Hej!
Jak zwykle wyszło jak wyszło. Chciałam
wyrobić się z rozdziałem przed świętami, a tu minął już od nich prawie tydzień.
No, ale lepiej późno niż wcale. :D
Kończąc go dzisiaj pisać sobie pomyślałam:
kurcze będzie strasznie krótki, jakieś 7 czy 8 stron. Patrzę po napisani: ponad
20. o.O Nawet nie wiem jak to możliwe, że tyle tego wyszło.
No, ale cóż...
Jako że spóźniłam się z życzeniami
świątecznymi to złoże chociaż te noworoczne: A więc: aby 14 był lepszy od 13.
:)
Miłego czytania. :)
Milka =)
PS: Dodaję rozdział prosto spod pióra,
więc przepraszam za błędy, które się pojawią. Obiecuję, że je skoryguję!
******************
******************
Wychowałam się w świecie bajek,
gdzie praktycznie każda jedna kończyła się tekstem typu: ‘… i żyli długo i
szczęśliwie’. Książę odnalazł Kopciuszka dzięki zgubionemu pantofelkowi, Mulan
uratowała całe Chiny, Arielka spełniła swoje największe marzenie i stała się
człowiekiem, a Bella w ostatniej chwili zrozumiała, że kocha Bestię i tym samym
go uratowała. W tych opowiadaniach ciągle powtarzał się jeden schemat: na
początku wszystko było dobrze, następnie niespodziewane zdarzenie przewracało
życie głównego bohatera o sto osiemdziesiąt stopni, pojawiał się ten ‘zły’, a
na koniec dobro zwyciężało.
Tylko dlaczego takie rzeczy nie
zdarzają się w prawdziwym życiu?
Kolorowe sny, marzenia,
które zawsze się spełniają, łąki pełne malowniczych kwiatów ( Nigdy w życiu takiej
jeszcze nie spotkałam), gra świateł oraz muzyka pasująca do odpowiedniej
sytuacji rzadko kiedy zdarzają się w prawdziwym świecie pełnym brutalnych
pobić, morderstw oraz nieszczęśliwej miłości i trudnego życia, jakie prowadzą
dzisiejsze nastolatki.
W świecie fantazji każda, nawet
najdrobniejsza rzecz czy pragnienie spełniają się. Moje pytanie brzmi: Więc
dlaczego moje marzenia nigdy nie ulegają realizacji?
Od ponad pół roku planowałyśmy
wspólny wypad do Brazylii na Turniej Mistrzostw Świata w Quidditch’u, a przez
jedną krótką wymianę zdań cały plan szlag trafił. Boże! Czy moja kochana babcia
nie mogła wymyśleć sobie innego terminu na przyjazd do Wielkiej Brytanii, tylko
w przeddzień tego szczególnego wydarzenia? Bo przecież nie zawsze ma się okazję
obejrzeć tak zacne zmagania sportowe i to z loży honorowej? I to w gronie
najlepszych przyjaciół? Huncwotów tutaj nie wliczam.
— Dziewczyny, to sytuacja
najwyższej wagi państwowej! Nie mogę jechać! — Zrobiłam dramatyczną pauzę.
— Jakieś pomysły?
— Może poprosimy o zmianę
terminu? — Strzeliła Jul palcami w nagłym olśnieniu.
Spróbowałam puścić jej uwagę mimo
uszu, ale niestety nie powstrzymałam się od śmiechu.
— Jak myślicie, czy w loży
honorowej poznam jakiegoś przystojniaka?
Tym razem nie powstrzymałam się
od komentarza.
— Jak chcesz go poderwać skoro
znasz tylko angielski?
Quin podrapała się po głowie.
— Racja. Będziesz robić mi za
tłumacza.
Przewróciłam oczami.
— Jak pojadę, to zapoznam cię z
całą zgrają napalonych Brazylijczyków.
— A dlaczego niby masz nie
jechać?
Gdyby nie to, że trzymałam tacę z
lemoniadą i kubkami w rękach, to przejechałabym dłonią po twarzy.
— Quin, jesteś moją przyjaciółką,
mądrzejszą z waszej dwójki, ale czasami myślisz wolniej od Jul.
— Dzięki. — Rzuciła uśmiechnięta
Truśka, która ściągnęła sukienkę i rzuciła się na leżak, ubrana w sam stój —
bardziej skąpego nawet ja nie posiadam w swojej wielkiej kolekcji, a uwierzcie
mi, mam ich około trzydziestu — i wsunęła okulary na nos. — Ej! — Rzuciła,
kiedy upiła łyk ze szklanki, którą porwała z tacy, którą trzymałam. — Czy ty
mnie przypadkiem nie obraziłaś? — Upiła kolejny łyk. — Ty! Dobre to jest!
— Nie skarbie, nie śmiałabym.
Na twarzy Quin odmalował się
spokój.
— Uff… Ulżyło mi.
Położyłam tacę na drewnianym
stoliku. Wzięłam przykład z Jul i zrzuciłam z siebie szorty i położyłam się na
leżaku obok Quin, która z błogim uśmiechem na twarzy zażywała kąpieli
słonecznej. Jestem prawie w stu procentach pewna, że wygięte ku górze kąciki
jej ust były spowodowane myślą o czymś innym, czyli o przystojniakach, których
będzie mogła poznać.
Ta to się nigdy nie zmieni. W
głowie ma tylko chłopaków, których po kilku dniach rzuca, a w jej sercu na wiek
wieków pozostawał Syriusz. Niby nie, nie, ja go nie kocham, a za każdym razem
kiedy go widzi, robi maślane oczka.
Wyraz jej twarzy nagle uległ
zmianie: pojawił się wyraz determinacji zmieszany z nagłym olśnieniem oraz dumą.
Zerwała się z krzesła do pozycji siedzącej i pstryknęłam palcami.
— Wiem! Jestem wspaniała!
Wymyśliłam!
— Czy aby przypadkiem za wcześnie
się nie przechwalasz?
— Właśnie! — Jul pomachała jej
palcem przed nosem. — Kiedy tak mówisz twoje pomysły okazują się katastrofą.
Quin machnęła ręką.
— Nie tym razem. Ruda, —
Popatrzyła na mnie z przebiegłością. — Wykorzystaj Jamesa.
Potrzebowałam chwili aby
przyswoić sobie tą rewelację i kolejnej, aby przypomnieć sobie o moim ostatnim
postanowieniu.
— Nie.
Truśka i Szpilka popatrzyły
równocześnie na siebie.
— Nie? Dlaczego? — Jul prawie
krzyczała.
— Bez obrazy Ruda, ale wcześniej
nie miałaś żadnych oporów aby Rogacz pomagał ci w osiągnięciu swoich celów.
Przed oczami stanęła mi twarz
Syriusza, który wyrzucał mi wszystkie przewinienia.
— To moje postanowienie
noworoczne: nigdy więcej go nie wykorzystam.
Jul prychnęła.
— Nawet ja wiem, że rok się
jeszcze nie skończył.
— Gratuluję twojej bystrości. —
Szpilka przeniosła wzrok na mnie. — Lily, najpierw mnie posłuchaj, dobra? —
Chciałam zaprotestować, ale Quin nie dopuściła mnie do głosu. — Poproś Jamesa
aby powiedział twojej mamie, że obiecał swoim rodzicom, że przedstawi im swoją
dziewczynę.
— Niech zgadnę: tą dziewczyną
będę ja.
Quin wzruszyła ramionami.
— Oczywiście Rogacz wyrazi pełną
skruchę, że zabiera cię z domu i to w tak ważnym dla was okresie, ale przecież
obietnica to obietnica i nie może zawieść swoich najbliższych. James postąpi
jak na Huncwota, znaczy na gentelmana przystało i odstawi cię do domu na drugi
dzień. Dziwnym trafem w tym czasie będą odbywać się mistrzostwa, a ty w ramach
wdzięczności zabierzesz Pottera razem z nami. Dobre, prawda?
— Nie, wcale nie.
— No weź, Ruda! To twoja jedyna
szansa!
Odwróciłam od niej wzrok.
— Jeżeli jedyna — Szepnęłam. — to
wolę jej nie wykorzystać.
Dziewczyny zaniemówiły na dłuższą
chwilę.
W końcu Jul zamaszystym ruchem
ściągnęła okulary, usiadła na moim leżaku i złapała mnie za ręce.
— Lily, co się z tobą ostatnio
dzieje? Przez ostatnie dni zachowujesz się jakbyś dostała patelnią w głowę i
całkiem ci się w niej poprzewracało. Co ten cholerny Syriusz ci nagadał? Nie
dość, że ścięłaś włosy…
— To jednak zauważyłyście?
Quin prychnęła.
— Jasne! I nawet ci w nich
ładniej, ale nie mówiłam tego, bo byś już całkiem obrosła w piórka.
— Chyba pomyliłaś mnie z sobą.
Chyba uraziłam ją tą uwagą do
żywego, bo blondynka zrobiła się cała czerwona na twarzy, a z uszu prawie buchał
jej dym, jakby zjadła pieprzowe diabełki, lub wypiła eliksir na przeziębienia
pani Pomfrey.
— Sugerujesz, że jestem
zarozumiała?
Quin wstała i założyła ręce na
biodrach. Zrobiłam to samo.
— Czy ty aby przypadkiem nie
powiedziałaś przed chwilą tego samego o mnie?
Szpilka poczerwieniała, a mnie
coraz bardziej ogarniała złość.
— Jesteś hipokrytką. — W
ostatnie słowo włożyła tak dużo jadu i nienawiści, że mogłaby tą siłą niszczyć.
Zabolało głównie z tego względu,
że wiedziałam, iż to prawda. Byłam samolubna. Byłam…
On mojej rozmowy z Syriuszem
wiele się zmieniło. Nie traktuję już Pottera jak zabawkę, choć wcześniej nie
dopuszczałam tej myśli do siebie, ale jednak to była prawda. Szczerze, to przez
ostanie dni starałam się go unikać, aby powstrzymać nieodpartą chęć zrobienia
przy nim, z nim coś głupiego.
Moja metamorfoza nie odnosiła się
tylko do Rogacza: przestałam patrzeć na ludzi z góry, tak, na Petunię też,
chociaż czasem o tym zapominałam, i nawet po kilku dłuższych chwilach
pogodziłam się i zrozumiałam — w pewnym stopniu — decyzję rodziców.
Zmieniłam się. Nie, byłam w
trakcie przemiany wewnętrzne, która postępowała wolnymi etapami. To właśnie
dlatego te dwa słowa wypowiedziane z ust Szpilki dotknęły mnie do żywego.
— Ja jestem hipokrytką? Ja
jestem hipokrytką? Kim ty jesteś żeby mnie osądzać? — Zmierzyłam ją wzrokiem. —
Lepiej popatrz na siebie. Kto wykorzystuje ludzi na każdym kroku? Ty. Mam na
myśli biednego Syriusza. Dobrze wiesz w jakiej jest on sytuacji… Nie czekaj,
wcale nie wiesz, bo przecież cię to nie interesuje, bo liczy się tylko, aby
wszystko układało się po twojej myśli. Wiedz, że Syriusz uciekł z domu, a twoja
osoba tylko potęguje stratę bliskich, bo wiedz, że jesteś, a może byłaś,
zresztą kogo to obchodzi, kimś ważnym w jego życiu. W zamian co mu dałaś? Co od
ciebie otrzymał? — Pokręciłam głową. — Zanim zaczniesz osądzać ludzi, zastanów
się nad sobą.
