W końcu! Praca nad tym rozdziałem zajęła mi sporo czasu, czyli kilka zarwanych do połowy nocy. Nie ukrywam, że był niezłym wyzwaniem i różni się od pozostałych. Jest bardziej... hm... poważny? Tak, chyba to dobre słowo.
Mówiąc krótko, jeżeli wcześniejsze rozdziały były długie, to tym przeszłam samą siebie. 27 albo 28 stron w Wordzie... No, ale nie chciałam go dzielić na kilka części, więc musi być taki jak jest.
Jest to ostatni rozdział z kolejnego tomiku przygód Lily Evans, pt: "Wzloty i upadki Lilyanne". No cóż, mam nadzieję, że wam się podobał.
Zapraszam do czytania i komentowania. :D
Milka.. =)
*************
— Lily, dobrze się czujesz? — Zapytała z niepokojem
Quin.
— A tak wyglądam? — Mój głos lekko drżał, co nie
zmieniało faktu, że musiałam użyć sarkazmu.
Jul westchnęła.
— Ruda, nie przesadzaj. Popatrz na innych. Ta Krukonka
prawie zemdlała, a co do Monie, to nawet trzy kilogramy tapety na gębie nie
pomogły w ukryciu cieni pod jej oczami. Biedaczka, od pamiętnego zerwania z
Potterem nie może się otrząsnąć. — Jul pokręciła głową, a mój humor nieznacznie
uległ poprawie.
Przemknęłam wzrokiem po twarzach piątoklasistów,
którzy czekali na pierwszy egzamin. Tak, dzisiaj zaczęły się SUMy. Na twarzach
większości uczniów widniał strach i przerażenie. Ja dla odmiany dygotałam na
całym ciele. Z pewnością nie uwierzycie, ale nawet Huncwoci byli jacyś… hm…
spokojni? Normalnie to biegaliby po całym korytarzu i się ścigali. Cóż, może
egzaminy mają jakieś plusy? Przez ostatnie dwa tygodnie nie zrobili żadnego
kawału i nawet Syriusz wyrzekł się — jak on to mówi — tego co dobre i przez ten
czas nie miał żadnej dziewczyny, a każdą chwilę spędzał w książkach. Wielkie
nieszczęście go spotkało i sam stwierdził pewnego wieczoru, że jak to się
wszystko wreszcie skończy, to sobie wynagrodzi całe cierpienie, w co nie
wątpię.
— Ruda telepiesz się.
— To skutek uboczny tabletek jakie łykam. Tobie też by
się przydały. Działają na człowieka pobudzająco i cały dygocze. Nie masz
pojęcia jak to pomaga w tańcu. Parkiet byłby twój.
— Widzę, że moja królewna jest w znakomitym nastroju.
— Lucas!
Od razu zapomniałam o stresie i przytuliłam mojego
chłopaka. Kątem oka zauważyłam, że Potter nas obserwuje i udaje, że wymiotuje,
na co Syriusz wybuchł śmiechem.
— Moglibyście przestać? Od tej słodkości w waszym
związku robi się ludziom niedobrze. Mówiąc ludziom, mam namyśli mnie i Quin. No
i całą szkolną społeczność.
— Zazdrosna? — Wyszczerzyłam się do niej, a Lucas
objął mnie od tyłu i oparł głowę o moją.
— Nie żeby coś, ale nie wszyscy mają tyle szczęścia i
ich partnerzy przychodzą do nich aby życzyć im powodzenia. — Mówiąc to Jul
znacząco popatrzyła się na Remusa, który chcąc nie chcąc musiał to usłyszeć,
gdyż Truśka mówiła najgłośniej jak potrafiła.
Przewróciłam oczami.
Remus, ze zbolałą miną, ruszył w naszym kierunku, a ja
posłałam mu przepraszające spojrzenie. Był już w połowie drogi, kiedy drzwi
Wielkiej Sali otworzyły się, a w progu stanęła profesor McGonagall, która
gestem ręki zaprosiła nas do pomieszczenia.
Wcześniej wylosowaliśmy numerki stolików, przy których
mieliśmy siedzieć.
Okazało się, że moje miejsce znajduje się w trzecim
rzędzie mniej więcej w połowie. Kiedy rozglądnęłam się w poszukiwaniu
dziewczyn, okazało się, że Quin zajęła piąty stolik dwa rzędy dalej, a Jul na
samym przedzie przed komisją. Niektórzy mają pecha. W ławcę przede mną siedział
Snape.
Od razu ogarnęła mnie złość. W ciągu ostatnich trzech
tygodni łaził za mną krok w krok i próbował przeprosić za swoje wcześniejsze
zachowanie tłumacząc, że został do tego zmuszony przez Malfoy’a i Goyle’a.
Jasne, a ja jestem śpiącą królewną i tylko pocałunek księcia może mnie zbudzić
ze snu. Swoją drogą, musiało mu bardzo zależeć żeby po roku czasu odbudować ze
mną kontakt. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy było to, że założył się z tymi
okropnymi Ślizgonami. Druga: Snape w końcu zrozumiał, że jest dupkiem. Opcję
numer dwa od razu odrzuciłam.
Z rozmyślań wyrwał mnie szelest papieru. Rozglądnęłam
się dokoła i z przerażeniem stwierdziłam, że wszyscy uczniowie zawzięcie piszą
na zwojach pergaminach, a na zegarze upłynęło już pięć cennych minut. Z paniką
wypisaną na twarzy otworzyłam swój arkusz klnąc pod nosem nad swoją głupotą.
Dobra, pytanie numer jeden: Podaj formułę zaklęcia, zastosowanie i dokładny ruch różdżki jaki
trzeba wykonać aby użyć zaklęcia przywołującego.
Banał!
Zawzięcie zaczęłam pisać na pergaminie, o mało nie
rozlewając na nim atramentu, tak bardzo się śpieszyłam i starałam by napisać
wszystko co wiem i nie zapomnieć o żadnym szczególe.
Kiedy odpowiadałam na kolejne pytania miałam wrażenie,
że prostszego arkusza to w życiu nie widziałam. Te pięć minut, które straciłam
na bezwiednym błądzeniu w myślach okazało się mi niepotrzebne, bo zdążyłam
jeszcze trzykrotnie przeczytać wszystkie moje odpowiedzi i upewnić się, że są kompletne
i niczego nie brakuje. Najbardziej spodobało mi się pytanie dwunaste, gdzie
mieliśmy opisać skutki zaklęcia rozśmieszającego. Jestem prawie pewna, że
zostało ono ułożone specjalnie dla osób pokroju Monie. Chociaż, kto wie, pewnie
uznała je za jakieś podchwytliwe i opisała atak paniki.
— Proszę odłożyć pióra.
Profesor McGonagall machnęła różdżką, a wszystkie
pergaminy wylądowały na biurku, które stało na samym przedzie.
Podobnie upłynęły następne dwa tygodnie.
Stwierdzeniem, że najtrudniejsza okazała się
transmutacja, nikogo nie zaskoczę. I to w teorii i praktyce. Wielu uczniów
uznało, że to eliksiry sprawiły im najwięcej problemów, dla mnie do była wręcz
zabawa.
Ostatnim egzaminem była Obrona Przed Czarną Magią i
razem z dziewczynami zaraz po zakończeniu testu ruszyłyśmy nad jezioro. Zresztą
nie tylko my. Wszyscy piątoklasiści chcieli w końcu odpocząć i popaść w błogie
lenistwo.
Przez ostatnie tygodnie z tęsknotą spoglądałam na
bezchmurne niebo oraz promienie słoneczne, które odbijały się w tafli wody i
wpadały przez okno do naszego dormitorium. Z koron drzew w Zakazanym Lesie
słychać było wesołe śpiewy ptaków, które — odniosłam takie wrażenie — razem ze
wszystkimi uczniami cieszą się z końca ich katorg.
Z radością
usiadłam na skraju jeziora i zanurzyłam stopy w chłodnej wodzie. Niestety
opodal nas zajęli miejsce Huncwoci, którym wróciła chęć do życia i zaczęli
robić z siebie błaznów.
— Czemu się tak szczerzysz? — Quin szturchnęła mnie w
bok.
Wzruszyłam ramionami.
— Koniec egzaminów, dwa tygodnie wolnego, mam
wspaniałe przyjaciółki i jeszcze wspanialszego chłopaka. Czego mi trzeba więcej
do szczęścia?
Z całej siły walnęłam stopą w wodę, rozbryzgując ją na
twarze przyjaciółek.
— Ruda!
Dziewczyny zrobiły oburzoną minę. Zobaczyłam, że
wymieniają porozumiewawcze spojrzenia, kiwają głowami, a w następnej chwili
uwiesiły się na moich ramionach próbując wrzucić mnie do wody.
Może i bym się to im udało, gdyby nie Potter.
No właśnie, ten dureń, głupek, cham, koczkodan z
podbitym okiem… No dobra, nie miał wielkiego lima na twarzy, co nie zmieniało
faktu, że za parę sekund ono tam się nie pojawi.
Potter
wyciągnął różdżkę i skierował ją na wodę, która nagle „wybuchła” i w następnej
chwili byłam cała mokra, a na moich rudych włosach wylądował długi i obślizły
wodorost.
— POOOTTEEEER!! Masz szlaban!!!
— Au… Evans, nie za ostro?
W moich oczach zapaliły się niebezpiecznie iskierki,
co można było odczytać jako komunikat o treści: wiej póki ci życie miłe.
— Kochanie, nie przesadzaj. Chciałem wypróbować tylko
te lipne różdżki ze sklepu Zonka. Jedno zaklęcie i zmienia się w gumowego
kurczaka.
Jakby na potwierdzenie jego słów rozległ się trzask, a
w jego ręce pojawił się ów przedmiot.
Zrobiłam się cała czerwona ze złości. Moją twarz
oblepiły płomiennie rude włosy, przez co efekt kolorystyczny był zdwojony.
Patrząc na głupkowatą minę Pottera bardzo łatwo było
wywnioskować, że jest ewidentnie dumny ze swojej nowo odkrytej zabawki. Jego
oczy przesunęły się z mojej twarzy troszkę niżej. Mimowolnie podążyłam za jego
wzrokiem, który zatrzymał się na mokrej szacie, która przywarła do mojej skóry,
dokładnie oddając każdy szczegół ciała, brzucha, piersi…
W kilku krokach doskoczyłam do niego i wymierzyłam mu
siarczysty policzek, po czym skrzyżowałam ręce w nadziei, że przynajmniej w
niewielkim stopniu zasłonię klatkę piersiową. .
— Auu! Evans! Za co?
I jeszcze bezczelnie się pyta.
— Wystarczyło powiedzieć, a umówiłbym się z tobą, a
nie używasz przemocy wobec niewinnych.
Niewinnych? Patrząc na Huncwotów do mojej głowy
nasuwało się wiele określeń dotyczących ich osób, ale niewinny z pewnością nie
zaliczało się do tego grona.
Zaraz, zaraz… Czy ja dobrze usłyszałam? RANDKA?!
Dokładnie wtedy, kiedy miałam zacząć krzyczeć,
rozbrzmiał głos profesora Dumbledore’a, który został wzmocniony za pomocą
zaklęcia.
— Wszyscy uczniowie mają natychmiast stawić się w
Wielkiej Sali! Bez wyjątku!
Uczniowie z zaniepokojeniem na twarzach wlepili oczy w
zamek, który wydawał mi się nagle jakiś taki daleki. Większość osób spoglądało
na siebie z lekkim przerażeniem. Przecież jeszcze nigdy nie zdarzyło się tak,
żeby dyrektor wzywał uczniów w czasie przerwy, a tym bardziej tuż po
egzaminach.
Razem z dziewczynami ruszyłam w stronę zamku. Przez
ramię rzuciłam najsłodszym tonem na jaki mogłam się zdobyć:
— Twoje szczęście Potter, bo już byś nie żył.
Posłałam mu szeroki uśmiech, który nie miał w sobie
ani grama wesołości. To był raczej grymas, który wykrzywił moją twarz, aby
wydawała się na promienną, by ukryć zaniepokojenie, które czułam.
Nie zrobiłam nawet kilku kroków, bo Potter złapał mnie
za rękę i pociągnął w stronę stadionu.
— Auu! Puść mnie! Nie widzisz, że…
— Chociaż raz się zamknij i mnie posłuchaj. — Zrobiłam
naburmuszoną minę, ale się nie odezwałam. — Za kwadrans odbędzie się mecz
Quiddich’a.
— No i?
— Mecz prefektów, Evans.
Zamarłam. Miałam wrażenie, że moje serce staje,
żołądek wywija koziołka i zebrało mi się na wymioty.
— Co? Ale dlaczego? Przecież… DLACZEGO MI NIE
POWIEDZIAŁEŚ WCZEŚNIEJ?!
Potter zatrzymał się nagle i stanął naprzeciwko mnie. Jego
oczy wyglądały groźnie, a na ustach pojawił się szyderczy uśmiech.
— Gdybyś nie była tak bardzo zapatrzona w swojego
chłopaka i nie odmawiała mi rozmowy za każdym razem, kiedy do ciebie
podchodziłem, wiedziałabyś od dwóch tygodni, że zaraz po SUMach odbędzie się
mecz. Poza tym, chyba nie układa wam się najlepiej. Jakby to ująć, twój chłopak
ma przed tobą tajemnice.
Chciałam wykrzyczeć mu prosto w twarz, że to nie jego
sprawa co do mojego związku z Lucasem i nie ma prawa twierdzić, że mnie
oszukuje, ale nie mogłam mu nie przyznać racji. Luc przez ostatni miesiąc był
jakby nieobecny i zamyślony. Początkowo myślałam, że to przez nadmiar
obowiązków, ale później podsłuchałam kłótnie Zayn’a i jego siostry Rose, gdzie padło
moje i Lucasa imię. Mówiła coś, że nie mają prawa ukrywać tego, czymkolwiek to
było, przede mną i jeżeli nie powiedzą mi wszystkiego w najbliższym czasie,
przejmie sprawę w swoje ręce, w co nie wątpię, bo dziewczyna należała do nielicznego
grona osób o wybuchowym charakterze.
Spuściłam wzrok, bo nie mogłam dłużej już patrzeć w te
jego orzechowe oczy.
— A ty oczywiście wiesz na ten temat wszystko. — W
moim głosie słychać było gorycz, czym zaskoczyłam samą siebie.
— Oczywiście.
Nie chciałam go więcej słuchać. Wyprzedziłam go i
pobiegłam do szatni, gdzie była już cała drużyna ubrana w fioletowo-brązowe
szaty. Ściągnęłam z kołka wiszącego na ścianie swoje ubranie i wciągnęłam je
przez głowę. Na plecach miałam wyszyte swoje nazwisko. Sprawka Pottera, gdyż u
każdej osoby w drużynie widniało jeszcze imię.
Po chwili do pomieszczenia wszedł Potter, który
przyniósł ze sobą miotły.
Kiedy założył swoją szatę z wielkim napisem KAPITAN i
stanął na środku, aby wygłosić mowę końcową, ogarnęła mnie taka trema, że gdyby
nie to iż siedziałam, z pewnością fiknęłabym koziołka.
— Trenowaliśmy zawzięcie. Za dnia i w nocy, wieczorem
i rano, ulewę i burzę i słońce i grad, upał i śnieżycę i wiatr i mróz. Bez
wytchnienia. Wiele razy wątpiłem i chciałem się poddać, ale za każdym razem
powtarzałem sobie, że nie mogę od was wymagać tak wiele, jak od mojej drużyny.
