— Ciebie też miło
widzieć.
Obok mnie siedziała Rose
Lazar, siostra Zayna.
— Co ty tutaj robisz? —
Z trudem wydukałam. Pierwszy szok, jaki wywołało pojawienie się mojej starej
znajomej w mugolskim mieście jeszcze nie minął.
— Wnioskuję z twojej
miny, że jesteś miło zaskoczona moim widokiem.
Przeczesała palcami
grube, czarne włosy i zarzuciła je na plecy, zachowując przy tym taką grację, o
której mogłabym tylko pomarzyć. Gest ten zauważyła grupa mugolskich
nastolatków, którzy wyszczerzyli się do brunetki, która odwzajemniła uśmiech
pokazując przy tym bielutkie ząbki. Były niemalże idealne: jedynym ich ubytkiem
był lekko wyszczerbany kieł.
— Miło cię widzieć,
Rose. — Kąciki moich ust wygięły się ku górze. — Jak się masz?
— Lily, nie uwierzysz!
Tyle ostatnio się dzieje wokół mnie. Zdałam sumy. Znaczy się owutemy. Taa… Też
się zastanawiam jak to możliwe. I to nie najgorzej. Przecież wiadomo, że ja,
Rose Lazar mam wiele ciekawszych zajęć niż nauka. — Puściła do przechodzącego
obok chłopaka oko. Mimowolnie przewróciłam oczami. — Niestety dostałam pracę. —
Pokręciła głową. — Nie najgorszą, to fakt, bo zostałam asystentką szefa do
spraw tajności. — Ton jej głosu przeczył wypowiedzianemu słowu klucz: "nie
najgorsza”. — Mówię ci, masakra. Tak bardzo to nawet na lekcjach u Beansa się
nie nudziłam. Ciągle ma jakieś spotkania i tylko ględzi: „Rosemarie przynieś
kawę… Napisałaś do ministra, aby potwierdzić moje spotkanie? Gdzie ta kawa?!”
Jak skończysz Hogwart, mówię ci, nie pakuj się do ministerstwa. A było
posłuchać braciszka i pójść w jego ślady… — Zamrugała. — Ale ze mnie gaduła. —
Walnęła się ręką w twarz. — Ja tak paplam bez końca, a przecież mam dla ciebie
wiadomość.
— A miałam taką piękną
nadzieję, że przyjechałaś w odwiedziny.
— Niestety. — Zacmokała.
— Innym razem, Lily.
— A więc?
Zaklaskała w dłonie.
— Czekaj! Zanim powiem
ci, o co chodzi, zdradź mi, czy to prawda, że wybierasz się na finał Quidditcha
w Brazylii?
— Takie były plany, ale
niefortunnie się złożyło, że moja babcia przyjeżdża z Hiszpanii właśnie w tym
terminie i nie mogę się za bardzo urwać na jeden wieczór. — Dodałam z
przekąsem.
— Zazdroszczę wam.
Tobie, Jul i Quin. Jesteście wielkimi szczęściarami, że dostałyście bilety.
— Skąd wiesz? —
Odpowiedz nagle pojawiła się w mojej głowie. — No tak, Dante.
Rose wyszczerzyła się do
mnie.
— A któżby inny? Ile bym
dała, żeby tam być.
Większość ludzi ma
problem, żeby zrozumieć podteksty w prostych zdaniach. Kobieta mówiąc:, ‘Jaka
piękna pogoda’ myśli: ‘Zabierz mnie na spacer’. To była podobna sytuacja tylko,
że stawką przetargową nie był spacer, a bilety. Nigdy nie miałam problemu ze
zrozumieniem ludzi, a tego typu teksty rozpracowywałam od zaraz. W życiu
spotkałam wielu ludzi i zrozumiałam, że jeżeli nie chcesz zostać źle odebrany
musisz czytać pomiędzy wierszami.
— Jeżeli tak bardzo ci
zależy, to Jul ma zbędny bilet…
Zapiszczała.
— Naprawdę? Nie, nie
mogłabym! AaaAAa! Nie wierzę! Jesteś pewna, że chcesz mi go dać? Co ja na
siebie włożę?!
Zachichotałam dokładnie
w tym momencie, kiedy dziewczyna rzuciła się mi na szyję, przez co prawie
spadłam z huśtawki na piach.
— Dziękuję! Lily, jak ja
ci się odwdzięczę?
Wzruszyłam ramionami.
—To drobiazg.
Z radości zaczęła tupać
w miejscu.
— Moje koleżanki nie
uwierzą! Ha! I kto tu teraz jest frajerem? A one, one. Oł je, yhym, yhym. —
Zaczęła odstawiać jakiś dziwny taniec i śpiewać.
Zaczęłam się mimowolnie
śmieć, co momentalnie sprowadziło ją z powrotem na ziemię.
— Ruda, zawsze
wiedziałam, że jesteś spoko babką, ale tym razem przekroczyłaś moje najśmielsze
oczekiwania. Jesteś wielka. Zazdroszczę twojemu przyszłemu mężowi, będzie miał
z tobą wspaniałe życie.
— Nie byłabym tego taka
pewna. — Powiedziałam przyciszonym głosem, którego aktualnie piszcząca po raz
kolejny Rose nie mogła usłyszeć.
— Kupię sobie pamiątki.
I się opalę. Poznam przystojnego Brazylijczyka. Zakocham się… Cholera. — Jej
entuzjazm nagle opadł. — Cholera. — Powtórzyła. — Lily, do jasnej cholery,
czemu mi nie przerwałaś? Przecież ja mam dla ciebie ważne wieści.
No, w końcu przejdziesz
do konkretów.
— Nie chciałam niszczyć
twojej chwili uniesienia.
— Mam dla ciebie
wiadomość od Dantego.
— Też ją rano dostałam.
Napisał: „Mam dziwne przeczucie, że niedługo się spotkamy.”
Rose machnęła ręką.
— Nie o to chodzi.
— To, o co?
— Po części o to też.
— No, więc? — Zaczęłam
się już niecierpliwić.
— Wieczorem mój kochany
brat złamał nogę, kiedy schodził ze sceny. Może gdyby nie ślinił się na widok
tych wszystkich dziewczyn nic by się nie stało. — Dodała półgłosem. — W każdym
bądź razie, trafił do świętego munga i ma jakiś problem z kolanem. Biedak,
przez najbliższy czas nie będzie mógł wstać z łóżka. Chłopaki zawiesili trasę w
najbliższych dniach, nie mam pojęcia na jak długo. Dante był zachwycony takim
obrotem spraw. Powiedział mi tylko, że mam ci przekazać, iż spotka się dzisiaj
z tobą o północy na molo. Masz być sama. A i jeszcze jedno. Mówił coś, że ma
rozkazy z „góry”, jeżeli cokolwiek ci to mówi, bo ja mam pustkę w głowie. —
Objęła mnie. — Dobrze zrobiłaś zrywając z Lucasem. Ja bym się chyba na coś
takiego nie zdobyła. Jestem z ciebie dumna.
Po tych słowach oddaliła
się, a po chwili rozległ się donośny trzask, znak, że Rose deportowała się.
Ten dźwięk został ledwo
zarejestrowany przez mój mózg. Po głowie odbijały mi się jej ostatnie słowa: Dobrze
zrobiłaś zrywając z Lucasem. Ja bym się chyba na coś takiego nie zdobyła.
Jestem z ciebie dumna. Do oczu napłynęły mi łzy, które starłam
wierzchem dłoni.
Dawno temu czytałam
pewną książkę. Jeden z głównych bohaterów wypowiedział straszne, a za razem
mądre zdanie: „Miłość przemija. Moja się skończyła.”* W
jeszcze innej przeczytałam, że jeśli wypowiadasz poszczególne słowa, bądź
zdania wiele razy, tracą one znaczenie.** Nadszedł czas, aby posłuchać
książkowych bohaterów i w końcu zrozumieć, że to co było kiedyś, już nigdy nie
powróci.
Wrócił Kurt. W ręku miał
dwa duże świderki. Zabrałam mu jednego i skosztowałam.
— Mniam! Jak to możliwe,
że zawsze wiesz, w jaki sposób poprawić mi humor?
— Hm… Może dlatego, że
cię dobrze znam?
Sprzedałam mu kuksańca
prosto w żebra. Nawet się nie skrzywił. Założyłam sandały i ruszyliśmy w
kierunku powrotnym.
— Kim była ta piękna
brunetka?
— Czyli jednak ją
widziałeś?
Wzruszył ramionami, co
miało znaczyć: ładnych dziewczyn nie jestem w stanie przegapić.
Przewróciłam oczami.
— Zgadnij, kto mnie
dzisiaj odwiedzi. — Pośpiesznie streściłam mu przebieg naszej rozmowy.
Pominęłam tylko ten fragment z dumą. — Jak myślisz, czego może chcieć?
Nie odpowiadał.
— Na pewno w jego małym
móżdżku zrodziła się myśl, że nie wytrzyma kolejnego dnia bez widoku mojej
pięknej buźki. — Dodałam z przekąsem. — Ciekawe, o co chodziło z tymi rozkazami
z góry. Kurt, co o tym… Kurt?
Szłam sama. Odwróciłam
się przez ramię. Brunet zatrzymał się jakieś dziesięć stóp wcześniej. Jego
ciemne oczy były przymrużone, usta wykrzywione w dziwnym grymasie, niby
złowrogim, niby złośliwym. Zaciśnięte pięści pobielały na knykciach, a z
daleka doskonale widoczne napięte całe ciało przyprawiało o gęsią skórkę.
W kilku krokach doszłam
do przyjaciela. Położyłam dłoń na jego ramieniu.
— Hej, co jest? Chodzi o
Dantego?
Wypuścił ze świstem
powietrze.
Po co się głupio pytam?
— Kurt, on naprawdę nie
jest taki…
— Zły? — Wciął mi się w
słowo. — Jeżeli uważasz, że ten dupek jest miłym i słodkim chłopcem, to chyba
zapomniałaś, co ten dupek ci zrobił. — Krzyczał. Chyba po raz pierwszy odkąd
pamiętam. Przestraszył mnie jego nagły wybuch. — Z chęcią ci przypomnę. Pół
roku temu pojawił się w progu domu twoich rodziców i obwieścił, że jesteś z nim
w ciąży, a na dodatek stałaś się najgorszym i najpodlejszym człowiekiem
stąpającym po tej planecie. Oh, zapomniałem dodać, że cała społeczność
czarodziejów cię znienawidziła przez artykuł, który pojawił się w waszym czasopiśmie,
mam tutaj na myśli gości magicznych, i obwieścił światu, że jesteś sknerą,
zarozumiałą gówniarą, która myśli tylko o sławie, a siebie ukazał w najlepszym
świetle, pokrzywdzonego i bezbronnego palanta! Zrobił z ciebie nieczułą szmatę
— Normalnie to bym mu przynajmniej wymierzyła policzek za ostatnie słowo, ale
w tym momencie stałam jak wryta. — dla której liczy się tylko kasa, sława
i upokarzanie bogu winnych ludzi.
Ludzie, którzy
przechodzili obok nas odwracali głowy, aby zobaczyć, co, a raczej, kto jest
źródłem tych wszystkich krzyków. Niektórzy patrzyli się na Kurta, jak na
wariata, kiedy usłyszeli teksty typu: społeczność czarodziejów i gości
magicznych. Niektórzy pokazywali na niego palcami, a trzech nastolatków, którzy
nas mijali zaczęli go przedrzeźniać.
Ja sama… No cóż, byłam w
szoku. Po raz pierwszy Kurt okazał się na tyle ludzki, aby okazać emocje; dać
upust złości, która od dawna go dręczyła. Odkąd pamiętam, zawsze przyjmował
krytykę, najmniejsze lub najpodlejsze oszczerstwo na klatę, a tu taka
niespodzianka. Pech chciał, że to na mnie musiał się wyładować.
Są rzeczy, które nie
pasują do ludzi. Do Syriusza brak skromności, do Potter ulizane włosy (no, może
nie za dobry przykład, ale coś w tym jest), do mnie jeszcze nie wiem co, ale
coś z pewnością znajdziemy po większym zastanowieniu, a do Sweetsa krzyki i
nagłe wybuchy furii.
W tym momencie byłam
przerażona, jednak nie do tego stopnia, aby nie wszcząć kłótni.
— Teraz ty posłuchaj
mnie. Dante zrobił to, co zrobił. Nie zaprzeczę, ale się zmienił.
— Zmienił się. Zmienił.
— Prychnął. — Czy ty się w ogóle słyszysz? Lily, ty go w tym momencie bronisz.
— Ja go bronie? O nie,
mój kochany. Nie masz pojęcia, co dla mnie zrobił.
— Kanapki, do łóżka?
Zgromiłam go wzrokiem.
— Jakbyś nie wiedział,
on jest taki jak ja.
— Zarozumiały i
poświęcający całe życie na knucie złowieszczych intryg? Masz rację.
Zacisnęłam pięści
wbijając paznokcie w skórę, na której poczułam ciepłą i lepką ciecz.
— A teraz posłuchaj mnie
ty… ty… Palancie. — Nie panowałam już nad głosem. — Nie znasz całej historii, a
się wtrącasz.
— Więc może mnie oświeć?
No, chyba, że wolisz wyżalić się swojemu przyjacielowi od serca?
— Dla twojej informacji.
W pierwszej klasie zostałam porwana przez Limone, który rzucił na mnie zaklęcie
przekleństwa. Została mi po tym szrama w kształcie płomieni. O tutaj. —
Podsunęłam mu dłoń przed same oczy. — Jeżeli ktoś jej dotknie, to wchodzę w
tego kogoś głowę: czuję jego wszystkie emocje, widzę przeszłość z
najdrobniejszymi szczegółami, a nawet przyszłą śmierć, a w nagłym przypływie
złości dostaję porządnego kopa energii. Spytaj się Pottera. On już go
doświadczył. Zresztą dzięki temu cholernemu zaklęciu mogłam mu uratować życie.
— Co ma z tym wspólnego
Dante? —W głosie Kurta słychać było irytacje. — Wiesz, to wszystko brzmi
wspaniale, ale coś mi tutaj nie pasuje.
— Już ci mówię. Zaklęcie
to prowadzi do obłędu. Rok temu Dumbledore sprowadził Dantego do szkoły, bo tak
samo jak ja został nim porażony, przez Lucasa, mojego byłego, jakbyś nie
wiedział. Było ze mną coraz gorzej. Nie wierzysz? To patrz. —Pokazałam mu moje
ręce, które były całe w bliznach. Ręce, które przez ostatnie pół miesiąca
starałam się ukrywać przed każdym, aby nie widzieli chwili mojej słabości.
Kurt zrobił przerażoną
minę.
— Lily… Ja…
— Nie wiedziałeś?
Oczywiście, że nie. Bo niby skąd? Ale słuchaj, to nie koniec historii. Teraz
dochodzimy do jej najlepszego momentu. Dumbledore sprowadził Dantego po to… Bo
widzisz, osoby, na które rzucone jest to zaklęcie potrafią go po wielu
ćwiczeniach i próbach przezwyciężyć. Jemu to się udało. I miał mnie tego
nauczyć. Kiedy pocięłam się tak bardzo, że przez utratę krwi prawie zemdlałam,
pojawił się on. Więc jeżeli dalej uważasz, że Dante to człowiek z piekła rodem,
to chyba powinieneś zastanowić się nad sobą i nie osądzaj ludzi po tym, co
zrobili w przypływie głupoty, tylko po tym, jacy tak naprawdę są i co robią dla
innych.
Nie czekałam na
jego przeprosiny. Pobiegłam w bliżej nieznanym sobie kierunku.
Zapach słonej wody
lekko drażnił mój nos, a lekka bryza rozwiewała niesforne kosmyki włosów, które
wymknęły się z warkocza, który opadał na moje prawe ramię. Nad moją głową
wesoło świeciło tysiące małych rozżarzonych punkcików, pośrodku których
znajdował się prawie niewidoczny sierp księżyca. Było ciepło, jednak przez moje
ciało, co jakiś czas przebiegały dreszcze. Po morzu niosły się dźwięki muzyki,
bo dzisiejszej nocy został zorganizowany festyn, z okazji nie wiem jakiej.
Tłumy ludzi przewijało
się poprzez molo, tak że nie wierzyłam, że Dante zdoła mnie w jakikolwiek
sposób tutaj odnaleźć.
Na niewielkich rozmiarów
scenie prezentował się akurat zespół, którego nie znałam. Zostałam mile
zaskoczona tym, że ich muzyka jest naprawdę dobra: połączenie rock’a i punku,
taka, jaką najbardziej lubię. No i rzecz, której szczerze nienawidzę: Wesołe
miasteczko.
Jeżeli miałabym wybierać
co jest gorsze: diabelski młyn, czy kolejka górska… Chyba musiałabym rzucić
monetą. Muszę się do czegoś przyznać: mam lęk wysokości i właśnie dlatego boję
się tego głupiego koła, które powoli wznosi się ku górze, aby na koniec z wolna
opadać ku dołowi. Tak, wiem co powiecie. Latałam na miotle znacznie wyżej, ba!
Mieszkam na siódmym piętrze we wspaniałym zamku, a moje łóżko znajduje się
najbliżej okna, a dostaję palpitacji serca, kiedy jestem 40 metrów nad ziemią.
Taa… Sama nie jestem pewna jak to jest możliwe. Albo wiem.
Kiedy byłam małą
dziewczynką, i miałam jakieś sześć, a może siedem lat, rodzice zabrali mnie i
Petunię, na przejażdżkę do Londynu. Tata uparł się, że koniecznie musimy iść na
London Eye. Zawsze udawałam twardą, więc i tamtym razem spróbowałam. Przez całą
przejażdżkę zaciskałam z całej siły powieki, bo myśl o rzeczach i ludziach
wyglądających jak mrówki przerażała mnie. Na samym szczycie odważyłam się i
nieznacznie rozchyliłam powiekę. To był błąd. W głowie miałam jedną wielką
karuzelę, której w żaden sposób nie potrafiłam zatrzymać. Po zejściu z tego
koła przyrzekłam sobie, że nigdy więcej moja noga nie znajdzie się w takim
miejscu.
Dlaczego kolejek
górskich? Jednym z kilku powodów jest Dante, ale o tym za chwilę.
