóch minut. Mam nadzieję, że podobna sytuacja już nigdy nie będzie miała
miejsca.
Skoro mowa o kłótniach: nienawiść mojej „kochanej”
siostry pogłębiła się jeszcze bardziej w stosunku do mnie. Jest święcie
przekonana, że za wszelką cenę próbuję odbić jej Blake’a. Hahaha! Tak wiem, też
w to nie mogę uwierzyć. Jak można być aż takim głupim? W każdym bądź razie, staram
unikać się Petunii, ale to wcale nie jest takie łatwe. Dziwnym trafem, zawsze
kiedy idę do np. kuchni, to muszę ją, albo kogoś z jej tak zwanych przyjaciół
spotkać. Najczęściej jest to wyżej wspomniany Blake, który przystawia się do
mnie: flirtuje, używa czułych słówek (W jego ustach brzmią znacznie gorzej niż
w Pottera. Tak wiem, też myślałam, że jest to niemożliwe. Życie płata nam
figle, całkiem niezabawne.), próbuje mnie przytulać (Kolejny plus z treningów pojedynków
z Potterem: stałam się szybsza i zwinniejsza), a ostatnio złapał mnie za tyłek.
Chyba nie muszę opowiadać jak bardzo się wtedy wściekłam. Dziwnym trafem w
„najlepszych” momentach na plan wchodziła moja siostra. Efekt końcowy jest
przewidywalny i każdemu znany.
Minął już tydzień od mojego powrotu do domu i
zakończenia kolejnego roku nauki w Hogwarcie. Łza w oku mi się kręciła, kiedy
sobie pomyślałam, że to już przedostatni rok mojej magicznej edukacji.
Najbardziej tęskniłam za wielkim zamkiem z ukrytymi przejściami, fałszywymi
stopniami w schodach, magią i błoniami: wieczornymi włóczęgami z dziewczynami i
Huncwotami, którzy wygłupiali się i żartowali, przez co leżałam na ziemi
trzymając się za bolący brzuch. Za nimi też się stęskniłam. Chciałabym się z
nimi spotkać. Nawet dzisiaj. Nie wierzę, że to wyznałam.
Kurt przekręcił się na łóżku, a ja momentalnie
wróciłam do wymiaru pozbawionego magii i nadprzyrodzonych rzeczy.
Coś mi się przypomniało, uderzyło z nową siłą, myśl,
która od rana nie dawała mi spokoju.
— E… Kurt? Nie czujesz się… e… No nie wiem, dziwnie?
— Niby dlaczego? — Zdobył się na zsunięcie ręki z oczu
i nawet jedno otworzył, co patrząc na niego było wielkim osiągnięciem.
— Mam na myśli to, że Quin… Przecież byliście parą.
Chodzi o to… Gdyby mój były chłopak przyjechał do ciebie to unikałabym go.
Chyba. Nie jestem pewna. W każdym bądź razie czułabym się skrępowana.
Usiadł. Nasze oczy znalazły się na jednym poziomie.
— Lily, mówiąc szczerze, to nigdy tak naprawdę nie
było mnie i Quin. Ona sama to przyznała.
— Ale…
— Nie chodzi o to, że mi się nie podoba czy coś. Jest
piękna. Najładniejsza dziewczyna jaką kiedykolwiek widziałem. Chodzi o to…
Oboje uznaliśmy, że ten związek nie ma przyszłości. I nie mów, że to nie
prawda. Dobrze o tym wiesz. To była nasza wspólna decyzja. Jeżeli chodzi o
skrępowanie, to tak. Na samą myśl, że znowu ją zobaczę skręcają mi się kichy w
brzuchu. Tak to już jest. Ale nie będę jej unikał. Bo niby po co? Załóżmy, że
spotykałaś się z Jamesem. — Posłałam mu oburzone spojrzenie. — To tylko taki
przykład.
— Marny.
Puścił moją uwagę mimo uszu.
— Unikałabyś go?
— Po tym jak uratował mi życie to nie. Mam u niego
pewien dług, którego z pewnością nie spłacę do końca życia.
— Widzisz? Właśnie o tym mówię. Co prawda nie byłem w
sytuacji grożącej mi śmiercią, ale… CO?!
— Nie opowiadałam ci? — Zrobiłam niewinną minę. Kurt
posłał mi mordercze spojrzenie.
— Spróbuj pominąć chociaż jeden, najmniejszy,
najdrobniejszy szczegół, a nie ręczę za siebie.
Westchnęłam.
— Zaczęło się od tego, że…
Rozległ się dzwonek.
— Już są!
Zerwałam się na równe nogi i prawie zabijając się na
zakrętach pobiegłam do drzwi.
— Nie wywiniesz mi się. — Syknął mi do ucha Kurt,
który biegł tuż za mną. Przez cały czas czułam jego ciepły oddech na moim
karku.
Kiedy mijaliśmy kuchnię dobiegł nas panikujący głos
Olivii.
— Oh nie! Przyjechały wcześniej! Co ja zrobię! Obiad
będzie dopiero za dziesięć minut! Co sobie o mnie pomyślą?!
Mimowolnie parsknęłam.
W końcu dobiegłam do drzwi i pociągnęłam w dół klamkę.
Za raz je zobaczę! Już za chwilę! Po tygodniowej
rozłące znowu będziemy razem: trzy najlepsze przyjaciółki, które zawsze i
wszędzie robią wszystko razem. Ciekawe, czy się zmieniły? Może ścięły włosy?
Albo się ufarbowały? Byłam tak podniecona, że prawie skakałam. Szeroki uśmiech
pojawił się na moich ustach…
W progu stała mama Kurta.
… i znikł.
— Witaj ciociu.
— Jest Kurt? O jak dobrze. Synku, skoro zaprosiłeś
sobie gości, to chyba wypadałoby się z nimi przywitać i zaprosić ich do domu.
— To już są?
— Właśnie przybyli i zaproponowali, że po ciebie
przyjdą. Swoją drogą są bardzo dobrze wychowani. Jeden z nich przywiózł mi
kwiaty, a drugi placek ze śliwkami. Ciekawe skąd wiedział, że to mój ulubiony.
— Wpadnę do ciebie później!
Złapał matkę za rękę i pobiegł w kierunku swojego
domu.
Przez chwilę stałam w otwartych drzwiach z szokiem
malującym się na twarzy i patrzyłam się na plecy przyjaciela oraz kurz, który
unosił się za nim w powietrzu.
Kretyn. Debil. Głupek. Zaprosił sobie kumpli ze szkoły
i nic mi nie powiedział. Jeszcze śmieli podlizywać się cioci. Co za… lizusy.
Ciekawe kim oni są?
Wielki zegar szafowy, najnowszy dobytek taty, wybił
trzynastą.
Już powinny być.
Uświadomiłam sobie, że ciągle stoję w otwartych
drzwiach. Nie zamykając ich wyszłam na zewnątrz. Swoje kroki skierowałam ku
niewielkiej huśtawce, która stała przy wielkim orzechu. Usiadłam na niej i
podciągnęłam nogi do siebie.
Pogoda uległa zmianie. Ochłodziło się o jakieś
dwanaście stopni, niebo było całkowicie zachmurzone i w każdej chwili mógł lunąć
deszcz. Chłodny wiatr rozwiał moje rude włosy całkowicie zasłaniając mi twarz.
Podmuch przyniósł ze sobą woń skoszonej trawy, czegoś słodkiego, chyba jakiś
kwiat, prawdopodobnie hortensje, a może tulipany? I jeszcze coś znajomego.
Ostre męskie perfumy. Pewnie Kurt znowu wylał na siebie cały flakonik.
Zaczęło ogarniać mnie zaniepokojenie. Dlaczego one się
spóźniają? Co ich zatrzymało? A może nie przyjadą? Może zapomniały, albo ktoś
je powstrzymał?