Było ciężko i sam wiele razy miałem dość, ale końcu udało mi się zrobić z was
graczy. Jesteśmy niedoścignięci. Mamy wspaniałego obrońcę — Potter wskazał na
Dana Glass, wysportowanego Krukona z szóstej klasy — dwóch rewelacyjnych
pałkarzy, którzy na początku byli beznadziejni, ale to się zmieniło — Nie ma
co, a im schlebił. — Wskazał na Gryfona z szóstego roku i Krukona z siódmej
klasy: Nick Sandals i Simon Naked — trójkę niezawodnych ścigających —
Oczywiście ja, Remus i Clary Yoyo z Ravenclawu z siódmego roku. Na początku ona
i Remus byli na ławce rezerwowych, ale pech chciał, że wcześniejsza dwójka
(rodzeństwo) została przeniesiona ze szkoły — no i mnie. A teraz panie i
panowie, dokopmy tym ze Slytherinu i Huffelpuffu i pokażmy, kto jest górą!
Złapałam miotłę: Zmiataczkę siedem zero siedem i razem
z drużyną opuściłam szatnię.
To dziwne uczucie, kiedy zawsze ogląda się mecz
Quiddich’a z trybun, gdzie słychać było ryki i wiwaty, a także niezadowolone
gwizdy ze strony kibiców przeciwnej drużyny, kiedy sama dołączałam się do
ogólnego aplauzu i wykrzykiwałam krzepiące słowa dla naszych zawodników. Dziś
to oni zagrzewali mnie do walki. Dziwne uczucie, ale przyjemne. Nie
zastanawiając się zbyt długo stwierdziłam, że wolę wyciskać na ławeczce. Nie
powiem, w ciągu ostatniego roku jeszcze bardziej polubiłam Quiddich i uznałam
to za wspaniałe doświadczenie, że w końcu mogłam nauczyć się w niego grać, ale
moje serce nie leży w tym miejscu. Zdecydowanie bardziej wolę muzykę.
— Na miotły!
Zamarłam, kiedy usłyszałam te słowa. Myślałam, że
zemdleję. Chciałam krzyczeć, że się wycofuję i nie obchodzi mnie przegrana, ale
mój wzrok padł na lorze nauczycielską, gdzie Dumbledore zachęcająco się do mnie
uśmiechnął. Liczył na dobre show i nie przyjmował do wiadomości, że cokolwiek
może pójść nie tak jak to sobie zaplanował. Czy mogłam go zawieść? Czy mogłabym
zrobić z siebie pośmiewisko? Nie. Lily Evans zawsze walczy do końca i nie
pozostawia niczego bez walki. Każdy znał mnie od tej strony i nie miałam
zamiaru pokazać ludziom, że byli w będzie i wykształtowali sobie zły pogląd do
mojej osoby, która tak naprawdę okazałaby się tchórzem. Nie zniosłabym takiego
pośmiewiska.
Z buzującą żyłach adrenaliną przerzuciłam nogę przez
miotłę, rozległ się gwizdek i piętnaście mioteł poszybowało w górę.
Moje stopy oderwały się od ziemi i pomknęłam w górę
czując w uszach świst ciepłego, a zarazem chłodnego powietrza. Przez chwilę
rozkoszowałam się widokiem z góry— Uczniowie i nauczyciele wydawali się dość
mikroskopijni, nie wspominając już o psie, a raczej tygrysie Hagrida, który
obserwował mecz ze swojej chatki wraz ze swoim pupilem — ale nie było mi to na długo
dane, gdyż Clary podała do mnie kafla, który prawie wypadł mi z reki. Rozległy
się śmiechy, a ja zaklęłam głośno, czym zasłużyłam sobie na mordercze
spojrzenie ze strony Pottera i pomknęłam w stronę słupków drużyny przeciwnej.
Kiedy byłam w połowie stadionu podałam kafla Remusowi. Dobrze zrobiłam, gdyż w
moją stronę poszybował tłuczek, który trafił mnie prawie w rękę. Zobaczyłam, że
Malfoy ma niezadowoloną minę i z ciężkim kijem pognał za Lupinem, który wbił
pierwszego gola. Z daleka zauważyłam wściekłość, która wykrzywiła twarz
Tlenionego.
Przez następne czterdzieści minut gra nie była już
taka przyjemna jak na początku: ścigający przeciwnej drużyny ciągle na nas
wpadali, a raczej wlatywali, przez co kafel zawsze wypadał mi z ręki, a ci
drudzy ścigający przejmowali go i wbijali nam kolejne gole. Nie było dobrze,
przegrywaliśmy. 70:120. Nie chodzi o to, że oni byli lepiej przygotowani. Wręcz
przeciwnie, byli fatalni, gdyby nie fakt, że ciągle nas faulowali. Miałam
wrażenie, że to była jedyna rzecz, jaką nauczył ich trener. Nie liczyli się z
nikim na boisku, byli gotowi zrobić wszystko aby wygrać, nawet zrzucić zawodnika
z miotły. Skoro już o tym mowa: Erik Night z wielkim bólem na twarzy podleciał
do mnie kiedy miałam już przerzucić kafla przez obręcz, szepnął przepraszam, a
następnie złapał za kij mojej miotły i o mało nie spadłam z wysokości
czterdziestu stóp.
— Faul! Tak niewolno! Cholerny Night! Co ty sobie
wyobrażasz? Chcesz ją zabić? To że z tobą zerwała nie oznacza, że masz się na
niej odegrać! Ty idioto, wymoczku… — Komentator meczy John Speed znany bardziej
jako Cykor używał coraz to bardziej zmyślnych epitetów, a profesor McGonagall
mu wtórowała. Nawet profesor Dumbledore wyglądał na oburzonego.
Wykonałam rzut wolny. Ich obrońca nawet nie próbował
bronić. Zdobyłam kolejne punkty dla naszej drużyny. Gra stała się coraz
bardziej zacięta.
— Przy kaflu Door, leci z zawrotną prędkością w
kierunku słupków Gryfonów i Krukonów, przygotowuje się do podania… Jest! Dobra
robota Nick! Sandals walną z całej siły w tłuczka, który ugodził Door’a w rękę,
w której trzymał kafla. Piłka wyleciała mu z ręki, którą przejął Remus, do którego od razu podlecieli ścigający
z przeciwnej drużyny. Podał kafla do Clary, ta do Lily...
Leciałam jakieś trzy stopy nad ziemią i miałam wzbić
się w górę, kiedy poczułam straszny ból w czaszce. Nawet nie wiem kiedy spadłam
na ziemię. Pierwsze co zobaczyłam kiedy otworzyłam oczy, a widziałam jak przez
mgłę, to zatroskane spojrzenia całej drużyny, która pochylała się nade mną.
— Evans, jak się czujesz?
Musiałam kilkakrotnie zamrugać żeby wyostrzyć obraz.
Spróbowałam wstać, ale to był błąd, gdyż zakręciło mi się w głowie. Mimowolnie
opuściłam głowę na trawę.
— Bywało lepiej. — Skrzywiłam się na dźwięk swojego
głosu, który był dziwnie zachrypnięty. To pewnie dlatego, że latałam z otwartą
buzią i zaschło mi w gardle. Odchrząknęłam.
— Ale nam napędziłaś strachu. Wyglądało to strasznie.
— Co się stało?
— Malfoy uderzył cię z całej siły pałką w głowę. —
Podziwiam Remusa za to, że zdołał opanować głos do tego stopnia, jakby mówił
właśnie o pogodzie.
Niestety nie można powiedzieć tego o Potterze, który był
cały czerwony na twarzy.
— Zniszczę go! Zobaczy, popamięta mnie! Powyrywam mu
te jego łapy i zmuszę, żeby je zjadł!
— Rozejść się! Proszę się przesunąć! — Podbiegła do
nas McGonagall ze złością wypisaną na twarzy. Pewnie byłaby tu wcześniej gdyby
nie to, że razem z Dumbledore’em najpierw nawymyślała Malfoy’owi. Obok jej
twarzy pojawiła się zatroskana głowa dyrektora.
— Lily, jak się…
— Nic mi nie jest.
— Albusie, ona bredzi. Musimy ją jak najszybciej
przenieść do Skrzydła Szpitalnego. Popy się nią odpowiednio zajmie.
— Z całym szacunkiem pani profesor, ale nic poważnego
mi nie dolega. — Na potwierdzenie swoich słów dźwignęłam się na łokcie, a
następnie usiadłam. Co prawda, ciągle kręciło mi się w głowie, ale nie dałam
tego po sobie poznać. — Możemy wracać do gry.
— Wykluczone! Panno Evans, dopiero spadłaś z trzech
stóp i o mało nie straciłaś głowy przez tego idiotę… — McGonagall odchrząknęła.
Nie miała w zwyczaju źle wyrażać się o żadnym z uczniów i to w dodatku przy
dyrektorze. — Zaraz zaprowadzę cię do Skrzydła Szpitalnego.
— Ale pani profesor, mecz!
— Potter, czy ta gra jest ważniejsza od zdrowia twojej
koleżanki?
Nawet on nie mógł podważyć tego argumentu.
— Pani profesor, mi naprawdę nic nie jest i nie
mogłabym sobie wybaczyć, gdyby drużyna przeze mnie przegrała, bo spadłam z
miotły. Świadczy to tylko o moim błędzie, ale obiecuję, że to się więcej nie
powtórzy, a nawet jeśli to obiecuję, że pójdę do zamku i położę się w łóżku i
nie wstanę z niego do końca czerwca. Proszę, musimy z nimi wygrać. Musimy się
na nich odegrać. Muszę ich pokonać. Muszę zrobić to dla siebie.
I dla drużyny. Dodałam w myślach.
McGonagall ściągnęła usta w wąską kreskę i zmrużyła
oczy. Kiedy patrzyłam na nią uświadomiłam sobie, że na stadionie panuje zupełna
cisza i kątem oka zauważyłam, że wszyscy uczniowie: ci z Hogwartu jak i z
pozostałych szkół, patrzą w naszym kierunku. Nauczycielka długo nie odzywała
się i przyglądała się mi bardzo uważnie, jakby kalkulując czy jestem w pełni
świadoma tego co mówię.
— Żebym później tylko nie żałowała swojej decyzji
Evans.
Na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech. Wstałam i
otrzepałam się z suchej trawy, która przykleiła się do mojej szaty. McGonagall
wraz z Dumbledore’em odeszli, a ja złapałam miotłę. Miałam już odbić się od
ziemi, kiedy podszedł do mnie Potter i nieznacznie się do mnie uśmiechnął.
— Pokaż im kto jest górą. — Odszedł, a ja mruknęłam
pod nosem.
— Zobaczycie co to znaczy zadrzeć z Lily Evans.
— Panie i panowie gra toczy się dalej, Evans wykonuje
rzut wolny… czekamy na gwizdek sędziego… jest. Evans przygotowuje się do
strzału, ma skoncentrowany wyraz twarzy, robi zamach, piłka leci i… Jest! Doll
nie obronił! 100:120 dla Slytherinu i Huffelpuffu! Czekajcie! Już niedługo
potrwa wasza przewaga! Zobaczycie, z panią prefekt się nie zaczyna! Przy piłce
Isabell Wanted z Huffelpuffu, przepiękna dziewczyna o niebieskich oczach i
długich nogach, która…
— Speed! Nie chcemy słuchać twoich wyznań miłosnych!
— Podaje kafla
do Blue, który zostaje ugodzony tłuczkiem w nogę i wypuścił kafla z ręki, który
złapał Lupin. Podaje do Yoyo, ta do Evans, która robi wspaniałą pętlę w
powietrzu, aby uniknąć tłuczków, które nadleciały z dwóch stron, znowu Yoyo,
Lupin, Yoyo, Evans… Evans przygotowuje się do strzału… nie! W ostatniej chwili
podaje do Lupina, ten rzuca… Proszę państwa gol! 110 do… Potter zobaczył znicz!
Tak! Za nim mknie Beer, idą ramię w ramię… Są coraz bliżej gruntu, zaledwie
kilka stóp… Żaden nie chce ustąpić… Oni zaraz się pozabijają! Już nawet gdyby
chcieli to nie zdążą wznieść się w górę… James, a byłeś takim wspaniałym
przyjacielem… O mój Boże! Potter z całej siły uderzył w ziemię. Jego ręka
znajduje się pod dziwnym kątem, chyba jest złamana. Czy on żyje? JEEEEST!
Potter ma znicz! Potter złapał Złotego Znicza! Ściska małą piłeczkę w zdrowej ręce,
którą uniósł do góry! Gryfoni i Krukoni najlepsi!
Cykor jeszcze długo nawijał jaki to był wspaniały
chwyt. Niewiele myśląc podleciałam do Pottera, który chyba zemdlał. Byłam
szczęśliwa, że pokazaliśmy klasę i nasze wysiłki nie poszły na marne. Nim udało
mi się do niego dolecieć, dźwignął się na nogi, a ja długo się nie
zastanawiając, rzuciłam się w jego ramiona, gratulując dobrego chwytu. Za moim
przykładem poszła cała drużyna.
— Jesteś najlepszy Potter!
— Nikt z tobą nie wygra!
— Jesteś wielki!
Ciągle kręciło mi się jeszcze w głowie, ale nie miało
to znaczenia. Na stadion wpadli uczniowie, którzy gratulowali nam wspaniałego i
uczciwego meczu, a na drużynie przeciwnej wieszali psy.
— Lily, byłaś wspaniała!
— Niesamowita!
— Najlepsza!
— Przesadzacie. — Wyszczerzyłam się do przyjaciółek,
które zachichotały.
Nagle poczułam, że ktoś wbija mi palce w żebra.
— Auu!
— No, Ruda, powiem ci, że jesteś całkiem, całkiem. Na
wakacjach troszeczkę cię jeszcze podszkolimy, a będziesz równie dobra w te
klocki jak twój braciszek z wyboru.
— Były brat.
Syriusz
przewrócił oczami.
— Tak czy owak, jesteś wielka.
Wyszczerzyłam się do Syriusza, który odwrócił się do
mnie plecami i pobiegł za Potterem.
— Ha! Już wiemy gdzie znikałaś na całe wieczory. —
Quin znacząco poruszała brwiami. — Cały rok spędzony z Rogaczem w ciasnej
szatni.
Zgromiłam ją wzrokiem.
— Masz rację, często przynosiliśmy różne łakocie,
siadaliśmy na skrzynkach i opychając się w najlepsze omawialiśmy taktykę.
Jul pokręciła głową.
— Ale ja mówię na poważnie. Całe dziesięć miesięcy…
Dziewczyny popatrzyły po sobie, a następnie wybuchły
śmiechem.
— Jasne Lily. Gdybym nie wiedziała, że szalejesz za
Lucasem, to może bym ci uwierzyła.
— Ty i Rogacz razem… Wspaniała wizja przyszłości,
która w najbliższym czasie się nie spełni.
Quin poczochrała mi włosy, niszcząc mojego wspaniałego
kucyka, a ja zdałam sobie sprawę, że stadion prawie całkowicie opustoszał.
Pożegnałam się z dziewczynami i ruszyłam do szatni, żeby się przebrać.
