Dobra. Dziś bez żadnych wstępów.
Miłego czytania. :)
*********************
Spojrzałam na kartkę kalendarza, który wisiał nad moją
szafką nocną.
29 stycznia.
Ostatni dzień mojego piętnastoletniego życia.
Nie ma co, tylko skakać z radości.
Znowu zaczną się życzenia, prezenty i niespodzianki.
Ugh! Jak ja tego nie znoszę! Dziewczyny dobrze o tym wiedzą i każdego roku
patrzą z satysfakcją na moją zbolałą minę. Dla nich jest to niezrozumiałe, bo
przecież jak to można nie cieszyć się z urodzin? A jednak. Jestem na to
dowodem.
Mam tylko nadzieję, że Huncwoci nie zrobią nic
głupiego. Już to widzą. W zeszłym roku przygotowali ogromny tort, z którego
wyleciały motyle. Co prawda, samo ciasto było przepyszne, ale czułam się
zmieszana, kiedy cała szkoła śpiewała mi 100 lat.
Ciekawe co w tym roku wymyślą.
— Evans, długo mam jeszcze na ciebie czekać?
W drzwiach pojawił się Pottera.
Ze zwieszoną głową wyszłam z ciemnego dormitorium,
zazdroszcząc dziewczyną, że mogą sobie jeszcze smacznie spać.
Oczywiście poszliśmy do Pokoju Życzeń, gdzie Potter z
pewnością przygotował dla mnie jakieś bardzo męczące ćwiczenia. Norma.
Ja. On. Czwarta nad ranem i niewyspanie.
Powinni nakręcić film pod tym tytułem.
Co do Pottera, to dalej chodził z Tamarą. Nie, wróć! Z
Marą. Z tego co udało mi się zaobserwować, to Potter tak jakby się w niej
zakochał. Mówię poważnie. Chodził z nią wszędzie za rączkę, nosił książki i
całował przy każdej okazji. Ble…
Tak szczerze, to na początku czułam się z tym źle. Już
od miesiąca Potter nie zaprosił mnie na randkę, co było wręcz dziwne. Pewnego
dnia stwierdziłam, że jest chory, ale kiedy tylko zobaczyłam jak obściskuje się
z Marą, zmieniłam zdanie. Teraz, czyli od jakiś dwóch tygodni, przestałam zwracać
na niego uwagę i to co robi, przestało mnie interesować. No, może prócz kilku
incydentów, kiedy przyłapałam go, jak wieszał uczniów pod sufitem. Zarobił za
to kilka szlabanów, a ja zaczęłam wymyślać coraz to bardziej ohydne i głupie
prace dla niego.
Prawie miesiąc temu odbyło się przyjęcie u mistrza
eliksirów. NUDA! Po dwóch godzinach rozmów z szefem Departamentu Komunikacji
Czarodziei z Mugolami, miałam dość i pod pretekstem bólu głowy, wróciłam do
dormitorium.
— Evans?!! — Krzyk Pottera sprowadził mnie z powrotem
do świata żywych. Byliśmy w Pokoju Życzeń, a ja musiałam go naprawdę długo
ignorować, gdyż był cały czerwony ze złości. — W jaki sposób chcesz się nauczyć
czegokolwiek, skoro mnie nie słuchasz?! Nie odpowiadaj. — Tak, otwierałam już
usta, aby zacząć się z nim kłócić. — Skoro nie masz zamiaru poznać teorii, to z pewnością już wszystko wiesz o
zaklęciu, które właśnie ci przedstawiłem. Zobaczymy, jak sobie poradzisz w
warunkach ekstremalnych.
CO?!
Cholera, o jakim zaklęciu on mówił? Chyba coś o
zatrzymywaniu. A może o znikaniu? Szlag. Było mi go słuchać.
Nagle zrobiło się ciemno i mglisto. Z podłogi wyrosły
drzewa, a na niebie pojawił się sierp księżyca.
Rozległ się szelest w koronach drzew, z których
wyleciały chmary ptaków z dziobami ostrymi jak brzytwy i kierowały się wprost
na mnie. Nie muszę chyba wspominać, że leciały z zawrotną prędkością. W
normalnych warunkach zaczęłabym piszczeć i osłaniać głowę, ale przypomniałam
sobie, że Potter stoi tuż za mną, oparty o pień drzewa. Ja ci jeszcze pokażę.
Machnęłam różdżką, którą trzymałam w dłoni, a ptaki, a
raczek metalowe kukły zamarły w miejscu. Następne machnięcie i rozległ się
wybuch. Już po ptaszkach.
Niestety krótko cieszyłam się ze zwycięstwa nad tą
kupą żelastwa, bo głośne BUM spłoszyło wszystkie zwierzaczki, które rzuciły się
na mnie.
Machałam różdżką jak oszalała, ale i tak nie uchroniłam
się przed pazurami czegoś, co wyglądało jak niedźwiedź.
Uporanie się ze zwierzątkami zajęło mi blisko godzinę,
a w moich ubraniach pojawiło się wiele dziur. Niestety las nie zniknął, co
oznaczało, że to była tylko taka mała rozgrzewka. Ruszyłam ścieżką, ale mogę
przysiąść, że tak naprawdę stałam w miejscu.
Doszłam do jakiejś groty, z której wydobywał się odór.
W tym momencie pożałowałam, że nie mam żadnego spinacza na nos.
Oczywiście Potter postarał się, aby żadne przedmioty,
które mogłyby mi ułatwić zadanie, nie pojawiły się. Nienawidzę go.
Z jaskini wyszedł troll.
Nawet dwa.
Mąż i żona. Nie ma co. Będzie zabawa.
Brakuje tylko dzieci.
O proszę, znalazł się i gromadka trollskich bachorów.
I co jeszcze? Burza z piorunami?!
Jak na komendę rozległ się grzmot, a po chwili z nieba
zaczęły sączyć się strumienie deszczu.
