Na wstępie przepraszam, że przez tak długi okres nie było nowego rozdziału. Po prostu nie miałam czasu, aby napisać. Gdyby nie to, że byłam na wymianie, napisałabym go już wcześniej. Niestety. ;(
Ale teraz już jest. ;D
Tak więc, miłego czytania. ;)
************************
— Możesz się w
końcu przestać na mnie gapić? — Siedziałam w bibliotece, z nosem utkwionym w
książkach i pergaminach, kiedy ktoś dosiadł się do mojego ulubionego stolika i
bezczelnie wlepił we mnie gały.
— Twoja uroda tak mnie powala, że nie mogę oderwać od
ciebie wzroku.
— Mam na to radę. Wyobraź sobie, że siedzi przed tobą
moja siostra. Już po trzech sekundach zwiewałbyś z tego miejsca.
— Gdyby nie ta jej końska twarz, nie byłaby taka zła.
— I mówi to facet, który może mieć każdą dziewczynę na
świecie.
— Nie przesadzajmy. Aż tak sławny to nie jestem.
Przewróciłam oczami.
— Chyba raczej: przystojny.
— Moja droga, kochana Lily. Oboje wiemy, że jesteśmy
sobie przeznaczeni i nikt nie stanie nam na drodze, żebyśmy w końcu byli parą.
Podniosłam wzrok znad pracy domowej. Moje spojrzenie
mówiło wszystko. W głowie mojego
towarzysza (Jak przypuszczam, ale raczej się nie mylę.) zapaliła się czerwona
lampka, która głośno wyła, a po jej przeźroczystej powierzchni przepływał
czerwony napis z wieloma wykrzyknikami: Alarm!
Nie przesadzajmy, aż taka straszna to ja nie jestem.
— Po pierwsze, jesteś odrażający. Po drugie, nigdy nie
było i nie będzie „nas”. Po trzecie, wkurzasz człowieka nawet gdy się nie
odzywasz. Jesteś świnią, która myśli tylko o sobie i…
— Dalej nie wybaczyłaś mi tego artykułu? — Dante
pokręcił głową. — Wiewióreczko, ile razy mam ciebie przepraszać? — Posłałam mu
groźne spojrzenie. — Tak, wiem, wtedy troszkę przegiąłem i źle zrobiłem, że
nasłałem na ciebie tych durni ze Slytherinu, ale tak naprawdę zrobiłem to
wszystko z…
— Miłości? — Wcięłam mu się w słowo. Byłam wściekła.
Tylko Wait potrafi mnie bardziej wkurzyć niż Potter. Ta dwójka potrafiła
założyć wspólny klub: Kto szybciej wnerwi Lily Evans. — Braku akceptacji? A
może ze złości, bo ktoś taki jak ja, czyli osoba, która nic nie znaczy w
świecie show biznesu dała ci kosza, a ty nie mogłeś tego znieść?
— Ale Wiewióreczko, ty nic nie rozumiesz.
— Ja nie rozumiem? Ja nie rozumiem?! To może mnie
oświecisz?
— Z chęcią tylko ciągle…
— I widzisz. Znowu wcinasz mi się w słowo. Niby taki
dobrze wychowany, a nie da…
— Wiewióreczko, ciągle mi przerywasz.
— Och.
No tak. Czasami mam tak, że jak zacznę mówić, to nie
mogę przestać. Ale co zrobić? Ciężko jest być kobietą, która jednocześnie chce
żeby ją słuchać i wiedzieć o co chodzi drugiej osobie. Cóż, jedno nie chodzi w
parze z drugim. Z drugiej strony, nie miałam ochoty na wysłuchiwanie głupich
tłumaczeń Dantego. Niby co miał mi powiedzieć? Że żałuje? Pff… Z pewnością jest
ze swojego zachowania dumny. Więc o co mu chodzi?
— Gdybym powiedział, że źle postąpiłem,
powiedziałabyś, że nic nowego nie wymyśliłem.
Przewróciłam oczami.
— Odkrycie.
— Ale popatrz na to z mojego punktu widzenia.
— Czyli osoby samolubnej, która nie liczy się z
uczuciami innych i myślącej tylko i wyłącznie o sobie.
— Świat czarodziei jest przekonany, że jesteśmy parą.
— Posłałam mu groźne spojrzenie. — Nie patrz tak na mnie. To nie moja wina.
Sprawa już ucichła, ale Lucas i Naill udzielili wywiadu dla „Czarownicy” i…
— CO?!?! — W nagłym przypływie informacji zerwałam z
miejsca, przez co przewróciło się krzesło, robiąc przy okazji dużo hałasu.
— Panno Evans! To jest biblioteka! Proszę się
zachowywać! Obowiązuje tu cisza i spokój! — Zza półek wyłoniła się głowa
szkolnej bibliotekarki pani Prince, która została przyjęta na to stanowisko
jakieś dwa lata temu. Cholernie wkurzająca kobieta. Wystarczy, że rozlegnie
się, hm… dźwięk coś typu kładzionego kałamarza na stolik, ta od razu zaczyna
prawić kazania. Nie rozumiem, jak to tak można ubóstwiać ciszę. Widocznie są
tacy ludzie, który ją kochają. Ciekawe czy kiedykolwiek była na jakiejś
imprezie? Pewnie wtedy kazała ściszać basy do minimum.
— Też jestem z tego powodu załamany. — Wyraz twarzy
Dantego mówił co innego. — Nie patrz tak na mnie. To nie moja wina. Za kilka
dni ukarze się artykuł, z nami na okładce. — Jęknęłam. — Popatrz na to z
drugiej strony. Same pozytywy. Ludzie ciągle będą pamiętać o twoim nazwisku, a
nie popadnie w niepamięć. Tysiące dziewczyn na całym świecie, będą zazdrościć
ci, że twoją miłością życia jestem ja.
— Nie ma co, umiesz pocieszyć człowieka. — Mruknęłam i
zaczęłam wrzucać swoje rzeczy do torby.
Właśnie wkładałam ostatnią książkę, kiedy Dante złapał
mój nadgarstek i pociągnął do góry. Ten sam, na którym miałam pamiętne znamię
po zaklęciu byłego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, Iana Limone, tego
samego, który teraz leży w Szpitalu Świętego Munga, na oddziale dla obłąkanych.
Poczułam dreszcz na plecach. Dante wyglądał tak, jakby
wiedział co szrama oznacza i czego jest skutkiem, a w dodatku, jakie ma
właściwości i najważniejsze, do czego prowadzi, a mianowicie nawet i do obłędu.
— Skąd ją masz?
Wyszarpałam dłoń z jego ręki i wybiegłam z biblioteki.
Chyba już nigdy nie zapomnę strachu, który zobaczyłam
w jego oczach.
Byłam przerażona.
— Ruda, możesz w końcu przestać się dąsać, marudzić na
każdym kroku i zacząć zachowywać się jak na szkolną złośnicę przystało, bo cię
nie poznaję! — Jul pomachała mi ręką przed twarzą. — Lily! Hellow! Ty w ogóle
żyjesz?
Od dwóch dni chodziłam zamyślona. Nie reagowałam na
nic. Wszystkie czynności wykonywałam niczym robot, który został zaprogramowany
tylko do robienia określonych i w dużej mierze bezsensownych poleceń. Cała
radość z życia wyleciała ze mnie i pozostała codzienna monotonia, która z każdą
sekundą stawała się coraz bardziej przytłaczająca, jakby gęsta mgła, która
formowała się w wielką rękę i zaciskała wokół mnie, pozbawiając oddechu i chęci
walki o własne życie.
Nawet najgłupsze żarty Huncwotów przestały mnie
śmieszyć. Kiedy zobaczyli mnie dwa dni temu wręcz załamaną, usiłowali coś
zrobić, aby to się zmieniło. Niestety sytuacja nie uległa poprawie, a ja coraz
bardziej popadałam w moją małą otchłań, która coraz bardziej i bardziej mnie
pochłaniała w swoje bezlitosne i okrutne oblicze, jakim była depresja.
Wszystko to wywołane było moją ostatnią rozmową z
Dante, który patrzył mnie z przerażeniem i niedowierzaniem, a zarazem z
ciekawością.
To właśnie przez niego zaczęłam zachowywać się niczym
zombie, który tylko je, bo to podtrzymuje go przy życiu. Zombie chyba nie
jedzą, tylko mordują. Hm…
Po głowie ciągle krążyła mi nasza ostatnia rozmowa,
której nie mogłam wyrzucić z pamięci. I jego twarz. I strach. Ciągle zadawałam
sobie te same pytania: skąd on wiedział, jak się domyślił i dlaczego spogląda
na mnie w ten dziwny sposób? Jakby czekał na jakiś oznak szaleństwa, wybuch
emocji, które ciągle kumulują się we mnie, aż w końcu nie wytrzymam i
wyeksploruję.
Jęknęłam.
Siedziałyśmy w Wielkiej Sali, a ja bezsensownie przewracałam
zawartość mojego talerza, której w żaden sposób nie mogłam przełknąć.
— Ruda, proszę cię. Zaczynam się o ciebie martwić.
Dobrze się czujesz?
Podniosłam wzrok znad mojego małego jedzeniowego
teatrzyku, gdzie główną rolę odgrywał liść sałaty, a marchewki były
publicznością, która domagała się nowych i zmyślnych akrobacji ze strony
zielonego warzywa. Ujrzałam twarz Quin. Martwiła się. I to bardzo. Wyglądała
tak, jakby jej najgorsze domysły właśnie się sprawdziły. Bała się. Zresztą ja
też.
— Ja… — Urwałam. Bo niby co miałam jej powiedzieć? Że
Dante zna moją drugą największą tajemnicę ( Pierwsza to, że jestem
niezarejestrowanym animagiem. ) i dobrze by było, gdyby w końcu przestał się na
mnie tak gapić, bo nie mogę tego znieść? Nie, nie mogłam. Nie chciałam martwić
dziewczyn. To mój problem i sama musiałam sobie z nim poradzić. — Nie…
— Co ty nie powiesz? Tak się składa, że razem z Quin
doszłyśmy do tego. Pytanie raczej brzmi: Dlaczego?
— Lily, jesteś naszą najlepszą przyjaciółką i dobrze
wiesz, że możesz nam powiedzieć wszystko, nawet gdyby to była najgorsza i
najbardziej okropna prawda. Spróbujemy ci pomóc. — Odwróciłam wzrok. — Nie,
Lily, spójrz na mnie. Proszę. — Dodała Quin, a ja niechętnie podniosłam wzrok
znad mojej małej sceny, gdzie kalafior miał właśnie pocałować pomidora. — Boimy
się o ciebie.
Dlaczego mnie to nie dziwi? Przecież sama bałam się o
siebie. Nie chciałam im nic zdradzać. Może dlatego, że bałam się ich reakcji, a
po części dlatego, że bałam się powiedzieć to wszystko głośno. Z drugiej strony
to moje przyjaciółki i powinny wiedzieć wszystko, nawet jeżeli chodzi o prawdę,
w związku z tak ważną rzeczą.
Wciągnęłam z głośnym świstem powietrze do moich płuc.
Nawet otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Jakby ktoś rzucił
na mnie jakieś zaklęcie, które spowodowało, że głos utknął mi w gardle. Zamiast
słów, z moich ust, wydobył się cichy jęk.
— Lily, proszę cię.
Chciałam odpowiedzieć. Naprawdę. Niestety, albo stety,
ktoś odwrócił moją uwagę. Ktoś, czyli Severus Snape.
Ale od początku.
