wtorek, 13 maja 2014

40. Czy w tym domu są dwa łóżka?

Minęły dwa dni odkąd dowiedziałam się, że pojadę na finał Quidditcha w Brazylii, a ja ciągle nie mogłam w to uwierzyć. Euforia, która ogarnęła moje ciało tamtej pamiętnej nocy nie ustępowała, a z każdą chwilą podniecenie wzmagało na sile.
Jadę do Brazylii!
Ta myśl była równie nieprawdopodobna jak i wspaniała.
Z pewnością zastanawiacie się, jak to możliwe, że rodzice pozwolili mi na ten wyjazd?
Wszystko zawdzięczam Dantemu.
Jak mu się udało przekonać moich rodziców?
Sęk w tym, że z nimi nie rozmawiał. Nie musiał. Zrobiła to moja kochana babcia.
Dobra, może zacznę opowiadać wszystko od samego początku.
Kiedy Dante obwieścił mi tą wspaniałą nowinę, jak to ja, zawsze kąpana w gorącej wodzie, od razu pobiegłam do swojej sypialni i w tempie ekspresowym spakowałam kilka sukienek, dwie pary spodni, kilka T-shirtów oraz kilka innych drobiazgów do torebki, na które było rzucone zaklęcie zmniejszająco-zwiększające. Oczywiście biegałam po pokoju jak głupia szukając szczotki do włosów, którą nawiasem mówiąc znalazła się pod moim łóżkiem. Już po pięciu minutach byłam gotowa do wyjścia.
Jednak nagłemu atakowi podniecenia i radości bez przerwy towarzyszyło inne uczucie, a mianowicie strach. Ani na chwilę nie opuszczało mnie dziwne wrażenie, że Dante robi sobie mnie jaja i to kolejny jego głupi żart. Z drugiej strony w ostatnim czasie Wait przeszedł niesamowitą metamorfozę i dobrze wiedział, że gdyby wyciął mi taki numer, to źle by się to dla niego skończyło.
Sprzeczne uczucia na zmianę pojawiały się, to znów znikały, kiedy wyszłam z pokoju i skierowałam się w kierunku ogrodu. Chciałam jak najszybciej porozmawiać z Waitem. W tym momencie żałowałam, że wcześniej z nim nie pogadałam, tylko od razu pobiegłam się pakować. Po prostu bałam się, że to wspaniałe uczucie radości, ta euforia i nagłe spełnienie marzeń, z którymi pogodziłam się, że nigdy nie dojdzie do ich realizacji, nagle okażą się zwykłym kłamstwem.
Swoje rozterki emocjonalne musiałam odłożyć na drugi plan, gdyż kiedy przechodziłam obok sypialni mojej siostry, usłyszałam krzyki. Zwyciężyła ciekawość. Drzwi były uchylone, a do szpary przycisnęłam oko. 
Po raz pierwszy od pięciu lat ujrzałam sypialnię mojej siostry. Wtedy była pomalowana na bladą zieleń, na ścianach wisiało mnóstwo plakatów z księżniczkami, a na szafkach stały ogromne pluszaki. Narzuta w powyszywane kolorowe misie przysłaniała różową pościel, którą tak bardzo kochała. Trzeba dodać, że zawsze panował tam porządek. Teraz… No cóż, czułam się, jakbym znajdowała się w całkiem innym miejscu. Zieleń została zastąpiona fioletowo-kremową tapetą. Plakaty zostały wymienione na zdjęcia przedstawiające Petunię oraz jej drużynę czirliderek i kilka oprawionych fotografii, które przedstawiały ją i Blake’a. Na jednej się całowali. Stała ona na szafce obok łóżka. W miejscu pluszaków zajęły porozrzucane kosmetyki. Ten widok nie był tak bardzo szokujący. W końcu Petunia stała się nastolatką i to normalne, że wymieniła księżniczki na rzecz płci przeciwnej. Szokujące było to, że moja siostra stała się bałaganiarą. Wszędzie walały się ubrania. Na podłodze utworzyło się z nich kilka pokaźnej wielkości kupek, przewieszone były przez fotel, a nawet kilka wisiało na drzwiach balkonowych. Trzeba tutaj zaznaczyć, że moja siostra nie posiadała jak ja szklanej ściany, tylko zwykłe okrągłe dwudrzwiowe oszklone drzwi, prowadzące na balkon, gdzie można było zobaczyć zachodnią część naszego ogrodu i ogrodu sąsiadów, który był zachwaszczony, ale to już inna bajka.
Za bardzo odbiegłam od tematu. Wróćmy do mojej siostry.
Stała na środku pokoju, a naprzeciwko niej znajdował się Blake. Petunia miała całą czerwoną twarz ze złości, a po policzkach spływały gęste łzy. Co do Blake’a, nonszalancko opierał się o fotel, a na jego ustach błąkał się szatańczy uśmiech.
Wiem, że podsłuchiwanie jest bardzo złe, ale nie mogłam się powstrzymać. W końcu to była moja siostra.
— Spójrz prawdzie w oczy. — Szyderczy głos Blake’a rozbrzmiał w moich uszach. — Naprawdę myślałaś, że taki chłopak jak ja, mógłby zakochać się w kimś takim jak ty?
— Mieliśmy umowę!
— Umowę, umowę… — Zaczął ją przedrzeźniać. — Jeżeli wydawało ci się, że dotrzymam jej warunków, to najwyraźniej jesteś głupsza niż się wydajesz.
Rozległ się dźwięk, jaki towarzyszy tłuczonemu dzbanowi.
— Myślisz, że mi na tobie zależało? — Petunia spróbowała ataku, co jak na mój gust wyszło jej marnie, ponieważ ciągle płakała, a głos łamał się pod spazmatycznym szlochem. — Byłeś moją kolejną zabawką! Nigdy…
Kąciki ust Blake’a uniosły się ku górze.