Może do tego trzęsienie ziemi, dinozaury i erupcja
wulkanu?
Dlaczego mnie nie dziwi, że to wszystko się pojawiło?
Wstrząsy były tak silne, że ledwo ustałam na nogach.
Jak ja nienawidzę Pottera! To wszystko jego wina!
Wypowiedział życzenie, by wszystko co sobie pomyślę, co mogłoby utrudnić mi
przejście tego jego cholernego toru przeszkód, czy jak tam sobie to nazywa,
pojawiło się!
Ja mu już pokażę.
Dobrze, że nie pomyślałam sobie o wilkoła…
Cholera, było blisko.
Trolle próbowały mnie zmiażdżyć swoimi wielkimi
maczugami, ale ja byłam od nich szybsza i zwinniejsza, co ułatwiało mi unikanie
ich ciosów.
Może tak nie do końca. Kiedy uporałam się z jednym z
sześciu dzieci, nie udało uniknąć mi się ciosu od matki i dostałam w rękę, z
której trysnęły strugi krwi.
A mnie wnerwili.
Machałam różdżką jak oszalała, aż w końcu pozbyłam się
wszystkich trolli. Zajęło mi to jakiś kwadrans. Co ta złość potrafi zrobić z
człowiekiem?
Z dinozaurami poszło mi szybko, a raczej lawa wykonała
zadanie za mnie. Spaliły się w niej. Tak po prostu.
W pewnym momencie zrozumiałam, że magma zbliża się do
mnie i zaczęłam uciekać. Przez ostatni miesiąc, zmieniałam się w łanię prawie
każdej nocy, więc wyrobiłam sobie niezłą kondycję.
Nie uciekałam zbyt długo, bo kiedy wbiegłam na
drewniany most, wszystko zniknęło, a Potter opierał się o ścianę z perfidnym
uśmiechem na twarzy.
Niby od niechcenia zaklaskał.
— Stać cię na znacznie więcej. Było wręcz słabo.
Zdecydowanie poniżej twoich standardów.
— Miło, że tak hojnie obdarowałeś mnie tyloma
komplementami. Chyba zaraz się zarumienię.
— Popatrz tylko na siebie. Wyglądasz jak jakaś
żebraczka, która od dawna nie widziała nowych ubrać.
Fakt.
— W każdej żebraczce drzemie prawdziwa księżniczka.
— Czy ty musisz mieć na wszystko odpowiedź?
— A czy ty musisz spotykać się z dziewczynami, które
nie są odpowiednie dla ciebie?
Nie czekając na odpowiedź, weszłam do niewielkiej
łazienki, która znikąd się pojawiła.
— Proszę, niech Potter nie będzie mógł wejść do tego
pomieszczenia. — Wyrwało mi się, chociaż wiedziałam, że takie życzenie nie może
być spełnione.
Rozległo się walenie do drzwi i krzyki Wypłosza.
Odkręciłam wodę w kabinie prysznicowej, aby je zagłuszyć.
Spojrzałam w lustro.
Wyglądałam znacznie gorzej niż żebraczka. Byłam cała
mokra, we włosach miałam liście, gałęzie i piach, całkowicie poszarpane ubranie
(Jak dobrze, że wzięłam na przebranie.) i tak wiele rozcięć, że skrawki
materiału przesiąkły krwią. U moich stóp zrobiła się mała czerwona kałuża (Krew
+ woda.).
Westchnęłam.
Wzięłam różdżkę i skierowałam ją na głębsze rany.
— Episkey.
I proszę! Ciało jak nowe.
Szybko wykąpałam się i przebrałam w czyste ubrania.
Kiedy wyszłam z pomieszczenia Potter ciągle był w
Pokoju Życzeń i leżał na wygodnej kanapie, odwróconej tyłem do drzwi łazienki.
Co za pech.
Spróbowałam przejść koło niego najciszej jak
potrafiłam, ale niestety ten Wypłosz mnie usłyszał.
Podszedł do mnie, a ja mimowolnie zaczęłam się cofać.
— Tak bardzo cię to boli, że mam dziewczynę, która nie
jest tobą?
— Może by mnie to zabolało, gdybyś choć troszkę mi się
podobał. Ale tak nie jest.
— Żal mi ciebie. Jesteś zawsze sama. Nikt się tobą nie
interesuję. Pogódź się z tym. Nikt nie chce takiej zarozumiałej zołzy jak ty.
Otwórz oczy! Ja mam Marę, Syriusz Scarlett z Huffelpuffu, Lunatyk Jul, Quin
Kurta, a Peter Laurę. Tylko ty jesteś wiecznie sama. Nikt cię nie kocha. Taka
prawda. Przykro mi, że to ja musiałem ciebie uświadomić. Każdy się nad tobą
lituje, ale w końcu musisz otworzyć oczy i uświadomić sobie, że jesteś żałosna.
A mnie wkurzył.
— Po pierwsze: Skoro uważasz, że jestem żałosna,
dlaczego od trzeciej klasy próbujesz się ze mną umówić? Po drugie: Nikt nie
każe ci się nad mną litować i nie musisz mnie uczyć pojedynków. Po trzecie:
Jestem sama bo od wakacji nie ufam żadnemu facetowi. Po czwarte: Bycie singlem
nie oznacza, że jestem słaba, tylko to, że czekam na tego jedynego!
— To sobie długo poczekasz, bo nikogo takiego nie
znajdziesz.
Wymierzyłam mu siarczysty policzek i wybiegłam z
Pokoju Życzeń. Nawet nie wiem, kiedy się rozpłakałam. Biegłam niewiadomo dokąd.
Szukałam samotności. Niestety nie udało
mi się jej odnaleźć, bo na szóstym piętrze wpadłam na śmiejące się Jul i Quin.
Na mój widok uśmiechnęły się szeroko. Dopiero po chwili zdały sobie sprawę, w
jakim znajduję się stanie. Nie mówiąc nic, złapały mnie pod ramiona i
zaprowadziły do dormitorium.