O nie! Co to, to nie! Przyjadą! Za chwilę będą.
Minuty wlokły się w nieskończoność. Z jednej zrobiło
się dziesięć. Te zmieniły się w trzydzieści, aby w końcu rozciągnąć się w
pięćdziesiąt.
Drżałam na całym ciele. Zimny wiatr smagał moje ciało,
a wyobraźnia podsuwała mi coraz do bardziej niemożliwe i głupie pomysły na to
co mogło je zatrzymać.
Po raz kolejny spojrzałam w kierunku furtki.
Pusto. Nikogo tam nie było.
Niezdarnie zsunęłam się z huśtawki. Nie przyjadą.
Nagle w mojej głowie pojawiła się iskierka nadziei.
Pewnie wysłały list! Tak! Na pewno na biurku leży
teraz koperta z przeprosinami, że się spóźnią.
Ta myśl spowodowała, że lekki uśmiech i nadzieja
zagościły we mnie.
Czym prędzej pobiegłam do domu.
Miałam już zatrzasnąć za sobą drzwi, kiedy ktoś
zahamował z piskiem przed domem.
Pewnie to Blake i Petunia.
Odwróciłam się w tamtym kierunku.
Na mojej twarzy wykwitł wielki uśmiech. W moją stronę
zmierzała szczerząca się od ucha do ucha Jul. Za nią kroczyli jej rodzice, do
których była w ogóle nie podobna. Pan Broke ciągnął za sobą bagaż brunetki.
— Ana!
Niewiele brakowało abym w tym szalonym biegu
kilkakrotnie się przewróciła. Kiedy w końcu padłyśmy sobie w ramiona
uświadomiłam sobie, że łzy szczęścia ciekną po moich policzkach.
— Ruda nie rycz. Moi rodzice myślą, że jesteś
najtwardszą osobą na świecie.
— Fajnie. Ze mną się już nie przywitacie?
W furtce stała uśmiechnięta Quin.
Razem z Jul rzuciłyśmy się na Quin, która straciła
równowagę i wylądowałyśmy na chodniku.
— Aua! Mój tyłek. Ruda, miażdżysz mi nogę!
— Też tęskniłam.
— Lilyanne! Dziecko, co ty robisz? Jak my ciebie
wychowaliśmy? Dlaczego nie zaprosiłaś gości do środka?
W progu stała Olivia. Od razu wstałam. Dziewczyny za
mną i podeszłyśmy do rodziców Jul i Quin, którzy mieli lekko zakłopotane miny.
— Przepraszam państwa za moją córkę. Zazwyczaj tak się
nie zachowuję. Ostatnio jest jakaś… Zresztą nieważne. Zapraszam państwa na
obiad.
— To bardzo miłe z pani strony, ale… — Odezwał się
ojciec Quin, ale oczywiście moja mam musiała mu przerwać.
— Żadnych ale, żadnych ale. Nasza gosposia już nakłada
na stół zupę i nie przyjmuję do wiadomości, że państwo nie zjecie.
Posłałam rodzicom przyjaciółek przepraszające
spojrzenie i ruszyliśmy w kierunku drzwi.
— Córciu zaprowadź gości do jadalni, a ja pójdę po
twoją siostrę i jej kolegów.
— Jestem pewna, że to jest zbyteczne. I tak nie
przyjdzie.
Mama rzuciła mi karcące spojrzenie.
— Zawołaj jeszcze tatę.
O dziwo, kiedy usiedliśmy za stołem i w najlepsze
pogrążyłyśmy się w rozmowie, w końcu miałyśmy cały tydzień do obgadania, do
jadalni wkroczyła niezadowolona Petunia i Blake, który posłał łakome spojrzenie
w stronę moich przyjaciółek. Na końcu weszła mama i tata.
— Kto to jest? — Spytała Quin z pełnymi ustami przy
okazji opluwając mnie makaronem.
Zdegustowana wytarłam palcem wskazującym policzek.
— Blake, łamacz damskich serc, zapatrzony w siebie
dupek, który traktuje dziewczyny jako zdobycze i umieszcza je na swojej długiej
liście.
Szpilka zrobiła TĄ minę: zaciekawiony wzrok połączony
z wyzwaniem i zabawą. Poruszała brwiami, a na jej ustach wykwitł szeroki uśmiech.
Wszystko jasne. Królowa po długiej przerwie wraca do starych nawyków i
rozrywek.
— Jest mój.
Przewróciłam oczami.
Cała Quin.
— Może znajdź sobie w końcu chłopaka na stałe?
— Zwariowałaś Jul? Życie jest o wiele bardziej ciekawe
kiedy…
Tutaj Quin strzeliła bardzo długi monolog na temat:
Bawić się facetami, a może łamać im serca? Przytocz historie ze swojego życia i
twoich znajomych. Trwało to jakieś piętnaście minut, w czasie których
rozglądnęłam się po stole, a raczej osobach za nim zasiadających.
Mój wzrok padł na rodziców Quin. Jej matka, Stephanie,
ubrana była w typowy dla czarodziejów strój: długą do ziemi suknie wyszywaną w
spiralne wzorki, zielone sandały, które nie pasowały do szaty oraz kremowy
sweter. Swoje krótko ścięte włosy zaczesała do tyłu, a w niebieskich oczach,
których kształt odziedziczyła Szpilka widniały płomyki. Jej mąż, Felix,
wyglądał jak każdy mugol, którym zresztą był: dżinsy, rozpinana bluza z
kapturem i biały T-shirt. Ciemne włosy
ściągnięte w niski kucyk sięgały obojczyków, a wydatne kości policzkowe
sprawiały, że kiedy się na niego patrzyłam miałam wrażenie, iż ciągle się
uśmiecha.
Camile Broke była całkowitym odzwierciedleniem córki:
obie trzymały wysoko uniesioną głowę, poprawiały włosy w identyczny sposób i
mówiły w ten sam wyniosły sposób. Co prawda udało nam się utemperować Jul, ale
czasami miała przebłyski zachowywania się jak królowa Anglii. Jacob Broke był
przeciwieństwem żony: wyluzowany, opanowany, dobrze wychowany, umiejący się
zachować w towarzystwie mężczyzna, który najmniejszym gestem potrafi oczarować
kobiety. Miał wygląd typowego podrywacza: dłuższe, niemalże czarne, postawione na żel włosy, ciemne oczy,
łobuzerski uśmiech czający się na jego przystojnej twarzy. Z ucha zwisał mu
kolczyk: srebrna, cieniutka obręcz. Wszystko byłoby pięknie i wspaniale, gdyby
nie jego strój: białe adidasy, wyciągnięta bluza dresowa i coś co wyglądało jak
kalesony. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Najwyraźniej wyczucie stylu i mody
nie szło w parze z ładną buźką. Szkoda.
Dalej siedzieli moi rodzice, którzy pogrążeni byli w
rozmowie z gośćmi. Patrząc na nich nie mogłam się nadziwić, jak mogą tak łatwo
nawiązywać kontakt z ludźmi, których tak naprawdę poznali kilka minut temu.
Oczywiście widzieli się już na dworcu King Cross, ale nigdy nie zostali
oficjalnie sobie przedstawieni . Raz po raz wybuchali śmiechem: Jacob
opowiedział kawał o hiszpańskich marynarzach. Albo mam jakieś zboczone poczucie
humoru, albo jestem jakaś dziwna, bo dowcip był jak dla mnie żenujący. Po
krótkim spojrzeniu, które wymieniłam z Jul stwierdziłam, że jednak to nie ja
jestem dziwna, tylko oni.