Nie czekałam na jej odpowiedz,
złapałam szorty, które po drodze wsunęłam na tyłek, nawet nie oglądnęłam
się przez ramię, kiedy szłam przez ogród do domu.
Byłam wściekła. Wchodząc do
salonu z całej siły trzasnęłam szklanymi drzwiami, a szyba, która się w nich
znajdowała niebezpiecznie zadrżała.
Na sofie leżała zielona luźna
bluzka na szelki, którą wcześniej tutaj zostawiłam. Wciągnęłam ją przez głowę.
Z rękoma zaciśniętymi w pięść,
frustracją wypisaną na twarzy i fatalnym samopoczuciem usiadłam za fortepianem.
Zasłoniłam twarz dłońmi i osunęłam się niżej, dopóki łokcie nie natrafiły na
klawisze, a z instrumentu wydobył się nieprzyjemny wysoko-niski dźwięk, który
ranił moje uszy.
Od zawsze wiedziałam, że kłótnie
nie przynosiły mi oczekiwanej ulgi. Tym razem było jeszcze gorzej. Drżałam na
całym ciele, a szrama na ręce nieprzyjemnie zapiekła.
Nieraz sprzeczałam się z
dziewczynami, a po paru sekundach — lub w razie poważniejszej awantury
—minutach, godziłyśmy się, padałyśmy sobie w ramiona, śmiałyśmy się ze
swoich głupich ripost, których użyłyśmy, aby dokopać tej drugiej. Tym razem
było inaczej. Coś między nami pękło. Jakieś trwałe uszkodzenie, które tylko cud
mógłby naprawić.
Tak właściwie co się wydarzyło w
ogrodzie? Skąd wzięła się we mnie ta cała złość, którą wyrzuciłam w potoku
słów?
To nie ważne. Istotne jest to, że
jej dokopałam. Bo miałam rację. To nie ja jestem hipokrytką, tylko ona. Bo niby
dlaczego miałabym nią być? Bo jestem ładna? Bo ścięłam włosy? Bo ciągle myślę o
tym jak wykorzystywałam ludzi, którzy mnie otaczali?
Kogo ja chcę okłamać? Jestem nią.
Chyba najgorsze wcielenie tego stanu jest reprezentowane moją skromną i
samolubną osobą.
Może i chcę się zmienić: walczę
ze swoją naturą i przysposobieniem, ale czy po tygodniu można liczyć na
jakiekolwiek rezultaty? I jak dużo minie czasu dopóki tyrada Syriusza
przestanie mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie? Za kilka tygodni, najpóźniej
zaraz po powrocie do Hogwartu wyrzucę ją z pamięci i będą taka jak dawniej.
Tylko, że chciałam się zmienić.
Miałam chęci, to już coś.
Musiałam z tym walczyć, a pierwszym krokiem do przezwyciężenia siebie było
wyciągnięcie ręki do Quin.
O nie! Niech jeszcze trochę pocierpi!
Podczas takiego myślenia ujrzałam
w sobie kolejną wadę: zapalczywość. Ciekawe od kogo ją odziedziczyłam, bo z
pewnością nie od rodziców.
Ruda! Ogarnij się! Nie możesz być
taka! Ludziom miłym i czerpiącym radość z życia jest o wiele lepiej na tym świecie,
a nie takim wrednym i chamskim rudym człowieczkom jak ja. Tylko dlaczego nie
potrafię być taka?
Teraz taka miła niespodzianka:
Perspektywa Jamesa. :)
— Jesteś pewny, że wszystko
dokładnie zapamiętałeś? Drugiej szansy nie będzie.
Syriusz nonszalancko oparł się
blat. Teatralnym gestem odrzucił włosy z twarzy.
— No pewnie! Mam to w małym
paluszku! Zobacz!
PLASK!
Misa, która stała na kredensie
została potrącona przez zgrabną rękę osobnika o pseudonimie bojowym vel Łapa i
wylądowała na głowie Remusa, który schylony ustawiał ogień w kuchence. Zrobił
się cały czerwony, a jajka, które znajdowały się w naczyniu ściekały po jego
twarzy i zaczęły się ścinać.
— Cholera! Remus! Wszystko
zepsułeś! Mam te jajka ubić na twojej głowie? Za późno! Zrobiły się już białe!
Zresztą i taki sam jest twój mózg.
Syriusz oparł ręce na swoim zadku
i wypiął klatę do przodu. W przeciwieństwie do najlepszego przyjaciela nie
potrafiłem zachować wojowniczej twarzy i praktycznie leżałem na blacie i
uderzałem pięścią w drewno. Pech chciał, że potrąciłem mleko, które wylądowało
na i tak już brudnym i wściekłym Luniaku.
Purpurowa twarz Remusa nie
wróżyła nic dobrego, czyli szykował się wybuch godny Evans.
Nie zdążył jednak
wydusić z siebie słowa, bo do kuchni weszła pani Sweets.
— Wy nieuki! Widzicie co
narobiliście? To ja chciałem podziękować mamie mojego najlepszego przyjaciela,
która nawiasem mówiąc jest najseksowniejszą kobietą po czterdziestce jaką
spotkałem, te oto wspaniałe naleśniki!
— Syriusz, moja mama ma
trzydzieści sześć lat.
Ze śmiechu spadłem z blatu. Nawet
Remus się rozchmurzył, a Kurt z trudem próbował stłumić nagły wybuch chichotu.
— Wszedłeś mi w słowo! Miałem
powiedzieć: gdyby miała trzydzieści, znaczy się czterdzieści lat!
— Syriusz jak zawsze czarujący.
— Pani Sweets jak na dojrzałą
kobietę ma pani znakomity gust. — Powiedział całując jej rękę.
Elizabeth, bo tak miała na imię
matka Kurta, zachichotała.
Cholera, jeszcze nigdy nie
widziałem, aby jakaś kobieta nie uległa urokowi Łapy. Gdzie one mają oczy?
Przecież jestem od niego sto razy przystojniejszy. I lepiej latam na miotle.
No, może nie używam odżywek do włosów, ale przynajmniej zachowuję się jak
facet.
Remus przyglądał się tej scenie z
misą na głowie. Nawet nie starł jaj. Trzeba dodać, że jego usta były lekko rozchylone,
a na twarzy malowało się zażenowanie.
Kurt pomachał Elizabeth ręką
przed oczami.
— Halo! Pamiętasz mnie jeszcze?
To ja! Twój syn, a na górze jest twój mąż. Owoc waszej długoletniej miłości!
No, może nie tak długoletniej, bo zostałem poczęty po miesiącu waszej
znajomości.
— Kurt? — Pani Sweets zrobiła
zdezorientowaną minę, ale szybko się opanowała, a na jej twarz powrócił szeroki
uśmiech. — Jak ja cię wychowałam. Ile razy mam ci powtarzać, że gdy dorośli
rozmawiają masz się nie wtrącać?
— Po pierwsze, on nie jest
dorosły. Po drugie, wy nie rozmawiacie. Wy flirtujecie! I to na moich oczach.
To ohydne. A po trzecie, Syriusz jest o ponad połowę młodszy od ciebie. Mógłby
być twoim synem. To nielegalne.
— A ty nie powinieneś przypadkiem
oglądać wieczorynki?
Remus parsknął, zresztą nie tylko
on. Kurt poczerwieniał.
— Nie ma jeszcze dziewiętnastej.
— A co jest? — Zaciekawił się
Black. — Jeżeli Smerfy to z chęcią pójdę obejrzeć!
Przewróciłem oczami. Gest godny
Evans.
Znowu ona?
Nie da się ukryć, że od tygodnia
Evans dokłada wszelkich starań, żeby nie być ze mną sam na sam w jednym
pomieszczeniu dłużej niż trzydzieści sekund. Tylko dlaczego? Czyżby chodziło
jej o tą pamiętną noc?
Mimowolnie na mojej twarzy
pojawił się uśmiech.
Gdyby nie była taka piękna i
czarująca, a w dodatku bezczelna i sarkastyczna…
Cholera! Evans, dlaczego tak na
mnie działasz?!
— O! Znowu się uśmiecha. — Jakby
z daleka dobiegł mnie rozbawiony głos Luniaka.
— O co idziesz, że znowu myśli o
Rudej?
— Postawiłbym trzy galeony, że
nie, Łapo, ale oboje wiemy, że bym przegrał.
A te jej oczy… Dwa zielone
szmaragdy, rozciągnięte na kształt migdałów oraz wesołe błyski, które dodawały
jej uroku…
Tylko dlaczego mnie unika?
Dobra, Rogaty, zastanów się,
przecież to nie boli. Poskładajmy wszystkie fakty: Nie nawrzeszczała na mnie w
sklepie, w centrum handlowym… Jak nic mnie kocha. A wieczorem, no dobra, w nocy
całowała jak nigdy… Zdecydowanie mnie kocha.
Ale przecież to Evans. Ten
argument podważa wszystko. Nie, nie kocha mnie.
Cholera! Dlaczego nie mogę zamienić
się w kobietę chociaż na pięć minut? Dlaczego one mają tak skomplikowane
umysły? Po co aż tyle myślą? Bycie babą… W tedy bym ją rozgryzł… Może.
A co jeśli unika mnie, bo nie
chciałem jej powiedzieć, dlaczego ją uratowałem?
Od dzisiaj mam nowe postanowienie:
już nigdy nie pobiegnę za Evans, choćby nie wiem co. Niech się wali, pali,
błaga mnie o pomoc, nie pójdę.
— Syriusz… jak… dobrze… że…
Do kuchni wpadła zdyszana Jul.
Ubrana była w strój kąpielowy. Nie trzeba chyba mówić, że Remus pożerał ją w
tym momencie wzrokiem. Chyba zdała sobie z tego sprawę, bo na jej i tak
czerwonej buźce wykwitł purpurowy rumieniec.
— Panowie, zaczekajcie, zajmę się
tym. — Łapa zrobił kilka kroków w przód, po czym odwrócił się w stronę Remusa.
— Luniak, nie obrazisz się, prawda?
Brak reakcji.
Rozumiem faceta. Gdyby tak wpadła
tutaj Evans, i to prawie naga…
— Dziewczynko, w czym mogę ci
pomóc?
Tak bardzo ciekawiły mnie jej
problemy, że zacząłem oglądać swoje paznokcie. Przydałby się im manikiur. Może
zielony?
— Chodzi o Quin. I Lily.
Na dźwięk ostatniego imienia
poderwałem głowę do góry.
— Mają problem. — Wydyszała Jul.
Zapewne powiedziała coś jeszcze,
ale nie usłyszałem. Nie mogłem, bo pobiegłem na łeb, na szyję do jej domu.
A miałem dać sobie z nią spokój…
Ta jasne. Też w to nie
uwierzyłem, choćby przez sekundę.
Biegłem ile sił w nogach. Zasada
numer jeden, kiedy szukasz tej
wyjątkowej dziewczyny: droga na skróty wydaje się zawsze bardziej atrakcyjna.