Pomieszczenie było puste. Prawie. O ścianę opierał się
Potter. Udając, że go nie widzę ściągnęłam szatę i zsunęłam frotkę do włosów,
przy okazji wyrywając sobie kilka nitek. Nieznacznie się skrzywiłam,
przeczesałam włosy palcami i ruszyłam w kierunku drzwi.
— Dlaczego grałaś dalej? Czemu nie zrezygnowałaś?
— Co?
— Słyszałaś. Czemu nie pozwoliłaś żebyśmy przegrali?
Na każdym treningu mówiłaś, że to strata czasu i głupota. Dlaczego? — Potter
podszedł do mnie i stał niebezpiecznie blisko.
— Chciałam się na nich odegrać. To wszystko.
Spróbowałam go wyprzedzić, ale złapał mnie za rękę.
— Powiedz prawdę.
— Au! To boli! Puść mnie! — Potter nieznacznie
rozluźnił uścisk, ale nie puścił.— Już ci mówiłam.
— Ty zawsze masz jakieś ukryte cele. Mów.
— Zależało mi na wygranej, bo gdybyś nie zauważył,
jestem, a raczej byłam częścią drużyny i tak samo jak ty, ja też chciałam
pokazać tamtym klasę w grze.
— Odniosłem wrażenie, że chciałaś komuś zaimponować.
— Niby tobie?
Wolną ręką podrapał się po głowie.
— Myślałem raczej o Smitch’e, ale skoro wolisz sama
się przyznałaś… Przyznaj, że ci na mnie zależy. Powiedz, że ci się podobam, a
wtedy…
— Puścisz mnie? Wybacz, ale w domu mnie uczyli, że nie
wolno kłamać.
Piorunowaliśmy się wzrokiem. Żadne z nas nie
powiedziało nic więcej. Byłam na niego tak zła, że z trudem powstrzymałam się,
aby nie wyciągnąć różdżki i wyzwać go na pojedynek.
Co on sobie w ogóle wyobraża? Myśli, że może od tak
sobie mnie napastować i zmuszać do wygadywania bzdur? Niedoczekanie.
Nagle drzwi do szatni wyłamały się z zawiasów, a do
pomieszczenia wpadło z tuzin zakapturzonych postaci. Chciałam krzyczeć, lecz z
mojego gardła nie chciał wydobyć się żaden dźwięk. Ktoś uderzył mnie w głowę i
straciłam przytomność. Ostatnie co pamiętam, to leżące obok mnie ciało Pottera
z tępo wpatrującymi się we mnie orzechowymi oczami.
Niech ktoś w końcu zakręci ten kran! Coraz częstsze
kapanie wody przyprawiało mnie o ból głowy. Chciałam krzyknąć na dziewczyny,
które wyrwały mnie swoim bezczelnym zachowaniem z głębokiego, aczkolwiek
niespokojnego snu, ale jak na złość nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Nawet
jęku. Niczego. Miałam wrażenie, że jestem pusta w środku, a jedyną rzeczą,
która utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie śpię był potworny ból z tyłu
czaszki.
No nie! Co za debil wpuścił stado sów do naszego
dormitorium? Dlaczego tak głośno machają tymi skrzydłami? Co ja im zrobiłam?
Dlaczego tak bardzo mi dokuczają? Do tego jeszcze trzask ognia. Pożar? Czy pali
się cały zamek, a może tylko mój pokój? Dlaczego ja nie uciekam? Dlaczego
ciągle tkwię w jednym miejscu i nie mogę się poruszyć? Jeżeli czegoś zaraz nie
zrobię, to spłonę!
Coś mi tutaj nie pasowało. Skoro paliło się, to
dlaczego było takie wilgotne powietrze, a na skórze nie czułam żadnych języków
ognia? Przy każdym wdechu miałam wrażenie, że na moich drogach oddechowych
gromadzi się masa wody, od której za chwilę się udławię.
Po wielu próbach w końcu udało mi się unieść
nieznacznie powieki. Powiem jedno: wolałabym być dalej nieprzytomna.
Byłam w skalistym pomieszczeniu o dość niskim suficie
— Hagrid by się tutaj nie zmieścił — z którego zwisały stalaktyty. W sklepieniu
było kilka niewielkich szczelin, z których sączyła się woda. Czyli to nie był
jednak niezakręcony kran. Na posadce znajdowało się wiele kałuż, w których
odbijały się stalagmity. W dole ujrzałam wielkie ognisko, które wyglądało
niczym stos pogrzebowy, a obok niego stał wielki kamienny stół z misą pełną
czegoś czarnego. Dookoła płomieni stały zakapturzone postacie, a przed nimi
dwie inne, patrząc na ich budowę ciała, musiały być dość młode, mniej więcej w
moim wieku. Ja sama byłam przywiązana do wielkiego stalagnatu grubym sznurem,
który obtarł moje nadgarstki i kostki. Dopiero po chwili przypomniały mi się
wydarzenia sprzed… Właściwie z kiedy? Pięciu minut? Godziny? Tygodnia? Nagle
przed oczami stanęła mi nieprzytomna twarz Pottera. Chciałam go zawołać, ale
wiedziałam, że w ten sposób zwróciłabym na siebie uwagę.
Na mojej twarzy widniało przerażenie, którego nawet
nie próbowałam ukryć. Chciałam wezwać pomocy, ale wiedziałam, że takowa nie
nadejdzie.
— Widzę, że Śpiąca Królewna w końcu się obudziła. —
Ciarki przeszły po moim ciele na dźwięk tego zimnego głosu. — To dobrze, bo nie
mogłabyś przegapić tak ważnej uroczystości.
— Gdzie jest Potter? Co mu zrobiliście?
Ian Limone pochylił się nade mną i pogroził mi palcem.
— Na twoim miejscu bałbym się o siebie, a nie o syna
Aurora. Ale dobrze odpowiem ci na twoje pytanie. Potter przywiązany jest z
drugiej strony tego czegoś co ty. I uprzedzając twoje następne pytanie, jest
nieprzytomny. Biedak, troszkę za mocno oberwał. — Limone pokręcił głową jako
znak, że mu współczuje i nie miał na to żadnego wpływu.
Na jego młodej twarzy pojawiło się wiele zmarszczek,
wokół oczu, w których widniał wzrok szaleńca, były ciemne cienie, a wcześniej
gęste włosy przerzedziły się i wystąpiło w nich kilka siwych pasemek. Zupełnie
nie przypominał mojego wcześniejszego nauczyciela.
Mimowolnie spróbowałam przesunąć się bliżej Pottera,
ale sznury niemiłosiernie raniły mi kostki, po których ciekła krew.
Gdzie jest moja różdżka?
— Tego szukasz? — Lilome przewracał w palcach dwie
różdżki: moją i Pottera. Tylko, że ta druga wcale do niego nie należała.
Ma jego twarzy wystąpił złowrogi uśmiech.
— Musiałem przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności,
sama rozumiesz. Nie mogę pozwolić, że po raz kolejny mi uciekniesz.
Na usta cisnęła mi się kąśliwa uwaga, której nie
wypowiedziałam. Postanowiłam czekać. Spiorunowałam go wzrokiem.
— Widzisz droga Lily musimy uciąć sobie małą pogawędkę
zanim zginiecie. Oboje. Od czego by tu zacząć? Jak trafnie zauważyłaś w szkole
działy się pewne e… e… dziwne rzeczy. Oczywiście mam na myśli pobicia. Z
pewnością zastanawia cię co ja, poczciwy i dobry człowiek mam z tym wszystkim
wspólnego? Otóż to wszystko działo się na moje zlecenie. Czarny Pan ma szpiegów
tylko w Slytherinie. Nie powiem, był przeciwny mojemu pomysłowi, aby mieć w
swoich ludzi w innych domach. Zgodził się jedynie na Huffelpuff. Starannie
musiałem wybrać potencjalnego kandydata, który był dość blisko ciebie. Erik
Night, kojarzysz? Ponoć w zeszłe wakacje byliście razem. Ja tam w plotki nie
wierzę i sam wszystko dokładnie sprawdziłem. O tak. Później nasłałem na niego
moich podopiecznych, aby zwerbowali go na tę właściwą stronę. Stawiał opór.
Głupiec. Miał dwa wyjścia: albo do nas dołączyć z własnej woli, albo przez
użycie zaklęcia Impervius. Oczywiście odmówił. Kilkakrotnie dawałem mu szansę,
ale za każdym razem nie chciał ze mną współpracować. Kiedy znalazłaś go
pobitego na korytarzu… o tak mała Lily, ja wiem wszystko, otrzymał pewne
zadanie. Miał cię zabić. Nie chciał i nawet nie próbował. Z tego co widziałem
na dzisiejszym meczu, to kilkakrotnie prawie zrzucił cię z miotły. Szkoda, że
nie udało mu się ciebie pozbawić życia, nie musiałbym brudzić sobie rąk. Ale
wracając do naszego Erika. Na dwa miesiące dałem mu spokój. Żadnych napaści,
zero spotkań i gróźb. Nic. Z pewnością pomyślał sobie, że o nim zapomniałem.
Właśnie na tym polegał jego błąd. Zamiast pójść do Dumbledore’a, ten debil
siedział cicho aż do dzisiaj. A właśnie dzisiaj jest ten wielki dzień, ach
wielki… Moi podopieczni znaleźli go przy gargulcu, którzy strzeże wejścia do
gabinetu tego starego wariata. Oczywiście odpowiednio się nim zajęli i dlatego
Erik zaszczycił nas swoją obecnością. Podobnie jak pan Wood. Widzisz, Derek to
mój prywatny projekt, chciałem mieć oko na twoje szkolne wybryki. W końcu w
pewien sposób jesteśmy od siebie uzależnieni. Nie rób takiej zdziwionej miny
Lilyanne, zapomniałaś o bliźnie? W ten sposób nas połączyłem. Każda wizja jaką
otrzymasz… Nie tylko ty je widzisz, czujesz cudze emocje. Nie masz pojęcia,
jakie to było żałosne, kiedy obściskiwałaś się w tym całym Potterem na
korytarzu, a ja w pewien sposób w tym uczestniczyłem. Oczywiście nie miałaś o
niczym pojęcia. Tak. Jeden z efektów ubocznych tego zaklęcia, którego wyzwoleniem
może być tylko i wyłącznie śmierć tej drugiej osoby. Przykre tak młodo żegnać
się z tym pięknym światem. Na szczęście to wszystko dzisiaj się skończy. Pewnie
zastanawiasz się, dlaczego użyłem tego zaklęcia, skoro naszej dwójce przysparza
takie problemy? Musiałem wiedzieć co się dzieje w Hogwarcie. Kiedy byłem w
szpitalu św. Munga i podawali mi te wszystkie proszki… cóż, obrazy do mnie
docierały, ale nie byłem w pełni świadomy o co dokładnie chodzi. Im częściej
korzystałaś z mocy blizny, tym więcej wiedziałem o twoich towarzyszach: komu
się podobasz, jak żyjesz, co robisz. Jedyne, czego nie mogę ci wybaczyć to to,
że nie przekazałaś mi prawie żadnych wiadomości o Dumbledore’rze. A o to
najbardziej mi chodziło. Wiedzieć co robi stary Dumbi. Wiem, że kilkakrotnie go
odwiedziłaś, ale co mi z tego, skoro nie dowiedziałem się niczego, na czym
najbardziej mi zależało? A teraz, zanim zginiesz, powiedz mi, co on kombinuje?
Jak chce pokonać Czarnego Pana?
— Skąd mam wiedzieć? — Mój głos drżał. Przez moje ciało
przepływało wiele emocji, ale nie pojawił się tam strach. — Jak sam zauważyłeś,
nie jestem z nim w zbyt dobrej komitywie!
PLASK! Mój policzek przeszył ból, a do oczu napłynęły
łzy, które udało mi się powstrzymać.
— Myślisz, że ci uwierzę? Myślisz, że możesz robić
sobie ze mnie żarty?
— Ale to prawda! — Spytałam się o pierwszą rzecz jaka
przyszła mi do głowy. — Co Śmierciożercy robili w progu mojego domu?
— Ach! Cieszę się, że się o to pytasz. Cóż, chcieliśmy
sprawić twoim rodzicom pewną wizytę, tym samym przyśpieszyć dzisiejszy wieczór.
Widzisz, chciałem ich porwać, a następnie użyć jako przynętę na ciebie. Miałem
już naprawdę dość twojego beznadziejnego życia uczuciowego. Wręcz
żałosnego. Wszystko szło jak należy gdyby
nie to, że ktoś, czyli nasz kochany dyrektor, nie rzucił na twój dom jakiś
zaklęć. Nie mogliśmy przekroczyć progu twojego domu. Ba! Nie mogliśmy zbliżyć
się nawet do drzwi! Nie masz pojęcia jaki byłem wtedy wściekły. Jestem pewien,
że ta złość udzieliła się także i tobie.
Mimowolnie przypomniały mi się dni, w których mój
nastrój momentalnie ulegał zmianie. Teraz już wiedziałam dlaczego.
— Po co wam Potter skoro chodzi ci wyłącznie o mnie?
— Cóż, nie mogliśmy pozwolić sobie na jakichkolwiek
świadków, którzy mogliby doprowadzić do nas Dumbledore’a. Sama rozumiesz, muszę
zachować wszelkie środki bezpieczeństwa. Nie miej sobie za złe, że chłopak
zginie tylko i wyłącznie z twojej winy. Tak w życiu bywa.
— Gdzie my jesteśmy? Gdzie nas zaciągnąłeś? — Z trudem
panowałam nad głosem.
— Nie uwierzysz! Jesteśmy na dnie jeziora w jednej z
podwodnych jaskiń. Sprytne, prawda? Nikt nie wpadnie na pomysł aby tutaj nas
szukać.
— Co się z panem stało? — Jeszcze nigdy aż tak nie
drżał mi głos. — Z tym dobrym człowiekiem, który…
— Z dobrym człowiekiem? — Limone zaśmiał się. — To
prawda, stanowi część mnie, ale droga Lily, jego już nie ma. I nigdy nie
powróci. Oczywiście na początku miałem pewne obawy co do zmiany mojej
osobowości, ale wiedz, że to najlepsze co mnie kiedykolwiek spotkało. Bycie
bezwzględnym, bezlitosnym i brutalnym to najważniejsze cechy, które ceni sobie
Czarny Pan, a ja jestem jego wiernym sługą i zrobię wszystko, aby docenił mój
trud pracy i wysiłek, jaki wkładam we wszystkie misje, które daje mi mój
mistrz. Możesz uznać tego uległego i bezmózgiego Ian’a Limone’a za zmarłego. Na
jego miejscu narodziła się postać idealna, która nie podda się, dopóki nie
osiągnie swojego celu, a moim dzisiejszym jest twoja śmierć.
Wstrzymałam oddech. Limone złapał mnie za szczękę
prawie ją łamiąc i zaczął oglądać moją twarz. Po chwili, która trwała wieki,
odsunął się i wyciągnął z kieszeni różdżkę. Wiedziałam, co za chwile nastąpi. W
moją stronę pomknie zielony, oślepiający grot, uderzy o moją pierś i…
— Limone, pośpiesz się! Wszystko jest już gotowe.
Czekamy tylko na ciebie.
— Niestety droga Lily, musisz poczekać na swoją
śmierć. Sama rozumiesz, teraz mam ważniejsze rzeczy na głowie.