— Nie wywiniesz się nam tak łatwo.
— Właśnie, Ruda. Gadaj, co tym razem zrobił Potter.
Ach, ta przewidywalność Jul.
Opowiedziałam im wszystko, co wydarzyło się w Pokoju
Życzeń. Z każdym moim słowem, oczy dziewczyn robiły się coraz większe. Kiedy
skończyłam z ust Jul poleciała kolorowa wiązanka przekleństw dotyczących
Rogacza.
— Co za dupek. Jak on śmiał! Co on sobie myśli?! Toż
to rasowy sukinsyn! Już mnie popamięta! On i ta jego tleniona panna!
W czasie tyrady Jul, Quin wybiegła z dormitorium.
— A ty dokąd!?
Jak łatwo się domyśleć, nie zdążyłyśmy na śniadanie i
na dwugodzinnych zajęciach z transmutacji łapałyśmy się za brzuchy, aby chociaż
w niewielkim stopniu zagłuszyć burczenie.
Tradycyjnie Huncwoci siedzieli w ostatniej ławce, ale
dzisiaj stał się cud i Syriusz dosiadł się do nas. Kiedy spróbowałam zapytać
się go, o co się pokłócili, posłał mi spojrzenie typu: Podobno jesteś taka
mądra, więc się sama domyśl.
No tak. Przyjaźń dwóch szkolnych podrywaczy wystawiona
na próbę z mojego powodu.
Dlaczego mnie nie dziwi, że Quin pobiegła do Łapy i mu
wszystko powiedziała?
Już sobie wyobrażam tą całą sytuację.
Syriusz wpada do swojego dormitorium.
— Czy ty do reszty oszalałeś?!
Na kolanach Rogacza siedziała Mara z rękami pod jego
koszulą.
— Ej!
Złapał to sztuczne dziewczę i wypchnął ją za drzwi.
— Ty kretynie! Pojebało cię!? W taki sposób chcesz się
z nią zaprzyjaźnić?! Jeżeli za sto lat ją zdobędziesz, to będzie to cud.
— O co ci do cholery chodzi?!
— O co mi chodzi? O CO MI CHODZI?! Jak mogłeś tak
potraktować Rudą!?
— Aaa… Już wiem.
Z pewnością chciał mu przywalić, ale w porę
przypomniał sobie, że to jego najlepszy przyjaciel i się powstrzymał.
— Już przyszła ci się poskarżyć? Prawda boli.
Potter wstał i zaczął zbierać książki do torby.
Syriusz nie wytrzymał, złapał go za kołnierz i przygniótł do ściany.
— Odbiło ci?!
— A teraz posłuchaj mnie. Pójdziesz do Rudej i
grzecznie powiesz, że zachowałeś się jak dupek. Powiesz, że wszystkiego
żałujesz, a ponieważ pokłóciłeś się z Tamarą, wyładowałeś złość na niej.
Chociaż nie, Syriusz by tak nie powiedział. To może
tak:
— To że odtrąciła cię milion razy, nie oznacza, ze
możesz mówić jej takie rzeczy!
Nie, to też odpada.
— Jesteś największym idiotą, głupkiem i niedorozwojem,
jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi! Jak mogłeś?! Przecież oboje wiemy, że nie…
— Panno Evans, pani kolej.
McGonagall widząc, ze myślę o niebieskich migdałach
podeszła do mnie i kazała transmutować książkę w papugę.
Ha! Ten jej zawód, kiedy mi się udało! Z pewnością
chciała wlepić mi szlaban, bo nie uważałam na zajęciach.
Jul pochyliła się nade mną.
— Jak ty to zrobiłaś?! Męczę się od prawie godziny, a
moim największym osiągnięciem było opierzenie się książki.
— Magia. — Wyszczerzyłam się do niej.
— Ta, zapomniałam, skoro sama potrafisz zmieniać się w
łan… Au! Quin! To moja noga!
Zrobiło mi się słabo. Syriusz posłał mi zaciekawione i
troszkę przerażone spojrzenie. Mało brakowało, a dowiedziałby się, że jestem
animagiem. Niezarejestrowanym.
Na lunchu pożerałam wszystko co wpadło mi w ręce.
Oczywiście siedziałam z całą paczką, a jednocześnie sama. Jul flirtowała z
Remusem, Quin czytała listy, zapewne od Kurta, Syriusz był zajęty penetrowaniem
ust Scarlett, a Peter poszedł gdzieś z Laurą.
Łapa posadził swoją dziewczynę obok i nachylił się nad
moją twarzą. Przejechał palcem po mojej szczęce, a ja mimowolnie zadrżałam.
Wyszczerzył się.
— Dobrze się czujesz? W domu wszyscy zdrowi?
— Pomiziałbym cię, ale jesteś zimna jak lód.
Zaczęłam szybko mrugać. Nie powiem, zaskoczył mnie.
— Ruda, coś ci wpadło do oka?
— Tak! Ty ogierze!
Uwielbiam wykorzystywać teksty z moich snów.
Jul tak się śmiała, iż myślałam, że zakrztusi się
sokiem, który wcześniej popijała. Quin leżałam na stole z nosem w sałatce, a
Remus walił pięścią w blat. Mina Syriusza — bezcenna.
— Ruda, skoro tak stawiasz sprawy…
Syriusz zbliżył usta do moich, a ja nie miałam siły
stawiać mu oporu. Kątem oka zobaczyłam Scarlett, która zalewa się łzami. Kiedy
mieliśmy złączyć się już w pocałunku, szepnęłam.
— Wrobiłam cię.
— Ruda! No nie! Znowu się na ciebie napaliłem!
— Nie da się ukryć. — Prychnęłam Quin.
— Nie! Ja… — Łapa wstał. — Simona, idziemy!
— Jestem Scarlett.
— Przecież mówię. — Do Wielkiej Sali wszedł Potter.