Z rozpędu wskoczyłem na stół, po
którego blacie prześliznąłem się bokiem i wybiegłem na ganek, gdzie zahaczyłem
szlufką od spodni o klamkę. Nawet gdybym chciał ją odczepić, to nie było
szansy, gdyż byłem tak rozpędzony, że nie zadziałała siła odrzuty (czy coś
takiego) i wyrwałem kawałek materiału od ubrania. Perspektywa biegu na około
nie wydawała mi się zbyt kusząca: bo przecież moja Evans cierpi, więc pobiegłem
w stronę płotu. Jednym susem przeskoczyłem ogrodzenie: wiadomo, lata treningu…
Jaki dureń posadził tam kępy róż?
Zakląłem pod nosem kiedy
wyciągałem kilka kolców, które wbiły się w moje — delikatne — ręce. Dobra, a
teraz bez niespodzianek. Biegłem dalej. W kilku krokach dotarłem do pojazdu.
Pech chciał, że rozłożony był na nim wąż ogrodowy, w którym zaplątały mi się
nogi, a sam runąłem jak długi na ziemię.
Cholera! Widzisz Evans jak się
dla ciebie poświęcam?
Wstałem szybko i dopiero teraz
moje orzechowe oczy ujrzały tą końską gębę Petunii, która patrzyła na mnie z
mieszanką irytacji i — O nie! — zaciekawienia wymieszanego z pożądaniem.
No, przynajmniej jedna z
Evansównych na mnie leci. Marna pociecha.
— Cześć Evans dwa. Możesz mi
powiedzieć, gdzie jest Evans jeden? I w tym momencie nie chodzi mi o twoją
mamę.
Ciekawe co sobie w tym momencie
pomyślała — poza tym, że jestem super przystojny — bo nagle zmrużyła oczy i
udała, że mnie nie rozumie.
Zrobiłem zaledwie dwa kroki,
kiedy nadepnąłem na grabie, ale w ostatniej sekundzie udało mi się złapać kij,
który prawie odznaczył się na mojej twarzy. Ma się ten refleks szukającego.
— Nie chcesz mówić to nie, sam ją
znajdę.
Odległość dzielącą mnie od drzwi
pokonałem w kilku krokach i weszłam do wielkiego holu.
— Ja pierdole. — Wyrwało mi się.
Jej dom… to raczej zamek.
Wszystko co mnie otaczało było… nie z tej ziemi. Zresztą takie samo jak ona.
Piękne i nieobliczalne.
Co prawda byłem już u niej w
domu, no dobra w jej pokoju, ale nigdy nie pomyślałem, że domy mugoli mogą tak
wyglądać. Jak oni to zrobili bez użycia magii?
Dalsze moje myśli zostały
przerwane, bo z daleka usłyszałem dźwięki pianina.
Nie panowałem nas swoimi
kończynami. One same mnie prowadziły w tamtym kierunku, jakby wiedziały, że u
źródła znajdę coś niesamowitego.
Moje kroki odbijały się od
marmurowej posadzki zagłuszając wspaniałe dźwięki. Zsunąłem ze stóp trampki, do
których Remus z Kurtem poprzybijali mi pineski.
Z każdą chwilą dźwięk stawał się
coraz bardziej intensywny. Czułem, że znajduję się w odpowiednim miejscu i
czasie, jednak pojawił się strach. Bo jeśli to nie ona grała, to zrobię z
siebie kompletnego idiotę. Kątem oka dostrzegłem lustro: byłem cały czerwony.
Nic dziwnego, bo właśnie przebiegłem faraton. A może maraton? Nie mam pojęcia
jak ci mugole mogą wymyślać takie skomplikowane nazwy. Moja ręka powędrowała do
włosów, które jeszcze bardziej poczochrałem. Tak, teraz wyglądam jakbym zsiadł
z miotły.
Melodia stawała się coraz
bardziej intensywna i równie piękna jak Evans.
Dotarłem do końca korytarza i
delikatnie otworzyłem drzwi, które były nieznacznie uchylone, modląc się, aby
nie zaskrzypiały.
Nic takiego się nie stało.
Na prawo ode mnie siedziała ona.
Miała zamknięte oczy i zdawało się, że palce same wodzą po klawiszach. Jej rude
włosy delikatnie falowały się przy każdym ruchu. Wyglądała jak anioł.
Nie mogłem się powstrzymać.
Ruszyłem w jej stronę. Nie byłem w stanie się wycofać. Patrzyłem na nią
zafascynowany. Jeszcze nigdy nie widziałem, aby była taka spokojna i opanowana.
Delikatna i… krucha. Po raz pierwszy widziałem ją w takim stanie. Bezbronna
Lily Evans. Byłem pewien, że gdyby właśnie nastała apokalipsa, nie zauważyłaby,
a jaj chude palce ciągle błądziłyby po drewnianych klawiszach instrumentu. W
tym momencie coś zrozumiałem: muzyka stanowiła cząstkę jej życia. Bez niej
byłaby niczym. Tak jak ja bez niej. Bez Lily.
Tylko kiedy ona zrozumie, że mnie
kocha?
Stałem dokładnie za nią. Chciałem
ją dotknąć, odchrząknąć, czy zrobić cokolwiek, aby wiedziała, że tutaj jestem.
Równocześnie bałem się, że jeśli dowie się o moim istnieniu przestanie być taka
bezbronna i czuła, co nie zdarzało się praktycznie nigdy. Zawsze ukrywała się
pod maską sarkazmu i ironii, które stały się jej drugą nieodłączną naturą.
Przestała grać i przysięgam, nie
miałbym nic przeciwko, aby kontynuowała. Nie spodziewając się, że ktoś ją
podsłuchuje odwróciła się, a tym co zobaczyła jako pierwsze, były moje oczy.
Muzyka koiła rozstrojone nerwy,
które jeszcze kilka minut temu przyprawiały mnie o drżenie rąk. Dawka
uspokojenia spłynęła na mnie niczym ciepły deszcz w letni dzień i dzięki temu
zrozumiałam, jak głupio się zachowałam. Złość, która tak nagle się pojawiła,
była jedynie… Właściwie czym? Wymysłem mojej bujnej wyobraźni? Wylewem uczuć,
które tak naprawdę żywiłam do moich rodziców?
Przez ostatnie półtorej tygodnia
kombinowałyśmy z dziewczynami jak bym mogła niepostrzeżenie uciec z domu na
jedną noc. Bez efektów. Finał Quidditch’a jest już za tydzień, a my nadal nie
miałyśmy żadnego planu. Zostawali jeszcze Huncwoci. Mogłabym poprosić ich o
pomoc. Potter z pewnością przybyłby z odsieczą, tylko że ja nie chciała z niej
skorzystać.
Teraz jednak miałam znacznie
większy problem. Musiałam przeprosić Quin.
Jeszcze ostatnie uderzenie w
klawisze, ostatnia nuta zadźwięczała w powietrzu. Na moich ustach pojawił się
nieznaczny uśmiech, odwróciłam się i…
Zamarłam.
Nie tego się spodziewałam. Orzechowe
oczy wwierciły się w moją twarz, a z ust wydobyło się tylko jedno słowo.
— Cholera.
Tylko tyle zdążyłam powiedzieć,
zanim spadłam z taboretu.
— Szlag!
Usłyszałam cichy chichot tej
kanalii.
— Nic ci się nie stało?
Wstałam i jak pech to pech:
walnęłam głową o instrument. Przed oczami zobaczyłam gwiazdki. Jęknęłam.
Rozcierając sobie obolałe miejsca (czytaj tyłek i głowę, ze wskazaniem na
tyłek) podniosłam się z podłogi. No dobra, Potter pomógł mi wstać. Przez chwilę
staliśmy niebezpiecznie blisko siebie. Zrobiłam krok do tyłu.
— Boli? — W jego głosie
usłyszałam troskę.
— Nie, łaskocze.
— Jak pocałuję to przestanie.
Gwarantuję ci to. — Dodał z chytrym uśmiechem.
Popatrzyłam się na niego z
politowaniem.
— Wolę pocierpieć. — Dopiero
teraz zdałam sobie sprawę, że jest w MOIM domu. — Co ty tutaj do jasnej cholery
robisz?
Podrapał się po głowie, przy
okazji czochrając sobie jeszcze bardziej włosy, w których znajdował się liść.
Czyżby zabrakło mu szamponu?
— Stęskniłem się za tobą. —
Wzruszył ramionami. — Unikasz mnie.
Pominęłam ostatnie stwierdzenie.
— Aww… To takie słodkie. A teraz
wyjdź. — Chciałam wskazać ręką na drzwi, ale przypomniałam sobie, że miałam być
dla niego miła. — Proszę. — Dorzuciłam szybko.
— Może bym i wyszedł, ale nie
słyszę przekonania w twoim głosie. — Jednym susem doskoczył do mnie i objął
mnie ręką w talii. — Chcesz żebym został?
Przełknęłam głośno ślinę.
— Nie. — Pokręciłam głową.
— Doprawdy? Jakoś mnie nie
przekonałaś. — Zakręcił sobie kosmyk moich włosów na palcu i muszę przyznać, że
zrobiło mi się gorąco.
Chciałam coś powiedzieć, ale z
przedpokoju usłyszałam kroki i krzyk taty.
— Lily!
— A teraz siedź cicho i właź tam.
Popchałam go w stronę kanapy.
— Co? Ale…?
Posłałam mu mordercze spojrzenie.
Umilkł i posłusznie zniknął za sofą. Nie minęła sekunda, a jego głowa pojawiła
się nad oparciem.
— Nie przedstawisz rodzicom
swojego chłopaka?
— Qué?*
Potter zrobił przestraszoną minę,
chyba stwierdził, że używam jakiegoś starego zaklęcia. Jego głowa zniknęła na
sekundę przed wejściem Willa do salonu.
— Słonko, rozmawiałaś z kimś?
Z uśmiechem niewiniątka
pokręciłam głową.
— Wydawało mi się, że słyszałem
jakieś głosy. — Rozejrzał się po pokoju, kilka razy jego wzrok zatrzymał się za
moimi plecami, gdzie Potter wydawał z siebie ciche, jednak niepokojące
dźwięki. — To co grałaś, co to było? Ha! Od zawsze wiedziałem, że
odziedziczyłaś po mnie talent do muzyki. Może ją troszkę podrasujemy? Co
powiedz na wersje rockową?
— Ale teraz? — W moim głosie
słychać było nutkę paniki. Gdyby tylko odkrył Pottera w naszym domu… Nie chcę
myśleć o tej całej paplaninie, która by później nastała. — Teraz jestem troszkę
zajęta. Muszę porozmawiać z… — Zawahałam się na moment. — Kurtem. Wiesz, za
niedługo ma urodziny. Muszę mu pomóc w kilku sprawach.
— Ta… Do tej pory pamiętam jak
biegałem za twoją matką, śpiewałem jej serenady na każdych urodzinach i za
każdym razem dawała mi kosza…. — Will rozmarzył się na chwilę, pozwalając, aby
sceny z przeszłości powróciły. Na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech, który
szybko znikł i odchrząknął. — W każdym bądź razie pragnę ci przypomnieć, że
wczoraj zobowiązałaś się, iż zaprosisz swoich szkolnych kolegów do nas na
obiad.
— Co?! Przecież ja nic takiego
nie powiedziałam!
— Ależ oczywiście, że tak. Nie
pamiętasz? Wtedy gdy Kurt przez przypadek wspomniał o chołocie jaką ma w domu,
bo szkolna banda ugania się za tobą. Cokolwiek to znaczy, ale mam nadzieję, że
nie w tym sensie, który mam na myśli. A więc jutro o piętnastej chcę ich
wszystkich tutaj widzieć. — Próbowałam protestować, ale mi się nie udało. — Bez
gadania.