Jak łatwo się domyśleć, w najdalszym końcu stołu
siedzieli Petunia i Blake. Chyba nie muszę mówić, że moja siostra była wściekła
i przerażona jednocześnie? Bo kiedy ostatnio miała okazję przebywać w
pomieszczeniu gdzie jest aż sześciu czarodziejów?
Za to Blake… Co tu dużo mówić: wyglądał, jakby był w
siódmym niebie. W końcu nie zawsze spotyka się tak ‘piękne’ i ‘niepowtarzalne’
niewiasty jak my. Rozanielony wyraz jego mordy przyprawiał mnie o odruch
wymiotny.
Pospiesznie odwróciłam od niego wzrok, który — a to
pech! — udało mu się pochwycić i zrobił jedną z tych min przeznaczonych dla
dziewczyn, które uważał, że są już jego.
Sorry kolego, te numery ze mną nie przejdą.
— Lily! — Syknęła Quin do mojego ucha.
— Czego znowu?
— Miałaś jakieś wiadomości do Jamesa?
Zmierzyłam ją wzrokiem. Wkładała właśnie kartofla do
ust i mówiąc szczerze nie wyglądała przy tym zbyt atrakcyjnie. Sos, w którym
umoczone były ziemniaki spadł jej na brodę i dość niezgrabnym ruchem ręki
starła go wierzchem dłoni.
— Nic nowego. Ciągle ględzi, że za mną tęskni, chce
mnie zobaczyć i ma dziwne przeczucie, że stanie się to niebawem. — Wzruszyłam
ramionami. Bo niby jak Potter miałby się pojawić w Bringhton? — Wolne żarty. A
co?
Quin posłała mi promienny uśmiech.
— Bo tam gdzie James, jest i Łapa.
— No nie! Ty znowu?
— Hej! Jul! Ja nigdy nie powiedziałam, że przestałam…
no, go lubić.
— Zdziwiłoby mnie, gdyby to się stało. — Za ten
komentarz Quin wymierzyła mi kopniaka pod stołem.
— Quin opowiadała nam, że wasza córka jest najlepsza
na roku. — Przez gwar rozmów dobiegł mnie głos pani Wood. Przez cały czas
znacząco patrzyła się na Szpilkę. — Tylko pozazdrościć tak zdolnego i ułożonego
dziecka. Nasza córka woli zabawy.
Quin zrobiła oburzoną minę. Na jej twarzy wykwitł
lekki rumieniec.
— To nie prawda mamo! Przecież doskonale wiesz, że
staram się…
— Kiedy uganiasz się za chłopcami?
Opadła mi szczęka. Jak można w ten sposób odzywać się
do swojego dziecka? Co sobie wyobraża ta kobieta? A ja ją polubiłam!
— W każdym bądź razie — Ciągnęła swoją tyradę. — ja
nie byłam inna. Wiadomo, jaka matka taka córka. — Stephanie posłała Quin
promienny uśmiech. — Za czasów szkolnych ciągle otaczali mnie najprzystojniejsi
chłopcy i…
— Dobra mamo. — Quin wstała głośno szurając krzesłem.
Była cała czerwona, zapewne po części ze złości na rodzicielkę i zażenowania.
Głos lekko jej drżał. Zdecydowanie była wściekła. — Dość. Nie chcemy poznawać
twojego życia miłosnego z czasów, kiedy dinozaury stąpały po planecie.
— Anabell! —
Syknął ojciec Quin. — Zachowuj się.
Blondynka posłusznie usiadła na miejscu. Coraz mniej
lubiłam jej rodziców. No dobra, jej ojca. Niby mili i przyjaźni ludzie z
wyglądu, a w środku bestie.
— Nasza Juliett jest taka sama. — Kąciki ust Camile
uniosły się ku górze. — Zawsze musi mieć ostatnie słowo. Cóż, w końcu jest
jedynaczką.
— Za to Lily…
— Tak, wiem, jestem nieposłusznym bachorem, który
pomimo, że ma najwyższe oceny w szkole rządzi się na każdym kroku.
— Dziękuję córciu, ale nie chciałam tego powiedzieć.
— Oh.
— Ale z chęcią posłucham co masz do powiedzenia.
— Cóż, jako, że jestem prefektem i…
— MOGŁABYŚ SIĘ W KOŃCU ZAMKNĄĆ?!
— Patunio, co cię napadło?
— NIE MAM ZAMIARU DŁUŻEJ SŁUCHAĆ JAK CHWALISZ SIĘ TYM…
TYM WYBRYKIEM NATURY! — Moja kochana
siostra wpadła w szał. — W CZYM ONA JEST LEPSZA ODE MNIE? JA JESTEM NORMALNA, A
ONA WIEDŹMĄ! JA KAPITANKĄ CHIRLLIDEREK, A ONA CZYM SIĘ MOŻE POCHWALIĆ? NICZYM.
NIE MASZ POJEĆCIA CO ONA ROBI W SZKOLE DLA WARIARÓW, DLATEGO KONTROLUJESZ MNIE
MYŚLĄC, ŻE TO DLA MOJEGO DOBRA? GÓWNO PRAWDA! JESTEM TAK SAMO NIEZALEŻNA JAK
ONA I NIE MASZ NADE MNĄ ŻADNEJ WŁADZY!
— O co ci chodzi? Przecież nie uważam się za lepszą od
ciebie, ani…
— JESTEŚ WYBRYKIEM NATURY I…
— Petunio, proszę cię na słówko.
— NIGDZIE Z TOBĄ NIE PÓJDĘ! BLAKE, WYCHODZIMY!
— Co? Przepraszam, nie słuchałem cię.
Z trudem powstrzymałam parsknięcie. Przecież moją
kochaną siostrę było słychać w całym Bringhton. Facet zawsze będzie facetem.
Przez cały czas gapił się na Szpilkę, która posyłała mu uwodzicielskie
spojrzenia. Załamać się nad głupotą tego chłopaka. Tak niewiele mu trzeba do
szczęścia.
— WYCHODZIMY!!!
— Zostajesz. — Cichy, lecz stanowczy głos taty
przeszył powietrze powodując, że włoski na plecach stanęły mi dęba. Bardzo
rzadko się zdarza, że przybiera taki ton, ale kiedy to się już stanie… Co tu
dużo mówić, Petunia ma przewalone. — Przepraszam państwa za naszą córkę.
Petunio, musimy porozmawiać.
— To może pokażę dziewczyną gdzie będą spać.
Jul i Quin wstały jak na komendę i nie czekając na
jakiekolwiek protesty ze strony moich rodziców wymaszerowałyśmy z jadalni.
Dziewczyny złapały za swoje walizki, które leżały w
przedpokoju i ruszyły za mną w kierunki schodów. Poprowadziłam je korytarzem z
marmurową posadzką, a koła ich bagażów przyjemnie odbijały dźwięk, który jednak
nie był w stanie zagłuszyć krzyków Petunii. Zatrzymałam się przy drzwiach,
które rozmieszczone były naprzeciwko siebie.
— Są wasze. Bierzcie, który chcecie. Jak się
rozgościcie, to przyjdźcie do mojego pokoju. Drzwi na końcu korytarza.
Jul i Quin popatrzyły po sobie, po czym kiwnęły głową,
jednocześnie otworzyły drzwi i wrzuciły do pokojów walizki, nie zaglądając do
pomieszczeń.
— Gotowe.
Moją twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Na taką reakcję
właśnie liczyłam.
— Rusz się Ruda. Chyba nie chcesz, aby twoi goście na
ciebie czekali?
Wyszczerzyłam zęby i ruszyłam za przyjaciółkami, które
dopadły już klamki moich drzwi. Kiedy weszłam do pokoju dziewczyny stały na
środku z rozdziawionymi ustami.
— Twój dom…
— Ruda…
— Brak słów…
— Ale willa…
— Mogę z tobą zamieszkać na stałe?
