Hey!
Mamy drugi rozdział w tym miesiącu... Fajnie prawda? xD
Nie spodziewaliście się tego. My też nie ^^
Milka spięła tyłeczek i napisała rozdział w ciągu 3 dni. Szalona!
Jest on... Dość krótki w przeciwieństwie do ostatniego, ale mamy nadzieję, że będzie wam się podobał.
Miłego czytania! ): xxx
********************
To on! Co tak stoisz jak głupia? Na co czekasz? Rzuć
się mu na szyję i go pocałuj!
— Lily!
CO?! Rodzeństwo? Czy to jakiś żart?! No nie! A
zapowiadało się tak fajnie! To nie może być prawda! Przecież jesteście dla
siebie stworzeni! Ten jego sarkazm i sposób bycia… Tylko ty potrafisz go
okiełznać!
— Lily!
Że niby ten dureń jest waszym ojcem? ON?! Nie wierzę!
Jak nic robią sobie z niej jaja. Smutek w jego oczach? No nie dziwię się! W
końcu stracił tak wspaniałą dziewczynę! Fuu… Całował się z własną siostrą.
— LILY!
Poderwałam głowę do góry. W drzwiach do biblioteki, w
której właśnie przebywałam, stała mama z trzepaczką do jajek w ręku. Miała
wkurzoną minę.
Od naszego ostatniego spotkania, o ile dobrze pamiętam
było to coś koło listopada (a może października?), Olivia Evans zdążyła skrócić
swoje włosy do ramion i nałożyć na swoje blond pasma ciemniejszą farbę, przez
co wydawała się na starszą niż w rzeczywistości. Jak zwykle poobwieszana była
złotą biżuterią, którą dostała do męża. Ubrana była w tęczową bluzkę i luźne
spodnie do kolan. Połączenie niezbyt szczęśliwe, ale przecież nie będę mówić
mamie w co ma na siebie wkładać.
Przez cały czas patrzyła na mnie groźnym wzrokiem,
czym rzecz jasna się nie przejęłam. Udałam zdziwioną.
— Tak mamusiu?
— Lilyanne Evans, jesteś w domu od trzech godzin, a
twój szkolny kufer stoi nadal w korytarzu. Zamiast się rozpakować, nawet nie
jedząc! ty od razu pobiegłaś do biblioteki, złapałaś za pierwszą lepszą książkę
i cały świat przestał dla ciebie istnieć.
— Pierwszą lepszą? Jak możesz w ten sposób obrażać to
arcydzieło? Mamo, przeczytałam wiele książek, ale jeszcze na żadnej się tak nie
poryczałam! Mogę ją skończyć, a później się rozpakować?
Moja uwaga najwyraźniej rozeźliła rodzicielkę, gdyż
zrobiła się cała czerwona na twarzy i podeszła do skórzanej kanapy, na której
leżałam i bezceremonialnie wyrwała mi tom z ręki.
— Mamo!
— Pójdziesz grzeczni do swojego pokoju i się
rozpakujesz, ale najpierw umyjesz samochód taty.
— Ale mamo!
— Dopiero później dostaniesz książkę. Bez gadania!
Zrobiłam naburmuszoną minę, usiadłam na kanapie i
skrzyżowałam ręce na piersi.
A gdyby tak złapać kolejne tomisko i zwiać do swojego
pokoju?
Nawet ja nie jestem aż taką ryzykantką. Mama by się
jeszcze bardziej wściekła. I tak była już dostatecznie zła. Żeby zakazywać
dzieciom czytania! Do czego to doszło? Pokręciłam głową i wyszłam z
pomieszczenia. Kiedy przechodziłam przez korytarz prawie zabiłam się na swoim
kufrze, którego nie zauważyłam. Za bardzo byłam zła, aby rozglądać się na boki.
Kopnęłam go z całej siły, przez co byłam jeszcze bardziej zła, bo bolała mnie
cała stopa. Złapałam za jego rączkę i pociągnęłam po marmurowej podłodze na
piętro do swojej sypialni.
Mój pokój nie zmienił się nawet o cal. Wszystko stało na
swoim wcześniejszym miejscu. No, może prócz narzuty na łóżko, która była teraz
złota. Zostawiłam kufer w garderobie, (która zapełniona była do połowy nowymi
ubraniami. Mama stwierdziła, że nie mogę chodzić w rzeczach z zeszłego sezonu.
Czy ma to jakieś znaczenie?) a sama ubrałam się w górę od bikini w kolorze
zielonym i białe krótkie spodenki. W końcu kiedyś muszę się opalić. Grubych
loków nie związałam, chociaż wiedziałam, że to samobójstwo. W końcu na zewnątrz było ponad trzydzieści
stopni. Zły humor nieco ze mnie uszedł, na mojej twarzy zagościł nawet uśmiech.
Tak, wiem niemożliwe a jednak.
Kiedy zeszłam na dół, napełniłam dwa wiaderka wodą, a
do jednego nalałam jakiegoś płynu do czyszczenia. Wzięłam jeszcze gąbkę i
wyszłam przed dom i skierowałam się przed na podjazd, gdzie stał samochód
Will’a. Mama nie żartowała, że był brudny. Jak dla mnie dużo bardziej
pasowałoby określenie typu uświniony.
Zabrałam się za jego szorowanie. Zrobiłam zaledwie
kilka ruchów ręką, kiedy na podjazd wjechał wielki Jeep, który zatrzymał się
kilka stóp ode mnie. Z auta wydobywała się głośna muzyka jakiegoś żenującego
zespołu.
Za kierownicą siedział super seksowny gościu (co on
robi z Petunią?): brązowe oczy, nieziemski uśmiech odsłaniający lekko
skrzywione lecz białe zęby, który sprawiał, że cała twarz chłopaka się śmiała,
dłuższe czarne włosy, a w uchu miał czarny, prawie do przeoczenia kolczyk. No i
lekki zarost. Trzeba zaznaczyć, że ten oto przystojniak był bez koszulki,
eksponując swoje mięśnie.
Powietrza!
Zaczęłam powtarzać sobie: Lily, pamiętaj! Dopiero
straciłaś chłopaka i masz rozpaczać! Ale jak, skoro kręcą się obok mnie tacy
przystojniacy?!
Obok niego siedziało całkowite przeciwieństwo cud
chłopca.
