Sukces! Dwa rozdziały w ciągu jednego miesiąca! Jest moc. ;D
Na wstępie chcę wam ogłosić, że moja kochana siostra, która występuję pod pseudonimem artystycznym Milka, dostała się do projektu SWK (Stwórzmy Wspólną Książkę). Została wybrana spośród 90 kandydatów i to ja bardziej się cieszę, niż ona. ;p Jeżeli chcielibyście poczytać sobie o tym przedsięwzięciu, to na pasku linki, znajduje się strona, gdzie wszystko jest wyjaśnione.
Co do rozdziału; co tu dużo mówić — Gigant. ;D
Chyba za dużo pomysłów na raz trafia nam do głów. ;p
Dziękujemy za tyle wejść na bloga i komentarze. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile to dla nas znaczy.
Dobra, nie przedłużam więcej.
Miłego czytania. ;)
***
— Lily, nie mogę
uwierzyć, że Dumbledore się na to zgodził.
Zachichotałam.
— Niestety nie
miał wyjścia, Lunio. Postawiłam go przed faktem dokonanym.
— Jak ty to
robisz, że ludzie skaczą wokół ciebie?
— To się nazywa
charyzma. Wiesz, sztuka przemawiania do innych w taki sposób by robili wszystko
co powiesz.
Mimowolnie
przypomniała mi się sytuacja sprzed dwóch tygodni.
Weszłam do
gabinetu dyrektora, z najbardziej poważną miną, na jaką było mnie stać.
— Dzień dobry
panie profesorze. — Gestem ręki wskazał mi na krzesło po przeciwnej stronie
biurka, za którym siedział.
— Co cię do mnie
sprowadza? Miałaś kolejną wizję?
— Nie. Przychodzę
z bardziej osobistą sprawą.
— Słucham.
— Pamięta pan
Kurta, mojego mugolskiego przyjaciela? — Skinął głową. — Przyjeżdża do Hogwartu
na święta.
Zapadła cisza.
Dumbledore wyglądał, jakby był w lekkim szoku. Cóż, chyba jeszcze nikt w tej
szkole nie wpadł na tak niedorzeczny pomysł.
— Lily, wiesz o co
mnie prosisz?
— Błąd. Ja
oświadczam. — Wstałam z krzesła i zaczęłam chodzić wokół biurka dyrektora. —
Już to sobie wszystko zaplanowałam. Kurt przyjedzie do szkoły Expresem
Londyn-Hogwart.
— Lily, wiesz, że
na szkołę rzucone jest wiele zaklęć antymugolskich? Nie będzie mógł zbliżyć się
do zamku.
— Tutaj pan
wkracza do akcji. Rzuci pan na niego zaklęcie, które pozwoli mu przebywać na
terenie szkoły.
— Lily, nie ma
takiego…
— Pan mnie chyba
nie docenia.
Wyciągnęłam z
torby wielkie tomisko oprawione w skórę. Na pożółkłych stronach widniał
wyblakły tusz. Otworzyłam ją na odpowiedniej stronie i wepchnęłam
Dumbledore’owi pod nos.
— O tutaj —
Wskazałam palcem odpowiedni fragment. — pan wszystko znajdzie.
Dumbledore zawsze
skutecznie ukrywał uczucia, ale tym razem mu to nie wyszło.
— Jestem pod
wrażeniem.
— Widzę.
— Gdzie będzie spał?
Wszystkie łóżka i pokoje są zajęte.
— Ze mną. Znaczy
się w moim pokoju.
— Lily, wiesz, że
chłopcy nie mogą wejść do damskich dormitoriów.
Posłałam mu
pobłażliwe spojrzenie.
— A Huncwoci niby
jak wchodzą do mojego pokoju?
Z niedowierzania
otworzył usta, ale szybko się ogarnął.
— Lily, nie mogę
się na to zgodzić.
— Stary, weź
wyluzuj! — Walnęłam go z całej siły w plecy. — Czasami sobie myślę, że zamienia
się pan w McGonagall. Przecież nikt się nie dowie, że jest mugolem. Będą
święta, a my nie będziemy mieć zajęć. Proszę, to jedna mała prośba! Więcej pana
o nic nie poproszę!
— Lily, nie. Osoby
nie-magiczne nie mogą przebywać na terenie szkoły. Takie są zasady. Przykro mi.
— Od kiedy pan ich
wszystkich przestrzega? Niech pan się zgodzi. On jest grzeczny.
— A co o tym sądzą
panna Broke i Wood?
— Są wniebowzięte.
Nie mogą się doczekać, kiedy go poznają. — Tak naprawdę im jeszcze nie
powiedziałam, co planuję, ale znając je tak właśnie zareagują.
— Przykro mi, ale
nie.
— Niech pan będzie
człowiekiem!
— Właśnie, niech
pan będzie człowiekiem! — Do gabinetu dyrektora wszedł Syriusz. — A o co
chodzi?
— Panna Evans
prosi mnie, abym pozwolił przyjechać jej przyjacielowi Kurtowi na święta do
Hogwartu.
Syriusz zaklaskał
w dłonie i wskoczył na krzesło (Tyłek miał na oparciu, a pomiędzy kolanami
zwisały mu splecione ręce.). Nachylił się do przodu.
— Ten śmieszny,
czarny koleś z którym byłaś na Pokątnej? Zarąbisty człowiek,.
— Widzi pan! Nawet
Syriusz chce aby przyjechał.
— On tego nie
powiedział.
— Ale tak
pomyślał. Prawda?
— Pewnie!
— Moja odpowiedź
brzmi: nie. Koniec kropka. Nie zmienię zdania.
— Panie
profesorze, niech pan posłucha. Kurt jest doskonałym kandydatem na nowego
Huncwota. Jest przystojny, oczywiście nie tak jak ja. Gra na kilku
instrumentach i ten jeden, jedyny raz będzie miał okazję zobaczyć, jak wygląda
nasz świat i jak Ruda pomimo pozorów jest wredna i ciągle daje kosza mojemu
najlepszemu przyjacielowi. Gdyby pan był mugolem i wiedział, że istnieje drugi
świat, gdzie uczniowie mieszkają w niesamowitym zamku, uczą się o smokach,
które rzekomo istnieją tylko w legendach, mają transmutację zamiast matmy i
latają na miotłach, to też pan by to chciał zobaczyć na własne oczy. Niech pan
się zgodzi! To tylko tydzień!
— Ten monolog był
naprawdę urzekający, ale nie.
2 godziny
(błagania) później.
— Ale proszę!
— Właśnie, ona
prosi, co nie zdarza jej się za często!
Dumbledore był
znużony. Nie dziwię mu się. W końcu dwójka namolnych dzieciaków siedziała w
jego gabinecie od kilku godzin i ciągle mówiła to samo.
— Jak się zgodzę
to w końcu przestaniecie?
— Tak!
— Więc dobrze, ale
Lily, pamiętaj: nikt nie może się dowiedzieć, że jest mugolem.
— Dziękuję! —
Zapiszczałam. Pobiegłam do dyrektora i złożyłam na jego policzku całusa. Z tej
całej euforii nie za bardzo wiedziałam, co robię. Przybiłam z Syriuszem piątkę
i szepnęłam mu do ucha: Dzięki za pomoc. Jeżeli znowu będę czegoś potrzebowała,
to zgłoszę się do ciebie.
— Lily. Lily.
LILY!!
Remus machał mi
przed nosem ręką.
— Słyszę! Nie drzyj się tak.
— Tak? To co powiedziałem?
— Pytałeś się, czy ostatnio kupiłam jakieś krzesło z
IKEI.
— Odpłynęłaś.
— Też mi odkrycie.
— Pytałem się, z kim idziesz na bal.
Bal. Przejechałam otwartą dłonią po twarzy. Kompletnie
zapomniałam, że szkoła organizuje Bal z okazji Istnienia Hogwartu.
— Wnioskuję z twojej miny, że wyleciało ci to z głowy.
— Bawisz się w jasnowidza? A podobno nie chodzisz na
wróżbiarstwo. Zapomniałam. Byłam tak zakręcona sprawą Kurta, że wszystko inne
wyleciało mi z głowy.
Powinnam wspomnieć, że był 23 grudnia i wypad do Hogsmeade.
Razem z Remusem i pozostałymi Huncwotami staliśmy na stacji kolejowej i
czekaliśmy na pociąg. W naszym kierunku zmierzały Jul, Quin i Arnold.
— Ana? Co ty tutaj robisz? Przecież miałyśmy iść po
sukienki. — Jul jak zwykle nie mogła doczekać się zakupów.
— Ruda, czy ty przypadkiem na kogoś nie czekasz?
— Jeszcze jedna rzecz, o której zapomniałam.
Remus zachichotał.
— Lily?
— Chodzi o to, że…
Na stację zajechał Expres Londyn-Hogwart. Zaczęło
wysiadać z niego wiele czarownic i czarodziejów. Swoją drogą, ciekawe dlaczego
korzystają z komunikacji miejskiej, skoro mogą się teleportować. Hm… Bez trudu
odszukałam przyjaciela. W końcu miał prawie metr osiemdziesiąt wzrostu.
Oczywiście staną w tej swojej skórzanej kurtce, czarnych okularach i trampkach.
Jak zwykle towarzyszył mu szeroki uśmiech. To nic, że był środek zimy i minus
dziesięć na termometrze. Dla Kurta zawsze liczył się dobry wygląd. Wiadomo,
rozpieszczony jedynak. Chciałam udać obojętną na jego widok, ale jak na złość
mi to nie wyszło. Rzuciłam się w jego ramiona z dzikim okrzykiem:
KUUuuuUUuUUuurt!!!! W ostatniej chwili mnie złapał i przytulił po
przyjacielsku.
— Jeżeli komukolwiek powiesz, że cię przytuliłem,
wyprę się tego.
— Nie będę musiała. Wszyscy widzieli. — Wskazałam
palcem na przyjaciół stojących z tyłu.
