niedziela, 7 lipca 2013

32. Debil. Głupek. Idiota.

Witajcie Kochani! ^^
Jak mijają wam wakacje? Ja jestem w niebo wzięta bo przyjęli mnie do "wymarzonego" liceum. Brawa dla mnie! 
Po raz kolejny przepraszamy, że rozdział dopiero teraz, no ale niestety, wena po grządkach nie chodzi. Boże, późna pora nie mi nie sprzyja. Pomińmy to.
Co do rozdziału... Sama wybrałam tytuł ^^
Spytacie dlaczego. A więc dlatego iż, czytając zaledwie prę minut temu, słowa, które wyszły z pod ręki Milki, tak, nie kiwnęłam nawet palcem przy pisaniu tego rozdziału - ten typ tak ma, i w oczy rzuciła mi się wypowiedź Quin. 
A więc nie przedłużając, zapraszamy do czytania :) xx

*******
Rozległo się stukanie. W szybę. Czternastą noc z rzędu.
Z szerokim uśmiechem na twarzy wyskoczyłam z pościeli, zwijając prześcieradło w wielki rulon lub jak kto woli pociągnęłam tak mocno nogami, że stworzyła się z niego jedna wielka fala. Odsunęłam zasłonę i otworzyłam okno, które nieprzyjemnie zaskrzypiało. Znowu. Do pokoju wleciała płomykówka, która wręczyła mi rulon papieru, jak zwykle wyperfumowanego i od razu wyleciała.
Zapiszczałam.
Okręciłam się kilkakrotnie w miejscu, poczym runęłam na łóżko.
— No nie. Znowu? — Jęknęła Jul.
— Ruda, cieszymy się z twojego szczęścia, ale bez przesady. Jest… — Quin podniosła powiekę na ułamek sekundy, co i tak było dużym wyczynem z jej strony. — Jest trzecia dwadzieścia jeden w nocy i mogłabyś uszanować to, że twoje współlokatorki chcą spać, bo do późna zakuwały, gdyż zbliżają się SUMy.
— Tak przy okazji, mogłabyś powiedzieć swojemu chłopakowi, żeby zaczął wymieniać z tobą korespondencję o, no nie wiem, normalnej porze?
Oczywiście zignorowałam je.
Pospiesznie rozwiązałam zieloną wstążkę i przeczytałam jedno zdanie, które było napisane pochyłym i starannym pismem.

Jak gwiazdy mocno świecą na niebie,
Tak bardzo ja kocham ciebie.

Przycisnęłam kartkę do piersi i musiałam włożyć sobie pięść do ust, żeby znowu nie zapiszczeć.
 — Co tym razem?
Rzuciłam im kartkę. Dziewczyny od razu przestały być senne i próbowały sobie wydrzeć pergamin. Każda chciała przeczytać jako pierwsza. Widok był o tyle komiczny, że Jul wskoczyła na plecy Szpilki i zaczęła wbijać jej pięty z całej siły w brzuch. Oczywiście nie obeszło się bez gryzienia i szarpania za włosy, ale wojnę w końcu wygrała Quin. Wiadomo przewaga wyższego i silniejszego.
— Nooo… — Quin była pod wrażeniem. — Ruda, możesz mi powiedzieć, dlaczego to właśnie tobie trafiają się najlepsi przystojniacy i romantycy?
— Mam szczęście? — Wyszczerzyłam się, za co oberwałam poduszką. — Ej!
— Nie wydaje ci się, że to troszkę za wcześnie na takie wyznania? Byliście zaledwie na jednej randce, o ile wasze przypadkowe spotkanie w Hogsmeade można takową nazwać i rozmawiacie ze sobą tylko w porze posiłków, bo ciągle się mijacie. Rano masz lekcje, popołudniami znikasz na kilka godzin i w niewyjaśniony sposób nie możesz nam powiedzieć gdzie oraz z kim, a wieczorami zakuwasz do SUMów, a resztki wolnego czasu spędzasz w bibliotece i czytasz te durne księgi, bo liczysz na to, że dowiesz się czegoś nowego. Zapomniałam jeszcze o twoich lekcjach z Jamesem w pojedynkowaniu każdego ranka. Więc słucham, wyjaśnij mi, w jaki sposób wasz „związek” — Jul zrobiła cudzysłów w powietrzu, kiedy wymawiała ostatnie słowo. — rozwinął się do tego stopnia, że po dwóch tygodniach Lucas wyznaje ci miłość.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym w połowie tej tyrady nie zaczęła jej przedrzeźniać, co Quin skwitowała przewróceniem oczami.
— Nigdy tego nie zrozumiecie. Łączy nas coś wyjątkowego i…
Rozległo się stukanie w ścianę.
— Możecie w końcu się zamknąć? Jakbyście nie wiedziały, to ja i Łapa mamy jutro ważny mecz i chcemy się wyspać, a nie słuchać waszych miłosnych ekscesów! — Potter był wkurzony. Jak miło.
— Jest zazdrosny. — Jul gorliwie pokiwała głową, na co parsknęłam.
— Wybacz, Potter. Staram delektować się moim szczęściem, a jednocześnie napajać się twoim smutkiem, bo został ci tylko pluszowy miś.
Mogę założyć się o wszystko, że Potter wciągnął powietrze i zapomniał je wypuścić, czyli jest na tyle głupi, żeby samemu się udusić.
Jeszcze przez kilka minut mruczał cos pod nosem, dziewczyny momentalnie zapadły w głęboki sen, a ja jak głupia szczerzyłam się do sufitu, dopóki nie wpadłam w objęcia Morfeusza. Zanim ogarnęła mnie ciemność, zastanawiałam się przez chwilę, czy aby Jul nie miała racji mówiąc, że wszystko dzieje się za szybko, ale od razu odrzuciłam ten pomysł.