Prawie łysy blondyn (Czy ja przypadkiem nie jestem do
nich uprzedzona?), niebieskie oczy, twarz jak u kibola, zęby żółte, z pewnością
od palenia, nie można pominąć tego, że ubrany był oczywiście w dres, zrobił
akcję zimny łokieć (ręka wystawiona za okno), w której trzymał fajkę.
Fuu… Jednak pali. Wieśniak.
Za nimi, w samych stanikach od bikini i krótkich spódniczkach,
siedziały na oparciach, z nogami zwisającymi na siedzenie, dwie dziewczyny.
Pierwsza z nich to moja kochana (oczywiście w przenośni) siostra, a druga, czy
ja mam zwidy? Czy to Monie? W każdym bądź razie znakomita jej kopia. Identyczne
tlenione kłaki, kilkometrowe różowe tipsy i ten wyraz twarzy, jakby coś ją
bolało. Z pewnością te dwie by się dogadały. Może siostry bliźniaczki? Albo
jakaś bliska rodzina? Z pewnością nie. Petunia nie zadawałaby się z kimś takim.
Zgasł silnik, a wcześniej zagłuszane śmiechy przez
muzykę rozbrzmiały dookoła.
Moje uszy! Moje biedne uszy!
Czarnowłosy wyszedł z samochodu odrzucając przy tym
swoją grzywę, której nie miał, do tyłu i pomógł wysiąść mojej siostrze. Na jej
nieszczęście jego wzrok padł na mnie i ją puścił. Petunia zaryła głową w nasz
piękny żwirowy chodniczek. Szkoda, że nie wpadła w róże. Może innym razem.
Parsknęłam.
Chłopak zmierzył mnie wzrokiem, a ja mimowolnie
wyszczerzyłam się jak głupia.
Zagwizdał.
Mało brakowało, a zaczerwieniłabym się. Ach, ta moja
silna wola. Postanowiłam zgrywać niedostępną i zaczęłam myć auto.
— Aua! Blake uważaj sobie! Przez ciebie prawie
złamałam paznokcia!
Zachichotałam. Ledwo słyszalnie, no dobra dość głośno,
bardzo głośno. Okey, przyznam wam się, było mnie słychać na całej ulicy.
Petunia zrobiła minę wściekłego byka. Jej nozdrza na
przemian rozszerzały się i zwężały, co musiało być dla niej nie lada wysiłkiem.
W końcu chirliderki dbają o swój wygląd. Przynajmniej tak słyszałam.
Z miną niewiniątka wróciłam do mycia samochodu.
O! Za trzy sekundy wpadnie w szał. Dwie…
— Co. Ty. Tutaj. Robisz! — Wysyczała Petunia przez
zaciśnięte zęby. — Nie mogłaś zostać w tej cholernej szkole na wakacje? Albo na
całe życie?
— Oołł… To słodkie co mówisz, ale nie przeżyłabym ani
chwili dłużej bez… A kim jest twój boski przyjaciel?
— Nie. Twoja. Sprawa. Dziwolągu! —Petunia zaczęła się
pluć. Ledwo udało mi się stłumić kolejne parsknięcie.
— Kim ona jest? — Powiedział bez większego
zainteresowania blondyn, który obejmował w tali podróbkę Monie.
— Nikim ważnym. — Petunia zrobiła się cała czerwona ze
złości.
— Nieładnie tak się siostry wypierać. — Pogroziłam jej
palcem.
— Dlaczego nam nie powiedziałaś, że masz siostrę.
— Dla mnie już dawno zginęła. — Warknęła Petunia.
— Nie dosłyszałem imienia. — Zachęcił mnie brązowooki.
— Jestem Lily.
Petunia z oburzenia otworzyła usta, ale nie wydobył
się z nich żaden dźwięk. Wyglądała jak ryba, która nie może oddychać. Przecież
nie często ma okazję pochwalić się swoją młodszą siostrą.
— Idealne imię, dla idealnej kobiety. — Petunia, która
ciągle siedziała na żwirze, walnęła pięścią w ziemię.
— Złotko, co się stało? — Nawet głos miała dziwnie
podobny do Monie. Tak samo słodki.
— Nic. Sprawdzałam, czy grunt jest dostatecznie
twardy.
Nagle ktoś dźgnął mnie od tyłu, a ja podskoczyłam z
piskiem do góry. Usłyszałam śmiech, który mógł należeć tylko do jednej osoby.
— Tęskniłaś?
— Każdego dnia, każdej nocy. — (Wersja angielska brzmi
znacznie lepiej: All day, all night. Milka.
:D)
Uderzyłam Kurta w klatę, a następnie go przytuliłam.
Można było się spodziewać, że chłopak zacznie kręcić się ze mną wokół jego osi.
Jak dobrze, że nic wcześniej nie jadłam.
— Za każdym razem jesteś coraz chudsza.
— Za to ty chociaż raz mógłbyś pójść na siłownię. —
Oczywiście żartowałam. Miał równie twarde i umięśnione ciało jak Syriusz.
Posłał mi sójkę w bok.
— Zajęta? — W głosie Blake’a słychać było nutkę
zawodu.
Zapomniałam, że kumple Petunii są tu dalej.
Posłałam chłopakowi promienny uśmiech.
— Niezainteresowana.
— Przed chwilą twierdziłaś, że jestem boski.
Wzruszyłam ramionami.
— Miewam swoje gorsze dni. Czasami mi się wydaje, że
całowanie Pottera bywa fajne. — Petunia zrobiła pełną niedowierzania minę. — Chociaż
nie, to jest fajne. — Dodałam po krótkim zastanowieniu i się wyszczerzyłam. Na
samo wspomnienie jego nieziemskich ust robiło mi się słabo.
— Który by ciebie chciał? — W głosie Petunii słychać
było kpinę.
— Zdziwiłabyś się, jakie ona ma powodzenie w
Hogwarcie.
Z całej siły kopnęłam Kurta w łydkę, ale było już za
późno. Zrobił to. Powiedział to, czego Petunia bała się najbardziej, a
mianowicie tego, że ludzie dowiedzą się, że ma w rodzinie czarownicę. Co do
mojej siostry, zrobiła pełną niedowierzania minę, które szybko przerodziło się
w nienawiść i złość. Za to jej towarzysze byli najwyraźniej zaciekawieni.