No właśnie, Dante.
Przez cały dzień
zachodziłam w głowę, czego może ode mnie chcieć. Wszystko, co przychodziło mi
do głowy miało odniesienie jedynie do jego osoby, a mówiąc ściślej: dawno
nikomu nie powiedział, jaki jest fajny, etc. Wiadomo, jak to Dante. Opcja numer
dwa, zdecydowanie mało prawdopodobna: mój „przyjaciel od serca” tak bardzo się
za mną stęsknił, że po prostu musiał skorzystać z jedynej wolnej chwili, która
z pewnością nie zdarzy się znów za szybko, i spotkać się ze swoją Wiewióreczką.
Taa… Też nie wierzę, że użyłam tego zwrotu wobec siebie.
Po głębszych
przemyśleniach doszłam do wniosku, że wizyta Dantego nie może mieć dobrego
zakończenia.
Poczułam, że ktoś wbija
paznokcie w moje żebra, — mam łaskotki. Pech. — i jak to bywa w takich
sytuacjach, grunt osunął się spod moich stóp i upadłam na kolana. Usłyszałam
głośny chichot.
— Przepiękna kobieta i
to w dodatku sama w takim miejscu? Jak to jest możliwe, że nikt nie chciał
dotrzymać ci towarzystwa w tak wyjątkowym dniu? — Blake podał mi pomocną dłoń,
którą najzwyczajniej w świecie zignorowałam i wstałam o własnych siłach.
— Liczyłam na to, że
nikt niepożądany nie znajdzie mnie w tych ciemnościach. — Mruknęłam.
— Ciemno? Czekaj!
Pozwól, że oświetlę cię blaskiem mojej zajebistości.
Właśnie rozważałam ciętą
ripostę, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język i odeszłam.
Pech chciał, że Blake
złapał mnie za rękę i obrócił tak, że wpadłam w jego ramiona. Kciukiem
delikatnie uniósł moją głowę do góry, dopóki nasze oczy się nie spotkały.
— Zdenerwowana?
Przełknęłam ślinę.
— Troszkę. — Wyrwało mi
się.
— To twój pierwszy raz?
— Zamruczał mi do ucha.
Hę?
— Nie, już kiedyś się
denerwowałam.
Wciągnął ze świstem
powietrze.
— Nawet nie masz
pojęcia, jak na mnie działasz.
Zmierzyłam go wzrokiem.
Włosy, które wcześniej sięgały za szyję zostały przycięte o kilka centymetrów,
nadając jego twarzy bardziej okrągły kształt. Na nosie spoczywały ciemne
okulary. Po co komu je w nocy? Miał lekki zarost, na którego punkcie — u innych
facetów — dostawałam szału, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Na czarny
T-shirt zarzucił czarną skórzaną kurtkę, której w tym momencie mu zazdrościłam,
bo od morza zaczął wiać zimny wiatr. Jednak najbardziej uderzył we mnie wyraz
jego twarzy. Wydawał mówić się szczerze i jakby dogłębnie w to wierzył.
— Wiem, że powinnam
szanować twoje zdanie, ale jest to niezwykle niemożliwe, gdyż jesteś —
pieprzonym idiotą — mało wiarygodną osobą. — Dokończyłam.
— Dlaczego? — Palcem
wskazującym u prawej ręki zaczął mnie miziać po talii.
— Dlaczego to robisz?
— Bo każda dziewczyna
topnieje pod wpływem mojego dotyku.
Z trudem powstrzymałam
parsknięcie.
— Tego typu teksty
działają na moją siostrę? Myślałam, że ma większy iloraz inteligencji i
potrafi…
Przestał mnie miziać i
zasłonił mi usta ręką.
— Cii… Nie masz pojęcia
jak pięknie brzmisz, kiedy milczysz.
Niezdarnie odsunęłam się
od niego, wybałuszając oczy.
— Widzę, że ktoś w końcu
nauczył się pyskować.
W jego oczach pojawiły
się niebezpieczne błyski.
— Kochana! Są rzeczy, w
których jestem znacznie lepszy i mam tu na myśli football.
— Doprawdy? — Serce
zadrżało mi na dźwięk tego głębokiego głosu. — Bo odniosłem wrażenie, że
składasz niemoralne propozycje mojej dziewczynie.
Z trudem udało mi się
ukryć zdziwienie i zdezorientowanie. No tak, od zawsze było wiadome, że kto,
jak kto, ale Dante potrafi pojawić się w najodpowiedniejszym momencie i
wyzwolić damę z opresji. Pff…
Silne ręce Dantego
przyciągnęły mnie no swojego boku, a chłopak złożył na moim policzku
delikatnego całusa. Poczułam gorąco rozlewające się po moich policzkach.
— Dlaczego mi nie
powiedziałaś, że masz chłopaka? Teraz jestem jeszcze bardziej na ciebie
napalony.
Kątem oka zauważyłam, że
Dante zmierzył Blake’a spojrzeniem od stóp do głów.
— Może dlatego, że moja
dziewczyna nie zawraca sobie głowy takimi nic nie wartymi i marnie
wyglądającymi podróbkami prawdziwych mężczyzn, do których z pewnością się nie
zaliczasz.
Blake’owi zrzedła mina,
a ja korzystając z okazji szepnęłam do Dantego.
— Co ty do jasnej
cholery wyprawiasz?
— Ratuję ci życie.
Podziękujesz później.
— Nie wyglądacie jak
para. — Wypalił, za co miałam szczerą ochotę go kopnąć.
— Widać masz problemy ze
wzrokiem. — Wzruszyłam ramionami. — Proponuję iść do okulisty. Najlepiej
jakiegoś dobrego. Miejmy nadzieję, że ci pomoże.
— Lily, kochanie. —
Niepostrzeżenie wbiłam Dantemu łokieć w żebra. Stęknął. — Nie chcę przerywać
tej miłej pogawędki, ale mamy bardzo napięty grafik. Sama rozumiesz, że
niestety musimy pożegnać się z twoim uroczym — Ostatnie słowo zabrzmiało niczym
obelga. — kolegą.
Uniosłam brew.
— Blake, mam nadzieję,
że…
— BLAKE!!
Z oddali kroczyła ku nam
moja siostra. Wymieniłam z Dante porozumiewawcze spojrzenia, a w następnej
chwili zniknęliśmy w tłumie rozchichotanych nastolatek. Pomimo ich śmiechu
mogłam usłyszeć krzyk mojej siostry:
— Powiedz mi, że to nie
był ten… ten dziwoląg, bo w przeciwnym razie koniec z nami!
Parsknęłam.
Dante posłał mi
rozbawione spojrzenie, którego nie skomentowałam. Szliśmy przez chwilę w
milczeniu, a ja mimowolnie zmierzyłam go kątem oka.
Trampki, z którymi
normalnie się nie rozstawał, zastąpił skórzanymi butami, zapewne z górnej
półki. Dżinsowe spodnie były w odcieniu ciemnej szarości, a czarny T-shirt
ładnie układał się na jego umięśnionym torsie. Rozpięta koszula w kratkę w
kolorze granatu zwisała po jego obu stronach, a przez ramię miał przerzuconą
kurtkę motocyklisty. Zazwyczaj potargane, czarne włosy tworzyły artystyczny
nieład na jego głowie, ukryte były pod czapką bejsbolówką. Wyglądał tajemniczo
i jak na niego, poważnie. Gdyby nie fakt, że to by właśnie Dante,
powiedziałabym, że mnie kręci.
— Gapisz się na mnie.
— Chciałbyś.
— Wiewióreczko, ja stwierdzam
fakt.
Nie było się z nim, o co
kłócić. Komu, jak komu, ale Dantemu nie można wybić z głowy tego, co sobie
ubzdurał, bądź jak w tym przypadku, zauważył.
— Ładnie pachniesz. Nowy
szampon?
Aluzja była jasna i
klarowna. Przez cały czas szliśmy obok siebie bardzo blisko, tak, że nasze
ciała się o siebie ocierały, co mi — do tej pory — nie przeszkadzało.
Odskoczyłam od niego, na
co wyszczerzył równe i białe ząbki.
Zatrzymaliśmy się.
— Dobra, a teraz powiesz
mi, po co te całe cyrki z przysyłaniem Rose, jako twojego posłańca.
Dante zmierzy mnie
leniwym spojrzeniem.
— Najpierw spłacisz swój
dług, a później przejdziemy do interesów.
— Jaki dług? Co ty…?
— Wiewióreczko,
zapomniałaś, że uratowałem cię przed tym kimś?
Założyłam ręce na
piersi.
Wszystko byłoby w
porządku, ba, nawet byłabym w stanie wybaczyć mu jego dziwne poczucie humoru,
gdyby nie użył tego przezwiska (po raz drugi), którego szczerze nie znosiłam.
— Nie pusz się tak, bo
jeśli chcesz mnie przestraszyć, to możesz być pewna, że ci to nie wychodzi.
Mimowolnie kąciki moich
ust uniosły się ku górze.
— Zawsze powtarzam, że z
uśmiechem na twarzy ludzie wyglądają znacznie lepiej.
— To niby czemu zawsze
się boczysz? — Wyszczerzyłam zęby, za co oberwałam kuksańca.
— Widzę, że humor ci
powrócił. Wspaniale! A co do twojej zapłaty… Idziemy.
Dante złapał mnie za
rękę i bez żadnych ceregieli poprowadził w stronę tłumu. Prowadził mnie tak
długo, że zaczęłam zastanawiać się, co znów wymyślił. Miałam się już się o to
spytać, kiedy usłyszałam pisk.
Bardzo powoli moja głowa
uniosła się do góry, dopóki wzrok nie spotkał największej i najgroźniej
wyglądającej kolejki górskiej.
— O nie. Wybij sobie z
głowy. — Spojrzałam na jego twarz, na której malował się wyraz szczerego
zdumienia.
— Chyba nie powiesz mi,
że się boisz?
— Nie.
— Dobra, a teraz to
powtórz patrząc mi prosto w oczy.
Westchnęłam.
— Dobra! — Wyrzuciłam
ręce w górę. — Nienawidzę kolejek górskich i szczerze boję się tej prędkości.
A, zapomniałabym. Mam jeszcze lęk wysokości. Zadowolony?
Zagwizdał.
— No, no, no. W życiu
bym nie powiedział, że nasza Lily Evans ma pietra. Może walczyć z chordą
Śmierciorzerców — normalność. Przejechać się kolejką górską — niemożliwość.
— Ha. Ha. Bardzo
śmieszne.
Parsknął i przerzucił mi
rękę przez ramię.
— Taka miła rada.
Pamiętaj. W życiu trzeba wszystkiego spróbować.
— Bo ty zawsze
podejmujesz wszelakiego rodzaju wyzwania. — Rzuciłam sarkastycznie, odsuwając
się od niego.
— Udowodnij mi, że
jesteś lepsza ode mnie i podejmiesz wszystkie wyzwania, niezależnie od tego,
czy się boisz, czy też nie. Inaczej udowodnisz, jaka jesteś słaba. — Wzruszył
ramionami.
Ściągnęłam brwi ku
dołowi i złapałam Dantego za rękę, prowadząc w stronę kolejki. Niewielka część
mnie była na niego wkurzona, ale ta druga, znacznie większa, zdeterminowana.
Pomimo że strach pojawił się dokładnie w tym momencie, kiedy usiadłam na
siedzeniu, a wokół mnie znajdował się metalowy pręt, który był teoretycznym
zabezpieczeniem, nie cofnęłam się i z nieznanym sobie to tej pory uporem
pozostałam w tym samym miejscu. Wiedziałam jedno: Dante mógł mnie prowokować do
woli, ale musiałam mu udowodnić, że nie może sobie tak bezpodstawnie ze mnie
kpić.
Wait zajął miejsce obok
mnie. Rozległ się sygnał klaksonu, a w jednej sekundzie moje wnętrzności
podskoczyły mi do gardła. Szczęście, że niczego w ciągu ostatnich sześciu
godzin nie jadłam.
— Dałaś się w kopać. —
Usłyszałam rozbawiony głos Dantego tuż przy swoim uchu na moment zanim kolejka
ruszyła.
Chciałam krzyknąć, że go
nienawidzę, ale poczułam mocne szarpnięcie świadczące o tym, że szalona jazda
właśnie się zaczęła. Moje dłonie zakleszczyły się na metalowych rurkach, a z
gardła wydobył się przeraźliwy pisk, kiedy mknęliśmy po torach, raz po raz
robiąc pętle. Jednak to nie one były najgorsze. Nawet nie to, że góra i dół, co
chwilę zmieniały się miejscami. Nie to, że mknęliśmy z zawrotną prędkością, a
jedynym zabezpieczeniem był kawałek metalu, ale to, że dałam się tak łatwo
sprowokować.
Cóż, w końcu to nie
byłby pierwszy raz, prawda?
Zrobiliśmy kolejny
młynek, i jeżeli mam być szczera, to nie jestem w stanie usytuować miejsca, w
którym właśnie znajdowały się moje wnętrzności. Coraz bardziej kręciło mi się w
głowie i nawet zamknięte oczy nie powstrzymały ciągle nasilających się mdłości.
Mknęliśmy coraz
szybciej. Uderzenia wiatru o twarz, było niczym smaganie bicza, który
pozostawiał na ciele długie i cienkie czerwone pręgi, a serce, serce niemalże
wyskakiwało mi z piersi, tłukąc się w niej bardzo boleśnie. W pewnym momencie
straciłam oracje gdzie jest góra, a w którym miejscu znajduje się dół. Marzyłam
tylko o jednym, aby ta przeklęta jazda w końcu się skończyła.
— Jesteś cała zielona. —
Usłyszałam rozbawiony głos Dantego. Zacmokał. — To się nazywa pisk. — Dodał z
uznaniem.
Powoli rozchyliłam
powieki.
Kolejka stała z powrotem
w miejscu odjazdu. Ludzie, w dużej mierze nastolatkowie, opuszczali zatłoczony
„peron”, tym samym robiąc miejsce dla kolejnych szaleńców, którzy chcieli
stracić życie. Moje dłonie z całej siły były zakleszczone na metalowych
rurkach, tak że całe zbielały.
— Możesz chodzić?
Pokiwałam głową, bo nie
byłam pewna, czy uda mi się wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk.
Zsunęłam się z
siedzenia, przy czym o mało nie upadłam, gdyż nogi prawie odmówiły mi
posłuszeństwa. Były jak z galarety.
Usłyszałam cichy śmiech
Dantego, który złapał mnie za łokieć i wyprowadził z tego koszmarnego miejsca.
Przemierzaliśmy tłum ludzi w milczeniu. Mój towarzysz chyba był świadomy, że
nie jestem w najlepszym stanie. W końcu opuściliśmy to przeklęte miejsce i
błądziliśmy opustoszałymi i prawie nieoświetlonymi ulicami Bringhton. Jedynym
dźwiękiem, który nam towarzyszył była muzyka, którą niosło za sobą echo morza.
— Lepiej się czujesz? —
W głosie Dantego usłyszałam troskę.
— Jeżeli jeszcze raz
będę chciała zrobić coś głupiego, to proszę cię, wybij mi to z głowy.
Zachichotał.
— Życie byłoby nudne,
gdybyśmy nie robili głupich rzeczy.
Zmierzyłam go wzrokiem.
— Od kiedy stałeś się
takim filozofem?
Dante podrapał się po
głowie.
— Bo ja wiem… — Nagle
spoważniał. — Lily, wiesz, że nie przyjechałem do ciebie w odwiedziny.
— W życiu bym się nie
domyśliła. — Odparłam ironicznie, czym zasłużyłam sobie na jego uśmiech. —
Olśnisz mnie w końcu?
— Najpierw zadam ci
pytanie, na które musisz mi szczerze odpowiedzieć, dobrze?
Pokiwałam głową.
— Czy wiesz coś na temat
niezarejestrowanych animagów w Hogwarcie? — Z trudem wykrztusił.
Zamarłam.
— Co masz na myśli? —
Odparłam z kamienną miną.
— Czy nie zauważyłaś,
aby ktoś, jakiś uczeń nielegalnie uprawiał tą dziedzinę magii?
— Ja…
Zatrzymał się i spojrzał
mi prosto w oczy.
— Lily, to bardzo
poważna sprawa. Jeżeli Ministerstwo Magii dowie się, nie, ono już podejrzewa,
ale kiedy otrzyma dowody, że jakiś uczeń zrobił coś takiego… Konsekwencje będą
straszne.
— I myślisz, że mogłabym
być to ja?
Powoli pokręcił głową.
— Nie. Chociaż… Jeżeli
miałbym kogokolwiek podejrzewać o coś takiego, to znajdowałabyś się na szczycie
mojej listy. Razem, z Dumbledore’m uważamy, że tylko najzdolniejsi uczniowie
mogliby posiąść tajniki tak zaawansowanej magii, magii na najwyższym poziomie.
A nawet, jeśli się mylę, proszę nie mów mi tego. Nie chcę wiedzieć.
— Więc dlaczego się mnie
o to pytasz? Zaraz, jak to „z Dumbledore’m”?
— Od czasu naszego… e…
wyjazdu, jesteśmy w stałej konwersacji i doszliśmy do wniosku, że… Twoje dary
są nadal? Nie zniknęły?
— Nie mam pojęcia.
Dante pokiwał ze
zrozumieniem.
— Tak myślałem.
— I?
— Doszliśmy do wniosku,
że one już na zawsze będą twoją częścią.
— Chcesz powiedzieć, że…
— Przełknęłam ślinę. — one są i nic i nikt tego nie zmieni?
Pokiwał głową.
— To bardzo silne i
złożone zaklęcie, którego nic nie jest w stanie cofnąć. Jak dla mnie, powinno
zaliczać się do tych najgorszych, do Zaklęć Niewybaczalnych. — W jego głosie
można było usłyszeć nutkę goryczy. — Postanowiłem, co Dumbledore uznał za
znakomity pomysł, pomóc ci opanować te zdolności. I zanim zaczniesz protestować
posłuchaj mnie. Jeżeli ci nie pomogę, może być gorzej. Chyba pamiętasz, co się
działo w szkole? Samookaleczenia nie przynosiły poczucia ulgi na dłuższą metę,
prawda?
Niechętnie to przyznaję,
ale musiałam się z nim zgodzić.
— Co zamierzasz?