— Dobrze wiedziałaś, jaki jestem. Nigdy nie wierzyłem w miłość, dopóki nie pojawiła się twoja siostra.
Przestałam oddychać.
Że co?
Czy on właśnie zasugerował, że…
O mój Boże.
Petunia wpadła w furię.
— Jak możesz! Nie wierzę ci! Ona ci się podoba? — Pokręciła głową z niedowierzaniem, przy okazji wymachując dłońmi, w akcie niedowierzania. — Ten dziwoląg? Ta łajza, która myśli, że jest najlepsza na świecie? Co ona ma, czego nie mam ja? Rudych kudłów? A może figury modelki? Jestem dużo więcej warta, niż ten śmieć!
Z twarzy Blake’a nie znikał ten złowrogi uśmiech, który przyprawiał mnie o ciarki na plecach.
— Nie podoba mi się ona w tym sensie, jaki ci się wydaje. Ona pokazała mi, że miłość istnieje. A mówiąc szczerze, jest znacznie ładniejsza od ciebie.
— Nie wierzę, że wolisz ją. Tą… Tą wiedźmę! — W jej ustach zabrzmiało to jak największa na świecie obelga, przekleństwo i bluźnierstwo. Nie mogłam uwierzyć, że tak mnie nazwała. Musiałam z całej siły zacisnąć pięści, aby powstrzymać się od wkroczenia w sam środek tej całej awantury i wszcząć kolejną. — Jesteś kolejnym łajdakiem. Wynoś się! Nie chcę cię więcej widzieć w moim domu!
— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
Blake ruszył w kierunku drzwi, a ja pomimo szoku, w jakim się teraz znajdowałam, zdołałam się poruszyć i uciec do salonu zanim wyszedł z pomieszczenia.
Cała ta scena nie mieściła mi się w głowie. Zaledwie kilka godzin temu widziałam, że Petunia i Blake czule się obejmują i trzymają za rączki, a tu taka niespodzianka. Od zawsze wiedziałam, że ten chłopak jest dupkiem i nie warto zaprzątać nim sobie głowy, ale coś takiego… Ta sprawa wykraczała poza granice mojego umysłu. Współczułam mojej siostrze z całego serca — dobrze wiedziałam, co to znaczy mieć złamane serce — i chciałam ją pocieszyć, lecz było to niemożliwe.
Po pierwsze i najważniejsze, Blake rzucił ją, w tak — jak na mój gust — brutalny sposób, z mojego powodu, co oznaczało, że nienawiść Petunii pogłębiła się do mnie o kolejne lata świetlne. Gdybym do niej podeszła i spróbowała przytulić, pocieszyć, porozmawiać czy zrobić cokolwiek innego, moja siostra z pewnością zrobiłaby mi krzywdę. Nie wątpiłam w to ani przez chwilę. A po drugie, cóż, może to wydawać się głupie i samolubne, ale czułam się urażona. Niejednokrotnie zostałam już obrażona w świecie czarodziejów przez dzieciaki czystej krwi najgorszym, spośród wszystkich możliwych określeń, ale to… Tym razem coś we mnie pękło. Wiele razy nazwała mnie dziwolągiem oraz używała innych epitetów, ale tym razem przesadziła. Mogłam być czarownicą, ale nie miała prawa nazywać mnie wiedźmą. Może to słowo nie było samo w sobie straszne, lecz sposób, w jaki je wypowiedziała. Jak przekleństwo.
Przez okno zobaczyłam, że przy basenie siedzi Dante. Pozostałych członków zespołu z nim nie było. Rozsunęłam drzwi i weszłam do ogrodu, pamiętając, aby bezszelestnie je za sobą zasunąć.
Na mój widok, na twarzy Dantego pojawił się szczery uśmiech, który jednak szybko gasł, kiedy zobaczył moją minę.
— Hej, mała, co się stało? — W jego głosie słychać było troskę.
— Nic.
Dante pokręcił głową z niedowierzaniem.
— Może i bym ci uwierzył, gdyby nie to, że masz mokre policzki, — Machinalnie otarłam je dłońmi. Okazało się, że Dante miał rację. Płakałam. Ale dlaczego? Może z powodu oburzenia? — drżą ci kolana, a twoja piękna i blada buzia jest, hmm… Zatroskana? Tak, i zrozpaczona.
Pokręciłam głową na znak, że nie chcę o tym rozmawiać.
— Lily, spójrz na mnie. — Rzecz jasna nie zrobiłam tego, więc mi pomógł. Delikatnie ujął moją twarz w obie dłonie i uniósł ją ku górze, dopóki nasze oczy się nie spotkały. — Wiesz, że w życiu nie zrobiłbym ci krzywdy i możesz mi wszystko powiedzieć. Chodzi o Lucasa? — Kiedy nie usłyszał odpowiedzi uznał to za potwierdzenie. — Zabije go. Zabiję. A rozmawiałem z nim. Prosiłem, by był dla ciebie miły. Ja tu sobie z nim porozmawiam. Oj, biedny jego los. Na brodę Merlina, jak ten dupek mógł doprowadzić cię do takiego stanu?
— To nie on. — Mój głos zabrzmiał słabo i nawet ja ledwo go usłyszałam. Odchrząknęłam i powtórzyłam. — To nie on.
— Nie? — Dante najwyraźniej stracił trop. — Potter?
— On nie ma z tym nic wspólnego. Może nie zauważyłeś, ale on naprawdę się zmienił. Przestał być takim zarozumialcem i…
— I się uczesał?
Mimowolnie parsknęłam, a na moich ustach pojawił się lekki uśmiech.
— No tak, mogłem się tego spodziewać.
Nie zrozumiałam.
— Czego?
Dante złapał mnie za dłonie i przycisnął je do swojej piersi. Przez cały czas patrzył mi w oczy.