—  Dalej Potter! Złap go i wygraj! — Krzyknął Speed, a cała widownia wstrzymała oddech.
Potter pochylił się jak najniżej na swojej miotle by lecieć jak najszybciej. Szukający, a właściwie szukająca, z drużyny przeciwnej, Victoria Jonson, była tuż tuż od złotej piłeczki, która ciągle zmieniała kurs lotu: raz była obok jej ręki, a sekundę później pięć stóp nad jej głową.
Pewnie zapytacie się jak to możliwe, że najlepszy szukający w historii szkoły nie zobaczył Złotego Znicza jako pierwszy? Jako ekspert w tej dziedzinie ( bez przesady ) odkryłam kilka znaczących czynników, które zapewne są przyczyną złej formy Rogacza.
Nie da się ukryć, że Potter zarwał noc, bynajmniej w części. Mogłabym o to obwiniać siebie, ale znając Huncwotów ich normalna pora na sen, to z pewnością czwarta nad ranem. W sumie każdego ranka mają podkrążone oczy i czarne cienie pod nimi. Chyba, że są na tyle głupi żeby się malować. Hm… Potter jest naprawdę dobry z transmutacji. Może to jego kolejny dowcip?
Jeden: niewyspanie.
Przez ostatnie dwa tygodnie chodził jakiś taki, no nie wiem, jakby jego życie straciło sens i tylko nagły cud mógłby zmienić wszystko, a świat wróciłby do normalności, czyli do wcześniejszej rutyny, kiedy ciągle za mną biegał i zapraszał na randki, odstraszając przy tym całą populację męską. Mówiąc szczerze, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że przez ostatnie czternaście dni Huncwoci nie wywinęli żadnego kawału, nawet Filch’owi, co może tylko świadczyć o jakiejś strasznej chorobie. Przecież całymi dniami potrafią za nim biegać i wylewać na kamienne posadzki wiadra wody z rozpuszczonym mydłem, a biedny (no, może nie znów taki biedny) woźny przejeżdża na tyłku przez cały korytarz, kiedy próbuje ich złapać. Oczywiście Huncwoli leżą na ziemi ze śmiechu, a ich chytre uśmieszki znikają, kiedy wkraczam do akcji i wlepiam im szlabany. Ale wracając do Pottera, dzisiaj na śniadaniu nie zjadł ani kromki. W sumie przed każdym meczem zachowuje się dziwnie i jest marudny, ale nawet wtedy pochłonie kilka kromek, a dzisiaj nic.
Dwa: brak chęci do życia.
Nie wiem dlaczego, ale zauważyłam, że Potter spogląda na mnie smutnym wzrokiem, szczególnie wtedy, kiedy Lucas jest obok mnie. Niby oficjalnie nie jesteśmy jeszcze parą, ale każdą wolną chwilę spędzamy razem i z czystym sumieniem mogę przyznać, że się w nim zakochałam. To wszystko dzieje się stanowczo za szybko, no ale cóż, nie mam wpływu na swoje uczucia. Zapytacie jaki ma to związek z Potterem? Kilka dni temu Syriusz powiedział mi, że jego najlepszy przyjaciel szaleje z zazdrości i nic go nie interesuje.
Trzy: brak chęci do walki.
Przez cały mecz wydawał się jakiś taki nieobecny i lot na miotle, który zawsze sprawiał, że czuł się, jakby urosły mu skrzydła, nie dawał mu radości. Potter był zamyślony i kilkakrotnie cudem uniknął zderzenia z tłuczkiem i raz prawie wleciał w słupek. W ostatniej chwili złapał go nasz obrońca, bo Rogacz by się chyba zabił.
Cztery: roztargnienie.
Ale wróćmy do meczu.
Trwał już od dobrych trzech godzin, a wynik to 530:160 dla Gryffindoru. Cóż, nawet gdyby Potter nie złapał Złotego Znicza i tak wygralibyśmy. Niestety ucierpiałaby wtedy jego duma, co by było dla niego znacznie gorsze od przegranej.
Siedziałam pomiędzy Jul i Quin na trybunach i grałyśmy w Eksplodującego Durnia. Ileż to można patrzeć na to samo? Nie żebym nie lubiła Quidditch’a, ale bez przesady. Stawało to się już nudne. Nawet Cykor wydawał się zdegustowany niekończącym się meczem. Komentowanie tak go znudziło, że opowiadał kawały, a McGonagall, która siedziała za nim, położyła rękę na swoim czole i pochyliła się w dół. Cóż, nawet ona nie może zaradzić głupocie, która szerzy się wśród młodzieży.
Muszę także wspomnieć, że za naszymi plecami stał fanklub Pottera, który składał się z samych dziewczyn (przewodniczącą była Monie). W kółku wykrzykiwały wierszyki typu: Do boju Rogacz! Wierzymy w ciebie! Jesteś najlepszy. I podobne brednie. Skomentuje to jednym słowem: ŻENADA.
A więc, zbliżała się czwarta zegarowa godzina pojedynku Huffelpuff vs. Gryffindor, kiedy rozległ się podniecony głos Speed’a.
— Jonson zobaczyła znicz!
Aż poderwałam głowę do góry. To prawda. Victoria wyciągnęła rękę i próbowała pochwycić złotą piłeczkę. Zerknęłam na Pottera. Wyglądał na takiego, który nie wie co się wokół niego dzieje. Nawet nie zareagował, kiedy John krzyknął, że jego przeciwniczka w każdej chwili może zakończyć mecz. Miałam wrażenie, że Potter znajduje się w innej, równoległej rzeczywistości, która tak go pochłonęła, że w żaden sposób nie może się z niej otrząsnąć i patrzył na świat nieobecnym wzrokiem.
Znicz robił wszystko, żeby nie zostać złapanym, tak jakby tylko Potter był godzien, by go ściskać pomiędzy swoimi palcami. Oczywiście ten Wypłosz dalej nie wiedział, że może przegrać.
— Potter! Ty idioto! Co ty wyprawiasz?! Rusz w końcu dupę i złap tego cholernego znicza!
Wiedziałam, że mój krzyk na nic się nie zda i ten dureń mnie nie usłyszy, ale nie mogłam się powstrzymać. Połowa stadionu wykrzykiwała przeciągłe JON-SON, JON-SON, co równoznaczne jest z tym, że zostałam zagłuszona. Nie mam pojęcia jakim cudem, ale Potter nagle popatrzył na mnie, a następnie na stadion. Widziałam, że na chwile zamarł, a następnie pochylił się nisko na miotle i poszybował na drugą stronę stadionu, gdzie Victoria ciągle próbowała złapać złotą piłeczkę.
—  Dalej Potter! Złap go i wygraj! — Krzyknął Speed, a cała widownia wstrzymała oddech.
Potter zbliżał się coraz bardziej, ale było już za późno. Pomiędzy palcami szatynki trzepotały skrzydełka małej złotej piłeczki, a Rogacz na ten widok, a raczej bo walnął go tłuczek w tył głowy, spadł z miotł, z sześćdziesięciu stóp.
Zamarłam.
W tym momencie nikogo nie obchodził wynik meczu i to, że Potter po raz pierwszy w życiu nie złapał Złotego Znicza. Wszyscy uczniowie byli w szoku. Nawet dyrektor nie zareagował w porę, a bezwładne ciało Pottera walnęło o twardą ziemię i nawet z daleka mogłam usłyszeć dźwięk łamiących się kości.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio było takie zamieszanie. Wszędzie było słychać krzyki i wołania. Uczniowie wychylali się przez poręcze trybun, aby mieć lepszy widok. Wokół Pottera zebrała się duża grupa: nauczyciele, dyrektor i obie drużyny. Kilka razy z różdżki Dumbledore’a błysnęło złote światło, a następnie ciało chłopaka poderwało się do góry i w czteroosobowej eskorcie profesorów poszybowało w stronę zamku.