— To proste. Razem
będziemy pracować nad naszymi zdolnościami i je rozwijać.
— Rozwijać? Wybij to
sobie z głowy. Wystarczy mi to, co już mam. Myślisz, że chcę widzieć czyjeś
aury albo pojawiać się, jak duchy przed czyimiś oczami? Bo skoro myślałeś, że
tak, to przykro mi, ale byłeś w błędzie.
Dante przeczesał palcami
włosy.
— Tak ciężko ci
zrozumieć, że jeżeli ja ci w tym nie pomogę, to wszystko, każda jedna zdolność
może na ciebie spaść, tym samym ciebie niszcząc? — W jego głosie słuchać było
zniecierpliwienie. — Dumbledore powiedział mi, że w ciągu jednego dnia,
pojawiły się dwa nowe dary, a jakiś czas później, kolejny. Nie możesz ciągle
chować ręki, bo prędzej czy później ktoś ją dotknie, a wszystko to, co czekało
gdzieś głęboko, nie ujawniało się przez długi czas wyskoczy, bombardując cię,
niczym największa, najbardziej niszcząca ze wszystkich broni, jakie istnieją.
Twoje ciało, twoja głowa nie będzie mogła tego wszystkiego znieść, przez co
oszalejesz, czego uwierz mi, boję się najbardziej, pomimo że nauczyłem się z
tym walczyć, to zawsze pozostaje ryzyko, że pewnego dnia będę za słaby i nikt i
nic mi nie pomoże. Pozostaniesz wtedy sama, bez nikogo, kto mógłby ci w
jakikolwiek pomóc. A nawet, jeśli pojawi się obok ciebie taki ktoś, to będzie
już za późno, bo nikt nie będzie w stanie cofnąć tego, co tobą zawładnęło.
Dlatego to jest takie ważne, żebyś najpierw nauczyła się samokontroli nad sobą,
a z czasem pojawią się kolejne możliwości, które będą się rozwijać bez groźby
obłędu. Bo to właśnie dzięki nim staniesz się silniejsza i to one będą
pozwalały ci to wszystko zahamować, bo nauczysz się je kontrolować i blokować
niepotrzebne, abyś w końcu mogła normalnie funkcjonować. Już rozumiesz,
dlaczego jest to takie ważne? Bo jeśli nie, to nie mam zamiaru ci drugi raz
tłumaczyć. I nawet, jeśli będziesz się opierać, bronić, krzyczeć i jeden Merlin
wie, co jeszcze robić, to ja cię nauczę kontroli nad tym wszystkim.
— Więc co mam zrobić? —
Wyrzuciłam ręce w górę w geście rozpaczy. Głos mi drżał ze wzburzenia. — Mam
pozwolić, aby to wszystko, czego się boję, co mnie najbardziej przeraża
wzrastało, a ja mam temu w tym pomagać?
— Ono się rozwija, czy
tego chcesz czy nie. Nie masz na to wpływu i tylko nauka kontroli nad tym
pozwoli ci to opanować.
— Nie chcę tego.
Dante przytulił mnie i
zaczął głaskać mnie po włosach.
— Wiem, Lily,
wiem.
Staliśmy tak w milczeniu
przez jakiś czas. W końcu się od niego odsunęłam.
— Musze wracać do domu.
— To dobrze, bo jestem
zmęczony.
— Co? — Nagle mnie
olśniło. — Wybij to sobie z głowy.
— Ale Lily, zostawisz
mnie takiego bezbronnego na środku ulicy? I to w dodatku w nieznanym mi
zupełnie mieście?
— Wiesz, kiedy na ciebie
patrzę, to bezbronny jest ostatnim wyrazem, jaki przychodzi mi do głowy.
— Sama pomyśl: będziemy
mieć więcej czasu na naukę. Będziesz mogła dwadzieścia cztery na dobę podziwiać
moje piękne oblicze. Widzisz? Same plusy. W dodatku jestem pewien, że twoi
rodzice mnie polubią.
Parsknęłam.
Mimowolnie powrócił do
mnie obraz sceny, która miała miejsce w moim domu dzisiejszego popołudnia.
Dochodziła pora obiadu i
dla zabicia czasu czytałam gazetę, którą podesłał mi dzisiejszego ranka Dante.
Promienie słoneczne raziły mnie nieważnie, w którym miejscu bym usiadła. W
końcu wybrałam podłogę, opierając plecy o nogę drewnianego stołu. Za moimi
plecami krzątała się mama, po raz kolejny próbując coś ugotować. Jak można się
domyśleć, nie wychodziło jej to za dobrze. W ciągu dziesięciu minut
zdążyła przypalić trzy porcje jajek, co zaowocowało tym, że pomieszczenie
wypełniał lekki zapach spalenizny. Oczywiście zadeklarowałam się, że pomogę
Olivii, ale ta uparcie twierdziła, że wszystko ma pod całkowitą kontrolą. Jak
dobrze, że Sara przygotowała wcześniej lazanię. Obie doskonale wiedziałyśmy, że
umiejętności kulinarne mojej rodzicielki ograniczały się do zrobienia
jajecznicy, która nawiasem mówiąc była genialna.
Zegar wiszący na ścianie
wybił szesnastą trzydzieści. Już od godziny i czterech minut byłam pokłócona z
Kurtem. Kiedy wróciłam do domu, nie mogłam sobie znaleźć miejsca i bez przerwy
chodziłam z kąta w kąt, aż w końcu jakieś osiemnaście minut temu złapałam
gazetę i zwabiona zapachami piekącej się lazanii przysiadłam w kuchni.
Zastanawiało mnie tylko to, czy mama nie wie, że znajduje się ona w piekarniku
i lada chwila będzie gotowa, czy aby za wszelką cenę próbowała nam udowodnić, a
w szczególności samej sobie, że nie jest marną kucharką.
Do pomieszczenia wszedł
Will. W jednej ręce trzymał pogięty zeszyt otworzony w ten sposób, że okładki
były ze sobą złączone. Przez ramię przewieszona była gitara, a z kieszeni
koszuli sterczało pióro.
— Cześć tatuś! —
Wstałam, rzucając „Czarownicę” na blat stołu, za którym usiadł Will i
pocałowałam ojca w policzek.
— Cześć córciu. Znasz
może jakiś rym do rozdarty?
— Hm… Może zatarty?
— Nie wiedzieć, czemu
był bardzo rozdarty… A kiedy zniknął, ślad został zatarty… — Mruczał pod nosem
Will skrobiąc szybko po papierze.
Nagle zamarł, a pióro
wypadło mu z ręki. Dopiero po chwili zrozumiałam, gdzie powędrował jego wzrok.
Szybko złapałam „Czarownicę” ale było już za późno.
Twarz mojego taty
poczerwieniała ze złości, a dłonie zacisnęły się w pięści tak mocno, że aż
zbielały.
— Co on tu robi? —
Wysyczał przez zaciśnięte zęby, wydzierając mi gazetę z rąk i wskazując na
zdjęcie pięciu uśmiechniętych chłopców, a mówiąc bardziej precyzyjnie, na
jednego, którego widok, a nawet najmniejsza wzmianka przyprawiała moich
rodziców o nagły napad szału.
— Tato, to tylko gazeta.
— To ja widzę, ale
co on właśnie w niej robi? — Głos Willa niebezpiecznie drgał.
— Przysłał mi ją dzisiaj
rano i…
Cholera.
Czerwona twarz
spurpurowiała.
— Czy chcesz mi przez to
powiedzieć, że ty i ten… ten ktoś utrzymujecie z sobą kontakt?
— Ja…
— Kochanie, dlaczego
podnosisz głos na naszą córkę? — Z drugiego końca kuchni zmierzała ku nam
Olivia.
— Dlaczego? Dlaczego? —
Tata wyrwał mi gazetę z rąk. — Czy możesz uwierzyć, że nasza córka porozumiewa
się za naszymi plecami z tym kimś?
Wzrok mamy padł na
okładkę gazety. Tak dla odmiany cała pobladła.
— Lily, ile razy mamy ci
powtarzać, że hołota chłopców, którzy pławią się w zapasach to nie jest dobre
towarzystwo dla ciebie? — W głosie mamy słychać było zdenerwowanie.
— To muzycy. —
Poprawiłam automatycznie, na co nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi, bo zaczęło
się kazanie.
— Jak możesz z kimś
takim rozmawiać? Co ci strzeliło do głowy? Myślałam, że jesteś mądrzejsza…
— Zabraniam ci
utrzymywać z nimi kontakt…
— Po tym wszystkim, co
ci zrobił... Mało było kłopotów przez tego łotra…
— Jeszcze raz go
zobaczę, usłyszę wzmiankę na jego temat, przez przypadek wypowiesz jego imię…
Podobne groźby ciągnęły
się w nieskończoność. Tyrada rodziców nie miała końca i nawet, kiedy
zasiedliśmy do obiadu, panowała napięta atmosfera, a tata, co jakiś czas
obrzucał mnie złowrogim spojrzeniem. Musiałam wielokrotnie zapewniać rodziców
zanim dali mi w końcu spokój, że Dante wysłał mi kilka potrzebnych książek do
szkoły (kompletna ściema wymyślona na poczekaniu) i zapewne przez przypadek
wrzucił do środka gazetę. Oczywiście Petunia musiała wpaść do kuchni w samym
środku awantury, czym była całkowicie zachwycona.
Co by zrobił Will Evans,
gdyby Dante Wait pojawił się na Magnolia Street? Jednego byłam pewna, ta
historia nie mogła mieć dobrego zakończenia, bo albo skończyłoby się na użyciu
siły, albo na użyciu czarów.
— Czemu się tak
uśmiechasz? — Z zamyślenia wyrwał mnie głos Dantego.
— Wiesz, wydaje mi się,
że gdybyś pojawił się w progu mojego domu, mogłoby się to dla ciebie nie
skończyć za dobrze.
Usta Dantego wygięły się
ni to w uśmiechu, ni to w grymasie.
— Czyżby twoi rodzice
dalej nie wybaczyli mojego małego żartu?
— Coś w tym rodzaju. —
Wyszczerzyłam się.
— Hm… Czyli pora na plan
B.
Następnego dnia, punkt
szósta dwadzieścia osiem rano przeskoczyłam przez kamienną poręcz półokrągłego
balkonu domu państwa Sweets i cichutko uchyliłam przymknięte drzwi pokoju
Kurta.
Nie zdziwiło mnie to, że
pomieszczenie wygląda jak ostatnie pobojowisko, ba! Zaskoczona bym była, gdyby
panował tutaj porządek. Jak zwykle na fotelach walały się ubrania, na stoliku
do kawy leżał długopis i zeszyt, z którego musiało zostać wydartych wiele kartek,
gdyż takowe wyścielały sporą część podłogi. Przy wielkim, szklanym oknie,
identycznym jak w moim pokoju, stały cztery sztalugi. Na płótnie pierwszej
znajdował się portret czwórki chłopców: Remusa Lupina z lekko nieprzytomną
miną, Syriusza Blacka, który przeglądał się w lusterku, Kurta Sweetsa, który
stał tyłem do pozostałej trójki i próbował ich namalować. Ostatnim był James
Potter, który mierzwił sobie włosy. Pierwsza dwójka miała uśmiechnięte miny, a
Syriusz siedział na plecach Remusa. Ten ostatni był zamyślony, a jego wzrok
błądził gdzieś za krawędź płótna, szukając… kogoś. Bez wątpienia było to dzieło
mojego najlepszego przyjaciela. Każdy detal był idealnie oddany i tylko ktoś z
takim okiem i wprawą jak Kurt, mógł wykonać coś takiego. Kawał dobrej roboty.
Co do pozostałej trójki
dzieł…
Jedno z nich wykonane
było czarno-brązową farbą i przedstawiało jakiś kształt, o bliżej
nieokreślonych konturach, na tle zielonej trawy i krystalicznie czystego nieba.
Po dłuższym zastanowieniu stwierdziłam, że to coś wygląda jak krzyżówka
jelenia, niedźwiedzia i bociana: długie i chude nogi ptaka, duże cielsko misia
i coś na kształt rogów.
Drugi obraz, jeżeli
takim mianem można nazwać to coś, przedstawiał bez wątpienia czarnego,
wielkiego, włochatego psa. Domyśliłam się po ogonie. Stał na jakiejś polanie w
środku dnia.
Trzecim i ostatnim była
wielka złotawo-srebrna kula, na czarnym tle. Nic więcej.
Jedyne, co mnie zdziwiło
to fakt, że farby były jeszcze mokre, a w powietrzu unosił się zapach akwareli.
Bez wątpienia autorem pierwszego dzieła był mój przyjaciel, a co z pozostałą
trójką? Mogłabym się dać nawet pokroić, ale byłam pewna, że to nie Kurt
stworzył te trzy cosie.
Po podłodze walały się
niezakręcone tubki farb i wiele, wiele kolorowych plam. Na jedną stanęłam i
tylko dzięki łódowi szczęścia uniknęłam upadku.
Zrobiłam kilka
kroków w stronę łóżka przyjaciela, wypuszczając z ręki pakunek, który ze sobą
przyniosłam, wzięłam rozpęd i skoczyłam.
— Auu! Cholera! Co ty
sobie wyobrażasz? Ludzie chcą tutaj spać. —Ten głos z pewnością nie należał do
Kurta.
— Właśnie. Łapo,
dlaczego tak się rozpychasz?
— Lunatyk! To moja noga!
— Możecie się w końcu
zamknąć? Chcę spać. — Tak, to zdecydowanie był Kurt.
Chyba nie trzeba
przedstawiać pozostałej trójki?
Spod pierzyny wychyliła
się głowa Pottera.
— Cześć Evans,
przyłączysz się do nas?
Spróbowałam zerwać się z
łóżka, ale jak na złość zakopałam się w pościeli i wylądowałam na Syriuszu.
— Poranki są coraz
piękniejsze, kiedy budzą mnie piękne kobiety.
Łapa objął mnie w talii
i przycisnął z całej siły do siebie, nie pozostawiając mi żadnej szansy na
ucieczkę.
— Dusisz mnie. —
Wychrypiałam.
— Jasne. Drugi raz na
ten kawał nie dam się nabrać. — Wyszczerzył się Łapa przy okazji mierzwiąc mi i
tak rozczochrane włosy.
Poczułam, że ktoś z drugiej
strony oplata swoimi dłońmi moje ciało i przyciska do siebie.
Odchyliłam głowę, a moje
oczy ujrzały uśmiechniętą twarz Lunatyka.
— Nawet w środku nocy
wyglądasz pięknie.
— Ej! Tylko bez żadnych
takich, Luniak. To moja siostra i tylko ja o nią dbał.
— Świetnie. W takim
razie ochronię ją swym ciałem przed wszystkimi złymi istotami na tym świecie.
Po tych słowach Kurt
położył się na mnie całym ciałem, dokładnie mnie zakrywając, przy okazji
miażdżąc mi wszelkie wewnętrzne narządy.
— A gdzie miejsce dla
mnie? — Wychrypiał zrozpaczony Potter.
— Przykro mi stary, ale
trzeba było działać szybciej.
— Czy ja nie mam tutaj
nic do powiedzenia?
Cała trójka spojrzała na
mnie, jak na jakąś wariatkę. Po chwili w zasięgu mojego wzroku znalazła się
zszokowana twarz Rogacza.
Potter zaczął macać mnie
po twarzy, zapewne sprawdzając czy mam gorączkę. Nawiasem mówiąc, chłopak nie
miał o tym zielonego pojęcia, a przy okazji włożył mi palca do oka.
— Lily, tak bardzo cię
przepraszam!
Byłam w szoku. Syriusz i
Remus byli w szoku. Nawet Kurt był w szoku.
— Drugi raz nazwał ją po
imieniu. — Wydusił z siebie Remus.
— Trzeba to oblać! —
Krzyknął Syriusz.
— Dusicie mnie. —
Wykrztusiłam.
Chłopaki jak jeden mąż
zeskoczyli ze mnie, a ja w końcu mogłam odetchnąć.
— Ruda, tak właściwie,
co ty tutaj robisz?
— Mogłabym was o to samo
zapytać, Łapo. Podobno wczoraj mieliście wracać do domu.
Huncwoci wymienili
szybkie spojrzenia.
— Kto ci takich głupot
naopowiadał? — Zainteresował się Potter. — Jedziemy dopiero jutro,
po urodzinach naszego najlepszego przyjaciela.
Byłam mu wdzięczna, że
nie dodał słowa „mugolskiego”.
Zerwałam się z łóżka i
podniosłam z podłogi pakunek, który ze sobą przyniosłam i podeszłam do Kurta,
który o dziwo podniósł się ze swojego łoża, co zazwyczaj czynił dopiero koło
godziny dwunastej.
Nie zdziwiło mnie to, że
miał na sobie tylko bokserki. Byłam pewna, że pozostali jego towarzysze są w
podobnym stanie.
Dobra, Evans zrobimy
tak. Dasz szybko mu prezent, a później uciekniesz, bo jak znowu zobaczysz klatę
Pottera, to padniesz na zawał.
Tylko, co ja mam mu
życzyć? Zazwyczaj byłam dobra w wymyślaniu tego typu rzeczy na poczekaniu, ale
tym razem Huncwoci przyglądali mi się z największa uwagą, lustrując każdy mój,
krok, gest i ruch ciała.
— Chcę ci życzyć, aby
wszystkie twoje marzenia się spełniły. Zapasy twoich kredek nigdy się nie
kończyły. Abyś nauczył się grać na siedemnastym instrumencie i zaśpiewał
piosenkę swojej wybrance. I aby w twoim życiu pojawiła się piękna i
zniewalająca niewiasta, której za nic w świecie nie pozwolisz odejść. —
Wręczyłam przyjacielowi prezent, przy okazji całując go w policzek, a on
odwdzięczył mi się uściskiem.
— Wzruszyłem się. — Usłyszałam
roztrzęsiony głos Syriusza, który padł w ramiona Remusa i razem z Potterem
zanieśli się przeraźliwym i udawanym szlochem.
— Ha. Ha. Bardzo
śmieszna.
— Wow! Ruda! Skąd
wiedziałaś, że zawsze chciałem to dostać? Tak właściwie, co to jest?
Przewróciłam oczami.