Nie żebym go wypatrywała, ale właśnie zerknęłam na drzwi. Chyba mam jakiś
automatyczny włącznik: Spójrz na drzwi. On tam jest. — Albo jednak zostaniemy.
Simona, usiądź. Nie widzisz, że rozmawiam? Muszę poważnie zastanowić się nad
naszym związkiem.
— Kotku, ja… To nie moja…
— Jak możesz mówić do mnie w ten sposób!? To koniec
Sandra!
— Simona!
— O ile mi wiadomo masz na imię Scarlett. — Prawie
płakałam ze śmiechu.
— Cześć. Ale pamiętaj, jeżeli będę miał ochotę się z
kimś całować, to dam ci znać.
— Nie można ci się oprzeć.
— Jak będę się nudzić, to napiszę. — Łapa poruszał
znacząco brwiami, a Scarlett usiadła przy stole Puchonów.
Kiedy Potter przechodził koło nas, niby to niechcąco
zahaczył łokciem o głowę Syriusza.
Będzie akcja. Będzie akcja.
— Przepraszam. Myślałem, że to głowa Evans.
Mara prychnęła, a mnie zalała krew. Syriusz zrobił się
cały czerwony. Wstał z rządzą mordu wypisaną na twarzy.
— Widzę, że rzuciła cię twoja dziewczyna. Cóż, razem z
Evans założycie klub: Nikt mnie nie kocha i jest mi z tym źle.
— Jakbyś nie zauważył, to zerwałem z nią dla Rudej. —
Syriusz, dla potwierdzenia swoich słów, objął mnie w tali, a ja cudem
powstrzymałam się od zrobienia zdezorientowanej miny. Zamiast tego udałam, że
taka jest prawda i ugryzłam Łapę w ucho.
Myślałam, że Potter zaraz mnie zabije. A raczej nas.
Zazdrość, gniew, niedowierzenie i wiele innych emocji przemknęło przez jego
twarz, a w jego oczach pojawił się smutek i żal.
Jul pociągnęła mnie za łokieć, a Remus przez przypadek
walnął mnie żelazną misą. Przez moją głowę przemknęło echo, a moich uszu
dobiegło coś typu:
— Nie tak się umawialiśmy.
— Wybacz stary, też chcę mieć coś z życia.
Potter tak jakby posłał Łapie mordercze spojrzenie,
ale nie jestem pewna, bo wszystko mi falowało.
— Nie zasługujesz na nią! Nie to co ja. Łapo, spójrz
prawdzie w oczy. Z naszej dwójki, to ja jestem przystojniejszy.
Syriusz prychnął, a ja oberwałam wazą po raz drugi,
tym razem od Quin. Nie miałam siły wydzierać się na nią, bo ból w czaszce był
tak silny, że ledwo kojarzyłam.
— Ty jesteś przystojniejszy? Ty jesteś
przystojniejszy?! Pff… Kto jest szkolnym bóstwem? Ja. Kto ma wszystko, co mu
się marzy? Ja. Kto się spotyka z wielką miłością swojego najlepszego
przyjaciela? Ja.
Potter nie wytrzymał i przywalił Łapie w twarz.
— Prawda boli? Nie zasługujesz na nią. Bo niby jaki
normalny człowiek wygaduje takie rzeczy?
— Ona obrażała Marę!
— Jakbyś ją — Czyli mnie. — naprawdę kochał, to nie
przejmowałbyś się tym, co mówi o kimś na kim ci nie zależy.
— Kocham Marę. — Powiedział z kamienną twarzą.
— Mylisz miłość z zauroczeniem.
— Nie mógłbym pokochać takiej Rudej małpy jak ona.
— Zaprzeczasz sam sobie. Dopiero twierdziłeś, że tylko
ty na nią zasługujesz.
Widziałam, jak Potter się nadyma i szykuje się wybuch,
ale na szczęście powstrzymał go dzwonek obwieszczający koniec przerwy.
Okazało się, że nie mogę chodzić, bo cały czas miałam
karuzelę w głowie i Syriusz musiał zanieść mnie do sali zaklęć.
Reszta dnia minęła bez żadnych niespodzianek. Potter i
Black nie odzywali się do siebie, Jul i Quin szeptały o czymś po kątach, a ja
spędziłam romantyczny wieczór z pracami domowymi.
Około piątej rano dziewczyny rzuciły się na moje łóżko
z dzikim okrzykiem:
— Wszystkiego najlepszego! Dużo miłości! Potter!
Chłopaka! Pottera! Spełnienia marzeń! Pottera! Żyj długo! Pottera!
— Moje uszy.
W końcu nadszedł dzień grozy.
Chciałam coś powiedzieć, ale Jul wyprzedziła mnie.
— Otwieraj! I nie waż się powiedzieć, że ci się nie
podoba, bo zrobię ci krzywdę. Nawet nie wiesz jak długo ich szukałyśmy.
Quin podała mi pudełko, które przy potrząsaniu
grzechotało. Ściągnęłam z niego wielką różową kokardę. W środku było jeszcze
jedno pudełko obwiązane zieloną wstążką. Podniosłam wieko. W środku znalazłam z
dwa tuziny lakierów do paznokci, które zmieniały kolor kiedy się ich użyło.
Czad.
Przytuliłam dziewczyny. Od zawsze wiedziały, że mam
fioła na punkcie lakierów i zawsze maluję je (Paznokcie.) na najróżniejsze
kolory.
Oprócz tego, podarowały mi jeszcze wielką kartkę
urodzinową, na której podpisała się chyba cała szkoła (Ślizgonów nie wliczam.).
No dobra, było tam kilka autografów uczniów ze Slytherinu, ale naprawdę niewiele.
— Dobra, Ruda. A teraz grzecznie zamknij oczka, bo w
ciągu najbliższych dwóch godzin umalujemy i uczeszemy cię tak, że nawet
Potterowi spadną z tyłka gacie.