— Gdzie? — Spytał blondyn.
Posłałam przyjacielowi minę typu: Sam się w to
wpakowałeś. Nie licz na moją pomoc.
— Hogwart? Miałem na myśli Harvard!
— Jesteś za młoda na Harward. — Zauważył Blake, który
zmierzył mnie wzrokiem.
— Nie słuchajcie go. Biedak znowu nawciągał się zapachu
farb plakatowych.
— To nie prawda!
Znowu go kopnęłam.
— No dobra, ona ma rację. Najbardziej lubię kolor
żółty. Jest taki… słoneczny. W sumie niebieski też jest spoko. Kojarzy mi się z
głębią morza. Różowy jest zdecydowanie za słodki.
Parsknęłam.
— Petunio, mam wspaniałe wiadomości! Nie uwierzysz!
Wiesz co się stało? Pamiętasz jak opowiadałam ci… Nie, przecież ty nigdy mnie
nie słuchasz. Za tydzień przyjadą do mnie przyjaciółki ze szkoły! Fajnie,
prawda?
Reakcja była następująca: jej twarz zrobiła się blada,
później przybrała kolor dojrzałej wiśni, a na koniec lekko pozieleniała.
Emocje: najpierw niedowierzanie, które przeszło w strach, by na sam koniec stało
się rozpaczą.
— Idziemy! — Rzuciła moja siostra, a jej paczka poszła
za nią do domu.
— Quin? Quin przyjedzie? — Kurt zrobił pełną
niedowierzania minę. W jego oczach zapaliły się płomienie, które normalnie
wzięłabym za przejaw jego uczucia do Szpilki. Na jego nieszczęście znałam go od
zawsze by wiedzieć, że w jego głowie zawitał jakiś głupi pomysł.
— Cieszysz się?
— E…
— Kurt? Co jej zrobiłeś dupku!?
— Doszliśmy do wniosku, jakiś miesiąc temu, to była
nasza wspólna decyzja…
— ZERWAŁEŚ Z DZIEWCZYNĄ PRZEZ LIST?!
— Ruda, proszę, nie krzycz!
— Nie podnoś na mnie głosu!
— Ale to przecież…
— Lepiej żebyś miał dobry powód, bo tak łatwo ci nie
wybaczę!
Kurt przewrócił oczami.
— Oboje uznaliśmy, że to bez sensu. Związek na
odległość to nie dla nas. Chodzi o to, że… — Kurt przerwał na chwilę
zastanawiając się na czymś. — Nigdy nie będę czarodziejem. Żyję w normalnym
świecie bez latających mioteł, czy eliksirów, które powodują wzrost włosów. Ona
przez prawie cały czas jest tam, w Hogwarcie. Dwa miesiące w roku na randki to
nie za wiele, bynajmniej dla mnie. Niewinem jak z tobą.
— Taa… Też wiem coś na ten temat. Dlatego zerwałam z
Lucasem, tylko z tą różnicą, że on wyruszył w trasę koncertową na dwa lata.
— Chodziłaś z nim? — Kurt zrobił wielkie oczy.
— Nie zmieniaj tematu.
— Quin jest podobnego zdania. Stwierdziła, że jeżeli
będziemy mieli być razem, to równie dobrze może to się stać jak skończy szkołę.
— I ta mała gnida mi nic nie powiedziała!
Kurtowi najwyraźniej ulżyło, bo nagle uśmiechnął się
szeroko.
— Mam dla ciebie bojowe zadanie!
— Co?
— Rozbieraj się.
— Co?! Lily, myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.
Przewróciłam oczami.
— Nie do rosołu, głuptasie! Bluzkę ściągaj!
— Co?
— Z kim ja żyję… — Pokręciłam głową.
Złapałam za wiadro z czystą wodą i wylałam na
przyjaciela.
— RUDA! Odbiło ci?!
— Teraz już musisz się rozebrać. ^^
Kurt przewrócił oczami i ściągną koszulkę, a tam
sześciopak. Z trudem powstrzymałam się żeby nie zagwizdać. Musiałam zrobić
rozmarzoną minę, bo chłopak zaczął głośno rechotać.
— Lily… Ruda… Ziemia do Any! Ślinisz się!
— Nieprawda! — Ukradkiem otarłam usta ręką i z
przerażeniem stwierdziłam, że jest cała mokra. — To pot.
— Jasne… Lily,
masz coś we włosach… Wydaje mi się, że to pająk.
— Co?! AaaaaAaAAAaAa! — Zaczęłam biegać dookoła
trzepiąc głową. — Zabierz go! Ratuj mnie! On chce mnie zabić! Czemu nic nie
robisz? AaaaaAAAAAaaaa!
Kurt złapał mnie w tali i posadził na masce samochodu.
Nie przestawałam panikować. Boże, a to podobnie Quin boi się pająków.
— Czekaj chwilę, bo się zaplątał…
— Chce mnie zabić! Dlaczego mnie nie ratujesz?!
Zachichotał.
— Chyba musimy użyć radykalnych środków.
— Co? Zdrajca!
Chciałam mu zwiać, ale nie zdążyłam. Głównie dlatego,
że przytrzymywał mnie jedną ręką. Chłopak wylał na mnie wiadro pełne lodowatej
wody i piany i wmasował w włosy płyn. A ja co? Piszczałam jak oszalała. On
zrobił mi brodę mikołaja z piany! Tak się bawimy? Zrobiłam mu cycki.
Zaczęła się wojna. Kurt przygniótł mnie do maski
samochodu, a ja wyjrzałam zza jego ramienia i powiedziałam:
— O, cześć Quin!
Kurt zesztywniał i odwrócił się, rozluźniając przy tym
uścisk na moich nadgarstkach, a ja zrzuciłam go z auta. Chłopak jęknął, a ja
zaskoczyłam z samochodu i pobiegłam po węża ogrodowego. Ha! I kto jest teraz
górą?! Odkręciłam wodę, a z rury trysnął duży strumień. Niewiele myśląc
podbiegłam z nim do przyjaciela, który ciągle leżał na żwirze. Siadłam na nim
okrakiem i zaczęłam polewać go wodą. Po chwili wpadłam na genialny pomysł:
włożyłam sobie węża do ust i zaczęłam tarmosić mu włosy. Złapałam z samochodu
resztki piany i wtarłam we włosy chłopaka.