Popatrzyły się na mnie, a w następnej chwili na ich
twarzach pojawił się ten sam wyraz.
— Szafa! — Krzyknęły jednocześnie i pobiegły w stronę
drzwi.
Jul złapała za jedną z klamek.
— Nie, to tylko łazienka. MASZ WŁASNE JACUZZI? I nam o
tym nie powiedziałaś?
Wzruszyłam ramionami, a Truśka posłała mi pełne
niedowierzania spojrzenie.
Zamknęła drzwi i weszła do pomieszczenia obok, gdzie
Quin stała niczym wrośnięta w ziemię. W następnej chwili rozległ się głośny
pisk.
— Ile butów!
— I sukienek.
— A te torebki.
— Będziecie wszystko po kolei wymieniać?
— Panie Boże dlaczego ja nie mam takiej szafy!
Parsknęłam na
komentarz Jul.
Nagle Quin odwróciła się i popatrzyła się z wyrzutem
na Truśkę.
— Droga panno miss piękności i kobiecości. Masz nam
troszkę do wytłumaczenia. Nie uważasz, że najwyższa pora aby poinformować nas
co się stało z twoim związkiem i Remusa?
— To może lepiej usiądźmy, bo może to chwilę potrwać.
Jak miałyśmy w zwyczaju padłyśmy na łóżko. Brakowało
tylko ciastek i gorącej czekolady, a byłoby jak za czasów szkolnych.
— No więc, czekamy.
— I nie próbuj niczego ukrywać, bo doskonale wiesz, że
razem z Aną wydusimy z ciebie wszystko.
— Zaczęło się od tego, że Remus nie mówił mi
wszystkiego. No dobra, nie trzeba być geniuszem aby domyślić się, że Lunatyk ma
jakąś tajemnicę. — Taa… I to jaką. Raz w miesiącu zmienia się w krwiożerczego
wilkołaka. Oczywiście nie powiedziałam im tego. — No i zaczęłam się go
dopytywać o co chodzi. Jak to nasz Lupin nie chciał nic powiedzieć. W końcu
doszło do kłótni. — Jul nieznacznie się skrzywiła. — Nie chciałam tego kończyć,
ale zaczął mi zarzucać, że wtrącam się w nie swoje sprawy, jestem ciekawska i
tak dalej. Oczywiście wygarnęłam mu, że gdyby zachowywał się normalnie i nie
miał przede mną żadnych tajemnic to nie doszłoby do tej sytuacji. W końcu mnie
olśniło i zapytałam się czy mnie zdradza. — Jęknęłam. — Zapierał się, że nie,
ale wiedziałam, że mnie oszukuje. W końcu stracił panowanie nad sobą i zaczął
wykrzykiwać, iż jestem miłością jego życia i nigdy nikogo nie pokochał tak jak
mnie.
— Stop. — Przerwałam jej tyradę. — Czegoś tutaj nie
rozumiem. Skoro powiedział ci, że cię kocha to niby dlaczego z nim zerwałaś?
— Jeszcze nie skończyłam. Nie uwierzyłam mu. Miał tak
zdesperowany głos, że byłam pewna, iż tylko próbuje mnie zatrzymać przy sobie.
Zapytałam się, z którą mnie zdradził. Chciałam usłyszeć najgorszą prawdę, nawet
gdyby powiedział, że z Monie, Vicko czy Scharlott, ale on ciągle mówił, że z
nikim. Nie wytrzymałam i wykrzyczałam mu, że kiedy w końcu dorośnie i będzie
miał jaja aby się w końcu przyznać, to niech do mnie napiszę, a póki co to po
związku.
Rozdziawiłam usta, nie ze zdumienia tylko nad głupotą
przyjaciółki.
— Oszalałaś?
— Co proszę? Lily, zrobiłam to co uważałam za słuszne.
Co byś zrobiła na moim miejscu, gdyby chłopka cię zdradzał?
— Ale on cię nie zdradza.
— Oczywiście, że tak.
— Jul, on ma… Jak to mówi Potter? Pewien futerkowy
problem i jest szaleńczo zakochany w tobie. Jeszcze nigdy w życiu nie
wiedziałam, aby przy jakiejkolwiek dziewczynie jego twarz aż tak jaśniała, jak
wtedy gdy jest z tobą. Czy widziałaś, aby Remus spojrzał na tlenione lale, albo
jakieś inne panny z Hogwartu? Nie. Przez cały czas wlepiał wzrok w ciebie,
jakbyś była najpiękniejszym obrazem na świecie, najwspanialszą rzeczą stworzoną
przez człowieka i jego prywatnym i osobistym marzeniem co do idealnej i
wymarzonej kobiety. A ty co? Posądzasz go o zdradę. Mogłabyś się chociaż raz
zastanowić nad tym co mówisz, a nie zawsze palniesz to co ci przyjdzie do
głowy. Ziemia do Jul! Otwórz oczy skarbie, bo straciłaś jednego z
najfajniejszych chłopków na świecie.
— Czyli że źle
zrobiłam?
Przejechałam otwartą dłonią po twarzy.
— Nie, oczywiście, że nie.
— To co mam zrobić?
— Napisz do niego, zadzwoń, wyślij wyjca, cokolwiek.
— Ty wiesz o jego sekrecie. — Stwierdziła Quin.
Nie zaprzeczyłam. Otworzyłam szeroko oczy ze
zdumienia.
— Ja… To znaczy…
— Powiedz nam.
— Lily, proszę. Jeżeli to prawda, to mam prawo
wiedzieć. Jestem jego dziewczyną i…
— Byłą
dziewczyną. — Poprawiłam na co Truśka machnęła ręką. — Słuchajcie. Remus prosił
mnie, abym nikomu nie mówiła, a dobrze wiecie, że dotrzymuję danego słowa i nie
wyciągniecie tego ze mnie. Sam uzna kiedy wam powiedzieć o swoim drobnym
futerkowym problemie, okey?
— Masz na myśli jego królika? — Dlaczego każdy uważał,
że kiedy Potter mówi: futerkowy problem chodzi o zająca?
— Taak… — Quin zmrużyła oczy. — Jak tam twój brat?
— Derek? Ten debil uważa ciebie za jakieś bóstwo.
— Co proszę?
— No, po tym jak uratowałaś z Jamesem mu życie
staliście się jego idolami. Ostatnio coś wspomniał, że dokona wszelkich starań
abyście stali się parą.
— Dzięki za ostrzeżenie.
Quin przewróciła oczami.
— A propos, miałyście jakieś wieści od Huncwotów?
— Syriusz do mnie pisał. Koniecznie chciał wiedzieć
gdzie spędzamy wakacje.
— Błagam, Jul, powiedz, że tym razem nie palnęłaś
jakiejś głupoty.
— Spokojnie! Napisałam mu, że jedziemy do Egiptu i
będziemy podrywać turystów. — Truśka była ewidentnie z siebie dumna.
— Uwierzył? — Spytałam z wątpliwością w głosie.
— Chyba nie. Pisał coś o kłamczuchach i że zrobiłby
dla mnie wszystko gdybym o coś go poprosiła. Chciał wzbudzić we mnie poczucie
winy. Nie udało mu się.
— Nie żartowałaś mówiąc, że masz nienormalną siostrę.
— Quin, czy kiedykolwiek w to wątpiłaś? — Nie wiem
dlaczego, ale odniosłam wrażenie, że Szpilka chce koniecznie zmienić temat. Hm…
— Chodzi o to, że… Ona musi naprawdę nienawidzić
magii. Ciekawe dlaczego.
— Bo ja wiem…
Jul strzeliła palcami.
— Przecież to oczywiste. Ona ci zazdrości.
— Jasne, a moim przyszłym mężem będzie Potter.
— Oświadczył ci się? I nam nic nie powiedziałaś?! Jak
mogłaś! — Jul zrobiła oburzoną minę.