Jul była w swoim żywiole, kiedy grzebała w mojej
szafie i ubierała mnie w krótkie spódniczki, sukienki i dobierała dodatki.
Niestety byłam tak niewdzięczna, że cały czas się
kręciłam i dziewczyny musiały przywiązać mnie do fotela.
Co za pech!
W ciągu ostatniego miesiąca chodziłam w wyprostowanych
włosach, co przyprawiało o szał Quin, gdyż nie mogła pojąć, dlaczego przestałam
je kręcić. Łatwo się domyśleć, że Quin je skręciła w grube loki, a z tyłu
zrobiła kokardkę (Z włosów). Obie pomalowały mi paznokcie, które miały czerwony
kolor. Nie udało mi się przekonać Jul, że w tej szkole obowiązują mundurki, a
moje urodziny nie stanowią wyjątku. Ubrała mnie w zieloną, rozkloszowaną
sukienkę przed kolano z dużym okrągłym dekoltem.
Kiedy skończyły wszystkie zabiegi, dziewczyny stanęły
naprzeciwko mnie, oparły się o siebie i teatralnie westchnęły.
— A pomyśleć, że nasza wredna, ruda przyjaciółka
skończyła już szesnaście lat. — Jul otarła łezkę z oka, która (Serio!) z niego
wypłynęła.
Przewróciłam oczami i rzuciłam się na dziewczyny.
Niestety nie złapały mnie i wylądowałyśmy na podłodze, głośno się śmiejąc.
W ostateczności przebrałam się w mundurek, ale Quin
musiała wcześniej uwiecznić swoje dzieło i zrobiła mi kilka tysięcy, no dobra
przesadziłam, wiele zdjęć. Później poszłyśmy na śniadanie.
Byłam w połowie jedzenia płatków kukurydzianych, kiedy
do Wielkiej Sali weszli Huncwoci, ubrani w same spodnie i muchy pod szyją. Klaty
na wierzchu. ^^
Podeszli do mnie i zaczęli śpiewać. Oczywiście
spiekłam raka.
Chodź Hiszpanką jest w połowie,
A my to zwykli amatorowie,
Piosenkę urodzinową Rudej śpiewamy,
Atmosferę podgrzewamy.
Upłynęło dziś szesnaście lat,
A przed tobą stoi cały świat.
Zdrowia szczęścia i miłości,
W życiu żadnych przykrości.
Spełnienia marzeń, pomyślności,
Dużo tańca i radości.
Chodź jesteś bardzo wredna,
To w całej szkole jest tylko taka jedna,
Która szesnaście lat dzisiaj kończy
I swoje diabelskie plany dokończy.
Upłynęło dziś szesnaście lat,
A przed tobą stoi cały świat.
Zdrowia szczęścia i miłości,
W życiu żadnych przykrości.
Spełnienia marzeń, pomyślności,
Dużo tańca i radości.
Znacznie lepiej od nas śpiewasz
I na Rogatego się gniewasz,
To dziś są twoje urodziny,
To nie byle kpiny.
Upłynęło dziś szesnaście lat,
A przed tobą stoi cały świat.
Zdrowia szczęścia i miłości,
W życiu żadnych przykrości.
Spełnienia marzeń, pomyślności,
Dużo tańca i radości.
Szesnaście lat to nie żarty,
Zrobimy dziś wielkie party.
Górę prezentów dostaniesz
I to bez żadnych wykrętów,
Bo i tak przyjęcie się odbędzie
I tłum gości przybędzie.
Upłynęło dziś szesnaście lat,
A przed tobą stoi cały świat.
Zdrowia szczęścia i miłości,
W życiu żadnych przykrości.
Spełnienia marzeń, pomyślności,
Dużo tańca i radości.
Byłam tak pozytywnie zaskoczona tym wszystkim, że
przez kilka pierwszych sekund nie mogłam wyksztuście z siebie chodźmy jednego
słowa. Kiedy pierwszy szok minął z bananem na twarzy wstałam z ławki i mocno
przytuliłam każdego z nich dając przy okazji buziaka w policzek i ględząc jak
bardzo mi się podobało. Taa… Pottera też przytuliłam i w ogóle, chodź w dalszym
ciągle byłam na niego cholernie zła.
Następnie drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się i
wleciał wielki, słitaśny, różowy tort urodzinowy. Założę się że wybierał go
Syriusz.
Zatrzymał się przede mną. Stało na nim szesnaście
(różowych) świeczek. Kiedy je zdmuchnęłam, przyszły skrzaty domowe, które
pokroiły ciasto i wręczyły każdemu uczniowi i nauczycielowi po kawałku.
Niestety ta sielanka nie trwała zbyt długo, bo
zadzwonił dzwonek, obwieszczający rozpoczęcie się porannych zajęć.
Slughorn był tak urzeczony moim „świętem”, że nie zadał nam pracy domowej, a zamiast tego
życzył dobrej zabawy na imprezie. Zawsze wiedziałam, że to spoko gość.
Po lekcjach poszłam z Wood i Broke do dormitorium.
Oczywiście dziewczyny, a w szczególności
Jul, były w siódmym niebie. Ledwie znalazłyśmy się w pokoju, Truśka, nie
otwierając nawet szafy stwierdziła, że nie ma się w co ubrać. Dziewczyny
postanowiły, że wybiorą mi ubrania. Nie miałam ochoty się z nimi kłócić, więc
położyłam się na łóżku i słuchałam jak debatują na temat „Co tym razem nasza
Lily ma na siebie włożyć.” Po jakiś pięciu minutach znudziło mi się to i
wzięłam się za czytanie kryminału, który przywiózł mi Kurt. Akcja książki była
tak wciągająca, że nawet nie zauważyłam, kiedy dziewczyny wszystko ogarnęły i
kazały ubrać się w to: http://byska.tumblr.com/post/39939025941
Fryzurę zrobiłam sobie sam, bo dziewczyny powiedziały,
że nie mają czasu i zostawiły mnie w pokoju, twierdząc, że muszę mieć wielkie
wejście i ktoś się po mnie zgłosi.