Limone zeskoczył z podwyższenia, na którym się
znajdowaliśmy. Wciągnął przez głowę ciemną szatę i dokładnie umył ręce aż po
same łokcie. Następnie zaczął odstawiać jakiś dziwny taniec i mówić w języku,
którego nie znałam.
— Pst! Evans? Dobrze się czujesz?
— Potter! Jak dobrze, że…
— Mów ciszej! Chcesz, żeby nas złapali?
— Przepraszam. — Zniżyłam głos do szeptu i tak dla
bezpieczeństwa mówiłam półgębkiem.
— Musimy się stąd wydostać.
— No coś ty! Sama bym na to nie wpadła.
— Evans, czy chociaż raz możesz mnie posłuchać? I
mogłabyś ograniczyć ten sarkazm?
— Proponujesz zawieszenie broni?
Potter puścił moją uwagę mimo uszu.
— Posłuchaj, spróbuję przesunąć się tak, żeby wszystko
widzieć.
— Nie dasz rady. Już próbowałam. Te sznury poraniły mi
tylko ciało.
— Masz lepszy plan?
Nie miałam. Prawdę mówiąc w mojej głowie panowała
całkowita pustka. Mimowolnie przeniosłam wzrok na to całe przedstawienie, które
coraz bardziej przypominało mi jakąś szaloną ceremonię.
Na środku stał Limone w wysoko uniesionymi rękoma. W
jednej z nich trzymał nóż, którego ostrze mieniło się w blasku płomieni
ogniska.
— Krwi z mojej krwi, krwi z moich braci dodaj siły
nowym, aby godnie wykonywali zadania powierzone przez ich zwierzchnika. —
Limone zrobił sobie nacięcie na nadgarstku i pozwolił, aby tryskająca krew
wymieszała się z tym dziwnym czarnym czymś w misie. — Krwi z mojej krwi, krwi z
moich braci spraw, aby nowym udzieliło się męstwo i siła walki, którą tak
łaskawie nas obdarowałeś. Krwi z mojej krwi, krwi z moich braci dopomóż, by
nowicjusze w rytuale inauguracji otrzymali te dary, które dajesz każdemu,
którzy na nie zasługują. Krwi z mojej krwi, krwi z moich braci pozwól, by ci
zwykli śmiertelnicy dokonywali właściwych wyborów, które zgodne będą z wolą
Czarnego Pana. Krwi z mojej krwi, krwi z moich braci pomagaj nowym i spraw, by
nas nigdy nie zawiedli.
Byłam tak zapatrzona w twarz Limone, że dopiero po
chwili zdałam sobie sprawę, że wokół stołu stanęło pięciu Śmierciożerców, każdy
podchodził na wezwanie krwi z czegoś tam i zajmował miejsce u szczytu czegoś,
co było nakreślone na glinie. Pentagram. W rękach trzymali zapalone pochodnie,
które oświetliły ciemną grotę.
W stronę kamiennego ołtarza — teraz już nie byłam
pewna czy to stół — popchnięto pierwszego zakładnika. Nie wyrywał się, nie
próbował uciekać, jakby pogodził się ze swoim losem. Okręcili go w ten sposób,
że stał tyłem do ołtarza, a przodem do mnie i bez żadnych ostrzeżeń rzuciło się
na niego kilku Śmierciożerców, którzy zdarli z jego ciała górną część odzieży.
Wystarczyło mi tylko jedno pojrzenie na ten umięśniony tors by wiedzieć kim
jest ten ktoś .
Erik.
Limone podszedł do niego i delikatnie, niemal opiekuńczo,
ściągnął z jego twarzy maskę. Chłopak miał nieobecne spojrzenie. Musiał być pod
wpływem zaklęcia.
— Połóż się.
Night bez wahania wykonał jego polecenie. Jego plecy
opadły na ciemny i zapewne zimny kamień. Wokół jego nadgarstków i kostek
zacisnęły się grube liny, które mocno wbiły się w jego skórę. Miejscami
trysnęła krew.
Na twarzy Limona, który stał profilem skierowanym do
mnie, widniał szeroki uśmiech , który świadczył o jego zadowoleniu.
Najwidoczniej wszystko przebiegało według jego planu.
— Nie robię tego specjalnie, ale muszę cofnąć
zaklęcie.
Limone machnął różdżką, a z twarzy Erika zniknął ten
tępy wyraz. Jego miejsce zajęło przerażenie. Chłopak zaczął się miotać i
krzyczeć, jednak nikt nie zwracał na niego szczególnej uwagi.
— Zostawcie mnie! Rozwiążcie! Przecież powiedziałem,
że się nie zgadzam! Nie chcę być jednym z was! — Nagle jego wzrok padł na mnie.
— Lily! Uciekaj! To pułapka! Oni chcą cię zabić! Mi kazali! Nie chciałem…
— To szlachetne z twojej strony panie Night, ale nie
warto. Ona i tak zginie, a ty staniesz się moim sługą. Będziesz wykonywał
wszystkie moje rozkazy i tylko moja lub twoja śmierć mogłaby ciebie od tego
obowiązku uwolnić. Cóż, nie zanosi się na jedno i na drugie, więc wniosek jest
tylko jeden: Jesteśmy na siebie skazani.
Limone bez żadnego ostrzeżenia uniósł ostro zakończony
nóż, zanurzył całe ostrze w misie z czarnym płynem, jeszcze raz go podniósł,
tak, aby każdy mógł go zobaczyć i wbił je w ramię Erika, z którego gardła
wydobył się przeraźliwy krzyk. Aż włoski stanęły mi na karku. Widok iście z
horroru.
Night wił się i krzyczał z bólu, a Limone z miną
szaleńca wodził nożem po jego przedramieniu, tworząc na nim jakiś skomplikowany
wzór.
Do moich oczu napłynęły łzy, które zaczęły spływać po
mojej twarzy.
Dlaczego każą mu tak cierpieć? Po co to wszystko? Dlaczego?
W mojej głowie było znacznie więcej myśli, ale tą
główną, która wybiła się ponad tą całą plątaninę była: Odciągnąć uwagę Limone’a
od Erika. Nie może dokończyć znaku.
Niczym bumerang wróciły do mnie słowa Limone’a: Będziesz wykonywał wszystkie moje rozkazy
i tylko moja lub twoja śmierć mogłaby ciebie od tego obowiązku uwolnić. Wniosek:
muszę go zabić.
— Nawet nie próbuj, Evans. Wiem, że chcesz odwrócić
uwagę Limona od Night’a, ale to bezskuteczne. On jest w transie. Nie przestanie
póki nie skończy.
— Masz lepszy plan?
— Tak.
Poczułam przypływ nadziei.
— Ale… musisz… poczekać… jeszcze… chwile… Mam pewne…
trudności…
— Potter! Nie możesz wyrażać się jaśniej?
Nawet jeśli się odezwał, to nie usłyszałam, bo jego
głos został zagłuszony przez krzyk Erika.
Po upływie kwadransa, a może i godziny krzyki Erika
ucichły, a jego miejsce na ołtarzu zajął Derek. Zrobiło mi się słabo. Przecież
to brat mojej najlepszej przyjaciółki! Musiałam ich powstrzymać, tylko jak? Nie
mogłam się ruszyć. Gdybym miała przy sobie swoją różdżkę! Ale nie, bo Limone
pomyślał o wszystkim. Zostało mi tylko czekać na śmierć, która, mam nadzieję,
okaże się szybka i bezbolesna.
Nie miej sobie za złe, że chłopak zginie
tylko i wyłącznie z twojej winy. Zacisnęłam
dłonie w pięści, na których poczułam coś mokrego. Nie obchodziło mnie czy to
krew, czy woda kapiąca z sufitu. Chciałam wydostać się z tego przeklętego
miejsca za wszelką cenę. Przestałam odczuwać jakikolwiek ból. Moim celem było
uzyskanie wolności. Spróbowałam uwolnić swoje nadgarstki z węzłów. Kręciłam
rękoma we wszystkie strony w nadziei, że liny poluzują się. Niestety, zaklęcie,
którego użył Limone mogło zostać zneutralizowane tylko przez niego. Chyba.
Nagle zrobiło się dziwnie cicho. Zamarłam. Przez
chwilę myślałam, że ceremonia dobiegła końca, Śmierciożercy zgasili ognisko
oraz pochodnie i odeszli, pozostawiając mnie i Pottera na pewną śmierć. Ledwo
udało mi się stłumić wrzask, kiedy przed oczami stanęła mi przestraszona twarz
Dantego.
Lily, gdzie wy jesteście? Co się stało?
Przestraszyłam się nie na żarty. Czy to kolejna
sztuczka Limone’a? A może mam halucynacje?
Nie zwariowałaś. To się dzieje naprawdę.
Jestem w zamku z profesorem Dumbledore’em. Wszyscy was szukają.
— To on! On nas porwał!
Kto?
— Nie zbliżajcie się. On jest szalony! Chce nas zabić!
Mnie i Pottera.
Lily, opanuj się. Opowiedz wszystko od
początku.
— Otoczyli nas w szatni. Było ich tak wielu… Ogłuszyli
nas i porwali. Nie wiem gdzie jestem. Jakaś podwodna jaskinia w jeziorze…
Dokonują jakiejś ceremonii. Najpierw Night, teraz Wood. — Przełknęłam głośno
ślinę. — Później nas zabiją.
Powiedz kto! Kto was porwał?
Jego twarz zamigotała mi przed oczami i zniknęła.
Zaklęłam cicho pod nosem.
Rozglądnęłam się dookoła w nadziei, że nikt nie zauważył
wcześniejszego zdarzenia. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że ta krótka
wymiana zdań wydarzyła się tylko i wyłącznie w mojej głowie.
Najgorsze jednak było to, że mogłam nas uratować, a ja
spanikowałam i nie przekazałam najważniejszych informacji.
Co miałam teraz zrobić?
— Evans, nie ruszaj się. Będzie bolało, ale postaraj
się nie krzyczeć.
— Co? Potter, o co ci…?
Chciałam zapytać się go, co mu przyszło do tej jego
pustej mózgownicy, lecz nie dałam rady. Poczułam ból na nadgarstkach i
kostkach, jakby ktoś włożył moje ręce i nogi pod ogień.
Ogień…
Potter przepalał liny.
Z całej siły zacisnęłam zęby, żeby przez przypadek nie
wydać z siebie jakiegoś niepotrzebnego dźwięku, czyli żebym nie zaczęła
krzyczeć, co było bardzo trudnym zadaniem, gdyż ból był coraz silniejszy i z
każdą sekundą coraz bardziej nieznośny. Przez cały czas powtarzałam sobie:
wytrzymaj jeszcze chwilę, zaraz będzie po wszystkim, to wszystko minie. Czas
wlókł się niemiłosiernie i z każdą sekundą moja silna wola zostawała wystawiona
na coraz większą próbą.
Kiedy miałam zacząć krzyczeć, poczułam, że sznury
ustępują i jestem wolna.
Po raz pierwszy poczułam iskierkę nadziei, że ten
koszmar może się dobrze skończyć.
Niestety moją wolnością nie mogłam się zbyt długo
cieszyć, gdyż rytuał właśnie dobiegł końca i wszyscy Śmierciożercy zaczęli
opuszczać grotę.
Został Limone oraz nowi.
— Droga Lily, zanim pożegnasz się z tym światem chciałbym
ci pogratulować. Nieczęsto na swojej drodze ludzie mogą spotkać tak zdolnych
mugolaków jak ty. Naprawdę żałuję, że muszę cię zabić, ale sama rozumiesz, iż
ciężko jest żyć w takich warunkach.
— Do czego ci Derek? — Pozostało mi granie na zwłokę.
— Nie mówiłem? Przepraszam, mój błąd. Widzisz,
zupełnie przez przypadek dowiedziałem się, że ten oto młody człowiek jest
bratem twojej najlepszej przyjaciółki, której zwierzasz się ze wszystkiego.
Ponadto ktoś mi powiedział, że panna Wood nie potrafi utrzymać języka za
zębami, a mówiąc dokładniej wszystkie swoje sekrety i utrapienia przelewa na
papier. Jako że Derek w czasie letnich wakacji może dokładnie studiować wszelkie
jej zapiski… Sama rozumiesz. Byłoby grzechem aby nie dołączył do grona
wybranych.
— Kto stał za tymi pobiciami?
— Mówiłem ci już, że nasłałem swoich ludzi, lecz skoro
tak bardzo ci zależy… Znasz ich dość dobrze, to twoi rówieśnicy ze Slytherinu.
Jak myślisz, czemu Snape łaził za tobą przez ostatnie tygodnie i próbował cię
przeprosić? Wiedział co planuję i starał się ciebie w ten sposób ochronić. Taką
bezwartościową szlamę. — Limone zaśmiał się w sposób, który spowodował, że
dreszcze zaczęły skakać po moim ciele. — Nie mam pojęcia co on w tobie widzi…
Oczywiście wiedział, że konsekwencje jego zachowania będą srogie, ale dzielnie
zniósł swoją karę.
Snape chciał mnie obronić. Mnie. Osobę, którą nienawidził…
— Evans, schyl się na trzy. Zrozumiałaś?
Nie udało wydobyć mi się z gardła jakiegokolwiek
dźwięku.
— Z chęcią bym jeszcze sobie z tobą porozmawiał, ale
na kilka minut mam spotkanie z Czarnym Panem, sama rozumiesz, nie mogę pozwolić
by na mnie czekał. Jakieś ostatnie życzenie?
— Raz, dwa, trzy!
Padłam na kamienną posadzkę dokładnie w tym samym
momencie, kiedy Potter wyskoczył zza stalagnatu i krzyknął: Expelliarmus!
Z ręki Limone’a wyrwały się dwie różdżki: moja i tą co
zabrał Potterowi. Rogacz złapał je w locie i bez żadnego ostrzeżenia rzucił mi
tą moją, a sam włożył za pas tą drugą. Nie opuścił różdżki. Wstałam i także
wymierzyłam grot w naszego oprawce. Mimowolnie przysunęłam się bliżej Pottera —
poczułam się wtedy bezpieczniej.
— Pan Potter… Nie powiem, zaskoczyłeś mnie. Prawdę
mówiąc zapomniałem o tobie. Popsułeś mi plan. Niedobrze. Bardzo niedobrze. —
Limone pokręcił głową. — Ale wiecie, ja zawsze mam plan B.
Wyciągnął z kieszeni swoją różdżkę tak szybko, że
ledwo udało mi się zorientować co się dzieje. Erik i Derek poszli w jego ślady.
Ian machnął różdżką i błysnęło czerwone światło.
Tyle razy Potter rozbrajał mnie na naszych wspólnych
zajęciach pojedynkowania się, że odruchowo krzyknęłam: Protego!
Moje zaklęcie tarczy było tak silne, że odbiło się od
niego rykoszetem i ugodziło w pierś Ian’a. Mężczyzna zatoczył się do tyłu i
uderzył z głuchym trzaskiem w ścianę jaskini.
— Niezła robota, Evans. — Powiedział Potter z
uznaniem.
— Znalazłeś sobie niezłą porę na komplementy.
— Podziękujesz mi jeśli przeżyjemy.
Kiedy wypowiadał ostatnie zdanie, w naszą stronę
poszybowały dwa niebieskie groty.
Za późno je zobaczyłam i jeden z nich ugodził mnie w
brzuch. Było to zaklęcie rozśmieszające.