— Idiotka.
— Dupek.
— Ruda zołza.
— Babiarz.
— Nie przesadzaj. Ja w cale nie…
— Cześć. Jestem Quin.
Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów i mogę przysiądź,
że wyrwało mu się ciche wow.
— Kurt. Najlepszy — Podkreślił. — przyjaciel Smrodka.
Popatrzyłam na niego gniewnie.
— Znaczy naszej kochanej Lily.
— Tak już lepiej.
To Jul. — Wskazałam na brunetkę, która właśnie obściskiwała się z
Arnoldem. — Jest troszkę zajęta. Tam stoi Peter i Remus. Braciszka i Wypłosza
już znasz. Broke! Nie w miejscu publicznym! Opanuj się dziewczyno!
— Nie marudź!
Do moich uszu dobiegł głos Quin.
Przewróciłam oczami, a Truśka pokazała mi język.
— Wiesz, jestem wolna za dwa dni. Z tego co wiem to ty
też. Jestem taka słodka… Znaczy samotna.
Idziemy razem na bal?
— Co to za przystojniak?
Arnold odchrząknął.
— Ale ty jesteś najlepszy skarbie.
Przejechałam otwartą dłonią po twarzy.
— To Kurt. Przyjechał na tydzień do Hogwartu. Będzie
mieszka z nami w dormitorium.
— Te święta zapowiadają się znacznie lepiej niż
myślałam. — Oczy Quin zaświeciły się.
— Wykluczone! Juliett nie będzie spała w jednym pokoju
z nim!
Kurt zrobił zakłopotaną minę.
— Myślę, że to nie twoja sprawa z kim śpi Juliett. —
Zaakcentowałam imię szatynki.
— Przecież to moja dziewczyna! To oczywiste, że może
spać tylko ze mną!
— Tak? To wygonisz nas z naszego pokoju? Skoro Jul
może spać tylko z tobą, czy to oznacza, że naruszamy twoją prywatną przestrzeń?
Przepraszam bardzo, ale , my nie wiedziałyśmy. Prawda, Quin?
Arnold nabrał do ust powietrza i nadął się jak balon.
Ha! Zatkało kakao?! W tej pozycji wyglądał jak burak. Czy wspominałam już, jak
bardzo go nie cierpię?
— Arnold, daj spokój. Przecież nie pozwolę, aby
przyjaciel Rudej spał na korytarzu!
— Masz mi obiecać, że między wami do niczego nie
dojdzie.
Ledwo powstrzymałam się od wybuchu śmiechu. Patrząc na
miny pozostałych, oni też. Co za dureń. Przecież Kurt interesuje się Quin!
Hellow! Gdzie ten kretyn ma oczy? Przecież Kurt dopiero mnie „olał” i zaprosił
Quin (albo ona jego) na bal. Romans wisi w powietrzu! Czy Arnold jest taki
ślepy i tego nie widzi?
— Za kogo ty mnie uważasz?! — Nie pamiętam kiedy
ostatnio Truśka była aż tak zdenerwowana. Nie dziwię się jej. — Myślisz, że
chodząc z tobą puszczam się na prawo i lewo?! Wydawało mi się, że znaczę dla
ciebie więcej! A teraz z łaski swojej, zostaw mnie z przyjaciółmi, bo nie
zachowujesz się jak mój chłopak!
— Juliett, ja…
— WYNOCHA!!!
Remus wyglądał, jakby był najszczęśliwszym człowiekiem
na świecie. Miałam wrażenie, że zaraz rzuci się na Truśkę i zgwałci ją na środku
peronu.
Arnold odwrócił się i poszedł. Fiu… Jednego idiotę
mniej. Trzeba pozbyć się jeszcze Pottera.
— Juhu! Wreszcie posłałaś tego buraka na pole
marchewkowe!
— Gdzie?
— Oj, nieważne.
Rysy twarzy Jul momentalnie się zmieniły. Z
nieprzyjemnych i ostrych na miłe i łagodne.
— Przez tego kretyna będę miała przedwczesne
zmarszczki! Jak ja to przeżyję?! W tak młodym wieku…
Popatrzyłam na Quin i jednocześnie stwierdziłyśmy:
— Wróciła stara Jul.
Rozległ się donośny trzask, a obok nas zmaterializował
się dyrektor.
— Dzień dobry. — Jego głos był jak zawsze serdeczny.
W ostatniej chwili powstrzymałam się od powiedzenia:
Cześć Stary! Spoko, że w końcu się pojawiłeś!
— Dzień dobry panie profesorze.
— Przepraszam za spóźnienie, ale byłem w Ministerstwie
Magii i spotkanie nam się przedłużyło. — Przeniósł wzrok na Kurta. — Pan
Sweets, znakomicie.
Dumbledore podszedł do Kurta i wycelował w niego
różdżkę. Ha! Kurt się zdygał! Już wiem, jak go skutecznie nastraszyć. A mu się
dostanie za tego smrodka. W myślach zatarłam ręce. Stary machnął różdżką.
Błysnęło złote światło, a sterczące włosy chłopaka, wyprostowały się niczym
struny. I to by było na tyle z niesamowitych zjawisk.
— To już wszystko? — Ten strach w jego głosie. Jak ja
to lubię!
Dumbledore uśmiechnął się serdecznie, przypomniał nam,
że nikt nie może się dowiedzieć, że Kurt nie jest czarodziejem i odszedł w
nieznanym mi kierunku. Może małe śledztwo?
— Ruda, wiem, że chcesz spędzić trochę czasu z
przyjacielem. Nie przeszkadzajcie sobie. Ja z Jul pójdziemy po sukienki. Tobie
też kupimy.
— NIE!!!
— Dobra, tak tylko proponowałam. Aż żyłka pulsuje ci
na czole. Spotkamy się w Trzech Miotłach za trzy godziny.
— Przecież wy się nie wyrobicie!
— Ruda, próbujemy pobić nowy rekord.
— My na pewno przyjdziemy! — Krzyknął Syriusz, kiedy
odchodzili.
Włożyłam walizkę Kurta, do torebki, na którą było
rzucone zaklęcie zmniejszająco-zwiększające i udaliśmy się na zakupy.
— Weź zamknij te usta, bo nie mam ochoty oglądać
pozostałości po twoim śniadaniu.
— Nie zapominaj Smrodku, że ja w przeciwieństwie do
ciebie myję zęby.
— Od kiedy tyś taki wygadany?
— Za dużo czasu spędzam z tobą.
— Dwa miesiące do roku to dla ciebie dużo?
— Wiesz, od czasu do czasu w wakacje chciałem sobie
dłużej pospać, ale nie! Wpadałaś do mojego pokoju o szóstej nad ranem, kładłaś
się na moim łóżku i krzyczałaś: Kurt! Wstawaj! Mamy piękny dzień! — Mówiąc to
naśladował mój głos, co mu kompletnie nie wyszło.
— Ej! Ja tak nie mówię!
— Od dzisiaj tak.
— Dupek.
— Idiotka.
— Tępak.
— Dziecko specjalnej troski.
— Dziecko buszu.
— Cwaniak.
— Nieudacznik.
— Wymoczek!
— Akromantula!
— Co?
— Ha! Wygrałam!
— Ej! Ja nie wiem co to jest! To całe Akro coś tam.
— Dlatego przegrałeś łajzo!
Błahahahaha.
— Też cię kocham.
— Ty Śmierdzielu! Lepiej uciekaj.
Posłuchałam. Zwiewałam, aż się za mną kurzyło. Ale na
moje nieszczęście, Kurt był posiadaczem długich nóg i po kilku sekundach mnie
dogonił. Wrzucił mnie do zaspy (Nie zapominajmy, że był grudzień. Święta, te
sprawy) i zaczął nacierać. Próbowałam zrzucić go z siebie, ale był ode mnie
silniejszy. Dlaczego? Pytam się dlaczego każdy facet ma więcej krzepy ode
mnie?!
— Za kare na rozgrzewkę przymierzysz pięćdziesiąt garniturów.
A później następna setka.
— Nie zrobisz mi tego.
— Mówią, że rude jest wredne. Przed sobą masz bardzo
dobry przykład.
— No ale Liluś, nie bądź taka.
Jak ja nienawidzę, jak mówi się na mnie per Liluś!
Walnęłam go z całej siły w głowę.
— Nigdy, powtarzam nigdy nie nazywaj mnie Liluś,. —
Wycedziłam przez zaciśnięte zęby. — No, chyba że chcesz pożegnać się z zębami.
Zrzuciłam go z siebie i wrzuciłam garść śniegu za jego
kurtkę. Zapiszczał.
— Ty ruda zołzo!
— Też cię kocham.
— Rozejm?
— Nooooo… — Udałam nadąsane dziecko. Kurt mnie wziął
pod ramię i poszliśmy do Miodowego Królestwa.
Kurt kupił tyle słodyczy, że normalnemu człowiekowi
wystarczyłyby one na rok. Niestety Kurt nie należy do takich osób, ale i tak go
lubię.
Sklep Zonka
ominęłam szerokim łukiem, ale ten debil zobaczył witrynę sklepu i zaciągnął
mnie do niego siłą. Wiadome, chciał odwlec w czasie przymiarkę garnituru.
Oglądał wszystko tak dokładnie, że po piętnastu minutach nie wytrzymałam.
Złapałam go za rękę i wyprowadziłam go ze sklepu, a ten zrobił oburzoną minę.
Rozpieszczony bachor.
W końcu dotarliśmy do sklepu z odzieżą.
Ta jego zbolała mina, na widok garniturów, sprawiała
mi satysfakcję.
— Lily, ale czy to jest konieczne? Nie mogę iść w
trampkach i skórzanej kurtce? Założę pod nią koszulę. Nawet zapnę guziki.