— Lily, moja kochana wiewióreczko. Już dawno pogodziłem się z myślą, że nigdy nie będziemy razem, ale nie spodziewałem się, że ten, który mi ciebie odbierze będzie najlepszym szukającym w Hogwarcie. Jak widać wolisz sportowców zamiast gwiazd rocka.
— Tak, to prawda. — Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego słów. Wyrwałam ręce z jego uścisku i położyłam je na kościach biodrowych. — CO?! JA?! I ON?! W ŻYCIU!
Parsknął.
— Tak, tak. Już ci wierzę. Przyznaj się. On cię kręci. — Dante poruszał znacząco brwiami. — Chociaż nie mogę zrozumieć jednego. Jak ten ktoś, kto nie używa grzebienia, może ci się podobać bardziej niż ja. Przecież oboje wiemy, kto z naszej dwójki jest skromniejszy, przystojniejszy i ma większe poczucie humoru.
— Niby mówisz o sobie?
— Wątpiłaś w to chociaż przez chwilę?
Czy my przypadkiem nie flirtujemy?
Zrobiłam krok w tył, na co zachichotał. Podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.
— Uwielbiam, kiedy się uśmiechasz. A jeszcze bardziej lubię, kiedy to ja go wywołałem.
Szturchnęłam go w ramię.
— Gotowa?
Pokiwałam głową.
Nagle wszystkie obawy związane z wyjazdem powróciły.
— To nie żart? — To pytanie wyrwało mi się mimo woli.
Parsknął.
— Nie trzeba było ci powtarzać, że masz się iść spakować, a kiedy wróciłaś zaczęłaś się dopiero zastanawiać, czy przepadkiem nie zrobiłem sobie z ciebie głupiego dowcipu? — Pod wpływem mojego spojrzenia spoważniał. — Złap się mojej ręki.
— Co?
— Niby jak inaczej chcesz się teleportować?
— Teleportować? — Powtórzyłam za nim niczym echo.
Przewrócił oczami.
— Tak. Teleportować. To coś takiego bardzo pomocnego w życiu każdego czarodzieja, co w jednej chwili pozwala z jednego miejsca przenieść się na drugi koniec świata. Wiesz, podobno jesteś taka mądra, a nie nasz pojęcia, czym jest teleportacja.
— Oczywiście, że wiem.
— Złap mnie za rękę.
Nie zrobiłam tego.
— Gdzie chcesz mnie zabrać. — Jak zwykle górę wziął mój instynkt, który nakazywał mi wiedzieć wszystko wcześniej. Jednego byłam pewna: nigdzie z nim nie pójdę, jeżeli wcześniej mi nie powie gdzie.
Dante zaczął się niecierpliwić.
— Pogadamy o tym na miejscu. Wiesz, twoi rodzice mogą w każdej chwili zmienić zdanie i z wyjazdu nici.
To zmieniało postać rzeczy.
Z jednej strony nie chciałam robić nic przeciwko nim, a z drugiej był mecz.
To była jedna z najtrudniejszych decyzji w moim życiu. Sprzeciwić się rodzicom, czy gnać za marzeniami. Głos buntowniczki podpowiadał mi, że wyrazili zgodę na mój wyjazd i bez przeszkód mogę jechać. Z drugiej strony pojawił się głos grzecznego dziecka, które nigdy nie sprzeciwia się decyzją podejmowanym przez rodziców, (czego nie mogę powiedzieć o sobie, kiedy przebywam w szkole, ale to już inna bajka) i grzecznie wykonuje każde ich polecenie. Wiedziałam jedno: za nic w świecie nie mogłam przegapić meczu. Po raz pierwszy nie myślałam o konsekwencjach, jakie mogą mnie czekać po powrocie do domu. Bardzo powoli złapałam dłoń Dantego, na którego ustach pojawił się szeroki uśmiech.
— Uwielbiam twoją babcię. A ona uwielbia mnie. Podziękujesz jej później.
— Co?!
Chciałam wyrwać rękę z jego uścisku, ale było już za późno.
Pochłonęła nas ciemność, która napierała z każdej strony. Miałam wrażenie, że zaraz się uduszę. Marzyłam tylko o tym, aby jak najszybciej się to skończyło. To wszystko trwało mniej niż sekundę, kiedy moje stopy uderzyły o twardą brukowaną drogę. Stwierdzam: jeżeli mam wybierać pomiędzy teleportacją a siecią Fiuu… Cóż, rzucałabym monetą.
Jeszcze zanim otworzyłam oczy poczułam ciepły wiatr, który delikatnie pieścił moje ciało.
Otworzyłam oczy i usta, z myślą nawrzeszczenia na Dantego, lecz zamiast krzyku wydobyło się ze mnie zduszone westchnienie zachwytu.
Byliśmy na niewielkiej wyspie (No, może nie tak znów niewielkiej.) dookoła otoczonej wysokimi na kilka metrów palmami. O brzeg obijały się fale, a w moich uszach, niczym najwspanialsza muzyka na świecie, brzmiał szum morza. To, co wcześniej wzięłam za brukowaną drogę okazało się przekrojami na oko dziesięciocentymetrowych pni drzew, które tworzyły ścieżkę prowadzącą do niewielkiego domu wykończonego z czegoś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak trzciny.
Niewiarygodne, a jednak prawdziwe.
Widok tego wszystkiego mogłabym chłonąć bez przerwy.
Tak na wszelki wypadek uszczypnęłam się w rękę, bo nie byłam pewna, czy przypadkiem nie śnię. Okazało się, że nie. To wszystko działo się naprawdę.
— Jak…?
Dante zachichotał.
— Witaj na mojej prywatnej wyspie, Lily.
To znanie mnie otrzeźwiło. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
— Czy chcesz przez to powiedzieć…
— …że tą uroczą wysepkę dostałem na zeszłoroczne urodziny od moich kochających rodziców, którzy są bardzo dumni ze swojego uroczego i nieziemsko przystojnego synka? Tak, masz rację.