Wyszedł z pokoju, a ja padłam na
kanapę. Obok mnie usiadł Potter z zadowoloną miną. Przerzucił ramię przez moją
szyję, głaszcząc uspokajająco moje ramię. Na jego twarzy pojawił się huncwocki
uśmiech.
— Widzisz skarbie, teraz będziesz
musiała mnie przedstawić i udowodnić rodzicom, że świata poza mną nie widzisz.
Zamknęłam oczy i zaczęłam głęboko
oddychać.
— Jaka szkoda, że jutro z rana
dziewczyny wyjeżdżają. — Rzuciłam z przekąsem.
— Ekstra! Więcej jedzenia dla
nas!
Uśmiechnęłam się złośliwie.
— Tylko widzisz Potter, ja jadę z
nimi.
W ciągu całego swojego krótkiego
życia zrobiłam wiele głupstw, których w większym lub mniejszym stopniu
żałowałam. Ze wskazaniem na to drugie. Przeważnie chodziło o jakieś drobnostki:
kłótnia z rodzicami, awantura z siostrą, całowanie się z Potterem, ucieczka z
Hogwartu i pójście na koncert All Star i wiele innych rzeczy, których nie
sposób jest zapamiętać i wyliczyć. Z powodu tych błahych rzeczy nigdy nie
miałam wyrzutów sumienia. Po prostu spływały po mnie jak woda. Było jednak coś,
co gdybym straciła mój świat ległby w gruzach.
Przyjaźń z Quin i Jul.
Oczywiste jest, że Truśka stanęła
murem za Szpilką. Nie winię jej za to. Na jej miejscu też bym tak zrobiła.
Prawdą jest, że zachowałam się karygodnie i musiałam to naprawić. Natychmiast.
— Niby czym się tak denerwujesz?
Ruda, uspokój się! Łazisz tam i z powrotem.
Prychnęłam.
— Nie zauważyłam.
Kurt podszedł do mnie i położył
dłonie na moich ramionach.
— Lily, spójrz na mnie. —
Uporczywie wpatrywałam się w niewielką plamkę na jego koszulce. — No już! Mam
ci pomóc? — Niechętnie podniosłam głowę do góry dopóki moje oczy nie spotkały
jego brązowych tęczówek.
— Zadowolony?
— Skoro tak bardzo jest ci źle,
że nawrzeszczałaś na Quin, to czego jej nie przeprosisz?
Zastanowiłam się chwilę zanim
odpowiedziałam.
— Bo powiedziałam wiele głupich
rzeczy.
— I?
Westchnęłam.
— Boję się, że mi nie przebaczy?
— Bardziej spytałam niż stwierdziłam.
Kurt pokiwał głową.
— Mówił ci już ktoś, że jesteś
głupia?
Wyszczerzyłam się.
— Jesteś pierwszy.
— Więc powtórzę: Jesteś głupia.
Jak możesz myśleć, że Quin może wypiąć na ciebie swój zgrabny tyłeczek? —
Zgromiłam go wzrokiem, na co się uśmiechnął. — Znacie się od pięciu lat i
powiedz mi, ile razy się już kłóciłyście? Nie odpowiadaj. — Powiedział kiedy
otwierałam usta. Hej! Przecież sam chciał, żebym mu odpowiedziała na to
pytanie. Jest bardziej niezdecydowany niż baba. — I sama widzisz, że zawsze się
godziłyście. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
— Bo…
Przerwał mi kiwnięciem dłoni.
— Jutro już wyjeżdżają. Postaraj
się, aby ten ostatni dzień był dla nich niezapomniany.
— Jakieś pomysły?
— No nie wiem, weź je na ryby, do
kina, dyskotekę…
— Jestem idiotką, prawda?
— Z grzeczności nie zaprzeczę.
Mimowolnie uśmiechnęłam się.
— Są w ogrodzie.
— Wiesz, że jesteś najlepszym
przyjacielem jakiego w życiu miałam?
Kurt wzruszył ramionami, a ja
złożyłam na jego policzku szybkiego całusa i pobiegłam w stronę jego balkonu.
Wspięłam się na drzewo, a następnie przeszłam na sznurkową drabinę, po której
Sweets wielokrotnie uciekał z domu, o czym ciocia nigdy się nie dowiedziała.
Tak jak powiedział, dziewczyny były w ogrodzie i rozmawiały przyciszonymi
głosami. Na mój widok na moment zamarły, a w następnej chwili powróciły do
konwersacji.
Westchnęłam i podeszłam do nich.
— Przepraszam! Nie wiem co we
mnie wstąpiło. Zachowałam się jak jakaś rozkapryszona, rozwydrzona i
rozpieszczona gówniara, która myśli, że wolno jej wszystko.
— Nie da się ukryć. — Głos Quin
był pozbawiony jakichkolwiek emocji.
— Czyli wybaczysz mi?
Przez chwilę Quin spoglądała na
mnie spod przymrużonych powiek, a w następnej chwili razem z Jul rzuciły się na
moją szyję. Straciłam równowagę i wylądowałam w grządce kwiatów mamy.
— Jak mogłabym się gniewać na
ciebie, Rudy Człowieku?
— Też się zastanawiam.
Szpilka posłała mi sójkę w bok.
— Wiecie co? Skoro to wasz
ostatni wieczór w moim domu, to zrobimy coś ekstra.
— Co masz na myśli? — Jul zrobiła
zaciekawioną miną.
— Zobaczycie.
Gorące powietrze oraz
zapach perfum, które miały za zadanie zamaskowanie potu to nie jest dobre
połączenie. Tłumy ludzi, brak miejsca i korzystanie z publicznej toalety nie
napaja zbytnim optymizmem. Cóż, cudów nie można wymagać od dzisiejszych
dyskotek.
— Ruda, uśmiechnij się! Dobrze
wiemy, że to nie są twoje klimaty, ale sama to wymyśliłaś. — W głosie Jul
słychać było rozbawienie.
— Właśnie, rudzielcu. Lily,
uśmiechnij się. Najważniejsze, że jesteśmy tutaj razem.
Kąciki moich ust wygięły się ku
górze.
— Drogie panie, najwyższy czas,
aby królowe weszły na parkiet.
Znalezienie miejsca do dzikich
pląsów wcale nie było takie łatwe. Tłumy ludzi jakie nas otaczały i ich ruchy
przyprawiały o nagły atak mdłości. Z każdej strony byłyśmy otoczone i wydawało
się wręcz niemożliwe, aby ktoś ‘przypadkiem’ się o nas nie otarł. Kilkakrotnie
jakaś panna w krótkich sterczących włosach, od biedy podobna do Vicko,
nadepnęła mi na stopę wbijając w nią cienką szpilkę. Tylko myśl, że mam być
miła powstrzymywała mnie, abym nie zrobiła czegoś głupiego.
Oczywiście Quin zrobiła furorę
swoimi długimi nogami i lśniącymi blond włosami. Jej zgrabne ruchy przyciągały
facetów, którzy wyciągali ją do tańca, przeważnie wbrew woli. Za każdym razem
kończyło się tym, że każdy facet dotykał nieodpowiednich miejsc, czyli tyłka.
Wtedy Szpilka robiła się cała czerwona ze złości, a namolnego amanta odprawiała
z kwitkiem. W sumie nie dziwię się, że wariowali na jej punkcie: krótka
spódniczka, proste włosy i obcisła bluzka bez ramiączek z dekoltem w kształcie
serca, musiały być nie do odparcia pokusą dla każdego przedstawiciela
przeciwnej płci. No i szpilki, które dodawały jej dodatkowych dziesięć
centymetrów wzrostu, przy okazji wydłużając jej nogi, które teraz sięgały
kosmosu. Ciemny make-up dopełniał jej doskonały wygląd. Mówiąc krótko: Quin nie
miała sobie równych.
Jul nie prezentowała się wcale
gorzej. Jako że stwierdziła, iż nie ma się w co ubrać przewaliła całą moją
garderobę, aż w końcu wygrzebała z niej dopasowaną granatową sukienkę
podkreślającą biust. Jak dla mnie była to raczej tunika. Nie była, to JEST tunika,
tylko że na Truśce wyglądała jak kiecka szyta na miarę. Jako że była z nas
wszystkich najniższa, no dobra, przy Quin wręcz krasnalem, buty na wysokim
obcasie traktowała jak jakieś największe bóstwo. Nigdy nie powiedziała tego
wprost, ale obie z panną Wood wiedziałyśmy, że ma na punkcie swojego wzrostu
tak zwane kompleksy. Pamiętam jak w Hogwarcie, to było w czwartej klasie,
założyła się z Peterem, że w ciągu tygodnia będzie całowała się z trzydziestoma
chłopakami. Stawką było odrabianie lekcji z zielarstwa przez tydzień, jako że
pani Sprout, powiedzmy mściła się na nas, bo Huncwoci podrzucili jej Moczarne
pnącza do cieplarni, które gdy dostały wilgoci zgniły powodując nieprzyjemną
woń w całym zamku przez kilka dni. Oczywiście podejrzenie padło w tedy na gang
Pottera, który zgrabnie wywiną się od kary sprzedając jakąś bajeczkę o
niemożliwości bycia w dwóch miejscach jednocześnie. Podobno mieli w tym czasie
szlaban u woźnego, ale prawda jest taka, że na prośbę Syriusza Irytek rozwalił
komodę nad klasą, w której mieli szlaban, a Filtch pobiegł za poltergeistem, a
w tym czasie Łapa pozbył się ów roślin przenosząc je za pomocą czarów do jednej
z cieplarni. Nie mając pojęcia narazili się w ten sposób większości nauczycieli
i przez dwa tygodnie, co wydawało się dla nich czasem nieskończenie długim, nie
zrobili ani jednego kawału. Tak, wiem, też nie mogę w to do tej pory uwierzyć.
W każdym bądź razie, podczas zakładu Jul użyła całego swojego wdzięku i
aparycji i już po czterech dniach świętowała zwycięstwo, a biedny Peter
odrabiał zadania za dwoje. Ów zdarzenie nauczyło mnie, że wzrost nie jest
ważny, ani piękno wewnętrzne, a facetów można bardzo łatwo owinąć wokół
własnego palca.
Truśka nie miała wcale mniej
adoratorów niż Szpilka, ale cóż, ciągle była zakochana w Remusie, z którym nie
wiedzieć czemu nie pogodziła się w ciągu tych dwóch tygodni. Wręcz go unikała i
nie zostawała z nim dłużej sama niż to było konieczne, czyli mówiąc krótko
nigdy. Nawet najprzystojniejszego ze wszystkich potencjalnych kandydatów odsyłała
z kwitkiem i nie mogłam wyjść z podziwu nad tą małą. Kto by powiedział, że
Juliett Broke nauczy się samokontroli?
Nigdy nie lubiłam tego typu
imprez. Rozgrzane ciała, podniesiony testosteron i dookoła całujące się pary,
to nie dla mnie. Jeżeli miałabym wybierać pomiędzy wieczorem spędzonym z
kolejną powieścią, a dyskoteką, wiadomo co wybiorę.