— W końcu się umyjesz. Strasznie śmierdziałeś.
— Zabawne, bo to właśnie tobie potrzebny jest
prysznic.
Kurt jednym ruchem zrzucił mnie z siebie i spróbował
mnie obezwładnić. Szybko podniosłam się z ziemi i zaczęłam uciekać. Wąż wypadł
mi z ust. Nie zrobiłam jednak kroku, bo Kurt złapał mnie za nogę, a ja runęłam
jak długa na ziemię. Oczywiście zdarłam przy tym sobie kolano, na którym miałam
bliznę po pamiętnych wydarzeniach. Kurt przygniótł mnie całym swoim ciałem.
— Dusisz mnie.
— Przeżyjesz.
Mimowolnie parsknęłam.
Chłopak próbował złapać węża, ale ten był za daleko. Posłał
mi spojrzenie: I tak mi nie uciekniesz.
Tak ci się tylko wydaje.
Kopnąć go w jaja, czy nie? No dobra, nie będę wredna.
Kogo ja chcę oszukać, przecież taka właśnie jestem!
Chłopak zsunął się ze mnie, a ja zwęszyłam okazję i
dałam drapaka. Nie długo było mi dane cieszyć się wolnością,
bo poczułam zimny strumień na plecach.
— Ty wieśniaku! Ogarnij się!
— Idź daj kurom jeść!
— Paź owce!
— Nażryj się bananów!
Za naszymi plecami rozległ się donośny chichot. Oboje
zamarliśmy w jednej pozycji. Wąż, który był w ręce Kurta, znajdował się nad
moją głową. Sącząca się z niego woda utworzyła na mojej głowie niewielką
fontannę.
— Jak dzieci. — Olivia Evans pokręciła głową. — Dobrze
się czujecie?
Popatrzyłam na Kurta, który spojrzał na mnie.
— Nie. — Stwierdziliśmy jednomyślnie, na co Kurt
szturchnął mnie w żebra. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym mu się oddała z tą
różnicą, ze walnęłam go w rękę, a mały wodospad nad moją głową znikł.
Mama rzuciła nam dwa ręczniki, które złapaliśmy w
locie.
— Obiad za pięć minut i radzę wam nie narobić w domu
śladów. Nasza sprzątaczka dostaje już szału… — Mama pokręciła głową i zniknęła
w drzwiach domu.
Zakręciłam wodę, tak na wszelki wypadek, aby Kurtowi
nie wpadł jakiś głupi pomysł do głowy. Zaczęło się wielkie wycieranie.
Nagle Kurt zrobił wielkie oczy.
— Miałaś chłopaka?! Chodziłaś z Lucasem?!
— Nie ma co, szybki jesteś.
— KUUUURT!!! Ty wieśniaku! Wracaj do domu!!! — Zza
płotu rozległ się krzyk matki chłopaka. Kurt zbladł.
— Miałem posprzątać pokój… Jest cały w farbach
akwarelowych i zniszczyłem przy okazji mamy ukochaną książkę… Wpadła w szał. —
Chłopak głośno przełknął ślinę, a ja parsknęłam.
— Potrzebujesz specjalnego zaproszenia?! Poczekaj, bo
krasnoludki ci je przyniosą! Jeżeli za pięć sekund nie posprzątasz tego
burdelu, to nie ręczę za siebie!!!
— Nie mogłabyś…
— Przecież wiesz, że nie wolno używać mi czarów poza
szkołą. Idź już.
— Przyjdę później! — Krzyknął Kurt przeskakując przez
ogrodzenie. Zapewne stwierdził, że tak będzie szybciej.
Rozległ się głośny plusk i jęk chłopaka.
— Cholera! Zawsze zapominam o tej durnej sadzawce!
Zachichotałam. Dokończyłam wycierać włosy i ruszyłam w
kierunku drzwi.
Kiedy weszłam do kuchni, okazało się, że mama ma
drobny problem z obiadem (jakaś potrawka z mięsa i kartofli). Wszędzie pachniało,
a raczej śmierdziało spalonym mięsem. W powietrzu unosił się biały dym.
— To może zamówimy pizze? Albo pójdziemy zjeść na
miasto?
— Wykluczone! To twój pierwszy dzień po powrocie ze
szkoły i chcę, aby dzisiejszy obiad był czymś w rodzaju imprezy powitalnej.
— To może zróbmy lepiej taką kolację, gdzie głównym
przysmakiem będą lody?
Mama rzuciła mi groźne spojrzenie, którego sama bym
się nie powstydziła.
— Dobra… To ja pójdę i przebiorę się. — A ciszej
dodałam. — Z pewnością zdążę się jeszcze rozpakować i zdrzemnąć.
Na swoje nieszczęście nie powiedziałam tego
dostatecznie cicho, bo mama rzuciła we mnie
ścierką, którą zręcznie ominęłam i zwiałam do swojego pokoju. Po drodze
nie spotkałam Petunii ani jej przyjaciół, za co dziękowałam bogu.
Pierwsze co zrobiłam to weszłam do łazienki i wzięłam
szybki, czyli półgodzinny prysznic. Musiałam zmyć to cholerstwo, czyli
pozostałości z piany i płynu do mycia z moich włosów.
Gorąca woda ściekająca po moich plecach przyprawiała
mnie o lekkie, aczkolwiek przyjemne dreszcze. Złapałam za szampon i wylałam
sobie sporą zawartość na rękę, którą następnie starannie wmalowałam w głowę.
Przez szum wody usłyszałam trzaśnięcie drzwi.
Pokręciłam głową. Kurt z pewnością dał drapaka i teraz wyleguje się na moim
łóżku. Co za człowiek.
Jednak nie byłam tego taka do końca pewna. Czułam
niepokój, co zdarzało mi się rzadko we własnym domu. Wiedziałam, że w pokoju
nie ma żadnych Śmierciożerców, a tym bardziej Limone’a. Bo niby jak umarły może
powstać z martwych?
Szybko opłuknęłam pianę z włosów, zakręciłam kurek i
wyszłam z kabiny. Wytarłam włosy ręcznikiem, a następnie dokładnie je
rozczesałam. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że sięgały już do połowy moich
pośladek. Jak nic czeka mnie wizyta u fryzjera.