Z braku inwencji twórczej wyprostowałam włosy różdżką,
skróciłam je do połowy pleców i mocno wycieniowałam. Dorobiłam różdżką grzywkę
i proszę! Nowy wygląd (tymczasowy bo transmutowany) Lily Evans gotowy!
Jako że nikt po mnie nie przychodził, zagłębiłam się w
książce, którą wcześniej czytałam. Niestety nie mogłam się na niej skupić, bo
ciągle coś mi nie pasowało.
Jeszcze wczoraj Syriusz i Potter skakali sobie do
gardeł, a dzisiaj są najlepszymi przyjaciółmi, którzy organizują mi
niespodziankę. Co oni znowu knują? Znając tą dwójkę to nic dobrego. Nie
widziałam na śniadaniu, lunchu i obiedzie Tamary. Przecież zawsze włóczyła się
za Wypłoszem a dzisiaj? Tak jakby zapadła się pod ziemię.
Wcześniej mówiłam, że związek tej dwójki był mi
obojętny.
Kłamstwo.
Tak naprawdę, ile razy widziałam Potter całującego
Marę, musiałam odwrócić wzrok, aby się nie rozryczeć. Nie zrozumcie mnie źle.
Ja go nie kocham, ale po prostu nie mogłam patrzeć na to, że ma dziewczynę, w
której się zakochał i z którą łączy go coś więcej niż przelotny jednodniowy romans.
Miałam nadzieję, że ni widział, iż sprawia mi ból, ale
kilkakrotnie widziałam triumf na jego twarzy.
Moje rozmyślania o Potterze przerwało stukanie w okno.
Otworzyłam je i do pokoju wleciała sowa z dużą paczką.
Rozerwałam kolorowy papier, a w środku znalazłam
kartkę urodzinową od Kurta oraz komiks, który przedstawiał jego pobyt w
Hogwarcie. Prawie rozpłakałam się, kiedy go czytałam, ale w porę przypomniałam
sobie, że mam makijaż.
Właśnie czytałam o balu, kiedy ktoś zapukał. W
drzwiach stanął Remus ubrany w zieloną koszulę.
— Gotowa?
Zwlekłam się z łóżka, uśmiechnęłam się do Lunatyka,
złapałam ramię, które mi podał i zeszliśmy do Pokoju Wspólnego.
— Proszę państwa, pojawiła się gwiazda wieczoru,
jubilatka i moja przyjaciółka, Lilyanne, Ruda, Evans! — Brawa. Rozległ się głos
Syriusza, który musiał go wzmocnić za pomocą czarów. — Tron dla królowej!
Szłam po czerwonym dywanie. Syriusz założył mi na
głowę koronę i zaprowadził do wielkiego, wyścielanego różowymi piórami tronu.
Czy oni nie przesadzają?
Jak można łatwo się domyśleć, grał zespół All Star, a
Pokój Wspólny był tak zatłoczony, że ledwo można było przejść. Na ścianach
wisiały zdjęcia z moją podobizną, a w górze latały fajerwerki, które układały
się w napisy typu: Wszystkiego najlepszego.
Nie było mi dane siedzieć zbyt długo w jednym miejscu,
gdyż John (Znany lepiej jako Cykor, czyli komentator meczy Quidditch’a) porwał
mnie w obroty.
Po godzinie dzikich pląsów miałam już dość.
Poszłam się czegoś napić, ale oczywiście Syriusz
musiał do mnie podejść od tyłu i zaciągnąć na parkiet.
— Jak się podoba impreza?
— Łapo, przez cały czas mnie wkręcaliście?
— Nie. Przecież dzisiaj masz urodziny. 30 stycznia…
Prawda?
— Nie chodzi mi o to bałwanie, tylko o twoją
wczorajszą kłótnie z Potterem.
— Aa… — Przewróciłam oczami — Na swoją obronę mam to,
że nie tylko ja w tym siedziałem. —
Zrobiłam zdezorientowaną minę. Syriusz westchnął. — No, Jul i Quin też
brały w tym udział. Ale to był taki żart.
Wyszczerzył się.
— A co było w tym śmiesznego?
— Nic. — Pokazał mi język i okręcił.
Jak dziecko. Normalnie jak dziecko.
Zrobiłam naburmuszoną minę.
— Ruda, o co chodzi?
— Hm… Zastanówmy się. Przez miesiąc, prawda? Przez
miesiąc bawiliście się moim kosztem. Potter zabawiał się z tą blond tapetą, ty
udawałeś, że jej nienawidzisz, a dziewczyny jaki miały w ty udział? No tak.
Miały dostarczać wam wiadomości o moim stanie psychicznym i czy jestem
zazdrosna. Czy coś pominęłam?
— Tylko to, że nie nigdy nic nie czułem do Tamary.
Za mną stał Potter, który odbił mnie z ramion Łapy.
Byłam zła. Chociaż nie. Byłam wściekła. Jak mogłam
nabrać się na ich grę?! Dlaczego jej nie przewidziałam?
Chciałam wyrwać się z jego objęć, ale Potter miał mnie
w żelaznym uścisku. Wyprowadził mnie z tłumu i skierował ku przejście pod
portretem Grubej Damy.
— Czego chcesz? — Chciałam uciec, ale zagrodził mi
drogę.
— Evans, nie udawaj, że nie wiesz.
— Jakbym wiedziała, to bym się do cholery nie pytała!
— Mój krzyk rozniósł się echem po kamiennych korytarzach zamku.
— Nie bądź taka niedostępna. Oboje wiemy, że lecisz na
mnie, a przez ten miesiąc utwierdziłem się w swoich przekonaniach.
— Chyba do końca poprzewracało ci się w głowie.