Mimowolnie wybuchłam niepohamowanym śmiechem i
poczułam, że grunt ginie pod moimi nogami. Osunęłam się na podłogę i trzymając
się za brzuch zaczęłam tarzać się po posadce. Nie potrafiłam się opanować. Oczy
zaszłymi łzami, a ja się śmiałam i śmiałam. Nie było tego końca. Tak bardzo
chciałam pomóc Potterowi, ale nie byłam w stanie.
Rozpoczęła się ostra walka.
Kiedy oberwał jakimś zaklęciem, a jego twarz wykrzywił
ostry wyraz bólu, zaczęłam śmiać się jeszcze bardziej.
Różnokolorowe groty latały we wszystkie strony. Kilka
z nich ugodziło w sufit, z którego odłamało się kilka skał. Szczelina w suficie
powiększyła się i zaczął z niej spływać szeroki strumień wody.
W końcu czar minął. Złapałam różdżkę i spróbowałam
wstać. Zaledwie o cal od mojej głowy przeleciał zielony błysk. Mój wzrok
podążył w przeciwnym kierunku. Pod ścianą słaniał się na nogach Limone. Na jego
twarzy odmalowała się mina szaleńca. Był gotowy zrobić wszystko, aby nas, mnie
zabić.
Nagle poczułam, że to właśnie do tej walki
przygotowywałam się przez ostatnie miesiące i ten właściwy sprawdzian w końcu
nadszedł.
Przełknęłam głośno ślinę.
Pewnym krokiem ruszyłam w jego kierunki, nie patrząc
na Pottera. Nie wiedziałam, czy pokonał już swoich oprawców, czy dalej z nimi
walczy. Nie obchodziło mnie to. Widziałam, że Potter jest świetny w
pojedynkowaniu się i na pewno wygra.
Teraz czas na moją walkę.
— Mogłaś umrzeć szybko i bezboleśnie, ale ty wolisz
cierpieć. I dobrze. Będę czerpał znacznie więcej przyjemności z twojej męki. Crucio!
Ból pojawił się z nikąd. Bolała mnie każda część
ciała, każdy nerw, żyła i komórka. Miałam wrażenie, że ktoś pali moje
wnętrzności żywym ogniem… Od czaszki, przez twarz, klatkę piersiową, ręce i
nogi, wszystko ograniczało się do jednego: do bólu, który nie chciał ustąpić.
Jak przez mgłę usłyszałam krzyk Pottera, który
zawzięcie próbował pozbyć się swoich przeciwników i rzucić się mi z pomocą.
Nagle wszystko ustało.
Leżałam na zimnej kamiennej posadce i z trudem łapałam
oddech. Nie mam pojęcia, kiedy upadłam. Wiedziałam tylko jednio: muszę coś
zrobić, aby ten cały koszmar w końcu się skończył i to szybko, bo może stać się
najgorsze. Byłam pewna, że Limone nie cofnie się przed niczym.
Od kamiennych ścian odbił się śmiech, przez który
włoski stanęły mi dęba, a krew zamarzła w żyłach.
— Taka, słaba, taka delikatna. — Limone pokręcił głową
i ukląkł przede mną. Różdżką cały czas celował w moją twarz. — Ale wiesz co, to
właśnie najbardziej w tobie lubię: Tą całą delikatność i przekonanie, że
wszystko można naprawić.
W rozpaczy zaczęłam rozglądać się za moją różdżką,
którą nie wiadomo kiedy upuściłam. Leżała tuż obok buta Limone’a, jakąś stopę
ode mnie.
Nagle coś ciężkiego i wielkiego poleciało na Limone’a
zwalając go tym samym z nóg. Z przerażeniem stwierdziłam, że to Potter
unieszkodliwił jednego ze swoich przeciwników, Dereka, którego ciało lekko
drżało.
Nie mogłam oderwać wzroku od jego ciała, a raczej od
dziwnego znaku na jego przedramieniu. Byłam przerażona.
Mój wzrok w
końcu przesunął się niżej. Różdżka. Poczułam, że to moja jedyna okazja, aby się
uwolnić. Póki on się jeszcze nie podniósł…
Wyciągnęłam rękę aby ją złapać… Poczułam silny ból w
prawej dłoni.
To Limone zerwał się na równe nogi i z całej siły
stanął mi na ręce. Usłyszałam dźwięk łamiących się kości. Porwał moją różdżkę z
posadzki.
— Tego szukałaś? Myślisz, że by ci pomogło? Jakaś ty
naiwna. Nie możesz się mierzyć ze mną, osobą, którą szkolił sam Czarny Pan.
Przyszedł czas na twoją śmierć Lily Evans, ale wcześniej, zabawimy się
troszeczkę.
Limone machnął różdżką, a na moich rękach pojawiły się
głębokie rozcięcia, z których od razu trysnęła krew. Różdżkę skierował na mój
brzuch, a później na nogi i zrobił to samo. Z mojego gardła wydobył się
przeraźliwy krzyk: już chyba cruciatus mniej bolał. Z każdą sekundą traciłam
coraz więcej krwi, a świat zaczynał wirować mi przed oczami. Całą silną wolą
jaką posiadałam powstrzymałam się aby nie zemdleć. Spróbowałam wstać, ale byłam
za słaba.
Limone stał jakieś sześć stóp ode mnie. Na jego twarzy
błąkał się uśmiech szaleńca.
— To koniec, Lily Evans. Właśnie w ten sposób zakończy
się życie największej szlamy, jaka kiedykolwiek stąpała po tej planecie.
Limone uniósł różdżkę i wycelował ją w moje serce.
W jednej chwili całe życie stanęło mi przed oczami:
wspaniałe dzieciństwo, poznanie Snape’a, pierwszy list z Hogwartu, nienawiść
mojej siostry, przyjaźń z Kurtem, zakupy na Pokątnej, dworzec King’s Cross,
Expres Londyn-Hogwart, pierwsze spotkanie z Jul i Quin, nauka w Szkole Magii i
Czarodziejstwa Hogwart, popołudniowe herbatki u gajowego Hagrida, wyjazd do
Hiszpanii, wakacje spędzone na wyjazdach za granicę, zwiedzanie obcych krajów,
poznawanie ich kultur, pierwsza wielka miłość: Erik oraz złamane serce,
pierwszy pocałunek z Potterem, spędzony wspólnie czas na kłótniach, wygłupach,
treningach Quiddich’a i nauce pojedynków, ucieczka do Hogsmeade na koncert All
Star, szalone uczucie do Lucasa…
Nie chciałam, żeby tak to się skończyło. Jeszcze nie.
Tak wiele jeszcze przede mną, a już przyszło pożegnać mi się z tym światem. W
tym momencie nawet oddychanie wydawało się najwspanialszą czynnością jakiej
kiedykolwiek doświadczyłam.
Trzy wdechy.
Limone otwiera usta.
Dwa wdechy.
Jego ręka drgnęła.
Ostatni.
— Avada kada…
Czy jeśli człowiek umrze, to nie powinien niczego
czuć? Bo jeśli tak wygląda śmierć, to ja nie czuje żadnej różnicy.
Byłam taka przerażona, że po chwile uzmysłowiłam
sobie, iż Ian nie dokończył zaklęcia i klątwa nie uderzyła w moją pierś.
Coś wybuchło.
Nie, nie wybuchło. Z sufitu, nad miejscem, gdzie stał Ian,
odłamał się wielki kamień, który go przygniótł.
Krzyknęłam.
Do jaskini zaczęło wpływać jeszcze więcej wody,
niszcząc sklepienie, z którego odłamywały się kolejne głazy.
— Lily, nic ci nie jest? Boże, jesteś cała we krwi! Episkey! —Poczułam niewielką falę ciepła
na moim ciele i łagodniejszy ból, który niestety nie ustąpił. — Nie pomoże to na
długo. Jesteś zbyt poważnie ranna.
Zatrzęsła się ziemia. Stopę ode mnie uderzył wielki
kamień. Uderzył prosto we mnie strumień zimnej wody, który lunął prosto na moją
twarz, do moich ust i nosa. Zaczęłam się krztusić. Poczułam, że czyjeś dłonie
odciągają mnie na bok i sadzają na kamieniu.
Potter zaklął pod nosem.
— Musimy się stąd wydostać! Złap mnie za ramię! No rób
co mówię inaczej zginiemy!
— Nie możemy ich tu zostawić! — Z trudem wypowiadałam
każde słowo.
Ogień już dawno zgasł. Z różdżki Pottera tryskał
niewielki obłok światła. Woda sięgała nam już do kolan. Dookoła słychać było
szum wlewającej się wody i plusk kamieni, które rozlewały wodę na ściany.
Czułam coraz silniejsze wstrząsy.
— Cholera, Evans! Czy chociaż raz nie mogłabyś mnie
posłuchać?
Potter złapał mnie za ramię i pociągnął do góry.
— Puść mnie! To brat mojej przyjaciółki! Musimy go
uratować! I Erika! I Ian’a! Nie zasługuje na taką śmierć!
— On już nie żyje. — Wyszeptał Potter. — Zginął
przygnieciony przez kamień. Nie chciałem… — Głos mu się lekko załamał. — Spójrz
na rękę Dereka. Nie ma na niej już znaku.
— James…
— Lily… — Oczy Rogacza pojaśniały. — Jeżeli zginiemy
chcę żebyś wiedziała, że kocham cię odkąd pamiętam i nigdy nie przestanę
kochać. Jesteś miłością mojego życia i jeżeli istnieje życie po życiu, to moja
miłość do ciebie przetrwa i będzie jeszcze mocniejsza. Nikt nie jest w stanie
sprawić bym cię znienawidził. Próbowałem, ale miłość do ciebie jest silniejsza.
Kocham cię Lily Evans.
— James…
Nie zdołałam nic więcej powiedzieć. Rogacz wbił się w
moje usta i złożył na nich (za)krótki, ale namiętny pocałunek. Kiedy odsunął
się ode mnie, jego oczy płonęły.
Nie byłam w stanie myśleć. Tak bardzo kręciło mi się w
głowie, że ledwo rejestrowałam jego słowa. Czułam, że zaraz zemdleje.
Spojrzał na
mnie, a następnie odwrócił się. Podszedł do nieruchomych ciał Erika i Dereka.
Machnął różdżką mrucząc jakieś zaklęcia pod nosem.
Kiedy obaj się podnieśli, usłyszałam trzask nad sobą.
Spojrzałam w górę i zobaczyłam wielki głaz spadający prosto na mnie. Krzyk
utkwił mi w gardle. Ostatnie co usłyszałam, to wrzask Pottera.
Czy duchy czują? Bo jeśli tak, to bycie zmarłym wcale
nie jest takie złe.
Przenikliwe zimno rozlewało się po moim ciele,
zamrażając palce u nóg, a następnie niespodziewanie pojawiła się fala gorąca
rozgrzewająca całe ciało. I tak w kółko.
Drugą rzecz jaką sobie uświadomiłam było to, że leże w
wygodnym łóżku, a w powietrzu unosił się zapach ziół, materiału i lekarstw.
Po wcześniejszym bólu nie było śladu. Bolała mnie
jedynie głowa.
Spróbowałam unieść powiekę, ale okazała się za ciężka.
Ruszyłam palcami u ręki i stwierdziłam, że lekko
zdrętwiała dłoń jest całkowicie sprawna.
Podjęłam jeszcze jedną próbę. Musiałam użyć całej
swojej silnej woli, by otworzyć oczy. Światło, które sączyło się z lampy, lekko
mnie oślepiło. Zasłoniłam twarz ręką.
— Ale napędziłaś nam strachu! Panno Evans, proszę
więcej tego nie robić. Gdyby nie szybka reakcja pana Pottera kto wiec co
mogłoby się stać.
Spróbowałam dźwignąć się na łokcie.
— O nie! Była pani całkowicie wyziębiona i podrapana.
W tym wypadku wskazany jest długi odpoczynek. — Pani Pomfrey wcisnęła mi kubek
gorącej herbaty do rąk. — Kąpać się w środku nocy w jeziorze pełnym trytonów…
Szczyt bezmyślności.
— Kąpać się…? Co?
— W jeziorze. Gdyby pan Potter w porę cię nie zobaczył
to byś utonęła.
Pani Pomfrey pokręciła głową i weszła do swojego
gabinetu.
Nie było mi dane cieszyć się długo samotnością, bo po
chwili wyszła z jakąś maścią, którą ponakładała mi na rozcięcia. Kiedy złota
konsystencja dotknęła mojego ciała, zapiekła mnie skóra, ale nie dałam po sobie
w ogóle tego poznać. Pani Pomfrey przez cały czas mruczała pod nosem coś, co
brzmiało jak wodorosty, ostre pazury i głupota młodych ludzi, którzy nie zdają
sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakim jest żywioł wody.
Przez ten cały czas zastanawiałam się, kto nagadał jej
takich głupot. Czy naprawdę nikt jej nie powiedział co się stało? O Limone i
rytuale, o mnie i Potterze…
— Gdzie jest Potter?
— Pan Potter został wezwany do dyrektora.
— Co? Kiedy?
— Panno Evans, proszę się tak nie unosić. Jakąś
godzinę temu zaraz po tym jak cię tu przyniósł. Powiedział, że prawie utonęłaś.
Byli z nim pan Wood i pan Night, którzy także są u profesora Dumbledore’a.
Dyrektor obiecał, że jak załatwi pewne sprawy natychmiast do ciebie przyjdzie.
— A czy nie mogłabym…
— Wykluczone! Prawie utonęłaś i musisz teraz dużo
odpoczywać. I uprzedzając twoje następne pytanie: nie opuścisz skrzydła
szpitalnego dopóki całkowicie nie wyzdrowiejesz, to znaczy nie przewiduję cię
wypisać przed końcem roku szkolnego.
— Ale… — Chciałam protestować, ale Pani Pomfrey
posłała mi groźne spojrzenie.
— Nie pójdziesz na ostatni mecz Quiddich’a, ani na
jutrzejsze uroczystości z okazji rocznicy szkoły. Przykro mi, ale to moja
ostateczna decyzja. I nie próbuj protestować. Nie zda się to na nic.
— Co z Erikiem i Derekiem?
— Z nimi? Czy cokolwiek powinno im się stać? Byli
przemoczeni, bo pomagali panu Potterowi wyciągnąć cię z wody. To wszystko.
Pani Pomfrey krzątała się koło mnie jeszcze przez
dobre dwa kwadranse. Z przerażeniem stwierdziła, że mam gorączkę i
zaczerwienione gardło („Angina, wiedziałam. Co za brak odpowiedzialności”).
Szanse na wyjście ze Skrzydła Szpitalnego w ciągu tygodnia zmalały do zera.
Kiedy pielęgniarka wcierała kolejną porcję maści w moje rany („Może pozostać ci
kilka blizn. Tak głębokie skaleczenia…”), drzwi do pomieszczenia otworzyły się,
a w progu stanął profesor Dumbledore. Miał poważną minę. Szybkim krokiem
podszedł do mnie i usiadł na łóżku obok. Miał cienie pod oczami. Dopiero teraz
spojrzałam na zegarek. Była trzecia w nocy.
— Droga Popy czy mogłabyś zostawić mnie i pannę Evans
samych?
— Oczywiście. Tylko proszę jej zbytnio nie przemęczać.