— Tak, skarbie. Jeżeli chcesz wyglądać jak idiota, to
proszę bardzo. Ale nie myśl sobie, że Quin wtedy na ciebie spojrzy. Ona lubi
facetów pod krawatem. — Oczywiście kłamałam. Nawet gdyby przyszedł w worku na
ziemniaki, to i tak nie mogłaby oderwać od niego wzroku. Ba, śliniłaby się na
jego widok.
— Dawaj ten garnitur.
Czyż moje metody przekonywania nie są wspaniałe?
Na początek rzuciłam mu niebieski garnitur z koszulą z
żabotem.
— Serio?
— Nie marudź, tylko przymierzaj.
Oczywiście nie obyło się bez paru(set) fotek i
śmiechu. Ta jego mina, kiedy wychodził z przymierzalni i patrzył się na mnie
tym jego mściwym wzrokiem, a gdy spoglądał na drzwi, z utęsknieniem... Jak ja
uwielbiam go tak męczyć! Już po trzech frakach wybrałam ten odpowiedni dla
niego, ale oczywiście musiałam dotrzymać obietnicy.
— Lily, jaka jest Quin?
Czekałam na to pytanie. Dobra, Ruda, masz być poważna.
— Quin, to najbardziej odpowiedzialna osoba jaką w
życiu spotkałam.
— Serio? — Spytał z niedowierzaniem.
— Nie przerywaj mi, bo dostaniesz dodatkowy bonus i
założysz ten różowy. — Kurt właśnie wyszedł z przymierzalni, ubrany w
metaliczny garnitur z koronkowymi wykończeniami. Co za dureń go zaprojektował?
Wskazałam na manekin gdzie był ów różowy frak, a chłopak jęknął. — Od wakacji
nie miała żadnego faceta i postawiła na naukę. Ma same Wybitne, czyli twoje
szóstki, co jest prawdziwym szokiem, bo przedtem miała same Nędzne, czyli
tróje. Nie znosi muzyki. — Kurt zrobił zszokowaną minę. — No, może prócz Beethoven’a
i Bach’a. Chopina słucha tylko gdy ma dobry humor. Jej ulubionym zwierzęciem
jest pająk i ma małą hodowlę pod łóżkiem. Strach tam zaglądać. Przejmuje się
zdaniem innych. Kiedy Candie Girl, znaczy się Monie, powiedziała jej, że jest
brzydka, płakała przez całą noc. Nie znosi czekolady i tak naprawdę jest
anorektyczką, chociaż się do tego nie przyznaje. Trzeba jej zawsze mówić, co ma
robić, bo nie ma własnego zdania. Tak naprawdę ma czarne włosy, ale ciągle je
farbuje. Jest pedantką.
Kurt wyglądał na złamanego.
— Żartujesz. Prawda? — Spytał z nadzieją w głosie.
Nie wytrzymałam. Zaczęłam się śmiać. A miałam być
poważna. Ta ulga na jego twarzy… Walnął mnie butem.
— Za co?! Wiesz, jaka musiałam być kreatywna, żeby to
wymyśleć?!
— Głupia jesteś.
— Odezwał się ten mądry.
— Z pewnością mądrzejszy od ciebie!
— No, no, no… Zakładasz ten różowy. — W ręku ściskałam
już aparat.
— Lily! — Jęknął.
— Nie marudź, bo dorzucę pantofelki i to te z
kamyczkami.
— Dlaczego ciebie słucham?
— Ba mam różdżkę. — Wyciągnęłam ją z torebki i
pomachałam mu ją przed nosem.
— Dobra. Przekonałaś mnie.
Dwadzieścia dwa garnitury później.
— Lily, z kim idziesz na bal? — Mówiąc to mocował się
z krawatem. Sierota. Podeszłam do niego i zaczęłam mu go wiązać.
— Liczyłam na to, że pójdę z tobą, ale taka jedna
blond zołza mnie wyprzedziła i cię zaprosiła.
Kurt zrobił zakłopotaną minę.
— Daj spokój! Bal jest za dwa dni. Jeszcze kogoś sobie
znajdę. — Posłałam mu sójkę w bok.
— A jeśli nie?
— Czy wyglądam na taką, która nie potrafiłaby sobie
znaleźć faceta?
— Patrząc na twoje podboje? Tak.
Zdenerwował mnie. Z całej siły zacisnęłam krawat na
jego szyi.
— Dusisz mnie. — Z trudem wysapał.
— Naprawdę? Przepraszam. — Powiedziałam najbardziej
przesłodzonym głosem, na jaki było mnie stać. Rozluźniłam nieco węzeł.
— A jak tam twoje kontakty z Jamesem?
— Jamesem? Jakim Jamesem? — Zrobiłam zdezorientowaną
minę. Czy ja znam jakiegoś Jamesa?
— No z Potterem.
— Wyrażaj się, bo nie wiem o kogo chodzi!
— A więc?
— Nienawidzę go tak samo jak zawsze. A może jeszcze
bardziej? — Wzruszyłam ramionami.
— Ruda, nie mówisz mi całej prawdy.
Cholera! Dlaczego on tak dobrze mnie zna?!
— CałowałamSięZNim!IToPięćRazy! — Wyrzuciłam z
prędkością światła, mając nadzieję, że Kurt nie zrozumie.
3 sekundy później.
— COOOOO!!!!? Ruda to… Boże! — Złapał się za twarz.
Ten jego komizm. — Przecież ty… Jak to?! Ty go… On… Nienawidzisz go! Ale jak…?
Co…? No wyduś to z siebie!
— Ha, ha. Nie zastanawiałeś się kiedyś, żeby pójść na
zajęcia aktorskie?
— Kurde, przejrzałaś mnie. Nie zmieniaj tematu!
— Pierwszy: Miał wtedy u mnie szlaban. Drugi: W
Wielkiej Sali na oczach całej szkoły i nauczycieli. Trzeci: Na ślubie Quin i
Syriusza. — Posłał mi zdezorientowane spojrzenie. — Czwarty: Zaciągnęłam go do
jego sypialni. Nie patrz tak na mnie! Byłam pijana! Trzeba wspomnieć, że te
cztery były jednego dnia. Piąty: Miesiąc temu, jak sobie ubzdurał, że ma u mnie
szanse. Naiwniak.
— Co rozumiesz poprzez: Na ślubie Quin i Syriusza?
Westchnęłam. A obiecałam sobie, że nie będę o
wspominać o tym żenującym doświadczeniu.
Opowiedzenie o zdarzeniach tamtej pamiętnej nocy,
zajęło ponad trzydzieści minut. W tym czasie Kurt kupił garnitur ( http://s.v3.tvp.pl/images/3/b/3/uid_3b38f9af67fdbda153d3b0658f3e5c151350039695385_width_633_play_0_pos_3_gs_0.jpg ) i teraz to on, tak dla odmiany, wybierał mi
sukienki. Innymi słowy: Mścił się na mnie.
— Mógłbyś pomóc mi z zamkiem?
— Lily, zamknij oczy, bo wchodzę.
Wzniosłam oczy do nieba.
— Ej, miałaś je zamknąć! — Posłałam mu pobłażliwe
spojrzenie.
— Chyba ty! — Ale mu dokopałam. Pff… — Co o niej
sądzisz?
— Ta sukienka wygląda, jakby ktoś się na nią zesikał.
Prychnęłam.
— Sam ją wybierałeś. Nie moja wina, że masz taki
zboczony gust.
— Ściągaj to.
— To mnie rozepnij!
— Proszę stamtąd wyjść! — Rozległ się głos sprzedawcy.
Kurt zrobił się cały czerwony i wybiegł z przymierzalni, a ja leżałam ze
śmiechu na podłodze.
— Sweets! Wracaj! Miałeś mnie rozpiąć!
Usłyszałam ciche prychnięcie. Musiałam się nieźle
nagimnastykować, aby ją rozpiąć.
— Ruda, co powiesz na róż? Wiem, że to nie twój kolor,
ale będzie ci w niej do twarzy!
Przejechałam otwartą dłonią po twarzy.
Kurt podał mi wściekło różową, falbaniastą sukienkę z
kokardkami przyszytymi na rękawach.
— Zabierz mi to z oczu.
— Przykro mi. Ja założyłem te pantofle, więc ty też
musisz troszkę pocierpieć.
— Nienawidzę cię.
— Też cię kocham.
Ej! To mój tekst!
Sześćdziesiąt cztery sukienek później.
— Kurt zlituj się! Nie mam już siły!
— Ta jest już ostatnia.
— Mówiłeś tak przy dwudziestu innych.
— W tamtych źle dobrałem odcień, to nie był twój krój.
Zdecydowałem, że musisz mieć coś przy ciele. Pokażemy twoją zgrabną figurę.
— Człowieku! Dlaczego dawałeś mi same księżniczkowate?
— Nie mogłem się powstrzymać. — Pomimo że go nie
widziałam, byłam pewna, że właśnie się wyszczerzył. — Musiałem mieć twoje
zdjęcia w tamtych kreacjach. Muszę przyznać, że jesteś wdzięczną modelką.
Wzniosłam oczy do nieba. Z trudem powstrzymałam się,
aby nie rzucić się na niego z pięściami. W końcu stałam w samej bieliźnie.
Podał mi sukienkę turkusowo podobną. Jedyna ładna. A
pomyśleć, że Kurt ubiera się tak modnie.
— Możesz mi pomóc z zamkiem?
Przerzuciłam włosy na przód twarzy, tak, że nic nie
widziałam.
Palce Kurta zaczęły jeździć po moich plecach,
przyprawiając je o lekkie mrowienie. Coś jest nie tak.
— Kurt, dobrze się czujesz?
Odpowiedziało mi milczenie. Hm…
— Dobra… Możesz ją w końcu zapiąć. Bo zaraz sobie
pomyślę, że chcesz mi rozpiąć stanik.
Mogę przysiądź, że usłyszałam ciche westchnienie. Co
kurde…?
— Przestaniesz wreszcie ze mną igrać i zapniesz ten
cholerny zamek? Znowu mam cię postraszyć różdżką?
Prychnął.