Przejechałam otwartą dłonią po twarzy.
— Znasz mnie pięć długich lat i jeszcze nie załapałaś
co to jest sarkazm?
— Serio jest cheerleaderką? Bo jeśli tak, to musi być
naprawdę fatalna.
— Z bólem serca muszę przyznać, jest całkiem dobra.
Kilka dni temu jej drużyna miała trening w naszym ogródku. Prócz tego, że
kilkakrotnie się przewróciła i prawie wpadła do basenu, można przyznać, że ma
do tego talent.
— Ty masz basen? I nic nie powiedziałaś?
— Quin, niby czego się spodziewałaś patrząc na to, że
Ruda mieszka w pałacu? Pewnie za domem ma pole golfowe i kort tenisowy.
— Zapomniałaś o altance, oczku wodnym i kilku innych
rzeczach. No i dwóch jacuzzi w ogródku.
— I co jeszcze? Stadion do Quidditch’a?
— Bez przesady, Jul. Jesteśmy w świecie mugoli. Oni
nie mają zielonego pojęcia, że coś takiego jak Quidditch istnieje.
— To niby w co oni grają.
— Dziewczyno, gdzie ty żyjesz?
— Ruda, helow! Gdybyś nie wiedziała, to moi rodzice są
czarodziejami i nie mają pojęcia o istnieniu przedmiotów, którymi posługują się
mugole. Dzisiaj dowiedziałam się co to jest Taksówka. Uwierzycie, że trzeba za
nie płacić?
— Wiecie co, mam pomysł. Koło pobliskiego centrum
handlowego jest stadion i…
— ZAKUPY!
— Zamówimy taksówkę? — Krzyknęła podniecona Jul.
Na moich ustach pojawił się szeroki, odsłaniający
wszystkie ząbki uśmiech.
— Lepiej, zawiezie nas Kurt.
Dwadzieścia minut później pod mój dom podjechało auto
mojego przyjaciela. Nie jestem dobra z marek, ale jak na mój gust przypominało
Porsche. A może Lamborghini? Zresztą nieważne. W każdym bądź razie, samochód
był sportowy i cholernie drogi. Cóż, jako jedynak Kurt zawsze otrzymywał
wszystko co najlepsze, a jak dwa tygodnie temu zdał prawko, jego rodzice
stanęli na głowie, aby to uczcić. Zabrali go do jednego z najdroższych salonów
samochodowych w Londynie i bierz co chcesz. Jak na mój gust mógł kupić sobie
malucha, a i tak wyglądałby w nim słodko.
Zatrzymał się kilka stóp przed nami i opuścił
przyciemnianą szybę, zza której przywitał nas szelmowski uśmiech Kurta, a efekt
niegrzecznego chłopca spotęgowały ciemne okulary.
— Ja pierdole. — Wyrwało się Quin. Chwała Bogu, że jej
słowa zagłuszył ryk silnika.
Poklepałam ją po ramieniu.
— Widzisz co straciłaś? Żałuj.
Blondynka posłała mi mordercze spojrzenie.
Zachichotałam i ruszyłam w stronę auta.
— Siedzę z przodu.
Parsknęłam i wsunęłam się na (skórzane i wysokiej
klasy lub jak kto woli najlepszej jakości) siedzenie za kierowcą, przy okazji
czochrając perfekcyjnie ułożone włosy przyjaciela.
— Lily, ogarnij się. Masz pojęcie, jak długo nad nimi
pracowałem? — Udał oburzonego, co na dobrą sprawę nawet mu wyszło i może bym mu
uwierzyła, gdyby kąciki jego ust nie zaczęły niebezpiecznie drgać, a sam
chłopak nie zaczął się głośno śmiać.
— Właśnie, Evans, ogarnij się. Au. — Te pięć dźwięków
wyłapałam spomiędzy śmiechu przyjaciela, który z rozbawionego i serdecznego,
przerodził się w niemalże histeryczny.
Chociaż, dłużej się nad tym zastanawiając, ten cichy
głos równie dobrze mógł być wytworem mojej bujnej wyobraźnie, która już nie raz
potrafiła mnie nieźle zaskoczyć. Taak… z pewnością mi się wydawało. A co jeśli
nie?
— Coś nie tak?
— Nie, skądże. To mój pierwszy raz. Znaczy się mam
stresa. Pierwszy raz prowadzę auto… Sam.
— Ja wysiadam! — Krzyknęła Quin zajmująca miejsce obok
Sweets’a i złapała za klamkę.
— W moich snach!
Kurt z całej siły nacisnął na pedał gazu. Rozległ się
głośny pisk opon, wbiło nas w siedzenia (jak dobrze, że zapięłam pasy, czego
nie uczyniła siedząca obok mnie Jul i z desperacją w oczach zaczęła się męczyć
z zapięciem) i w następnej chwili mknęliśmy przez ulice Bringhton. Strzałka na
liczniku wskazywała 110 km/h. Quin siedziała skulona na siedzeniu z miną, która
mówiła: zabierzcie mnie stąd. Jestem za młoda i piękna żeby umierać. Za to Jul
wydzierała się w najlepsze.
— Zatrzymaj się wariacie! Chcesz nas pozabijać? Ile
zapłaciłeś egzaminatorowi za ten świstek papieru?!
Kreska obniżyła się do 90.
— Może być? Jeżeli jeszcze trochę zwolnię, to zaczną
wyprzedzać nas motyle.
— Jul, nie panikuj. — Poklepałam przerażoną brunetkę
po przedramieniu. — W razie wypadku mam różdżkę.
— Przynajmniej jedna myśli.
Przewróciłam oczami.
— Nie mam pojęcia dlaczego się na to zgodziłem.
— Bo mnie kochasz? — Wyszczerzyłam się do przyjaciela,
który nie spuszczając wzroku z jezdni, poczochrał mi włosy.
— Trzymaj ręce na kierownicy! — Głos Quin to jedna,
czysta histeria. — Daleko jeszcze?
— Jakieś piętnaście minut.
— Ruda! A mówiłaś, że to blisko. Zwariowałeś?!
Kurt nagle zahamował i gdyby nie pasy, moja głowa
boleśnie uderzyłaby o siedzenie przyjaciela.
— TY BARANIE! MOGŁEM CIĘ ZABIĆ! NIE ZNASZ PRZEPISÓW
RUCHU DROGOWEGO?! — Kurt wydzierał się na pieszego, który właśnie przebiegł tuż
przed jego maską. Moją uwagę pochłonęło coś innego. Jakieś ciche jęki…
— Słyszeliście to?
— Co? — Kurt dziwnie zbladł. Zapewne był to efekt
ledwo unikniętego wypadku.
— Coś z tyłu… Jakby ktoś był w bagażniku….
— Popadasz w paranoję. — Stwierdziła Quin, rzucając
Kurtowi spojrzenie, którego nie udało mi się zobaczyć. Co oni knują?
— Ruda, proszę cię. To auto ma wbudowany alarm i ręczę
ci, że stało w garażu i nikt i nic go nie tknęło.
— Dlaczego ci
nie wierzę?