Nagle zrobiło się ciemno, jakby ktoś zasłonił
wszystkie okna. W całym pomieszczeniu znajdował się tylko jeden reflektor,
który skierowany był na środek stołu Ślizgonów, gdzie stała ów osoba, w samych
(brudnych, neonowo żółtych wyszywanych w zielone, także neonowe parasole)
bokserkach i wysoko naciągniętych czarnych skarpetach, śpiewająca i tańcząca:
I’m sexy and I know it.
Ach! Te ruchy bioder Smarka! Aż popłakałam się ze
śmiechu.
Snape zeskoczył ze stołu i zaczął biegać po całej
Wielkiej Sali krzycząc, a raczej udając śpiew, a uczniowie buczeli i rzucali w
niego jedzeniem.
Też rzuciłam. ;D
Do smarka dołączyli także Malfoy i bliźnięta Carrow.
Malfoy miał różowe majtki w ćwieki, z napisem na
tyłku: Sexy. Jego włosy nie były jak zwykle przylizane, tylko tworzyły afro.
Nie macie pojęcia, jak bardzo żałowałam, ze nie mam przy sobie aparatu. Co do
bliźniąt Carrow, brak słów. Avery miała czarną, za małą ortalionową bieliznę,
gdzie stanik świecił na wiele kolorów, które układały się w strzałki skierowane
w dół. Oczywiście majtki były zrobione tak samo. Amycus miał czarny, lateksowy
gorset i pończochy, które z pewnością pożyczył od siostry. No i oczywiście
majtki, które były niebieskie w czołgi.
Cała czwórka podbiegła do mnie, wskoczyła na stół, założyli
ręce za tył głowy, wypieli do przodu pośladki i zaczęli śpiewać i tańczyć:
Wiggle, wiggle, wiggle, wiggle, wiggle, yeah. ( Łiggoł, łiggoł, łiggoł, łiggoł, łiggoł, yeah.)
Quin utworzyła usta, a Jul zasłoniła jej oczy. Zresztą
sama nie byłam w lepszym stanie.
Ślizgonki podbiegły do naszego stołu i jedna przez
drugą zaczęły krzyczeć rzeczy typu:
— AaaAaAAa! Snape! Klepnij mnie! Klepnij mnie! Nie
wiedziałam, że jesteś taki gorący!
— Malfoy! Dzisiaj! U mnie! O północy! Nie zapomnij!
Oczywiście Avery także znalazła swoich fanów.
— Ściągaj majty! Ściągaj majty! Pokaż cycki!
Parsknęłam śmiechem. W sumie cały czas się śmiałam.
Już zapomniałam, jak to jest.
Zerknęłam na stół nauczycieli. McGonagall patrzyła na
to całe przedstawienie z szeroko otwartymi oczami i ustami, co miało znaczyć:
Jestem w szoku i jak z niego wyjdę, macie przewalone, w lekkim słowie tego
znaczeniu. Zresztą nie tylko ona była w takim stanie. Wszyscy nauczyciele
wyglądali tak samo jak ona. Nie dziwie im się. Kiedy rozglądnęłam się po Wielkiej
Sali, uczniowie albo zachodzili się śmiechem, albo rzucali w intrygantów
jedzeniem. Cóż, chyba po raz pierwszy to nie Huncwoci byli w centrum
zainteresowania. A co do Huncwotów, nie było ich nigdzie. Szkoda, stracili
niezłe przedstawienie.
Wraz z ostatnim taktem muzyki, komedianci ukłonili się
nisko i wybiegli z Wielkiej Sali, a za nimi pobiegł wkurzona McGonagall i
dyrektor.
— Z włosów na
nogach Smarka można by było zapleść warkoczyki. — Krzyknęła Jul tak głośno, że
było ją słychać w całej Wielkiej Sali, w efekcie czego wszyscy uczniowie
parsknęli śmiechem.
— Muszę zamówić sobie jakieś dobre czasopismo z nagimi
torsami, by wymazać z pamięci tamtą czwórkę. Będę mieć koszmary! Czy oni
wiedzą, że istnieje coś takiego jak siłownia?! A Avery mogłaby zgubić tak na
początek z 10 kilogramów, a później drugie tyle. Dlaczego to Huncwoci nie wpadli
na tak genialny pomysł i to nie oni obnażyli się przed całą szkołą? Ciało
Syriusza… — Quin wyglądała tak, jakby zaraz miała odlecieć. Zresztą nie
dziwiłam jej się. Niejednokrotnie widziałam tors Łapy i stwierdzam, że ma się
czym pochwalić.
Zachichotałam.
— A podobno jesteś z Kurtem.
— Nawet nie dasz mi pofantazjować. — Quin zrobiła
naburmuszoną minę, co miało oznaczać: odczep się. Wiesz, że mam słabość do
facetów i jestem niestała w uczuciach.
Wzruszyłam ramionami.
— Lily, a ty co sądzisz?
— Ja? — Nie powiem, Jul zaskoczyła mnie tym pytaniem.
Zazwyczaj to one zawsze wszystko komentowały, a ja tylko przytakiwałam głową. Czyżby
zaciekawiła ją moja? — To był zamach na moją prywatność i przez długie miesiące
będę musiała się leczyć z tego traumatycznego przeżycia.
— Wiewióreczko, ja ci z chęcią pomogę!
Już z pierwszym słowem po moich plecach przebiegł dreszcz,
a moje dłonie były mokre od potu. Za mną stała osoba, którą przez ostatnie dwa
dni starałam unikać się jak ognia.
Dante objął mnie w tali i przyciągnął do siebie.
Spróbowałam wyswobodzić się z jego ramion, ale nie pozwolił mi na to. Zamiast
tego przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej. Tak bardzo, że z trudem mogłam
oddychać.
Nie mam pojęcia, dlaczego moje ciało zareagowało w ten
sposób. Nie wiem, dlaczego się go bałam. Chciałam od niego uciec. Schować się
tak daleko, że nigdy w życiu by mnie nie znalazł. Znaleźć miejsce na świecie,
taką moją małą prywatną krainę, do której wstęp miałyby tylko wybrane przeze
mnie osoby, gdzie nikt by mnie nie znalazł, a ja żyłabym sobie ze świadomością,
iż jestem bezpieczna i nikt i nic nie będzie w stanie zniszczyć mojego
wyidealizowanego i bezpiecznego kawałka świata. Niestety nie mogłam tam się
znaleźć. Musiałam stawić czoła Dantemu, który z niewiadomych mi przyczyn
działał na mnie jak magnez.
Mówię poważnie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że
tak jest. Ciągle ignorowałam ten dziwny prąd, który przechodził przeze mnie przy każdym jego dotyku. To było
coś niesamowitego, a zarazem strasznego. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego.
Przerażał mnie sam fakt, że mnie i Dante coś łączy. Taka jakby bezbarwna nić,
która nie pozwala nam się rozdzielić i samodzielnie funkcjonować.
Ta perspektywa powodowała we mnie narastanie
przerażenia, które z każdą sekundą coraz bardziej się wzmagało i wzrastało do
coraz większych rozmiarów. W każdym zakamarku mojego mózgu czaiło się jego
imię. Popadałam w paranoję, albo w jakąś inną chorobę psychiczną.
Spojrzałam na jego twarz z taką ilością odrazy, na
jaką było mnie w tym momencie stać. Starałam się w ten sposób przekazać mu
komunikat: Nie obchodzisz mnie, — Kłamstwo. — Nie chcę mieć z tobą nic
wspólnego i daj mi w końcu spokój. Chyba przekaz do niego nie dotarł, bo
zaśmiał się głośno śmiechem, który pozbawiony był wszelkich oznak wesołości.
Ostatni raz przycisnął mnie do siebie i nagle przywrócił mi wolność, a ja nie
byłam przygotowana na taki obrót sprawy i zachwiałam się lekko, wywołując tym
samym chichot Dantego.
— Gdybym wiedział, że aż tak czujesz się bezpiecznie w
moich ramionach, nie wypuściłbym cię z nich nigdy. — W jego oczach pojawił się
niebezpieczny błysk.
— Skoro miałabym spędzić z tobą całą wieczność, musiałbyś
sobie zapewnić długą kąpiel. —Z głośnym świstem wciągnęłam powietrze. — Bez
obrazy, Dante ale śmierdzisz. — Ton mojego głosu wcale nie sugerował, że mówię
„bez obrazy”.
— To nowe perfumy: Lep na Sklep. — Z rezygnacją
pokręcił głową. — Wiedziałem, żeby nie przyjmować prezentu od Zayn’a i Niall’a.
— Szkoda, że i tym razem intuicja cię zawiodła. —
Posłałam mu znaczące spojrzenia.
Niestety Dante nie dał się nabrać na moją uwagę. W
jednej chwili złapał za mój nadgarstek i przyciągnął go bliżej swojej twarzy.
Byłam w takim szoku, że nawet nie próbowałam wyrwać ręki, kiedy Wait przejechał
palcem po szramie.
Spodziewałam się, że po raz kolejny zostanę wciągnięta
w czyjeś myśli wbrew swojej woli. Przygotowałam się na to, ze poczuję wszystkie
jego emocję i ujrzę wizję jego śmieci.
Nic takiego się nie stało.
To był pierwszy i jedyny kontakt z osobą, która nie
wciągnęła mnie do swojej głowy.
Wyrwałam rękę, a na jego przystojnej twarzy pojawił
się szelmowski uśmiech. Okręciłam się na pięcie i chciałam opuścić Wielką Salę
i skierować się do lochów, gdzie miałam dwie godziny eliksirów, kiedy rozległ
się za mną krzyk Dantego.
— Myślę, że to cię zainteresuje.
Podał mi Proroka Codziennego, którego jeszcze dzisiaj
nie czytałam.
Na pierwszej stronie widniał artykuł:
ŚMIERCIOŻERCY ZAATAKOWALI SZPITAL ŚWIĘTEGO
MUNGA.
Zadrżałam.
Spojrzałam na dziewczyny, które przyglądały się całemu
zajściu między mną a Dante w milczeniu. Teraz ich twarze wyrażały strach. Czym
prędzej wcisnęłam gazetę do torby i wybiegłyśmy z Wielkiej Sali. Swoje kroki
skierowałyśmy ku lochom. Pod salą eliksirów nie było jeszcze nikogo, więc czym
prędzej wyciągnęłam gazetę i zaczęłyśmy czytać artykuł.
Dnia 28 lutego,
czyli dnia wczorajszego, w godzinach późno wieczornych, na Szpital Świętego
Munga napadła grupa składająca się z dwudziestu dwóch Śmieciożerców na czele
Z-Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.
Można by się
spodziewać, że ich atak będzie skierowany na oddział, w którym właśnie
przebywał Szef Biura Aurorów Charius Potter, który w swojej niedawnej akcji był
bardzo poważnie zraniony w głowę, przez jedną z zamaskowanych postaci i został
skierowany do ośrodka. Jednak ich celem nie okazał się pan Potter, tylko
oddział dla obłąkanych, gdzie przebywało wielu niebezpiecznych i stwarzających
zagrożenie dla środowiska zewnętrznego czarodziejów. Z tego co wstępnie zostało
ustalone przez naszych najlepszych aurorów i uzdrowicieli, zostało
uprowadzonych 16 pacjentów, w tym były nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią w
Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart prof. Ian Limone. Był on jednym z najlepiej
strzeżonych chorych w szpitalu. Niestety uzdrowiciele nie chcą odpowiedzieć nam
na pytanie, dlaczego był on takim ważnym i niezrównoważonym pacjentem. Z
nieoficjalnych źródeł dowiedzieliśmy się, że Ian Limone każdej nocy wykrzykiwał
przez sen treści typu: „Zabiję cię! Nawet Dumbledore cię nie ochroni! Kiedy
opuścisz Hogwart, odnajdę cię i zniszczę!” Niestety nie wiemy, pod czyim
adresem zostały wykrzyknięte te groźby. Wiemy jedno: Jest to uczeń najlepszej
szkoły magii na świecie i póki się tam znajduje, jest tam bezpieczny \a.