— Farby, które nigdy się
nie kończą i malują we wszystkich kolorach. Wystarczy powiedzieć: błękitny, a
farba zmienia się na ten właśnie odcień.
— Ruda, jesteś wielka.
Kurt przytulił mnie z
całej siły, aż zatrzeszczały mi żebra.
— Wypróbujmy je! —
Krzyknął Remus.
Nie minęło nawet
dziesięć sekund, kiedy Syriusz posadził mnie na fotelu, a naprzeciwko mnie
stała czwórka chłopców w samych bokserkach (starannie unikałam patrzenia się na
Pottera, co musiał zauważyć Syriusz, bo ciągle się śmiał), z pędzlami w rękach
i za sztalugami.
— Dlaczego to ja mam być
modelką?
— Wolisz, żeby był nim
James? — Wyszczerzył się do mnie Syriusz.
Zaczerwieniłam się.
— Mam pomysł! — Krzyknął
Remus. — Malujemy to, co najbardziej podoba nam się w Rudej.
Już się boję…
Chłopaki zatwierdzili
jednogłośnie pomysł Lunatyka i zabrali się do pracy. Co chwilę mogłam usłyszeć
teksty typu: Nie ruszaj się... Twoja twarz wyraża za mało emocji… Możesz
ściągnąć bluzkę, bo nie jestem w stanie narysować twojego biustu! Tak, ten
ostatni komentarz został wypowiedziany przez Syriusza.
Przez ten cały czas,
kiedy siedziałam sobie wygodnie w fotelu, moje powieki stawały się coraz
cięższe.
Spotkanie moje i Dantego
przeciągnęło się do czwartej w nocy, a raczej nad ranem. Do mojego domu
dotarliśmy gdzieś w okolicach 2.30, ale jak to ja, zagadałam się i kiedy z
przerażeniem stwierdziłam, że niebo zaczyna lekko szarzeć, wspięłam się po
drabinie do swojego pokoju. Spałam jakieś 2 godziny, więc teraz padałam ze
zmęczenia. Wniosek: Jeżeli masz wstać rano, nie włócz się z nieziemsko
przystojnymi facetami po nocy.
— Lily! Lily! Wstawaj. —
Ktoś zaczął mną potrząsać.
Rozchyliłam sklejone i
zmęczone powieki, a moje oczy ujrzały uśmiechniętą twarz Kurta i szczerzącego
się Syriusza.
— Co się stało? —
Spytałam nieprzytomnie, rozcierając oczy.
— Zasnęłaś.
Zamrugałam.
— Która godzina?
— Dochodzi trzynasta.
Jęknęłam.
Musiała to być prawda,
bo chłopaki byli całkowicie ubrani, uczesani, a pokój był całkowicie
posprzątany.
Spróbowałam wstać i
dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że jestem przykryta kocem, a pod głową
miałam poduszkę.
Roztarłam obolałe kości
skroniowe.
Ktoś obok mnie zaklaskał
w dłonie.
— Musisz zobaczyć nasze
rysunki! — Był to Potter.
Chłopaki po kolei
zaczęli do mnie przynosić swoje dzieła. Pierwszy podszedł Syriusz. Jak można
było się domyśleć narysował moje piersi, z czego był wręcz dumny i zachwycony.
Następny w kolejce był Remus, który jak się okazało, narysował moje nogi. Po
jego bohomazach wywnioskowałam, że Kurt musiał mu dość sporo pomóc, aby te dwa
beżowe kije, wyglądały jak moje kończyny. Kolejną osobą, która przedstawiła mi
swoje bohomazy był mój najlepszy przyjaciel, który nakreślił burzę rudych i
rozwianych przez wiatr włosów. Rysunek był wręcz idealny i w tym momencie
pozazdrościłam mu talentu, chociaż i sama nie najgorzej raziłam sobie z
ołówkiem i pędzlem. Ostatni był Potter, który nie chciał pokazać swojego
„dzieła”. Na początku myślałam, że po prostu się wstydził, ale kiedy spojrzałam
na jego twarz, ujrzałam zakłopotanie.
Rysunek przedstawiał
zielone oczy w kształcie migdałów, których tęczówki nie patrzyły bezpośrednio
na wprost, tylko wzrok uciekał gdzieś poza kartkę.
Oh.
Przez dłuższą chwilę
wpatrywałam się w malunek i nie mogłam uwierzyć, że Potter wybrał właśnie moje
oczy i namalował je tak, jak z fotografii, mówiąc zwięźlej, idealnie.
— To takie… — chciałam
powiedzieć, że piękne, ale to słowo nie chciało przedostać się przez moje
gardło.
Zamiast tego wstałam i
uściskałam całą czwórkę.
— Lily, nie chcę cię
martwić, ale jakąś godzinę temu, wpadła tutaj twoja mama i mówiła coś, że macie
gości i jak cię znajdę, to masz do nich jak najszybciej iść. — Powiedział lekko
zażenowany Kurt.
— Dopiero teraz mi o tym
mówisz? Dlaczego mnie wcześniej nie obudziłeś?
— Bo tak słodko spałaś i
James nie pozwolił mi…
Reszty zdania nie
usłyszałam, bo wybiegłam z pokoju i szybko przeszłam przez drzewo łączące nasze
balkony i wpadłam jak burza do swojego pokoju.
Zanim pobiegłam do
kuchni, wstąpiłam do garderoby i zmieniłam podarte dżinsowe krótkie spodenki i
T-shirt z nadrukiem No rain, no rainbow, na białe szorty zapinane z tyłu na
zamek i pomarańczową bluzkę na szelki. Potargane włosy rozczesałam grzebieniem,
a na lekkie wory pod oczami nie mogłam nic poradzić.
Wykonanie wszystkich
tych czynności zajęło mi mniej niż pięć minut. Złapałam po drodze jeszcze
czarne sandały, przez które prawie się wywaliłam, kiedy je zakładałam.
Wbiegłam z pokoju i
kiedy byłam już na schodach, usłyszałam z salonu znajome głosy.
Zakręcone schody pokonałam
dosłownie w kilku susach, a na widok tych twarzy, których nie widziałam od
ponad czterech lat, szczery uśmiech wykwitł na mojej twarzy.
— Babcia! Dziadek!
Rzuciłam się na szyję
posiwiałych staruszków, którzy niemal stracili równowagę.
— Lily! Zachowuj się! —
Skarciła mnie mama, kręcąc głową. — Nie tak cię wychowaliśmy.
— Daj spokój Olivio. —
Stanęła w mojej obronie Sophia Evans. — My też się za nią stęskniliśmy, prawda
wnusiu?
— Tak bardzo się cieszę,
że was widzę. — Powiedziałam szczerze. — Ale nam zrobiliście
niespodziankę.
— Ale ty wyrosłaś! Kiedy
cię ostatnio widzieliśmy, byłaś płaska jak deska, a tu proszę! Masz… — Dziadek
John umilkł pod wpływem spojrzenia Sophii.
— Wnusiu, jak ty
wyglądasz? Sama skóra i kości. — Babcia pokręciła głową. — Przywiozłam coś
dobrego ze sobą. Zaraz ci podgrzeję. — Sophia nachyliła się do mojego ucha i
szepnęła. — Oboje wiemy, że twoja matka gotuje fatalnie.
Stłumiłam parsknięcie.
— Daj spokój mamo. —
Olivia pokręciła głową. — To wszystko przez jej szkołę. Nic tam nie je, a
później się ludzie zastanawiają, dlaczego głodzę moje dziecko.
Przewróciłam oczami i
jeszcze raz uściskałam z całej siły dziadków.
— Pewnie, a ze mną się
nie przywitasz. — Usłyszałam od strony drzwi znajomy głos.
— Ted? — Musiałam przez
chwilę przyglądnąć się uśmiechniętej twarzy młodzieńca, który wyszczerzył się
do mnie w szerokim uśmiechu.
Podeszłam do chłopaka i
go uściskałam.
— Byłaś ładnym
dzieckiem, ale teraz stałaś się, łamaczką męskich serc. — Powiedział tak cicho,
aby nie usłyszeli tego moi rodzice.
Posłałam mu stójkę w
bok.
— Gdzie jest Petunia? —
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że koś mi tutaj brakuje.
— Ma próbę czirliderek,
która kończy się dopiero wieczorem. — Odpowiedziała mama.
— Przecież są wakacje. —
Zmarszczyłam brwi.
— Jest teraz sezon meczy
i drużyna musi trenować. — Olivia wzruszyła ramionami.
— Dlaczego jesteście
wcześniej? Nie zrozumcie mnie źle, cieszę się, że już przyjechaliście, ale
mieliście być dopiero za tydzień.
— Ponieważ razem z Tedem
musimy wam o czymś ważnym powiedzieć. — Odezwał się nowy głos, z mocnym
hiszpańskim akcentem.
Do pomieszczenia
weszła wysoka kobieta w wieku około 25 lat. Miała mocno wycieniowane kasztanowe
włosy ścięte do ramion, średniej wielkości brązowo-żółte oczy otoczone kaskadą
gęstych rzęs, które zasłonięte były okularami z kwadratowymi oprawkami. Byłam pewna,
że już kiedyś widziałam tą kobietę, ale nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy i
gdzie.
Dziewczyna podeszła do
Teda, a ten objął ją ręką w talii.
W tym momencie mnie
olśniło.
Była to ów kelnerka z
hiszpańskiej restauracji, do której wręcz zmusiliśmy, razem z bliźniakami
(Mason i Taylor) i Kurtem, Teda, aby do niej podszedł.
— Ja i Adelaide
pobieramy się.
Chwilę mi zajęło zanim
przyswoiłam sobie tą wiadomość.
Zaczęły się gratulacje,
podniecone głosy i pytania o wszelkie szczegóły, począwszy od momentu, w którym
się poznali, a zakończywszy na planach ślubnych i tym, co dalej. Dziadek spytał
się nawet ile planują mieć dzieci, na co Ted, który właśnie popijał sok,
zakrztusił się.
Okazało się, że Adelaide
jest Brytyjką, tylko będąc małą dziewczynką wyjechała z rodzicami do Hiszpanii,
stąd powstał jej akcent. Cała jej rodzina jest rozproszona na południowym
wybrzeżu wysp brytyjskich. Co do Teda… Był sierotą. Jego rodzice zmarli, kiedy
miał dwanaście lat. Byli to najlepsi przyjaciele moich dziadków i po śmierci zaopiekowali
się małym chłopcem, jakby był ich własnym synem. Kiedy Ted dorósł, postanowił
odwdzięczyć się dziadkom i pomimo protestów został ich szoferem, gotowym
pojechać na drugi koniec świata, jeżeli Sophia i John zażyczyliby tego sobie.
Babcia od zawsze nazywała go złotym chłopcem o wielkim sercu.
— Dlaczego nie weźmiecie
ślubu tutaj? — Rzuciłam obojętnym tonem, nie wierząc, że ten pomysł przypadnie
komukolwiek do gustu.
Okazało się, że się
myliłam.
W ciągu najbliższej
godziny zostało zaplanowane całe przyjęcie z najdrobniejszymi szczegółami,
zaczynając od miejsca, w którym odbędzie się przyjęcie: nasz ogród, poprzez
usadzenie niewielkiej liczby gości (okazało się, że rodzina Adelaidy nie jest
zbyt liczna, całe szczęście), wybór kwiatków i menu (tutaj decydowała moja
babcia, która w ciągu kilku minut wykonała kilka potrzebnych telefonów i
wszystko załatwiła). Pod największym znakiem zapytania stał zespół. Tata
obiecał, że postara się załatwić coś w pracy, wiadomo, muzyk, ale szczerzę
śmiem wątpić, czy uda mu się coś zdziałać. Przez ostatnie tygodnie ciągle
narzekał, że mają w pracy urwanie głowy, więc znalezienie orkiestry w ciągu
czterech dni wisiało na włosku. Jeżeli chodzi o suknię, to dzisiaj po południu
miałam się wybrać z Adelaidą na zakupy, podczas gdy w domu miały trwać
przygotowania.
— Taki wielki kłopot
sobie robicie. To naprawdę niepotrzebne. — Świergotała Adelaide. Zauważyłam, że
im dłużej mówiła, tym bardziej znikał jej hiszpański akcent.
— To będzie dla nas
wielka przyjemność. — Zapewniła ją mama, uśmiechając się.
Minęła kolejna godzina
omawiania poważnych spraw. Z przyszłą młodą panią umówiłyśmy się, że o godzinie
szesnastej trzydzieści wyruszymy na poszukiwania tej idealnej sukni.
Do umówionej pory
zostały nam jeszcze dwa kwadranse. Szybko pobiegłam do swojego pokoju, aby się
troszkę ogarnąć. W tym momencie cieszyłam się, że się przebrałam i uczesałam.
Kiedy weszłam do pokoju,
na biurko siedziała moja śnieżna sowa Sami. Podeszłam do niej i podrapałam ją
za uszkiem, w zamian, za co ugryzła mnie pieszczotliwie w palec. Wsypałam jej
do miseczki troszkę przysmaków dla sów, na co zaćwierkała radośnie.
Dopiero po chwili
zobaczyłam kopertę, która leżała obok Sami.
Widniało na niej koślawe
pismo Jul.
Lily,
Dziękuję za te wspaniałe
dwa tygodnie! Masz niesamowity dom i tak dalej, ale powiedz mi, czy mówił coś o
mnie Remus? Tak wiem, miałam o nim zapomnieć, ale jak na złość ten facet
pociąga mnie coraz bardziej.
Mam nadzieję, że uda ci
się pojechać z nami na finał Quidditcha.
Tęsknię.
Jul.
Westchnęłam i szybko
odpisałam jej na zadane pytanie krótkie: nie. W skrócie opowiedziałam jej o
dzisiejszych gościach oraz planach na najbliższe dni. Przy okazji życzyłam jej,
aby dobrze bawiła się na mistrzostwach, bo w obecnych warunkach szanse na to,
że tam pojadę były równe niemalże zeru.
Przywiązałam list do
nóżki Sami, która pohukała z zadowoleniem i wzbiła się w powietrze. Przez
chwilę stałam na balkonie, opierając się łokciami o kamienną barierkę, i
patrzyłam, jak odlatuje, dopóki czarny punkt całkowicie nie zniknął mi z oczu.
Miałam już wejść do
pokoju, kiedy rozległo się głośny trzask, a obok mnie zmaterializował się
Dante.
— Cholera.
— Może coś typu: miło
cię widzieć? — Brunet wyszczerzył się do mnie.
— Zapomniałam.
— Wiewióreczko, bo nie
nadążam za tobą.
Nie skomentowałam
użytego przez niego przezwiska, tylko od razu przeszłam do relacjonowania
ostatnich wydarzeń.
— …także rozumiesz,
dlaczego musimy odwołać dzisiejsze zajęcia. — Zakończyłam.
Dante przez chwilę
podrapał się po głowie.
— Pójdę z wami.
— Ty mnie chyba źle
zrozumiałeś. Idę z Adelaidą po suknię ślubną. Za-ku-py. — Przesylabowałam. —
Faceci tego nienawidzą.
— Jak widać jestem
wyjątkiem od tej reguły.
— Żartujesz sobie?
— Taki poważny, to ja
nie byłem już dawno.
Zmierzyłam go wzrokiem i
z przerażeniem stwierdziłam, że mówi prawdę.
Wzruszyłam ramionami.
— Skoro tak bardzo
chcesz… Ale pamiętaj. Ani słowa o magii, Hogwarcie i na miłość Boską nie dziw
się na widok budki telefonicznej i nie waż się wymówić zdania typu: Czegoż ci
mugole nie wymyślą, bo weźmie cię za wariata.
— Czyli mam milczeć?
— Uwierz mi, twoja
obecność jest wystarczającym bonusem tej całej wycieczki.
— Czy ty mi właśnie
powiedziałaś komplement? —Spytał z niedowierzaniem.
— Pozostawię cię w tej
błogiej nieświadomości.
Ruszyłam w stronę
garderoby, a Dante poszedł za mną.
Zagwizdał.
— Gdybym miał taki pokój
to nigdy bym z niego nie wychodził.
Chciałam coś
odpowiedzieć, ale rozległo się pukanie do drzwi. Niewiele myśląc wepchnęłam Dantego
do garderoby na moment przed ich otwarciem. Zdążyłam mu szepnąć tylko: Ani
słowa, zanim do pomieszczenia weszła mama.
— Córciu, gotowa jesteś?
— Jaa… Prawie.
— Obawiam się, że
będziemy mieć problem z zespołem. Will obdzwonił wszystkie znajome kapele, ale
żaden nie ma czasu, aby zagrać na ceremonii. Tak sobie pomyślałam, może ty i
Kurt byście mogli… W końcu masz niesamowity głos, a oboje gracie na tak wielu
instrumentach…
— Mamo, nie chcę cię
martwić, ale dwie osoby to za mało, aby powstała muzyka zdatna do tańca.
Przez dłuższy czas nie
odpowiadała.
— Cóż, to była tylko
taka propozycja. Pośpiesz się Lily, Adelaide czeka na dole.
Po tych słowach wyszła.
— Dziękuję, że chociaż
raz zrobiłeś to, o co ciebie prosiłam. — Powiedziałam do Dantego, który wyszedł
z przyległego pomieszczenia.
— Oszalałaś? Normalnie
to zacząłbym wrzeszczeć, ale na widok swojego odbicia w lustrze popadłem w
samozachwyt.
— W to akurat jestem w
stanie uwierzyć.
— Jeżeli chodzi o
zespół…
— Rodzice coś wymyślą. —
Zapewniłam go, tym samym próbując przekonać samą siebie.
— To może All Star?
Przez rzekomą złamaną nogę Zayna mamy kilka wolnych terminów.
Zakupy z Adelaidą
okazały się jedną wielką porażką. Bardziej niezdecydowanej kobiety, to jeszcze
w życiu nie spotkałam. Tak, też myślałam, że jest to niemożliwe, skoro
przyjaźnię się z Jul i Quin, ale ta dziewczyna, biła tamte dwie na głowę. Jaką
sukienkę bym jej nie pokazała, było: Nie podoba mi się, Jak można coś takiego
założyć, i To jest ślub, a nie pokaz mody. Gdyby nie Dante, to nigdy w życiu
byśmy jej nie kupiły.