Kurt jedynie wzruszył ramionami i powrócił do
prowadzenia auta. Nie żeby przestał. Chodzi mi o to, że skupił całą swoją uwagę
na tej czynności i przestał wtrącać się do konwersacji. Quin i Jul zajęły się
rozmową: Co sobie kupię i na co przepuszczę całe kieszonkowe: ubrania,
kosmetyki. Nic nowego. Wiadomo, typowo babskie tematy. Kiedy zerknęłam w
lusterko wiszące pomiędzy przednimi siedzeniami ujrzałam ból i tęsknotę za ‘normalnym’
światem na twarzy przyjaciela. Z trudem powstrzymałam parsknięcie na widok jego
miny. Pierwsza zasada, która obowiązuje podczas rozmowy przy Kurcie: możesz
mówić o wszystkim: helikoptery, samochody, aborcja, pokój na świecie, plastyka,
muzyka, nawet o strefach intymnych, ale pod żadnym pozorem, powtarzam żadnym,
nie wolno wspominać o kosmetykach i tonach fluidu, które panny nakładają na
swoje, tutaj cytuję: „mordy”. A podobno chłopcy lubią kiedy ich dziewczyny
wyglądają ładnie… W każdym bądź razie, dziewczyny poruszyły temat tabu i ze
swojego doświadczenia wiem, że to może źle się skończyć.
Poczułam, że ktoś szturcha mnie w ramię.
— Możesz przestać? — Rzuciłam troszkę za ostro.
Jul spojrzała na mnie zaskoczona.
— O co ci chodzi?
— Oj, ty już dobrze wiesz.
— Nie, nie wiem. Bądź tak łaskawa i mnie oświeć.
— Szturchasz mnie, a dobrze wiesz, że tego nie znoszę.
— Ogarnij się. Nic ci nie zrobiłam. — Przeniosła wzrok
ze mnie na Quin. — Wracając do tej sukienki, którą kupiłam tydzień temu…
Skrzyżowałam ręce na piersi i zapadłam się w fotelu.
Kłamczucha. Wredna kłamczucha.
DŹG!
— Cholera jasna, Jul!
— Lily, bo zaczynasz się pienić…
— MÓWIŁAM ŻEBYŚ PRZESTAŁA!
— Nie wiem o co ci chodzi! Nic nie zrobiłam!
— Ty mała, wredna jędzo! Jak ja cię dźgnę to…
— Jesteśmy na miejscu. — Oświadczył Kurt.
— Chwała Panu Bogu. — Quin złożyła ręce i spojrzała
wdzięcznie do góry. W normalnych warunkach bym parsknęła, ale że w tym momencie
byłam wściekła, nacisnęłam na klamkę i wyszłam z auta. Za mną dziewczyny.
— Ty nie idziesz? — To pytanie Quin skierowała do
wciąż siedzącego za kierownicą Kurta, którego twarz była napięta. Coś mnie
ominęło?
— Zaraz do was dołączę.
Popatrzyłyśmy po sobie. Miny dziewczyn były
identyczne: nie miały pojęcia o co chodzi. Wzruszyłam ramionami i ruszyłyśmy
jasno oświetlonym, podziemnym parkingiem centrum handlowego, gdzie większość
miejsc było już zajętych. W oddali usłyszałam krzyk Kurta:
— Odbiło wam do reszty?!
— A może ta? — Wyszłam z przebieralni kręcąc się
dookoła własnej osi, prezentując białą spódnicę, która, nie ważne co powiedzą,
i tak będzie moja.
— Czy ja wiem… — Quin podrapała się po głowie. —
Wydaje mi się, że poszerza ci biodra.
— Serio? Gdzie? — Podbiegłam do lustra i zaczęłam
przeglądać się w nim z każdej strony.
Usłyszałam za sobą rechot dziewczyny.
— Możemy już wracać?
— Słonko, masz już dość? — Wyszczerzyłam się do
przyjaciela, który miał zniecierpliwioną i zrozpaczoną minę. W ogóle jakoś
dziwnie dzisiaj się zachowywał: rozglądał się na boki i był lekko zdenerwowany.
Co on knuje? — Przecież zgłosiłeś się na ochotnika, że nas zawieziesz.
Kurt posłał mi mordercze spojrzenie.
— Ja wcale nie…
— Dobra, nie chcę tego słuchać. — Z przebieralni
wyszła właśnie Jul. — Matko Boska! Dziewczyno, co ty na siebie włożyłaś?! Nawet
moja siostra ma lepsze wyczucie stylu niż ty!
— Co? Nie podoba ci się połączenie pasków i kratki? A
do tego te różowe wstążki! Patrz jak wygląda to słodko. Aww….
— Ściągaj to.
— Szkoda, chciałam to dać Petunii na urodziny. — Jul
ze zwieszoną głową weszła z powrotem do przebieralni.
Na mojej twarzy pojawił się złośliwy uśmiech.
— Może to nie jest taki zły pomysł.
Quin posłała mi
stójkę w bok.
— Mogłabyś być dla niej miła.
— Ja? Przecież jestem. — Szpilka rzuciła mi pobłażliwe
spojrzenie. W między czasie ściągnęłam spódnicę i przebrałam się w swoje
ubrania. — No dobra czasami mogłabym przystopować, ale… No, nareszcie Jul.
— Jak myślicie, spotkamy na tych wakacjach Huncwotów?
— W głosie Quin słychać było rozbawienie.
— Módlmy się, aby nie.
Quin przewróciła oczami.
— Co on ci zrobił, że tak go nienawidzisz?
— Kogo? Syriusza? Od zawsze go uwielbiałam.
Gdyby Syriusz to usłyszał… Pełna błogość odmalowująca
się na jego pięknej, aczkolwiek ‘niegrzecznej’ twarzy.
— Nie, Kubusia Puchatka. Oczywiście, że chodzi mi
Jamesa!
— Oh… To nie
tak, że go nienawidzę. — Ostatnie zdanie wypowiedziałam prawie szeptem. — Ja
tylko tak mówię. — Spojrzałam każdemu po kolei w oczy. Na każdej spośród trzech
twarzy odzwierciedlało się to samo uczucie, a mianowicie szok. — Jest
irytujący, to fakt, ale… Lubię go i po tylu latach wstyd się przyznać, ale na
swój sposób mnie pociąga.
Kurt spróbował coś powiedzieć, ale z jego otwartych
ust nie wydobył się żaden dźwięk. Wyglądał, jak ryba próbująca złapać oddech.
BUUM!
Jakieś sześć stóp od nas runęła półka z ubraniami.
Pośpiesznie odwróciłam się w tamtym kierunku i zamarłam.
Pod moje stopy potoczyły się druciane, okrągłe
okulary, które mogły należeć tylko do jednej osoby.
Powoli, bardzo powoli przeniosłam swój wzrok na
pobojowisko.
Pośród sterty porozrzucanej bielizny, tutaj trzeba
zaznaczyć damskiej, leżały na ziemi dwa ciała, dwóch nieziemsko przystojnych,
aczkolwiek irytujących bałwanów. Pierwszy o dłuższych, kręconych włosach miał
koronkowe stringi na głowie, które właśnie naciągał na uszy.
— Czy nie zniszczyły mojej perfekcyjnej fryzury?
Drugi o sterczących, czarnych włosach miał na twarzy
stanik, który ‘zastępował’ jego okulary, które spoczywały pod moimi stopami.
— Co wy tu robicie? — Spytałam, kiedy minął pierwszy
szok.
— Oglądamy bieliznę. Damską. — Syriusz wzruszył
ramionami na znak, że to nic nadzwyczajnego.
— Łapciu, kupię ci te majtki. Podkreślają kolor twoich
oczu…
— Dzięki! — Syriusz ściągnął je z głowy i zaczął
dokładnie je oglądać. Co za facet…
— I brak twojego mózgu. — Prychnęła Quin.
Potter jednym, szybkim ruchem strącił stanik z głowy i
zaczął szukać swoich okularów.
Ruda, pamiętaj, masz być miła. Nie zrobisz wiochy w
miejscu publicznym. Nie będziesz krzyczeć. Opanuj się. Oddychaj.
Złapałam druciane oprawki, podeszłam do Rogacza, który
bezwiednie macał podłogę w ich poszukiwaniu. Następnie przykucnęłam przy nim,
tak że nasze twarze znalazły się na tej samej wysokości i z największą
delikatnością na jaką udało mi się zdobyć, czyli prawie jej brak, wsunęłam mu patrzadła
na oczy.
