piątek, 9 listopada 2012

22. Co by było gdyby...?



Jest! Po długich męczarniach mamy kolejny rozdział. Nie można ukryć, że przez długo się nad nim męczyłyśmy. Efekt jest jaki jest, ale mamy nadzieję, że wam się spodoba. Na pomysł tego rozdziału wpadłyśmy w drodze na pizze, ale ogólnie wydaje nam się dobry. Może gorzej z jego realizacją.
Dziękujemy za wszystkie komentarze i prosimy, abyście podzielili się z nami waszymi opiniami.
Miłego czytania. ;)
*******

To dzisiaj.
Ten dzień, ta pogoda, ta godzina i nie do końca ta chwila.
Wyroki boskie wskazują, że on zginie, a ja, chociaż go szczerze nienawidzę, nie mogę pozwolić mu umrzeć.
Jest tylko mały problem(ik).
Jak to zrobić, będąc przykutą do łóżka w Skrzydle Szpitalnym, z panią Pomfrey czuwającą nad moim zdrowiem?
Przez pocałunek ze Świrusiem-Dantusiem nabawiłam się grypy. Szczerze, to mam nadzieję, że on teraz zdycha w łóżku i nie ma kto przynieść mu herbaty.
Z każdym gwałtownym ruchem głowy, moją czaszkę przeszywał ostry ból, co uniemożliwiało mi wymyślenie planu, jak uciec z przed nosa pielęgniarce, która mruczała coś o nieodpowiedzialnej młodzieży i ich głupich pomysłach.
Ja ci dam głupi, głupia babo! To był jeden z najlepszych wieczorów w moim życiu… Pomijając niektóre wydarzenia, ale i tak najlepszy.
Czas na plan A.
Odchrząknęłam.
— Madame Pomfrey… Mogłaby mi panie przynieść herbatę? Proszę. Zaschło mi w ustach.
— Przecież stoi koło ciebie butelka z wodą. — Odparła sucho i zaczęła wiercić we mnie dziurę.
Cholera!
— No tak, ale to nie to samo co kubek gorącego płynu. — Zrobiłam przekonującą minę. Przynajmniej miałam taką nadzieję.
Pielęgniarka patrzyła na mnie podejrzliwie, a ja nie spuszczałam z niej wzroku. W końcu skinęła głową i wyszła z pomieszczenia.
Moja szansa!
Złapałam różdżkę i pobiegłam w stronę drzwi, o mało nie potykając się o własne nogi. Miałam już złapać za klamkę, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem, uderzając mnie w i tak bolącą głowę. Wylądowałam na podłodze, robiąc wiele hałasu, bo przewróciłam przy okazji stojący obok parawan. Na mnie wylądowały Jul i Quin.
Porażka!
— Panno Evans! Co pani robi?! Proszę wracać do łóżka. — Pani Pomfrey wybiegła z kantorka i jak zwykle zaczęła dramatyzować.
— Ja… To znaczy… — Zaczęłam się plątać. Niby co miałam jej powiedzieć?
— DO ŁÓŻKA!!!
 Podniosłam się z ziemi i niczym na stracenie, powlokłam się do łóżka. Od tej chwili, pani Pomfrey ani razu nie spuściła ze mnie wzroku. Jak na złość czas nie chciał się zatrzymać. Biegł coraz szybciej i w końcu zegar wybił 11. Aż zrobiło mi się słabo i nie miało to nic wspólnego z wysoką gorączkę, zawrotami głowy i innymi dolegliwościami. Właśnie rozpoczął się mecz Quidditch’a, w którym Potter, jeżeli czegoś nie zrobię, zginie. Nienawidzę go, ale też nie chcę mieć go na sumieniu.
Jul i Quin cały czas siedziały przy mnie, rozmawiając cicho. Nie zwracałam zbytnio na nie uwagi, a gdy się o coś pytały, odpowiadałam półsłówkami.
Nie mogłam uwierzyć, że sama wpakowałam się do łóżka! Gdyby nie to, że zachciało mi się jakiegoś durnego koncertu, to teraz siedziałabym na trybunach z zaciśniętą różdżką pod płaszczem, czekałabym na odpowiedni moment i uratowałabym tego wypłosza! Jak ja go nie znoszę! Gdyby nauczył się latać, to nie byłoby problemu! Ugh!
Nagle mnie olśniło.
— Współczuję zawodnikom grać w taką pogodę.
Mówiąc to, wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie ze zdziwionymi dziewczynami. Nie zrozumiały! Co za idiotki! Jak można być aż tak tępymi ludźmi?! Ja się pytam? Jak to…
Nagle twarz Quin stężała, a Jul pobladła. Czyli nie są jednak zacofane w rozwoju! Jest nadzieja! Zobaczyłam, że wymieniają porozumiewawcze spojrzenia, a w następnej chwili w ich dłoniach znalazły się różdżki, które wymierzyły w stronę pokoju pielęgniarki.