Najwyraźniej twoja blond panna zaraziła cię głupotą.
— Ciągle zazdrosna. — Pokręcił głową. — Gdybym
wiedział, że tak bardzo ci na mnie zależy to…
— To co? Zaciągnąłbyś ją, a później mnie do łóżka?
Może na inne działa taki podryw, ale niestety nie na mnie. Ja zazdrosna?
Niedorzeczność! Głupota! Co za idiota mógłby sobie tak pomyśleć? W sumie to ty.
Czyli jesteś głupkiem! Ja tylko lubię się z tobą całować i…
Potter przerwał moją paplaninę pocałunkiem. A mówiąc
konkretnie; złapał mnie za ramiona i przygwoździł do ściany.
Opierałam się jego pocałunkom. Do czasu. Przez moje
myśli przemknęła myśl: Tęskniłam! Wtedy straciłam kontrolę nad swoim ciałem i z
całej siły zaczęłam oddawać skradzione pocałunki.
Mogę przysiądź, że usłyszałam myśli Pottera: Jestem
Bogiem, uświadom to sobie, sobie…
Czyżby nowy dar? Gdy się całuję słyszę czyjeś myśli?
To niedorzeczne. Przecież on nawet nie dotknął mojej szramy i…
Tętno skoczyło mi do góry i miałam ochotę go rozebrać.
Co ja robie?
Kiedy uświadomiłam sobie, co mi chodzi po głowie,
próbowałam się oderwać od Pottera, ale ten powstrzymał mnie i całował dalej.
Prawie straciłam oddech.
— Rogacz, bez przesady. Nie na korytarzu. Weź ją
lepiej do naszego dormitorium, a ja już załatwię, żeby nikt wam nie
przeszkadzał.
Strzeliłam buraka, lub jak kto woli spaliłam cegłę. A
mówiąc mniej potocznie, zaczerwieniłam się.
Za nami stał Syriusz, który szczerzył się od ucha do
ucha. Oczywiście towarzyszyła mu jakaś dziewczyna.
— Przyszła pora na składanie życzeń, ale jeżeli
chcecie mogę to odwołać.
— Nie. — Nie poznałam własnego głosu. Był
zachrypnięty. Odchrząknęłam. — Nie, nie trzeba. Już idę. Miło się z tobą
rozmawiało, Potter. Musimy to kiedyś powtórzyć. — Co ja pieprze? Idę, zanim
zrobię z siebie jeszcze większą idiotkę.
Schowałam twarz we włosach, ale i tak zobaczyłam
szczerzących się dwóch Huncwotów. Zabiję ich kiedyś. A przy okazji siebie.
Mogę przysiądź, że usłyszałam za sobą niezadowolony
głos Pottera:
— Nie mogłeś jeszcze chwilę poczekać?
Oczywiście Syriusz musiał mnie dogonić, kiedy
wchodziłam do Pokoju Wspólnego.
— Musimy to powtórzyć? — Poruszał znacząco brwiami.
— Zamknij się. Wiesz, że nie o to mi chodziło.
— Ta jasne. — Posłał mi sójkę w bok. — Bujać to my, a
nie nas.
— Weź się zamknij, bo i tak czuję się jak…
— Zakochana kobieta, która właśnie całowała się z
miłością swojego życia?
Miałam przygotowaną dla niego ciętą ripostę, ale (niestety!)
tłum ludzi rzucił się na mnie z życzeniami. Po drugiej osobie nie słuchałam,
tylko próbowałam się uśmiechać i dziękować. Czasami wyrwało mi się: Nawzajem,
ale to inna bajka.
Cały czas w głowie miałam Pottera i jego czułe
pocałunki, którymi mnie obdarowywał.
Prawie na sam koniec podeszły do mnie Jul i Quin. Nie
składały mi życzeń tylko jednocześnie krzyknęły:
— Opowiadaj! Ze wszystkimi szczegółami! Jak było?!
Miałam już powiedzieć wspaniale, ale zobaczyłam za
nimi Pottera, z bardzo pewną miną.
Szepnęłam tylko:
— Później.
A one zaczęły piszczeć jak szalone.
— Więc…
Zaczerwieniłam się, kiedy spojrzałam w jego orzechowe
oczy. Cudem nie wyrwało mi się: Aww…
— Życzę ci, aby twoje wszystkie marzenia się spełniły.
— Moje aktualne: Pocałuj mnie jeszcze raz. — Niech twoje życie będzie dalej tak
kolorowe i żeby świat nie zapomniał, że taka piękna i wybuchowa Lily Evans
stąpa po tej ziemi.
Tak, przytuliłam go. Z ust dziewczyn rozległo się
głośne: Achh.
Przewróciłam oczami.
Zespół All Star zagrał mi wszystkie zwrotki 100 lat, a
grono męskie podrzuciło mnie szesnaście razy do góry.
No i w końcu przyszedł czas na prezenty.
Jej! Jak się cieszę! Pff… Co za entuzjazm.
Dostałam dużo kosmetyków, biżuterii, nowych ubrań,
pluszaków i tym podobnych. Huncwoci chyba rozgłosili, że nikt bez prezentu nie
ma wstępu. Materialiści.
Od Huncwotów dostałam album ze zdjęciami z pięciu lat
naszej znajomości. Ostatnie zdjęcia, czyli jakieś dziesięć stron, przedstawiały
mnie i Pottera całujących się. Taa… Syriusz nie byłby sobą, gdyby nas nie
udokumentował. Pewnie zrobił sobie wiele odbitek, tak na wszelki wypadek, aby
móc mnie szantażować.
— Chcieliśmy dać ci sedes, ale Remus uznał, że to jest
niehigieniczne.
Prychnęłam.
— A teraz Ruda zamknij oczka, bo to nie koniec
niespodzianek.
— Co?