Biedaczka od tego pływania nabawiła się anginy… — Pani Pomfrey pokręciła z
niezadowolenia głową i weszła do swojego gabinetu. Spojrzałam na Dumbledore’a,
który przyglądał mi się znad okularów-połówek.
— James opowiedział mi o wszystkim. Tak bardzo się o
was bałem! Kiedy panna Wood i panna Broke powiedziały mi, że zniknęłyście… Nie
miałem pojęcia gdzie was szukać. Gdyby nie Dante… Ale on także mi nie pomógł.
Nie udało mi się posunąć nawet o krok w odnalezieniu was. Wiedziałem tylko
jedno, że dalej żyjecie i jest nadzieja, że w jakiś sposób do was dotrę.
Niestety połączenie się zerwało. Kiedy Dante powiedział mi, że jesteście w
jakiejś jaskini na dnie jeziora… Nie chciałem nawet myśleć, co by się stało,
gdybym was nie znalazł. Z każdą minutą bałem się coraz bardziej. Nawet gdybym
chciał przeszukać wszystkie groty w jeziorze na błoniach… Poprosiłem trytony
aby was odnalazły. Problem polegał w tym, że grot jest setki. Kiedy was
znaleźli, byłaś nieprzytomna. James powiedział mi, że przygniótł cię kamień.
Prawie. W ostatniej chwili udało mu się go zniszczyć magią. Gdyby nie on… Przez
cały czas czekałem na chociaż iskierkę nadziei. Kiedy trytony powiedziały mi,
że was znaleźli… Po chwili wyciągnęły was na brzeg. Musiałaś zostać szybko
przeniesiona do Skrzydła Szpitalnego. Po drodze uleczyłem cię kilkoma
zaklęciami, aby pani Pomfrey nie poznała, co tak naprawdę się stało. Zaklęcie
tnące… James, za moim nakazem, opowiedział jej, że wpadłaś do jeziora,
zaplątałaś się w wodorosty i prawie utonęłaś. Lily, przepraszam cię, że nic nie
zrobiłem. Przepraszam za to, że nie udało mi się powstrzymać tego co się stało.
Nie zdawałem sobie sprawy, że Ian Limone może być zdolny to takich rzeczy.
Dumbledore chciał powiedzieć więcej, ale musiałam mu
przerwać.
— On, to znaczy Limone, powiedział, że tylko śmierć
jednego z nas może sprawić, że zostanie się uwolnionym spod mocy zaklęcia.
Skoro Potter go zabił, czy to oznacza, że te wszystkie wizje… że ich, tego
wszystkiego nie będzie?
— Nie jestem w stanie jednoznacznie odpowiedzieć na to
pytanie. Obawiam się, że wizje nie znikną. Musiałabyś sama go zabić, aby to się
skończyło, ale skoro dokonał tego James… Cóż, jestem prawie pewien, że śmierć
Ian’a Limone sprawi, że zaburzenia, które odczuwałaś, choćby nagłe zmiany
nastroju teraz znikną. Bo widzisz, James opowiedział mi, że Limone twierdził,
że odczuwał twoje doznania. Wnioskuję z tego, że i ty musiałaś przejmować część
jego uczuć, choćby podatność na zmianę nastroju.
— Dlaczego… Jak to się stało, że przez chwilę
widziałam twarz Dantego i z nim rozmawiałam? Przecież to niemożliwe, prawda?
— Cóż, wydaje mi się, że na to pytanie sam Dante ci z
chęcią odpowie. — Rozglądnęłam się po pokoju. — Bez obawy, nie ma go tu, ale
obiecał, że przyjdzie tutaj z samego rana przed uroczystościami. Niestety
obawiam się, że pani Pomfrey nie pozwoli ci opuścić Skrzydła Szpitalnego.
— To była ceremonia inauguracyjna. Oni chcieli zrobić
z Erika i Dereka Śmierciożerców. Limone powiedział, że skoro to on ich
naznaczył, to oni będą, dopóki on umrze, mu podporządkowani. Jak to możliwe?
— Zadałaś mi kolejne pytanie, na które nie znam
odpowiedzi.
— To niech się pan domyśli.
Dumbledore zachichotał.
— Cóż, nigdy o czymś podobnym nie słyszałem. Zawsze,
kiedy Śmierciożerca został, jak to powiedziałaś, naznaczony, znak
przynależności na zawsze pozostawał na jego przedramieniu. Kiedy dzisiaj
rozmawiałem z Erikiem i Derekiem okazało się, że byli pod działaniem
Imperviusa. Nie do końca byli świadomi tego co się wokół nich działo, ale obaj
zarzekali się, że świadomie by do tego nie dopuścili. Ja im wierzę. Zresztą,
gdybyś tylko na nich spojrzała zauważyłabyś, że są zdezorientowani. — Chciałam
coś powiedzieć, ale Dumbledore machnął ręką. — Tak, wiem, nie odpowiedziałem
jeszcze na twoje pytanie. Pytałaś się, jak to możliwe, że przestaną być
Śmierciorzercami. Otóż jestem prawie pewien, że to przez to, że zrobił to
Limone. Innymi słowy mówiąc, chodzi o to, że to zawsze Voldemort wybierał, a
później obdarzał ich Mrocznym Znakiem takim samym, jak widziałaś u swoich
kolegów. Wydaje mi się, że jeżeli Voldemort by zginął, Mroczny Znak zniknąłby z
ręki każdego Śmierciożercy. Tak właśnie było w tym przypadku. Limone zginął, a
Mroczny Znak przepadł u tych osób, u których go zrobił.
— Mam jeszcze jedno pytanie.
— Jedno? No cóż, słucham.
— Panie profesorze, jakiś czas temu dostałam list od
Kurta. Pisał w nim, że widział Śmierciorzeców w progu mojego domu. Chodzi o to,
że nie mogli oni przekroczyć, a nawet zbliżyć się do drzwi. Czy… Czy rzucił pan
jakieś zaklęcie?
— Tak.
— Dlaczego? Kiedy?
— Miało być jedno pytanie. — Dumbledore uśmiechnął
się. — Widzisz, kiedy przysłałaś mi list z pociągu, kiedy ukończyłaś pierwszy
rok nauki w szkole, zdałem sobie sprawę, że prędzej czy później Limone będzie
chciał ciebie, powiedzmy, że odwiedzić. Wiedziałem, że wtedy będzie grozić ci i
twojej rodzinie śmiertelne niebezpieczeństwo, tak więc postanowiłem zabezpieczyć
twoją rodziną tak na wszelki wypadek. Rzuciłem na waszą posiadłość zaklęcie,
które chroni was przed niepożądanymi osobami. Niestety zaklęcie przestanie
działać w dzień twoich siedemnastych urodzin, ale to dopiero za pół roku, więc
przez najbliższe sześć miesięcy nie masz się o co martwić.
— Przepraszam, pana, panie profesorze.
— Lily, ty? Za co? — Dumbledore był wyraźnie
zaskoczony i zaintrygowany. — To raczej ja jestem ci je winien.
— Za moje zachowanie w ciągu roku. Za to, że nie
rozmawiałam z panem, kiedy pan prosił mnie o rozmowę. Kto wie, może gdybym
powiedziała o tym, że jest ze mną coraz gorzej i tylko pocięte żyły powodowały,
iż mogę jasno myśleć, byłoby inaczej? Może gdybym nie odrzucała pana pomocy i
powiedziała prawdę, że spotkałam pobitego Erika na korytarzu, zapobieglibyśmy
temu całemu zdarzeniu? Wtedy wydawało mi się to głupie i myślałam, że ma pan na
głowie znacznie więcej zmartwień i obowiązków, aby zamartwiać się jakimś
pobiciem ucznia, który wygadywał jakieś bzdury nie trzymające się kupy. Wiem,
że zrobiłam źle. Następnym razem będę mówić o wszystkim co wyda mi się
podejrzane w szkole. Za to, że starałam się być najmądrzejszą i nie słuchałam
rad pana i wszystko robiłam po swojemu. Jednak to wszystko to nic. Najbardziej
jest mi wstyd za moje zachowanie wobec pana. To jak się wyrażałam. Był to
przejaw dziecinności, niedojrzałości, głupoty, bezczelności i wszystkiego co
najgorsze. Przepraszam za to, jak się zachowałam kiedy wręcz zmusiłam pana aby
Kurt mógł przyjechać do szkoły na święta. Jest mi wstyd. Wtedy chyba nie
zdawałam sobie sprawy co robię. Ale teraz chcę to wszystko zmienić. Będę…
Dumbledore uciszył mnie gestem ręki.
— Lily, myślisz, że nie pamiętam jak to jest być
młodym? Kiedy człowiek myśli, że jest panem świata? Nie masz pojęcia jakich
złych rzeczy się wtedy dopuściłem. To raczej ja powinienem prosić cię o
wybaczenie. Przeze mnie prawie zginęłaś. Nawiasem mówiąc, nie masz pojęcia jak
trafną uwagą było nazwanie mnie w ten sposób. W końcu mam ponad sto lat. —
Posłałam mu pełne niedowierzania spojrzenie. — Jednym z wielu przywilejów
czarodziei jest to, iż żyjemy znacznie dłużej niż mugole.
Profesor posłał mi szczery uśmiech, który
odwzajemniłam.
— Przepraszam cię, Lily, ale za drzwiami stoi ktoś,
kto chce z tobą koniecznie porozmawiać. W cztery oczy. Gdyby pani Pomfrey
próbowała go wyprosić to powiedz jej, że twój gość ma moje specjalne
pozwolenie.
Musiałam zrobić przestraszoną minę, bo Dumbledore
cicho zachichotał i wyszedł z pomieszczenia. Po chwili trzasnęły drzwi, a ku
mnie zmierzał Potter. Usiadł na wcześniejszym miejscu dyrektora.
Zapadła cisza, której żadne z nas nie potrafiło
przerwać.
— Evans…
— Potter…
Jak to bywa w takich momentach, odezwaliśmy się
jednocześnie.
— Ty pierwsza.
— Chciałam ci podziękować. Za wszystko. Dobrze wiem,
że mogłeś sam uciec i pozwolić mi zginąć. Mógłbyś zostawić mnie w tej grocie,
ba! mogłeś udać, że nie widzisz, iż Limone rzuca na mnie niewybaczalne
zaklęcie, to najgorsze, a ty zrobiłeś coś, czego mogłabym spodziewać się po
niewielu osobach. Nie chodzi mi o to, że go zabiłeś. Jestem pewna, że nie
zrobiłeś tego specjalnie, tylko… Twoje zachowanie: opiekuńczość, troska, w
niczym nie przypominało tego Pottera jakiego znam. Mam tylko jedno pytanie do
ciebie: Dlaczego? Dlaczego mnie uratowałeś?
— Powiem ci, ale nie teraz. Nie jesteś gotowa na
prawdę. — Na jego twarzy pojawił się Huncwocki uśmiech, a ja od razu
przypomniałam sobie, kto taki stoi, a raczej siedzi przede mną.
— Nie wkurzaj mnie Potter i gadaj!
— Tak słodko się złościsz. Jak mógłbym coś tak
bezcennego stracić? — Nie przestawał się głupio uśmiechać. — Powiedziałem ci,
nie jesteś gotowa na prawdę.
— Za to tobie wydaje się, że jesteś panem wszechświata
i możesz mieć przed każdym tajemnice. Nie chcesz mówić, to nie! Bez łaski. Nie
będę cię więcej prosić.
— Jasne, za kilka dni będziesz błagać mnie na
kolanach.
— Pomyliłeś mnie z twoimi byłymi.
— Gdybyś nie miała gorączki i była w pełni świadoma
tego co mówisz, to może bym ci uwierzył. Teraz jedynie stwierdzam, że jesteś
zazdrosna.
— Jasne, a pająki to najsłodsze stworzenia na świecie.
Zastanów się co mówisz, dobra? Zazdrosna to mogę być o Lucasa, ale nie o
ciebie.
— James.
— Co? — Byłam zdezorientowana.
— Po raz pierwszy od pięciu lat nazwałaś mnie po
imieniu.
— Chwilowy zawrót głowy. Patrząc na to, że straciłam
dużo krwi wymieniony przeze mnie stan jest czymś normalnym.
— Nie zapytasz się może, jak to się stało, że miałem
różdżkę, skoro tamten typ mi ją zabrał?
Uniosłam brwi. Nawet ja nie potrafię skakać od jednego
tematu do drugiego.
— Więc?
— Pamiętasz te lipne różdżki? Przez cały dzień e… e…
używałem ich, a zawsze kiedy gram, różdżkę mam przywiązaną pod kolanem. Tak
więc Limone zabrał mi tą ze sklepu Zonka, którą miałem w kieszeni. Gdyby był
bardziej inteligentny przeszukałby nas dokładniej. Ale dziękujmy, że nie jest,
znaczy się był. Pewnie byśmy już nie żyli.
— Przykro mi, Potter.
— Co? Dlaczego?
— To przeze mnie zabiłeś człowieka.
— Złego człowieka.
— Nie czujesz się jakoś, no nie wiem…
— Jak morderca? Zdecydowanie nie. Kiedy skończymy
szkołę zostanę aurorem. Wtedy zabijanie złych typów to będzie normalka.
Jęknęłam.
— Cóż, wnioskuję, że jesteśmy skazani na siebie do
końca świata. Pasuje mi to.
Posłałam mu mordercze spojrzenie i dopiero wtedy tak
naprawdę na niego spojrzałam. Wcześniej przez cały czas unikałam jego
spojrzenia.
Potter miał cienie pod oczami i gołym okiem było
widać, że wiele wysiłku kosztuje go, aby nie zasnąć. Na twarzy i rękach miał
kilka głębszych ran, gdzie cienkie linie utworzyła skrzepnięta krew. Pachniał
trawą i morską wodą. Był zmęczony, ale dziwnie szczęśliwy.
— Dlaczego tak mi się przyglądasz?
— Podziwiam twoje wspaniałe oblicze i nie mogę
nadziwić się, że do tej pory nie zauważyłam, że jesteś tak przystojny.
— Z grzeczności nie zaprzeczę.
Przewróciłam oczami.
— Idź spać.
— Tak bardzo chcesz się mnie pozbyć?
— Potter, ja mówię na poważnie. Ledwo siedzisz i nie
zdziwiłabym się, gdybyś w tym momencie nie zasnął.
Rogacz zmierzwił swoje włosy i ruszył w stronę drzwi.
Kiedy stał przy nich nagle odwrócił się i rzucił coś w moją stronę. W moich
dłoniach spoczywała różdżka.
— Znalazłem ją, kiedy trytony nas wyciągały.
I wyszedł.
Od samego rana miałam odwiedziny. Najpierw przyszły
dziewczyny.
— Lily! Tak bardzo się o ciebie martwiłyśmy! Co się
stało?
— James nie chce nam nic powiedzieć. Razem z Quin
biegałyśmy za nim od samego rana, ale on milczy jak grób.
— Lepiej sobie usiądźcie, bo to dłuższa historia.
Opowiedzenie wszystkiego z drobnymi szczegółami zajęło
mi dobre piętnaście jak nie dwadzieścia minut. Zaczęłam od porwania, później
streściłam im „przemowę” Limone’a, ceremonię inauguracji, a kiedy powiedziałam
przyjaciółką, że drugą osobą był Derek, Quin prawie spadła z łóżka. Była
przerażona. Następnie wspomniałam jak Potter nas uwolnił i walczył z Erikiem i
Derekiem, a na mnie rzucił się Ian. Kiedy opowiadałam w jaki sposób zginął,
dziewczyny były pełne podziwu dla Rogacza. Nie wspomniałam nic o jego wyznaniu.