Z przykrością
zawiadamiamy, że w próbie pozbycia się napastników, zginęło dziewięciu
znakomicie wyszkolonych aurorów: John Speed Senior (39l.), Zack Beckett (43l.),
Caroline Shark (29l.), Paul Orange (56l.), Jane Jonson (33l.), Rixon Box (61l.)
Sabine Bag (58l.) Ted Jar (34l.) i emerytowany auror Pollux Black (76l.), który
akurat przebywał z wizytacjom w szpitalu. Musimy zaznaczyć, że Szefowi Biura
Aurorów nic się nie stało, a pomimo iż próbował wziąć udział w walce, został powstrzymany
przez uzdrowicieli. Miejsce zdarzenia, czyli czwarte piętro, zostało prawie
doszczętnie zniszczone i w gruzach pomieszczenia zostało znalezione 6 ciał
pobratymców Czarnego Pana. Niestety nie dowiedzieliśmy się, do kogo one mogły
należeć.
Sami-Wiecie-Komu
oraz Śmierciożercom udało się uciec z miejsca zdarzenia. Oczywiście są
poszukiwani przez aurorów, ale póki co nie natrafiliśmy na żaden ślad. (Czytaj
więcej na stronie 6.)
Podniosłam wzrok znad artykułu, a moje spojrzenie
skrzyżowało się z wzrokiem Jul i Quin. Ich miny mówiły to samo, co moje
aktualne samopoczucie: było mi słabo i zakręciło mi się w głowie. Wiedziałam,
że nie uda mi się uniknąć odpowiedzi na męczące je pytania. Westchnęłam.
— Dlaczego Dante… — Zaczęła Quin, a ja machnęłam ręką,
przerywając potok pytań, który właśnie miał wypłynąć z jej ust.
Opowiedziałam im o moim ostatnim spotkaniu z Dante,
kiedy to zauważył szramę na moim nadgarstku. Podzieliłam się z nimi moimi
podejrzeniami co do wiedzy Wait’a na temat moich parapsychicznych zdolności i
zdradziłam im, że kiedy dotknął blizny, nie miałam żadnej wizji i tym podobne.
Typowa dla nich reakcja: zrobiły wielkie oczy, a Jul
otworzyła usta ze zdumienia. Zapewne chciały to wszystko jakoś skomentować,
lecz pod klasą zebrała się grupa uczniów, a po chwili zadzwonił dzwonek.
Slughorn zaprosił nas do klasy. Dopiero gdy rozpakowywałam swoje książki,
zdałam sobie sprawę, że nie ma Huncwotów.
— Eliksir Nienawiści. Kto potrafi nam powiedzieć
cokolwiek na jego temat? Ach! Panna Evans? Znakomicie!
— Eliksir Nienawiści jest przeciwieństwem Amortencji,
czyli najsilniejszego Eliksiru Miłości. Kiedy powąchamy Eliksir Nienawiści,
zwany także Odisse, wyczujemy zapachy, które najmniej nam odpowiadają. Przyrządzenie
tego wywaru jest bardzo skomplikowane i najmniejszy błąd może spowodować
porażkę.
— Wspaniale! 10 punktów dla Gryffindoru! Wyczerpująca
i kompletna odpowiedź! Od pięciu lat zachodzę w głowę, jakim cudem nie trafiłaś
do mojego domu. Slytherin to idealne miejsce dla ciebie.
—Nie byłabym tego taka pewna. — Chciałam powiedzieć
coś więcej, ale do sali weszli Huncwoci, którzy ewidentnie byli z siebie bardzo
zadowoleni i z trudem powstrzymywali wybuch śmiechu. Syriusz wyglądał o tyle
bardziej komicznie, że w między czasie jadł.
Slughorn podszedł do czwórki chłopców ze smutną miną,
a cała radość i zadowolenie, które go przepełniało, gdzieś uleciało.
— Panie Black, tak mi przykro. Proszę przyjąć moje
wyrazy współczucia. To był wspaniały człowiek. Nadal nie mogę zrozumiej jak to
się mogło stać. — Profesor pokręcił z rezygnacją głową.
Syriusz zrobił zdezorientowaną minę. Rozglądnął się po
pomieszczeniu, jakby chciał znaleźć odpowiedź na wcześniejsze słowa mistrza
eliksirów.
— A co się stało? — Odparł z pełnymi ustami, przy
okazji plując kawałkami bułki dookoła.
W normalnych warunkach przejechałaby otwartą dłonią po
twarzy. Co za dureń. Przewróciłam oczami.
Slughorn miał zmieszaną minę.
— Nie czytał pan dzisiejszego wydania Proroka
Codziennego? — Syriusz pokręcił głową. — Przykro mi, że to właśnie ja muszę
przekazać tą smutną nowinę, ale twój dziadek Pollux, został zamordowany przez
Śmierciożerców, którzy napadli na Szpital Świętego Munga wczorajszej nocy.
Syriusz wzruszył ramionami.
— I tak go nie lubiłem.
Ręce opadają przy tym człowieku. Właśnie dowiedział
się, że bliska mu osoba straciła życie z rąk barbarzyńców, a po nim spłynęło to
tak, jakby właśnie wziął prysznic i resztki wody, które zostały na jego ciele,
wytarł w suchy ręcznik, nie pozostawiając żadnego śladu roztworu. Gdybym to ja
dowiedziała się, że moim bliskim groziłoby jakieś niebezpieczeństwo lub
straciliby życie, odchodziłabym od zmysłów. Starałabym się, by wszystko
naprawić i wszystko wróciło do swojego poprzedniego stanu. Najwyraźniej Syriusz
nie myślał podobnie.
Slughorn jeszcze bardziej się zmieszał. Mruknął coś
pod nosem i powrócił do prowadzenia lekcji.
Podczas warzenia wywarów moja całkowita uwaga była
zawsze pochłonięta tym zajęciem. I tym razem tak się stało. Wszystkie myśli,
które do tej pory siedziały w mojej głowie; śmierć wielu aurorów, występ
Ślizgonów, a przede wszystkim słowa, które Limone wykrzykiwał podczas snu… To
wszystko zniknęło. Byłam tylko ja i wywar. Całą swoją uwagę poświęcałam, by jak
najlepiej i najdokładniej uwarzyć swój eliksir, przy okazji koncentrując się na
tym, aby nie pomylić składników. Na koniec lekcji to wszystko opłaciło się,
gdyż profesor Shlughorn okazał się tak wspaniałomyślny i zwolnił mnie z pracy
domowej, iż jak to stwierdził: „Sam by nie zrobił tego lepiej.”
Pff… Akurat.
Po eliksirach udaliśmy się do Wielkiej Sali, gdzie
panował szampański nastrój.
Pewnie zapytacie się: dlaczego?
Otóż wszędzie były zdjęcia czwórki Ślizgonów, sprawców
porannego zamieszania, którzy tańczyli na wszystkich fotografiach. Sami
zainteresowani siedzieli z pochylonymi głowami, a z ich min, można było łatwo
wywnioskować, że są wściekli i żałują swojej głupoty.
Ale czy na pewno?
Po dłuższej penetracji ich twarzy, która trwała aż
trzy sekundy, co wystarczyło, aby posłali mi mordercze spojrzenie,
wywnioskowałam, iż kompletnie nie wiedzą o co chodzi i jak do tego doszło.
Wyglądali tak, jakby chcieli zamordować każdą osobę, która znalazła się w ich
polu widzenie. Cóż, za swoją głupotę należy płacić.
— Smarku! Trzeba było wcześniej wybrać gacie! — Taa…
Świat wraca do normy. Łapa w swoim żywiole. Ani śladu po żałobie. Co ja mówię?
Przecież on nawet nie przejął się śmiercią bliskiej mu osoby. Dureń.
— Malfoy! Mój pies ma większe jaja od ciebie!
Wielka Sala wypełniła się śmiechem, a powyżej
wymieniona dwójka wyglądała tak, jakby właśnie dostała ataku szału i tylko
obecność nauczycieli powstrzymuje ich przed użyciem niewybaczalnych zaklęć.
— Potter, skąd wiesz? Przecież ciebie nie było. —
Powiedziałam z chytrym uśmiechem. Coś mi mówiło, że moi „kochani” przyjaciele
nie mają czystego sumienia.
Potter nie dał po sobie poznać, że go zaskoczyłam tym
pytanie. Ba! Nawet się nie zmieszał. Kurde, a już chciałam wlepić mu szlaban.
Dobra, żartuję z tym szlabanem.
— Evans, to że nas nie widziałaś przy stole, to nie
oznacza, że nas nie było. — Posłałam mu zdezorientowane spojrzenie, na co
chłopak zachichotał. — Siedziałem z moją nową dziewczyną, Siną ( czyt. Zina.
;p). Wiesz, tą słodką Krukoną z szóstego roku, która ma piękne zielone oczy i
kasztanowe włosy. — Te wyzywające spojrzenie Pottera... — Łapa…
— Ej! Może pozwolisz mi wypowiedzieć się sam za
siebie? Nie potrzebuję lokata!
— Adwokata. — Poprawiłam go automatycznie, za co
posłał mi groźne spojrzenie, które miało znaczyć: Milcz, albo każę cię wychłostać.
Przewróciłam oczami, co wywołało ich śmiech.
— Byłem z…
— Nową dziewczyną. — Wcięła mu się w słowo Quin. —
Proszę cię, przecież nie robisz nic innego, tylko poszukujesz nowej panny. Czy
jest choć dziesięć, w całej szkole, z którymi się nie całowałeś?
Mimowolnie zaczerwieniłam się, co nie uszło uwadze
dziewczyn i Huncwotów.
— No co? Przypomniała mi się taka jedna scena z
książki, którą ostatnio czytałam.
— Niech zgadnę: Akcja działa się w jej pokoju. Leżeli na jej łóżku, które pokrywała jedwabna
narzuta. Ona postanowiła się zabawić jego kosztem, sprawiła, że napalił się na
nią i pragnął wyruchać ją na wskroś. — Posłałam mu zdezorientowane spojrzenie.
Nie powiem, zaskoczył mnie takim obrzydliwym słownictwem. Kątem oka spojrzałam
na Quin, która trzymała się za pierś i słuchała tego wszystkiego z zapartym
tchem.
— Co było dalej?! — Nie wytrzymała Szpilka.
Przewróciłam oczami.
— Nachyliła się
do jego ucha, — Łapa z każdym słowem pochylał się ku Jul, czym zasłużył sobie
na niezadowolone spojrzenie Remusa. — szepcząc: Żartowałam! — Odsunął się od
Truśki, która wyglądała tak, jakby miała się rzucić na Łapę z dzikim okrzykiem:
Bierz mnie! Jestem Twoja! Taa… Od zawsze wiedziałam, że ta dziewczyna ma
słabość do facetów.
— COOO!! Tak po prostu?! Co za małpa! Jak mogła! Tak
bawić się jego kosztem! Jakbym mogła, to bym ją rozszarpała, udusiła i przybiła
do ściany, wystawiając ją na pośmiewisko tłumu!