— Możesz nam w końcu wyjaśnić, dlaczego siebie obwiniasz, że Rogacz spadł z miotły? Czego się spodziewałaś? Przecież przez ostatnie pięć lat powtarzałaś, że James nie umie latać. Widzisz, już po raz drugi w ciągu dwóch meczy ląduje na ziemi.
Zakopałam się w pościeli.
— Mam wrażenie, że to przeze mnie.
— Ruda, ile razy mamy ci powtarzać, że Potter to idiota i najpierw robi, a później myśli nie patrząc na konsekwencje?!
— Wy nic nie rozumiecie.
— Bądź tak łaskawa i w końcu nas oświeć. — Quin z trudem opanowała głos. Nie dziwiłam jej się. Sama najchętniej bym krzyczała.
Wysunęłam głowę z prześcieradła.
— Nie rozumiecie? Przecież mogłam temu zapobiec! Po raz drugi! Już raz ocaliłam mu życie, to dlaczego nie miałabym znowu tego zrobić? Jak myślicie, dlaczego Dumbledore nie zareagował? Był pewien, że i tym razem go uratuję! — Nie panowałam nad głosem. Krzyczałam. Jul musiała rzucić zaklęcie wyciszające na pokój, aby nie przybiegli tutaj wszyscy uczniowie.
— Po pierwsze, nic mu się poważnego nie stało, tylko złamał obie ręce, a dla pani Pomfrey to pikuś. Po drugie, CO CI ODBIŁO, ŻEBY STWIERDZIĆ, IŻ DUMBLEDORE GO NIE URATOWAŁ, BO MYŚLAŁ, ŻE TY ZNOWU TO ZROBISZ?! — Quin głośno wciągnęła powietrze, a kiedy znowu przemówiła, jej głos był zacznie spokojniejszy. — Nawet on nie jest na tyle szalony, żeby narazić życie ucznia.
— Nawet najwięksi czarodzieje na świecie mogą być w szoku i w porę się z niego nie otrząsnąć.
— Jul ma rację. Lily, nie możesz się obwiniać o wszystkie krzywdy na świecie. — Quin podeszła do mnie i złapała mnie za ręce, a ja spuściłam wzrok. — Lily, spójrz na mnie. — Niechętnie spojrzałam jej w oczy. Moje szkliły się od łez. — Jesteś naprawdę wielką czarownicą, ale zrozum, nie możesz wszystkiego naprawić, choćbyś nie wiem jak chciała. To nie twoja wina. Nikt nie ma prawa ciebie obwiniać, że go nie uratowałaś, a z pewnością nie ty sama. To nie twoja wina.
— To wszystko działo się tak szybko, że…
— Nie rozumiecie! — Przerwałam Jul. One nie wiedzą, nie zdają sobie sprawy, że to tylko i wyłącznie moja wina. Ja wiem lepiej. — Mogłam to przewidzieć! — Wyrwałam ręce z dłoni Quin i wskazałam im na niewielką szramę w kształcie płomieni. — Ugh! Gdybym pozwoliła mu dotknąć tego miejsca, to…
— To co? — Jul traciła już cierpliwość. — Co byś zrobiła? Siedziałabyś cały mecz z różdżką w dłoni i liczyła, że znowu uda ci się go uratować? To może zrób ogłoszenie: „Lilyanne Evans ma zdolności przewidywania śmierci. Wystarczy dotknąć jej ręki, a poznasz swój przyszły los.” Oszalałaś? Czyż nie mówiłaś, że nadużywanie tych zdolności może doprowadzić do obłędu? Już nawet pocięte żyły by ci nie wystarczyły, aby zachować jasność myślenia.
Zerwałam się na równe nogi. Cała kipiałam ze złości.
Wiedziały i nic nie mówiły. Uważały mnie za głupią i udawały, że nic się nie dzieje.
Szykował się we mnie wielki wybuch, ale zamiast prawić im kazania, użyłam najbardziej zimnego i okropnego tonu głosu, mówiąc dwa słowa, których z pewnością nigdy bym nie użyła w stosunku do nich.
— Nienawidzę was.
Chciałam wybiec z pokoju, ale Quin złapała mnie za rękę i przygwoździła razem z Jul do ściany.
— Lily, to nie ty! Nasza przyjaciółka nie zachowuje się tak!
— Widocznie nie znacie mnie za dobrze i najwyraźniej nią nie jestem.
Spróbowałam wyszarpać się z ich uścisku, ale był za mocny. Gdzie się podział nagły przypływ siły, kiedy tak bardzo go potrzebowałam?
Quin miała niewzruszoną minę.
— Gdyby Limone nie rzucił na ciebie tego cholernego zaklęcia, a ty chociaż w niewielkim stopniu próbowała z nim walczyć, nie byłoby problemu. Poddałaś się Ana. Jesteś za słaba.
Chciałam zacząć krzyczeć, ale drzwi do naszego pokoju otworzyły się, a w progu stał Dante z szerokim uśmiechem na twarzy.
— Drogie panie. — Skłonił się nisko. — Rycerz na białym rumaku czeka na ciebie, Lilyanne. Mamy napięty grafik i wiele miejsc do zwiedzenia, więc gdybyś mogła się pośpieszyć… — Urwał. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, do się między mną a dziewczynami działo.
Jednym susem doskoczył do nas i delikatnym szarpnięciem odsunął dziewczyny ode mnie, nakazując im żeby wyszły z pokoju tonem, który nie znosi sprzeciwów, a mnie złapał za ramiona. Chciałam wyrwać się z jego uścisku, ale był za silny.
— Puszczaj mnie! Daj mi spokój! Idź stąd! — Kręciłam się w każdą stronę, mając nadzieję, że uda mi się uwolnić i mu uciec.
— Lily, posłuchaj, musisz bardzo chcieć, żeby nauczyć się kontrolować swoje emocje, a szczególnie w momentach napadu złości.
Jego głos był bardzo pewny i uspokajający do tego stopnia, że złe uczucia zaczęły słabnąć na sile. I jeszcze jego dotyk, który sprawiał, że cały świat dookoła milknął.
— Zamknij oczy i oddychaj.
Nie chciałam go słuchać. Moja podświadomość mówiła mi, że to głupie i bezsensowne i w ogóle nie pomocne. Problem polegał w tym, że głos Dantego był hipnotyzujący i musiałam mu się poddać. Jakaś część mnie mówiła, żebym tego nie robiła. Ta część mojego umysłu, która była opanowana przez moc zaklęcia, które mnie niszczyło.
Kiedy tak oddychałam i próbowałam oczyścić się z negatywnych emocji, Dante mruczał coś pod nosem w nieznanym mi języku, przypominającym mieszankę łaciny i staro angielszczyzny. Nie wiem, jak długo to trwało; miałam wrażenie, że wieki, ale w końcu wszystko to co złe zaczęło opuszczać mój organizm, robiąc w nim miejsce spokojowi i całkowitemu oczyszczeniu.
Możecie sobie pomyśleć, że oddychanie to nic takiego. Przecież musimy to robić, aby żyć i to nic nie boli. Tym razem byłam wręcz wykończona i gdyby nie silne dłonie Dantego już dawno bym upadła. Chciałam tylko położyć się do swojego łóżka i zasnąć.
— Lepiej? — W jego głosie słychać było troskę.
Pokiwałam głową.
— Niby skąd wiedziałeś, jak…
— Wiewióreczko, czy nie masz dość wrażeń jak na jeden dzień?
Przez chwile zapomniałam, kto stoi przede mną. Dante omamił mój umysł do tego stopnia, że myślałam, iż może być pomocnym i uczynnym chłopcem. Jednak urok prysł dokładnie w tym samym momencie, kiedy nazwał mnie per Wiewióreczka.
Wyszarpałam się z jego uścisku, jednak ciągle był niebezpiecznie blisko mojego ciała.
— Nigdy, — Wysyczałam przez zaciśnięte zęby. — powtarzam nigdy, nie nazywaj mnie w ten sposób.
Odepchnęłam go od siebie, a Dante, który tego najwidoczniej się nie spodziewał, zachwiał się.
— Chociaż raz okaż chociaż namiastkę dobrego wychowania i podziękuj.
— Dziękuję. Zadowolony?
Wait przez chwile udawał, że myśli.
— Nie za bardzo. Wystarczy randka.
— Wybacz, ale jestem już zajęta.
Mina Dantego: bezcenna. Wyglądał tak, jakby jego najgorszy koszmar właśnie się spełnił. Cóż, od zawsze zaskakiwałam ludzi.
Dante zaczął przysuwać się do mnie, a ja w ostatniej chwili zrobiłam krok w bok i zaczęłam się cofać. Przestrzeń między nami nie zmniejszała się, dopóki nie wpadłam na drzwi, a on mnie do nich nie przygwoździł.
— Kto to? Znam go? Zniszczę gnojka! Zobaczy, popamięta mnie! To ten Potter, prawda? — Byłam tak zdziwiona jego nagłym wybuchem, że nie zaprzeczyłam. — Wiedziałem! Wiedziałem! Co ty w nim widzisz?! Jestem sto razy lepszy od tej szczoty do podłogi i sławniejszy, niż połowa ludzi na…
Złapałam za klamkę i ją nacisnęłam. Efekt: Dante stracił równowagę i wylądował na schodach. Syrena od razu zaczęła wyć, a ja dusiłam się ze śmiechu widząc jego zszokowaną minę, kiedy zjeżdżał na dół. W momencie, kiedy miał wyjechać za zakręt pomachałam mu.
Pudło. To nie Potter.
Zatrzasnęłam drzwi i z braku pomysłów co mogę robić, otworzyłam szafę z ubraniami. Wiedziałam, że powinnam poszukać dziewczyn i przeprosić je za moje zachowanie, ale nie za bardzo wiedziałam, gdzie mam ich szukać. W sumie mogły być w Pokoju Wspólnym, ale znając życie Syriusz gdzieś je wyciągnął. Włożyłam czarną spódnicę przed kolana w białe kropki, kremową bokserkę, skórzaną kurtkę, która miała rękawy do połowy łokci i srebrne guziki, długi łańcuszek z przywieszką w kształcie delfina, tradycyjnie ciemne pończochy (nie znoszę rajstop) i czarne buty na obcasie, przypominające sandały: były zapinane na dwa paski, które wysadzane były kryształami, mieniącymi się zależnie od kąta padania na nie promieni słonecznych. Pomalowałam paznokcie lakierem, który zmienia barwę (tata dostałby szału gdyby je zobaczył). Włosy wyprostowałam jednym szybkim machnięciem różdżki. Część spięłam za pomocą srebrnej klamerki, a z przodu wypuściłam kilka kosmyków. Oczy wycieniowałam cieniami w odcieniach brązu i wytuszowałam rzęsy. Usta pociągnęłam pomadką w odcieniu delikatnego różu.
Zapytacie się z pewnością po co to wszystko? Sama nie wiedziałam. Po prostu miałam dziwne przeczucie, że muszę ładnie wyglądać. Dziwne, prawda?
Kiedy wyszłam z dormitorium, byłam wręcz pewna, że Gryffoni świętują wygraną, a tu takie zaskoczenie! Było tak cicho, jakby dochodziła już północ, a nie szesnasta popołudniu. Kiedy schodziłam z ostatniego schodka, ktoś na mnie wpadł, a ja straciłam równowagę i runęłam jak długa na tego kogoś.
— Też się cieszę, że ciebie widzę.
Ten głos. Ten męski i pociągający głos.
— Lucas! — Zapiszczałam i przytuliłam się do niego.
— Mogłabyś ze mnie zejść?
Zarumieniłam się i niezdarnie z niego zeszłam, na co chłopak zachichotał i objął mnie w tali, a ja wpatrywałam się w jego niebieskie niczym morze oczy. Jak bardzo chciałam, żeby mnie pocałował! Ale nie, bo po co.
— Wiesz, w Wielkiej Sali zorganizowany jest pokaz różnych sztuczek i innych dziwnych rzeczy przez gości Hogwartu.
— To dlatego Pokój Wspólny jest pusty.
— Tak, ale nie o to chodzi. Chciałbym… Czy miałabyś ochotę wyjść gdzieś ze mną? — Uśmiechnął się nieznacznie. — Oczywiście zrozumiem, jeśli będziesz wolała iść na dół i pooglądać z wszystkim co inne szkoły przygotowały na dzisiejszy pokaz. — Dodał pośpiesznie, jakby miał nadzieję, że sens tych słów do mnie nie dotrze.
— Lucasie Smitch, z chęcią się z tobą umówię.
Ach, ta kobieca intuicja!
— Idziemy?
Pobiegłam jeszcze po torebkę i razem z moim (prawie) chłopakiem ruszyłam korytarzami zamku. Oczywiście musieliśmy natknąć się na Filcha.
— Uczennica nie jest na obiedzie? Nie dobrze. Wszyscy znajdują się w Wielkiej Sali. Włóczymy się po zamku wieczorem, masz kłopoty. Oj, masz kłopoty.
— Niby dlaczego? Przecież wolno mi być poza Wieżą Gryffidnoru do dwudziestej drugiej, a o ile się nie mylę, jest dopiero szesnasta.
Filch zrobił się cały czerwony ze złości.
— Jeżeli to wszystko, dowidzenia!
Ruszyliśmy w stronę trzeciego piętra. Kiedy byłam pewna, że woźny mnie nie usłyszy, powiedziałam:
— Jak ja go nie znoszę! Stary wariat! Co on sobie myśli? Wydaje mu się, że może za nic karać uczniów?
— Ale my nie robimy nic. My uciekamy z zamku.
Szturchnęłam go w żebra, a Lucas splótł palce z moimi.
— Przecież on tego nie wie. — Wyszczerzyłam się, a Lucas przyciągnął mnie do siebie ramieniem.