Bezczelny!
— No w końcu. Ile to można mocować się z… — Odwróciłam
się i ktoś mi zatkał usta.
POTTER!!!!!!
On mnie obmacywał! Jeździł palcem po moich plecach! Co
on tu robi?! Zniszczę go! Pottera i Sweets’a! Dlaczego nie kupiłam mu tego
różowego garnituru?!
Zaczęło zbierać mi się na płacz.
— Evans, uspokój się. Za każdym razem powtarzam ci, że
czerwony to nie twój kolor. Łapa mnie tu wepchnął. To nie moja wina.
Policzyłam w myślach do dziesięciu. Efekt: jego brak.
Byłam wściekła. Nie to za mało powiedziane. Byłam…
— Będziesz grzeczna jak ci odsłonie usta?
Pokręciłam głową. Po co miałam okłamywać chłopaka?
— Dlaczego mnie to nie dziwi? Spóźniacie się od dwóch
godzin i dziewczyny zaczęły się o was martwić. Więc my jako gentelmani —
Prychnęłam, przy czym oplułam mu dłoń. — poszliśmy was poszukać. Zobaczyliśmy
szczerzącego się Kurta do siebie, chyba miał jakiś plan, nie wiem… Może
chodziło mu o Quin. Swoją drogą, Łapa jest o nią bardzo zazdrosny. Oczywiście nie
powiedział mi tego, ale jako jego najlepszy przyjaciel, wiem o nim wszystko. Z
pewnością więcej niż ty. — Wywróciłam oczami. — No ale mniejsza z tym. Kiedy
wołałaś Kurta, by zapiął ci zamek, Łapa wepchnął mnie tu. Będziesz się darła? —
Ponowił pytanie.
Pokręciłam głową.
Niepewnie zdjął dłoń z moich ust. Możecie być ze mnie
dumni. Nie krzyczałam.
— Swoją drogą, weź tą. Mam idealny…
Nie usłyszałam reszty, bo wyszłam z przymierzalni.
Jakieś trzydzieści stóp od niej stali Kurt i Syriusz, żywo o czymś dyskutując.
— …tylko pamiętaj. O 20 ma być.
— Jego też przyprowadź. Już widzę ich miny, kiedy
dowiedzą się, że...
— Cześć siostra! — Black przytulił mnie.
Zdrajca.
Walnęłam go w plecy.
— Za co?!
— Za to, że tu jesteś!
— Nie marudź.
— O czym rozmawialiście?
— O niczym. Koniecznie ją kup. Podkreśla twój jędrny
tyłeczek. — Na dodatek klepnął mnie w niego. Poczekaj, jak ja cię klepnę, to
wylądujesz w Londynie.
Posłałam mu mordercze spojrzenie, po czym odwróciłam
się i weszłam do przymierzalni, w której (o zgrozo!) dalej był Potter, który
przeglądał się w lusterku.
— Wynocha! — Opuszczał już pomieszczenie. — Albo nie.
Stój. Rozepnij mnie i wara.
Szybko się przebrałam i kupiłam tą kieckę. Szczerzę,
to nawet się nie przeglądnęłam i nie wiem, czy wyglądałam w niej dobrze.
Powiedzmy, że uwierzyłam chłopakom na słowo.
Wybranie butów zajęło mi jakieś pół godziny. Kupiłam
także dla Jul i Quin, jako prezent gwiazdkowy.
— Ruda, możesz wreszcie skończyć?
— Ale co?
— Ruda, oni — Kurt wskazał na dwóch Huncwotów. —
przyszli po nas jakąś godzinę temu.
— Nie wydaje się wam, że te czółenka pogrubiają mi
stopę?
— Lily, zlituj się.
— Dobra, dobra. Już. I tak wytrzymaliście dłużej niż
myślałam.
Podeszłam do kasy i zapłaciłam za 10 par butów (8 z
nich było dla mnie. Ach, ta kobieca słabość.).
Wyszliśmy na ulicę, która prawie całkowicie była
zasypana. Cóż, dobór mojej sukienki zajął nam trzy godziny.
W progu pubu zobaczyłam Jul i Quin.
— Lily! W końcu! Gdzie wy byliście?
— Nie pytaj.
Cholera! Przecież ja nie mam dla pozostałych prezentów!
Przejechałam otwartą dłonią po twarzy.
— Zapomniałam! Idźcie do zamku. Przyjdę za godzinę.
Ewentualnie dwie.
— To ja wezmę mojego przyjaciela na szklaneczkę,
ewentualnie siedem, a ty Rogaty idź z nią. Jeszcze się zgubi w tej zamieci.
— O nie! Idę sama. Ten Wypłosz nie będzie mi
towarzyszył!
— Syriusz, ona tak zawsze?
— Poczekaj co się będzie działo w szkole. Tego nie da
się porównać.
Posłałam mu mordercze spojrzenie i odwróciłam się na
pięcie. Niestety Potter dogonił mnie w kilku krokach. Przez chwilę szliśmy w
milczeniu.
— Potter, odwołaj trening.
— Evans, wiesz o co mnie prosisz?
— O odwołanie treningu.
— Evans, nie. Bez obrazy, ale jesteście fatalni, a
przez cztery miesiące nie zrobiliście prawie żadnych postępów.
— No nie przesadzaj! To prawda, że kafel wypada mi
czasem z ręki, ale nie wymyślaj! No weź…
— Nie.
— Jesteś bez serca. A jeśli pójdę z tobą na randkę?
Potter się potknął.
Ciamajda.
— Oferta bardzo kusząca, ale niestety muszę odmówić.
Nawet nie wiesz, ile mnie to kosztuje.
— Ale ja chciałam pokazać Kurtowi zamek.
— Quin go z pewnością po nim oprowadzi.
— Jasne. Pokaże mu jedną salę i kto wie, co tam się
będzie działo. Co mogę kupić Remusowi pod choinkę?
— To tylko po to idziemy?
Posłałam mu wymowne spojrzenie.
— Książkę.
— Czy to nie jest oklepane?
— Przecież Lunio je uwielbia. To może ramkę ze
zdjęciem Jul. Z tego prezentu będzie się najbardziej cieszyć.
W mojej głowie powstał wspaniały plan. Szykuje się
mała intryga.
— Mam pomysł, a ty mi pomożesz.
— Mam się bać?
— Sugerujesz, że moje pomysły nie są dobre?
— Moje są znacznie lepsze.
— Chciałbyś.
W skrócie streściłam mu, o co mi chodzi.
— Powtórzę się, Evans, jesteś genialna.
— Wiem.
W godzinę kupiłam wszystkie prezenty. Dla Petera słodycze,
Syriuszowi trampki (ostatnio narzekał, że jego ulubiona para się zniszczyła),
Remusowi (z braku pomysłów) książkę o smokach, a Potterowi książkę: 100 porad
jak zdobyć serce ukochanej. Nie żeby coś. Kurtowi kupiłam ten różowy garnitur.
Żartuję. Wzięłam mu magiczny zeszyt do rysowania, który nigdy się nie kończy.
Do tego komplet ołówków i innych przyborów. Mamie kupiłam złoty naszyjnik z
przywieszką w kształcie nieregularnego kamienia, a tacie płytę magicznego
zespoły, którą kiedyś mu puszczałam. Taa… Will ma bzika na punkcie kompaktów.
Kiedy wróciliśmy do Trzech Mioteł, nasza paczka umierała ze
śmiechu. A raczej wszyscy, prócz Jul i Arnolda.
— No nie! — Jęknęłam. — Pogodzili się.
— Czyli nici z twojego planu.
— Chyba śnisz.
Usiedliśmy za stolikiem.
— Jednak nie zginęli! — Krzyknął Peter.
— Rogacz, żałuj, że ciebie nie było! Gdybyś tylko widział jak Kurt
spławił Monie… Znaczy się Candie Girl — Syriusz poprawił się, widząc minę Quin.
— Szła koło nas z tymi tam trzema… Nie pamiętam ich imion. Niby to niechcąco
przewróciła się na Sweets’a. Uśmiechnęła się zalotnie, a ten na nią z
obrzydzeniem. Ta jej mina… Jul ją udokumentowała. Tak popatrzyłem na Kurta i
mówię do niego niby tak od niechcenia: E, Kurt, nie powiesz jej nic wrednego. A
on na to: To patrz. Znaczy się słuchaj.
— Już się boję. — Z doświadczenia wiem, że mój przyjaciel potrafi
być wredny.
— Ludzie słuchajcie! Oczywiście Kurt darł się na całe gardło i
wstał. Jest tutaj dziewczyna w potrzebie. Zróbmy dobry uczynek i złóżmy się dla
niej na waciki do twarzy! A ja dorzuciłem: I mleczko do demakijażu. Albo dwa,
bo jedno może nie wystarczyć. Jej mina… bezcenna. Uciekła z płaczem.
Popatrzyłam na Kurta, a ten wzruszył ramionami, co miało oznaczać:
No co?
Nachyliłam się do Quin.
— Jul i Arnold pogodzili się?
— Nie jestem pewna. Jeżeli swoje uczucia okazuje poprzez prawienie
jej kazań, jaka to ma być grzeczna, kiedy będzie Kurt, to tak.
Jest nadzieja!
— Panno Evans, panie Potter i panie Black, —
Do naszego stolika podszedł Slughorn. O nie! Kolejna rzecz, o której
zapomniałam! — Z przykrością muszę stwierdzić, że dzisiejsze przyjęcie Klubu
Ślimaka musi zostać przeniesione na Nowy Rok. Niestety, ale zaproszonym gościom
nie odpowiadał dzisiejszy termin. Mam nadzieję, że nie jesteście zbyt
rozczarowani?
—
To nie pana wina, panie profesorze.
—
Uprzejma jak zawsze. Lily, życzę powodzenia na balu. — Puścił mi oczko. Że co?