Nie wiem, czy uroda
mojego towarzysza tak na nią podziałała, a może jego arogancki sposób bycia,
lub chłopak po prostu miał gadane, bo to właśnie on nakłonił ją do
przymierzenia dwóch sukni, które wcześniej jej pokazywałam i skwitowała je
głośnym parsknięciem. W rękach Waita musiały się stać prawdziwymi dziełami
sztuki, gdyż jej brew uniosła się do góry, a w oczach pojawił się blask
mówiący: To właśnie to, czego szukam.
Adelaida zniknęła w
przymierzalni razem z przemiłą panią ekspedientką, która okazała nam szczególną
cierpliwość wyciągając, co chwilę nowe kreacje.
— Jak ty to robisz, że
baby zrobią wszystko, o co je poprosisz? Kiedy pokazałam jej tą sukienkę
wzgardziła nią, ale wystarczyło, żebyś wziął ją do ręki i: Tamtadadam! Idę ją
mierzyć.
Dante zachichotał.
— Zapominasz o tym, że
jestem gwiazdą rocka i wystarczy, że coś powiem, a publika już krzyczy.
Jęknęłam.
— Nawet w świecie mugoli
musisz gwiazdorzyć?
Wzruszył ramionami.
— Robię to nieświadomie.
Powinnaś coś o tym wiedzieć.
— Co masz na myśli?
Posłał mi pełne
niedowierzania spojrzenie.
— Naprawdę nie masz
pojęcia? To jak się zachowujesz, jak mówisz, poruszasz się, nawet jesz
przyprawia facetów o zawroty głowy. Uwierz mi, nie tylko płeć piękna je
ma.
Prychnęłam.
— Nie wierzysz mi?
— Niestety jesteś mało
wiarygodną osobą.
— Uwierz mi, większość
facetów, których spotkałaś pomyślało: Ona jest piękna.
— Niby skąd to możesz
wiedzieć? Przecież nie potrafisz czytać ludziom w myślach.
— To prawda, tego nie
umiem, ale potrafię inne rzeczy.
Zamyśliłam się. Niby, co
umożliwia mu poznawanie ludzkich myśli? Przecież no jakaś niedorzeczność. Jeden
wielki absurd. Nie ma nic, żadnego urządzenia, żadnego rodzaju niezaawansowanej
magii, która pozwoliłaby wejść do czyjegoś umysłu. Czyżby legilimencja?
Wydawało mi się to mało prawdopodobne. Przecież Dante musiałby używać zaklęć
wobec każdemu mężczyźnie, jakiego kiedykolwiek spotkałam.
Nagle z dalekiego
zakamarku mojego umysłu wypłynął fragment naszej rozmowy sprzed miesiąca. „Moje
umiejętności stanowią pewien wyjątek, gdyż każdy człowiek ma aurę.”
— Pole świetlne… —
Szepnęłam. — To dzięki niemu wiedziałeś, co się jej podoba.
— Brawo. A już się
bałem, że nie skojarzysz faktów i będę musiał znowu ci to wszystko powtarzać.
Puściłam jego uwagę mimo
uszu.
— Przez nie wiesz, że
podobno podobam się mężczyzną.
— Skoro tak twierdzisz.
— Możesz mi powiedzieć,
dlaczego ona tak się zachowuje?
— To proste. Podobam się
jej i liczy się z moim zdaniem.
— Dante…
— No dobra, jest
zazdrosna, że masz tak urodziwego przyjaciela jak ja.
— Ale ty nie jesteś
moim… — Musiałam przerwać mój protest, gdyż z przymierzalni wyszła Adelaide.
Dante zagwizdał.
Ubrana była w długą do
ziemi śnieżnobiałą suknię, która miała bardzo głęboki dekolt wyszywany dookoła
srebrnymi kamieniami. Z tyłu miała wycięty na prawie całe plecy kształt
przypominający łzę. To miejsce było zastąpione koronką. Przód z tyłem połączone
były grubymi szelkami. Co do dołu: nie była to kolejna księżniczkowata
sukienka. Miała puszczony materiał, który na dole układał się w bardzo ładne
fale. To by było na tyle. Suknia nie należała do jakiś bardzo krzykliwych,
pomijając rzecz jasna ten dekolt, ale przy budowie ciała Adelaidy, prezentowała
się wręcz idealnie.
— Skłamałbym, gdybym
powiedział, że nie prezentujesz się zjawiskowo, piękna Adelaido. Twój przyszły
mąż będzie największym szczęściarzem na ziemi.
Przewróciłam oczami.
— Suknia idealna dla
ciebie. — Uśmiechnęłam się do dziewczyny, która odwdzięczyła mi się zimnym
spojrzeniem.
Co ja jej takiego
zrobiłam?
Posłałam Dantemu
pytające spojrzenie, na co kiwnął głową, jako komunikat: później.
— Jestem pewien, że ten
drugi egzemplarz nie będzie tak znakomity jak ten. — Dante zaklaskał w dłonie.
— Proponuję dobrać dodatki, bo przymierzanie kolejnej sukni w tym momencie jest
bezsensowne.
— Oh, co ja bym bez pana
dobrej rady zrobiła? — Zaświergotała Adelaide z hiszpańskim akcentem, łapiąc
się przy tym za serce.
Sprzedawczyni, która
chyba miała już nas serdecznie dość, poszła po welony. O dziwo wszystkie, które
przyniosła spodobały się Adelaide i miała problem z wyborem. Kiedy powiedziałam
jej, który najbardziej mnie urzekł stwierdziła, że nie ma on nic w sobie i go
odrzuciła. Dante skwitował to parsknięciem.
Przez kolejne piętnaście
minut wybierała buty, Miała dylemat pomiędzy tymi z kwadratową klamerką, a tymi
z okrągłą. Trzeba zaznaczyć, że to była jedyna różnica w tych szpilkach. Gdyby
chodziło o mnie, kupiłabym obie pary, ale wolałam się nie odzywać, bo nie
kupiłaby niczego.
W końcu kupiła wszystko
i ruszyliśmy w stronę domu. Oczywiście Dante robił za bagażowego.
— A ty, czym się
zajmujesz, Rayan?
Zapomniałabym. Dla
bezpieczeństwa (swojego) przedstawiłam jej Dantego, jako Rayana. Takie małe
zabezpieczenie, aby przypadkiem nie wygadała rodzicom, że spotykam się z
chłopakiem, którego szczerze nienawidzą. Wystarczy przez przypadek wypowiedzieć
imię Wait’a, a rodzice dostają białej gorączki. Więc, po co ryzykować?
— Ja? Jestem muzykiem.
— Naprawdę? Jestem pod
wrażeniem. Śpiewasz?
— Niestety nie mam
odpowiedniego głosu.
— Rayan jest gitarzystą.
— Odparłam najmniej zirytowanym głosem, na jaki mogłam się w tym momencie
zdobyć.
Adelaide obrzuciła mnie
spojrzeniem typu: Ciebie nie pytałam.
— Tak, to prawda.
Poznałem Lily na jednym z naszych koncertów. Przez przypadek naszemu perkusiście
wypadła pałeczka z ręki i uderzyła w jej głowę. Resztę koncertu musiała spędzić
z naszymi… e…
— Lekarzami. —
Podsunęłam.
— Właśnie tak.
— Jesteście dobrzy?
— Czy ja wiem… — Czy ja
się przesłyszałam, czy Dante naprawdę nie chce przyznać, że jest członkiem
najsławniejszego zespołu w świecie czarodziejów?
— Rayan, nie powinieneś
być taki skromny. Przecież oboje wiemy, że twój zespół jest świetny.
Znowu to
spojrzenie.
— Dobrze się składa, bo
potrzebujemy zespołu. To wesele wyszło tak nagle… Planowaliśmy małe wesele, bez
gości, a wyszło coś takiego. Proszę, zgódź się.
Dantego na chwilę
zatkało, ale szybko odzyskał rezon. Z pewnością nie spodziewał się takiego
obrotu spraw.
— Ja… — Odchrząknął. —
Musiałbym porozmawiać ze wszystkimi członkami. Ostatnio jesteśmy bardzo zajęci
i nie jestem pewien, czy znajdziemy czas.
— Ale porozmawiasz?
— Oczywiście.
Dalszej ich rozmowy nie
słuchałam, gdyż opierała się głównie na przeżyciach Adelaide i Teda.
Im dłużej jej słuchałam,
tym bardziej się zastanawiałam, jak taki fajny chłopak jak Ted, mógł zaręczyć
się z tak zarozumiałą i dwulicową babą jak ona. Nietrudno było wywnioskować, że
jedynym celem w jej życiu są dobre wspomnienia, a co za tym idzie, tylko
zabawa. Żadnej miłości, przyjaźni czy też rodziny. Na ten temat nie powiedziała
ani jednego słowa. Dowiedziałam się (mimowolnie), że lubi podróżować, bo
podróże niosą za sobą przygody, co sprowadza nam się do jednego.
Nie wiem jak to
określić, ale odniosłam wrażenie, że Adelaide coś ukrywa, albo nie mówi nam
wszystkiego, ale raczej chodziło o to drugie. Albo jeszcze o coś innego. W
każdym bądź razie coś mi tu nie pasowało.
W końcu doszliśmy do
domu. Adelaide upierała się, że Dante musi wejść przynajmniej na kawę, ale
chłopak zgrabnie wykręcił się twierdząc, że za kwadrans ma próbę zespołu i
jeżeli zaraz nie złapie taksówki, to się spóźni.
Kiedy wchodziłam na plac
Dante szepnął mi coś na ucho i odszedł w bliżej nieznanym mi kierunku.
W progu stała mama,
która przywitała nas tradycyjnym u niej: Co tak długo? Już zaczynałam się
martwić.
Poprowadziła nas
do kuchni, gdzie znajdowała się cała rodzina.
— Ted, ty wychodzisz. —
Zarządziła władczym tonem Sophia.
— Ja… Co?
— Już cię nie ma. Jeżeli
pan młody zobaczy suknię panny młodej przed weselem, to będą mieć pecha.
— Zabobony. — Mruknął
pod nosem i ruszył w kierunku drzwi. — Lily, mogę cię prosić na chwilę?
— Idź z nim i przypilnuj
go, żeby nie podglądał. — Powiedziała mama z przepraszającym uśmiechem na
twarzy. Nie miała pojęcia, że wyświadczyła mi w tym momencie wielką przysługę.
— Oczywiście.
Przeszliśmy w milczeniu
do ogrody, gdzie zajęliśmy miejsce na mojej ulubionej huśtawce w altance.
Mimowolnie powrócił do
mnie obraz sceny sprzed dwóch tygodni, kiedy całowałam się z Potterem i
wpadliśmy do basenu.
Ruda! Zapominasz się!
Nie wolno ci o tym myśleć!
Tylko, dlaczego ile razy
przechodzę koło tego miejsca, te wspomnienie nawiedzają mnie, nie pozwalając w
żaden sposób o sobie zapomnieć?
— Lily, wszystko w
porządku?
Zamrugałam. Musiałam
złapać zwiechę.
— Tak. Po prostu
zamyśliłam się. O czym chciałeś porozmawiać?
— Po pierwsze, chciałem
ci podziękować. Gdyby nie ty i twój przyjaciel i bliźniacy, dzisiaj nie byłbym
najszczęśliwszym mężczyzną na świecie.
Machnęłam ręką.
— Nie ma za co. Czego
się nie robi dla przyjaciół. — Posłałam mu promienny uśmiech. — Muszę się
ciebie o coś spytać. Czy jesteś w stu procentach pewien, że to ta właściwa
osoba?
Kąciki jego ust wygięły
się ku górze i pokiwał głową.
— Tak. To bez wątpienia
na nią czekałem całe życie. Może czasem jest dla mnie oschła i dla innych też,
miewa swoje humorki, ale to naprawdę wspaniała kobieta, która dąży do
wyznaczonych osobie celów. Kocham ją całym sercem i jestem pewien, że ona mnie
też.
— Cieszę się z twojego
szczęścia.
— Lily, mam do ciebie
wielką prośbę. Czy byłabyś tak miła i została naszą dróżką, a twój przyjaciel
drużba?
Zmieszałam się. Nie
spodziewałam się takiego obrotu spraw. Przerażała mnie sama myśl, co na to
Adelaide, (Po tonie jego głosu wywnioskowałam, że przyszła żona nie ma o tym
bladego pojęcia.), ale z drugiej strony perspektywa ujrzenia Kurta w garniturze
brzmiała zachęcająco.
— Z wielką chęcią i
jestem pewna, że Kurt także będzie zachwycony.
— Nie masz pojęcia jak
bardzo się cieszę.
Ted uściskał mnie.
Zaskoczył mnie ten gest. Jak dobrze, że nie widziała tego Adelaide. Byłam
prawie pewna, że wszczęłaby awanturę. Dlaczego ta dziewczyna mnie nie lubi?
— O, tutaj jesteście. —
Do altanki przyszedł John. — Ted, ty szczęściarzu. Nawet moja żona nie
wyglądała w połowie tak ładnie, jak twoja Adelaide. — Mówiąc to dziadek puścił
do mnie oko.
— Przepraszam, muszę iść
do Kurta. Ma dzisiaj urodziny i obiecałam, że pomogę mu w przygotowaniach.
Wstałam i ruszyłam w
stronę domu. Kiedy wychodziłam z altanki usłyszałam za sobą głos Teda.
— Lily, jeszcze raz
dziękuję. A i mam nadzieję, że przyjdziesz ze swoim chłopakiem.
Zamurowało mnie.
— Ale ja nie mam
chłopaka.
Ted posłał mi pełne
niedowierzania spojrzenie.
— Nie wierzę ci.
— Przepraszam za
spóźnienie. Zatrzymali mnie na dole.
Wpadłam do pokoju,
zamykając drzwi. W fotelu siedział wygodnie rozłożony Dante, z gitarą na
kolanach, którą od razu mu zabrałam i odstawiłam na miejsce. Jego niezadowolona
mina była bezcenna.
— Nie mogłaś się
bardziej pośpieszyć? — Dante w kilku krokach podszedł do mnie i przysunął się
bardzo blisko, tak, że nasze czoła się stykały. — Masz szczęście, że jesteś
taka ładna i mamy wspólne interesy, bo w przeciwnym razie bym nie czekał.
Odskoczyłam od niego.
— Masz wielkie poczucie
humoru. Na szczęście zastępuje inteligencję, której ci brak. — Odchrząknęłam. —
Mam do ciebie dwa pytania.
— Tylko dwa?
Rozczarowujesz mnie, Wiewióreczko.
Udałam, że nie
usłyszałam jego odpowiedzi.
— Po pierwsze wytłumacz
mi, dlaczego, kiedy Adelaide zapytała się o to, czy będziesz grał na jej weselu
odpowiedziałeś wymijająco, a kilka godzin wcześniej sam mi to zaproponowałeś,
na dodatek przytaczając argumenty, których nawet ja nie potrafiłam podważyć.
— Ponieważ uznałaś
to za zły pomysł, a ja ten jeden raz w życiu postanowiłem uszanować twoją
decyzję.
— Jakiś ty miły. —
Rzuciłam z przekąsem. — Kiedy szłam do pokoju, to usłyszałam jak Adelaide
opowiadała rodzicom i dziadkom o „wspaniałym” — Nakreśliłam w powietrzu
cudzysłów. — chłopaku, który ma zespół i zadeklarował się, że zagrają na
przyjęciu.
— Czy ta kobieta musi
wszystko przekręcać?
— Widocznie zadziałał na
nią twój urok osobisty. — Rzuciłam sarkastycznie przytaczając jego własne
słowa.
— Czy ty kiedykolwiek
byłaś miła?
— Próbowałam. To było
najgorsze piętnaście minut mojego życia.
Mimowolnie parsknął.
— Tak dla ścisłości.
Możesz już wysyłać sowę do chłopaków.
Tylko jak ja zniosę
spotkanie z Lucasem?
— Jesteś pewna, że dasz
radę? Będzie Lucas.
— No co ty? To on dalej
jest w zespole? Nie wiedziałam. — Rzuciłam sarkastycznie.
Dante przewrócił oczami.
— A ta druga sprawa?
— Dlaczego ona mnie nie
lubi? — Krzyknęłam niemal desperacko.
Parsknął.
— I nie wmawiaj mi, że
nie wiesz, bo oboje wiemy, że to nieprawda. — Pogroziłam mu palcem, na co
zachichotał.
— Nie będę odbierał ci
tej przyjemności i sama jej się spytaj. Uwierz mi, nie będziesz mogła w to
uwierzyć.
— Ale Dante!
Pokręcił głową.
— Brak mi słów do
ciebie.
— Mało czytasz to i
słownictwo ubogie.
Posłałam mu mordercze
spojrzenie. Co, jak co, ale braku czytania to nie mógł mi zarzucić.
Klasnął w dłonie.
— Zabieramy się do
pracy. — Zatarł dłonie.
Nie od razu zrozumiałam,
o co mu chodzi.
— Przełóżmy to na jutro.
— Poprosiłam.
— Wymiękasz?
— Kurt ma dzisiaj
urodziny. Obiecałam, że wpadnę do niego wieczorem.
— Jest dopiero
dwudziesta. Noc jeszcze młoda.
Myślałam, że go zabije.
— Proszę. — Zamrugałam
zalotnie powiekami.
— Nie wierzę. Lilyanne
Evans ze mną flirtuje. — W jego głosie usłyszałam, o zgrozo! Podziw.
— Dante…
— Dobra, zrobimy tak.
Pokaże ci małą sztuczkę, która otworzy twój umysł na dostrzeganie aur, a w
zamian za to jutrzejsza sesja będzie znacznie dłuższa i trudniejsza. Zgoda?
Pokiwałam głową z
determinacją.
— Odwróć się.
— Co?
— Rób, co mówię. —
Widząc moje opory dodał. — No już.
Niechętnie wykonałam
jego polecenie.
— I co teraz?
— Zamknij oczy. —
Poczułam jego oddech na karku. Mimowolnie zadrżałam. Zakrył moje powieki swoimi
dłońmi. — I się odpręż.
Łatwo mu powiedzieć,
skoro za mną stał jeden z najprzystojniejszych facetów świata, spryskany taką
ilością perfum, które nawet mi mieszały w głowie.