Musiałam zrobić jakąś szczególnie dziwną minę, bo Dante parsknął.
Na usta cisnęło mi się wiele pytań i jak to ja, nie mogłam się zdecydować, które mam zadać jako pierwsze.
Powoli zaczęłam przyswajać sobie poszczególne fakty. Po pierwsze, Dante mnie uprowadził, no może nie tak do końca, ale sens pozostawał ten sam. Po drugie, byliśmy na jego WŁASNEJ wyspie. Wow. Choć wydawało mi się to dziwne, cóż, mogłam żyć ze świadomością, że pan Wait jest tak cholernie bogaty, że nie ma co robić z pieniędzmi i inwestuje je w takie małe wysepki. Po trzecie, co mnie uderzyło najbardziej, to to, że słońce chyliło się dopiero ku zachodowi.
Coś mi się tutaj nie zgadzało. Przecież w Bringhton była trzecia w nocy. Czy to jakieś czary? Znając Dantego, to nie.
— Gdzie my jesteśmy?
— Czy ja dobrze zrozumiałem? Zamiast mi podziękować, że zabrałem cię do mojego małego raju i załatwiłem ci finały, ty chcesz wiedzieć gdzie jesteśmy?
Czy ten człowiek może być bardziej irytujący?
— Do jasnej cholery, mów!
— Na wyspie.
A jednak.
— No coś ty. W życiu bym na to nie wpadła. — Odwróciłam się do niego i wbiłam palec wskazujący w jego twardy tors. — Skoro mnie porwałeś, to chyba mam prawo do drobnych wyjaśnień.
Dante popatrzył na mnie z góry. Na jego ustach błądził uśmiech pełen zadowolenia, który nigdy nie oznaczał niczego dobrego. Dopiero po chwili zrozumiałam, o co mu chodzi. Nasze ciała dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Odskoczyłam od niego jak oparzona, co skwitował śmiechem.
— Czyżbym źle na ciebie działał?
— Jeżeli przez źle rozumiesz nagły atak mdłości, to trafiłeś w sedno. A teraz mów.
Pokręcił głową z rezygnacją.
— Jeżeli ci powiem, poczujesz się lepiej?
— Tak.
— To żyj sobie w tej niepewności.
Okręcił się na pięcie i ruszył w kierunku domku.
— Ugh! Dante!
Pobiegłam za nim i zagrodziłam mu drogę. Rzecz jasna nie rozłożyłam rąk i nie zaczęłam krzyczeć: Jeżeli chcesz dalej przejść musisz się mnie pozbyć! Ta… Dante zrobiłby to bez najmniejszego problemu i znając go, z przyjemnością. Po prostu stałam przed nim twarzą w twarz.
— Czego chcesz? — Na jego przystojnej twarzy odmalowało się rozbawienie.
— Informacji.
— Dobra, odpowiem na twoje jedno pytanie i o nic mnie więcej nie proś.
W głowie szybko przekalkulowałam swoją długą i pokaźną listę pytań. Nie było łatwo wybrać te jedyne. Chęć dowiedzenia się, gdzie się znajdujemy musiała przegrać z bardziej istotnymi rzeczami.
— Czy w tym domku są dwa łóżka?
Jak dobrze, że obok rosła palma, bo gdyby nie ona, Dante runąłby na ziemię wijąc się ze śmiechu, a w takim wypadku oparł się o nią i trzymał się za brzuch, a z jego oczu płynęły łzy.
— Ha, ha, bardzo śmieszne.
— Mogłaś mnie spytać o dosłownie wszystko — Odpowiedział, kiedy doszedł do ciebie, co trwało dość długo. — a ty pytasz o coś takiego? Nie łatwiej było iść do domu i sprawdzić?
Cholera. Ma racje.
I właśnie w taki sposób Lily Evans straciła doskonałą sposobność, aby dowiedzieć się czegokolwiek od największego dupka, jaki stąpa po tym świecie.
— Dobra, uznajmy, że pytania nie było. To może…
Dante pokręcił głową, a na jego twarzy gościło rozbawienie.
—O nie, moja kochana. Powiedziałem, jedno. A więc: jest jedna sypialnia.
— Co?! Nie mam zamiaru spać z tobą pod jedną pierzyną!
Wzruszył ramionami.
— Więc będziesz musiała zadowolić się kanapą.
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
— Mówił ci ktoś, że jesteś dupkiem?
Podrapał się po głowie.
— Jeżeli wykluczę ciebie, to nie.
— Przynajmniej jesteś tego świadomy. — Mruknęłam do siebie, a głośniej powiedziałam: — Po co mnie tutaj przywiozłeś? — Spytałam z rezygnacją w głosie. Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że mi odpowie.
Dobra, wyraz „przywiozłeś” nie jest tutaj zbyt adekwatny, ale najlepiej pasował.
— Chodź, porozmawiamy w domu.
Dante złapał mnie za dłoń i poprowadził w stronę budynku.
Okazało się, że w środku jest całkiem przytulnie. Ściany pomalowane były na odcienie beżu, a pierwsze wnętrze to połączenie kuchni i salonu. Od razu w mojej głowie pojawiła się myśl, kiedy to zobaczyłam: Po ślubie w swoim domu zrobię tak samo.
Kanapa, która tutaj stała, pomimo swoich ogromnych rozmiarów i efektownego wyglądu, nie wydawała się na zbyt wygodną.
Nagle ogarnęło mnie zmęczenie, a powieki zaczęły ciążyć ku dołowi. Z całych sił powstrzymałam się od zaśnięcia. W końcu ktoś miał mi dużo do wyjaśnienia.
Zajęłam miejsce za drewnianym stołem, a głowa mimowolnie opadłam mi w stronę blatu. Dzięki niedawno nabytemu refleksowi zdążyłam zareagować w porę i powstrzymać uderzenie. Po prostu podparłam ją rękoma.