Może wydać wam się to mało oryginalne, ale poszliśmy na lody. Tandeta? Zdecydowanie nie. Mówiąc szczerze, to były najlepsze lody, jakie w życiu jadłam: zielone jabłko, toffi i limonka, polane sosem czekoladowym, a do tego kilka wafelków i rurka. Pycha!
— Mam nową płytę mugolskiego zespołu The Beatles.
Wytrzeszczyłam oczy.
— No co? Lubię posłuchać dobrej muzyki.
— Sugestia, że mugole tworzą lepsze zespoły niż czarodzieje?
Lucas podrapał się po głowie.
— Czy ja wiem… Nie chcę być skromny, ale nie dorastają nam do pięt. Chociaż, gdyby się nad tym dłużej zastanowić, to mają niezłe teksty i…
— Przystojnego wokalistę. — Wcięłam mu się w słowo.
Smitch zrobił oburzoną minę.
— Mam być zazdrosny o moją dziewczynę?
Serce zadrżało mi mocniej. TAAAAAAAAAAAAAK! Jupi! Wszyscy tańczą mambę!
Oczywiście nie dałam po sobie poznać, jakie emocje zawładnęły moje ciało.
— A nią jestem?
— A chcesz nią być?
— Czy ja wiem… — Zaczęłam się z nim droczyć. — W sumie byłoby fajnie. Chociaż… Może gdybyś… — Urwałam. Spuściłam wzrok i wbiłam go w moje lody. Lucas pochylił się nad stołem i delikatnie palcem podniósł mój podbródek. Chcąc nie chcąc musiałam spojrzeć w jego nieziemskie niebieskie oczy, które przypominały mi swym kolorem morską falę.
— Może gdybyś co…?
Westchnęłam.
— Może gdybyś nie był aż tak przystojny i bym się w tobie nie zakochała, to powiedziałabym nie.
Lucas pogładził mnie palcem po policzku, a w miejscu, w którym dotknął mojej skóry, przeszył mnie prąd. Pochylił się ku mnie, moim ustom. Z każdą chwilą odległość między nami zmniejszała się. Dwa cale. Czułam jego oddech na twarzy. Cal. Nie wahał się. Był już tak blisko. Tak blisko…
— A co tu się święci?!
Momentalnie odskoczyliśmy od siebie.
Syriusz z głośnym trzaskiem oparł dłonie na drewnianym stole.
Byłam wściekła, a Lucas speszony. Syriusz, cóż, był w lekkim szoku.
— Do jasnej cholery, Black! Co ty tu robisz?!
Łapa złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą na taką odległość, żeby Lucas nas nie słyszał.
— Odbiło ci?! Ruda, co ty robisz z tym dennym muzykiem za dwa knuty?
— Próbowałam mieć z nim pierwszy pocałunek, ale nie! Jak zwykle musiałeś wszystko spieprzyć!
— Aż tak daleko to zaszło? — Zrobił zmartwioną minę, ale szybko się zreflektował. — Jako twój starszy brat nie pozwalam ci się z nim spotykać!
— Jaki starszy? Jaki brat? Sam mnie wydziedziczyłeś!
— Kiedy to było?
— Jestem na tyle duża, że mogę sama decydować o swoim życiu!
— Widocznie nie, bo ciągle pakujesz się w jakieś kłopoty i ciągle muszę cię z nich wyciągać!
— On czym ty mówisz?
— Nie musisz mi dziękować.
— Lepiej pilnuj swojego fun clubu, a nie wtrącasz się w sprawy innych!
— Kiedy one nie obchodzą mnie tak bardzo jak ty!
— Syriusz, to co powiedziałeś, jest naprawdę słodkie, ale chociaż raz w życiu chcę być szczęśliwa i ani ty, ani twój przyjaciel nie przeszkodzicie mi. Bądź na tyle miły i chociaż raz pozwól decydować mi samej o własnym życiu!
Odwróciłam się na pięcie, uderzając Łapę moimi włosami w twarz i ruszyłam w stronę Lucasa. Kiedy tylko na niego spojrzałam, cała złość nagle minęła, pozostawiając miejsce innemu uczuciu.
— Przepraszam za niego. On jest zbyt…
— Opiekuńczy?
— Raczej natarczywy.
Lucas nagle spoważniał.
— Słyszałem o Potterze. Paskudna sprawa.
Oczywiście musiał w końcu paść ten temat. Westchnęłam. I po nastroju.
Wzruszyłam ramionami.
— Jeżeli nie umie latać na miotle, to po co to robi?
— Jesteś bezwzględna wobec niego.
— No co? Nie znoszę go. Chociaż nigdy nie życzyłam mu niczego złego, to tym razem stało się to tylko i wyłącznie przez jego głupotę. Skoro jest takim dobrym szukającym, to dlaczego nie zobaczył wcześniej znicza, a krążył po boisku jakby był nieobecny i zamyślony? Powtarzam, to jego wina.
— Wiesz co, jakoś te lody przestały mi smakować. Co powiesz na coś szalonego?
— Mam się bać?
Lucas wyszczerzył się, złapał mnie za rękę i pociągnął w bliżej nieznanym mi kierunki.
Weszliśmy w jakąś boczną uliczkę i w jeszcze jedną. W pewnym momencie puściłam jego dłoń i zaczęłam uciekać.
— Złap mnie! — Krzyknęłam.
Był chyba w lekkim szoku, a może dał mi fory? Kto wie? ale pozwolił bym go wyprzedziła i wbiegła za jakiś zakręt. Po chwili usłyszałam tupanie stóp o żwirową drogę. Odwróciłam się, nie przestając biec. Był znacznie szybszy niż przypuszczałam. Wyszczerzyłam się do niego, a na jego twarzy odmalował się strach. Nie miałam pojęcia o co mu chodziło, ale nie przestawałam biec. To był błąd.
— Uważaj! — Krzyknął.
Z całej siły walnęłam głową w przydrożną lampę. Siła odrzutu była tak mocna, że straciłam równowagę i z karuzelą w głowie wylądowałam na ziemi.
Kiedy otworzyłam oczy Lucas pochylał się nade mną z zatroskaną miną na twarzy.
— Bardzo boli? — Ton jego głosu świadczył, że ledwo powstrzymuje się od wybuchu śmiechu.
Pokiwałam głową.
— A gdzie?
Wskazałam na czoło.
— Tutaj panie doktorze.
Lucas pochylił się i pocałował mnie w skazane miejsce.
— Jeszcze?
— Tak.
Lucas cmoknął mnie jeszcze raz.
— A teraz?
— Teraz boli mnie niżej.
Musnął wargami mój nos.
— Jeszcze niżej.
Uśmiechnął się do mnie i zbliżył wargi do moich ust. Dzieliło nas już tak niewiele, zaledwie milimetry, kiedy…
— Co wy robicie, dzieciaki?!
Lucas z krzywym uśmiechem na twarzy odsunął się ode mnie i pomógł mi wstać. Był tak samo niezadowolony jak ja.
Przed nami stała starsza kobieta w wieku około sześćdziesięciu pięciu lat.
— Naprawdę, czy nie możecie robić tego w zamkniętym pomieszczeniu, a nie na środku drogi? Doprawdy, co się dzieje z tą dzisiejszą młodzieżą. — Pokręciła głową. — Za moich czasów mężczyźni zabierali nas na romantyczne spacery, do restauracji, wycieczki… A dzisiaj co? Kładą się na drodze i się obściskują! Ale nie, bez przesady, widziałam jak upadłaś i ten młody gentelman pomagał ci z uporaniem się bólu. Chłopcze, jeżeli ci się wydaje, że zadowolisz tą młodą pannę takim zachowaniem, to jesteś w błędzie. Kobiety muszą czuć, że są kochane i że o nie dbasz. Młodzieńcze, kup jej kwiaty, nie, lepiej czekoladki, bo to taka chudzina, taka kruszyna, taka drobina… Ach ta dzisiejsza młodzież! Zero romantyzmu, ale co ja stara się znam… Inne czasy… Masz o nią dbać! Masz traktować ją jak księżniczkę, zrozumiałeś?
— Tak, proszę pani. — Wykrztusił Lucas. Był tak samo zszokowany tym drobnym kazaniem, jak ja.
— No, a ty droga panno, masz na niego mi tu donieść, jeśli nie będzie zachowywał się jak na mężczyznę przystało.
— Tak, proszę pani. — Powtórzyłam.
Starsza pani oddaliła się od nas, ciągle mówiąc do siebie jak to wspaniale było za jej czasów.
Popatrzyliśmy po sobie i wybuchliśmy śmiechem.
— Ciszej, bo jeszcze tutaj wróci. — Lucas wyszczerzył się do mnie, złapał mnie za rękę i poprowadził w stronę starych i niezbyt solidnych drzwi.
Jeszcze zanim przekroczyliśmy próg, dobiegła nas głośna muzyka i czyjeś fałszowanie.
— Karaoke?
Lucas wzruszył ramionami.
— Masz świetny wokal, a ja chcę pochwalić się moją dziewczyną i jej zaimponować.
— Co to znaczy? Nie rozumiem.
Lucas wyszczerzył się do mnie i pozostawił mnie w połowie pomieszczenia, a sam podszedł do jakiegoś mężczyzny, który wyglądał podejrzanie. Przez chwilę byłam oburzona, ale w następnej chwili stwierdziłam, że znowu coś wymyślił.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Dookoła znajdowali się czarodzieje i czarownice, których w życiu nie widziałam. Większość z gości zajmowała miejsca przy stolikach, ale część stała przy scenie i buczała na mężczyznę, który fałszował piosenkę jakiegoś zespołu, który wykonywał disco polo.
Przez chwilę bałam się, że nigdy nie skończy i odpadną mi uszy. Z bólem serca muszę przyznać, że Petunia śpiewa lepiej od niego.
— Panie i panowie, mamy kolejnego śmiałka. Nie bądźcie dla niego zbyt ostrzy. Twierdzi, że umie śpiewać. Wcześniejszy kandydat też tak mówił. Powitajmy go brawami. Przed państwem: Luc!
Rozległy się brawa, a na scenę wszedł pewnym krokiem Lucas, który uśmiechnął się do mnie.
CO?! Lucas? Przecież on nie…
Rozległy się pierwsze takty muzyki.
Motywem przewodnim piosenki była zdrada, ale sens zwrotek nie docierał do mnie. Co do refrenu… Powiem jedno: byłam jego.
Lucas ciągle utrzymywał ze mną kontakt wzrokowy, a w jego oczach widziałam miłość. Wiedziałam, że zależy mu na mnie i nigdy nie pozwoliłby by stało mi się coś złego.
Bez niczego mogę stwierdzić, że to co czułam do Night’a było niczym w porównaniu z tym, co żywiłam do Lucasa.
Wpadłam. Zakochałam się w nim po uszy.
Przez ostatnie dwa tygodnie nie było chwili, żebym o nim nie myślała. Można by było porównać to do obsesji… Chociaż nie, do niczego. Chyba każdy nastolatek przeszedł coś podobnego w swoim życiu. Każdy ruch, gest, dotyk tej drugiej osoby przyprawiał o zawrót głowy. Nie stanowiłam wyjątku od tej reguły. Wiedziałam, że Lucas potrzebny jest mi jak tlen, bez niego nie będę mogła istnieć.
Dopiero kiedy ludzie w barze zaczęli klaskać, otrząsnęłam się z transu, w którym jedynymi osobami na sali byłam ja i Lucas, a widownia zeszła na drugi plan.
Lucas ukłonił się nisko, zeskoczył ze sceny i skierował w moją stronę. Chciałam jak najszybciej zmniejszyć odległość między nami, lecz miałam nogi jak z waty. Zrobiłam kilka kroków do przodu, o mało co nie przewracając się.
Jak przez mgłę usłyszałam głos właściciela pubu.
— Co za zdolny młodzieniec! Gratulacje! Nie wielu takich nam się tutaj trafia. Masz talent!
Mężczyzna mówił jeszcze coś, ale go nie usłyszałam. Podbiegłam do Lucasa, wspięłam się na palce i pocałowałam go.
Poczułam, że się uśmiecha.
Nie wiem jak długo to trwało: minutę, dwie czy piętnaście. Czas stanął w miejscu.
Kiedy w końcu oderwał swoje usta od moich. Żałowałam, że tak szybko to się skończyło. Lucas pogładził mnie palcem po policzku i trzymając się za ręce opuściliśmy bar. Poszliśmy nad jezioro — nasza miała świątynia — gdzie dużo rozmawialiśmy, ale znacznie więcej robiliśmy.