— Wiem, że jak zwykle będziesz lśnić pośród innych uczniów, a walc wyjdzie ci
rewelacyjnie. — Czy ze mną jest aż tak źle? Przecież prefekci mają rozpoczynać
uroczystość pierwszym tańcem. Cholera. — Można wiedzieć z kim idziesz? Albo
nie! Z pewnością miałaś tyle zaproszeń, że nie wiedziałaś, które wybrać.
Wesołych Świąt. — I odszedł.
—
Kto to był?
—
Nauczyciel eliksirów, profesor Slughorn. Jak dla mnie jest stuknięty i bzika na
punkcie Lily. — Posłałam Syriuszowi groźne spojrzenie. — Znaczy na punkcie jej
wywarów! Na każdej lekcji jest: — Zaczął naśladować głos nauczyciela. —
Rewelacyjnie! Znakomicie! Ta konsystencja! Ten kolor! Uczcie się do panny
Evans! Lily, po raz kolejny powtarzam, że powinnaś być w moim domu.
Wywróciłam
oczami.
Po
upływie około piętnastu minut zebraliśmy się i udaliśmy się w podróż powrotną
do zamku. Szczerze mówiąc, nieźle przemarzłam, a zęby to dosłownie same mi
szczękały.
— Kuuurt,
weźmiesz mnie na barana?
Reszta
zachichotała, a Sweets zatrzymał się gwałtownie.
—
Ruda, Bozia dała ci nóżki, więc zrób z nich użytek.
—
Syriusz…?
—
Coś strzeliło mi w kręgosłupie.
— Pottera nawet się nie pytam, bo wiem, że będzie chętny, ale nie skorzystam
z twoich usług i wybiorę Kurta.
Na Petera nie miałam co liczyć, a co do Remusa... Wolałam zostawić
go dla Jul.
Mówiąc to, wskoczyłam na Sweets’a, który ledwo utrzymał równowagę.
— A teraz gnaj mój rumaku!
— Ruda, ile ty ważysz? Weź schudnij.
— No wiesz co? Od pamiętnego zerwania z panem, którego imienia nie
będę wspominać…
— Lily, coś ty znowu zrobiła?
— Za tym zakrętem zobaczysz Hogwart.
Kurt przyśpieszył, na ile pozwalał mu balast (czyli ja) na jego
plecach. Wyszedł za zakręt, a z jego ust wyrwało się przekleństwo na literę k.
Chyba miało oznaczać, że mu się podoba. Jeżeli wcześniej przyśpieszył, to teraz
biegł. Gorzej! Mknął jak torpeda, albo
Potter na najnowszej miotle! Złe porównanie.
Weszliśmy do zamku i musiałam ciągle przypominać przyjacielowi, by
zamykał usta. Chyba największe na nim wrażenie zrobił Prawie Bez Głowy Nick,
kiedy na drugim piętrze wyleciał ze ściany. Kiedy zobaczył, że Wieży Gryffinoru
strzeże Gruba Dama, zrobił dziwną minę. W końcu dotarliśmy do Pokoju Wspólnego.
Syriusz z bólem serca podał mi zaklęcie, dzięki któremu mogli wchodzić do
damskiego dormitorium.
Po czterech godzinach byłam wykończona. Nie ze względu na Kurta,
ale przez Pottera. Zrobił nam trening, pomimo że była śnieżyca. Tym razem nas
„oszczędził”, ponieważ podawaliśmy sobie kafla. Na bardziej zaawansowany
trening nie mieliśmy szans, bo zrobiło się ciemno. Kiedy się przebierałam,
oświadczył mi, że ma wspaniały pomysł, jak urozmaicić nasze zajęcia z
pojedynków i zaciągnął mnie (pomimo moich protestów) do Pokoju Życzeń. To jego
„urozmaicenie” polegało na tym, iż pod sufitem pojawiło się setki kukieł, które
latały i strzelały we mnie zaklęciami. Musiałam je rozbroić i jednocześnie
unikać grotów. Po treningach zmarnowana wpadłam do pokoju i dzięki bogu był
pusty. Zgarnęłam poduszkę i kocyk, weszłam pod łóżko i odpływałam już w objęcia
Morfeusza, kiedy taki jeden nachalny dupek wpadł do dormitorium i podsunął mi
swoje śmierdzące skarpetki pod nos. Zabić!
— Odczep się! Jestem wykończona! Ten debil wycisnął ze mnie siódme
poty! Daj mi umrzeć w spokoju..!
— Ruda, no weź! Wszyscy na nas czekają!
— O czym ty mówisz? Człowieku, pozwól mi spokojnie umrzeć.
— Ruda, rusz dupę! Nie myśl tylko o sobie i chodź na
dół!
— Odwal się, Kurt. — Chciałam podnieść głowę do góry,
ale jak na złość walnęłam z całej siły w drewnianą ramę łóżka. Syknęłam z bólu.
Kurt kucnął przede mną i zaczął się śmiać.
— Jak możesz być tak bezuczuciowy?!
— Ja? Chodź Ruda, przytulę cię.
PODSTĘP!!!
Kurt złapał mnie za łokcie i pociągnął za nie. Nie
miałam siły, aby protestować i po chwili byłam w ramionach przyjaciela. Wziął
mnie na barana, a moje ciało zwisało bezwładnie.
— Rudzielnu, a teraz rzucisz zaklęcie na schody, chyba
że chcesz żebym cię przygniótł.
— Kurt, to nie jest…
— Nie chcesz? To trudno.
Nie zdążyłam zaprotestować. Ten dureń stanął na
schodach, które momentalnie zmieniły się w zjeżdżalnie. Zawyła syrena. Zaryłam
koparom (Zębami. Szczerze, nie mam pojęcia jak to się stało.) o podłogę, a
Sweets przygniótł mnie swoim cielskiem. W Pokoju Wspólnym zrobiłam koziołka,
przy okazji przewracając Dereka, kolegę z roku.
— Przepraszam, to przez tego głupka. — Wskazałam na
Kurta, który rozmasowywał sobie tyłek. Derek wyszczerzył się.
— Nic się nie stało. — Mówiąc to, pomógł mi wstać. —
Lily, wiem, że bal jest już za dwa dni, ale pomyślałem sobie… Może byśmy… Ja i
ty…
Chciałam odpowiedzieć, że z chęcią, ale Sweets mnie
„wyręczył”.
— Wykluczone! Lily jest już zajęta, a teraz spadaj bo
przeszkadzasz.
Kurt złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę kominka,
gdzie siedziała nasza paczka.
— Odbiło ci?!
— Jeszcze mi za to podziękujesz. — Kurt zmierzwił mi
włosy, a ja udałam rozpieszczonego bachora i siadłam na kanapie ze
skrzyżowanymi rękoma na piersi i naburmuszoną miną.
Jak on śmiał! Ten dureń wie, że jako prefekt mam
rozpocząć pierwszy taniec! Niby jak mam to zrobić bez partnera?! Przez tego
imbecyla, stanę się szkolnym pośmiewiskiem! Znając Kurta, będzie się szczerzył
jak głupi i myślał, że jest fajny. On już mnie popamięta! Zobaczy! Niech się
nie zdziwi, kiedy rano obudzi się z uszami i ogonkiem królika, a pierwszym
zdaniem jakie powie będzie: Eeeee... Co jest doktorku?
Jak przez mgłę usłyszałam głos Syriusza, który chyba
był na schodach.
— Ale Rogacz… Rusz ten tytaniczny tyłek!
— Odwal się Łapo. Chcę spać.
Widać nie jestem sama.
— Rogaty, ona tam będzie! Zobaczysz! To przeznaczenie!
— Kłamiesz. — Chociaż ich nie widziałam, byłam pewna,
że Potter wymierzył w niego palec wskazujący.
— Tak myślisz? To dlaczego Ruda siedzi teraz przy
kominku i strzela focha?
Zawiał wiatr, a koło mnie siedział Potter.
Ugh.
Zaczął o czymś nawijać, ale tak szczerze, to go nie
słuchałam. Bardziej zaintrygowała mnie rozmowa Kurta, Syriusza i Quin.
— Z kim idzie Ruda na bal?
— Nie uwierzysz! Ona nie ma partnera! Toż to skandal!
— Quin wczuła się w swoją rolę. Bez wątpienia grała. Spisek! — A w dodatku ma
rozpoczynać pierwszy taniec. — Pokręciła głową. — Taki wstyd.
Chciałam się wciąć w tą beznadziejną rozmowę, ale
Syriusz mi na to nie pozwolił.
— Naprawdę? Rogaty też nie ma z kim iść! Taki fajny
chłopak, a żadna go nie zaprosiła.
Że niby w dzisiaj w Hogsmeade nie podeszło do niego
dwa tuziny dziewczyn?! Łapo! Co ty pieprzysz!?
— Syriusz! Patrz jak się złożyło! James nie ma z kim
iść, Lily nie ma z kim iść, to niech idą razem!
— Kurt, to wspaniały pomysł!
— Jesteście genialni! Lily ma taką świetną sukienkę…
— Widziałem, Quin! Rogacz ma do niej idealny krawat!
— To jesteśmy umówieni.
— Hellow! A my nie mamy nic do powiedzenia?! — Czułam,
że muszę się odezwać. W końcu nadeszła moja kolej.
— Ruda, nie słyszałaś? Jesteście umówieni. — Syriusz
posłał mi szelmowski uśmiech.
Popatrzyłam się na Pottera.
— Będę czekać o szóstej w Sali Wejściowej.
— Czy ja nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia?!
Kurt podszedł do mnie i poklepał po plecach.
— Podjęliśmy decyzję za ciebie.
— Nienawidzę cię.
— Też cię kocham.
Wstałam z kanapy dokładnie w tym momencie kiedy All
Stars weszli do Pokoju Wspólnego. Jak zwykle zebrał się wokół tłum fanek, a ten
idiota Dante pławił się w pochwałach. Jego wzrok padł na mnie, a za chwilę za
stojącego obok Kurta.
Cholera!