Spojrzałam na Dantego. Chłopak myszkował w lodówce wyciągając coś, co wyglądem przypominało pizze nietchniętą w hamburger, no i puszkę pepsi.
— Masz może na coś ochotę? — Wychylił się zza drzwi i popatrzył na mnie.
— Święty spokój oraz sen.
Kąciki jego ust wygięły się ku górze, po czym zamknął lodówkę i usiadł na przeciwko mnie. Na stole położył talerz, jak się okazało ze zwykłą kanapką, w którą włożone było chyba wszystko: pomidory, ogórki, sałata, trzy rodzaje szynek, ser i wiele innych rzeczy, których nie będę wymieniać.
Jednym szybkim ruchem, wgryzł się w bułkę, którą popił napojem. Nie ma o, chłopak ma wilczy apetyt.
Poczekałam aż przełknie pierwszy kęs, którym pochłonął połowę bułki.
— Nie wierzę, że masz siłę być głodny.
— Zapamiętaj, posiłek jest najważniejszą częścią dnia. — Podrapał się po głowie. — Jakoś tak to szło. — Mruknął pod nosem.
Normalnie, to przewróciłabym oczami, ale nie dałam rady.
— Powiesz mi w końcu, po co mnie tutaj przywiozłeś? — W jaki sposób udało mi się zachować do niego tyle cierpliwości? Znając mnie i mój wybuchowy charakter już dawno powinnam na niego nawrzeszczeć. Co zmęczenie robi z człowiekiem… Założę się, że specjalnie wybrał taką porę, aby mnie tutaj przywieźć. Tak, to by było do niego podobne.
— Żebyś wzięła udział w finale Quidditcha.
— Masz szczęście, że jestem padnięta, bo zrobiłabym ci krzywdę. — Mój głos przesiąknięty był gniewem i irytacją.
— Lily, sama mi powiedziałaś, że woda cię najbardziej uspokaja! Ta dam! Jesteśmy!
Nie od razu zrozumiałam, o co mu chodzi.
— Chcesz mi powiedzieć, że przywiozłeś mnie na ten skrawek ziemi tylko po to, żeby mnie uczyć? — Musiałam krzyczeć, bo Dante próbował stłumić uśmiech. Jak widać, spodziewał się takiej reakcji.
— Cieszysz się?
Miał szczęście, że zdążył się uchylić, bo walnęłabym go ręką w głowę.
Parsknął i pociągnął nosem.
— Brałaś dziś prysznic, bo śmierdzisz.
—To zapach mydła. Jak zaczniesz się myć, to się przyzwyczaisz.
Spróbował z innej strony.
— Mówił ci ktoś, że masz piękne oczy?
— Dziękuję. Były w zestawie z twarzą. — To całe przekomarzanie zaczęło mnie już męczyć. Westchnęłam. — Gdzie my jesteśmy?
— Na wyspie położonej na Oceanie Spokojnym, oddalonej o jakieś 200 mil od brzegu. Wystarczy?
Pokręciłam głową.
— Co będziemy robić?
Przewrócił oczami.
— Najpierw się wyśpimy, a dopiero jurto o tym pogadamy.
Wstałam i powłóczyłam nogami w stronę kanapy. Miałam wrażenie, że zasnę na stojąco.
— Co ty robisz?
— A jak ci się wydaje? Idę spać. — Od kanapy dzieliło mnie jakieś trzy stopy. Dlaczego on mnie zatrzymuje?
Dante pokręcił głową.
— Sypialnia jest tam. —Wskazał ręką na przeciwny koniec pomieszczenia.
Zauważyłam, że jeżeli człowiek jest zmęczony, to myśli znacznie wolniej.
— Ale przecież powiedziałeś, że…
— A ty jak zwykle wzięłaś moje słowa na poważnie. — Wyszczerzył się. — Szoruj do łóżka, bo w przeciwnym razie sam cię do niego zaniosę.
— A mógłbyś?
Parsknął, a na jego ustach pojawił się szeroki i szczery uśmiech.
W kilku krokach podszedł do mnie i wziął na ręce. Chciałam zaprotestować, ale nie udało mi się, bo w chwili, kiedy moje stopy oderwały się od ziemi i wtuliłam się w jego twardy jak kamień tors, zasnęłam.

Jasne promienie słońca przebiły się przez moje powieki, a w uszach słyszałam szum wody zmieszany ze śpiewem ptaków. Jednak to nie one wyrwały mnie ze snu. Zrobił to Dante.
— Wiewióreczko, wstawaj. — Zaświergotał mi do ucha. — Już czas.
W ramach odpowiedzi przekręciłam się na drugi bok, a głowę ukryłam pod pierzyną. Nawiasem mówiąc, to łóżko było cholernie wychodne. Nic więc dziwnego, że nie chciałam wstawać.
— Tak się ze mną bawisz? — Usłyszałam stłumiony głos Wait'a i już wiedziałam, że powinnam żałować tego, iż w tak haniebny sposób go zlekceważyłam. Moja wina, że ciągle byłam zmęczona?
Jednym szybkim ruchem zdarł ze mnie przykrycie, za co miałam ochotę mu przywalić. Tak na dobry początek dnia.
— Za co?! — Krzyknęłam, bynajmniej tak mi się wydawało. — Nie możesz uszanować tego, że jestem zmęczona i muszę się wyspać?
— Już późno, a mamy dużo pracy.
— Która godzina? — Spytałam siadając po turecku na łóżku i rozcierając oczy.
Dopiero teraz zauważyłam, że Dante jest już całkowicie ubrany. O ile można tak nazwać jego szorty i odsłoniętą klatkę piersiową. Dobra, Ruda, oddychaj. To tylko kolejny napakowany facet z sześciopakiem na brzuchu. To nic takiego. Cholera! Dlaczego faceci, a raczej ich umięśnione torsy, tak na mnie działają?