Chciałam by te piękne chwile nigdy się nie skończyły, ale jak to w życiu bywa, wszystko co dobre szybko się kończy. Musieliśmy wracać. Niepostrzeżenie wyszliśmy na korytarz zza posągu garbatej czarownicy i nie zrobiliśmy nawet dziesięciu kroków, kiedy ktoś za nami krzyknął.
— Lily! Lucas!
Smitch ścisnął mocniej moją rękę i przytulił. Za nami stał  Zayn.
— Wy? RAZEM?! — Podszedł do Lucasa i poklepał go po ramieniu. — Chłopie, masz przechlapane. Dante cię zniszczy.
Lucas wzruszył ramionami.
— Trudno nie obchodzi…
— Zakochana para! Zakochana paaara: Lucas i Lilyanna! — Przewróciłam oczami. — Dante cię zabije, a ja z chęcią mu pomogę. Też miałem chrapkę na tego rudzielca. — Lucas posłał mu mordercze spojrzenie. — Może kiedy zerwiecie, wpadniesz w moje ramiona, a ja cię z chęcią pocieszę. — Puścił mi oczko.
Nagle ktoś pisnął.
— Lily? Lucas? —Naill zrobił wielkie oczy. — Zayn? Co się tutaj dzieje.
— No nie. — Smitch pokręcił głową. — Skoro ten się dowiedział, to za pięć minut cała szkoła będzie wiedziała.
— Wy? Razem? Gratulacje! — Naill rzucił się na moją szyję i gdyby Lucas nie złapał mnie od tyłu, runęłabym jak długa.
— Człowieku, opanuj się. — Patrząc na minę Zayn’a wnioskuję, że bardzo dobrze się bawił i dusił ze śmiechu.
— Kiedy to się stało? Najwyższa pora! Od zawsze wiedziałem, że macie się ku sobie! Tak pięknie razem wyglądacie! Luanne!
— Co? — Powiedziałam równocześnie z Lucasem, a Zayn parsknął.
— Luanne! Połączenie waszych imion.
Tylko dobre maniery, których czasem mi brak, powstrzymały mnie, żebym nie przejechała otwartą dłonią po twarzy.
— Tak bardzo się cieszę!
— Lucas! Chłopie, gdzieś ty się podziewał? Szukam ciebie od kilku godzin. — Zza zakrętu wyszedł Trunks, który dopiero po chwili zobaczył nasze splecione dłonie. — Nooooo…
— Stary, chyba po raz pierwszy zabrakło ci słów. — Obecni członkowie zespołu wybuchli śmiechem.
— Hahaha! Już nie żyjesz! — Trunks zgiął się w pół i się śmiał. Dopiero po dłuższej chwili udało mu się dostatecznie opanować, by kontynuować. — A Dante dzisiaj stwierdził, że za kilka dni Lily będzie jego!
Parsknęłam.
— Całowaliście się już? — Wypalił z grubej rury Zayn, a ja spiekłam raka. — Ha! Wiedziałem! Trunks, gdzie moje pieniądze.
— Masz. —Trunks z niezadowoloną miną wręczył mu sakiewkę, w której pobrzękiwało złoto.
— Co? Zakład? Jak mogłeś Lucas. — Chciałam wyrwać się z jego objęć. Mój cały świat nagle legł w gruzach.
— Wyluzuj, Ruda. — Zayn posłał mi stójkę w bok. — Trudno nie było zauważyć, ze nasz dzióbuś, — Złapał go, Lucasa, za policzek i zaczął nim wykręcać. Smitch skrzywił się nieznacznie. — chodzi z głową w chmurach, a kiedy dzisiaj wystroił się i nawet użył perfum, uwierzysz? założyliśmy się. Teraz jestem bogatszy o dziesięć galeonów, siedem sykli i trzynaście knutów. Dziękuję.
Brak do nich słów. Gorzej niż dzieci.
— Zayn, proponuje nowy zakład. Jeżeli Lilka nie pocałuje przy nas Lucasa, teraz, to…
— Wchodzę!
— To jutro w Wielkiej Sali będą wisieć twoje gacie. — Dokończył Trunks z chytrym uśmiechem, a z twarzy Zayn’a właśnie on spełzł.
— Nie! Protestuję! Nie zgadzam się!
— Sam się zgodziłeś.
— Dobra, ale jak przegrasz to jutro Wielką Salę będą zdobić twoje gazety.
— Nie ośmieliłbyś się.
— Zapomnijcie, że go przy was pocałuję.
— Czemu nie? — Wypalił nagle Lucas, czym mnie całkowicie zaskoczył.
— Odbiło ci?
— Widok sprośnych gazet Trunks’a będzie znacznie lepszy niż majtek Zayn’a, które mają wyszywane klauny na tyłku.
— Lucas, bierz się do dzieła! Na co czekasz? Lily, przyjaciół się wstydzisz?
— Lily, masz rację, to głupie. Nie całuj tego idioty przy nas. Z pewnością się krępujesz.  Ruda, nie słuchaj tego napuszonego pawia, nie całuj go. Lucas ma potworny ślinotok.
— Skąd wiesz? — Posłałam Trunks’owi zaciekawione spojrzenie. — Wy chyba nie…
— NIE!!!! Tak tylko zgadywałem. Wiesz Lily wolę dziewczyny.
— Całuj go!
— Nie! Lepiej mnie! — Krzyknął Trunks, a Naill zacisnął pięści.
Przewróciłam oczami.
— Lily, pamiętaj, chodząc z tym przygłupem będziesz skazana na publiczne pocałunki, wywiady do gazet i pocałunki, wiele zdjęć i pocałunki aby zaspokoić ciekawość fanów. Musisz zacząć przyzwyczajać się do ludzi.
— Możesz się przymknąć? — Skarcił Naill’a Lucas i pochylił się nade mną, nie dając mi szansy na protest. Kiedy musnął wargami moje usta z ust Trunsk’a wydobyło się głośne NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEeeee.
— Stary, — Zayn poklepał Trunks’a po plecach. — marny twój żywot.
— Odwal się.
— Mówiłeś, że mnie szukałeś.
— Właśnie, dobrze, że mi przypomniałeś. — Naburmuszona mina Trunks’a momentalnie zniknęła. — Mamy kilka spraw do omówienia w związku z jutrzejszym przyjęciem u Slughorn’a.
Walnęłam ręką w czoło.
— Cholera, całkowicie wyleciało mi to z głowy.
— Nie dziwię się. — Mruknął Naill.
— Wybacz rudzielcu, ale musimy porwać twojego chłoptasia. Dość tych ścisków gołąbeczki, zobaczycie się później. No rusz się Lucas.
— Zobaczymy się później w Pokoju Wspólnym, Luc?
— Jakie to słodkie, macie już przezwiska. Zaraz się zrzygam.
Przewróciłam oczami.
Chłopaki złapali pod ramiona Lucasa i pociągnęli w bliżej nieznanym mi kierunku. Sama ruszyłam przed siebie. W sumie byłam niedaleko Skrzydła Szpitalnego, więc czemu by nie odwiedzić Pottera?
Drzwi do pomieszczenia były uchylone, a w środku paliło się światło. Usłyszałam kawałek rozmowy Huncwotów.
— … przykro mi stary. Robiłem wszystko co mogłem, ale nie da się jej upilnować. Starałem się. — Tak, to był zdecydowanie głos Syriusza.
Ktoś walnął czymś twardym w szafkę nocną. Wnioskuję, że to musiał być Potter i jego gips.
— Widocznie za mało!
— Z kobietami nie wygrasz. Jak się już uprze to koniec.
— Remus, nie rozumiesz? Biegam za nią od trzech lat i nic. Nagle pojawia się jakiś blondasek o niebieskich oczach, a ona lgnie do niego! Gdzie tu sprawiedliwość?
Rozmawiali o mnie i o Lucasie.
— Chłopaki… — Głos Petera był jak zawsze skrzeczący.
— Rogacz, mówimy o Rudej. Przecież ją znasz. Przez dwa tygodnie będzie prowadzić się z nim za rączkę, a później jej się znudzi.
— Nie chcę cię martwić Remus, ale tak to nie wyglądało.
— Chłopaki…
— Musimy coś zrobić, żeby z nim zerwała, albo lepiej on z nią. Kto ją wtedy pocieszy, a nasz Rogacz.
— Nie, Łapo. Przegrałem. — Potter się poddał.
— Użyjemy tego samego planu, dzięki któremu połączyliśmy Remusa i Jul.
— To bez sensu. Przecież nie mogę jej zmusić żeby mnie pokochała.
— Chłopaki…
— Nie teraz, Peter. To nie pora na jedzenie. Nie widzisz, że Rogacz cierpi na załamanie? Rogacz, posłuchaj. Możesz mieć każdą pannę w zamku, a ty ciągle o tej rudej zołzie. Evans to, Evans tamto. Daj w końcu sobie z nią spokój, dobra? Jeżeli jeszcze nie dotarło do niej, że możesz zaoferować jej coś, co żaden facet stąpający po Ziemi nie może, to znaczy, że jest skończoną idiotką. Co się stało z moim najlepszym przyjacielem, który we wrześniu obrał sobie za cel życiowy, aby w ciągu tygodnia mieć po trzy panny? Bierz przykład ze swojego przyjaciela. Quin podoba mi się i to jak cholera, a jest w czyśćcu i musi poczekać na swoją kolej. Rogacz, daj spokój i uśmiechnij się. Ruda nie wie co traci i zobaczysz, po zerwaniu z tym blond lalusiem przyleci do ciebie pierwsza.
— Chłopaki…
— Masz rację, Łapo. James Rogacz Potter musi rozwinąć skrzydła. Drogie panie, nadchodzę. Nikt mnie nie przed niczym nie powstrzyma, a w szczególności nie Evans.