Chłopak zamrugał kilkakrotnie i po raz kolejny
uświadomiłam sobie, że uwielbiam jego orzechowe oczy. Potter zrobił
zdezorientowaną, a następnie rozmarzoną minę. Uniósł do góry rękę i delikatnie
przejechał palcem po moim policzku. Mimowolnie zadrżałam.
— Znów mam ten fajny sen.
Usłyszałam głośny chichot Jul.
— Nie Potter, to prawdziwe życie, a wasza dwójka nas szpieguje. — W tle
usłyszałam krzyki sprzedawczyni.
Podniosłam do góry głowę i zobaczyłam ekspedientkę,
jak dla mnie niezbyt piękną, w wieku około trzydziestu lat, która prawiła
kazanie Syriuszowi. Oczywiście urok macho musiał wziąć górę i Black zaczął
bajerować biedną kobietę, której wzrok złagodniał i stał się wręcz
zainteresowany moim byłym bratem. Co ten facet potrafi robić z kobietami…
Wstałam i po prostu wyszłam ze sklepu. Za mną podążyły
dziewczyny. Kurt, oszust jeden, został z tamtą dwójką.
Opadłam na ławkę naprzeciwko sklepu muzycznego. Za
moim śladem niepewnie poszły Jul i Quin. Milczałam.
— Lily powiedz coś.
— Ruda, błagam, ta cisza jest już nie do zniesienia.
Odetchnęłam.
— Co on sobie myśli? Jak mógł ich zaprosić? No tak, z
pewnością myślał, że zrobi mi tym samym przysługę. Jak mogłam się nie domyślić,
kiedy poczułam jego perfumy? Ugh! Kurt mnie popamięta. Będzie chciał, żebym coś
kupiła mu na urodziny! Prezentu nie będzie. Jest kara. Dlaczego nie wpadłam na
ten pomysł? Przecież zachowywał się tak dziwnie! To było takie oczywiste…
Musiał ich przewieść w bagażniku! — Byłam zdumiona swoim odkryciem. — To oni
mnie dźgali! I mówili! Jul, przepraszam… Ale to nie zmienia faktu, że…
— No dobra, dobra. Ja powiedziałam Syriuszowi gdzie
spędzamy wakacje. — Quin szybko zakryła dłonią usta, jakby zdanie, które
wypowiedziała, bezwiednie wyrwało się z jej ust.
Zrobiłam oburzoną minę.
— Jak mogłaś…?
— Oh, Lily, nie
gniewaj się. Wiesz jak Łapa na mnie działa.
— Właśnie, Ruda, nie gniewaj się na nią. On ją
manipulował.
— Skąd wiesz?
— Nie wiem. Strzelam.
Przewróciłam oczami.
— Jestem…
— Zła? — Wcięła mi się w słowo Jul. — No weź Ruda, nie
wściekaj się.
— Cóż, chciałam powiedzieć, że zadowolona. —
Dziewczyny posłały mi niedowierzające spojrzenie. — No co? Przynajmniej będzie
wesoło.
— Gdzie ona jest? — Maszerowałam przez swój pokój tam
i z powrotem.
— Wiesz jaka jest Quin, musi wszystko po pięć razy
przymierzyć, a jakby się natchnęła przy okazji na jakiegoś faceta to…
Nasze spojrzenia się skrzyżowały.
— BLAKE!
Równocześnie dopadłyśmy drzwi, które były lekko
uchylone. Przez szparę ujrzałyśmy Quin, która jeździła palcem po nagim torsie
Blake’a.
— Pierwszy raz widzę takie mięśnie u tak młodego
chłopaka. — Głos Szpilki był uwodzicielski. Cholera! Ta dziewczyna potrafiła
uwieść chłopaka w kilka sekund. Co za typ…
Blake owinął sobie kosmyk jej włosów wokół palca.
— Ja za to nie
wiedziałem równie pięknych włosów jak twoje. Jakiej odżywki używasz?
Quin zrobiła zdezorientowaną minę, a my
zachichotałyśmy.
Co za idiota.
— Powinieneś się raczej spytać, jakiej marki jest moja
szminka. — Mówiąc to uśmiechnęła się do niego zalotnie. — I jak smakuje.
— O kurde, ona jest świetna. — Szepnęłam z uznaniem, a
Jul pokiwała głową.
— Pozwól, że sprawdzę.
Blake zbliżył swoją twarz ku jej. Widziałam, jak
oblicze Quin twardnieje na ułamek sekundy i w następnej znowu przybiera
uwodzicielską maskę. Wargi Blake’a zaczęły się rozchylać… Szpilka przyłożyła
palec wskazujący do jego ust.
— Pod jednym warunkiem. — Szepnęła do jego ucha.
— Zrobię wszystko.
— Idź do domu obok i spytaj się o Syriusza. Jeżeli
ktoś taki się znajdzie powiedz mu, że Szpilka mówi, iż nie potrzebuje Amortencji,
aby dalej to czuć.
Aww…
— Jakie to słodkie. — Szepnęła mi do ucha Jul.
— Urocze.
— Niewiele z tego zrozumiałem, ale skoro ci na tym tak
bardzo zależy… Czekaj tu na mnie ma księżniczko. Twój książę w jeepie zaraz
wróci.
Blake pocałował ją w rękę i pobiegł korytarzem. A Quin?
Quin stała z zadowoloną miną na środku pomieszczenia i ruszyła w stronę drzwi.
Spróbowałyśmy uciec, ale pech chciał, że przewróciłam się o nogi Tuśki i obie
wylądowałyśmy na panelach podłogowych. Szpilka nie wiedząc, że ją
szpiegowałyśmy z rozmachem otworzyła drzwi i dostałam u głowę.
Jęknęłam.
— Wiedziałam, że mnie szpiegujecie. — Wyszczerzyła się
w ten szczególny dla Huncwotów sposób.
— Mogłabyś być chociaż odrobinę delikatniejsza. —
Powiedziałam rozmasowując obolałe czoło.
— Dobra, skoro już wszystko wiecie… Ruda, dawaj mi tu
szybko najseksowniejszą, czerwoną sukienkę jaką posiadasz. Niech odsłania dużo,
byle w granicy prawa. Mogę się założyć, że masz coś takiego w swojej kolekcji.
Wyszczerzyłam się do przyjaciółki.
— Nie mylisz się. — Poruszałam znacząco brwiami. —
Wszystko dla mojej księżniczki. Zaraz przybędzie twój książę w jeepie.
Czarne niebo przyozdobione tysiącami rozmigotanych
gwiazd, wisiało nad moją głową. Nade mną znajdował się blady zarys sierpa
księżyca, który od czasu do czasu przysłaniały nikłe obłoki. Z zachodu zbliżały
się gęste chmury, z których z pewnością lunie deszcz. Leżałam nad basenem
czytając książkę, która pochłaniała większość mojej uwagi. W jednej ręce
trzymałam latarkę, w końcu była już prawie północ, a drugą bezwiednie przesuwałam
po gładkiej tafli wody basenu.
Quin, która wyglądała oszałamiająco w mojej sukience
wyszła na spotkanie Syriuszowi, którego spojrzenie mówiło wszystko. Nigdy nie
przestał tego do niej czuć. Gdyby tak nie było, to nie pojawiłby się w moim
domu w ciągu pięciu minut. Swoją drogą, wylał na siebie chyba cały flakonik
perfum. Ta dwójka poszła na, zapewne, romantyczny spacer, a co na nim robili,
nie wnikam. Ja zostałam z Jul, która o godzinie dwudziestej była już taka
zmęczona, że zasnęła w swojej sypialni bez wcześniejszej kąpieli. W
przeciwieństwie do niej, byłam całkowicie rozbudzona i żadna siła nie zmusiłaby
mnie, abym teraz leżała bezczynnie w łóżku, oglądała sufit i przewracała się z
boku na bok. W taki oto sposób wylądowałam tutaj.