— Quin, zastanów się, jak ja… To znaczy ta bohaterka
się czuła? Tym bardziej, że ten chłopak, nazwijmy go Syriuszem, ok? A więc
Syriusz miał przyjaciela, który był szaleńczo zakochany w…
— Nazwijmy ją Lily, ok? — Wtrącił mi się w słowo Łapa.
— CO?! NIE!! Dlaczego ona ma na imię tak jak ja?!
— Bo ty nazwałaś głównego bohatera Syriusz. — Łapa
wzruszył ramionami. — Poza tym, nikt nie utożsamia ciebie z nią. — Syriusz posłał mi znaczące
spojrzenie. — Chyba, że masz coś do ukrycia? — Poruszał brwiami.
Zmierzaliśmy w niebezpiecznym kierunku. Postanowiłam
odbiec od tematu.
— Czytałeś tą książkę? I co sądzisz o zakończeniu?
— Proszę cię. Ja tylko zgadywałem! Wybacz, Ruda,
pomyliłaś mnie z Remusem.
Przewróciłam oczami dokładnie w tym samym momencie,
kiedy rozległa się muzyka: I’m sexy and I know it, a uczniowie, a raczej grono
męskie, stanęło koło stolika Ślizgonów i zaczęli przedrzeźniać ich poranny
taniec. Tak, Huncwoci tańczyli w pierwszym rzędzie. Coś w ruchach ich bioder
przypominało kręcenie pośladek Tlenionego, Smarka i Jednojajowych.
Biedaki, przez najbliżej tygodnie będą wypominać im
ich poczynanie. Chcieli być chociaż raz w centrum uwagi, to mają. Nie żeby było
mi ich szkoda… Błahahaha! Dobrze im tak!
Nie dziwę się, że cała czwórka wybiegła z Wielkiej
Sali z krzykiem. Na pożegnanie zrobili im: Wiggle, wiggle, wiggle, co wywołało
śmiech ze strony żeńskiej oraz krzyki i wyzwiska Ślizgonów.
Huncwoci wrócili ze szczęśliwymi minami do stołu, tak
Peter też tańczył. Jul zaczęła szeptać Lunatykowi na ucho, jaki to był
wspaniały, blablabla. Glizdogon poszedł gdzieś z Laurą. Kolejny szok! Oni dalej
są parą. A Potter i Black pochłaniali wszystko co wpadło im w ręce. Jedynie
Quin siedziała z zasępioną miną.
— Co się stało?
Ta tylko machnęła ręką i złapała swoją szkolną torbę.
Dokładnie w tej samej chwili zorientowałam się, że zostawiłam moje wypracowanie
z Zielarstwa w dormitorium.
Zła ze swojej głupoty, wybiegłam z Wielkiej Sali,
ciesząc się, że mam jeszcze jakieś 15 minut do kolejnych zajęć.
Jak się okazało, pergamin leżał na biurku, przywalony
księgami zaklęć z Zakazanej Biblioteki, którą wczoraj odwiedziłam i w
przypływie natchnienia, wzięłam kilka opasłych tomisk, które przez pół nocy
penetrowałam, ale dzięki temu opanowałam rzucanie zaklęcia tłukącego.
Kiedy wracałam, spotkałam ostatnią osobę, którą
chciałabym widzieć.
Erik Night, który leżał skulony pod ścianą. Gdyby nie
to, że byłam wyczulona na obecność tego chłopaka, nie rozpoznałabym go.
Wyglądał… strasznie. Miał całą twarz we krwi i
poszarpane ubranie, gdzie tu i ówdzie przesiąknięte było czerwonym atramentem.
Nie chciałam do niego podchodzić. Nie chciałam mieć
nic z nim wspólnego. Dalej nie potrafiłam wybaczyć mu, tego co chciał mi
zrobić.
Ale czy mogłabym zostawić go w takim stanie?
To tak, jakbym przeszła koło małego szczeniaczka,
który umiera z głodu, a ja na odchodnym wymierzyłabym mu porządnego kopniaka.
Nie, nie mogłam tak postąpić. Pomimo, że każda
komórka, każdy nerw nakazywał mi, abym nie zbliżała się do Night’a, zrobiłam na
przekór sobie i podbiegłam do chłopaka.
— Zostawcie mnie! Powiedziałem już, że…
— Erik, proszę. — Przerwałam mu. — To ja. Nic ci nie
zrobię.
— Nie zrobię tego! Nie przyłączę się do was! Nie
skrzywdzę jej!
— Kogo?
— NIEEE!!!
— Erik, to ja, Lily. — Powtórzyłam. Przy okazji miałam
nadzieję, że Night w końcu się uspokoi i powie mi, kto mu to zrobił i o co
chodzi z: Nie zrobię tego! Nie przyłączę się do was! Nie skrzywdzę jej! — Co
się stało? Nic ci nie zrobię. — Powtarzałam w kółko te same słowa, mając
nadzieję, że chłopak w końcu się uspokoi. — Proszę, powiedz mi, a spróbuję ci
pomóc. Erik…
— NIE! Nie możesz!
Chłopak zaczął wyrywać się z mojego uścisku. W
normalnych warunkach, pobiegłabym szukać pomocy, ale coś mi mówiło, że to by
nie pomogło.
— Chodź, złap się mojego ramienia. Zaprowadzę cię do
Skrzydła Szpitalnego.
— NIE! Nie tam! Nie możesz!
Co miałam zrobić? Bałam zostawić go na tym korytarzu.
Miałam obawy, że ten ktoś kto pobił Night’a, jest w pobliżu i obserwuje nas ze
swojego ukrycia. Przez chwile przemknęła mi myśl, że to kolejny głupi kawał
Huncwotów, ale od razu skarciłam siebie, za tak pomysł. Nawet ich głupota ma
jakieś granice. Wzięłam Erika pod ramię i z trudem ruszyłam korytarzami zamku.
Zadanie było o tyle trudne, że chłopak był dwa razy cięższy ode mnie i ciągle
stawiał opór. Zaprowadziłam go do jego Pokoju Wspólnego, a raczej, do jego
sypialni. Przez całą drogę zastanawiałam się, co było przyczyną pobicia. Cały
czas powstrzymywałam się od zadania miliona pytań, które kłębiły się w mojej
głowie. Chciałam wiedzieć, kto go pobił, a przede wszystkim, dlaczego. Co im
lub mu odmówił i czego się tak bardzo bał. Tak, jego głos był przesiąknięty
lękiem, a całe ciało drżało.
Nie odezwałam się do niego słowem, kiedy obmywałam
jego ciało z krwi, która cały czas sączyła się z głębokich ran. W połowie
czynności, chłopak usnął. Posiedziałam chwilę przy nim, podziwiając jego
przystoją twarz. Nie mogłam pojąć, dlaczego uroda nie idzie w parze z rozumem.
Niestety nie da się mieć wszystkiego.
Po jakiejś godzinie wyszłam z jego dormitorium i
skierowałam się ku wyższym piętrom zamku. Ciągle przed oczami miałam twarz
Erika.
Nie było sensu iść na zielarstwo, gdzie dobiegała
końca już druga lekcja. Udałam się do gabinetu dyrektora.
Miałam zapukać do drzwi, ale usłyszałam znajomy głos,
który był stłumiony przez grube, dębowe drzwi. Przysunęłam do nich ucho.
— … obawiam się, że to może posunąć się dalej, a
nietypowe zdolności, które są zagrożeniem dla każdego z nas, w końcu wybuchną.
— Właścicielem głosu był Dante.
— Nie możemy dopuścić, aby więcej osób dowiedziało się
o tym. — Dumbledore mówił bardzo cicho i zdecydowanie. Musiałam przycisnąć ucho
jeszcze bardziej, aby nie stracić żadnego słowa. — Sam też byłeś bombą, która w
każdej chwili mogła wybuchnąć. Musimy zrobić wszystko, aby i tym razem to
powstrzymać. Pamiętam, że pomógł ci w tym twój przyjaciel. Nie możemy pozwolić,
by uczeń mojej szkoły został z czymś takim sam. Musisz mnie informować na
bieżąco. Rozumiesz? To bardzo ważne. Jeżeli zorientujesz się, że zaczynają
występować jakieś niepokojące oznaki, masz do mnie się natychmiast stawić. W
żaden sposób nie mogę dotrzeć do… Zresztą nie ważne.
— Obiecuję, że będę bacznie obserwował… — Rozległ się
dźwięk przesuwanych krzeseł, co uniemożliwiło mi usłyszenie imienia tego kogoś.
Dźwięk przesuwanych krzeseł… W mojej głowie zapaliła
się czerwona lampka z napisem: Wiać! Niestety, jak ciamajda, to ciamajda i
potknęłam się o sznurówki moich trampek i runęłam jak długa, przewracając przy
okazji zbroję, która nie mam pojęcia po co tam stała. Oczywiście narobiłam dużo
hałasu.
Drzwi otworzyły się i pojawiły się w niej dwie
sylwetki, które tempo wpatrywały się we mnie. Jak można się domyśleć, pierwszy
odezwał się Dante, na którego twarzy malował się szyderczy uśmiech.
— Nie ładnie podsłuchiwać, Wiewióreczko.
— Masz za bardzo wybujałą wyobraźnie. Ja tylko
przechodziłam obok.
Obaj posłali mi niedowierzające spojrzenia. Taa…
Przechodziłam obok… Stać mnie na znacznie lepsze kłamstwa.
Podniosłam się i otrzepałam z kurzu. Mogliby tu od
czasu do czasu pozamiatać.
Dante pożegnał się z dyrektorem, a Dumbledore zaprosił
mnie do środka. Usiadłam na krześle, które z pewnością zajmował wcześniej Wait.
Wiem, bo było jeszcze ciepłe od jego tyłka. Dumbledore usiadł po drugiej
stronie i zaczął we mnie wiercić dziurę.
— Co cię do mnie sprowadza?
— Ja… — Odchrząknęłam. Jak mam powiedzieć dyrektorowi
szkoły, że jakąś godzinę temu na jednym z korytarzy znalazłam zakrwawionego
ucznia, który na dodatek był śmiertelnie przerażony i nie chciał iść do
Skrzydła Szpitalnego by opatrzyć mu rany, a kiedy udaje mi się jakoś doczłapać
z nim do pokoju i zatamować krwotok, on usypia i majaczy przez sen „Nie zdradzę
jej”? Po co ja w ogóle tutaj przyszłam, skoro nie wiem czego chcę? Czepiłam się
pierwszej rzeczy, która przyszła mi do głowy. — W dzisiejszym Proroku
Codziennym było napisane, że profesor Limone… — Głos zamarł mi w gardle. Nie
potrafiłam wydusić z siebie nic więcej. Dumbledore odebrał moje milczenie jako
przejaw strachu. Pokiwał ze zrozumieniem głową.
— To bardzo niepokojący fakt, patrząc na to, że
znajduje on się teraz w rękach Śmierciożerców, a tylko nasza dwójka wie, że
biedny profesor Limone cierpi na rozdwojenie jaźni, inaczej mówiąc, w jednym
ciele zamieszkują dwie osoby, o dwóch różnych osobowościach, które ujawniają
się pod wpływem zaklęcia oraz, jak się domyślam, podczas snu. Stąd te wszystkie
nocne krzyki. Jednakże są rzeczy, które zaniepokoiły mnie jeszcze bardziej.
Lily, — Dumbledore popatrzył na nie tymi swoimi niebieskimi oczami tak, że pod
ich siłą wgniotłam się w krzesło jeszcze bardziej. Jego wzrok był przenikliwy.