Na jego ustach wykwitł złowrogi uśmiech, a ja od razu
wiedziałam w czym rzecz.
— Remus, zabierz Kurta do waszego dormitorium.
— Lily, co się…
— RÓB CO MÓWIĘ!!!!
Nie sprzeciwił się. Huncwoci, Sweets i Quin poszli do
wieży, a ja opuściłam Pokój Wspólny. Byłam pewna, że Dante pójdzie za mną. Nie
myliłam się. Weszłam do pierwszego ukrytego korytarza, a po chwili przyszedł i
on. Jego mina mówiła wszystko: Będziesz tańczyć, tak jak ja ci zagram.
Zobaczymy.
— Jak się masz, Wiewióreczko?
— Byłoby lepiej, gdybym nie musiała oglądać twojej
mordy każdego dnia. Czego chcesz?
— Tylko tyle byś ogłosiła na balu, że jesteśmy razem.
To naprawdę niewiele.
— Niestety nie jestem świętym Mikołajem i nie spełnię
twojej zachcianki.
— Przemyśl to. W przeciwnym wypadku cała szkoła, a
raczej szkoły dowiedzą się na balu, że w szkole jest mugol.
Aż zrobiło mi się ciepło.
— To jest szantaż!
— Wolę określenie: Ubijanie interesu.
— Jesteś psychopatą!
— Wolę określenie: Człowiek z wyobraźnią.
Jak on mnie drażni! Co on sobie wyobraża?! Wydaje mu
się, że zawsze będzie miał to co chce? Niedoczekanie.
— A teraz posłuchaj mnie uważnie. Na bal nie pójdziemy
razem.
Prychnęłam.
— Wow. Jaki ty
jesteś spostrzegawczy.
— Niestety, kiedy ty będziesz tańczyć, ja będę
zmuszony grać.
— Jak moje biedne uszy to zniosą.
— Przed przerwą obiadową powiem, że o 22.00 zostanie
ogłoszona nowina…
— Powiesz: Jestem transwestytą?
— Ogłosisz, że jesteśmy parą i pocałujesz mnie na
scenie, albo to ja powiem, że twój rzekomy przyjaciel z innej szkoły, jest
mugolem.
Nie czekając na moją odpowiedź, wyszedł.
Usiadłam na podłodze i oparłam głową o ścianę.
Byłam w lekkim szoku. Jak można być takim sadystom?!
Czy on wie, o co mnie poprosił?! Nie, wróć! Nie poprosił, on zażądał. Mam
ogłosić całej szkole, że z nim chodzę, w przeciwnym razie zdradzi naszą małą
tajemnicę. Nie mogę tego zrobić! Niedawno upokorzyłam go na skalę światową i
powiedziałam, że go nienawidzę, a teraz niby mam to odwołać? Z drugiej strony
jest Kurt. Co się stanie, jeżeli wszyscy dowiedzą się, że Sweets nie jest czarodziejem?
Czy mogłabym żyć ze świadomością, że to przeze mnie? Jak bym się z tym czuła?
Co by pomyślał sobie o mnie Dumbledore? Zaufał mi, a ja zawiodłam. Znając
Dantego, nawet jeżeli oznajmiłabym, że z nim chodzę to ten i tak zdradziły mój
mały sekret.
Szlag!
Z tej pokręconej sytuacji nie ma wyjścia! Po co dałam
się namówić Kurtowi na jego szalony pomysł? Co mam zrobić?
— Ruda?
— Czy kiedykolwiek mówiłam, że nienawidzę Wait’a?
— Tylko jakieś milion razy. Co tym razem zrobił?
Opowiedziałam Syriuszowi o rozmowie z Dantem. Gdy
skończyłam, zamyślił się na chwilę.
— No to masz przewalone.
— Powiedziałeś mi coś czego nie wiem. — Ten sarkazm w
moim głosie…
— Co zrobisz?
— Nie mam pojęcia. Nawet jeżeli powiem, że jest
miłością mojego życia — Skrzywiłam się, gdy wypowiadałam te słowa. — to znając
go i tak ogłosi, że Kurt jest mugolem. Przecież już tyle razy powtarzał, że
zemści się za to co mu zrobiłam.
— Wiesz, że wyglądasz jak pół dupy zza krzaka?
— To miłe, że w każdej sytuacji potrafisz mnie
pocieszyć.
Nie miałam siły wstać. Syriusz widząc to, wziął mnie
na ręce i zaniósł do dormitorium. Okazało się, że wszyscy już smacznie spali
(Kurt rozwalił się na moim łóżku.), a gdy spojrzałam na zegarek, była 1 w nocy.
Wzięłam szybki prysznic i wsunęłam się na miejsce obok Kurta, przeklinając w
myślach jego dużą dupę. Niestety sen nie nadszedł, pomimo że czułam się bardzo
zmęczona. W głowie ciągle krążyło mi miliony myśli i żadnego konkretnego
wyjścia z tej sytuacji. O trzeciej w nocy dałam za wygraną. Założyłam szlafrok
na piżamę ( szara koszulka na ramiączka i krótkie spodenki w czerwoną kratkę),
złapałam gitarę i zeszyt i zeszłam do pustego Pokoju Wspólnego. Ogień w kominku
ledwo się tlił i panował półmrok. Wyczarowałam kilka świeczek i od razu zrobiło
się przyjemniej. Zabrałam się za pisanie, co szło mi bardzo mozolnie.
— Falling a thousand feet per second
You still take me by surprise
I just know we can't be over
I can see it in your eyes
Making every kind of silence
Takes a lot to realize
It's worse to finish than to start all over
And never let it lie
And as long as I can feel you holding on
I won't fall
Even if you said I was wrong.* Ładna. Dlaczego nie śpisz?
You still take me by surprise
I just know we can't be over
I can see it in your eyes
Making every kind of silence
Takes a lot to realize
It's worse to finish than to start all over
And never let it lie
And as long as I can feel you holding on
I won't fall
Even if you said I was wrong.* Ładna. Dlaczego nie śpisz?
— Mogłabym się o to samo ciebie zapytać.
— Syriusz powiedział mi o zamiarach Dantego.
— Proszę cię! Możesz przestać?! Nie mam zamiaru
słuchać twoich zakręconych teorii, jak się go pozbyć, Potter!
— Coś ty taka drażliwa?
Wstałam z kanapy.
— Jestem zmęczona. Idę spać.
— Evans, zaczekaj.
— Cooo?! — Potter złapał mnie za łokieć i okręcił tak,
że znalazłam się w jego ramionach. Założył zabłąkany kosmyk moich włosów za
ucho i przejechał wolno palcem po mojej szczęce.
Dlaczego to mi się podobało?!
W dodatku patrzył na mnie w ten szczególny sposób tymi
swoimi orzechowymi patrzałkami…
— Wesołych świąt, Evans.
Nachylił się i bardzo wolno zbliżył się do moich ust,
dając możliwość ucieczki. Oczywiście byłam tak zahipnotyzowana jego
spojrzeniem, że nie dałam drapaka.
Złożył na moich ustach delikatny pocałunek, poczym
odsunął się na jakieś pół cala.
Jak mi szumiało w głowie! Normalnie jakbym przejechała
się na jakieś karuzeli! Trzeba dodać, że ich nie znoszę. Co to było?! I pytanie
kluczowe: Dlaczego chciałam więcej? Zaczynam się siebie bać. Przecież ja go
nienawidzę… A jak on całuje…
Mimowolnie przypomniały mi się nasze pocałunki podczas
wesela Syriusza i Quin. Przez moje ciało przeszedł dreszcz, którego nie mogłam
powstrzymać i który nie uszedł uwadze Pottera.
Widziałam w jego oczach pożądanie i coś jeszcze.
Jakieś sprzeczne uczucie, które starał się ukrywać; tlił je w sobie, a ono nagle
wybuchło ze zdwojoną siłą. Czyżby coś zbliżonego do gniewu? A może nienawiść?
Nie, to było coś innego. Tylko co?
Jego usta były dla mnie magnesem, przyciągały mnie,
pomimo że starałam stawać stawiać opór.
Chyba myślałam za długo, bo Potter zaczął się ode mnie
odsuwać, a na jego twarzy widniał zawód.
Nie zdając sobie sprawy z tego co robię, złapałam go
za krawat (piżama i krawat, ciekawe połączenie.) i przyciągnęłam do siebie.
Przestałam panować nad swoim ciałem. Z całej siły
wbiłam się w jego usta, a on odwdzięczył mi się tym samym. Aż zrobiło mi się słabo.
Nie chciałam tego kończyć. Ta chwila mogła trwać
wiecznie. Po raz kolejny straciłam rachubę czasu. Jak to możliwe, że jedna
osobą potrafię nienawidzić z całego serca, a w następnej chwili pociąga mnie i
nie myślę o niczym innym, tylko o jego pocałunkach? Co ze mną jest nie tak? A
podobno to faceci mają problem, żeby zrozumieć kobiety, jak ja sama nie
rozumiem siebie?
Długo to trwało, zanim zebrałam w sobie tyle sił, aby
odsunąć się od niego.
Nie mogłam złapać oddechu. Zresztą on też.
Jaką ja miałam ochotę się do niego przytulić!
Ruda, ogarnij się! Najlepiej powiedź coś
chamskiego. Kurde, nie dam rady.
Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden
dźwięk. Jego też zamurowało. Po prostu odwróciłam się i poszłam do pokoju,
zostawiając zeszyt i gitarę. Czułam na sobie spojrzenie Pottera, ale jakimś
cudem udało mi się nie odwrócić. Położyłam się do łóżka i szczelnie okryłam
pierzyną. Kiedy zasypiałam, ciągle czułam na swoich ustach dotyk warg Pottera.
O jedenastej obudził mnie Kurt, z dzikim okrzykiem:
PREZENTY!!! Miałam ochotę go zabić. Patrząc na to, że położyłam się spać o
piątej rano. Oczywiście nie powiedziałam nikomu co zaszło pomiędzy mną i Potterem
oraz Dantem. Do tego drugiego, nie wymyśliłam nic i przez cały dzień chodziłam
zamyślona.