W co byłam ubrana? W tali biała
sukienka na szelki była dopasowana do mojej drobnej figury, a im niżej, tym
bardziej rozszerzała się tworząc koło w okolicach kolana. W przeciwieństwie do
dziewczyn postawiłam na naturalność i użyłam minimalnej ilości kosmetyków,
czyli tuszu do rzęs, bo dziewczyny powiedziały, że nie pokażą się ze mną w
miejscu publicznym w takim stanie. Tak, czasem potrafią być niemiłe. W
porównaniu z nimi wyglądałam jak zakonnica.
Cóż, najwyraźniej brak makijażu i
skąpego ciucha nie działało przyciągająco na płeć przeciwną, gdyż nie miałam
praktycznie żadnych adoratorów. Odpowiadało mi to. Wolałam kołysać biodrami we
własnym rytmie, niż aby jakiś napalony nastolatek pomagał mi to robić.
W ciągu ostatnich dwóch godzin
niewiele było takich chwil, że wszystkie razem tańczyłyśmy w jednym kole.
Przeważnie brakowało Quin, która wracała po kilku minutach, a raczej sekundach
kręcąc głową z niezadowolenia. Kiedy popatrzyłam na ich uśmiechnięte twarze
uświadomiłam sobie, że pomysł z dyskoteką był strzałem w dziesiątkę.
— Uwielbiam mugolskie dyskoteki!
— Krzyknęła Jul, a jej głos został zagłuszony przez głośną muzykę.
Parsknęłam.
Chciałam coś powiedzieć, ale
poczułam czyjeś dłonie na swojej talii, które delikatnie obróciły mnie w stronę
wysokiego chłopaka o czarnych kręconych włosach.
Chciałam powiedzieć: Przepraszam,
ale jestem zajęta i nie marnuj sobie na mnie czasu bo nic z tego nie będzie,
czy coś w tym stylu, kiedy napotkała znajome niebieskie tęczówki.
— Erik?
— Zaskoczona?
— Aż tak to widać?
Wyszczerzył się w uśmiechu, który
kiedyś tak bardzo kochałam.
— Porozmawiamy?
Kiwnęłam głową.
Złapał mnie za rękę i pociągnął w
kierunku wyjścia z klubu, gdzie korytarz był nieco wyciszony, dzięki czemu
można było rozmawiać bez zdzierania gardła. Znajdowało się tam kilka stolików
bez krzeseł. Podeszliśmy do wolnego.
Od naszego ostatniego spotkania,
kiedy był pod wpływem zaklęcia Limone’a, nie miałam okazji z nim porozmawiać.
Teraz nadszedł ten moment.
— Możesz mi powiedzieć co się
wtedy wydarzyło?
Nie musiał mówić o co mu
konkretnie chodziło. Wiedziałam.
— Limone za waszym pośrednictwem,
twoim i Dereka oraz innych śmierciorzerców porwał mnie i Pottera.
— Tak, to już wiem. Powiedz mi co
było po… no wiesz.
Westchnęłam.
— Walczyłeś z Potterem. Dwóch na
jednego. Dzięki Bogu Rogacz jest świetny w pojedynkowaniu się i dał wam niezły
wycisk.
Zaczerwieniłam się, kiedy
uświadomiłam sobie, że pochwaliłam Pottera. Na szczęście uszło to uwadze Erica.
No dobra, nie raz już przyznałam,
że jest dobry w niektórych rzeczach i nie mam tutaj na myśli jego osiągnięć w
pojedynkowaniu się, ale trzeba przyznać, że chłopak ma do tego talent. Jestem
pewna, że w przyszłości będzie świetnym aurorem, o ile wcześniej się z tego
pomysłu nie rozmyśli. Kogo ja chcę oszukać? Przecież ściganie bandziorów ten
chłopak ma we krwi. Mogę się założyć o wszystko, że ten zawód przechodzi z ojca
na syna w jego rodzinie.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
— Co się z tobą od tamtej pory
działo?
— Mam dziewczynę. — Wypalił bez
zbędnych wstępów. Wytrzeszczyłam oczy. — Czemu się tak dziwisz? Przecież jestem
przystojny.
Przewróciłam oczami.
— I do tego bardzo skromny.
— Po co mam się oszukiwać?
Przecież to prawda. Zresztą sama to przyznałaś i to niejednokrotnie.
To prawda. Jako że jestem byłą
dziewczyną Erika Night’a, często zachwycałam się jego ‘wspaniałym’ obliczem
oraz głębią okrągłych, niebieskich oczu. Wielokrotnie mu powtarzałam, — z bólem
serca się do tego przyznaję — że jest „ucieleśnieniem ideału kobiety”.
Pozostawię to bez komentarza. Do tej pory nie mogę uwierzyć, jak mogłam z
nim kiedykolwiek chodzić. Jest przystojny, to prawda. Dziewczyny w Hogwarcie
wręcz go ubóstwiają. Uplasowały go na trzecim miejscu w rankingu
najprzystojniejszych facetów w szkole, która znajduje się w jednej z toalet.
Oczywiście na szczycie znalazł się nie kto inny, tylko słynny Syriusz Black (
przy nazwisku pana B. któraś z dam próbowała podliczyć wszystkie jego
dotychczasowe dziewczyny. Z tego co pamiętam stanęło na liczbie 209.), za
którym oglądają się wszystkie dziewczyny w zamku i krążą plotki, że sama Madame
Rosmerta uległa urokowi naszego Casanovy. Drugie miejsce — wciąż sprawa
sporna — zajmuje Potter. Wiele pań uważa, że zaszczytne drugie miejsce przypada
Erikowi i dlatego te dwie pozycje są ciągle ruchome. Jak dla mnie sprawa jest
jasna: Pierwszy Łapa, później Rogacz, a na końcu Night.
Czy ja w tym momencie nie
przyznałam, że Potter mi się podoba?
Wracając do Erika: jest
przystojny, seksowny i tak dalej, ale zupełnie mnie nie pociąga.
— Kiedyś mi się podobałeś, ale
wiecznie ślepa nie będę.
— To dlaczego nie widzisz tego
jak bardzo James jest w tobie zakochany, a ty w nim?
Na chwile mnie zamurowało.
Później zaczęłam mówić bez łady i składu.
— Co?! Ja wcale… Nigdy w życiu!
To śmieszne! Ja i on… Nie pasujemy…
Erik podszedł do mnie i pocałował
w czoło, czym kompletnie zostałam zaskoczona i zaniemówiłam. Moje usta były
ciągle otwarte.
— Pójdę po coś do picia. — Zrobił
dwa kroki w kierunku baru, po czym odwrócił się i dodał: — Ruda, zamknij usta,
bo nie wyglądasz wtedy za dobrze. A i jeszcze jedno: Ładna fryzura.
Patrzyłam się jak wryta w
miejsce, w którym przed chwilą stał. Kiedy minął pierwszy szok, w mojej głowie
rozpętało się piekło.
Jedną myśl goniła druga, a każda
kolejna była bardziej nieprawdopodobna od poprzedniej. Ja go nie kocham. On
mnie nie kocha. My się nie kochamy. Potter sobie coś ubzdurał w tej pustej
mózgownicy, że mnie pragnie, ale tak naprawdę jest zakochany w kimś innych.
Może we własnej matce, albo w siostrze. O ile takową ma. Nie no, żartuję. Może
jego prawdziwą miłością jest Candie Girl? Ale nie ja! Ona ciągle powtarza, że Jamesik jest taki cudowny i tak
wspaniale lata na miotle…
Co czułam do Jamesa Pottera? Z
pewnością nie miętę. O nie. Fakt faktem, że jest przystojny, nie zaprzeczam
temu i jakby wydoroślał, mam tutaj na myśli jego zachowanie, ale jakbym mogła
pokochać kogoś takiego jak on? Może inaczej: w głębi serca nie czuję do niego
nienawiści i nawet mogłabym zacząć żywić do niego jakieś cieplejsze uczucie…
Nie, to bez sensu. Lily Evans i James Potter razem. Czy to nie brzmi zabawnie?
W sumie... Lily Potter… Nawet pasuje.
Ruda! O czym ty myślisz?! Lily
Potter… Pff… Też pomysł.
Jestem pewna, że gdyby wszystkie
jego fanki… Jak one się zwą? No tak, jakżeby inaczej niż Potterki. …jego fanki
darzą go taką miłością, że gdyby mi ją pożyczyły, to szalałabym za Potterem i
to ja zapraszałabym go na randki. Ciekawe jakby to wyglądało? Potter, umówisz
się ze mną?
Boże, o czym ja fantazjuję?
Muszę się czegoś napić. Gdzie
jest ten Night?
Gdybym była dziewczyną Pottera…
Ale byśmy wzbudzili sensację w Hogwarcie! Nieugięta pani prefekt i szkolny
podrywacz-czempion Quidditch’a…
Odbija mi. Jest ze mną coraz
gorzej.
— Witaj ślicznotko. Taka ładna
dziewczyna i sama?
— Taki pajac i bez cyrku?
Chciałam iść na parkiet, uciec od
tego kogoś, kogo twarzy nie udało mi się zobaczyć, bo panował półmrok, ale
osobnik płci przeciwnej — wywnioskowałam to po głosie — złapał mnie za rękę i
przyciągnął do siebie. Od razu uderzył mnie odór alkoholu i papierosów.
Spróbowałam wyszarpać dłoń z jego
uścisku, ale na nic to się zdało.
— Puść mnie.
— Agresywna. Lubię takie. Może
się przejdziemy?
Jedno ze świateł jarzeniowych
oświetliło jego twarz.
Mężczyzna, jakieś dziesięć lat
ode mnie starszy miał poszarzałą cerę oraz zakola w szaro brązowych włosach.
Blado zielone oczy nadawały mu wyglądu szaleńca. W jednej ręce trzymał piwo.
Skrzywiłam się.
Szarpnęłam dłonią. Ani drgnęła.
Szybko oszacowałam swoje szanse
na ucieczkę. Jeżeli zacznę krzyczeć, nawet jeśli to pomieszczenie było w
niewielkim stopniu wyciszone, to przez gwar rozmów moje wrzaski się nie
przebiją. Mogłam go uderzyć w całej siły w krocze, ale było to niemożliwe, bo
facet miał splecione nogi. Szansa, że trafię palcami stóp w jego wiecie co
wydawała się wręcz zerowa, a nawet jeśli już mi się uda, to nie poczuje bólu,
bo miałam na stopach sandały. Szlag. Zawsze pozostawało gryzienie, ale w jednej
sekundzie poczułam obrzydzenie. Czy użycie czarów w zatłoczonej dyskotece w
obronie własnej zostanie uznane przez Ministerstwo Magii jako surowe
pogwałcenie prawa? Obawiałam się że tak.
Zaczęłam piszczeć.
— Puszczaj mnie ty napalony
ćwoku!
Zatkał mi usta ręką — nawet nie
zauważyłam kiedy odstawił piwo, kto by zwracał uwagę na takie szczegóły? — i
popchał w stronę wyjścia z klubu. Na moje nieszczęście staliśmy obok drzwi
wyjściowych.
Czy ci wszyscy mugole są aż
ślepi? Czy nie widzą, że ten.. ten człowiek chce zrobić mi krzywdę?
W moją twarz uderzyło gorące
powietrze niosące ze sobą dym tytoniowy.
Teraz zaczęła ogarniać mnie panika.
Ręką, która była wolna,
wycelowałam w jego twarz. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?
Mój oprawca wydał z siebie syk
godny niejednego psychopaty i rzucił mnie na ławkę, która stała obok budynku.