Nawet bardzo. I zatroskany. — Nie wykluczone, że profesor Limone będzie chciał
ciebie odnaleźć…
— … by mnie zabić. — Dokończyłam za dyrektora, a on
niechętnie pokiwał głową.
— Tak. — Urwał na chwilę, jakby zastanawiał się, co
może, a czego mu nie wolno powiedzieć. — Obawiam się, że zostanie on do tego
przymuszony. Moim zadaniem będzie zrobienie wszystkiego, by mu to udaremnić, a
ciebie ochronić najlepiej jak potrafię. Dlatego Lily mam prośbę do ciebie.
Proszę cię, byś nie opuszczała zamku. Mam na myśli, iż nie powinnaś jechać do
domu na święta. — Mimowolnie zrobiłam oburzoną minę. — Lily, wiem, że
chciałabyś spędzić Wielkanoc z rodziną, ale spróbuj zrozumieć, że chodzi tutaj
przede wszystkim o twoje bezpieczeństwo.
— Ale… Ale… Przecież jak będą wakacje, to nikt nie
będzie się mną opiekował. — Próbowałam protestować.
Dumbledore posłał mi pełne zawodu spojrzenie.
— Myślisz, że mógłbym pozwolić na to, by coś ci się
stało? Wydaje ci się, że pozostawiłbym cię bez jakiejkolwiek opieki ze strony
aurorów? Jesteś w błędzie, Lily. Śmierciożercy nie zbliżą się do zamku, póki
jestem tu ja. Lily, nie wątpię, że jesteś znakomita czarownicą i masz znacznie
większe predyspozycje niż większość twoich rówieśników. Znasz znacznie więcej
zaklęć, ale to nie wystarczy. Nie pokonasz zgrai Śmierciożerców w pojedynkę.
Poza tym, zapominasz o bardzo ważnym i małym szczególe. Dopiero za dziesięć
miesięcy będzie ci wolno używać czarów poza szkołą.
Zrobiło mi się głupio. Bardzo głupio. Dumbledore przez
cały czas próbował mi wytłumaczyć, jak bardzo ważne jest dla niego
bezpieczeństwo, nie tylko moje, ale i wszystkich uczniów, a ja zaczęłam
przedstawiać swoje humorki. W ten sposób tylko udowodniłam, jak bardzo jestem
niedojrzała i daleko mi do osiągnięcia poziomu dyrektora, który jest świątynią
mądrości i spokoju. Nie chciałam, by myślał o mnie w ten sposób. Chciałam mu
udowodnić, że… Właściwie co? Że jestem, odpowiedzialna? Mądra? Godna zaufania?
Nie. Tutaj chodziło o coś innego. Coś na wagę honoru. Nie potrafiłam tego jasno
sprecyzować. Poczułam się mała i nic nie warta.
Westchnęłam.
— Przepraszam. Ja… Nie powinnam była… — Kolejne
westchnięcie. — Jeszcze raz przepraszam. Zrobię, jak pan sobie życzy. Nie
pojadę do domu. Zostanę w zamku. — Umilkłam. Poczułam, że to jest właśnie ten
moment, aby opuścić gabinet dyrektora.
Wstałam i skierowałam się w stronę drzwi. Miałam już
się pożegnać, kiedy Dumbledore wstał i podszedł do mnie. Położył dłoń na moim
ramieniu, a ja mimowolnie spojrzałam w jego niebieskie oczy.
— Przykro mi, Lily. Tak będzie lepiej.
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiała.
— Czy jest coś jeszcze, co chciałabyś mi powiedzieć?
Jak ja nie znoszę tej jego wyczulonej intuicji! Miałam
wrażenie, że dyrektor czyta mi w myślach.
Oczywiście, że chciałam coś jeszcze powiedzieć. Coś,
czyli scenka, w której pierwsze skrzypce grał pobity Erik Night. Wiedziałam, że
Dumbledore zrobiłby wszystko, by dowiedzieć się, co zaszło, ale czy mogłam to
wszystko powiedzieć? Rzucić hasło typu: „Wie pan co? Nie poszłam dzisiaj na
zajęcia, bo na korytarzu spotkałam pobitego ucznia, którego zaprowadziłam do
jego sypialni. Nie chciał iść do Skrzydła Szpitalnego, jakby się bał, iż ktoś
tam go jeszcze raz napadnie. Coś ciągle mówił. Nie zrobię tego i tym podobne.
Miałam powiedzieć panu wcześniej, ale uznałam, że moje bezpieczeństwo jest
ważniejsze. Pff…
— Nie. To wszystko. Do widzenia.
Nie było sensu iść na zaklęcia, które dobiegały
właśnie końca, więc udałam się do biblioteki. Przez całą drogę moją głowę
zaprzątały myśli dotyczące ostatniej rozmowy z dyrektorem.
Wzięłam pierwszą lepszą książkę i zagłębiłam się w
lekturze. Jak się okazało, opowiadała ona o krwiożerczych bestiach, które pod
osłoną nocy, przybierają swoje prawdziwe kształty, np. stają po kawałku rybą,
nosorożcem, hipopotamem, żyrafą, smokiem i centaurem (Gdyby nie dołączone fotografie, nie
potrafiłabym wyobrazić sobie takiego połączenia. Ohyda!) i pożerają swoje
ofiary, zadając im przy tym niewyobrażalne męki.
Jak łatwo się domyśleć, po dziesięciu minutach
odpłynęłam, czyli moje myśli pognały w całkiem innym kierunku, a bardziej
precyzyjnie mówiąc, ku Erikowi.
Martwiłam się o niego.
Naprawdę.
Każdy normalny człowiek powiedziałby, że po tym co mi
(prawie) zrobił, miałby tą kanalię daleko w poważaniu. Jednak nie ja.
Tak wiem, szkolna złośnica ma uczucia i jest zdolna
przejawiać uczucia, jakim jest troska oraz strach o drugą osobę. Nieprawdopodobne,
a jednak.
Ciągle przed oczami stawała mi jego skulona postać,
która osłaniała swoje ciało w obawie, iż jego oprawcy znów się pojawią i
powrócą do tortur, gróźb i zadawanie bólu. Im dłużej zastanawiałam się, kto
mógł się do czegoś takiego posunąć, tym bardziej moja lista zawężała się, a
mówiąc krótko, była całkowicie pusta.
Najpierw pomyślałam o Ślizgonach, ale od razu
odrzuciłam tą opcję, gdyż nigdy nie widziałam, by Night miał z nimi na pieńku. Podejrzani
nr 2, Potter i Black. Nie, oni nie posunęliby się aż tak daleko. Trudno w to
uwierzyć, ale nawet ta dwójka ma jakieś granice.
Tu moja lista się kończyła.
Z tego co wiem, a jestem znakomitym obserwatorem,
Night nie miał żadnych wrogów. Wręcz przeciwnie; ten chłopak to
odzwierciedlenie duszy towarzyskiej. No dobra, może troszkę przesadziłam. To
Huncwoci byli zawsze w centrum uwagi i to właśnie ta czwórka stanowiła punkt
odniesienia w sprawach kontaktów towarzyskich i przyjacielskich. Chyba nie było
ucznia, bądź (a zwłaszcza) uczennicy, którzy by nie znali ich imion i nazwisk.
Night także cieszył się popularnością, szczególnie u damskiego grona. Nie
dziwię się. Był cholernie przystojny i miał bardzo dobrze wyrzeźbioną klatę.
Kto mógł posunąć się do tego, by na niego napaść? Odpowiedź na to pytanie
chciałabym znać od razu, ale wiedziałam, że mimo iż będę prosić Erika o podanie
mi nazwisk, on ich nie zdradzi. Nie wiem dlaczego, ale miałam przeczucie, iż to
nie taka jednorazowa akcja i do podobnych pobić dojdzie jeszcze niejednokrotnie
i nie koniecznie na jednej osobie.
Z hukiem zatrzasnęłam książkę i skierowałam się w
stronę regałów. Miałam wkładać tomisko w przeznaczone dla niej miejsce, kiedy
czyjeś ręce oplotły mnie w tali, a przez moje ciało przeszedł dreszcz.
— Moja księżniczko, kochana. Co tu robisz sama?
W normalnych warunkach bym parsknęła, ale w obecnych…
— Dobrze się czujesz?
— Będę twym rycerzem, na rumaku cię przewiezę.
Posłałam mu pełne niedowierzania spojrzenie.
— Raczej: Przewiozę. I nie, odpada.
— Do mej wieży cię zawiozę i na łóżku położę.
— Potter, dobrze się czujesz? — Chciałam wyplątać się
z jego objęć, ale jak na złość trzymał mnie w żelaznym uścisku.
— A teraz Evans mnie pocałujesz.
Zrobiłam wielkie oczy. Hellow! On przecież ma
dziewczynę!
Jego usta zbliżały się coraz bliżej moich, a jakaś
część mnie, chciała, aby doszło do tego pocałunku. Pragnęłam poczuć dotyk jego
warg na moich. To tak, jakbym właśnie miała dostać spóźniony prezent świąteczny
— dany za późno, ale najlepszy. Druga — ta mądrzejsza, wiedziała, że to złe i
to właśnie ona wzięła górę. Kiedy twarz Pottera znajdowała się jakieś trzy cale
od mojej, wcisnęłam pomiędzy nasze głowy książkę, którą przez cały czas
trzymałam.
Efekt: Potter, który sobie pomyślał, że warto by było
pokonać dzielącą nas odległość jak najszybciej, walnął się w opasłe tomisko i w
nagłym przypływie złości użył tak brzydkich słów, że pani Prince wywaliła nas z
biblioteki, zakazując przekraczać jej próg, przez najbliższe miesiące. Taa… Jej
sanktuarium zostało zbezczeszczone.
Kiedy tylko znalazłam się na korytarzu, moim marzeniem
była ucieczka przed Potterem. Niestety dziwnym trafem on zawsze wiedział kiedy
i gdzie jestem, co mnie przyprawiało o białą gorączkę.
Potter odwrócił się w moją stronę i wolnym krokiem
zaczął się do mnie zbliżać. W geście obronnym skrzyżowałam ręce na piersi.
— Wiesz co Evans, tak sobie pomyślałem…
— No nie! Ty myślisz? A byłam pewna, że nie masz
mózgu.
Potter puścił moją uwagę mimo uszu.
— Na naszych ostatnich treningach Quiddich’a, radziłaś
sobie całkiem nieźle.
Nie powiem, zaskoczył mnie tym stwierdzeniem. Za
każdym razem, kiedy byliśmy na stadionie, Potter cały czas mruczał z
niezadowolenia pod nosem, a tu co? Czyżby on mnie pochwalił?
— Czy ja dobrze słyszę? Proszę weź powtórz, bo chyba
się przesłyszałam.
Potter przewrócił oczami.
— Słuch cię nie zawodzi. — Wyszczerzył się po
Huncwocku. — Ale wiesz, wielki mecz już coraz bliżej, a my dalej nie omówiliśmy
stosownej taktyki. — Popatrzył na mnie spod kurtyny swoich rzęs. Chyba
wiedziałam do czego zmierza. — Co powiesz na randkę? Porozmawiamy, a przy
okazji omówimy kilka szczegółów związanych z…
Dopiero kiedy wspomniał o randce, zdałam sobie sprawę,
że Potter znajduję się blisko mnie. Za blisko. Byłam tak sparaliżowana głębią
jego orzechoych oczu, że nie mogłam się poruszyć. Magiczne słowo: randka, otrzeźwiło
mój umysł i zaczęłam się cofać. Pech chciał, że stałam stopę od ściany i chcąc
nie chcąc wpadłam na nią. Potter ewidentnie był z siebie zadowolony. Właśnie
takiego obrotu sprawy się spodziewał, a ja jak jakaś głupia pusta lalka, która
należy do jego fanklubu i lgnie do niego, niczym mucha do lepu, wpadłam w jego
zasadzkę. Potter popatrzył na mnie z triumfem na twarzy, a mi zrobiło się
słabo.