Nie potrafiłam.
Kiedy skończyłam mówić, zaschło mi w gardle.
Spodziewałam się, że dziewczyny zasypią mnie lawiną pytań, ale nic takiego się
nie stało. Po prostu podeszły do mnie i mnie przytuliły.
— Lily, tak nam przykro.
— Gdybyśmy cię wtedy nie zostawiły…
— To porwaliby i was. Dziewczyny dajcie spokój. Macie
jakieś plany na wakacje?
Zmianę tematu przyjęły z ulgą.
— Jedziemy do Brazylii! Pamiętacie? Mamy bilety od
Arnolda do loży honorowej.
— A co powiecie na to, żebyście przyjechały do mnie
wcześniej? W drugim tygodniu wakacji i zostały do końca? Bez obaw, mam sporych
rozmiarów dom. Więc jak?
Dziewczyny wymieniły znaczące spojrzenia, a następnie
rzuciły się na mnie i zaczęły łaskotać.
— Jak ci się odwdzięczymy?
— Wystarczy, że dzięki wam nie będę musiała oglądać
mojej siostry.
— Bez przesady, nie jest taka zła.
W progu stał Dante.
— Mogłybyście zostawić nas samych?
—Lily, jesteś pewna?
Kiwnęłam głową.
Dziewczyny niepewnie popatrzyły po sobie i wyszły ze
Skrzydła Szpitalnego. Dante usiadł obok mnie.
— Mam do ciebie wiele pytań i chce na wszystkie poznać
odpowiedzi.
— Dobra, ale pamiętaj, że mój czas jest ograniczony.
Posłałam mu groźne spojrzenie.
— Zacznę od początku. Dlaczego, kiedy dotknąłeś mojej
blizny nie poczułam niczego? Czemu widziałam ciebie wtedy w grocie?
Dante ściągnął koszulkę — zrobiłam wielkie oczy — i
wskazał palcem na swój umięśniony tors — zakręciło mi się w głowie, taka tam
babska słabość do męskiej klaty. Początkowo nie zauważyłam nic podejrzanego.
Dopiero kiedy skupiłam wzrok — co było nie lada wyczynem — ujrzałam niewielką
szramę w kształcie księżyca.
— Musiałeś się rozbierać? Nie wystarczyło podciągnąć
koszulkę?
Dante puścił moją uwagę mimo uszu.
— Kiedy chodziłem do Hogwartu, w szóstej klasie razem
z Lucasem eksperymentowaliśmy z zaklęciami. Był młodszy, ale talentem
prześcigał niejednego siódmoklasistę. Rzucaliśmy zaklęcia na jakieś kukły, jedno
odbiło się rykoszetem i trafiło mnie w to miejsce. Przestraszyliśmy się i to
nie na żarty. Od razu poszliśmy do Dumbledore’a, który wytłumaczył nam jakie
skutki może za sobą to pociągnąć. Na początku nic szczególnego się nie działo,
ale z czasem zacząłem widywać ludzkie aury. Ciebie na przykład przeważnie
otacza aura w kolorze niebieskim. Oznacza lojalność, kreatywność wrażliwość
oraz podatność na zmianę nastrojów. No i jeszcze są plamki czerwieni: energia,
siła, złość, wysokie ego. Jak się domyślasz, to nie wszystko. Potrafię
przeniknąć do czyjejś głowy, nawet jeśli dana osoba oddalona jest o wiele mil
stąd. Dlatego widziałaś mnie wtedy. Bardzo pożyteczna umiejętność. Z czasem
zacząłem popadać w obłęd. Tak jak i ty. Tylko że wtedy nie uciekałem przed światem,
tylko od razu poszedłem do Lucasa. On czuł się podobnie. Odbierał moje emocje.
Przez kilka miesięcy pracowaliśmy, żeby nad tym zapanować. W końcu nam się
udało i żyjemy jak gdyby nic. Jest jedna zasada: osoby, które mają blizny po
tym zaklęciu, nie odczuwają pomiędzy sobą… Dary nie działają na drugą osobę ze
szramą. To dlatego. Jedyne co czułaś, to wszechogarniający spokój: wyciszenie,
cichnące dookoła głosy. Moje umiejętności stanową pewien wyjątek, gdyż każdy
człowiek ma aurę. Kiedy ciebie spotkałem po raz pierwszy, od razu zorientowałem
się, że jesteś pod wpływem tego zaklęcia. Bo widzisz, na końcu twojej aury
widnieją złote kolory, identyczne jak u mnie i u innych osób z tą
przypadłością. Co do pojawiania się w twojej głowie… Nie do końca jestem pewien
w jaki sposób to działa. Po prostu myślę o kimś i nagle go widzę.
— Pamiętasz jak byłeś u Dumbledore’a i stałam pod
drzwiami? Czy wy… Czy rozmawialiście o mnie?
— A niby o kim innym? Oczywiście, że o tobie.
Próbowaliśmy wymyśleć sposób jak ci przemówić do rozumu i zmusić cię do
współpracy z nami.
— Powiedz mi po co zespół został sprowadzony do
Hogwartu? I nie próbuj mi wmówić, że ze względu na rocznicę powstania szkoły bo
nie uwierzę.
— Jeszcze na to nie wpadłaś? Dumbledore zauważył, że
zaczyna się dziać z tobą coś nie tak i poprosił nas, żebyśmy mieli na ciebie
oko. Bo niby kto inny sprawdziłby się w tym zadaniu lepiej niż ja i Lucas? Od
samego początku czułaś, że cię przyciągam. To wszystko przez bliznę. Starałaś
się uciekać i robić uniki, ale nie zawsze ci to wychodziło. Przez cały rok
bacznie ciebie obserwowałem. Miałaś wiele gorszych dni i za każdym razem
starałem się ci pomóc. Po to sprowadził nas Dumbledore. Za bardzo się bał, że
może ci się coś złego stać. W sumie to nie wiele brakowało.
— Skoro ty i Lucas…
— Nie martw się o naszego blondyna. Dał mi wolną rękę
do działania i starał się tłumić wszelkie uczucia. A kiedy wpadłaś na niego w
Hogsmeade… Pomyślałem wtedy: Kurcze, taka niezła i humorzasta dziewczyna nie
będzie moja. Co za strata. Ale Lily, on nie zrobił tego, bo się o ciebie
martwił. On po prostu szalał za tobą od momentu, kiedy zobaczył ciebie po raz
pierwszy na koncercie. Okazało się, że też darzysz go jakimś cieplejszym
uczuciem. Nie masz pojęcia jaki był wtedy szczęśliwy! Od zawsze wiedziałem,
czyli od jakiś ośmiu czy dziewięciu miesięcy, że mu się podobasz. I bam! Mamy
miłość! Skoro odepchnęłaś mnie i nie mogłem cię pilnować, to czemu pałeczki nie
miałby przejąć Lucas? Był tak jakby podwójnym agentem. Oczywiście chłopaki
wiedzieli o wszystkim i z wielkim zaciekawieniem przyglądali się postępom w
mojej e… e… misji. Ile razy Trunks i Zayn się ze mnie wyśmiewali… Zresztą to
jest teraz nie ważne.
— Skoro chciałeś mnie chronić to dlaczego zrobiłeś
tyle wrednych rzeczy? Mam na myśli te wszystkie artykuły i głupie gadki.
Dante wyszczerzył się.
— Wiele ludzi ma słabość do czekolady, alkoholu,
zakupów, motorów i innych rzeczy. Moją słabością są skandale, gdzie gram główną
rolę. Nie chciałem cię w to wciągnąć. Samo to tak wyszło.
Nagle drzwi odbiły się od ściany i wpadła Rose,
siostra Zayn’a. Za nią kroczył jej brat.
— Lily, musisz wiedzieć! Ci idioci nie chcą ci
powiedzieć, więc zrobię to za nich. Nie rozumiecie, że ona ma do tego prawo? Co
wy sobie wyobrażacie? Lucas jest jej chłopakiem!
— Rose, o co chodzi?
— Lily, tak mi przykro… Lucas obiecał mi, że ci powie
kiedy nadejdzie odpowiedni moment… Najwidoczniej nie chciał cię martwić. Ale ty
musisz wiedzieć!
— No mów!
Dziewczyna odetchnęła.
— Od pierwszego lipca wyjeżdżają w trasę koncertową po
całej Europie. Potrwa ona przynajmniej dwa lata.
Mój świat legł w gruzach. Dwa lata… Dwa lata… Trasa…
Dwa lata… To oznaczało tylko jedno.
— Czy ty chociaż raz nie mogłabyś trzymać języka za
zębami? — Huknął na siostrę Zayn.
Ktoś mnie przytulił.
— Zostawicie nas samych? Lily… Przepraszam. Wiem, że
nie powinienem ciebie okłamywać, ale zrozum… Tak bardzo cię kocham, że wolałem
dopuścić do siebie niewielkie kłamstwo, niż powiedzieć na głos tą straszną
prawdę. Nie chcę, żeby tak to się skończyło. Jesteś całym moim światem.
— Nie Lucas. — Z trudem łapałam oddech. Właśnie
podjęłam jedną z najtrudniejszych decyzji w moim życiu. Po policzkach zaczęły
kapać mi łzy. — Jesteś muzykiem. Jesteś sławny. Masz miliony fanek na świecie,
które tylko czekają, aby zrobić sobie z tobą zdjęcie. A ja to co? Jestem nikim
w twoim świecie. Nikt mnie nie zna i niech tak pozostanie. Lucas, jesteś dla
mnie wszystkim, ale tak nie może być. Pojedziesz na dwa lata i co? Ja będę
usychać za tobą z tęsknoty, a ty będziesz walił w bębny na scenie? To nie ma
sensu. Przepraszam. Nie chcę tego w ten sposób kończyć, ale to jedyne wyjście.
— A więc to koniec? Nie obchodzi cię to, co do ciebie
czuję.
— Nie jesteś w tym odosobniony.
— Więc po co mamy się krzywdzić? Po co to całe
rozstanie? Wiem, że nie chcesz tego tak samo jak ja. Lily, proszę. Przynajmniej
spróbujmy.
Pokręciłam głową. Przez łzy nic nie widziałam.
— Przykro mi Lucas. Jestem pewna, że spotkasz jeszcze
nie jedną dziewczynę lepszą ode mnie, ale teraz… Proszę, zostaw mnie samą.
— Lily…
— Kocham cię, Lucasie Smitch, ale to koniec.
Nie powiedział nic więcej. Po prostu wstał i wyszedł.
Przez cały czas nie popatrzyłam na niego ani razu.
Teraz, kiedy wiedziałam, że wszystko się skończyło, po prostu nie mogłam się
zmusić żeby rzucić mu chociaż przelotne spojrzenie.
Trzasnęły drzwi.
Miałam ochotę pobiec za nim i wykrzyczeć mu prosto w
twarz, że to co wcześniej powiedziałam, to było jedno wielkie kłamstwo i chcę
do niego wrócić, naprawić wszystko. Chciałam mu wyjaśnić, że jest potrzebny mi
do przetrwania jak tlen, a mój świat bez niego składa się tylko i wyłącznie z
samych ciemnych barw. Żadnego różu czy zieleni. Jedynie szarość.
Nie zrobiłam tego.
Objęłam poduszkę z całych sił rękoma i gorzko
zaszlochała.
Drzwi do pomieszczenia ponownie otworzyły się.
Przez chwilę miałam nadzieję, że Lucas wrócił. Wtedy
nie udałoby mi się powstrzymać i rzuciłabym się na niego błagając o wybaczenie
i powrót.
Otarłam oczy, ale na nic to się zdało, gdyż od razu
były całe mokre.
Ktoś mnie przytulił. Poczułam na sobie dwie pary
ramion.
Jul i Quin.
Dziewczyny przysunęły się do mnie i Ne odezwały się
ani słowem. Po prostu były przy mnie, dodając mi tym samym otuchy.
Pociągnęłam nosem.
— To musiało się stać.
— To nie prawda. Nie musiałaś z nim zrywać.
— Musiałam Quin. On wyjeżdża. Na dwa lata. Jest
gwiazdą rocka. W jego świecie nie ma miejsca dla kogoś takiego jak ja.
— Przecież cię kocha.
— Czasami uczucie, nawet Bóg wie jak silne, to za
mało. I to właśnie był taki przypadek.
— Lily…
— Daj spokój, Jul. Już raz miałam złamane serce i się
z tego wyleczyłam. Dlaczego nie miałoby udać mi się to po raz drugi?
— Złamane serce? Czy ja dobrze słyszę? — Do
pomieszczenia wpadł Syriusz, a ja ukradkiem otarłam dłonią oczy. — Zdajcie się
na mnie! Jestem ekspertem w tej dziedzinie! Jul, strasznie mi przykro, ale twój
i Lunia związek od samego początku skazany był na niepowodzenie. Różnica
poglądów, inny stosunek do świata… Lunatyk jest jednym z Huncwotów i musisz wiedzieć,
że…
— Lily zerwała z Lucasem, idioto! — Quin walnęła w
głowię.
— Naprawdę? No nie! Moja była siostra jest znowu do
wzięcia. A się Rogacz ucieszy!
— Mógłbyś chociaż przez chwilę udawać, że nie jesteś
dupkiem i jej współczuć?
— Ruda, nie załamuj się! Zaraz pójdę po Jamesa!
— Czy ty nie widzisz, że jej świat legł w gruzach? —
Quin rzuciła mu karcące spojrzenie. — Brak mi do ciebie słów.
— Mało czytasz to i słownictwo ubogie.
Quin zrobiła się cała czerwona ze złości. Na mojej
twarzy pojawił się cień uśmiechu.
Syriusz wyszczerzył się do mnie, usiadł na przeciwnym
łóżku i wziął mnie na kolana. Mimowolnie się uśmiechnęłam, co nie uszło uwadze
Syriusza.
— Co, wszędzie dobrze, ale u brata najlepiej?
— Dam ci znać jeśli moja mama zajdzie w ciążę.
Syriusz pokręcił głową.
— No wiesz! Tak mnie obrażasz! A ja to co?!
— Gnoje, który jedyną rzeczą jaką kocha jest swoje
odbicie w lustrze?
— Nie ma co, masz bardzo bogate życie uczuciowe. —
Parsknęła Jul, na co Quin jej zawtórowała.
— Żeby było weselej, raz na jakiś czas się odtrącam.
Bardzo pomaga to w dobrym związku.
Zachichotałam.
— Widzicie? Dzięki mojej genialnej osobie, wspaniałemu
poczuciu humoru i bajecznie rozwiniętej charyzmie, na twarzy Rudzika powrócił
uśmiech. A skoro jesteśmy przy mojej osobie…
— Niech zgadnę, kupiłeś nową odżywkę?
— Więcej! Nie uwierzysz! Dwa opakowania!
Parsknęłam.
— Jak ty to robisz? — Zapytała
z wyrzutem w głosie Quin. — My staramy się ją pocieszyć, a tu nagle wpada taki
debil…
— Wypraszam sobie! Nie debil!
— …i powie kilka głupich zdań, a Ruda się zaczyna śmiać, a przy nas
tonęła we łzach.