Jęknęłam.
Super, teraz mnie poćwiartuje i
wyrzuci do kosza. Boże, spraw, aby super bohaterowie istnieli naprawdę i
wybawili damę z opresji.
Piszczałam ile sił w płucach, a
ludzie co? Okazało się, że jesteśmy całkowicie sami. Nie jechał żaden samochód.
Zrobiło mi się niedobrze.
Ugryzłam go w rękę
— Chciałem być miły suko, ale
zmieniłem zdanie.
Wbił mi paznokcie w przedramię i
wymierzył siarczysty policzek. Cudem powstrzymałam jęk.
Spróbowałam go bić, ale nie
przyniosło to żadnych efektów. Jeszcze bardziej go rozwścieczyłam.
Mężczyzna oparł się całym ciałem
o mnie, uniemożliwiając tym samym jakikolwiek ruch.
Łzy zaczęły cieknąć mi po
policzkach.
Zaczął mnie natarczywie całować
po szyi i twarzy, a ja ciągle piszczałam. Nie powstrzymało go to.
Złapał za moje włosy i pociągnął
je z całej siły do góry.
Przez chwilę widziałam gwiazdy i
nie mam na myśli tych na niebie.
Facet wśliznął, a raczej próbował
wśliznąć rękę do mojego dekoltu, ale uniemożliwił mu to szczelnie opinający i
nierozciągliwy materiał.
Zawył rozwścieczony.
Z kieszeni wyciągnął nóż i
zbliżył go do mojego dekoltu. Tak niewiele brakowało, aby go rozciął. Jeden
szybki ruch scyzoryka i…
Poczułam, że ktoś go ode mnie
odciąga.
Rozległ dźwięk, jaki towarzyszy
rzucanemu ciału na chodnik, a w następnej chwili poczułam, że ktoś mnie
przytula.
— Evans, nic ci nie jest?
Chciałam powiedzieć, że
przeciwnie. Mój cały świat legł w gruzach, no dobra, przesadzam, a historia
sprzed roku znowu się powtórzyła. Tyle, że nie mogłam wydusić z siebie słowa.
Byłam w głębokim szoku. W pierwszej chwili chciałam wyrwać się temu komuś, kto
mnie obejmował, bo może też chce mnie skrzywdzić, tyle że poczułam znajomy
zapach perfum i nagle zrozumiałam, że jestem bezpieczna. Przez łzy prawie nic
nie widziałam…
Z mojego gardła wydobył się
zduszony pisk.
Oprawca uderzył na nas, a w jego
ręce lśniło srebro ostrza. Ten kto mnie obejmował, nie zdążył zareagować.
Mężczyzna rzucił się na nas i…
W polu widzenia znalazły się trzy
inne postacie, które odgonił ten, który mnie obejmował.
Zaczęła się walka.
— Zabierzcie ją stąd.
Ktoś do mnie podszedł, objął ramieniem
i spróbował odciągnąć z tego miejsca. Wyrwałam się.
— Lily, to ja, Kurt. Twój
przyjaciel. Chcę ci pomóc.
Zbliżył się do mnie o krok, a ja
mimowolnie zrobiłam jeden w tył. Kiedy wstałam?
— Lily…
Pokręciłam głową.
Kolana się pode mną ugięły i
padłam na twardy brukowy chodnik. Poczułam ból w kolanach, a następnie, że coś
ciepłego po nich spływa.
— Remus, zrób coś!
— Ale co!? Syriusz, to ty masz
największe doświadczenie z babami!
W tle słychać były odgłosy walki.
Raz po raz ktoś głośno klął. Trzask, plask, bum, auć i syk, te dźwięki
towarzyszyły walczącym.
Nie wiem jak długo to wszystko
trwało, miałam wrażenie, że wieczność, a czas stanął w miejscu.
Ktoś objął mnie od tyłu i
zaczęłam płakać jak opętana.
— Idźcie poszukać Jul i Quin, a
ja odprowadzę Evans do domu.
Zapadła cisza, którą przerywało
moje łkanie.
— Drżysz. Evans, możesz wstać?
Pokiwałam głową, ale czułam, że
nogi i mięśnie mogą odmówić mi posłuszeństwa.
Dobrze mi się wydawało.
Kiedy tylko wstałam, kolana znowu
się pode mną ugięły. Spodziewałam się, że uderzę kolanami o ziemię. Nic takiego
się nie stało. Ten ktoś, kto był przy mnie, przy kim czułam się bezpiecznie,
złapał mnie i postawił na chodniku.
— Evans, spójrz na mnie. O tak,
bardzo dobrze. Dobrze się czujesz?
— Potter? Co ty tutaj robisz? —
Wykrztusiłam z trudem.
— Jak zwykle ratuję ci tyłek.
Możesz iść?
Pokręciłam głową. Łzy ciągle
spływały po mojej twarzy — jutro będę nieźle spuchnięta — i bałam się, że głos
odmówi mi posłuszeństwa.
Potter pokręcił głową i wziął
mnie na ręce.
— Słowo daję Evans, jesteś lekka
jak piórko. Nie, żeby mi to w tym momencie przeszkadzało, ale powinnaś przytyć.
Droga do domu trwała zaskakująco
krótko, a dobrze wiedziałam, że do tej całej dyskoteki, gdzie moja noga już
nigdy nie stanie, jest jakieś pięć kilometrów. Podróż minęła szybko, bo: po
pierwsze: w głowie miałam pustkę, a przy takich chwilach mam wrażenie, że
wszystko dzieje się trzy razy szybciej niż normalnie, a po drugie, co tu kryć,
Potter miał długie nogi i droga, która nam zajęła dobre dwadzieścia minut on
pokonał… Nawet nie wiem w ile.
No i ostatnie: w połowie drogi
poczułam, że moje mięśnie i nogi w końcu są w stanie mnie słuchać, ale było mi
tak wygodnie i tak dobrze, że nie chciałam, aby Potter mnie puścił. Sama się
wręcz do niego jeszcze bardziej przytuliłam, co chłopak powitał ze zdziwieniem,
a jednocześnie z niewielkim przejawem radości. Kiedy mój mózg troszkę
otrzeźwiał zdałam sobie sprawę, że byłam pomalowana, a tusz i woda nie
stanowiły dobrego połączenia. Spróbowałam zmyć czerń spod oczu palcem, ale na
niewiele to się zdało. Obawiam się, że jeszcze bardziej się rozmazałam.
Przed moim domem pojawił się
kolejny problem: nie mogliśmy wejść do środka niepostrzeżenie przez drzwi, raz,
że był dopiero kwadrans do północy i w pokoju rodziców paliło się jeszcze
światło. Od razu zaczęłyby się pytania, na które nie chciałam odpowiadać.
Skorzystaliśmy z drabiny Kurta.
Potter upierał się, żebym weszła
mu na barana i mocno trzymała, a on bezpiecznie przetransportuje mnie do
pokoju. Odmówiłam. I tak już dla mnie wiele zrobił.
Kiedy znalazłam się w swoim pokoju
od razu weszłam do łazienki. Kiedy spojrzałam w lustro nieznacznie się
skrzywiłam. Miałam pół twarzy czarnej od tuszu. Kończyłam ją zmywać, kiedy
rozległo się ciche pukanie, a do pomieszczenia wszedł Potter. Trzeba także
wspomnieć, że staranie starałam się ukrywać swoją twarz przed nim. Oczywiście
jak była brudna.
— Chciałem tylko się spytać, czy
wszystko w porządku.
Miałam już odpowiedzieć, że tak,
kiedy mój wzrok padł na jego twarz.
Miał lekko podpuchnięte oko, pod
którym wykwitł już fioletowy siniak — jutro zapewne będzie jeszcze większy —
rozciętą wargę i łup brwiowy. Nie wspominając już o wielu zadrapaniach na
rękach i plamie krwi na piersi. Musiał go tak ugodzić nożem ten psychopata.
Pisnęłam.
— Potter, wyglądasz okropnie. —
Podeszłam do niego. — Bardzo boli? — Opuszkiem palca przejechałam w miejscu,
gdzie plama krwi była największa.
— Nie. — Wiem, że dużo
wysiłku kosztowało go to kłamstwo.
Złapałam go za rękę i posadziłam
na muszli klozetowej.
— Ściągnij koszule.
— Jeżeli chcesz mnie zobaczyć na wpół
nago, wystarczyło poprosić.
Posłałam mu mordercze spojrzenie,
ale na widok jego rozbawionej twarzy mimowolnie przewróciłam oczami.
Posłusznie rozebrał się.
Skrzywiłam się. Rana nie była
poważna, ale i tak przyprawiała mnie o mdłości. Nie lubię mdłości.
Zmoczyłam ręcznik zimną wodą i
przyłożyłam rany.
— Potrzymaj przez chwilę.
— Gdzie idziesz? — W jego głosie
usłyszałam nutę rozczarowania.
— Po strzykawkę i igłę.
Potter zrobił przestraszoną minę.
— Nie bądź baba.
Z jednej z szafek wygrzebałam
apteczkę. Po raz pierwszy w życiu mi się na coś przydała. Znalazłam tam wodę
utlenioną, którą odkręciłam. Wróciłam do Pottera i zabrałam mu ręcznik. Teraz,
kiedy nie było tyle zaschniętej krwi, rana nie wyglądała groźne. Niewielkie
wgłobienie na głębokość centymetra nieco poniżej lego obojczyka.
Polałam ranę, a Potter syknął.
— Mogłabyś być chociaż bardziej
delikatna.
— Nie wierzę. Potter, który
milion razy oberwał tłuczkiem w głowę boi się wody utlenionej.
— Brzmi to jak jakiś trujący
eliksir, którym chcesz mnie zabić.
Pomimo jego kąśliwej uwagi
starałam się być delikatniejsza.
Zachichotałam pod nosem. Potter
drgnął.
— Nie ruszaj się!
Warknął i spróbował się odsunąć.
— Nie ruszaj się! — Powtórzyłam
bardziej stanowczo.
— To boli!
— Gdybyś się nie ruszał, to by
nie bolało!
— Jasne, a moja mama jest żoną
Dumbledore’a.
Kąciki moich warg zadrżały.
— Nie możesz być bardziej, no nie
wiem, łagodniejsza?
— Nie! A teraz nie ruszaj się. To
zapiecze tylko przez moment.
Potter zagryzł wargi i zastygł w
bezruchu. W momencie, kiedy polewałam ranę nieznacznie się skrzywił, ale ani
drgnął.
— Jesteś strasznie rozpieszczony
i tak dalej, ale mimo to dziękuję ci. — Kiedy to mówiłam przyklejałam mu
plaster. Spojrzałam mu w oczy i z trudem powstrzymałam się, aby nie odwrócić
wzroku. — Gdyby nie, kto wie co by się stało.
Chciałam się odsunąć, ale Potter
mnie przytulił.
— A to za co?
Odsunęłam się od niego.
— Bo jesteś najbardziej
niezrównoważoną i niesamowitą dziewczyną jaką w życiu poznałem i gdyby nie ty,
to kto wie, może wykrwawiłbym się na śmierć?
Mimowolnie walnęłam go w ramię,
obok miejsca, które mu zakleiłam.
— Evans, za co?
Posłałam mu promienny uśmiech.
— Za żywota.