— Ona stoi za drzwiami. — Wykrztusił Peter, a mi stanęło serce.
— Co? — Wykrztusił po chwili Remus. — Dlaczego wcześniej nie mówiłeś?
— Próbowałem.  — Zapiszczał.
Ktoś zeskoczył z łóżka i ruszył w stronę drzwi. Jedyne co przyszło mi do głowy, to WIAĆ! Puściłam się biegiem dokładnie w tym momencie, kiedy ktoś przewrócił parawan i głośno zaklął. Ktoś, czyli Potter.
Kiedy w końcu dotarłam do Pokoju Wspólnego, serce waliło mi w piersi jak szalone. Sama nie wiem, czy byłam zła, czy zirytowana.
Znalazłam dziewczyny w fotelach obok okna, rozmawiające ze sobą przyciszonymi głosami. Kiedy do nich podeszłam, umilkły. Przez chwilę panowała między nami niezręczna cisza.
— No więc, chciałabym was przeprosić. Tak wiem, zachowałam się jak skończona idiotka, powinnam bardziej nad sobą panować, a już w szczególności nie wolno mi wyładowywać na was złości, kiedy jestem, no wiecie, w tym stanie.
— Tak się o ciebie martwiłyśmy! — Jul rzuciła mi się na szyję. — Nie masz pojęcia! Jeszcze Dante nie chciał nam nic powiedzieć…
— Gdzie byłaś? — Quin zmierzyła mnie lustrującym wzrokiem.
— A może raczej, z kim? — Jul poruszała znacząco brwiami, a na mojej twarzy momentalnie pojawił się szeroki uśmiech.
Jako że nie mam przed dziewczynami tajemnic, opowiedziałam im wszystko z najmniejszymi szczegółami: gdzie byłam, co robiłam, a nawet co jadłam.
Widząc ich zaciekawione spojrzenia, nie miałam serca ukryć niczego. Nawet nasze miejsce nad jeziorem nazwałam świątynią, ale to mogłam akuratnie przemilczeć.
Krótko streściłam im przebieg rozmowy z chłopakami z zespołu All Star, a kiedy doszłam do wydarzeń ze Skrzydła Szpitalnego, ktoś mi przerwał.
Do dormitorium wszedł Remus, bez swojej świty i od razu do nas podszedł. Oczywiście Jul nie byłaby sobą, gdyby nie rzuciła się na niego. Ten widok zawsze mnie śmieszył, bo blondyn był o jakieś trzydzieści centymetrów wyższy od niej. Normalnie to przewróciłabym oczami, ale w porę zdałam sobie sprawę, że kilka godzin temu zachowywałam się dokładnie tak samo. Wymieniłam z Quin spojrzenie i jestem pewna, że pomyślała dokładnie o tym samym co ja przed chwilą. Wybuchłyśmy śmiechem, co Jul skwitowała niezadowoloną miną.
— Ej! Ja się z ciebie nie nabijałam, kiedy w każdym zdaniu używałaś zwrotu: cudowny, boski, nieziemski i no jak on całuje! 
Tym razem się nie powstrzymałam i wywróciłam oczami.
— Gratulacje Lily. Słyszałem, że masz nowego chłopaka. — Od zawsze wiedziałam, że Remus nie jest dobrym aktorem, tak i tym razem nie dostatecznie udało mu się przywołać wesoły ton głosu.
Udałam, że tego nie zauważyłam.
Wzruszyłam ramionami. Jul siadła na kolanach Lunatyka.
— Odezwał się ten co nie jest w związku. Remus, powiedz, że idziesz jutro na herbatkę do Slughorn’a. Proszę, proszę, proooooszę!
Lupin skrzywił się nieznacznie.
— Niestety. Jutro mam pewne… e… sprawy do załatwienia i nie uda mi się dotrzeć na czas do lochów, nawet gdybym chciał.
No tak, pełnia. Całkowicie wyleciało mi to z głowy. To dlatego był taki blady i wymizerniały.
— Kotku, nie mów, że znowu będziesz włóczył się z Potterem i Black’iem po zamku. — Jul zrobiła niezadowoloną minę. — Oni mają zdecydowanie na ciebie zły wpływ.
— Wow, Jul, jakaś ty spostrzegawcza. — Quin zrobiła wielkie oczy. — Przecież Remus jest jednym z Huncwotów, czyli sam psoci.
Postanowiłam zmienić temat.
— Potter bardzo przeżywa, że nie złapał znicza? — Spytałam zdawkowym tonem. Tak naprawdę zżerała mnie ciekawość.
— Jeżeli jego nagły wybuch i przypływ uczuć do Monie można nazwać załamaniem, to tak.
— Nie powiesz mi, że spotyka się z tą blond krową!
— Zazdrosna?
— Chciałbyś.
— Rogacz stwierdził, że już dość życia sobie zmarnował. — Posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. Doskonale wiedział, że podsłuchałam ich rozmowę, a Potter wysłał go na zwiady, żeby sprawdzić jak zareaguję na te nowiny. Pff… Faceci są tacy przewidywalni. — W sumie to najwyższa pora żeby się ustatkował. Ja mam Jul, ty Lucasa, Quin Kurta, a James Monie. — Czy mi się wydawało, czy faktycznie Lunio się skrzywił? Coś czuję, że ten związek nie przetrwa próby czasu.
— A Casanova dalej wolny.
— Łapa? Quin, za kogo ty go masz? Przecież pięć minut po zerwaniu ma już nową dziewczynę.
— A jego byłe trafiają do czyśćca? — Na mojej twarzy pojawił się chytry uśmiech.
Niestety Remus nie mógł odpowiedzieć, bo przez dziurę w portrecie wszedł Dante, który od razu mnie zobaczył. Za nim szli pozostali członkowie zespołu. Kiedy zobaczyłam Lucasa, moje serce zabiło mocniej. Chciałam do niego podbiec, ale Wait musiał zacząć odstawiać przedstawienie.
— Wiewióreczko, twój książę właśnie powrócił i ma ze sobą służbę. Kolacja podana!
Zerknęłam na Zayn’a. Poruszał ustami, które ułożyły się w zdanie: On o niczym nie wie! Trunks i wyżej wymieniony trzęśli się ze śmiechu.
To dlatego Lucas jeszcze żył.
— Mówiłam ci już, że jestem zajęta!
— Kobiety! Wy tak tylko mówicie, aby jeszcze bardziej zabiegać o wasze względy. — Dante pokręcił głową. — Niby gdzie jest ten twój mężczyzna, o ile takowym można go nazwać? Coś mi się wydaje, że chodzi jeszcze w pieluszkach.
— Może zrobimy tak: zadasz mi sześć pytań, na które będę odpowiadać tak lub nie, a jak zgadniesz, to pójdę z tobą na kolację. Zgoda?
Dante aż się napalił na taką perspektywę.
— Dobra. Czy to realna postać?
Przewróciłam oczami.
— Tak.
— Czy to mężczyzna?
— Nie, karaluch. Oczywiście, że to facet.
— Czy go znam?
— Zdecydowanie.
— Czy jest młodszy od ciebie?
— Nie.
— Czy ma dłuższe włosy?
Zamarłam. Czyżby się domyślił, że to Lucas?
— Tak. Zostało ci jedno pytanie.
Przez cały czas starałam nie patrzeć się na Lucasa, co było bardzo trudne.
— Co? Już? Tak szybko? Dobra. Czy gra na perkusji?
Opadła mi szczęka. Skąd on…? Jakim prawem? Zdrajcy! Musieli mu wcześniej powiedzieć!
Kiwnęłam głową, przełykając gulę w gardle, która w nim nagle wyrosła.
Dante zaklaskał w dłonie!
— Ha! Od samego początku wiedziałem! To ten cały Black! Dobra, Wiewióreczko, zgadłem! Kolacja na nas czeka. — Dante wystawił łokieć i czekał, aż za niego złapię, a ja co? Siadłam na podłodze i zaczęłam się śmiać.
— Skarbie, co cię tak rozbawiło? Tak wiem, jestem bystry, mądry i genialny, ale to jeszcze nie powód, żeby płakać na ziemi.
— Pudło, stary. — Zayn, poklepał go po ramieniu.
Lucas podszedł do mnie, pomógł wstać i objął mnie w talii. Dante był w szoku. Przez dobrych kilka minut nie mógł wydusić z siebie słowa.
— Dlaczego wszyscy się na nas gapią?
W Pokoju Wspólnym zaległa cisza.
— Zazdroszczą mi. Przecież nie każdy może mieć tak piękną i inteligentną dziewczynę.
Kiedy pierwszy szok minął wybuch podniecony gwar rozmów, a Dante zrobił się cały czerwony ze złości.
— Prawie mnie nabraliście. To gdzie ten twój facet, Black?
— Wait, to nie żart. — Naill poklepał go po ramieniu.
— Ale… ale… ale…
— Chodź, zaprowadzę cię do pokoju.
Naill wraz Trunks’em złapali Dantego pod ramiona. Po chwili znikli na schodach. Ciągle słychać było powtarzające się: ale… ale… ale…
Parsknęłam.
— Za kilka godzin dojdzie do siebie.
— No nie wiem, był w takim szoku… Trauma może zostać do końca jego życia.
— Czyli przez najbliższe piętnaście minut, bo tyle potrzeba mu czasu, żeby się otrząsnąć.
Ktoś zaczął zbiegać ze schodów.
— Smiiiiiiiiiiiiiitch!
Dante staną twarzą w twarz z Lucasem. Zamarłam.
— Jeżeli chociaż raz przez ciebie zapłacze, wystarczy jedna, jedyna łza, a nie żyjesz. Jasne?