— Nie żebym się chwalił, ale…
— … Ale się pochwalisz. — Rzuciła Jul.
— I tu cię zaskoczę, bo właśnie, że nie.
Dziewczyny łącznie ze mną popatrzyły na niego z niedowierzaniem.
— No co? Od czasu do czasu zdarza mi się być skromnym.
— To ty w ogóle posiadasz takie słowo w swoim słowniku?
— Jeszcze tu jesteście? Uczta zaczęła się pół godziny temu! Wynocha!
Pacjentka potrzebuje odpoczynku!
— Ale proszę pani…
— WYNOCHA!
— Spokojnie, ja to załatwię. — Syriusz wstał z łóżka, wcześniej
odstawiając mnie na łóżko i typowym dla niego chwiejnym krokiem — po drodze
poprawił włosy — podszedł do pani Pofmrey, która stała przy drzwiach swojego
kantorka. — Moje uszanowanie, Madame Pomfrey. Czyż nie uważa pani, że mamy
piękny dzień?
— WYNOCHA!
— Ale…
— Jeśli za pięć sekund stąd się nie wyniesiecie, pójdę po opiekunkę
waszego domu!
Syriuszowi zrzedła mina. Z nieszczęśliwym wyrazem twarzy podszedł do
mnie i szepnął.
— Próbowałem. Przynajmniej w ostatnim tygodniu nie chcę mieć szlabanu
u Psychicznej.
Dni dzielące nas od zakończenia roku szkolnego mijały
coraz szybciej. Pani Pomfrey dotrzymała swojej obietnicy i nie wypuściła mnie
ze Skrzydła Szpitalnego do ostatniego dnia szkoły. Oczywiście dalej nie była
zadowolona, bo miałam na skórze jeszcze wiele ran i blizny po poparzeniach.
Zespół All Star opuścił zamek dwa dni po wielkich
uroczystościach. Cały zespół przyszedł się pożegnać (Lucas rzucił tylko pa.
Pozostali członkowie byli bardziej towarzyscy.).
Tego samego dnia odwiedził nie Hagrid, który przyniósł
mi wielki kosz słodyczy własnej roboty.
— Tak właściwie, kim była ta kobieta, z którą
widziałam cię w tej kawiarni?
— To moja znajoma, Madame Pietrowa. Kiedyś miała smoka
i opowiadała mi w jaki sposób się nim zajmowała. Pierwszy jej zdechł, a
następnego komuś oddała. Był za duży i nie mogła trzymać do w domu. Cholibka,
mówiła, że prawie spalił jej chałupę, ot co. Zapytałem się, gdzie go kupiła i…
— Hagridzie! Chyba nie…
Brodacz uśmiechnął się.
— Żartowałem, Lily. Wisz, że Gryffindor wygrał Puchar
Quiddich’a? James był świetny. Cholibka, on jest najlepszy! Złapał znicz i
nawet się nie zmęczył! Tak się cieszył! Mówił, że to dla ciebie!
Przewróciłam oczami.
— Nie wydaje mi się, żeby…
— Ja ci tylko powtarzam co widziałem i słyszałem.
James był dumny, jak nie wiem! Tak bardzo się cieszył…
— Powiedz, że pozbyłeś się już tego tygrysa.
— Simby? To lew. Skubaniec popodgryzał mi wszystkie
krzaki w ogródku. — Nagle wybuchnął niepohamowanym płaczem. — Uciekł!
Biedaczysko uciekł! Wieczorem pobiegł do Zakazanego Lasu i tyle go widziałem. A
taki był jeszcze mały! Nie umie zadbać jeszcze o siebie! Mój mały Simba!
— Spokojnie Hagridzie, na pewno się znajdzie.
Olbrzym zaszlochał jeszcze głośniej.
— Skubaniec zawsze za mną chodził! Wszędzie! Ale nie
do lasu. Bał się, ot co. I nagle mu się odmieniło. I poszedł.
Jego płacz przerodził się w ryk: pani Pomfery
grzecznie go wyprosiła.
W końcu nadszedł ostatni dzień czerwca. Pani Pomfrey w
końcu pozwoliła mi opuścić Skrzydło Szpitalne. Pierwsze co zrobiłam po wyjściu,
to wróciłam do swojego dormitorium i spakowałam swoje rzeczy. Kufry dziewczyn
stały już zapakowane. Musiałam użyć zaklęcia Pakój! Bo inaczej spóźniłabym się na kolację pożegnalną.
Przewiesiłam małą torebkę przez ramię i po raz ostatni spojrzałam na nasze
dormitorium. Jeszcze nigdy nie było w nim tak czysto. Mimowolnie uśmiechnęłam
się na ten widok. Dobiero za dwa długie miesiące tutaj wrócę. Szczerze, to już
zaczęłam tęsknić za magią. Ostatni rzut oka i ruszyłam na parter.
Wielka Sala przystrojona była w szkarłatno-złote
ozdoby. Wygraliśmy Puchar Domów dzięki wygranej w Quiddich’a i męstwu Pottera
(Dumbledore nagrodził go za wiadome zdarzenie stoma punktami, no i jeszcze Gryffingor
zdobył 50 pkt za wygrany mecz). Usiadłam za naszym stołem, a Huncwoci
przywitali mnie brawami. Ludzie oglądali się za mną. Po szkole krążyło wiele
plotek na temat mojego zniknięcia, a każda dużo bardziej nieprawdopodobna od
drugiej.
Któregoś dnia przyszedł do mnie Mick Olson nasz
Ścigający, który w tym roku zakończył naukę w Hogwarcie i zapytał, czy to
prawda, że w środku nocy wymknęłam się z zamku i poszłam do gniazda Akromantul.
Oczywiście wyśmiałam go.
Takiej kolacji to dawno nie jadłam! Same przysmaki! A
te desery! Po prostu brak słów. W ciągu dwóch tygodni znudziło mi się to całe
szpitalne jedzenie: same kaszki i zupy. Ohydztwo. Co prawda dziewczyny i
Huncwoci przynosili mi różne smakołyki, ale to nie było to samo. Pewnego dnia
Peter podzielił się ze mną nawet czekoladą. Szok.
Z przykrością zauważyłam, że w Pottera wstąpiła nowa
chęć do życia. Na drugi dzień po zerwaniu z Lucasem zapewnił mnie, że w przyszłym
roku będę jego i w ciągu wakacji nie spocznie, dopóki się ze mną nie umówi.
Zabawne, że mieszkamy w różnych częściach Anglii i nie ma możliwości, aby w
dwie lub trzy godziny zjawił w Bringhton. No, chyba, że użyłby sieci Fiuu…
Lepiej nie.
Dumbledore powstał i z przykrością stwierdził, że
profesor Paul Brown, nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią odchodzi na
emeryturę.
— Jest! Nie będzie czytał już naszej korespondencji na
lekcjach! — Powiedziała Quin zdecydowanie za głośno i cała Wielka Sala wybuchła
śmiechem.
W końcu kolacja się skończyła i wszyscy uczniowie
zaczęli wysypywać z powozów na stację w Hogsmeade, gdzie stał Expres
Londyn-Hogwart. Razem z dziewczynami i Huncwotami zajęliśmy przedział tylko dla
siebie. Przez całą drogę żartowaliśmy i wygłupialiśmy się. Huncwoci byli w
swoim żywiole. Syriusz wygłosił wspaniały monolog: „Moje włosy, skóra i
paznokcie…”.
— Ruda, powiedz jeszcze raz, jak James uczył cie latać
na miotle.
Mimowolnie zachichotałam.
— Mam lepszy pomysł! Pokażcie nam!
— Dobra. — Odchrząknęłam i stanęłam na środku
przedziału. Miejsce obok mnie zajął Rogacz, ze swoją Zmiataczką.
— Evans, to jest miotła.
Zrobiłam zaskoczoną minę?
— Naprawdę? Przez całe życie myślałam, że właśnie tak
wygląda łopata.
— A teraz zrobisz tak. Przerzucisz przez nią nonę, w
ten sposób i odbijesz się od ziemi, właśnie tak. A następnie wylądujesz… Auu!
Remus złapał brzozowe witki i pociągnął za nie od
tyłu, w efekcie czego Potter spadł z miotły i poleciał na mnie, przygniatając
do podłogi.
Jęknęłam.
— Zabieraj swój tyłek z moich nóg!
— Jeśli tak to wyglądało, to nie chcę wiedzieć co
działo się później. — Parsknął Syriusz, a ja zrobiłam się cała czerwona.
— Popatrzyłem wtedy w oczy Evans, w ten sposób…
— A ja z całej siły walnęłam pięścią w jego policzek, o
tak.
Oczywiście zademonstrowałam mój wspaniały cios. Potter
jęknął, a ja wstałam. Miałam zająć miejsce obok Quin, ale chłopak złapał mnie
za kostkę i runęłam na drzwi, które ktoś otworzył. Stała w nich Moni, na którą
chcąc nie chcąc wpadłam.
Zapiszczała, a ja z trudem powstrzymałam się od
śmiechu.
— Wybacz skarbie, ale przedziały dla bezmózgich
znajdują się w innym wagonie.
— To czemu tam nie pójdziesz?
— Nie wierzę! Trzeba ten dzień zapisać w kalendarzu!
Candie Girl nauczyła się pyskować!
— Kto?
Teraz śmiali się już wszyscy.
— Przyszłam po Laurę.
— Przykro mi, ale Peter zabrał ją na spacer do pewnej
słodkiej czarownicy, która sprzedaje słodycze. Z pewnością znajdziesz ją w
pierwszym wagonie. Żegnam!
Zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem i odwróciłam się
twarzą do przyjaciół.
— Jak ja jej nie znoszę!
— Wiesz, Lily, czasami mi się zdaje, że czytasz w
moich myślach. — Powiedziała Quin z szerokim uśmiechem na twarzy.
— Wyjęłaś mi to z ust, Szpilko.
Parsknęłam.
Drzwi do przedziału znowu się otworzyły (Potter już
wstał) i stanęli w nich Malfoy, bliźnięta Carrow, nazywane przez Huncwotów
Jednojajowe, Crabe i Smarkerus. Wszyscy mieli zadowolone miny.
— Jednak przeżyłaś, szlamo. A miałem nadzieję, że on
cię zabije.
W jednej chwili Lunatyk, Łapa i Rogacz stanęli z
uniesionymi różdżkami prze de mną. Malfoy miał zadowoloną minę.
—Zamknij się, albo twoje tlenione włosy przestaną być już
takie białe!
— Pięciu na trzech? Wydaje wam się, że z nami
wygracie?
— Chciałeś powiedzieć sześciu na pięciu. Wydaje ci
się, że taka szlama jak ja nie potrafi machać różdżką?
— Lily!
— Ruda!
— Evans! Nie nazywaj się tak!
— Muszę cię zawieźć.
— Widzę, że w końcu przyznajesz się do twojego
szlamowatego pochodzenia. Jak dobrze, nie będę musiał ci tak często o tym
przypominać.
Z szybkością jakie po sobie się nie spodziewałam,
rzuciłam na niego klątwę. W tym samym czasie uczynili to pozostali, no dobra, z
lekkim opóźnieniem. Na twarzy Ślizgona pojawiły się zielone plany, wyrosły mu
po dwie pary rogów, zaczął dziko pląsać, prawa ręka była krótsza o połowę, dostał nagłego ataku
śmiechy i stracił swoje lśniące tlenione włosy.
—Zabierzcie tego śmiecia z naszego przedziału. — Rzucił
ostro Potter, a Ślizgoni załapali swojego kumpla pod pachy i z trudem wyciągnęli
go na korytarz.
Huncwoci przez większość drogi najeżdżali na
Ślizgonów.
Od czasu zerwania z Lucasem czułam pewną pustkę, która
zaczęła wypełniać się, czymś co u mnie stało na równi z miłością, a mianowicie
przyjaźnią. Przez ostatnie tygodnie jak nigdy zaczęłam dogadywać się z
Huncwotami, którzy przy każdej okazji wygłupiali się.
— Lily, wszystko w porządku?
Popatrzyłam na zatroskane spojrzenie przyjaciółek. Na
mojej twarzy pojawił się promienny uśmiech.
— Jak najbardziej. Wiecie co, wydaje mi się, że te
wakacje będą najlepsze ze wszystkich.
Aaaaa!!!! Oooooooo!!!!!!
OdpowiedzUsuńWow.
Niesamowite, naprwdę niesamowite. Tylko czemu tak późno. Żądamy kolejnego rozdziału takiej długości. Teraz. Rozdział świetny, fajnie że wszystko się wyjaśniło, szczególnie to z Dantym ( nie chce mi się właściwie odmieniać). Bardzo mi się podobała końcówka, to z tą pustką. I uśmiechem. Czekam na kolejny rozdział, szczególnie, że będą mistrzostwa w Qudichu i wyniki SUM. Aż jestem ciekawa jakie oceny dostaną Quin, Jul, Łapcia, Lunio, Potter, Peter ( naprawdę się podzielił z Lily czekoladą?) No i oczywiście Ruda. Czyli, krótko mówiąc, kiedy następny rozdział? Czy będzie jeszcze w tym miesiącu? Może Huncwoci wpadną z Jul i Quin do Lily na wakcję i zrobią jakąś Imprezę? Fajnie by było :)
Pozdrawiam, gratuluję wspaniałego rozdziału i duuuuużo weny życzę,
Ala
Zapomniałam napisać:
UsuńCzy imiona zespołu All Star zostały zaczęrpniętę z 1D ? Ja osobiście nie słucham ale koleżanki....
Ala
P.S Pierwsza!
Taak ^^
Usuń"Zmusiłam" Milkę do nadania przynajmniej jednego imienia, z czego wyszły aż dwa. :DD Nie powiem, jestem bardzo zadowolona z tego faktu. Wiadomo, Directioner. ^^ Niall — mój ulubieniec <3, Zayn'a kocha moja przyjaciółka, Dante to imię, które ubóstwia Milka (chce nazwać tak swojego syna, zrobi dziecku krzywdę), Lucas to czysty przypadek, a co do Trunks'a, no cóż, moja siostra nałogowo ogląda Anime i jeden bohater tak właśnie się nazywał.
Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam. ;)
Gabriela.
Uuuu, długi rozdział ^.^
OdpowiedzUsuńA ja tak w sprawie buttonu naszej szabloniarni - Wyimaginowanej Grafiki. Proszę wstawić :)
Pozdrawiam! ^.^
dłuuuuuuuugi !!! lubię takie ;)
OdpowiedzUsuńŚwietne. Naprawdę kochm to. Dajcie jak najwięcej Rudej i Pottera.
OdpowiedzUsuńOMG! Tak się cieszę, że mi napisałaś o swoim blogu ;) Już zabieram się do czytania :) Jak skończę to oczywiście dam znać co myślę :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Niedawno znalazłam link do Twojego bloga i postanowiłam wejść. Nie żałuję! Przeczytałam wszystkie rozdziały i każdy jest tak samo świetny. Już nie mogę doczekać się kolejnej notki. Mam nadzieję, że będzie niedługo. :)
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam i życzę dużo, dużo weny. ;)
Choć jakoś nie miałam okazji komentować na tym blogu siedzę od chyba 30 części. Ale tamte też przeczytałam. Kilka razy.
OdpowiedzUsuńŚwietny styl, a pomysły boskie. Ładne opisy, a przemyślenia? Czadowe. Piszcie CD!
Pozdro ;)