— Dochodzi szósta.
Miałam ochotę jęknąć, ale w zamian cisnęłam w niego poduszką. Ha! Wymierzyłam celnie. 
 — Daj mi jeszcze godzinkę. — Mruknęłam i opadłam na materac, z którego od razu się poderwałam. — Rozebrałeś mnie?! — W moim głosie słychać było niedowierzanie oraz gniew. Zasłoniłam się poduszką. Rzecz jasna byłam w samej bieliźnie.
Dante wzruszył ramionami.
— Miałem pozwolić, żeby ta piękna suknia się wymięła?
— Tak! A co jakbym nie miała bielizny?
— Sprawdziłem. Miałaś.
W tym momencie miałam ochotę się rozpłakać.
— I wyciągnąłem wszystkie szpilki z twoich włosów. Bałem się, że będą cię gnieść. — O dziwo zabrzmiało to szczerze.
— Też mi pocieszenie. — Mruknęłam. — Wyjdź.
— Co?
— Chcę się ubrać.
— A nie mogłabyś...
— NIE!
 Dante parsknął i wyszedł, a ja zabrałam się za poranną toaletą. Wzięłam prysznic w tempie ekspresowym, rozczesałam skołtunione włosy, co uwierzcie mi, wcale nie było prostym zadaniem, dokładnie wyszorowałam zęby i się ubrałam. Założyłam dżinsowe, powycierane w niektórym miejscach szorty i bluzkę, która odsłaniała brzuch. Hm... Czy ten strój Dante uzna za prowokacyjny? Znając go, to nawet gdybym przyszła w worku na ziemniaki, to tak by pomyślał.
W głowie ciągle nie mieściła mi się myśl, że oglądał mnie na wpół nagą.
Swoje rzeczy zapakowałam do torebki i weszłam do kuchni. Kątem oka zarejestrowałam, że na kanapie leży rozwalona pościel. Mimowolnie odetchnęłam. Dante zajmował miejsce za stołem. Trzeba zaznaczyć, że się ubrał w koszulkę z nadrukiem jakiegoś zespołu, którego nie znałam. W jego ręku spoczywał kubek, po zapachu wywnioskowałam, że z kawą. Podeszłam do niego i zajęłam miejsce na przeciwko.
— Ohyda. 
— Hmm...?
— Mam na myśli kawę. Jak możesz to pić?
Uniósł kubek do góry.
— To? Jak możesz obrażać ten wspaniały i życiodajny płyn? — Wstał i wziął coś z blatu.
Okazało się, że było to moje śniadanie, na które składała się jajecznica i dwa kawałki bekonu. Zapewne chciał ułożyć z tego uśmiechniętą buźkę, ale na jego nieszczęście nie bardzo mu to wyszło. Jak dla mnie wyglądało to jak jakiś kleks.
— Ostrzegam. Moja mama jest mistrzynią tej potrawy. — Po krótkim zastanowieniu dodałam: — Właściwie tylko tej. — Niestety Olivia Evans była fatalną kucharką i chwalę ten dzień, kiedy rodzice zatrudnili naszą gosposię Sarę, bo nie wiem jakby wyglądało żywienie w tym domu.
— Najpierw spróbuj. — Na jego twarzy pojawił się chytry uśmiech.
Wzięłam kęs do ust i zaniemówiłam.
— To jest świetne. — Powiedziałam z uznaniem.
— A nie mówiłem? — Ewidentnie był z siebie dumny.
Dokończyłam szybko jedzenie i nawet nie sprzątając brudnych naczyń ze stołu, wyszliśmy na zewnątrz.
Było gorąco. Nie, to mało powiedziane. Upał. Tak, to dobre słowo. Pomimo iż dochodziła dopiero wpół do siódmej, na moich plecach pojawiły się już kropelki potu. W tym momencie marzyła o jednym: aby wykąpać się w zimnej wodzie.
Dante poprowadził mnie w stronę plaży, a kiedy staliśmy przy samym oceanie, ściągnął koszulkę.
— Po co ją w ogóle zakładałeś? — Od razu pożałowałam tego pytania.
— Aby cię nie rozpraszać podczas jedzenia. — Przewróciłam oczami. — A kiedy cię budziłem, chciałem, żebyś zobaczyła coś, co od razu poprawi ci humor.
Podeszłam do niego, a odległość, która nas dzieliła miała około trzech stóp. Oparłam dłonie na biodrach.
— Mówił ci ktoś, że jesteś cholernie zarozumiały?
— Tak. Wielu ludzi.
— I masz zamiar coś z tym zrobić?
— Po co? — Miałam ochotę przejechać otwartą dłonią po twarzy. — A więc — Nagle przybrał rzeczowy ton, co zbiło mnie z pantałyku. — jak wiesz przywiozłem cię tutaj z dwóch powodów. Po pierwsze ważne dla ciebie, ze względu na mecz, o którym od dawna marzyłaś. Też się na niego wybieram, wiec pomyślałem, że umilę nam obojgu czas, który spędzimy razem na tej uroczej wyspie, i tutaj przechodzimy do kwestii istotniejszej, rzecz jasna dla mnie, a mianowicie, będę mógł ciebie podszkolić w e... dziedzinie pewnych magicznych zdolności, na które nie masz jeszcze wpływu, czyli nie potrafisz ich kontrolować. Jestem tutaj, aby ciebie tego nauczyć. Wiem, że jesteś pojętną i zdolną uczennicą, jednak tutaj, cóż, nie ukrywam, że mogą pojawić się pewne kłopoty. Na wstępie muszę ci przypomnieć, jak złożone jest to zaklęcie. O konsekwencjach porozmawiamy później. A więc... — Monolog Dantego trwał przez kolejne dziesięć minut i uwierzcie mi, nie ma sensu, abym wam go w całości przedstawiła, bo byście się zanudzili. Jeżeli chodzi o mnie, to prawie zasnęłam na stojący. Tylko silna wola powstrzymywała mnie, aby za każdym razem otwierała oczy.