Remus zasłonił mi patrzadła i z pozostałymi Huncwotami
wyprowadzili mnie na korytarze zamku. Nie wiem gdzie mnie prowadzili, ale
wiedziałam jedno; cały czas byliśmy na siódmym piętrze. Po jakiś piętnastu
minutach usłyszałam ciche kliknięcie.
Pokój Życzeń.
Co oni znowu kombinują?
Remus odsłonił mi oczy, a na twarzach czterech
Huncwotów pojawił się Huncwocki uśmiech.
— Dzięki nam…
— I naszym układom…
— Z naszym kochanym dyrektorem…
— Będziesz mogła…
— Porozmawiać z Kurtem!! Cieszysz się?
Szok. Pisk. Radość.
Bez zastanowienia uściskałam wszystkich po kolei.
Pottera nawet dwa razy.
Wsypałam garść proszku Fiuu do kominka i weszłam do
paleniska. Wymówiłam adres domu przyjaciela i już po chwili byłam w Bringhton.
Wylądowałam w pokoju Kurta, który kończył jakiś
rysunek. Był odwrócony do mnie tyłem i miał słuchawki w uszach.
Cichutko zakradłam się do niego i dźgnęłam w plecy.
Krzyknął.
Jak ja lubię go straszyć.
Kiedy zobaczył, ze to ja stoję za nim, rzucił mi się
na szyję. Niestety był tak ciężki, że wylądowałam na podłodze.
— Lily!
Rozległo się pukanie do drzwi.
Popatrzyłam ze strachem na przyjaciela, który wepchnął
mnie w ostatniej chwili pod łóżko.
— Synku, czy coś się stało? Te rude włosy, które
wystają spod łóżka to…?
Cholera.
— Wiesz, mamuś, kiedy bardzo tęsknię za Lily, przebieram
się za nią i straszę Petunię.
Prychnęłam.
Drzwi trzasnęły, a ja wygrzebałam się ze śmietnika,
który Kurt ma pod łóżkiem.
Tym razem to ja rzuciłam się na przyjaciela, który okręcił
się w miejscu.
— Co tam u Quin?
Walnęłam go w głowę.
— No co?! Jestem ciekawy co u mojej dziewczyny.
— Wszystko w porządku. Nie zdradza cię.
Teatralnie odetchnął.
— Plan Pottera się udał?
— No nie! Ty też!? Czy tylko ja o niczym nie
wiedziałam?!
— Yy… Tak.
— Coś jeszcze planują?
— Z tego co wiem, to nie. Ale jeżeli Syriusz wyśle mi list,
to dam ci znać. — Popatrzył na mnie badawczo. — Całowałaś się z Potterem.
— Ja? Nie! Zwariowałeś? Pff…
— Jak było?
— Bajecznie! Miałam ochotę powiedzieć mu, żeby ściągnął
koszulę i chciałam polizać go po klacie.
— Ale nie zrobiłaś tego? — W głosie Kurta słychać było
zwątpienie.
— Nie! Aż tak się na niego nie napaliłam!
— Yhym. To był mój pomysł. Wiesz, Tamara, Potter. Ty.
Taki trójkącik.
— Zabiję cię.
W tym momencie żałowałam, że nie mogę używać czarów
poza szkołą.
— Jak mogłeś?
— Ale przyznaj, pomysł był genialny.
— Masz zakaz spotykania się z Syriuszem. Rozumiesz? —
Spojrzałam przez okno. W mojej sypialni świeciło się światło, a z garderoby
ktoś wyszedł. — Powiedź, że to nie Petunia i nie ma na sobie moich nowych ubrań
i butów od Chanel.
Kurt musiał mnie trzymać, żebym nie wspięła się w
szpilkach na drzewo łączące nasze balkony i nie pobiła siostry.
— Nie uwierzysz, ale twoja siostra jest
najpopularniejszą dziewczyną w całej szkole.
— CO?! Tylko nie mów, że została czirliderką. — Jego
mina mówiła wszystko. — Ona?! Takie beztalencie?!
— To beztalencie jest najbardziej rozchwytywaną panną
w całej szkole, bo jest kapitanem Jaguarów.
— Nie wierzę. Czy ci faceci nie mają oczu?
— Gdybyś zachowywała się jak pusta damulka, która
tylko czeka na okazję, aby się przespać z zawodnikiem z drużyny footballowej,
to też byś miała powodzenie. — Zrobiłam groźną minę. — Oczywiście gdybyś nie była ładna, bo twoja
siostra taka z pewnością nie jest.
— Co na to rodzice?
— Oni nie wiedzą co Petunia robi poza szkołą. Myślą,
że…
— Jaki ładny! — Złapałam jeszcze niedokończone dzieło
przyjaciela, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi. — Ja, Jul i Quin?
— Nie, niedźwiadek.
Przewróciłam oczami.
— Jak ciocia zareagowała na wieść, że jestem
czarownicą?
— No wiesz, tak naprawdę, to ona nie wie. — Zrobiłam
wielkie oczy. — Tak, wiem, miesiąc temu mówiłem co innego, ale nie chciało mi
się tłumaczyć. Powiedziałem jej, że święta spędzam u kolegi w Londynie i…
W tym momencie z kominka wyszedł Syriusz.
— Niestety twój czas odwiedzin dobiegł końca i musisz
wracać do szkoły.
— Już?
Syriusz wzruszył ramionami.
— Ruda, nie czas na czułości. — Właśnie przytulałam
Kurta. — Musimy wracać, chyba że chcesz, aby dziewczyny zwołały aurorów, by
ciebie szukali.
Niechętnie powlokłam się w stronę kominka.
— Kurt, pozostajemy w kontakcie.
Miałam ochotę zaprotestować, ale wirowałam już w
płomieniach, a po chwili wylądowałam w Pokoju Życzeń. Zaraz po mnie pojawił się
Syriusz i całą piątką ruszyliśmy do Pokoju Wspólnego na imprezę.
Stwierdzam: To były najlepsze urodziny w moim życiu i chyba
zacznę lubić ten dzień.