— Oddychaj. Głęboki
wdech i wydech. Rozluźnij umysł. Wyprzyj z niego wszelkie myśli. Pozostań z nim
sam na sam, a otworzysz się na nowe doświadczenia.
Czy próbowałam spełnić
jego wszystkie polecenia? Tak. Czy mi to wychodziło? Za cholerę.
— Jesteś spięta.
Rozluźnij mięśnie. Wyobraź sobie, że jesteś w najbezpieczniejszym miejscu
świata. Na przykład w moich ramionach. Wiesz, że nikt nie może zrobić ci krzywdy,
a twoje ciało ogarnia spokój.
— Możesz się w końcu
zamknąć? — Wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
— Czyżby moja bliskość
cię dekoncentrowała?
Odwróciłam się i
popatrzyłam mu wyzywająco w oczy.
— Tak.
Nie udało mu się
powstrzymać uśmiechu zadowolenia.
— Dobra, to zrobimy
inaczej. Co najbardziej cię uspokaja?
— Woda.
— Woda?
— Woda.
— Dobra. Coś wymyślimy.
— Podrapał się po głowie. — Lily, zrób tak. Zamknij oczy i pozwól twoim myślą
błądzić.
— Czy to nie jest
sprzeczne z twoimi wcześniejszymi poleceniami?
Dante zgromił mnie
spojrzeniem.
— Jak chcesz. — Rzuciłam
z powątpieniem i wykonałam jego polecenie.
Myśli gnały przez mój
umysł jedna za drugą. Dante, Kurt, Dante, wesele, Dante, Potter i jego rysunek…
Nagle wszystko ustało.
Poczułam silne wyciszenie, jakiego jeszcze w życiu nie doświadczyłam. Pomimo,
że miałam zamknięte oczy i otaczała mnie czerń, zobaczyłam wiele roztańczonych
kolorów, które formowały się w najróżniejsze kształty.
Otworzyłam oczy.
— Co to było?
Kąciki ust Dantego
uniosły się ku górze.
— Tak wyglądają aury.
Powiedzmy, że połączyłem się z twoją głową i ci pomogłem i otworzyć umysł na
teoretycznie niedostrzegane dla ciebie rzeczy. Jak się czujesz? Pobladłaś.
Nic dziwnego, skoro
nagle zakręciło mi się w głowie.
— To nic takiego. Zaraz
dojdę do siebie.
— Usiądź i zjedz to.
Wait poprowadził mnie w
kierunku foteli i wyciągnął z kieszeni spodni paczkę cukierków. Okazało się, że
były to kwaśne żelki.
Posłałam mu pytające
spojrzenie.
— No co? Czasami jak nie
zjem sobie czegoś słodkiego, to mnie rozsadza. — Przewróciłam oczami. —
Naprawdę dobrze sobie poradziłaś.
— Jak miło, że kłamiesz,
aby poprawić mi samopoczucie.
Pokręcił głową.
— Jeżeli mam być
szczery, to wątpiłem, że nawet za moim pośrednictwem uda ci się zobaczyć aury.
Spróbowałam się uśmiechnąć,
ale nie byłam pewna, czy na mojej twarzy nie pojawił się jakiś bezkształtny
grymas.
— Jutro pojawię się u
ciebie o tej samej porze. Tym razem proszę, bądź gotowa. — Ruszył w stronę
drzwi. Kiedy nacisnął klamkę odwrócił się i powiedział. — Przekażę chłopakom
dobre wieści. Niall będzie wniebowzięty. Przez ostatni miesiąc mówił tylko o
tobie. Nie powiem, żeby Lucas był z tego powodu zadowolony. — Miał już wyjść,
ale znowu się odwrócił. — Włóż coś białego.
Po tych słowach otworzył
szklane drzwi i wyszedł. Z pola dobiegła mnie głośna muzyka. Jak nic Kurt był
wściekł.
Takich tłumów na
podwórzu mojego przyjaciela jeszcze nigdy nie widziałam. Ba! Nawet na
sylwestrze w Hogwarcie było o połowę mniej uczestników, a trzeba zaznaczyć, że
bawił się cały Gryffindor i kilku zaproszonych gości z innych domów.
Co jakiś czas spotykałam
znajome twarze starych uczniów ze szkoły podstawowej, do której chodziłam zanim
podjęłam magiczną edukację. Oczywiście niewielu z nich mnie poznawało, a ci,
którym to się udało rzucali mi lekceważące spojrzenia. Ciekawe, co im takiego
zrobiłam?
Huncwoci odwalili kawał
dobrej roboty, jeżeli chodzi o dekoracje. Na każdym drzewku, krzaczku, kwiatku
i na całek długości płotu porozwieszane były złote światełka. Do altanki
przywiązane były lampiony, które rozjaśniały najważniejsze miejsce, gdzie
siedział nasz jubilat, w otoczeniu czterech pięknych dam.
Hmm… Może impreza tym
razem nie będzie dla niego katorgą?
W basenie pływało kilka
zapewne rozgrzanych dziewczyn. Patrząc na ich mięśnie musiały należeć do
drużyny czirliderek. Za basenem stało coś na miarę baru, do którego ciągnęła
się nieskończenie długa kolejka. Po co? Po piwo.
Obok baru stała DJ-ka, z
której leciała głośna muzyka. Na najbardziej rozległym miejscu na trawie
znajdowali się tańczący, za których dzikie pląsy McGonagall wlepiłaby niejeden
szlaban.
Jednak najbardziej
zdziwiło mnie to, że nigdzie nie było Huncwotów, którzy normalnie zawsze byli w
centrum uwagi.
Podeszłam do Kurta,
który gdyby nie moje chrząknięcie, z pewnością by mnie nie zauważył.
— Jeszcze raz
wszystkiego najlepszego. — Przytuliłam przyjaciela, który był lekko skołowany.
Ktoś odchrząknął.
— Czy coś ci nie pasuje?
— Spytałam uprzejmie wysokiej blondynki, którą chyba już kiedyś spotkałam.
— Dlaczego obściskujesz
mojego chłopaka?
Oparłam dłonie na
biodrach i zmierzyłam Kurta spojrzeniem. Co do pana Sweetsa, był zmieszany,
wręcz przestraszony. Czy ja jestem aż tak straszna?
— O, kochany. Będziesz
mi się długo z tego tłumaczył.
— Lily, ale…
Przerwałam mu ruchem
dłoni i odwróciłam się w stronę ów blondynki.
— Lilyanne Evans.
Najlepsza przyjaciółka tego frajera.
— Tak, to moja najlepsza
przyjaciółka… A to… Yy… Moja dziewczyna Emily. Pamiętasz, wspominałem ci kiedyś
o niej.
— To ta bestia? —
Szepnęłam mu na ucho, na co chłopak parsknął. — Wyłabędziała. — Dodałam z
uznaniem. — Ale i tak nie zmienię zdania i dalej uważam, że Quin jest od niej
znacznie ładniejsza.
Kurt wzruszył ramionami.
Rozmawialiśmy przez
jakieś dwadzieścia minut i z bólem serca musiałam stwierdzić, że ta dziewczyna
jest całkiem w porządku, co nie zmieniało faktu, że nie udzieliłabym im mojego
błogosławieństwa. Dowiedziałam się, że są parą od ów balu, na który Emily
zaprosiła Kurta, czyli od jakiś trzech-czterech miesięcy. Nie ma co, szybko się
zabrał do tego, aby mi powiedzieć. Oczywiście zostałam poddana szeregowi pytań
na temat mojego toku nauczania w prestiżowej szkole dla wybitnie zdolnych
uczniów w Londynie. Stała gratka. Identyczne pytania, identyczne odpowiedzi.
Musiałam jej szczegółowo opowiedzieć o moich zajęciach i ilości zajęć, czym
była wręcz zachwycona i obiecała mi, że w tym roku postara się o przeniesienie,
abyśmy razem mogły chodzić do jednej klasy i mieszkać w jednym pokoju.
Skwitowałam to krótkim uśmiechem. W naszej rozmowie wspomniałam coś o weselu —
jak się spodziewałam Kurt był „zachwycony” perspektywą założenia garnituru. Zaś
Emily była w siódmym niebie. Chciała wiedzieć wszystko, począwszy od sukienek,
poprzez kwiaty, usadzenie gości do tego, czy będzie musiała wygłaszać jakieś
przemówienia.
— A ty, z kim idziesz? —
Spytał mnie Kurt. — Bo wiesz, znam takiego, który z chęcią dotrzymałby ci
towarzystwa. — Poruszał znacząco brwiami.
Na szczęście przed
udzieleniem odpowiedzi powstrzymało mnie pojawienie się Syriusza.
— Czeeeść! Siooostra!
Mogłabyś pomóc Rogaczowi z wodą? Biedaczysko sam nie może się zabrać z piwnicy,
a ja mu nie mogę pomóc, sama rozumiesz, jestem adorowany.
— Nie.
— Chcesz, aby goście
twojego najlepszego przyjaciela byli niezadowoleni?
— Tak.
— To idź mu pomóc.
Przewróciłam oczami.
— Łapciu, chcesz żebym…
— No idź!
— Czy ty przypadkiem
czegoś nie kombinujesz?
— Nie.
Spojrzałam na niego spod
przymrużonych powiek.
— Nie wierzę ci, ale i
tak pójdę. Za bardzo zżera mnie ciekawość.
Kiedy się oddalałam,
zauważyłam kątem oka, że Kurt i Syriusz przybijają sobie piątkę. Co ta dwójka
znowu wymyśliła? Byłam pewna, że z tego nie wyniknie nic dobrego.
Kiedy weszłam do piwnicy
moje nozdrza uderzył zatęchły zapach gliny i drewna. W przeciwieństwie do
panującego na zewnątrz upału tutaj było chłodno. W tym momencie pożałowałam, że
posłuchałam Dantego i założyłam białą sukienkę wiązaną na szyi i sandały.
— Potter?
— Evans? — Usłyszałam
stłumiony głos okularnika dobiegający z drugiego końca długiego pomieszczenia.
— Co ty tutaj robisz?
Ruszyłam w jego
kierunku, a moje kroki odbijały echem o betonową posadzkę.
— Syriusz powiedział mi,
że potrzebujesz pomocy, więc jestem.
— Kłamał. — Usłyszałam z
bliska jego głos.
— To ja sobie może
pójdę…
Już kiedy się odwracałam
wiedziałam, że coś jest nie tak. Głośna muzyka straciła na mocy i mogłam przysiądź,
że usłyszałam dźwięk przekręcanego kluczyka w zamku. No i śmiech do złudzenia
przypominający szczekanie psa.
W kilkunastu krokach
dobiegła do drzwi i spróbowałam przekręcić klamkę. Bez efektu.
— Syriusz! Ty baranie!
Otwórz te cholerne drzwi!
— Łapo, to nie jest
zabawne! — Obok mnie pojawił się Potter, który zaczął walić w drzwi.
Usłyszałam z drugiej
strony śmiech szaleńca.
— Drogie gołąbeczki,
pogruchajcie sobie troszkę, a jak wrócę będziecie mogli mnie zabić. Albo
podziękować. Miłego dnia.
— Black! — Odpowiedziała
mi cisza. Popatrzyłam na Pottera. — Wiesz, że twój przyjaciel jest
kryminalistą? Za coś takiego grozi mu Azkaban.
— Nie wierzę, że to
zrobił. — Powiedział z niedowierzaniem.
Usłyszałam w tym zdaniu
podtekst.
— Czyli już mnie nie
lubisz? — Nie mam pojęcia, dlaczego w moim głosie pojawiła się gorycz.
Potter usiadł na
ceglanych stopniach i oparł dłonie na twarzy. Zajęłam miejsce obok niego.
— Nie chodzi o to, że
cię nie lubię. Wręcz przeciwnie. — Popatrzył mi w oczy. — Dużo na ten temat
myślałem i… Nie będę już za tobą biegał. Jeżeli nie chcesz być ze mną,
rozumiem. Mogę być dla ciebie przyjacielem, a jeżeli kiedyś dojdziesz do
wniosku, że żywisz do mnie inne uczucia...
— To wtedy będziemy się
tym martwić. — Dodałam, a kąciki moich ust uniosły się ku górze.
Zapadła cisza, której
żadne z nas nie chciało przerwać. Myśli w mojej głowie szalały, wyprzedzając
każdą kolejną. W końcu uformowały się w jedną logiczną całość.
Zawsze w pewnym momencie
pojawia się między nami niewidzialna granica… Nie możemy razem dłużej się
śmiać, bo znów będziemy za blisko. Nie możemy dłużej rozmawiać, bo znów
będziemy mieli ze sobą dobre kontakty. Nie możemy być ze sobą szczerzy, bo znów
zaczniemy się sobie zwierzać. Nie możemy rozmawiać bez sarkazmu i ironii, bo
znów się zaprzyjaźnimy. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to zawsze ja
wyznaczam granicę, nie potrafiąc nawet odpowiedzieć na proste pytanie:
Dlaczego?
— Evans, kto do ciebie
przyjechał?
— Co, Potter, jesteś
zazdrosny?
Prychnął.
— Czysta ciekawość. —
Wzruszył ramionami.
— Moja babcia i dziadek
z Hiszpanii. No i Ted z narzeczoną. — Sposępniałam. — Mam być dróżką na ich
ślubie za cztery dni. Ted powiedział, że mam przyjść ze swoim chłopakiem. Skąd
takiego wezmę?
— To weź mnie. —
Powiedział najnormalniej w świecie, wiedząc, że zaprzeczę.
— Serio? Potter, nie
żartujesz? Poszedłbyś?
Tym razem to ja musiałam
go zaskoczyć, bo popatrzył na mnie jak na skończoną wariatkę.
Zmierzwił swoje rozczochrane
włosy.
— Evans, czy ja dobrze
zrozumiałem? Chcesz pójść ze mną na jakieś wesele, czy tak?
— Jeżeli nie masz nic
przeciwko… — Wzruszyłam ramionami.
W co ja się pakuję?
Potter przyłożył dłoń do
mojego czoła. O dziwo tym razem nie włożył mi palca do oka.
— Wiedziałem. Masz
gorączkę.
— Obawiam się, że tym
razem jestem całkowicie świadoma swoich poczynań. Więc jak, Potter, będziesz
tak miły i pójdziesz ze mną na wesele?
— Muszę się zastanowić.
— Nie minęła sekunda, a krzyknął. — Zgoda!
Pokręciłam głową ze
śmiechem.
— Evans, jaki mam włożyć
krawat?
Przewróciłam oczami.
— Jaki lubisz kolor,
Potter?
— Potter, Potter. Czy
chociaż raz nie możesz do mnie powiedzieć po imieniu?
Uniosłam brwi ze
zdziwienia.
— A czy ty powiedziałeś
do mnie po imieniu więcej niż dwa razy?
— To o cały raz więcej
niż ty.
— Kto ci to potwierdzi?
— Mam zapisane w
kalendarzu.
Prychnęłam.
— Zawrzyjmy układ.
Jeżeli ty będziesz zwracał się do mnie po imieniu, to obiecuję, że postaram się
nie nadużywać twojego nazwiska.
Potter zmierzył mnie
nieufnym spojrzeniem.
— Obiecujesz?
Uniosłam dłoń do góry.
— Słowo Lily Evans.
— Czyli marna obietnica.
Szturchnęłam go w ramię
i oboje zanieśliśmy się śmiechem.
— To jaki lubisz kolor,
James? — Jego imię w moich ustach zabrzmiało jakoś dziwnie. Tak melodyjnie.
Cholera, już lubię je wymawiać.
— Mógłbym godzinami
słuchać jak wymawiasz moje imię, Lily.
Melodyjka. Znowu.
— James. James. James. Co z tym kolorem?
— Ładnie ci w białym,
ale wolę zielony. Lily.***
— Myślałam, że złamiesz
się po drugim razie i znowu będę Evans.
Pokręcił głową.
— Nie. Za piękne masz
imię i za długo go nie wypowiadałem.
Zaczerwieniłam się.
Cholerne policzki.
— O mój Boże. W końcu
się tego doczekałem. — Zza naszych pleców dobiegł nas głos Syriusza.
Oboje poderwaliśmy się
na równe nogi.
— Jak długo nas
podsłuchujesz? — Spytałam z udawaną złością.
— Nie tak długo, ale jak
widać trafiłem na najlepszy moment. — Syriusz wyszczerzył się do mnie.
Następnie podszedł do
Pott… Znaczy się Jamesa i poczochrał mu pięścią włosy.
— Stary, jestem z ciebie
dumny. Od zawsze wiedziałem, że jesteś konkretnym facetem i tylko ta ruda mał…
znaczy się Lily cię blokuje. Następnym razem zamknę was na dłużej. Może teraz?
— Posłał Rogaczowi spojrzenie typu: Znam się na tym. Wiem, co dla was jest
najlepsze.
Wybiegłam na zewnątrz.
— Chodźcie, będą mu
śpiewać sto lat.
— Racja. Właśnie,
dlatego was wypuściłem.
Przewróciłam oczami i
razem z dwójką Huncwotów ruszyliśmy w stronę tłumu, który okrążył zażenowanego
Kurta stojącego przed wielkim tortem. Widząc mnie odetchnął z ulgą. Posłał mi
błagalne spojrzenie i co ja biedna miałam z nim zrobić? Podeszłam do niego i
uściskałam go, dodając mu tym samym otuchy.
Szepnęłam mu na ucho:
— To zaraz się skończy.
Dasz radę.
No dobra, za szybko się
nie skończyło. Wszyscy zgromadzeni trzykrotnie odśpiewali mu sto lat ze
wszystkimi zwrotkami. Po jego minie widziałam, że już w połowie pierwszej
linijki ma dość. Ale dał radę. Dotrwał do końca, a pomogło mu w tym to, że
objął mnie od tyłu, co nie spodobało się jego dziewczynie, no, ale cóż, Emily
nie miała tutaj nic do gadania.
Podczas krojenia ciasta
żałowałam, że nie wolno używać mi magii, bo zajęłoby to jakieś trzydzieści
sekund, a tak… Jako że rodzice Kurta wyjechali na cztery dni, a Huncwoci, co
zrelacjonował mi jubilat, obiecali im, że nie rozniosą domu, tylko zaproszą
kilku najlepszych przyjaciół na imprezę, aby uczcić święto młodego Sweetsa, jak
dla mnie troszeczkę nagięli dane słowo, bo jeśli kilkoro znajomych oznacza pół miasta,
to chyba mamy rożne pojęcie przyzwoitości. W każdym bądź razie, nie mam pojęcia
skąd chłopaki wytrzasnęli takiego wielkiego torta, a jak się później okazało
nawet dwa, ale pokrojenie go z kilkoma innymi dziewczynami zajęło nam dobry
kwadrans. Kiedy okazało się, że to już ostatni kawałek, odetchnęłam z ulgą.