Kilka razy miałam ochotę mu przerwać, ale tak się chłopak zaangażował w to przemówienie, że ze wzruszenia tego nie zrobiłam. Nie powiem, Dante Wait potrafił efektownie przemawiać, a po niektórych jego słowach włosy jeżyły mi się na plecach, czego nie dałam po sobie poznać. Kilkakrotnie użył słowa "konsekwencje", "obłąkanie" i "śmierć" co tylko potęgowało ten stan. Szczerze miałam ochotę mu przerwać, ale za każdym razem powstrzymywałam się. Z bólem serca muszę przyznać, że jego przemowa, jakże wspaniała, nie była spowodowana natchnieniem chwili. Zapewne długo nad nią myślał.
— ... i to właśnie są wszystkie powody, dla których musisz opanować sztukę kontrolowania swoich, nazwijmy je, odruchami bezwarunkowymi. Tak. A teraz przełóżmy teorię na praktykę. Przez jakiś czas spotykaliśmy się i ćwiczyliśmy, ale jak widać nie przyniosło to zbytnich efektów. — Chciałam mu przerwać, ale mnie uciszył. — Nie przerywaj mi. Tak więc spróbujemy z innej strony. Twierdzisz, że najbardziej uspokaja cię woda. Oto ona. — Rozłożył ręce, pokazując mi ją, jakbym jej do tej pory nie zauważyła. Znowu chciałam mu przerwać, ale mi nie pozwolił. — Chodź.
Ruszył w stronę zbiornika.
— Co?
— Zaczynamy naszą lekcję.
— Ale Dante...
— Nie chcę słuchać twoich protestów. Jeżeli chcesz się czegokolwiek nauczyć, to nie możesz mi ciągle przeszkadzać.
Niby jak miałam mu powiedzieć, że widziałam już aury, skoro nie dopuszcza mnie do głosu?
— Rozbierz się.
— Chyba oszalałeś.
— Okej, to była tylko taka propozycja. Jeżeli chcesz mieć mokre ciuchy, to twój wybór.
Zmierzyłam go nienawistnym spojrzeniem i zrzuciłam z siebie bluzkę. Stałam w samych szortach i czarnym staniku obszytym koronkom i kilkoma diamencikami.
Dante uniósł do góry brwi.
— Była bardzo droga. Szkoda, żeby się zniszczyła.
— Mówił ci ktoś, że powinnaś przytyć?
Zignorowałam jego słowa i weszłam do wody.
Przeżyłam szok termiczny. Bynajmniej odniosłam takie wrażenie. Woda była lodowata, a po plecach przebiegły mi dreszcze. Zadrżałam z zimna, lecz nie poddawałam się. Zrobiłam kolejny krok, a moje nogi  zamoczone były do połowy. Zatrzymałam się.
— No dalej. — Zakpił. — Podobno to twój żywioł.
Posłałam mu spojrzenie typu: chyba mnie nie doceniasz, i rzuciłam się do wody. Po chwili wynurzyłam się i odrzuciłam rude włosy do tyłu. Było mi zimno i założyłam dłonie na piersi, co na nic się nie zdało, bo ciesz sięgała mi do stanika.
— Świetnie. Zamknij oczy. — Usłyszałam za sobą głos Dantego, który nie mam pojęcia kiedy się do mnie zakradł. Posłuchałam go. — A teraz wyobraź sobie, że woda i ty, to jedno.— Pomimo, że mruczał mi do ucha, jego głos był niczym magnez, któremu nie byłam się w stanie oprzeć. — Jesteście ze sobą trwale i nierozerwalnie złączone. Ona stanowi część ciebie, bez której nie jesteś w stanie prawidłowo funkcjonować. Czujesz, że musisz się z nią połączyć. Pozwól jej na to. Niech wniknie w głąb ciebie.
— Możesz się w końcu zamknąć? Rozpraszasz mnie.
Oczywiście nie posłuchał mnie tylko nawijał dalej.
— Czujesz to przyciąganie? — Czułam, jak niewidzialna siła łączy się ze mną. Wiedziałam jedno, w żaden sposób nie mogłam jej powstrzymać. — Ona wchodzi w ciebie. Złączyłyście się. Nie możesz pozwolić jej opuścić twojego ciała. A teraz otwórz oczy i spójrz na mnie. — Posłuchałam go i się odwróciłam. — Co widzisz?
— Zieleń oraz złoto. Te kolory otaczają ciebie za każdym razem. — Po raz drugi udało mi się ujrzeć aurę.
Zamrugałam, i nagle wszystkie siły mnie opuściły. Gdyby nie refleks Dantego, zanurzyłabym się całkowicie w wodzie . Pomógł mi wyjść na brzeg i runęłam na gorący piasek. Dyszałam, a raczej rozpaczliwie próbowałam złapać powietrze. Czułam ból w płucach i mięśniach. Ale jak? Przecież kilka minut temu byłam pełna energii?
— Jak to możliwe, że tak bardzo mnie to męczy? — Wydusiłam, kiedy zaczęłam normalnie oddychać.
— Dlaczego mi nie powiedziałaś, że widziałaś wcześniej moją aurę? — Wydawał się lekko rozgniewany. — Zmarnowaliśmy pół poranku na zbędne ćwiczenia.
— Gdybyś mi na to pozwolił, a nie ciągle przerywał, to już dawno byś się dowiedział.
— Kiedy?
Dobrze wiedziałam o co mu chodzi.
Westchnęłam.
— Na weselu. Samo to jakoś tak wyszło.
Dante pokręcił głową.
— Jesteś znacznie bardziej zdolna, niż przypuszczałem. — Ton jego głosu sugerował, że coś go martwi.