Rozejrzałam się po zaparowanym pomieszczeniu. Z
przerażeniem stwierdziłam, że zapomniałam wziąć ubrań na zmianę. Przez chwilę
rozważałam założenie wcześniejszych ubrań, ale okazało się, że są tak bardzo
niezdatne do użytkowania, że w żaden sposób nie dały się założyć.
Zostało mi tylko jedno.
Owinęłam się szczelnie kremowym ręcznikiem i wyszłam z
łazienki. Moją twarz i ciało owiał chłody powiew powietrza.
Normalnie bym
się nie krępowała chodzić po swoim pokoju w samym ręczniku, w dodatku przy
Kurcie… Problem polegał na tym, że to nie on stał pod drzwiami łazienki.
— Co ty tutaj robisz? — Z trudem wykrztusiłam patrząc
się w brązowe oczy Blake’a.
— Nic. Chciałem z tobą tylko porozmawiać.
— I to jest powód, aby nachodzić mnie w moim własnym
pokoju, kiedy jestem naga? Nie ma co, idealny moment sobie wybrałeś na
pogaduchy.
Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, a następnie
podszedł do mnie. Odruchowo cofnęłam się do tyłu. Pech chciał, że wpadłam na
ścianę. Blake stał zaledwie stopę ode mnie.
— Masz chłopaka?
— Szybki jesteś. Nie tracisz czasu.
— A więc?
— Już ci mówiłam, nie jestem tobą zainteresowana.
— Zmienisz zdanie, jak cię pocałuję.
— Zmienisz zdanie jak ci przywalę.
Zbliżył swoją twarz do mnie i obnażył wszystkie swoje
zęby. Z bliska nie wydawały się już takie krzywe. Mimowolnie cofnęłam głowę, aż
dotknęła ściany.
— Co robisz? — W jego oczach płonęły złośliwe
iskierki. Białe zęby zalśniły w blasku światła dziennego.
Blake wyszczerzył się na widok mojej przerażonej miny.
— Spokojnie, nie gryzę, a nawet jeśli, to obiecuję, że
będzie ci się podobać.
— Spokojnie, nie kopię, ale dla takich pajaców robię
wyjątek. Obiecuję, będzie bolało.
Szeroki uśmiech nie znikał z jego twarzy. Już nie
wydawała mi się taka przystojna.
— Masz cięty język. Do tego jesteś piękna. Tego
właśnie brak twojej siostrze. Pazura.
— To co mówisz jest piękne. Może dokończysz za
drzwiami?
— Jeżeli pójdziesz ze mną, to czemu nie.
Zarozumialec. Debil. Głupek. Kretyn. Wiadomo, mózg nie
chodzi w parze z urodą. Szkoda.
— Świetny pomysł. To idź za drzwi, a ja się ubiorę.
— Możesz przebierać się przy mnie. Nie krępuj się.
Czuj się ja u siebie w domu. — Blake wyszczerzył się, a ja po raz kolejny
pożałowałam, że w świecie mugoli nie wolno używać mi magii.
— Czego ode mnie chcesz?
— Cóż, jako rozgrywający drużyny football’owej moim
zadaniem, nie! Moim obowiązkiem jest…
— Zaliczenie wszystkich dziewczyn z ładnym tyłkiem w
mieście? — Wcięłam mu się w zdanie. Oparłam dłonie na biodrach.— Muszę cię
zawieść. Nie umieścisz mnie na swojej pokaźnej liście idiotek, które liczyły na
to, że wasz związek potrwa dłużej niż jedną noc.
— Nie chciałem tego w ten sposób ująć, ale mniej
więcej o to chodzi. — Wzruszył ramionami. — Jestem zbyt ładny, żeby wiązać się
tylko z jedną kobietą. — Chłopak posłał mi olśniewający uśmiech. Musiałam
zacisnąć rękę w pięść, aby moja dłoń nie wylądowała na jego policzku.
—Powiem ci coś, czego z pewnością nie usłyszałeś od
żadnej dziewczyny.
— Za późno. Każda mi już mówiła, że jestem zabójczo
przystojny.
Mimowolnie przewróciłam oczami. Ten facet ma większe
ego niż Syriusz! Czy to możliwe? Nie… Łapy nikt nigdy nie przebije. Nawet
Blake.
— Słonko, chodziło mi raczej o coś innego.
— O co?
— Jesteś żałosny.
Z całej siły odepchnęłam go od siebie. Chłopak zrobił
zdezorientowaną minę.
— Mam pomóc ci wyjść, czy sam trafisz do drzwi? — Ton
mojego głosu nie sprawiał wątpliwości, był ostry i nieznoszący sprzeciwu.
Blake stał już w progu drzwi.
— Zawsze dostaję to co chcę. Jeszcze się przekonasz!
Za kilka dni będziesz błagała mnie, abym… — Nie było mu dane dokończyć, gdyż z
całej siły zatrzasnęłam drzwi przed jego nosem. Z drugiej strony rozległ się
cichy jęk. W tej samej chwili przez oszklone drzwi wleciała ciemno upierzona
sowa. Wyglądała na całkowicie wyczerpaną. Odwiązawszy list od jej nóżki, pomogłam jej wejść do klatki mojej śnieżnej
sowy Sami, która łaskawie zrobiła jej miejsce.
Lily,
Mamy mały problem. Mama nie chce mnie puścić na całe
wakacje do ciebie. Twierdzi, że nie widziała mnie całe dziesięć miesięcy i musi
się teraz mną nacieszyć. Odbiło jej. Nie chciała mi także pozwolić na wyjazd do
Brazylii, ale jakoś udało mi się ją przekonać. Mam dla ciebie (i Jul) pewną
propozycję. Co na to, aby w następny poniedziałek przyjechać do ciebie na dwa
tygodnie, tydzień spędzić u Jul, później wyjazd na Mistrzostwa Świata w
Quiddich’u i dwa tygodnie u mnie? Myślę, że to dobre rozwiązanie. Z
niecierpliwością czekam na twój list.
Quin.
PS. Zerwałam z Kurtem.
PPS. Nie wściekaj się, że ci wcześniej nie
powiedziałam.
PPPS. Jul i Remus to już przeszłość.