Zanim zeszłam na śniadanie
musiałam sobie porządnie przypudrować buzię: jak się spodziewałam byłam cała
spuchnięta i nawet tona fluidu nie mogła tego zamaskować. Zaczesałam włosy tak,
aby opadały mi na twarz.
W kuchni była tylko Petunia i
nasza gosposia, która krzątała się przy zlewie mrucząc coś o ptakach.
— Dzień dobry, Saro. Cześć
Petunio.
Oczywiście siostra udała, że nie
usłyszała, co mnie zbytnio nie zdziwiło.
Sara odwróciła się do mnie,
a na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech.
— Panienka Lily.
Sara była dość otyłą kobietą po
czterdziestce. W czarnych włosach pojawiły się już liczne srebrne nitki, a z
uszu zwisały małe złote gwiazdki. Pomimo że była niska, miała wielkie
serce, którego moja siostra nigdy nie potrafiła docenić. Miała córkę, mniej
więcej w moim wieku o imieniu Ali. Spotkałam ją chyba tylko raz, ale w niczym
nie przypominała Sarę. Kobieta przeszła wiele w swoim życiu: w zeszłym roku
straciła swojego syna oraz synową w wypadku samochodowym. Do tej pory nie
pozbierała się po tragicznych wydarzeniach, chociaż święcie uważała, że tamte
chwile należą już do przeszłości. Szczerze jej współczułam, chociaż zawsze
kiedy mogłam, starałam się unikać rozmowy na ten temat. Bo po co rozgrzebywać
stare rany?
— Widziałaś może tatę?
— Wczoraj wieczorem dostał pilny
telefon z wytwórni. Prosili, aby jak najszybciej się tam pojawił. Wyjechał z
samego rana i obawiam się, że nie zdąży wrócić na obiad. Wspominał coś o
poważnej awarii. — Zmarszczyła brwi. — A może o problemach z muzykami? Nie wiem
o co chodziło. — Wzruszyła ramionami. — Jesteś głodna?
— O tak! Co na śniadanie?
— Co powiesz na jajecznicę?
— Z chęcią, ale wolę tost z
serem.
Sara pokręciła głową.
— Co rano to samo pytanie i
zawsze ta sama odpowiedź.
Po chwili postawiła mi na blacie
lady talerz z jedzeniem, a ja się w niego wgryzłam.
Sara opuściła pokój na chwilę
przed pojawieniem się sowy z Prorokiem codziennym. Zaraz po niej wylądowała
kolejna, tym razem z ‘Czarownicą’, która niefortunnie upadła na głowę Petunii
(sowa słysząc jej krzyki od razu odleciała).
— Auu! Ty zapchlony ptaku! —
Spojrzała na mnie. Gdyby jej wzrok mógł zabijać, już bym nie żyła. — Czy chociaż
raz mogłabyś uszanować to, że wszyscy poza tobą są w tej rodzinie normalni i
przestała wpuszczać do domu te… te… ptaszyska!?
— Nic ci się nie stało? —
Spróbowałam do niej podejść, ale odepchnęła mnie jednym ruchem ręki.
— Zabieraj te brudne łapy ode
mnie, dziwolągu! I od Blake’a też!
Pokręciłam z rezygnacją głową.
— Chciałam być dla ciebie miła, a
ty jak zwykle…
— Nie obchodzi mnie twoje zdanie!
I wybiegła z kuchni. Przez chwilę
patrzyłam w miejsce, w którym przed chwilą stała, z otwartymi ustami, ale
szybko otrzeźwiałam, bo sowa zaczęła mnie dziobać w rękę. Z kieszeni spodni
wyciągnęłam odpowiednią kwotę pieniędzy i wrzuciłam je do skórzanego woreczka.
Odleciała.
Nie patrząc na okładkę
‘Czarownicy’ rzuciłam ją na ladę, a sama zajęłam wcześniejsze miejsce i bez
większego zainteresowania przerzucałam strony Proroka Codziennego, przy okazji
pogryzając tost, aż na stronie dwunastej natchnęłam się na pewien artykuł.
Kawałek tostu utknął mi w gardle.
NIELEGALNY ANIMAGIZM!
W ostatnich dniach Ministerstwo
Magii przechwyciło dwóch niezarejestrowanych animagów na terenach Hogsmeade.
Niejaki Albert Mouse (62 l.), który został przyłapany na przemianie w kaczkę
przez naszego wysłannika, który sprawdził w Międzynarodowym Spisie oraz
Rejestrze Animiagów, iż jego nazwisko nie znajduje się na liście.
Podobne zdarzenie miało miejsce
dwa dni później. Tym razem Dorotha Snow (45 l.) dopuściła się nielegalnej
przemianie w owce.
Oboje zostaną postawieni w
najbliższych dniach przed całym Wizengamotem, a następnie osądzeni. Jak wiadomo
kara za tak poważne wykroczenie to dożywocie w Azkabanie.
Na celowniku naszych „Tropicieli”
znajduje się jeszcze czternaście osób, w tym jeden uczeń ze Szkoły Magii i
Czarodziejstwa Hogwart.
Możemy mieć jedynie nadzieję, że
pozostali podejrzani nie dopuścili się wykroczenia prawa i nie spotka ich tak
straszny los jak pana Mouse i panią Snow.
Zrobiła mi się słabo.
Pojedyncze fragmenty artykułu
szumiały w mojej głowie. Osądzeni… Jeden uczeń ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa
Hogwart… Dożywocie w Azkabanie… Tropiciele…
Cholera! Skąd oni mogą wiedzieć?
Przecież nikomu nie powiedziałam! No, jedynie Jul i Quin, ale one w życiu by
nikomu nie zdradziły mojej tajemnicy. Więc kto?
Szlag! Trzeba zaprzestać
zamienianiu się w łanię. Bo jeśli jestem obserwowana…
Do kuchni wróciła Sara, a ja
przybrałam najbardziej normalną minę na jaką było mnie w tym momencie stać.
Podeszła do kuchenki, ale od razu się odwróciła, bo jej wzrok padł na okładkę
‘Czarownicy’. Trzeba tutaj zaznaczyć, że Sara nie była wtajemniczona w to, że
magia nie jest wytworem ludzkiej wyobraźni, smoki to nie puste legendy wyssane
z palca i ludzie latają na miotłach. Gosposia podeszła do mnie. Przez chwilę
przyglądała się stronie tytułowej, a ja wyklinałam sobie w duchu, jak mogłam
zachować się tak głupio i nie schować tej cholernej gazety. Teraz zaczną się
niezręczne pytania, a ja jak zwykle będę musiała naściemniać coś o rozwoju
techniki. Tylko jak długo ludzie będą w to jeszcze wierzyć?
— Przystojniak.
Zerknęłam na okładkę.
Sara wskazała na uśmiechniętego
blondyna, który stał w otoczeniu czwórki przyjaciół. Jego zdjęcie poruszyło się
i posłało mi promienny uśmiech, zresztą jak pozostali chłopcy. Na ich widok, a
szczególnie tego jednego, zakręciło mi się w głowie i łzy stanęły w oczach, ale
szybko otarłam je ręką, tak że Sara tego nie zauważyła.
— Och, dlaczego takich
przystojnych mężczyzn nie spotyka się na co dzień? — Sara odwróciła się,
złapała za ścierkę i zaczęła wycierać naczynia. Najwyraźniej nie zobaczyła nic
nadzwyczajnego w tym, że zdjęcie porusza się. — Zapewne ci chłopcy nie mogą
odpędzić się od dziewczyn. Chciałabym ich kiedyś spotkać.
Spojrzałam jej w oczy.
— Ja ich znam. — Sara spojrzała
na mnie z niedowierzaniem. — A ten — Wskazałam palcem uśmiechniętego blondyna.
— to mój były chłopak.
Z wrażenia wypadł jej talerz z
rąk który właśnie wycierała, a jego szklane kawałki rozprysły się po całej
podłodze .
— Ale… Ale… Naprawdę? — W kilku
krokach do mnie doskoczyła i mnie przytuliła. — Biedactwo. Ten drań cię tak
skrzywdził. Od zawsze powtarzałam, że dziewczynki nie powinny spotykać się ze
sławnymi chłopcami. Schemat ten sam: najpierw je w sobie rozkocha, a później
rzuci.
Delikatnie wyplątałam się z jej
objęć, co nie było takie proste, bo miażdżyła mi głowę swoimi wielkimi
piersiami.
— Widzisz Saro, tylko że to ja
zakończyłam ten związek.
— Ty? Och, Lily! Zuch dziewczynka
z ciebie! — Podeszła do swojego wcześniejszego stanowiska i powróciła do wycierania
naczyń. — Żadnych romansów z gwiazdami! — Wymachnęła w moją stronę trzepaczką
do jajek. — Takie rzeczy powinny być zakazane. Kto to widział! Łamać serca
biednych dziewczyn, które żyją w cieniu świata…
Jej wykład ciągnął się i ciągnął
w nieskończoność, a ja w tym czasie zdążyłam dokończyć tost i przeglądnąć
Proroka Codziennego do końca. ‘Czarownicy’ nie chciałam nawet dotykać, nawet na
nią patrzeć, ale pech chciał, że mój wzrok znowu padł na okładkę. Zwyciężyła
ciekawość. Otworzyłam czasopismo na stronie numer sześć i zaczęłam czytać.
Artykuł ciągnął się przez ponad
dwie strony i polegał głównie na opisie trasy koncertowej zespołu All Star.
Zostały wymienione w nim kraje, do których kapela ma zamiar zawitać oraz
przebieg ich dwóch koncertów, gdzie musieli zagrać sześć bisów. Rzesze ich
fanek przygotowały dla nich wielki transparent, a autografy rozdawali przez
trzy godziny, dopóki ochronie nie udało się przepędzić podnieconych psycho-fanek.
Nie macie pojęcia, jak się zdziwiłam, kiedy natchnęłam się na swoje imię i
wypowiedź Trunksa: „Każdy z nas podczas rocznej przerwy i pobycie w Hogwarcie
doświadczył wiele nowego i powróciły wspaniałe wspomnienia sprzed kilku lat. Jest
wiele chwil i osób, które bardzo miło wspominam, ale najbardziej
zaprzyjaźniliśmy się pewną panią prefekt, którą serdecznie pozdrawiamy. Lily
jeżeli to czytasz to wiedz, że za tobą tęsknimy i nie możemy doczekać się
naszego kolejnego spotkania.” Oczywiście nastąpił długi wywód, w którym została
wspomniana moja rzekoma ciąża, gdzie ojcem był Dante, oraz pogłoski, że
chodziłam Lucasem.
Pomimo że na moich ustach pojawił
się uśmiech, był on wyrazem goryczy, która mnie wypełniła. Tęskniłam za nimi
wszystkimi, ale nie byłam pewna, ba! Ja wiedziałam, że nie zniosłabym spotkania
z Lucasem. No, może gdyby Zayn i Tronks rozładowaliby napiętą atmosferę, a
Naill za zacząłby nasze spotkaniem swoim stałym: „Matko, Lily! Jak ja ciebie
dawno nie widziałem!” Mimowolnie zachichotałam, a Sara spojrzała na mnie
zaciekawiona.
Uznałam, że już pora aby się
ulotnić. Miałam już zabrać gazety, aby zanieść je do sypialni, kiedy mój wzrok
dostrzegł kawałek pożółkłego pergaminu wystającego z ‘Czarownicy’. Było
tam naskrobanych kilka słów:
Mam dziwne przeczucie, że
niedługo się spotkamy.