Jasne, już nie raz twierdziłam, że Potter świetnie
całuj, ale to nie oznaczało, że mamy stać na każdym korytarzu i się
obściskiwać. Cholera! Ja przecież nawet nie byłam jego dziewczyną! Z drugiej
strony, wystarczyłoby tylko jedno moje słowo i…
Nie! Stop! O czym ja myślę?! Bardziej szalonego
pomysłu, to ja w życiu nie miałam! Być dziewczyną Pottera, tylko po to, aby móc
się z nim całować. Pff…
— I co teraz powiesz?
— Masz coś na zębie. Czyżby szminkę swojej panny?
— Prawda jest taka, że…
— Ciebie rzuciła, a ty szukasz pocieszenia we mnie?
Zresztą jak zawsze. Kiedy któraś ci nie odpowiada, zawsze przychodzisz, bo masz
nadzieję, że będę twoim pocieszeniem!
Potter popatrzył na mnie z góry.
— Czy wydaje ci się, że cały świat kręci się tylko i
wyłącznie wokół ciebie? Sprowadzę cię na ziemię, mówiąc, że nie. Nie jesteś
pępkiem świata! W końcu musisz zrozumieć, że prócz ciebie istnieją inni ludzie,
którzy także mają uczucia. Ludzie, którzy nie myślą tylko o sobie, a patrzą na
innych.
Teraz mnie naprawdę wkurzył. Aż trzęsłam się ze
złości.
— Ja myślę tylko o sobie? Ja myślę tylko o sobie?
Zastanówmy się. Kto leżał chory w szpitalu i pobiegł na stadion, aby uratować
ci życie? Ja. Kto…
— Co? Na tym lista twoich dobrych uczynków się kończy?
Wymierzyłam mu siarczysty policzek.
— Tak, wiem Evans, prawda boli. Popatrz na te
wszystkie głupie rzeczy jakie zrobiłaś. Lista jest znacznie dłuższa, niż ci się
wydaje. Od czego by tu zacząć… Ach tak, uciekłaś z Hiszpanii, poszłaś na jakiś
głupi koncert, a później gazety rozpisywały się na twój temat, bo Lilyanne
Evans MUSI być w centrum uwagi! Później zakablowałaś na nas do McGonagall, bo w
nagłym przypływie inwencji pomyślałaś sobie, że dobrze by było, gdybyśmy
wylecieli ze szkoły. Niespodzianka! Nie udało ci się. Tak wiem, musiałaś być
tym faktem bardzo załamana, ale przecież masz takie wspaniałe pomysły i w
najbliższej przyszłości znowu coś wymyślisz, prawda? Pamiętaj, Evans, my zawsze
będziemy krok przed tobą.
Nie mogłam go dłużej słuchać. Niepostrzeżenie
wyciągnęłam różdżkę z szaty i rzuciłam na niego pierwsze zaklęcie jakie
przyszło mi do głowy.
Błysnęło niebieskie światło, a Potter padł
nieprzytomny na podłogę. Postanowiłam się troszkę na nim powyżywać i
transmutowałam mu całą głowę, w efekcie czego jedno oko miał większe, a drugie
mniejsze, wargi zajmowały pół twarzy, nos miał garbaty (trzy razy większy niż
normalnie), z czoła wyrastał róg, a ze szczytu głowy rogi. Pozbyłam się także
jego włosów. Został jeden na samym czubku.
Niestety, ta jego nagła metamorfoza nie poprawiła mi
nastroju w ogóle, tak więc kiedy weszłam do Pokoju Wspólnego, łatwo można było
wywnioskować, że jestem wściekła.
Nawet nie spojrzałam na Quin, która siedziała z
Syriuszem. Mój mózg ledwo zarejestrował jej krzyk: Nie wchodź do dormitorium!
Ale byłam tak wściekła, że nie przejęłam się jej słowami tylko z całej siły
walnęłam czubkiem buta w drzwi, które prawie wypadły z zawiasów.
Musiałam kilkakrotnie zamrugać, by dotarło do mnie, to
co widzę.
W całym pokoju było chyba z dwieście świeczek, a na
podłodze, która była cała w płatkach róż, znajdowali się Jul i Remus cali w
czekoladzie i bitej śmietanie.
Na szczęście byli ubrani.
Ten szok na ich twarzach…
— Prze… Przepraszam. Nie przeszkadzajcie sobie.
Zbiegłam tak szybko do Pokoju Wspólnego, że prawie
zabiłam się na schodach, bo oczywiście moje sznurówki były rozwiązane.
Z daleka zobaczyłam Syriusza, który dusił się ze
śmiechu. Twarz Quin mówiła sama za siebie: Mówiłam ci. Trzeba było mnie
posłuchać.
Chciałam jak najszybciej opuścić Pokój Wspólny. Od
tych wszystkich śmiechów i rozmów, dostawałam ataku szału. Skierowałam się w
stronę drzwi, ale ktoś złapał mnie za rękę. Ktoś, czyli Dante.
— Kogo moje piękne oczka widzą. Toż to nasza szkolna
piękność, Wiewióreczka!
Posłałam mu mordercze spojrzenie.
— Oo… Widzę, że humorek nie dopisuje? Tak? Cóż, mam na
to lekarstwo. Dostałem list od wydawcy „Czarownicy”, w którym napisał mi, że
artykuł o nas pojawi się w najbliższy poniedziałek. Cieszysz się?
Miałam ochotę krzyczeć. Głośno. Zamiast tego
zarzuciłam włosami i wybiegłam z pomieszczenia.
Gdybym była wulkanem, to cały zamek, Hogsmeade i
Zakazany Las byłyby w lawie, która uleciałaby z mojego ciała wraz ze złością.
Kto by pomyślał, że od rana, kiedy mój nastrój był wręcz nienaruszony, do
popołudnia zmieni się tak gwałtownie?
Miałam ochotę kopać we wszystko i we wszystkich,
których spotkałam. Chciałam się wyżyć, dać upust złości, która coraz bardziej
wypełniała moje ciało, zatruwając swym negatywnym działaniem każdą zdrową
komórkę mojego ciała.
Z tego wszystkiego wlepiłam kilka szlabanów jakimś
drugoroczniakom za to, bo na mnie spojrzeli. W normalnych warunkach spłynęłoby
to po mnie niczym woda, ale w obecnych…
Całe moje ciało przeszywał niewidzialny prąd, który
powoli przepalał wszystkie nerwy w moim ciele. Najbardziej bolała mnie nie
głowa, ale szrama na mojej lewej ręce. Tak jakby chciała mi dać znać, że jeżeli
nie ochłonę, stanie się dla mnie coś złego. Jakby nowy dar, którego z pewnością
bym nie chciałabym dostać.
Nie. Musiałam ochłonąć.
Stanęłam po środku jakiegoś korytarza i zaczęłam
powoli oddychać, chcąc pozbyć się wszystkich negatywnych uczuć. Oczywiście, jak
łatwo się domyśleć, to nie pomogło. Nawet zirytowało.
Wściekła ruszyłam dalej.
Byłam na schodach, kiedy zaczepił mnie jakiś Krukon.
— Lily Evans?
— Czego chcesz?
— Wiesz, krążą plotki w zamku, że spotykasz się z
Potterem. To prawda?
Kanalia. Nienawidzę go. Zabiję.
— Gdybyś miał chociaż troszkę oleju w głowie, —
Mówiłam jak najsłodszym głosem, aby na koniec uderzyć w niego całą złością,
jaka się we mnie zebrała. W niego, czy w Pottera? —to zauważyłbyś, że
nienawidzę tego chuja i najchętniej pogrzebałabym go żywcem!
Chłopak tylko cicho się zaśmiał, czym wkurzył mnie
jeszcze bardziej.
— Tak też myślałem. Wiesz, jesteś za mądra, aby
spotykać się z takim dupkiem. Nie przedstawiłem się. Jestem Adrien. Szukający
Ravenclavu.
— Zabrzmiało to tak, jakbyś chciał mi tym zaimponować.
Adrien wyszczerzył się.
— Tak sobie myślę, że chciałbym cię lepiej poznać.
Może spotkamy się? Randka? Dzisiaj? O 20?
— Nie.
— Nie? Wybacz, chyba się przesłyszałem.
— Jak mi przykro! — Mój głos wcale tego nie sugerował.
— Jestem pierwszą, która dała ci kosza?! No nie! Cóż za zaszczyt!
— Zajęta?
Posłałam mu cyniczny uśmiech i ruszyłam przed siebie.
— Niezainteresowana.
Błądziłam tak długo korytarzami zamku, że prawie
przegapiłam obiad. Moje emocje troszkę zelżały, co nie oznaczało, że będę na
pewno grzeczna. Szczerze w to wątpiłam, ale zawsze można spróbować.
W Wielkiej Sali nie było już prawie nikogo. Zdziwiłam
się, kiedy zobaczyłam samotną Quin.
— Dobra, Szpilko, a teraz nie wywiniesz się i powiedz
o co chodzi, bo od rana coś cię trapi.
— Ana, lepiej ty powiedz, co tym razem zrobił James.
— Nie przypominaj mi o tej gnidzie.
— Lily?
— Ten gnojek… — Pokrótce opowiedziałam Quin przebieg
mojego spotkania z Potterem, później o krótkiej wymianie zdań z Dante oraz o
spotkaniu Adriena. Quin chyba miała nadzieję, że przy zmianie tematu zapomnę
zapytać o przyczynę jej smutku.
Westchnęła.
— Nie wiem dlaczego, ale kiedy zobaczyłam Syriusza z
jego panną, poczułam…
— Ukłucie żalu i zazdrości?
— Tak. Lily, przecież jestem z Kurtem i naprawdę mi na
nim zależy, tylko chodzi o to… — Pokręciła głową. — Związki na odległość nie
mają sensu. Jakby nie patrzyć, możemy się spotykać tylko raz w roku i to
jeszcze na wakacjach, kiedy większość z naszych rówieśników poszukuje nowych
przygód. Mam wrażenie, że ten związek mnie ogranicza. Lily, nie patrz się tak
na mnie! Wiem, że to twój najlepszy przyjaciel, ale zrozum… Do tego, co doszło
między naszą dwójką nigdy nie powinno dojść.
— Kiedy chcesz mu powiedzieć, że to koniec?
— Nie chcę z nim zrywać! Albo chcę. Sama nie wiem. To
bez sensu. Kurt to wspaniały chłopak i z pewnością zasługuje na kogoś lepszego
niż ja. — Posłałam jej pełne zdziwienia spojrzenie. — Nie patrz tak na mnie!
Przecież dobrze wiesz, że mam problemy z utrzymaniem faceta przy sobie, a sama
nudzę się nimi już po kilku dniach.
— Szkoda, że nie powiedziałaś mu tego, zanim poczuł do
ciebie coś więcej, nim stałaś się kimś wyjątkowym w jego życiu. — Tak wiem, to
było wredne z mojej strony, ale patrząc na to, jak bardzo jeszcze byłam
wkurzona, było mnie stać na znacznie coś gorszego.
Quin zwiesiła głowę.