Rano, kiedy przyszłyśmy na śniadanie na każdym stole porozkładane były gazety  należące do Trunks’a. Paskudztwo. Jak można coś takiego kupować? Oczywiście grono męskie było zachwycone, a kiedy zobaczyła to McGonagall, prawie zemdlała. Profesor Sprout musiała wyprowadzić ją na świeże powietrze, żeby doszła do siebie.
— Ana, co miałaś na myśli, kiedy mówiłaś: „A jego byłe trafiają do czyśćca”?
— Co? Aaa… O to ci chodzi. Widzisz, wczoraj podsłuchałam rozmowę Huncwotów i Syriusz powiedział, że… Ładną mamy pogodę nie uważacie?
— Lily?
— Koniecznie musimy iść nad jezioro.
— No wykrztuś to z siebie, bo zżera mnie ciekawość!
— Łapa powiedział, że ciągle coś do ciebie czuje, ale musisz pocierpieć i poczekać na swoją kolej.
— Debil. Głupek. Idiota. — Tutaj Quin użyła wiele brzydkich epitetów, których nie będę powtarzać.
Ale nie o tym. Przenieśmy się o kilka godzin do przodu.
Wybiła właśnie siedemnasta popołudniu i z bólem serca opuściłam Pokój Wspólny. Skierowałam się ku lochom, na herbatkę u Slughorn’a, na które byłam już spóźniona. Przez większość drogi biegłam i przeskakiwałam po kilka stopni na schodach. Kiedy w końcu dotarłam na odpowiedni korytarz, już z daleka słychać było głośną muzykę. Nie miałam ochoty na kolejną pogawędkę typu: czym zajmują się twoi rodzice i jakich to ja nie mam znajomości. Uff… Przynajmniej Lucas tam będzie. Może jakoś uda mi się przeżyć te dwie godziny.
Moje myśli po raz kolejny cofnęły się do wczorajszego dnia, przez co nie zauważyłam na swojej drodze Snape’a.
— Lily.
Musiałam kilkakrotnie zamrugać oczami, żeby upewnić się, że nie śnię.
— Wow, nie nazwałeś mnie szlamą. Chyba zaraz się rozpłaczę.
Spróbowałam go wyminąć, ale złapał mnie za rękę.
— Czy byłbyś tak miły i mnie puścił, a swoje brudne łapy wsadził w swoje cztery litery?
Ku mojemu zaskoczeniu uścisk na mojej ręce zelżał
— Możemy porozmawiać? Normalnie? Tak jak kiedyś?
— Podaj mi choć dwa argumenty, dla których miałabym się zgodzić. — Nie odpowiedział. — Tak myślałam.
Znowu spróbowałam go wyprzedzić, ale zaszedł mi drogę.
— Czego chcesz? — Byłam już zirytowana.
— Porozmawiać.
— Kilka minut temu dałam ci jasno do zrozumienia, że jest to niemożliwe.
— Lily, proszę.
— Lily? Lily? Nie ma z tobą twoich kloszków, więc nie jestem już szlamą?  — Chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam. — Nie tłumacz się. I tak stoczyłeś się już na samo dno.
— To nie tak. — W jego głosie słychać było już rozpacz. Miałam wrażenie, że już od dłuższego czasu przygotowywał się do tej rozmowy. Coś mu nie wyszło.
— A jak? Oświeć mnie, bo sama się nie domyślę.
— Nie mogę o tym rozmawiać.
— Jasne. Malfoy ci zabronił? A może Sam-Wiesz-Kto zabronił ci zadawać się ze szlamami?
Przez sekundę był zaskoczony, ale w porę się opanował i przybrał maskę osoby niewzruszonej.
— Nie nazywaj się w ten sposób.
— Masz rację. Niby po co, skoro ty i twoi przyjaciele Śmierciożecy robicie to, za każdym razem kiedy spotkacie mnie na korytarzu. Nie rób oburzonej miny, Snape. Cała szkoła wie, że po skończeniu szkoły chcecie wstąpić w jego szeregi.
— Chciałem cię tylko przeprosić.
— Rok temu bym ci wybaczyła, ale teraz wiele się zmieniło. Zbyt wiele. Po prostu… Po prostu trzymaj się ode mnie z daleka. — Cała konwersacje prowadziłam zimnym tonem.
Ruszyłam nie oglądając się za siebie. Przez cały czas czułam jego wzrok na moich plecach.
Przyjęcie u Slughorna odbywało się (jak zwykle) w jego gabinecie, który i tym razem musiał kilkakrotnie powiększyć, gdyż zaprosił wiele gości.
NUDY.
Kolorowe prześcieradła, wzorzyste narzuty i jedwabne zasłony sprawiały wrażenie, jakbyśmy zostali przeniesieni do Indii. Zostało sprowadzonych kilka tancerek w typowych strojach dla tamtego rejonu. Nawet muzyka była typowo Indyjska. Kiedy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia, podbiegł do mnie jakiś mężczyzna w wzorzystej szacie i zaprowadził do szatni, gdzie znajdowała się kobieta, która wręcz zdarła ze mnie biały podkoszulek i jeansy i okręciła mnie w długi, zielony materiał. Już po kilku sekundach wyglądałam jak typowa indyjska kobieta. Na środku czoła przykleiła mi złotą naklejkę w kształcie łzy. Nie miałam czasu nawet się przeglądnąć — od razu wypchnęła mnie do głównej sali.
Chyba nawet podczas przyjęcia bożonarodzeniowego nie było tylu zaproszonych gości. Każdy ubrany był tak pięknie, że nie wiedziałam, gdzie mam się patrzeć. Może to przyjęcie nie będzie taką klapą, jakiej się spodziewałam?
Dookoła paliło się chyba ze sto kolorowych świeczek i kadzidełek, przez co od razu zrobiło mi się duszno. Podeszłam do stołu z napojami i nalałam sobie soku dyniowego. Obok stał mężczyzna w wieku mniej więcej czterdziestu lat. Na czarne włosy założony był brązowo-niebieski turban.
— Piękna pani całkiem sama? — Zagaił.
— Powiedzmy. Mój chłopak zajęty jest zabawianiem gości. — Posłał mi zdezorientowane spojrzenie, jakby przez nie chciał powiedzieć, że chodzi mu o Slughorn’a. — Muzyk.
Wskazałam palcem na scenę, gdzie znajdował się zespół All Star.
— Panienka do której chodzi klasy?
— W tym roku mam SUMy.
— Pamiętam je, jakby to było wczoraj… Tyle niepotrzebnego stresu… Okazało się, że egzaminy były banalne. Kim chciałabyś zostać w przyszłości?
— Cóż, od jakiegoś czasu rozważam karierę Aurora.
— Ach, tak. Paskudy i ciężki zawód, ale za to ile sprawia satysfakcji… — Miałam nadzieję, że ten gościu nie palnie mi teraz jakiegoś kazania, bo robiło mi się coraz bardziej duszno i czułam, że jeżeli za kilka minut nie wyjdę na świeże powietrze, będą zbierać mnie po podłodze. — Sam nim jestem. Wiele czarnoksiężników wylądowało dzięki mnie w celach Askabanu. Praca Aurora to ciągła nauka, a ty wyglądasz na osobę, która ją kocha. Masz tak inteligentne spojrzenie… Czy wiesz, że w następnych latach musisz kontynuować najtrudniejsze przedmioty w całym toku nauczania? Oczywiście zaklęcia nie są zbyt skomplikowane, ale mam raczej na myśli eliksiry i transmutację… Nie masz pojęcia jak wiele nocy spędziłem na ćwiczeniu zamiany kanapy w prosiaka. Co do eliksirów…
— To mój ulubiony przedmiot. — Wtrąciłam. Coraz trudniej było mi oddychać i musiałam jedną ręką przytrzymać się stolika, a drugą wachlować się by się nie przewrócić.
— Naprawdę niewiele osób ma talent do tej dziedziny nauki. Muszę przyznać, że jest to bardzo skomplikowane: trzeba być bardzo dokładnym i precyzyjnym, aby…
Nie wiem co było dalej. Ogarnęła mnie ciemność. Pamiętam tylko, że złapały mnie czyjeś silne ręce.