— To źle?
— Nie mam pojęcia. Nie zrozum mnie źle, — Dodał szybko widząc moją minę. — ale obawiam się, że przez to twoje zdolności mogą się znacznie szybciej rozwijać. Może właśnie z tego powodu tak to znosisz? Nie mam pojęcia, ale... Cóż, proponuję zrobić krótką przerwę, dopóki nie odzyskasz sił, a później poćwiczymy coś łatwiejszego, co wzmocni twoją e... duchową i wewnętrzną siłę.
Niewiele z tego ostatniego zrozumiałam, ale zapowiadało się groźnie.
Leżąc tak w cieniu palny, nie rozmawialiśmy za wiele. Każde z nas pogrążone było we własnych myślach.
Po głowie chodziło mi wiele rzeczy, jednak najbardziej nie dawały mi spokoju słowa Dantego o tym, że moje zdolności mogą się zbyt szybko rozwijać. Rzecz jasna, nie chciałam tego, ale co miałam zrobić? Jak to zatrzymać? W końcu przez całe trzy lata miałam tylko jeden dar, a dopiero w ostatnim czasie powiększyły się one do czterech? Pięciu? Straciłam już rachubę. Co prawda, niektóre z nich były bardzo pożyteczne, w końcu gdyby nie one nie uratowałabym Jamesa.
James...
Kąciki moich ust wygięły się ku górze.
Sama nie mogę w to uwierzyć, ale nasze kontakty w końcu uległy poprawie. Jak to możliwe? Nazwijmy to cudem.
Może to dlatego, że przez kurtynę wad zaczęły docierać do mnie jego zalety? Dopiero teraz zauważyłam, że jest on opiekuńczy, troskliwy i na swój sposób uroczy. Przez cały wczorajszy dzień dbał o mnie, jakbym była jego księżniczką i robił wszystko, abym się dobrze czuła. Podobał mi się ten nowy Potter. Rzecz jasna mam na myśli sposób jego bycia, a nie całokształt.
Część mnie chciała zaakceptować tego nowego Jamesa, lecz druga opierała się temu. Z całych sił krzyczała: Pamiętaj, to James Potter. Tacy jak on nigdy się nie zmieniają. Kiedy powróci do Hogwartu, znowu stanie się królem szkoły. Powrócą niebezpieczne pomysły i głupie kawały, a my znowu oddalimy się od siebie, niszcząc to wszystko co powstało między nami na tych wakacjach. — Bo bez wątpienia był to początek czegoś nowego.
— Uśmiechasz się. — Z zamyślenia wyrwał mnie głos Dantego. Okazało się, że chłopak przyglądał mi się od dłuższej chwili.
— Szczęśliwi ludzie tak mają. Jeżeli chcesz, mogę ci wytłumaczyć ja to działa. Znaczy się uśmiechanie. Wystarczy, że...
Dante machnął ręką i zarządził koniec przerwy.
Przez całe dwa dni bez wytchnienia ćwiczyliśmy, czego miałam już serdecznie dość. Z każdą kolejną próbą wzmocnienia mojej odporności działo się wręcz przeciwnie, co coraz bardziej mnie irytowało. Musiałam gdzieś robić błąd i za żadne skarby świata nie mogłam go odnaleźć. Kiedy wczorajszej nocy ukradkiem wymknęłam się z domku i usiadłam na plaży, gdyż pomimo wielkiego zmęczenia sen nie nadchodził, i spróbowałam się skoncentrować, prawie zasłabłam. O tym małym incydencie rzecz jasna nie wspomniałam Dantemu. Przez dobrą godzinę siedziałam na zimnym piasku, tak blisko wody, że z każdym przypływem obmywała mi stopy i obserwowałam gwiazdy. Kiedy jedna spadała, moje życzenie brzmiało: Chcę spotkać wielką i szczęśliwą miłość w swoim życiu, która nie przysporzy mi więcej łez i bólu, tylko najlepsze chwile w życiu.

Do wyjazdu, a raczej teleportacji na finały Quidditcha dzieliły nas ostatnie chwile. Torebkę już dawno spakowała i kilka razy sprawdziłam, czy czegoś nie zapomniałam. Oczywiście Dane musiał się ciągle krzątać po kuchni i czegoś szukając. Po jakiś piętnastu minutach wyłonił się spod zlewu z zadowoloną miną i trzymając w ręku kawałek pergaminu, którego nie chciał mi pokazać. Powiedział tylko, że to ściśle tajne. Oczywiście moje oburzenie nie miałoby końca, gdyby nie myśl, że za chwilę spotkam Jul i Quin, które miały czekać na nas w umówionym wcześniej miejscu. Dante wylał im wczoraj z samego rana wiadomość za pomocą swojego patronusa, którym był tchórz, że przybędziemy wieczorem. Nie mogłam się już doczekać. Miałam wrażenie, że całe wieki je już nie widziała, a tak naprawdę minęło zaledwie półtorej tygodnia.
— Dante, pośpiesz się, bo się spóźnimy. — Marudziłam.
— Lily, zapamiętaj, gwiazdy zawsze powinny mieć efektowne wejście.
Przewróciłam oczami.
W końcu wyszliśmy na dwór i stanęliśmy na końcu chodnika. Dante złapał mnie z całej siły za dłoń.
— Gotowa?
Pokiwałam głową.
— Jak nazwałeś swoją wyspę?
Na jego ustach pojawił się szelmowski uśmiech.
— Wiewióreczka.

******************************
W końcu 40! :D Też się z tego cieszę, chociaż rozdział w ogóle mi się nie podoba. Przez to całe zamieszanie z maturą, chyba straciłam wenę. No, ale pozostało mi tylko jeszcze dwa egzaminy, jutro i w poniedziałek i wakacje czas zacząć!
Nie obiecuję, ale postaram się dodawać częściej coś na bloga. :)
Milka. =)