— To prawda. Nawet nie wiesz, jak bardzo jest mi
głupio z tego powodu. Mogę mieć tylko nadzieję, że spotka kogoś lepszego w
swoim życiu.
Poczułam, że to właśnie ta chwila, kiedy należy
zmienić temat.
— Jul i Remus? On tak na serio… Razem?
Quin zachichotała, a na jej twarzy pojawiła się ulga,
z powodu zmiany tematu.
— Syriusz zabronił im robić to w ich pokoju. Nie masz
pojęcia, jak bardzo Luniak był zawiedziony. Perspektywa dwóch rozpalonych ciał
w naszym dormitorium także nie napalała mnie radością, ale w końcu to także
pokój Truśki.
— Widzę, że o mnie plotkujecie.
Bam! Jul stała za naszymi plecami. Ewidentnie była
wkurzona.
— Co się stało? Czy Remus nie zaspokoił twoich
potrzeb? — Zachichotała Quin, a ja przyłączyłam się do niej.
Jul posłała nam mordercze spojrzenia.
— Nie uwierzysz, ale wszystko szło jak należy, dopóki
do pokoju nie wpadła taka jedna ruda zołza, a w jednej chwili nastrój — był,
zszedł. Możesz być z siebie dumna.
— Jul, ja nie…
— Żartuję. — Posłał mi rozbawione spojrzenie. — Razem
z Remusem mieliśmy sesję zdjęciową. Peter był fotografem.
Aż wyplułam sok, który miałam w ustach.
— Coo?! Proszę cię, powtórz, bo chyba źle usłyszałam.
Dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
— A ty co myślałaś?
— Zboczeniec! — Krzyknęły jednocześnie i zaniosły się
głośnym śmiechem.
— Ej! A ty co byś sobie na moim miejscu pomyślała,
gdybyś zobaczyła dwie osoby rozwalone na podłodze i tarzające się w bitej
śmietanie?!
Dziewczyny parsknęły.
— Nie uwierzycie. Remus mi się wygadał. — Jul zrobiła
przerwę, rozbudzając przy tym moją ciekawość.
— No mów! — Krzyknęłam razem z Quin, na co Jul tylko
parsknęła.
— Pamiętacie, jak dziś rano Ślizgoni tańczyli w
Wielkiej Sali? — Kiwnęłam głową. — Nie zgadniecie. To byli…
— A pieprzysz! — Wyrwało mi się.
— Nie wierzę! Oni?!
— Co się dziwicie? Przecież od zawsze było wiadome, że
Huncwoci mają dziwne pomysły.
— Ale jak oni… — Przewróciłam oczami, bo odpowiedź na
moje jeszcze nie do końca zadane pytanie była oczywista. — Eliksir Wielosokowy.
Jul kiwnęła głową.
— Kto był kim? — Quin
zadała najistotniejsze pytanie, a kiedy Jul zwlekała z odpowiedzią, zaczęła
zżerać mnie ciekawość.
— James Smarkiem, Syriusz Malfoy’em, Remus Amycusem, a
Peter
— Dziewczynką. — Poruszałam znacząco brwiami, co
wywołało wybuch śmiechu.
— Gdybym była miła, to współczułabym Potterowi, że
musiał założyć brudne gacie Snape’a, ale w obecnych warunkach…
— Co, znowu się pokłóciliście?
Jako, że cała Wielka Sala była już pusta,
skierowałyśmy się do Wieży Gryffindoru. Po drodze opowiedziałam dziewczyną o
Eriku i mojej wizycie u dyrektora. Specjalnie dla Jul powtórzyłam przebieg
rozmowy z Potterem.
— Kto to mógł zrobić? — Drążyła Quin, kiedy byłyśmy
już w naszym dormitorium i tylko kiedy położyłam się na łóżku, dziewczyny
rzuciły się na mnie, przy okazji zaczęły mnie łaskotać, co było największym
aktem gwałtu z ich strony, gdyż wiedziały, że tego nienawidzę.
— Nie mam pojęcia, ale wiem jedno: W szkole dzieje się
coś niedobrego, a ja z pewnością postaram się położyć temu kres.
Kilka dni później.
— Za jubilata! — Krzyknęłam ile sił w płucach, unosząc
do góry butelkę Ognistej. Jestem pewna, że mój głos było słychać w całej wieży
Gryffindoru. — Niech wszystkie jego marzenia się spełnią i aby znalazł sobie
dziewczynę na stałe!
Upiłam łyk, a do toastu dołączyły się Jul i Quin oraz
Huncwoci.
— Za mojego najlepszego przyjaciela! — Zaczął
wydzierać się Syriusz. — Niech w końcu usidli tą Rudą zołzę!
Szturchnęłam go w bok.
— No co?! — Łapa zrobił niewinną minę.
Teraz kolej przyszła na Jul i Quin, które mówiły na
zmianę.
— Niech nam żyje sto lat!
— Mamy dla ciebie piękny kwiat!
— Zdrowia, szczęścia, pomarańczy,
— Niech dla Ciebie Ruda tańczy!
— Niech dla Ciebie Ruda NAGO tańczy! — Krzyknął Łapa,
za co oberwał po głowie, a na jego czole wyrósł róg jak u jednorożca. Chłopak
zrobił naburmuszoną minę, a ja pokazałam mu język. Dziewczyny chciały coś
jeszcze powiedzieć, ale wcieli im się Remus i Peter z wiązanką życzeń dla
Pottera.
— Życzymy ci miodku, samych gwoździ do wbijania i dużo
całowania.
— Z Rudą! — Tak i tym razem Syriusz musiał dodać swoje
trzy grosze.
Pewnie zastanawiacie się, jak to się stało, że razem z
Huncwotami świętujemy szesnaste urodziny Pottera? W dodatku tydzień wcześniej?
Otóż powinniśmy cofnąć się o jakieś dwie godziny.
Razem z Jul i Quin siedziałyśmy w naszym dormitorium.
Truśka marudziła, bo tego wieczoru Remus nie zaprosił ją na randkę, gdyż, jak
to stwierdził, ma bardzo ważne sprawy do załatwienia wraz z pozostałymi
Huncwotami. Taa… Ważne sprawy. Raczej podryw wszechczasów. Biedna Jul. Lunatyk
tak bezczelnie ją wykorzystuje, a ta ciągle łudzi się, że coś do niej czuje.
Niestety każde uczucie ma swój kres i według mojego wyszkolonego oka, Remus
znudził się już panną Broke. Żartuję. Miłość kwitła w najlepsze. Co do Quin… Z
nudów, w sobotni wieczór zabrała się za odrabianie pracy domowej. Tak, też
byłam w szoku. Normalnie Szpilka zostawia wszystko na ostatnią chwilę, a tu co?
Wiedziałam, że nie wytrzyma dłużej, niż dwie minuty.
Zrzuciła książki z łóżka i chciała wstać , w efekcie czego zaplątała się w
kotarach i wylądowała na podłodze jęcząc, że boli ją tyłek.
— Biedactwo. — Podeszłam do niej i walnęłam ją z całej
siły w obolałe miejsce.
— Au! Za co!?
Oczywiście Quin nie byłaby sobą, gdyby mi nie
odwdzięczyła się tym samym.
No może nie do końca. Złapała mnie za włosy i zaczęła
je czochrać, dobrze wiedząc, że togo nienawidzę.
Syknęłam.
— Też cię kocham, Ruda! — Quin złożyła na moim
policzku mokrego całusa i powróciła do niszczenia mojej fryzury.
Jul, niczym Tarzan, wyczarowała sobie sznur, który był
przyczepiony do sufitu. Niezdarnie wgramoliła się na niego i z dzikim okrzykiem
ołołołł, czy czymś podobnym, zaczęła się na nim bujać. Niestety lina nie była
za dobrze przyczepiona i Truśka wyrwała ją wraz z kawałkami tynku, lądując przy
okazji na nas.
Długo opierałyśmy się na sobie i śmiałyśmy się, aż
rozbolały nas brzuchy. Kiedy w końcu opanowałyśmy się na tyle, aby móc wydusić
z siebie słowo, Jul zarządziła, że pora zagrać w butelkę tylko na wyzwanie.
Oczywiście zgodziłyśmy się.
Tak więc pierwsza kręciła Truśka i wypadło na Quin.
Jul kazała jej iść do Pokoju Wspólnego i zatańczyć I’m
sexy and I know it. Razem z Jul nie byłybyśmy sobą, gdybyśmy nie poszły za nią
na dół. Kiedy muzyka zabrzmiała, a Szpilka robiła z siebie kompletną idiotkę, do
Pokoju Wspólnego weszli Huncwoci, którzy zaczęci podrygiwać razem z blondynką.
Tak, też się przyłączyłam. Na koniec wszyscy Gryffoni robili Wiggle, wiggle.
Jak dobrze, że McGonagall tego nie widziała… Kobieta załamałaby się nerwowo.
Kiedy wróciłyśmy do dormitorium, zakręciła Quin i
wypadło na mnie.
— Pójdziesz do Pokoju Huncwotów i wykradniesz bokserki
Pottera.
Popatrzyłam na Quin błagalnie.
— Ale, weź. Nie bądź taka! Quin, okaż swoje
miłosierdzie i bądź człowiekiem!
— Powodzenia życzę!
Posłałam jej pełne nienawiści spojrzenie i wyszłam z
pokoju głośno trzaskając drzwiami.
Jak się okazało, Huncwoci siedzieli w Pokoju Wspólnym
i rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami. Dobra moja. Nie będzie tak źle.
Wejdę do świątyni smoka, a raczej smoków, wezmę co mam wziąć i już mnie tam nie
będzie. Tak, to proste.
Oczywiście pojawiły się komplikacje.
Niepostrzeżenie (przynajmniej mam taką nadzieję)
przemknęłam się na schody prowadzące do męskiego dormitorium. Kiedy weszłam do
ich pokoju, moje nozdrza uderzył smród zdechłego zwierzęcia.
Biedne zwierzątko, ci przebrzydli Huncwoci zapomnieli
je z pewnością nakarmić, bo oni przecież myślą tylko o sobie.
Jednak to nie był żaden ludzki pupil, tylko stare
jedzenia Petera, na którym znajdowała się gdyba warstwa pleśni.
Blee…
Aż zebrało mnie na wymioty.
Dobra, trzeba znaleźć w tym syfie gacie Wypłosza.
Normalnie to przeszukałabym jego szafę z ubraniami, ale że wszystkie ciuchy
leżały na podłodze… Mogłabym użyć różdżki, ale nie miałam jej przy sobie. Pech.
Wzięłam się za przeszukiwanie stosów ubrań, ale
nigdzie nie było majtek.
Łazienka.
Dokładnie kiedy weszłam do tego pomieszczenia, drzwi
pokoju otworzyły się i dobiegła mnie kłótnia Huncwotów, o to który pierwszy
pójdzie się kąpać. Pech chciał, że wygrał Potter.
Nie wiedząc co robić, weszłam za zasłonę prysznica,
modląc się, by Potter wybrał wannę.
To nie był mój dobry dzień.
Jego ręka wśliznęła się za kotarę i przekręciła korek
. Woda wystrzeliła z rury prosto na mnie. Powinnam dostać jakąś nagrodę, bo
powstrzymałam się od pisku.
Jedną ręką osłaniałam twarz przed wodą, a kątem oka
zobaczyłam, że Potter jest w samych bokserkach, stoi przed lustrem i napina
mięśnie i całe swoje ciało.
Prostak.