A wracając do prezentów: Od Jul tak jak i od Quin
dostałam buty. Dlaczego mnie to nie dziwi? Syriusz podarował mi bielizną, która
więcej odsłaniała niż zasłaniała. Mogłam się tego po nim spodziewać. Od Remusa
małą, beżową torebkę zapinaną na zatrzask, od Petera słodycze, a Pottera czarne
kolczyki, które idealnie pasowały do mojej sukienki. Kurt dał mi czarną
bransoletkę, wykonaną bardzo podobnie do kolczyków. Czy oni przypadkiem się nie
dogadali? Od rodziców dostałam kilka książek, a od Hagrida krówki-ciągutki
(Jedyny z jego udanych wypieków). W ostatnim prezencie znalazłam broszkę w
kształcie wiewiórki. Chyba nie muszę mówić, kto mi ją dał. Dante. Pierwsze i
jedyne co z nią zrobiłam to wyrzuciłam przez okno. Ale jak na złość, wieczorem
kiedy wróciłam do dormitorium, leżała ona na mojej poduszce z dopiskiem:
Wierzę, że byłaś dziś na spacerze i odpadła ci od płaszcza. D. Niedoczekanie.
Wyrzuciłam ją po raz drugi.
Jak można się domyśleć, Kurt olał mnie całkowicie i
wszędzie szlajał się z Quin. Nie żebym się nie cieszyła, że ta dwójka dobrze
się dogaduje, ale bez przesady! Mogliby przestać myśleć tylko o sobie i zwrócić
na innych uwagę. Czy ja jestem zazdrosna? Zdecydowanie.
Co do Jul, jej poranna euforia sprawiła, że prawie
przewróciłam szafę, bo tak przestraszył mnie jej pisk, a mianowicie dostała te
upragnione bilety ( było ich dziesięć) na Światowy Turniej Quidditch’a w
Turcji. Wiedziałam, że Truśka jest materialistką, ale nie myślałam, że aż do
tego stopnia. Mniejsza z tym.
Było popołudnie Bożonarodzeniowe i zbierałam się na
bal. Stwierdziłam, że zrobię wielkie
wejście, tak więc zabrałam swoje rzeczy i poszłam do Łazienki Prefektów. A co! Zaszaleję!
Ja też chcę mieć dobre wejście! Szkoda, że to Quin była mistrzem szczotki i
grzebienia, ale jakoś musiałam dać sobie radę. Zażyłam tak długiej kąpieli, że
prawie spóźniłabym się na rozpoczęcie. Z braku czasu szybko skręciłam moje
włosy w grube loki za pomocą różdżki, a część włosów spięłam na szczycie głowy
za pomocą czarnej kokardki. Z przodu wypuściłam kilka kosmyków. Co do mojego
stroju, to założyłam: http://allani.pl/zestaw/561296
Tak, to właśnie tą sukienkę kupiłam w Hogsmeade. Po raz pierwszy tak naprawdę
przekonałam się, jak w niej wyglądam. Stwierdzam: Chłopaki mieli rację. Co do
mojego makijażu: Postawiłam na jasne cienie i ciemną kreskę. Nawet użyłam
fluidu! Czego nie robię nigdy. Cud! Usta pomalowałam bladoróżowym błyszczykiem
i wylałam na siebie trochę perfum, ale bez przesady. Wyglądałam ładnie. To
wszystko. Nie wyzywająco, ani prowokująco. Kiedy wyszłam z łazienki było siedem
minut do osiemnastej. Skorzystałam z kilku tajnych przejść i już po sześciu
minutach byłam na w Sali Wejściowej, gdzie stało tylko kilka par, a mianowicie
prefekci i ich partnerzy. Zupełnie nie mam pojęcia, dlaczego wlepili we mnie te
swoje patrzałki, przecież niektóre dziewczyny wyglądały znacznie lepiej ode
mnie! Kiedy zeszłam ze schodów podszedł do mnie Potter i podał ramię. Chcąc nie
chcąc, musiałam je przyjąć. Od pamiętnego pocałunku, unikałam Pottera, co było
trudne, bo cały czas za mną łaził. No ale cóż. Niestety nie mogłam dalej się
nad tym zastanawiać, gdyż podbiegła do nas McGonagall.
— Evans! Nareszcie! Chodźcie szybko, przecież
jesteście w pierwszej parze!
Wryło mnie.
— Pani profesor, to chyba jakaś pomyłka. Przecież to
prefekci naczelni powinni…
— Zmiana planów. Kiedy pan Potter powiedział mi, że
jest twoim partnerem, oboje z dyrektorem uznaliśmy, że byłoby właściwie, gdyby
kapitan drużyny i pani prefekt stali w pierwszej parze. Ponadto, wyglądasz z
nich wszystkich najlepiej i tworzycie ładną parę.
Jeżeli przedtem mnie wryło, to teraz musiałam stanąć
chwilę w miejscu, aby przyswoić sobie tą wiadomość.
Co ona powiedziała?! Ja i on!? Przecież my nie
pasujemy do siebie! A jak on całuje…
Ruda, stop! Nie myśl o tym!
— Proszę się ustawić! Zaraz zaczynamy! — Zagrzmiał
głos Psychicznej, a my posłusznie zajęliśmy swoje miejsca.
Z tyłu zobaczyłam Remusa w parze z jakąś Puchonką.
Uśmiechnęłam się do niego serdecznie, a w następnej chwili drzwi do Wielkiej
Sali otworzyły się. Złapałam mocniej rękę Pottera i mogę przysiądź, że
popatrzył się na mnie pytająco, czego w stu procentach nie mogę stwierdzić, bo
patrzyłam się przed siebie, a w mojej głowie krążyła tylko jedna myśl: Nie
zabij się w tych szpilkach!
— Nie denerwuj się, Evans.
— Pff… Ja się denerwuję?
— Prócz tego, że wbijasz mi w skórę paznokcie i cała
dygoczesz, to jest w porządku.
Doszliśmy na środek sali, Potter złapał mnie w talii i
rozbrzmiały pierwsze nuty walca. Jak dobrze, że Potter umie tańczyć. Z tego
wszystkiego zapomniałam kroków, ale dałam sobie radę. Nawet nikt nie zauważył.
Chyba.
— Z trudem przyznaję, ale jesteś świetnym tancerzem i
to prawdziwy cud, że jeszcze nie wbiłam ci obcasa w stopę.
Wyszczerzył się.
— Nie żebym się chwalił, ale mam to po mamie.
Parsknęłam.
— Tańczyć umiesz po mamie, latać po ojcu, a po babci
masz włosy?
— Po dziadku. Po babci umiem gotować.
Posłałam mu pobłażliwe spojrzenie.
— Chyba trutkę na szczury. — Zmieniłam temat. —
Wszystko załatwione?
— Evans, czy kiedykolwiek nie zrobiłem czegoś, o co
mnie prosiłaś?
— Tak, nigdy się ode mnie nie odczepiłeś.
Okręcił mnie.
— Jedyna rzecz, której nie mogę spełnić.
Wywróciłam oczami.
— Jeżeli dobrze pójdzie, to już dzisiaj…
— Evans! Przestań podrywać Pottera!
Tańczyliśmy właśnie koło Psychicznej, której mina nie
wróżyła niczego dobrego. Za nią stał Łapa, którego śmiech usłyszałam pomimo
głośnej muzyki.
Spiekłam raka. Jak dobrze, że użyłam fluidu! Dzięki ci
ponad ludzka siła, która kazała mi go nałożyć!
— Pięknie wyglądasz, Evans. — Szepnął mi do ucha.
Walc się skończył i zeszliśmy z parkietu. Bez trudu
odnalazłam Jul, Quin i Kurta oraz pozostałych.
Jul miała na sobie http://allani.pl/zestaw/562205 a Quin
http://www.polyvore.com/bez_tytu%C5%82u/set?id=68310017
Przetańczyliśmy kilka piosenek, które przygrywał nam
jakże denny zespół All Stars. Zegar wybił dwudziestą pierwszą, a ja już nie
miałam siły. Całkowicie zapomniałam o tym, co czekało mnie za godzinę, dopóki
Dante nie ogłosił przerwy i wspaniałej nowiny, o której dowiemy się po
obiedzie. A raczej kolacji. Aż zrobiło mi się słabo. Zamówiłam sobie jakieś
kotlety ze szpinakiem, ale apetyt momentalnie mnie opuścił. Tylko przewracałam
kawałki ziemniaków i mięsa. Co za ironia losu. A podobno to ja zawsze stoję krok
przed innymi! Tradycyjnie ktoś musi sprowadzić mnie na ziemię. Ugh! Bałam
się. Z rozmyślania wyrwał mnie głos Jul.
— Widziałaś może Arnolda? Od wczoraj mnie unika. — Jul
wyglądała się na zmartwioną.
— Niestety. Jak chcesz to pomogę ci go szukać.
Wstałyśmy od stołu, przy którym siedziałyśmy tylko we
dwie (Huncwoci, Kurt i Quin gdzieś zniknęli.) i poszłyśmy na mały spacer.
Wyszłyśmy z Wielkiej Sali i skierowałyśmy się na zewnątrz, gdzie nauczyciele
zrobili kawał dobrej roboty. Znajdowałyśmy się w ogrodzie botanicznym. W
powietrzu unosił się niesamowity zapach kwiatów, a na środku była ogromna
fontanna, gdzie siedziały zakochane pary. Skręciłyśmy w jakąś boczną alejkę, na
której końcu zobaczyłyśmy Arnolda, obściskującego się z jakąś Gryffonką.
— Jul…
Uciekła. Płakała.
Pobiegłam za nią. W połowie drogi zobaczyłam Remusa.
— Lunio! Jak dobrze! Jul… Ona… Arnold obściskiwał się
z inną! Ona go widziała! Proszę, idź za nią.