— CO!?!? Oni?! A tak bardzo się starałam, żeby ta
dwójka…
— Ruda, co się stało?! — Do pokoju wpadł zadyszany
Kurt. — Dlaczego tak się wydzierasz? Ktoś cię napadł?
No tak, drzwi na balkon były otwarte, a ten dureń z
pewnością tylko czekał na okazję, żeby uciec od porządków.
— Trzeba było przyjść jakieś dziesięć minut temu,
kiedy był tu Blake.
— I oglądał cię w tym stanie? Pozwoliłaś mu na to?
Złapałam za książkę, która leżała na moim biurku i z
całej siły cisnęłam tomiskiem w przyjaciela. Chybiłam o cal. Cholera.
— Odbiło ci? Chciałaś oszpecić to piękne ciało?
— Raczej jego brak. Hej! Miałeś sprzątać! Wynocha!
— Ale Lily…
— Już cię tu nie ma.
— A nie potrzebujesz…
— SIO!
Kurt zwiesił głowę i wyszedł na balkon. Już miałam się
odwrócić i odpowiedzieć na list Szpilki, kiedy głowa przyjaciela pojawiła się
powrotem w drzwiach.
— A może umyć ci plecki?
W mojej ręce znalazła się pierwsza rzecz, jaka wpadła
mi w rękę, czyli obcinacz do paznokci,
którym rzuciłam w chłopaka. Jego głowa zniknęła, ale nawet kiedy
przechodził przez drzewo, które „łączyło” nasze pokoje, słychać było jego
donośny śmiech.
Pośpiesznie odpisałam Quin, moje zgadzam się i
przywiązałam list do nóżki Sami, która dumnie pohukując wyleciała z
pomieszczenia.
Szybko ubrałam się w zwiewną sukienkę w kwiatki i
japonki, złapałam książkę, którą przywiozłam z Hogwartu: Skutki i konsekwencje nielegalnego eksperymentowania z magią w latach
sześćdziesiątych dwudziestego wieku i wyszłam ze swojego królestwa,
kierując się do ogrodu.
Kiedy zeszłam po spiralnych schodach do salonu
zobaczyłam mamę ze słuchawką przy uchu.
— Tak, dwie średnie wegetariańskie pizze, jedną dużą
grecką i jedną dużą peperoni.
Mimowolnie zachichotałam.
Porwałam z kuchni paczkę serowych chipsów, w Hogwarcie
nie mamy takich atrakcji, poszłam do
ogródka i usiadłam, a raczej położyłam się na okrągłej, mięciutkiej huśtawce,
której srebrne łańcuchy przyozdobione były zielonymi liśćmi i przyczepione były
do grubej beli w altance.
Uwielbiam wiele rzeczy: Hogwart, książki, mój pokój,
przyjaciół, ale i tak na szczycie (czyli na jakimś dziesiątym miejscu) tej
listy pojawi się mój ogród.
Na środku był ogromny basen, do którego można było
skakać z trzymetrowego wzniesienia, takiej jakby jaskini, gdzie wewnątrz było
jacuzzi. Wokół basenu wysypany był brązowy żwirek i stała kolejna bąbelkowa
wanna. Po wysokim, drewnianym płocie pięły się kolorowe kwiatki kwitnące przez
całe lato. Przy ogrodzeniu rosły
przeróżne rośliny: od piwonii, orchidei, róż i hiacynt, poprzez lilie, bratki,
i inne drobne kwiatki, których nie znałam nazw. Na lewo od basenu było oczko wodne
i dużo wolnej przestrzeni — to właśnie tam rodzice robą w lecie grilla i
zapraszają na niego państwa Sweets. Należy także dodać, że w dzikim nieładzie
porozrzucane były po placu drzewa, głównie orzechy, jabłonie i kilka sosen.
Oczywiście większość czasu spędzałam z Kurtem w
basenie, ale i tak najbardziej ubiłam altankę. Była to taka moja mała
świątynia, w której mogłam przestać myśleć i zagłębić się w książkach,
przenosząc się do świata pełnego wyobraźni.
Otworzyłam tomisko i zagłębiłam się w lekturze.
Pierwszy rozdział poświęcony był (o ironio!) nielegalnym animagom. Na kilku
zdjęciach ukazane było, jak pewien czarodziej próbuje przemienić się w ważkę. Z
jego pleców wyrosła para wielkich skrzydeł, a na twarzy pojawiła się para
wyłupiastych oczu. Widok niezbyt przyjemny. Jednak najbardziej przeraził mnie
widok bólu na twarzy nieszczęśnika.
Patrząc wstecz przez pryzmat lat uświadomiłam sobie,
jaka byłam lekkomyślna, że stałam się animagiem. Nie zdawałam sobie sprawy, że
mogło pójść coś nie tak. A gdyby tak…
Przerzuciłam kartki do następnego rozdziału: Tworzenie
nowych eliksirów: zguba czy chwała dla twórcy?
No! Coś dla mnie!
— Co czytasz? — Podniosłam głowę znad lektury.
— Prześladujesz mnie, czy co?
Blake wyszczerzył się.
— Nie moja wina, że pojawiasz się tam, gdzie jestem
ja. Poza tym, nie mogę przejść obojętnie obok tak pięknej kobiety.
— Chyba jasno dałam ci do zrozumienia, że nie chcę z
tobą rozmawiać.
— A ty nadal swoje. Lily, kiedy zrozumiesz, że
działasz na mnie jak narkotyk?
— Idź sobie. — Rzuciłam i wróciłam do czytania.
— Zaprzyjaźnimy się?
Nieudało mi się powstrzymać i wybuchłam niepohamowanym
śmiechem.
— Z czego się śmiejecie?
Do altanki wszedł ów blondyn.
— Stary, kompletnie nie rozumiem tych kobiet. Im
bardziej mi na nich zależy, tym bardziej mnie odtrącają.
— To ty kiedykolwiek o kogoś względy zabiegałeś? —
Udało mi się wykrztusić, pomiędzy kolejnym atakiem śmiechu.
— Powinnaś się czuć zaszczycona.
Posłałam Blake’owi mordercze spojrzenie, czym chłopka
w ogóle się nie przejął. Jedynie oparł się o najbliższą ściankę.
Blondyn odchrząknął.
— Blake, zbieramy się. Poza tym, Petunia cię szuka.