Dalsza impreza
przebiegała, o dziwo, bez żadnych komplikacji i zgrzytów. Chyba nie było takiej
osoby, która by się źle bawiła, a nawet, jeśli się taka znalazła, Huncwoci
brali ją pod swe skrzydła i chyba nie muszę mówić jak to się kończyło.
Co do mnie, uznałam, że
była to jedna z najlepszych imprez, na jakich kiedykolwiek byłam. Większość
czasu spędziłam z Syriuszem i Jamesem, ale czasem zdarzało mi się znaleźć
chwilę dla Kurta, który niemalże bez przerwy był przyklejony ustami do Emily.
Jedyne, co mnie zdziwiło
to to, że, pomimo iż było dawno po północy, a muzyka grała w najlepsze, nikt
nie nasłał na nas policji.
Będąc małą dziewczynką
często wyobrażałam sobie dzień mojego ślubu. Każda wizja różniła się od
poprzedniej, ale jeden szczegół był niezmieniony: obok mnie stał ten wymarzony
i wyśniony mężczyzna, z którym chciałam spędzić resztę swojego życia. Dzisiaj,
będąc świadkiem tak ważnego wydarzenia doszłam do wniosku, że ten wyjątkowy w
życiu każdej młodej pary dzień, wcale nie musi wyglądać tak kolorowo.
Pierwsze problemy
zaczęły się z samego rana, kiedy okazało się, że kwiaciarnia, w której zostały
zamówione kwiaty mające być dekoracją ogrodu, nie jest w stanie przyjechać na
umówioną godzinę, gdyż po drodze złapali gumę i muszą czekać na pomoc drogową.
Fryzjerka utknęła w korku, a matce pani młodej, która wraz ze swoim mężem
przyjechała dzień wcześniej, nie spodobały się krzesła. Trzeba jeszcze
zaznaczyć, że rodzice nie do końca wiedzieli, kim jest ten nieznany zespół,
który tak zachwalała Adelaide. Kiedy Will i Olivia zobaczą Dantego, jestem
pewna, że stracę życie.
Jedno było pewne,
zapowiadał się dzień pełen wrażeń.
Dochodziła godzina
jedenasta trzydzieści, kiedy w końcu pojawiła się fryzjerka. Spanikowana
Adelaide w końcu odetchnęła z ulgą i jako pierwsza poszła w obroty
specjalistki. Co do mnie, uznałam, że dzięki balom w Hogwarcie doszłam do
wprawy w czesaniu i zaszyłam się w swojej garderobie upinając niesforne włosy.
Byłam już w połowie
tworzenia koka, kiedy do pomieszczenia wszedł Kurt.
— Wiesz, że powinieneś
pomagać teraz Tedowi? — Spytałam nawet nie zaszczycając go spojrzeniem. Całą
uwagę poświęciłam swoim włosom.
— Dał mi chwilę wolnego.
Próbuje troszkę ochłonąć. — Kurt przewrócił oczami na znak, że w ogóle nie
rozumie tego całego zamieszania. — Mogę się o coś ciebie spytać?
— Yhym. — Dla pewności,
że mnie zrozumiał kiwnęłam głową, gdyż w moich ustach znajdowały się teraz
wsuwki.
— Po co przychodzi do
ciebie Dante? Nie, nie przeszkadza mi to, — Dodał pośpiesznie. — tylko
zastanawia, co tyle czasu możecie ćwiczyć.
— Obserwujesz nas? —
Spytałam z przekąsem, ale nie miałam mu tego za złe. Gdyby on znalazł się w
podobnej sytuacji i jakaś niezrównoważona baba odwiedzałaby go każdego dnia,
też byłabym ciekawa.
Wyciągnęłam wsuwki z ust
i nie przerywając upinania włosów, zaczęłam mu pokrótce opowiadać o
podejrzeniach Dumbledore’a i Dantego.
Kiedy skończyłam mówić,
moje włosy prezentowały się idealnie.
— A co z Jamesem? Ma
tremę?
Kurt parsknął.
— Czy ten chłopak boi
się czegokolwiek?
Wzruszyłam ramionami.
— Jego obecny stan
zaliczyłbym do kategorii: podniecony.
Parsknęłam.
— Tak, to do niego
podobne. — Uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze. — Zamknij oczy.
— Po co?
— Muszę się przebrać.
Kurt przewrócił oczami,
ale posłusznie wykonał polecenie.
— Jak to się stało, że
zaczęliście nazywać się po imieniu? Wiesz nie widzę w tym nic złego, ale nie
jest ci z tym jakoś tak.. No nie wiem, dziwnie?
— Szczerze? — Wysyczałam
mocując się z zamkiem. — Nie bardzo. Czasami mam ochotę powiedzieć po prostu
Potter, ale obiecałam sobie, że… Czy mógłbyś mi pomóc?
Kurt westchnął, ale
posłusznie podszedł i zapiął zamek mojej sukienki.
Zagwizdał.
— Wyglądasz
oszałamiająco. Rogacz padnie, kiedy ciebie zobaczy.
— O losie, lepiej nie.
— Tak właściwie,
dlaczego go zaprosiłaś?
— Czemu nie? Mówiąc
szczerze, to naprawdę chciałam z nim pójść.
— Jestem pewien, że
kiedy go zaprosiłaś, to rzucił ci się do kolan i od razu zapewnił, że ten
wieczór będzie najlepszy w twoim życiu.
Uśmiech pojawił się na
mojej twarzy.
— Nawet nie wiesz, jak
bardzo się tutaj mylisz.
Zapewne Kurt
chciał zapytać o szczegóły, jestem pewna, że by to zrobił, gdyby nie to, że do
garderoby weszła Sophie.
— Och, Lily, wyglądasz
wspaniale. — Babcia złapała się za serce.
Uśmiechnęłam się
do niej.
— A ty, młodzieńcze?
Gdzie twój garnitur? Ceremonia rozpoczyna się za godzinę, a ty dalej w tych
tenisówkach i dżinsach.
— Trampkach. — Poprawił
zdegustowany Kurt. Skłonił się nisko i wyszedł z pomieszczenia.
— Lily, Adelaide prosi
cię, abyś do niej za chwilę przyszła.
— Czy coś się stało?
— Nie, oczywiście, że
nie. Mówiła coś, że chce z tobą porozmawiać. — Ruszyłam w kierunku drzwi. —
Lily, proszę nie mów jej, że muzycy jeszcze się nie pojawili.
— Babciu, o co jak, o
co, ale o to, że ta piątka przybędzie na czas, możesz być pewna.
Na jej twarzy pojawił
się gorzki uśmiech.
— Chciałabym być taką
optymistką jak ty.
— Ja nią nie jestem. Po
prostu znam tych chłopaków i wiem, że zawsze dotrzymują danego słowa.
Po tych słowach wyszłam
i ruszyłam w kierunku pokoju Adelaide.
Nie powiem, byłam
zaskoczona tym, że chce się ze mną widzieć. W ciągu ostatnich kilku dni, nie
przejawiała zbytnich chęci, aby poprawić swoje kontakty ze mną. Byłam wręcz
zdziwiona, że zaakceptowała mnie, jako swoją dróżkę, skoro tak dobrze
dogadywała się z moją siostrą. Wszędzie razem chodziły, zawsze radziła się
Petunii o zdanie, nawet w najmniejszych i najbardziej zidiociałych sprawach,
np. przy wyborze serwetek: Eriki, czy beżowa? Każdy wie, że te dwa kolory nie
różnią się praktycznie niczym. Może chciała mi powiedzieć, że nie życzy sobie,
abym jej pomagała w czymkolwiek? Wydawało mi się to bardzo prawdopodobne, kiedy
z ciężkim sercem podniosłam rękę do góry i dwukrotnie zapukałam do drzwi jej
sypialni. Usłyszałam „proszę” i uchyliłam drzwi.
Na środku stała panna
młoda ubrana cała na biało, umalowana i uczesana. Patrząc na nią miałam
skojarzenie z królową śniegu.
Wyglądała naprawdę
pięknie, ale jak na mój gust, zimno.
— Chciałaś mnie widzieć?
— O tak. Może
usiądziemy?
Zdziwił mnie jej nagły
przypływ dobrych manier, czego nie dałam po sobie poznać. Posłusznie zajęłam
miejsce na skraju łóżka, a obok mnie usiadła ona.
— Zapewne zastanawiałaś
się, dlaczego traktuje cię tak ozięble.
Nie ma co, dziewczyna
nie owija w bawełnę i od razu przechodzi do konkretów.
Skinęłam głową.
— Może to zabrzmi
dziwnie, ale byłam zazdrosna.
— Zazdrosna? Niby, o
kogo?
— O Teda. —
Wytrzeszczyłam na nią oczy, na co się zaśmiała. Uwierzycie, ona to potrafi! —
Nie patrz tak na mnie. Jak byś się na moim miejscu zachowała, gdyby twój
ukochany ciągle mówił o pewnej rudowłosej dziewczynie o imieniu Lily, dzięki
której spotkał miłość swojego życia?
— Ale on jest dla mnie
za stary! Dzielą nas lata świetlne.
Adelaide zgromiła mnie wzrokiem.
— Mam dla ciebie jedną,
nazwijmy to wskazówką, którą radzę ci zapamiętać. Ludzie robią różne rzeczy,
gdy są zakochani.
Kiwnęłam głową na znak,
że rozumiem. Bo rozumiałam. W końcu całym sercem kochałam Lucasa. Tak, czas
przeszły.
Drzwi nagle się otworzyły,
a do pomieszczenia wpadł zdyszany James.
— Lily, dobrze, że
ciebie widzę. Twoi rodzice rozpoznali Dantego.
— Cholera. Nie mógł
przyjechać później?
— Kto to jest ten cały
Dante? — Zaciekawiła się Adelaide.
— To Rayan. Długo
tłumaczyć. — Krzyknęłam biegnąc w kierunku drzwi.
W mojej głowie od razu
powstał przerażający obraz tego, co działo się aktualnie na dole: Krzyki,
wrzaski i wyzwiska. Dookoła latające talerze, sztućce i meble.
Kiedy wyszłam na
korytarz zaskoczyła mnie cisza.
Może wszyscy są w ogrodzie?
— Rozumiesz coś z tego?
James wzruszył
ramionami.
Obcasy uniemożliwiały mi
szybkie przemieszczanie się po schodach. Już, kiedy po nich schodziłam
usłyszałam śmiechy dochodzące z kuchni.
Śmiechy? Ja chyba
oszalałam.
Kiedy weszłam do
pomieszczenia, powitał mnie czyjś pisk, a w następnej chwili ktoś z całej siły
mnie przytulił i zaczął kręcić się wokół własnej osi, ze mną w ramionach.
— Lily! Jak ja za tobą
tęskniłem!
Zachichotałam, kiedy
Niall stawiał mnie z powrotem na podłodze. Jednak wciąż nie wypuszczał mnie z
ramion i ciągle przytulał.
— Ten jak zwykle, nie
chce się tobą dzielić. — Usłyszałam kpiący głos Trunksa i śmiech Zayna.
Blondyn w końcu wypuścił
mnie z objęć, co zrobił niechętnie, a jego miejsce zajęli Zayn i Trunks,
którego włosy nie miały już fioletowej barwy, tylko czarną. Kątem oka
zauważyłam, że prześwitują w nich czerwone refleksy.
— Zdecydowanie lepiej ci
w fiolecie. — Szepnęłam mu na ucho.
— Wiem, ale Dante mi
powiedział, że twoi rodzice są konserwatywni, cokolwiek to znaczy i muszę
wyglądać normalnie. Nie mam pojęcia, o co mu chodziło.
— Myślisz, że w zielonym
jest ci ładnie? — Usłyszałam głos Zayna. — Masz rację.
Chłopaki odsunęli się
ode mnie i podszedł do mnie Dante. Chciał mnie przytulić, ale rozległo się
chrząknięcie taty, na co cały zespół parsknął śmiechem. Jak widać jego stosunek
do Wait jest dalej pod wielkim znakiem zapytania.
Ostatni podszedł do mnie
Lucas. Zmierzyłam go wzrokiem i doszłam do wniosku, że jestem idiotą, bo
zerwałam z tak wspaniałym chłopakiem jak on. Nie odezwał się słowem, tylko
pocałował mnie w policzek. Tym razem to Potter chrząknął.
Cała piątka ubrana była
w czarne garnitury, białe koszule i czarne, wąskie krawaty. No i trampki, każdy
miał je w innym kolorze.
— Lily, czy mogłabyś ich
zaprowadzić do ogrodu, aby mogli rozłożyć sprzęt? — Głos taty nie pozostawiał
mi żadnych złudzeń. Jeszcze o tym porozmawiamy.
Westchnęłam i z
sześcioosobową eskortą ruszyłam w kierunku ogrodu. Oczywiście Niall musiał
złapać mnie pod ramię i zaczął wyrzucać z siebie potok słów.
— Tak bardzo za tobą
tęskniłem! Trasa jest wspaniała! Tyle, fanów. Tyle krzyku. Tyle muzyki.
Najbardziej podobało mi się w Paryżu, ale Amsterdam też był niczego sobie. Nasz
menadżer podpisał kontrakt z firmą obuwnicza. Uwierzysz! Buty będą mieć
napisane All Star! A pomiędzy wyrazami będzie gwiazdka. Ale czad! Spójrz! Mam
je na nogach! Będą w różnych kolorach. Moje akurat są zielone, ale… Przywiozłem
jedna dla ciebie! Tak, wiem, wolisz obcasy i dobrze, bo tak ładnie w nich
chodzisz, ale Lily, to takie wygodne buty. Gwarantuję ci. Pokochasz je! Nawet
podpisałem ci się na podeszwie, niezmazywalnym markerem. Widzisz! Teraz zawsze
będziesz mogła mnie mieć przy sobie. Lily, mam dobre wiadomości. Przywiozłem
aparat! Ale nie taki zwykł. Najnowszy wynalazek. Spodoba ci się. Takie
cacuszko…
— Dobra, ciułała, weź
się już zamknij, bo Ruda już nie może ciebie słuchać. — Usłyszałam rozbawiony
głos Zayna.
— Czekaj! Jeszcze nie
skończyłem. Czy nie zauważyłaś, że mam jaśniejsze włosy? Tak, na pewno
zauważyłaś. Przecież ty jesteś tak spostrzegawcza. Uwierzysz, raczej nie. Ci
wszyscy — Wskazał palcem na członków zespołu. — kiedy spałem pomalowali mi
włosy! Ale nie powiem, jestem zadowolony z efektu.
Niall otwierał już usta,
aby kontynuować swój niekończący się monolog, ale Trunks i Zayn złapali mnie
pod ramiona, tym samym odgradzając od Nialla. Obok Kolorowego szedł dławiący
się ze śmiechu Potter, a obok Zayna, Dante. Lucas i Niall szli z tyłu. Co
chwilę słyszałam podniecone piski blondyna i posępne pomrukiwanie Luke’a.
— Nie musisz nam
dziękować. — Parsknął Dante.
— Nie śmiałabym.
— Ruda, to dopiero
początek. Niall przez ostatnie trzy tygodnie zapisywał wszystko, co chciałby ci
powiedzieć, kiedy cię spotka. — Powiedział rozbawionym głosem Trunks.
Mimowolnie jęknęłam, na
co wszyscy parsknęli.
— A ty jak tutaj
trafiłeś? — To pytanie zostało skierowane do Jamesa przez Zayna.
Wzruszył ramionami.
— Lily mnie zaprosiła.
Nasz pochód nagle się
zatrzymał.
— Co?!
— Ona?
— Mówicie do siebie po
imieniu?
— Wiewióreczka?
— Ale super! — Zaklaskał
w dłonie Niall.
Wymieniłam z Potterem
rozbawione spojrzenia.
— Lily, proszę,
Wiewióreczko, powiedz, że nie jesteście razem, bo moje życie straci sens.
Parsknęłam.
— Jeżeli będę mieć
chłopaka, to obiecuję ci Dante, że tobie jako pierwszemu wyślę sowę z tą
informacją.
Dante krzyknął coś na
miarę: Juhu! W tle usłyszałam posępne mruknięcie Lucasa.
Doszliśmy do miejsca
przeznaczonego dla zespołu, gdzie stały pudła z instrumentami.
— Pamiętajcie, tylko bez
użycia magii. — Powiedziałam, widząc, że Trunks sięga do kieszeni po różdżkę.
— Wiesz ile nam to
zajmie? — Usłyszałam protest Lucasa.
Na dźwięk jego głosu,
serce zabiło mi mocniej.
— Przykro mi, ale tylko
moi rodzice i siostra wiedzą o magii. — Miałam nadzieję, że ton mojego głosu
brzmiał przepraszająco. — Przepraszam, ale musimy zobaczyć, co dzieje się
u pary młodej.
Chciałam odejść, ale
powstrzymał mnie głos Nialla.
— Lily, a zaśpiewasz z
nami? Proszę! Masz tak wspaniały głos. Lepszy od Trunksa. — Dodał przyciszonym
głosem, ale i tak każdy go usłyszał.
Parsknęłam.
— Miałam was o to
poprosić. — Powiedziałam, co wywołało szczery uśmiech na twarzy wszystkich
członków zespołu. — Później podrzucę wam nity, ale teraz naprawdę muszę już
iść.
— Pójdę z
tobą. — Rzucił Dante. — I tak chciałem przywitać się z Adelaidą.
Potter posłał mi
pytające spojrzenie, na co tylko wzruszyłam ramionami.
Nie zdążyliśmy wejść
nawet do domu, bo rozległ się głos babci.
— James, kochanie, jak
dobrze, że ciebie widzę. Potrzebuję twojej pomocy. — Powiedziała babcia przy
okazji puszczając mi oczko.