D.
Nie wiedziałam co o tym myśleć. Z
pustką w głowie złapałam obie gazety i ruszyłam w kierunku swojego pokoju.
Było jasne jak słońce, że napisał
to Dante i lada dzień pojawi się w progu moich drzwi. Tylko jak to przyjmą moi
rodzice? Jego ostatnia wizyta na Margaret Street, nie skończyła się za dobrze. Przekonał wtedy moich rodziców, że
jestem w ciąży. Taa… Ten to od zawsze miał bujną wyobraźnię. Któregoś dnia w
Hogwarcie, zaraz na początku naszej znajomości zaproponował mi pewien układ:
jeżeli namówię Irytka, aby zalał gabinet Filch’a, to on umówi się ze mną na
popołudniowy spacer, aby zdradzić mi pewne szczegóły dotyczące zespołu, a
jeżeli przegram, to przez tydzień będę przynosić mu śniadanie do łóżka.
Wygrałam zakład, a Dante przez dwie godziny snuł niekończące się opowieści,
głównie o sobie. Tak, cały Dante.
Z rozmyślań wyrwały mnie głosy
wydobywające się z mojego pokoju.
Walnęłam się w czoło. Znowu
zapomniałam zamknąć drzwi na balkon.
— Jak myślicie, w jaki sposób się
dowiedzieli?
— Łapo, nie jest powiedziane, że
chodzi o jednego z nas.
No, no. Czyżby Huncwoci znowu coś
przeskrobali? Przycisnęłam ucho do szpary w drzwiach.
— Jasne. Rogacz, zastanów się.
Znasz innych zbuntowanych nastolatków w Hogwarcie, którzy…
— Skąd możecie o tym wiedzieć?
Syriusz, wysłuchaj mnie. Ty i Rogacz jesteście jednymi z najzdolniejszych
uczniów w szkole i prawdę mówiąc niewielu jest lepszych od was, ale są.
Nikt nie powiedział, że to o was chodzi! No i nie zapominajmy o Glizdku.
— Luniak, daj mi chociaż jedno
nazwisko osoby, która byłaby zdolna opanować…
— Czy to nie jest oczywiste? Kto
jest równie zdolny jak my?
Zapadła chwila ciszy.
— Masz na myśli Rudą? —
Wykrztusił po dłuższej chwili Syriusz.
— Czy to nie jest oczywiste?
— Remus, twoja bujna wyobraźnia
czasami mnie przeraża. — Skwitował prychnięciem Potter. — Ona jest na to
zarzeczna.
Ja za grzeczna? Ja za grzeczna?
Ciekawe na co?
Z oburzenia upuściłam gazety z
rąk. Pech chciał, że kiedy próbowałam je złapać, popchnęłam drzwi, które
otworzyły się na oścież.
Na środku pokoju siedzieli
Huncwoci. Kurta z nimi nie było.
— Och, Lily! Miło cię widzieć!
Znakomicie wyglądasz.
Posłałam Remusowi szeroki
uśmiech. Mam nadzieje, że z daleka wyglądał jakby był szczery, a nie taki,
który obwieściłby światu, że właśnie ich podsłuchiwałam.
Podeszłam do nich i usiadłam na
dywanie.
— Co tutaj robicie? — Miałam
nadzieję, że przekaz tego pytania jest jasny: O czym do jasnej cholery
rozmawiacie w moim pokoju?
— Widzisz… — Zaczął Potter.
Przerwał mu Syriusz, który podbiegł do mnie i ukląkł naprzeciwko mnie.
— Tylko mi się nie oświadczaj. —
Wyszczerzyłam się do niego, a Łapa posłał mi uśmiech zarezerwowany na specjalne
okazje. Ten sam, który posyła dziewczyną, aby je uwieźć, jeżeli miał jakieś
problemy, czyli tylko i wyłącznie w przypadku Quin. Tym samym skutecznie
odwrócił moją uwagę od ich rozmowy.
— Ruda, jesteś mi potrzebna.
— Słucham. — Zaciekawił mnie. Nie
często się zdarza, aby ktokolwiek potrafił mnie zaskoczyć.
— Widzisz, kiedy wczoraj
wracaliśmy razem z Quin z dyskoteki — Jasne, o kogoż by innego mogło chodzić? —
wydawała się bardzo smutna, a ja nie lubię, kiedy ludzie się nie uśmiechają.
Masz jakiś pomysł aby ją rozweselić?
W moim mózgu momentalnie narodził
się wspaniały plan.
— Idziemy.
— Jesteś absolutnie pewna?
— Jasne! Quin uwielbia
niespodzianki.
Syriusz wydawał się nie do końca
przekonany.
— Powinienem coś powiedzieć?
Zastanowiłam się przez chwilę.
— Wystarczy cześć.
— Cześć?
— Tak! To wszystko. Możesz
powiedzieć co chcesz. I nie zapomnij o uśmiechu. Uśmiech jest najważniejszy.
Bez niego cały plan nie wypali. Pamiętaj: powiedź cześć i się uśmiechnij.
— Jesteś pewna, że jej to się
spodoba? — Spytał z powątpieniem w głosie.
Z łazienki dobiegł mnie
dźwięk towarzyszący zakręcanej wodzie.
— Właź!
Syriusz zrobił jak go mu kazałam,
a ja zatrzasnęłam za nim drzwi.
Wybiegłam z sypialni blondynki,
na chwilę przed jej pojawieniem się w pokoju. Za drzwiami stał Potter z dziwnym
uśmiechem na twarzy. Bez słowa wyciągnął spod bluzki śliską tkaninę i narzucił
ją na nas. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to jest jego peleryna-niewitka. No
tak, już kilka razy widziałam jak z niej korzystał, głównie aby zwinąć jedzenie
ze szkolnej kuchni w czasie ciszy nocnej, ale za każdym razem zaskakiwało mnie
jej działanie. Potter musiał się odrobinę przygarbić, bo był tak wysoki, że
kostki wystawały mu spod płaszcza. Próbowałam zignorować oszałamiający zapach
jego perfum.
Bezszelestnie weszliśmy do
sypialni, gdzie Quin wpadła w niezły szał.
Nic dziwnego. Wyrzuciłam z jej
szafy wszystkie ubrania, tworząc na środku pokaźną stertę kolorowych
materiałów.
— Ugh! Zniszczę tego, kto to
zrobił! — Wygrażała się łapiąc tkaniny w ręce. — Zobaczy! Popamięta mnie! To na
pewno Blake! Mści się, bo nie chciałam się z nim umówić!
Z furią wypisaną na twarzy
złapała za klamkę szafy. Pociągnęła za nią i miała cisnąć ubrania do jej
środka, gdy…
Jej wzrok momentalnie złagodniał,
kiedy oczy spotkały ciemno niebieskie tęczówki Syriusza.
Łapa wyszedł z szafy, a na jego
twarzy pojawił się uśmiech.
— Cześć.
— Jakie to jest słodkie! —
Jęknęłam do ucha Pottera, a ten od razu zatkał mi usta.
Quin wyglądała jakby rozpływała
się pod wpływem jego spojrzenia. W powietrzu można było wyczuć buzujące
hormony, a ja mimowolnie pomyślałam, że nie powinniśmy tutaj być.
Sekundy przeciągały się, a żadne
nie mogło oderwać od siebie wzroku. Po prostu tak stali. W pewnym momencie Quin
przysunęła cię do Syriusza. Ich twarze dzieliło już kilka cali. Już prawie…
— Quin, wiesz może, gdzie jest
moja…
Do pokoju wpadła Jul i cały
nastrój nagle prysł.
Quin odskoczyła od Łapy jak
oparzona, a Black zrobił niezadowoloną minę.
— Chyba przyszłam nie w porę. —
Wyszeptała z zażenowaniem w głosie Truśka i zrobiła krok do tyłu.
— No nie da się ukryć! —
Krzyknęłam wychodząc spod peleryny-niewidki. Dopiero po chwili dotarło do mnie
co zrobiłam. Przecież nie powinno mnie tu być. — Ops.
Usłyszałam ciche parsknięcie
Pottera.
Quin spiorunowała nas
wzrokiem. Zabawne, że nie zastanowiło jej to, w jaki sposób pojawiłam się tak
nagle.
— Jul, muszę ci coś pokazać.
Złapałam Truśkę za rękę, która
nawiasem mówiąc miała bardzo głupi wyraz twarzy i wybiegłyśmy z pokoju Szpilki.
— Zemszczę się na was! —
Usłyszałam za sobą krzyk Quin i mimowolnie parsknęła.
— Na pewno musicie jechać?
Dziewczyny zgodnie pokiwały
głowami.
— Nie martw się Ana, niedługo się
spotkamy.
— No ja myślę. Najpóźniej to za
tydzień na finale Quidditch’a.
Jul przekrzywiła w bok głowę.
— Jak masz zamiar się tam dostać
skoro twoi rodzice…?
Wzruszyłam ramionami.
— Nie mam pojęcia, ale wiecie, że
nie mogę przegapić tak ważnego wydarzenia.
Wyszczerzyłam się do nich.
Przed nami zatrzymał się Błędny
Rycerz, którym miały podróżować.
Przez chwilę patrzyłyśmy na
siebie, poczym jednocześnie rzuciłyśmy się sobie w ramiona.
— Będę za wami tęsknić.
— My też, Ruda. My też. —
Szepnęła Quin, a Jul zmierzwiła mi włosy.
Odsunęły się ode mnie, złapały
swoje bagaże i wsiadły do czerwonego autobusu, który po chwili znikł.
— Też będę za nimi tęsknił. —
Nawet nie wiem kiedy przyszedł tutaj Kurt.
— Ty? Dlaczego?
Wzruszył ramionami.
— No wiesz, nie pamiętam kiedy
ostatnio miałem tak piękne sąsiadki i to przez całe dwa tygodnie.
Posłałam mu sójkę w bok.
— A ja niby to co?
Kurt zmierzył mnie wzrokiem.
— No wiesz, gdybym się z tobą nie
przyjaźnił odkąd pamiętam i codziennie nie oglądał twojej uśmiechniętej buźki,
to może wydawałabyś mi się pociągająca.
— Dzięki. — Powiedziałam z
przekąsem. — Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
— Masz ochotę na spacer?
Pokiwałam głową.
Ruszyliśmy wzdłuż Margaret
Street, co chwilę wybuchając śmiechem. Kurt opowiedział mi jak uczył Huncwotów
gotować i jak Syriusz uwodził jego matkę, a ja mimowolnie ujrzałam te sceny
oczami wyobraźni. Zachichotałam. Spacerowaliśmy długo, aż w końcu skręciliśmy
do parku. Jak to zwykle ja zajęłam huśtawkę, a Kurt poszedł po lody. Ściągnęłam
ze stóp sandały i ta samo jak w dzieciństwie zaczęłam grzebać palcami w piachu.
Odprężało mnie to.
— Mogę się przysiąść?
Zamarłam. Dobrze znałam ten głos.
Popatrzyłam na osobę, która
zajęła wolną huśtawkę obok mojej.
— Co ty tutaj robisz?
*******************
* ‘Qué’ z języka hiszpańskiego
oznacza ‘Co’. W charakterystyce Lily zostało wspomniane, że kiedy się denerwuje
mówi po hiszpańsku.