Nie musiałam dwa razy powtarzać. Remus pobiegł za nią,
a w myślach przybiłam sobie piątkę, za dobrą grę aktorską.
Poszłam za nim. W Sali Wejściowej zobaczyłam Pottera.
Wystarczyło moje jedno spojrzenie i już wiedział o co chodzi. Jul i Remusa
znaleźliśmy w pierwszej pustej sali w lochach. Przez zamknięte drzwi dobiegły
nas ich głosy i szloch Jul.
— Byłam taka głupia…
— Nie przejmuj się tym durniem. Nie był ciebie wart,
skoro nie docenił tego, że ma ciebie. Wiesz, ile facetów chciałoby być na jego
miejscu i mieć ciebie tylko dla siebie?
— Serio? Na przykład kto?
— Choćby ja.
— Jakie to romantyczne. — Szepnęłam, oparłam dłonie na
piersi Pottera i przytuliłam się do niego. On objął mnie w tali.
— Chodź, Evans. Nie musimy wiedzieć, co tam się teraz
dzieje. — Ten jego błysk w oku…
— Ale, ale… — Pociągnął mnie za rękę.
— Wystarczy, że to my to wszystko zaaranżowaliśmy.
— Fakt, odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Co oni by
zrobili beze mnie i moich intryg? — Westchnęłam.
— No nie wiem… W taki wypadku umówisz się ze mną? —
Wyszczerzył się po Huncwocku.
Walnęłam go torebką.
— A pomyśleć, że zaczynałam cię lubić! — Odrzuciłam
włosy do tyłu i z dumnie uniesioną głową skierowałam się ku Wielkiej Sali.
Oczywiście Potter dogonił mnie w kilku krokach.
— Że niby nic to dla ciebie nie znaczyło?!
— Hm… —Udałam, że myślę. — Oczywiście, że nie.
— Wmawiaj sobie. Prawda jest taka, że boisz się
przyznać, że ci się podobam.
— Żartujesz? Haha! Potter! To był twój najlepszy
kawał, jaki kiedykolwiek opowiedziałeś!
— Jeszcze zmienisz zdanie.
— Przykro mi, ale to nigdy nie nastąpi. Potter, która
godzina?
— Dochodzi dwudziesta druga.
Westchnęłam.
— Nadeszła ta chwila, kiedy moje życie legnie w
gruzach.
Weszłam do Wielkiej Sali, gdzie zbierało się coraz
więcej uczniów, którzy chcieli dowiedzieć się tej niesamowitej wiadomości.
Zdecydowałam, że poświęcę się dla przyjaciela i powiem to co on chciał. Tyle,
że na scenie nie było zespołu All Stars. Za miast nich stali tam Kurt, Syriusz
i Potter.
Jak on się tam znalazł?! Przecież przed chwilą stał
koło mnie?! Co oni znowu wymyślili?!
Syriusz gestykulując, opowiadał coś zawzięcie
McGonagall. Co oni znowu wymyślili!? Pytam się po raz drugi!
— Witam, niestety zespół All Stars nie będzie mógł
dalej występować. — Potter zrobił na chwilę przerwę, a na sali rozległo się
głośne buuuuuu… — Ale nie martwicie się. Kto powiedział, że bal się skończy?
Jak zawsze, my, wspaniali, dzielni, przystojni Huncwoci uratujemy ten bal!
Zagra z nami nasz przyjaciel Kurt. Tą piosenkę zaczęła pisać taka jedna, wredna
osóbka, ale niestety jej nie skończyła. Zrobiłem to za nią. Ana, to dla ciebie.
Kurt usiadł za pianinem, Syriusz za perkusją, a Potter
wziął gitarę i obstawił wokal.
Zapowiada się ciekawie.
Nie powiem, to było piękne.
Jedyne słowo, jakie przyszło mi w tym momencie go
głowy, to wow. Nie pomyślałabym, że Potter jest w stanie napisać coś tak
głębokiego, przecież on jest pusty. Taka otchłań bez dna. No dobra, troszkę
przesadzam.
Po skończonej
piosence podeszłam do nich i przytuliłam każdego z osobna.
Rozległo się głośne oohh i aachhhh.
— Co im zrobiliście? — Szepnęłam do Pottera.
— Jeżeli pytasz się, czy zamknęliśmy ich w lochach,
pozbawiając różdżek i jakiejkolwiek możliwości ucieczki, to tak. Przecież nie
mogliśmy pozwolić, aby wygadali nasz mały sekret.
Nie mam pojęcia, skąd wziął się u mnie przypływ takiej
euforii, ale rzuciłam się Potterowi na szyję i złożyłam na jego policzku
całusa.
— Też cię kocham, Potter.
Oczywiście powiedziałam to za głośno, a mikrofony były
włączone i każdy słyszał moje niedorzeczne wyznanie.
Zobaczyłam minę Candie Girl: była w takim szoku, że
prawie upadła. Jak ja żałuję, że nie miałam ze sobą aparatu.
Na sali zaległa cisza, a ja spiekłam raka.
— Juhu! Evans w końcu się przyznała!
— Szkoda Potter, że nie wiesz co to jest sarkazm.
— Wmawiaj sobie, wmawiaj. Wszyscy słyszeliśmy.
— Szkoda, że jesteś aż tak naiwny.
— Będziecie w końcu grać?! Nie mam zamiaru słuchać
waszej kłótni!
Oczywiście mnie przypadła rola wokalistki. Nic nowego.
Stwierdzam: Ten bal mogę zaliczyć do jednych z
najbardziej udanych.
Niestety wszystko co dobre musi się skończyć i o
północy bal dobiegł końca. Oczywiście zostało na nich wygłoszone kilka
przemówień, przyjechał Minister Magii i wiele innych ważnych osobistości, ale
tak przynudzali, że po wstępie wyłączyłam się ze słuchania.
Remus z Jul zniknęli już przed dwudziestą trzecią.
Jaka ze mnie dobra swatka. Quin zabrała Kurta na spacer (Nie chcę wiedzieć gdzie,
a tym bardziej co tam robili.), Syriusz swoją dziewczynę z siódmej klasy, chyba
ze Slytherinu. Cóż, nawet nienawiść pomiędzy dwoma domami nie może powstrzymać
miłości tych dwojga. A raczej zapatrzonej i ślepej dziewczyny, która przez
miesiąc biegała za braciszkiem.
Potter ubzdurał sobie, że koniecznie musi odprowadzić
mnie do Wieży Gryffindoru, tak więc Wielką Salę opuściłam w jego towarzystwie
(Zapomniałam wspomnieć, że Peter przyszedł z Laurą.).
Nie mam pojęcia, dlaczego tak długo szliśmy na siódme
piętro, pomimo że Potter korzystał z wielu tajnych przejść twierdząc, że
idziemy na skróty. Tak szczerze to nawet nie zauważyłam, że błądzimy w środku
nocy po zamku. Potter przez całą drogę zabawiał mnie dowcipami, anegdotami
(Taa… Też byłam w szoku, że potrafi je opowiadać.) i opowieściami. Ze śmiechu,
to bolał mnie brzuch. Gdzieś na trzecim piętrze, albo i nie, z tego wszystkiego
straciłam poczucie orientacji w terenie, ściągnęłam buty, bo po tej całej
imprezie zrobiły mi się odciski, które cholernie, przepraszam, bardzo bolały. Potter
chciał wziąć mnie na ręce, ale dzielnie stawiałam opór. Miałam ochotę zarzucić
mu, że myśli, iż kobiety są słabe, ale z tego wszystkiego zapomniałam. Do
Pokoju Wspólnego dotarliśmy o trzeciej w nocy. Trzygodzinny powrót i to
skrótami, nie ma co, Potter zrobił mnie w balona. Na pożegnanie przytuliłam go
i podziękowałam za udany wieczór. Taa… Mi też czasem zdarza się go pochwalić.
Oczywiście Potter miał inne plany i złożył na moich ustach namiętny pocałunek,
co nie powiem, podobało mi się. My się stanowczo za dużo całujemy. Koniec z
tym! No dobra, ostatni raz. Chciałam się mu wyrwać, ale jak na złość, nie
panowałam nad ciałem. Szkoda. Kiedy wróciłam do dormitorium, wszyscy już
smacznie spali. Kurt spał (Na jednym łóżku.) z Quin, a Jul z palcem w ustach.
Szybko przebrałam się i zmyłam makijaż. Kiedy położyłam się do łóżka, zamknęłam
oczy i czułam, że zasnę, ale nagle usłyszałam w mojej głowie śpiew. Ta sama
piosenka, którą wykonywał Potter. Nie mam pojęcia jak to możliwe, ale byłam
przekonana, że skierowana jest tylko dla mnie i dzieję się to naprawdę. Wraz z
ostatnimi nutami usłyszałam cichy głosik w głowie:
— Słodkich snów, Evans.
***
* Spadając
tysiąc stóp na sekundę,
Ciągle mnie zaskakujesz.
Po prostu wiem, że nie możemy ze sobą skończyć
Widzę to w Twoich oczach
Tworząc każdy rodzaj ciszy
Potrzeba wiele, żeby sobie uświadomić, że
Jest gorzej skończyć niż zacząć ponownie.
I nigdy nie pozwól kłamać
I jak długo czuję, że jesteś cierpliwa
Nie spadnę
Nawet jeżeli powiedziałaś, że się myliłem. — Piosenka zespołu Hedley.
Ciągle mnie zaskakujesz.
Po prostu wiem, że nie możemy ze sobą skończyć
Widzę to w Twoich oczach
Tworząc każdy rodzaj ciszy
Potrzeba wiele, żeby sobie uświadomić, że
Jest gorzej skończyć niż zacząć ponownie.
I nigdy nie pozwól kłamać
I jak długo czuję, że jesteś cierpliwa
Nie spadnę
Nawet jeżeli powiedziałaś, że się myliłem. — Piosenka zespołu Hedley.