Obudziło mnie smaganie zimnego powietrza po twarzy. Leżałam w kogoś silnych objęciach. Było mi tak wygodnie, że nie miałam ochoty podnosić głowy do góry.
— Panna Evans! W końcu!
— Dzień dobry, śpiochu. Napędziłaś mi strachu.
Nade mną stał Slughorn.
Przetarłam oczy. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Lucas, na którego kolanach spoczywała moja głowa, musiał mnie wyprowadzić na zewnątrz.
— Lepiej się czujesz?
— Ciągle kręci mi się w głowie.
— Panie profesorze uważam, że powinienem zaprowadzić Lily do Wieży Gryffindoru.
— Nie ma potrzeby. Chcę wrócić na przyjęcie.
— Wybij to sobie z głowy, panno Evans. Ledwo doszłaś do siebie i chcesz znowu zemdleć?
— Lily, profesor Slughorn ma rację.
— Lucas, mój drogi chłopcze, co ja bym bez ciebie zrobił? Tak o nią dbasz. Bylibyście wspaniałą parą. No dzieciaki, na co czekacie? Zmykać!
Slughorn oddalił się od nas. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu na schodach, a później wbrew zaleceniom profesora poszliśmy na spacer.


5 komentarzy:

  1. poszliśmy ba spacer.
    Powinno być:
    poszliśmy NA spacer

    Świetne. Genialne. Po prostu przysyłajcie wcześniej opka, to w ogóle będę w siódmym niebie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej! Nareszcie nowa notka!!! Jaki uciech...
    "— Jeżeli chociaż raz przez ciebie zapłacze, wystarczy jedna, jedyna łza, a nie żyjesz. Jasne?" Tekst pierwszorzędny... Po prostu cud... James i MONI?! Niby wątek nie zły, ale czemu akurat ona?!
    " — Chłopaki…
    — Masz rację, Łapo. James Rogacz Potter musi rozwinąć skrzydła. Drogie panie, nadchodzę. Nikt mnie nie przed niczym nie powstrzyma, a w szczególności nie Evans.
    — Ona stoi za drzwiami." Peter, no w takim momencie?! Ja tu chciałam się dowiedzieć co będzie dalej, ale ta żałosna Glizda mi przeszkodziła!!! Przecież podsłuchiwanie rozmów Huncwotów jest najlepsze! Albo dostawać listy o 3 nad ranem, klasyk. Snape zamiast łazić po korytarzu i przepraszać ludzi, niech lepiej przejdzie się do sklepu i kupi szampon. Zdarzyły się nie poprawne formy gramatyczne "kiedy zobaczył to McGonagall" nie ma tu poprawnej formy, wynika z tego, że Minerwa McGonagall jest mężczyzną, chyba nie taki miał być zamiar? Oczywiście takie rzeczy nie rzucają się zbytnio w oczy, ale jednak występują.
    Pozdrawiam i weny życzę :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie ! <3
    Dobra, przed chwilą przeczytałam rozdział i, no i no. Kurde, czy wtedy kiedy zaczyna się układać wszystko pomiędzy Lily a Jamesem to któreś z nich musi to zepsuć i zacząć się umawiać z innymi ? Ja się tak nie bawię. Jeszcze jak podsłuchiwała tą całą rozmowę, czemu Glizdek się odezwał, ja już się szykuję na dalszą rozmowę, a on mi wszystko zepsuł. Ugh, jestem na niego teraz zła, choć jeśli teraz któryś z nich miał coś powiedzieć głupiego, czego by żałował to może i dobrze, że się tak stało. Lubię Lucasa, nawet, toleruję go, hah, ale powiedzmy, że on na Lily nie zasługuję bo jak dla mnie to ona musi być z Jamesem. ;p Powraca dawny James Potter, powiadacie ? No to zapowiada się ciekawie ... ;D Coś czuję, że Lily będzie zazdrosna, co doprowadzi do wielu nie wiem, czy przykrych czy wesołych momentów. :) No nic, czekam na następny rozdział (;

    OdpowiedzUsuń
  4. Super, boskie, niesamowite, po prostu brak mi słów! Dziewczyny genialny rozdział odrzuca mnie tylko wątek James-Monie ale i to pewnie jakoś zabawnie ujmiecie w następnych rozdziałach. ;) Z utęsknieniem czekam na 17 lipca.:D

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem pod wrażeniem jednak niech Lily będzie już z Jamesem i niech wrócą chwilę kiedy dziewczyny grają w z chłopakami w butelke, niech powrócą numery huncwotów oraz te wszystkie numery itd... Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału

    OdpowiedzUsuń