Przez resztę wieczoru, Kurt nie pojawił się w moim
domu, czego niestety nie mogłam powiedzieć o Petunii, która na każdym kroku
łypała na mnie groźnie i dostawała nagłego
ataku duszności, kiedy mijałyśmy ją na posesji. Oczywiście w ślad za nią
chodził Blake, Richard i ta blond dziewczyna, której imienia niestety nie
zapamiętałam. Kilka razy dla zabawy wspomniałyśmy coś o tym, jakby świat
wspaniale wyglądał, gdyby istniała magia. Chyba nie muszę tutaj dodawać, że Petunia
zrobiła z tego powodu niezłą awanturę. Rodzice dziewczyn wyjeżdżali dokładnie
wtedy, kiedy wróciłyśmy z miasta do domu. Oczywiście nie obyło się bez
wzruszającego pożegnania i pouczeń, że mają się zachowywać. Bla, bla, bla.
Przecież i tak będą robić na co mają ochotę.
W oddali zagrzmiało. Powiał chłodny wiatr i
pożałowałam, iż nie mam na sobie czegoś cieplejszego.
Rozległ się dźwięk łamanej gałęzi. Poderwałam głowę do
góry. Przez otaczającą mnie ciemność nic nie widziałam. Wycelowałam w tamtym
kierunku latarką. Nikogo nie było. Pewnie to jakiś kot, albo pies, a może
Śmierciożercy na zakupach…
Ktoś złapał mnie za nogę.
Zaczęłam piszczeć.
— Cicho, Evans. Bo wszystkich pobudzisz!
Piszczałam jeszcze głośniej.
— Cholera. Zamknij się, proszę?
Nie przestałam.
— Na brodę Merlina…
Ktoś zasłonił mi usta dłonią. Ugryzłam go w palec.
— Możesz już przestać?
— Potter?
— Nie, Malfoy. Oczywiście, że to ja.
— To mogę znowu zacząć krzyczeć.
— Zabawne. Chcę z tobą porozmawiać.
Spróbowałam usiąść, ale dopiero zdałam sobie sprawę,
jak blisko znajduje się jego twarz.
— O dwunastej w nocy?
— A co, zła pora?
— Mogłam spać.
— Ale nie śpisz.
— A wiesz to…?
— Uwierzysz mi, jak ci powiem, że cię obserwowałem?
— Tak. To do ciebie bardzo podobne.
— Czyli nie muszę się tłumaczyć.
— Mógłbyś się odsunąć?
— A co? Rozpraszam cię? Ta bliskość nie pozwala ci się
dostatecznie skupić? — W świetle latarki ujrzałam szelmowski uśmiech, który
pojawił się na jego twarzy. Nie protestował, odsunął się i pomógł mi wstać.
Staliśmy blisko siebie, dzieliła nas zaledwie stopa, ale żadne z nas się nie
odsunęło. Pomiędzy nami wisiało światło. No i jeszcze niebieska poświata z
podświetlanego basenu. — Tak lepiej?
Kiwnęłam głową niepewna swojego głosu.
— Dlaczego nie zrobiłaś awantury?
Odchrząknęłam.
— Byliśmy w miejscu publicznym. Co by ludzie
powiedzieli?
— W Hogwarcie ci to jakoś nie przeszkadza. Poza tym,
od kiedy przejmujesz się opinią innych?
— Od dzisiaj? A może zawsze, kiedy jestem w świecie
mugoli, a wiele ludzi zna mojego ojca bo jest znanym kompozytorem i wychodzimy
razem na miasto?
Grzmoty były coraz bliżej. Ciemne niebo przeszyła
złota błyskawica.
— To co powiedziałaś w tym sklepie… To prawda?
Potter wlepił we mnie natarczywe spojrzenie, od
którego zakręciło mi się w głowie.
Kolejny grzmot.
— Dlaczego miałabym kłamać? — powiedziałam patrząc mu
wyzywająco w oczy.
— Bo cię znam.
— W tym rzecz. Tobie się wydaje, że mnie znasz. —
Odwróciłam się w stronę basenu. Bezbarwny płyn kołysał się nierównomiernie w
ogromnej ‘wannie’.
— Masz złamane serce. — Ponownie spojrzałam na niego.
Był całkowicie poważny. — A ja chcę je poskładać.
Wciągnęłam powietrze z głośnym świstem.
— Nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie je posklejać.
— Pozwól, że spróbuję. — Mówiąc to uniósł kciukiem mój
podbródek. Nie pocałował mnie. Czekał na mój ruch. — Jakie jest twoje aktualne
marzenie? — Spytał przez cały czas patrząc mi w oczy.
— Pocałunek w deszczu. A twoje?
— Żeby teraz spadł deszcz.
Poczułam na twarzy krople cieczy. Oboje poderwaliśmy
głowy i spojrzeliśmy do góry.
— Pada. — Szepnęłam.
Popatrzyliśmy sobie w oczy. Na jego twarzy pojawił się
uśmiech. Kąciki moich ust lekko drgnęły…
Nie było odwrotu. To musiało się stać.
Nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Potter
wplótł palce w moje włosy i przyciągnął do siebie. Z ręki wypadła mi latarka,
która z głośnym trzaskiem potoczyła się po płytkach, aż spadła na żwirek.
Wspięłam się na palce, a dłonie zaplotłam na jego karku. Zimne krople uderzały
o nasze twarze, co nie robiło na mnie większego wrażenia. Potter napierał na
mnie całym swoim ciałem, jakby od dawna czekał na tą chwilę. Z trudem
uświadomiłam sobie, że ja też. Zrobiłam krok do tyłu. Zabrakło gruntu. Nie
przestając się całować wpadliśmy do basenu. Pocałunki pod wodą. To jest to! Zanurzaliśmy
się coraz bardziej i bardziej, a żadne z nas nie myślało o tym, aby złapać
tchu. Liczyło się tylko to, że jesteśmy we dwoje. W tym momencie nie całowałam
się z irytującym Potterem, tylko z czułym Jamesem. Zaplątani w moje włosy
wynurzyliśmy się i Rogacz złożył na moich ustach ostatni pocałunek. Tak, też
czuję niedosyt. W tym momencie chciałam się w nim zatracić. Poczuć, że jestem
dla kogoś kimś ważnym.
Odrzuciłam ręką włosy.
Dzięki podświetlanemu basenowi ujrzałam pożądanie w
jego oczach. Ciekawe co on ujrzał w moich? Niedowierzanie? Zachwyt? A może to
samo co ja w jego?
Bez słowa pomógł mi wyjść z basenu. Znowu stał blisko,
a ja czułam dziwne przyciąganie bijące od jego osoby. Popatrzył mi oczy. Jedną
ręką nieznacznie przysunął mnie do siebie, a drugą pogładził palcem po
policzku. Ten gest zanadto przypominał mi Lucasa, ale niezbyt się tym
przejęłam. Uniosłam do góry dłoń i splotłam palce z jego.
Lekki deszczyk przerodził się w gęste krople, które
raz po raz uderzały o nasze twarze.
Poprowadził mnie w stronę altanki i przytuleni
siedzieliśmy na huśtawce.
— Dlaczego tutaj przyjechałeś?
— Dla ciebie.
***********************
Tak wiem, szału nie ma. Osobiście uważa, że końcówka jest aż za słodka, ale Gabriela uparła na taki obrót spraw. Jeszcze raz przepraszam, że tak długo nie było nowego rozdziału.
Podzielcie się z nami waszymi spostrzeżeniami i uwagami.
Całuski :D ox ox