— Co już? Tak bardzo ci się śpieszy, Richard?
— On ma rację, musisz już iść. Miłego dnia. —
Powiedziałam kokieteryjnie. Z trudem udało mi się powstrzymać wybuch śmiechu,
na widok miny Blake’a.
Brązowooki podszedł do Richarda i poklepał go po
ramieniu.
— Stary, jak ja lubię takie laski.
Po tych słowach obaj opuścili altankę, a ja w końcu
mogłam wrócić do przerwanej czynności.
Usłyszałam, że ktoś wchodzi.
No nie! To znowu on!
— Zapomniałeś mózgu? Z przykrością muszę stwierdzić,
że tutaj go nie zgubiłeś. Poszukaj go najlepiej na wysypisku. Albo w rzece. Z
pewnością tam się zapodział.
Ktoś głośno wciągnął powietrze. Podniosłam głowę.
Jakieś pięć stóp ode mnie stała wściekła Petunia.
— Czego chcesz? — Warknęłam. Jak to się dzieje, że
tylko kiedy ją widzę, od razu robię się wściekła?
— Odwal się od Blake’a!
Musiałam kilkakrotnie powtórzyć sobie w głowie tą wypowiedź,
by dotarł do mnie sens tych słów. Kiedy to się stało, byłam taka zła, że
wstałam z huśtawki i podeszłam do siostry, która automatycznie zrobiła kilka
kroków w tył.
— Co proszę? — Zamrugałam.
— Wara od niego! On jest mój!
— Gdybyś nie była aż tak tępa, to zauważyłabyś, że
taki debil jest ostatnią osobą, jakiej mi teraz potrzeba, więc zanim zaczniesz
mnie osądzać to…
— Widziałam jak się ślinisz na jego widok!!! — Petunia
zrobiła się cała czerwona ze złości na twarzy.
— Naucz się patrzeć! Nie widzisz, że ten dureń chciał
mnie uwieść?!
— Nie. Nazywaj. Go. W. Ten. Sposób.
— Masz rację. Jest wiele innych określeń, które do
niego pasują.
— Nigdy nie spojrzałby na takie bezguście, paskudztwo
i dziwaka jak ty! On woli ludzi z klasą, normalnych,
kapitanki zespołów cheerliderek, osoby takie jak ja!
— Nawet gdyby mi się podobał, to nie zadawałabym się z
takim mugolem jak on! — Przestałam panować nad sobą. Stałam na przeciwko
siostry z rękoma opartymi na biodrach i pochylałam się w jej kierunku. Już
dawno nie byłam tak wściekła. Wiedziałam, że muszę się uspokoić, bo może się to
źle skończyć. Spróbowałam uspokoić oddech, ale nie udało mi się. — Blake nie
jest w moim typie i nie chcę mieć z nim nic wspólnego!
— Słyszałam jak z nim flirtowałaś! Nie ukrywaj! Lecisz
na niego! W szkole dla wariatów nikt cię nie chcę i pchasz się do mojego
świata! Nie należysz tutaj! Nikt cię nie chce! Blake też! On pragnie tylko
mnie! I nikogo innego!
Nie powiedziałam nic. Patrzyłam się tylko na nią
morderczym spojrzeniem. Odwzajemniła mi się tym samym. Obie piorunowałyśmy się
wzrokiem, a w altance powietrze nagle zgęstniało. Można było je wręcz kroić
nożem. Kierowałam na nią cały gniew, jaki do niej żywiłam. Wszystkie złe
emocje, które mnie wypełniały. Bombardowałam ją wszystkim co mnie wkurzało. Ona
tak samo. Próbowała przybrać złą minę do tej gry. Nie była w tym tak dobra jak
ja. Nie potrafiła się skupić tylko na złości: na jej twarzy malował się także
cień strachu.
— Przywieźli pizze. — Rzuciła śpiewnym głosem mama,
nieświadoma tego, co się działo kilka minut temu. — Coś się stało?
— Właśnie tłumaczyłam Petunii, że… Zresztą nieważne.
Zjem w swoim pokoju.
Siedziałam w fotelu bujanym na balkonie otulona
ciepłym, wełnianym kocem. Miałam dreszcze, których nie wiem co było przyczyną:
ból, żal, smutek, a może zimno… Na uszach spoczywały słuchawki walkmana, z
którego cicho płynęła smutna piosenka. Śpiewałam kolejne wersy utworu
wyprzedzając wokalistę o kilka setnych sekundy.
Zerknęłam na zegarek. 3.39. Nie przejęłam się tym. Po
raz kolejny spojrzałam w gwiazdy, w które jeszcze tak niedawno patrzyliśmy
razem. Po moich policzkach spływały gęste łzy.
— Wybacz, proszę wróć. Dalej cię kocham. — Szepnęłam.
Mój ledwo słyszalny głos brzmiał w moich uszach niczym
krzyk.
Tak bardzo pragnęłam, by Lucas był teraz przy mnie.
Marzyłam o tym, aby jeszcze raz przytulił mnie do swojego umięśnionego torsu,
pocałował tak, aby świat przestał istnieć na kilka długich minut i wyszeptał,
że mnie ciągle kocha. Czekałam na jakiś znak, że się pojawił, jednak takiego
się nie stało.
Przez ostatnie dni chodziłam z przylepiony uśmiechem
do twarzy i udawałam, że wszystko jest jak dawniej. W duchu powtarzałam sobie:
jest w porządku, dasz radę, życie jest piękne…
Mój świat legł w gruzach i nic, ani nikt nie mógł go naprawić.
Jedynie jego powrót.
Nigdy nie wróci. Nie po tym, jak go zraniłam.
Zerwałam słuchawki z uszu i z całej siły cisnęłam nimi
o podłogę. Rozleciały się na wiele kawałków, tak jak moje serce. Było
zniszczone. Niezdatne do używania.
Uklękłam przy zniszczonym urządzeniu i spróbowałam je
poskładać.
Bezskutecznie. Wszędzie śmieci, bezwartościowe rzeczy,
które nie miały dla mnie żadnego znaczenia.
Czas zatrzymał się, wciąż tamte dni, przed oczami mam…
Pragnęłam wyrzucić go z pamięci, te cudowne chwile, które razem spędziliśmy.