Pozbył się dolnej części garderoby (Blee) i podszedł
do kabiny. Serce zabiło mi szybciej. To koniec. Zaraz znajdzie mnie i będzie
awantura. Jego ręka zbliżała się do zasłony i za trzy, dwie, jedną…
Z mojego gardła wydobyło się coś na miarę pisku.
Chłopak doznał szoku. Dopiero po chwili zdał sobie
sprawę, że stoi nagi . Złapał ręcznik, ale nie cofnie czasu i fakt, faktem
zobaczyłam już jego potwora. Słowo
potwór nie zostało użyte przypadkiem.
— Potter! Co robisz w mojej wannie?!
— To jest prysznic. — Kurde. — Co ty robisz w mojej
łazience?!
— Yyy… Chcę ci umyć plecki? — Z mojego twierdzenia
wyszło pytanie.
Posłał mi pobłażliwe spojrzenie.
Zmierzyłam go wzrokiem. Boże, jaką on ma sylwetkę…
Tylko polizać go po klacie. Oczywiście nie zrobiłam tego.
Staliśmy i patrzyliśmy się na siebie. Żadne z nas nie
wiedziało co powiedzieć.
— Wiesz, razem z dziewczynami przygotowałyśmy dla
ciebie niespodziankę. Chciałyśmy ci zrobić wcześniejsze przyjęcie urodzinowe,
ale nie wyszło. — Spuściłam wzrok, zapominając, że Potter jest w samym
ręczniku. Od razu się opamiętałam i spojrzałam prosto w jego oczy, stawiając mu
jednocześnie wyzwanie.
— Niech zgadnę, ty pod prysznicem jesteś prezentem
urodzinowym.
Poruszał znacząco brwiami.
— Taak. Znaczy się NIE. Dziewczyny miały dla ciebie…
— Nie zmyślaj. Lepiej gadaj co tu robisz.
— Ale to szczera prawda. — Posłał mi pełne niedowierzania
spojrzenie. — Założyłam się z dziewczynami, że ukradnę ci majtki.
— Nie kłam, bo ci to nie wychodzi.
— Wolisz wersję z imprezą?
—Rogacz! Umyć ci plecki?! — Do łazienki wszedł Łapa,
ubrany w kąpielówki, koło ratunkowe, pływaczki, rękawki i gogle. — Ruda? Ja to
miałem zrobić! Wykopałaś mnie z roboty!
— Wiesz, Łapa, tak to jest. Chłopak, dziewczyna. Ale
ja już idę, więc… — Zaczęłam wychodzić spod prysznica.
— Nie! — Krzyknął Potter, a ja zamarłam w pół kroku. —
Ty idziesz. Ona zostaje.
Chciałam zaprotestować, ale do pokoju ktoś wszedł. Dwa
ktosie.
— Ana! — Rozległ się głos Jul. — Długo ciebie nie
było, więc przyszłyśmy sprawdzić co cię… O cholera. Cześć chłopaki. Wybaczcie,
pomyliłyśmy pokoje.
Tak właśnie doszło do naszej małej imprezy.
Nie będę jej opisywać, gdyż za tydzień ma się odbyć
huczne party na cześć Rogacza, który kończy szesnaście lat. W przyszłości dowiecie
się co nieco na jej temat, ale nie dziś. Powiem tylko tyle, było wesoło i tylko
Peter się upił. Biedak, po szklance Ognistej go ścięło. Nigdy bym nie
pomyślała, że zabawa z Potterem, z którym w ostatnim tygodniu kłóciłam się
kilkakrotnie, okaże się taka fajna.
Podczas poniedziałkowego śniadania siedziałam jak na
szpilkach, bo to właśnie dzisiaj miał ukazać się artykuł o mnie i o Dante. Kiedy
przyleciała poczta, drżącymi rękoma odwiązałam gazetę od nóżki sówki.
Tytuł na pierwszej stronie głosił: „Co ich naprawdę
łączy?”, a poniżej było nasze zdjęcie zrobione w Hogsmeade, nawet nie wiem
kiedy.
Szybko przerzuciłam na szóstą stronę i zaczęłam czytać.
O tej parze było
głośno!
Jak każdy wie,
Dante Wait (22l.) przebywa teraz w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, gdzie
uczy się Lilyanne Evans (16l.). Kilka miesięcy temu para została nakryta na
gorących pocałunkach po koncercie gwiazdora. Ale co tak naprawdę ich łączy?
Zapytaliśmy o to członków zespołu All Star.
Jak ci się wydaje,
czy ta dwójka będzie, bądź jest razem?
Naill: *Śmiech.*
Nie ma mowy. Nie łączy ich nic poza stosunkami przyjacielskimi.
Lucas: To prawda,
że nasza droga i kochana Lily urzekła Dantego, który ewidentnie się w niej
zadurzył, jednak ona widzi w nim tylko przyjaciela. Nigdy nie patrzyła na
Wait’a jak to robią osoby w sobie zakochane. Łączą ich tylko stosunki
przyjacielskie.
Wspomniałeś, że
Lilyanne podoba się Dantemu. Jak ona na to reaguje?
L: Lily nie jest
przyzwyczajona do zalotów ze strony płci przeciwnej. Za każdym razem, kiedy
rozmawia z Dante, jest cała czerwona. Oczywiście żartuję. Lily to szkolna
„gwiazda”, w której podkochuje się James Potter, a ona ciągle daje mu kosza.
Dante bardzo źle to znosi, ale przecież nie może mieć wszystkiego. Może w
przyszłości, kiedy troszkę zmądrzeje, Lily zwróci na niego uwagę, ale z
pewnością to nie nastąpi teraz.
Lilyanne adoruje
James Potter. Co sądzisz o tym chłopcu?
N: Zuch chłopak.
Jestem przekonany, że są dla siebie stworzeni. Chociaż jeszcze nie są parą, a
Lily ciągle wzbrania się, twierdząc, iż Potter to błazen, tępak i Wypłosz, to
widzę świetlaną przyszłość tej dwójki. Łączy ich więź, o której nie zdają sobie
jeszcze sprawy. Z pewnością za kilka lat staną na ślubnym kobiercu.
Jak Dante reaguje na zaloty innych do jego
miłości?
L: Bardzo źle.
Zdarza się, że widujemy go, kiedy płacze po kątach. Nie może znieść, że miłość
jego życia się nim nie interesuje. Nie zadowala go tylko przyjaźń. Zawsze
mówił, że chciałby, by z Lily łączyło go coś innego. Silniejszego.
Artykuł ciągnął się jeszcze przez pół strony.
Powoli podniosłam wzrok znad gazety. Cała drżałam ze
złości. Popatrzyłam na Wait’a, który z pewnością spodziewał się czegoś innego.
Wypowiedź jego przyjaciół ukazała go jako desperata, który nie może pogodzić
się z faktem, że miłość jego życia ma „innego”.
Przez całą noc nie mogłam spać, bo byłam pewna, że
chłopaki powiedzieli, że nie mogę żyć bez
Dantego, a tu taka niespodzianka.
Tak bardzo się bałam, że koszmar sprzed kilku miesięcy
się powtórzy, a tu co?
Okazało się, że mam Dantego daleko w czterech
literach, co było zresztą prawdą, a na domiar złego wplątali w to wszystko
Pottera.
— Nie żyjesz, Wait.
Hah, genialne! Już dawno się tak nie uśmiałam. Z niecierpliwością czekam na następną notkę!
OdpowiedzUsuń"—Rogacz! Umyć ci plecki?! — Do łazienki wszedł Łapa, ubrany w kąpielówki, koło ratunkowe, pływaczki, rękawki i gogle. — Ruda? Ja to miałem zrobić! Wykopałaś mnie z roboty!" - To było świetne. Czekam, czekam i mam nadzieje, że szybko się doczekam następnego.
OdpowiedzUsuńTest na Mary Sue:
OdpowiedzUsuńI. Wygląd:
1. Wygląda jak twój młodszy i ładniejszy brat/siostra
2. Jest powalająco przystojny/piękna.
3. Jest powalająco przystojny/piękna, ale ma skądinąd seksowny defekt urody (blizna a’la Harrison Ford, białe pasmo we włosach).
4. Jego skóra jest nienaturalnie blada, opalona ponad normę lub złota.
5. Jego włosy są złote, mlecznobiałe, kruczoczarne lub płomiennorude.
6. Ma oczy w kolorze czystego błękitu, ciepłego brązu, ciemne i tajemnicze, albo szmaragdowozielone.
7. Jego oczy zdają się przenikać ludzkie myśli.
8. Nosi skórzane ciuchy.
9. Ma seksowny tatuaż.
10. Gdy przechodzi przez pokój, wszyscy cichną i patrzą.
11. Jego romantyczna blizna powstała po spotkaniu z Wielkim Złym.
12. Jest szczupły i zgrabny, delikatnie muskularny, kobieta dodatkowo ma obsesję na punkcie figury.
13. Nie ma wieku, wygląda zawsze na „coś koło 21”
Rodzaje Mary Sue
Fanka – zazwyczaj przeprowadza się bardzo blisko miejsca zamieszkania swojego ukochanego zespołu, ew. zespół przeprowadza si tam gdzie ona mieszka. Następnie wpada na jednego z członków zespołu w supermarkecie/na solarce/koło śmietnika/u rzeźnika albo idzie na koncert, gdzie wpada w oko wokaliście, który ją siłą wciąga na scenę, śpiewa z nią i ją całuje. W następstwie obu z przedstawionych sytuacji dochodzi do seksu grupowego (no chyba, że Mary Sue jest zainteresowana tylko wokalistą, wtedy reszta tylko się patrzy).
Mieszana – w przypadku gdy np. Bill Kaulitz przyjeżdża do Hogwartu albo Lauren zakochuje się w Edwardzie.
źródło: http://nonsensopedia.wikia.com/wiki/Mary_Sue
Cudowny rozdział :D warto było tyle na niego czekać. Huncwoci rozwalają mnie swoimi pomysłami :D
OdpowiedzUsuńZgadzam się z powyższymi, jest genialny.
OdpowiedzUsuńTen rozdział jest wyjątkowo zabawny, myślę, że to jeden z najlepszych do tej pory. Życzę weny, weny i weny!
Muszę przyznać, że przeczytałam z nudów kilkanaście rozdziałów Waszej opowieści i przyznam, że naprawdę jest sympatyczna. Szalona, energiczna i pełna życia. Nadal nie pasuje mi do Lily i Huncwotów, ale trudno, po prostu wyobrażam sobie, że to osobne 'coś'. Jedyne, co mnie odrzuciło, tak jak poprzednio, to okropnie długie rozdziały. Mnie na przykład zniechęcają :C
OdpowiedzUsuńNo, ale nic. Przekonam się chętnie, co zdarzy się dalej, mimo moich zastrzeżeń.
Carmen
hej, nominowałam was do The Versatile Blogger na moim blogu ;
OdpowiedzUsuńhttp://swiatlo-mroku.blogspot.com/2013/04/the-versatile-blogger.html
Przepraszam, że tutaj dodaje.
Pozdrawiam :)
Trafiłam na ten blog przypadkiem i nie żałuję :)
OdpowiedzUsuńTylko tak dalej, z niecierpliwością czekam na kolejną cześć.
Nominuję Cię do The Versatile Blogger, więcej dowiesz się u mnie http://lily-i-rogacz.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńCześć!Strasznie podoba mi się twój blog!!!Nie mogę się doczekać NN!!!Ja też mam bloga---->http://white-lips-pale-face-breathing-in.blogspot.co.uk/
OdpowiedzUsuńWpadnij jak będziesz miała chwilkę! :)
Pozdrawiam i życze weny
SLDN