— Proszę pani, muszę iść
do…
— Ile razy ci
powtarzałam, ze masz do mnie mówić babciu? — Skarciła go Sophia, ciągnąc
Rogacza na przód domu, nie zważając na jego sprzeciw.
Zostaliśmy z Dante sami.
— Czego chcesz od
Adelaidy?
— Niczego. Chciałem z
tobą porozmawiać.
No tak. Cały Dante.
Przez ostatnie trzy dni,
spotykaliśmy się regularnie w mojej sypialni i ćwiczyliśmy moją koncentracje.
Wait uważał, że robiłam w tej dziedzinie znaczne postępy, ale sama, bez jego
pomocy nie potrafiłam dostatecznie otworzyć swojego umysłu na widzenie aur.
Irytowało mnie to tym bardziej, że brunet nie byłby sobą, gdyby nie rzucał przy
okazji jakiś dziwnych komentarzy, które jeszcze bardziej mnie dekoncentrowały.
Poprowadziłam go do
biblioteki, gdzie byłam pewna, nie znajdziemy żywej duszy. Nie myliłam się.
Tylko ja przychodziłam do tego pomieszczenia.
— Dobra, o co chodzi?
— O Lucasa.
— Serio?
— Nie. Chciałem ci
tylko, powiedzieć, że pięknie wyglądasz.
Posłałam mu spojrzenie
typu: Jaja sobie ze mnie robisz, prawda?
— A tak na poważnie?
Westchnął.
— Wiem, że dzisiaj jest
to całe wesele i masz urwanie głowy, ale spróbuj otworzyć swój umysł.
— Chyba sobie żartujesz?
— Powiedziałam z niedowierzaniem. — Nie dasz mi dnia wolnego?
Pokręcił głową.
— Jakby ci to
wytłumaczyć… — Podrapał się po głowie. — Wbrew pozorom im więcej ludzi cię
otacza, tym łatwiej jest zobaczyć aurę.
— To czemu nie trenujemy
na jakiejś dyskotece? Ludzi tam jak w mrowisku. — Powiedziałam załamanym
głosem.
— Za głośna muzyka. Za
dużo bodźców by cię rozpraszało. Poza tym…
— Lily, jesteś tu? — Do
pomieszczenia wszedł John.
Dziadek zmierzył nas
wzrokiem.
— Myślałem, że chodzisz
z tym tamtym rozczochranym.
Zaczerwieniłam się,
czego nie był w stanie ukryć nawet fluid.
— Ile razy mam wam
powtarzać, że nie mam chłopaka? — Zaczęłam histeryzować. — Musiałam z nim
porozmawiać.
Dziadek popatrzył się na
mnie badawczo. Jego spojrzenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że mi nie
wierzy.
— Jestem nauczycielem
pana wnuczki. — Powiedział dumny jak paw Dante, przy okazji wypinając pierś.
— Teraz tak to się nazywa?
Jęknęłam.
— To czego jej uczysz?
— Muzyki. — Dante
wzruszył ramionami.
— Do tego moja Lily nie
potrzebuje nauczyciela. Olivia kazała ci przekazać, że za dwadzieścia minut
zaczynamy. Radzę wam się pośpieszyć. — Dziadek znacząco poruszał brwiami. — Widziałaś
gdzieś może twoją siostrę? Jakiś wysoki brunet z kolczykiem w uchu się o nią
dopytuje.
Brunet i kolczyk? Ten
opis pasuje tylko do jednej osoby. Blake.
— Niestety nie. Ale jak
ją znajdę, to jej powiem.
Dziadek pokiwał głową i
wyszedł z biblioteki.
Oparłam się o ścianę
— To było…
— Żenujące? —
Podrzucił Dante, na co kiwnęłam głową.
Parsknął i objął mnie
ramieniem.
— Chodź, Wiewióreczko,
musimy się przygotować.
Punk godzina piętnasta w
ogrodzie rozbrzmiała muzyka.
Ogród wyglądał pięknie.
W ogóle nie przypominał
tego zwykłego i typowego, jakim zawsze był. Powiem tyle, dekoratorzy odwalili
kawał dobrej roboty.
Do prowizorycznego
ołtarza prowadził biało-złoty dywan, który kończył się przy podwyższeniu, na
którym stał pastor ubrany w biały ornat. Po obu stronach dywanu stało około
siedemdziesięciu krzeseł przeznaczonych dla gości. Każde ubrane było przy
pomocy białego materiały, który z tyłu na oparciu związane było wielką kokardą,
z wstawionymi trzema żywymi kwiatkami. Przy ostatnim krześle postawiony został
łuk, opleciony białymi kwiatkami i zielonymi liśćmi. Zamiast gołego nieba,
firma zamontowała ogromną kratkę (Nie pytajcie się mnie jak, nie mam pojęcia),
z której zwisały białe i fioletowe bzy oraz lampiony. Od każdego krzesła biegł
materiał, który całemu wystrojowi nadawał elegancji.
Gdyby ktoś mi
powiedział, że to mój ogród, wyśmiałaby go.
Rozbrzmiały pierwsze
tony muzyki sygnalizując mi, że muszę wchodzić.
Dlaczego nie szłam? Cóż,
bo obok mnie stał Potter.
— Siadaj już. Muszę iść.
James pokiwał głową i
ruszył w stronę swojego miejsca. Po chwili się wrócił.
— Wyglądasz pięknie,
Lily. — Pocałował mnie w policzek i poszedł.
Mimowolnie się
uśmiechnęłam i ruszyłam, ściskając w dłoniach bukiet z fioletowych róż i
białych lilii.
Kiedy dotarłam na
wyznaczone miejsce zobaczyłam uśmiechającego się do mnie Teda, którego oczy
nagle się rozszerzyły.
Pojawiła się pani młoda.
Przez całą ceremonię nie
mogłam przestać się uśmiechać. Nie wiem, czy to ze szczęścia czy z innego
powodu, ale czułam, że w tym momencie jestem dokonać wszystkiego.
Posłuchałam rady Dantego
i spróbowałam otworzyć swój umysł.
Udało mi się.
Nagle zalało mnie morze
kolorów. Każdą osobę otaczały inne barwy, od tych najjaśniejszych i
błyszczących, po te bardziej mroczne. Spojrzałam na swoją rękę. Dante miał
racje. Moja aura jest złota. Ze szczęścia miałam ochotę klaskać i się śmiać.
Uśmiech, który nie znikał z mojej twarzy przybrał na sile dokładnie w tym
momencie, kiedy Adelaide wypowiadała słowa:
— … i że cię nie
opuszczę aż do śmierci.
Ceremonia zakończyła się
chwilę później. Patrząc na gości uświadomiłam sobie, że jestem chyba jedyną
dziewczyną, która nie płacze. No i jeszcze moja siostra, która zmierzyła mnie
nienawistnym spojrzeniem.
Pola energii znikły,
kiedy szłam do okrągłych stolików, które porozstawiane były wokół drewnianego
parkietu.
Podano obiad i dopiero
wtedy uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem głodna.
Oczywiście przy stoliku
siedziałam z Jamesem, Kurtem i Emily, oraz z jakimiś dwoma nastolatkami ze
swoimi partnerami, które wydawały mi się jakieś dziwne i małomówne. Na pytanie
skąd pochodzą, odpowiedziały mi: Tak. Po tym zaprzestałam ponownym próbą
komunikacji z nimi.
— Lily, mogę się o coś
ciebie spytać? Tylko się nie obraź, dobra?
Zmierzyłam Jamesa
wzrokiem. Co prawda nie miałam ochoty odpowiadać na jego dziwne pytania, ale
obiecałam sobie, że się zmienię. Posłałam mu zachęcający uśmiech.
— Czy nie jest ci
dziwnie patrzeć na Lucasa? Mam na myśli to, że byliście razem i czy go dalej
kochasz? — Był lekko zażenowany tym pytaniem, ale jak widać zwyciężyła
ciekawość.
— Nie ma co, bezpośredni
powinno być twoim drugim imieniem. — Westchnęłam. — Tak, czuję się bardzo
niezręcznie w jego towarzystwie i tak, naprawdę go kochałam. — Ale miłość
przemija. Moja się skończyła. — Dokończyłam w myślach.
Chyba ta odpowiedź go
usatysfakcjonowała, bo pokiwał ze zrozumieniem głową.
Z przerażeniem
stwierdziłam, że z Potterem rozmawia się równie dobrze, jak z dziewczynami,
Kurtem, czy Syriuszem. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, jakbyśmy znali się
od wielu lat. Hm… Przecież tak było.
— A teraz młoda para
wykona pierwszy taniec. — Rozległ się głos Trunksa.
Ted i Adelaide wyszli na
parkiet. Po jego minie wywnioskowałam, że on i taniec, to dwie różne bajki.
Jeżeli pani młoda
radziła sobie jako tako na parkiecie, to Ted był jedną wielką kłodą. No ale
cóż, jedni mają talent plastyczny, inni muzyczny, a jeszcze inni sportowy. Ted
nie zaliczał się do żadnej z tych grup. Miał talent samochodowy. Jeżeli coś
takiego w ogóle istnieje. Taka złota rączka.
W końcu muzyka się
skończyła i ujrzałam ulgę na twarzy chłopaka.
Rozbrzmiały pierwsze
dźwięki kolejnego utworu, ale na parkiet nikt nie chciał wejść.
— Lily, mogę cię prosić
do tańca?
Zamrugałam. Na chwilę
odpłynęłam i myślałam, że się przesłyszałam. Jednak James stał nade mną z
wyciągniętą ręką, którą pomimo lekkiego wahania przyjęłam.
Tańczyliśmy sami,
dopasowując się w rytm melodii.
— Wszyscy się na nas
gapią. — Jęknęłam Potterowi do ucha, na co zachichotał.
— Popatrz na swoich
rodziców, są z ciebie dumni.
Mimowolnie się
uśmiechnęłam.
— Oni zawsze myśleli, że
odziedziczyłam dwie lewe nogi po tacie.
— Cóż, jak widać mylili
się. W Hogwarcie nieźle cię wytresowałem.
Chciałam mu posłać
stójkę w bok, ale było to niemożliwe, gdyż zrobił coś na miarę wykrętu, a
następnie zaczął mnie kręcić wokół własnej osi. W tym momencie cieszyłam się,
że miałam podszewkę w sukience.
Nawet nie wiem, kiedy
utwór się skończył. Dotarło tylko do mnie, że goście klaszczą, a Rogacz razem z
nimi.
Muzyka rozbrzmiała
znowu. Miałam tańczyć z Rogaczem kolejny utwór, ale Kurt poprosił mnie o
taniec.
— Od kiedy tak chętnie
tańczysz?
— Przy dobrej muzyce
tracę panowanie nad sobą.
Parsknęłam.
— A tak na poważnie?
— Pozazdrościłem wam.
— To czego nie
poprosiłeś do tańca swojej dziewczyny?
— Po tym co właśnie
odstawiliście wątpię, że kiedykolwiek uda mi się ją jeszcze wyciągnąć na
parkiet.
— A myślałam, że jest
taka pewna siebie.
Kurt okręcił mnie,
dzięki czemu zlokalizowałam swojego partnera. Tańczył z Petunią. Gdyby ona
wiedziała, że James jest czarodziejem z pewnością uciekłaby gdzie pieprz
rośnie. Nawiasem mówiąc moja siostra ubrana była w beżową dopasowaną sukienkę,
która dziwnie kontrastowała z jej bladą cerą i blond włosami.
Zerknęłam w dół.
— Serio? Trampki i
garnitur?
Spróbował wzruszyć
ramionami, ale przez to, że tańczyliśmy nie wyszło mu to za dobrze.
— Ciesz się, że
założyłem krawat. Nawiasem mówiąc jestem pewien, że człowiek, który go wymyślił
chciał popełnić samobójstwo, ale popatrzył się w lustro i powiedział: to wygląda
naprawdę dobrze.
Parsknęłam.
Kolejny utwór dobiegł
końca, a z ramion Kurta porwał mnie Blake.
— O matko.
— Tak, wiem, że wyglądam
świetnie. Powiedziałbym, że wręcz bombowo.
Kątem oka zobaczyłam, że
obok nas tańczy James i Petunia.
— Odbijamy! — Krzyknęłam
łapiąc Pottera za rękę.
Dopiero, kiedy mnie
objął zdałam sobie sprawę, że grany jest przytulaniec.
Prawie cały utwór
przetańczyliśmy w milczeniu.
— Tobie też tak…
wygodnie? — Usłyszałam jego szept tuż przy uchu.
— Mhym…
— Mamy niespodziankę dla
pary młodej. — Rozległ się głos Trunksa. — Pewna młoda i utalentowana osóbka
napisała specjalnie dla nich piosenkę i chciała im ją zaprezentować. Lily,
zapraszamy na scenę.
Rogacz posłał mi
pytające spojrzenie, na co tylko się uśmiechnęłam i ruszyłam w kierunku
podwyższenia, na którym stali członkowie All Star..
— Ted, Adelaido, ten
utwór jest specjalnie dla was. — Powiedziałam do mikrofonu, który podał mi
Trunks. — Żeby Trunks nie poczuł się wykluczony z pracy, zaśpiewa razem ze mną.
Kiedy skończyłam, ludzie
patrzyli się na nas z pootwieranymi ustami. Chyba dałam czadu. Albo byłam tak
beznadziejna.
Rozległy się gwizdy i
brawa, a najgłośniej klaskali rodzice. Mama oczywiście była cała we łzach, a
Petunia miażdżyła mnie wzrokiem. Potter patrzył na mnie z zachwytem, a Blake
jakbym stała się wymarzoną kandydatką na jego żonę.
Chłopaki ogłosili krótką
przerwę i został podany tort. Zeszłam ze sceny i pech chciał, że obok mnie
stanął Lucas.
Jak to się
mówi, niezręczna cisza zapanowała pomiędzy nami. W końcu to on ją przerwał.
— Pięknie wyglądasz.
— Dziękuję. Jak trasa?
— W porządku.
Nie wiem, dlaczego, ale
w tym momencie mnie wkurzył.
— Mógłbyś chociaż
spróbować udawać, że wszystko jest w porządku i sklecić chociaż dwa normalne
zdania.
Po raz pierwszy na mnie
spojrzał.
— Wszystko jest
normalne? Wybacz mi Lily, ale chyba zapomniałaś, że złamałaś mi serce. Jak po
tym wszystkim możesz ode mnie wymagać, żeby wszystko było jak dawniej?
— Gdybyś był ze mną od
początku fair, nic podobnego by się nie wydarzyło. — Starałam się nie podnosić
głosu, co było naprawdę trudne, bo cała wrzałam. Mowa naszych ciał musiała nas
zdradzać, że się kłócimy.
— Sugerujesz, że to
wszystko moja wina?
Posłałam mu wyzywające
spojrzenie.
— Mówię to, co myślę, a
ty możesz to w dowolny sposób interpretować.
Odeszłam.
Przeszła mi cała ochota
na tort. Potrzebowałam samotności.
Ściągnęłam szpilki ze
stóp i ruszyłam przed siebie. Spokój znalazłam w naszym prowizorycznym
kościele.
Niestety nie było mi
dane nacieszyć się samotnością, bo przyszła za mną babcia.
— Piękna ceremonia. —
Powiedziałam, nie starając się ukryć goryczy w głosie.
— Widziałam, jak
kłóciłaś się z tym chłopcem z zespołu.
Na moich ustach pojawił
się krzywy grymas.
— To twój były chłopak,
prawda?
Mimowolnie kiwnęłam
głową.
— Naprawdę bardzo go
kochałam, ale… On jest gwiazdą, a ja nie chcę być w związku, w którym będę się
ciągle zastanawiać, czy on nadal mnie kocha, myśli o mnie, a nie tylko o swoich
fankach. Takich jak ja jest wiele.
Sophia mnie przytuliła.
— Oh, wnusiu. Najgorsze,
co może być, to złamane serce.
— Czy to kiedyś minie? —
Szepnęłam wdychając jej perfumy.
— Szczęście czeka na
ciebie na każdym kroku. Czasami tego nie dostrzegamy, ale kiedy się pojawi
musimy je chwytać z całych sił i nie pozwolić mu uciec.
— Co to ma znaczyć? —
Spytałam, odsuwając się od babci.
— W końcu zrozumiesz
wnusiu, w końcu zrozumiesz.
Wesele trwało jeszcze
dobrych kilka godzin. Potter złapał krawat, Petunia welon. Najzabawniejsze w
tym wszystkim było to, że chwilę wcześniej usłyszała, że rozmawialiśmy o
Hogwarcie i dopiero wtedy sobie uświadomiła z kim tańczyła. Jej mina, kiedy
okazało się, że musi to zrobić po raz kolejny — bezcenna.
Kiedy wybiła trzecia w
nocy po gościach nie pozostało żadnego śladu. James razem z Kurtem poszli do
domu państwa Sweets jakąś godzinę temu, a ja ciągle błąkałam się bez celu po
polu.
Chłopaki z zespołu
zbierali swój sprzęt.
— Chcecie to, użyjcie
magii. — Mruknęłam do Zayna, który siłował się ze wzmacniaczem.
Chłopak posłał mi pełen
wdzięczności uśmiech. Jedno machnięcie różdżką, a instrumentów już nie było.
— Dzięki, Lily. Gdyby
nie to, musiałbym chyba do świtu walczyć z tymi kablami. Czy widział ktoś
Dantego?
Rozglądnęłam się
dookoła. Faktycznie, jego czarnej czupryny nigdzie nie było.
Rozległ się dźwięk, jaki
towarzyszy ludziom, którzy biegną, a obok mnie zmaterializował się poszukiwany.
— Pakuj się, Lily.
Jedziemy na finał Quidditcha.
· *
W Mocy ducha”, piąta część „Akademii Wampirów”. Myślałam, że zabiję Dymitra,
kiedy wypowiedział to zdanie w kaplicy do Rose.
· **
„Miasto popiołów”, kwestia wypowiedziana przez Jace’a.
· ***
Nie myślałam, że doczekam tej chwili, kiedy ta dwójka zacznie do siebie mówić
po imieniu. ;)
************************
Tak, wiem rozdział
przydługawy, ale obiecałam sobie, że nie będę go rozdzielać na kilka części.
Dorzucam wam jeszcze
zdjęcie, a raczej rysunek Lily z wesela i bazgroły Jamesa. :)
Do następnego. :D
Milka. =)