Nie potrafiłam. Byłam za słaba. Za bardzo go kochałam.
— Wróć! — Jęknęłam. Przez gęste łzy nic widziałam. —
Proszę, jesteś dla mnie wszystkim.
Nie ma go. Nie słyszy mnie.
Skuliłam się na podłodze i zaczęłam głośno łkać. W
ustach czułam słony smak łez. Z trudem łapałam kolejne oddechy. Czułam, że
każdy następny może być ostatnim. Zdrętwiały mi nogi. Zimno zaczęło przenikać
do moich kości. Nie przeszkadzało mi to. W ogóle nie zdawałam sobie z tego
sprawy, dopóki ktoś mnie nie przykrył kocem.
Kurt.
Chłopak, oparłszy się o szklaną ścianę, usiadł na
posadzce i posadził mnie sobie na kolanach. Wiedziałam, że drżę, ale nie
myślałam, że aż tak. Kurt przytulił mnie do siebie, bujał się lekko w przód i w
tył i powtarzał, że wszystko będzie dobrze.
Poczułam, że niewielkie fragmenty mojego świata
zaczynają się układać. Miałam przyjaciół, miałam Kurta, który zawsze był przy
mnie. I dziewczyny. Jul i Quin, które spotkam za kilka dni. Ale czy przyjaciele
mogą sprawić, że wszystkie puzzle wrócą na swoje miejsce? Czy zapełnią ten brak
czegoś, co zostało mi odebrane? Czy ich miłość wystarczy, aby rana zagoiła się
na zawsze?
Nie znałam odpowiedzi na te pytania. Nie byłam w
stanie ich poznać. Jeszcze nie teraz. Może w przyszłości. Za kilka dni. Lub
tygodni.
Ręce, które oparłam na piersi Kurta wyplątałam w koca
i odnalazłam nimi dłonie przyjaciela, które lekko ścisnęłam. Odwzajemnił ten
gest. Wystarczyło, abym poczuła, że nie jestem, a raczej nigdy nie byłam sama.
Uniosłam głowę do góry, a moje oczy napotkały jego. Były zmartwione, ale jakby…
Sama nie wiem. Jakby nadzieja zagościła w jego sercu.
Kąciki moich ust wygięły się ku górze w szczerym
uśmiechu pierwszym od ostatnich dwóch tygodni. To mu wystarczyło. Wiedział, że
jestem w stanie walczyć ze wszystkim i zrobię wszystko, aby nie powrócić do
stanu sprzed roku. Oczy mu pojaśniały, a następnie przytulił mnie. Nie tak jak
wcześniej: opiekuńczo, teraz jakby chciał mi dodać przez ten zwykły gest
otuchy.
— Nie strasz mnie więcej, dobrze? Obiecujesz?
W jego głosie słychać było strach i troskę, które
jakby chciały powiedzieć: Zawsze będę
przy tobie i cokolwiek zrobisz nie odwrócę się od ciebie. Nawet jeśli nie
zostanie ci nikt, ja i tak będę przy tobie. Wiedziałam, że to prawda. Nie
zdarzyło się jeszcze nigdy, aby Kurt rzucił słowa na wiatr. To także nie był
taki przypadek.
Był dla mnie kimś więcej niż przyjacielem, więcej niż
bratem. Był moją bratnią duszą i rozumieliśmy się bez słów. Więź, która nas
łączyła, była niczym niewidzialna nić, której nikt i nic nie jest w stanie
zniszczyć. Nasza przyjaźń po prostu była wieczna. Czasami miałam go dość i
wiele razy wyganiałam go ze swojego pokoju krzycząc, że go nienawidzę i nie
chcę go znać. Wtedy wychodził i nie pojawiał się przez kilka godzin, dopóki go
nie przeprosiłam. Jednak częściej zdarzało się tak, że po prostu podchodził do
mnie i mnie przytulał, dopóki atak furii całkowicie nie zniknął. Za każdym
razem do mnie wracał, przychodził, kiedy miałam gorszy dzień. Jeszcze nigdy nie
zdarzyło się tak, że ktoś nas rozdzielił, nawet, jeśli na mojej czy jego drodze
pojawiła się druga osoba.
To właśnie Kurt wiedział o mnie absolutnie wszystko.
Potrafił rozszyfrować mnie jak nikt inny. Wiele razy byłam na niego zła za to,
że nie mogę niczego przed nim ukryć, ale z czasem doszłam do wniosku, że to
dobrze, iż mam obok siebie taką osobę, z którą mogę podzielić się absolutnie
wszystkim i być pewną, że mnie nie wyśmieje, a doradzi i postara się, aby pomóc
mi rozwiązać problem. On miał ze mną tak samo. Kiedy chciał zataić przede mną
jakiś fakt, zawsze wiedziałam, że kłamie, a próbował to robić setki razy,
chociaż wiedział, ze nie ukryje przede mną absolutnie niczego. Było to
wkurzające, ale właśnie taka jest nasza przyjaźń: skaczemy sobie do gardeł, ale
kiedy jedno z nas jest w fatalnym stanie — zazwyczaj bywam to ja — drugie
przybiega, nie ważne czy to środek nocy, deszcz, upał czy burza i zrobi
wszystko, aby świat znowu nabrał kolorów.
Czasem jest to nużące, nasza więź, ale muszę
podziękować bogu, że mam kogoś takiego jak on.
— Obiecuję.
Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Przytuliłam głowę do ramienia przyjaciela, który delikatnie zmierzwił mi włosy.
— Spójrz, słońce wstaje.
Poderwałam głowę do góry. Rzeczywiście, niebo mieniło
się w pięknych pomarańczowych barwach.
— Muszę już iść.
— Nie, proszę, zostań.
— Wiesz jak mama zareaguje, gdy zobaczy moje puste
łóżko?
— Jestem pewna, że zostawiłeś na biurku list.
Nie odpowiedział, tylko się uśmiechnął.
Wtuliłam się w jego klatkę piersiową i w końcu zaczął
ogarniać mnie sen. Dopiero teraz zrozumiałam, że jestem wykończona. Kolejna
nieprzespana noc.
Ostatni raz ścisnęłam dłoń Kurta, ostatni raz
zaciągnęłam się jego perfumami, ostatni raz poczułam, iż zaplata sobie moje
włosy wokół swojego palca i usnęłam.