Nie wierzę! Dziewczyny, jestem z was dumna! Podpaliły go! Pani Pomfrey narobiła krzyku, a ja zwęszyłam jedyną okazję i niepostrzeżenie wyszłam z pomieszczenia, w pośpiechu zapominając o butach i kurtce.
Szłam niezdarnie, potykając się o własne nogi i na niewielkim odcinku zdążyłam kilkakrotnie się przewrócić, zdzierając skórę na dłoniach i kolanach. Tkanina piżamy przesiąkła krwią, a rozdarcia piekły. Nie zwracałam na to najmniejszej uwagi i przy każdym upadku podnosiłam się i szłam dalej. Zdążyłam nieźle przemarznąć. Ile razy spojrzałam przez okno, za każdym razem czarne niebo, przeszywała błyskawica, z  którego sączyły się wielkie krople deszczu.
Tak bardzo bałam się, że nie zdążę! Byłam wściekła na siebie, że zachowałam się tak lekkomyślnie! Myśl, że nie udami się go uratować, przyprawiała mnie o szał.
Tylko jedno podtrzymywało mnie na duchu. Jest nadzieja. Syriusz wiedział o niebezpieczeństwie. I Dumbledore!
Na tego drugiego nie mogłam jednak liczyć, bowiem dyrektor wczoraj dostał pilną sowę z Ministerstwa Magii i od razu wyruszył w drogę.
Co do Black’a…  Może… Kogo ja mam oszukiwać?! Przecież on bardziej troszczy się o swoją twarz, włosy i aby dobrze wyglądać na miotle (nawet przy takiej pogodzie), niż o życie przyjaciela! Ten łajdak nie kiwnie nawet palcem!
Została sama. Tylko ja.
Evans! Jesteś silna! Dasz radę! Zdążysz na czas! Próbowałam podtrzymać się na duchu.
Zacisnęłam zęby. Przyrzekłam sobie, że nawet jeśli będę miała zginąć, to dotrę na czas.
W końcu wyszłam na błonia. Po jakiś dziesięciu sekundach byłam idealnie mokra. Włosy oblepiły mi całą twarz i nawet nie zaprzątałam sobie głowy, aby je odgarnąć na plecy. Po prostu szłam dalej, niczym zahipnotyzowana widokiem stojącego w oddali stadionu, wyłaniającego się z grubej warstwy mgły. Kilka razy przewróciłam się o wystające korzenie i okaleczyłam stopy ostrymi krawędziami kamieni. Ból, tak jakby mnie otrzeźwił, a zawroty głowy zaczęły narastać. Zignorowałam je.
Strach chciał przejąć kontrolę nad moim ciałem, ale nie dałam się. Ciągle powtarzałam sobie: Evans jesteś silna. Dasz radę. Musisz.
W końcu stanęłam w bramie stadionu. Wydawało mi się, że pokonanie tego dystansu, zajęło mi kilka godzin, zaś upłynął zaledwie niecały kwadrans.
Szybko oceniłam sytuację. Przy kaflu byli Ślizgoni, Potter okrążał boisko, wypatrując Złotego Znicza, a wynik to 50:20 dla Slytherinu.
— … Caine, Gier, znów Caine! — Mecz jak zwykle komentował Cykor. — Co to za piękna akcja ze strony pałkarzy Gryffingoru! Caine dostaje w rękę tłuczkiem i upuszcza kafla, którego przejmuje Olson! Podaje do Black’a. Pędzą z zawrotną prędkością w stronę pętli przeciwnika! — John mówił coraz szybciej. — Będzie strzelał! Nie! W ostatniej chwili podaje do Hansa i JEEEST! 50:30 dla Slytherinu! Przy kaflu Gier…
I tak przez następne dwadzieścia minut.
Przez ten czas, z hm… niecierpliwością czekałam na wypadek. Chciałam mieć to już za sobą.
A może nic takiego się nie stanie? Może to były zwykłe halucynacje?
Nie na pewno nie. To jest…
Stało się. Wszystko jakby działo się w zwolnionym tempie. Potter wyciąga rękę, łapie znicza i w tym samym momencie dostaje w głowę dwoma tłuczkami. Stadion wypełniły przerażone krzyki, a mi udało się skoncentrować i wyciągnąć różdżkę.
 Obturatio.
Nie wiem czy go uratowałam. Zemdlałam.

— To stanie się dzisiaj! Czuję to!
— Ta, jasne, Ana. Mówisz to już od dwóch lat.
— Jeszcze pożałujesz swych słów Szpilko! Zobaczycie! Potter dzisiaj się ze mną umówi!
Stałam przed wielkim lustrem w mojej szafie i skracałam spódnicę mojego mundurka, tak że ledwo zakrywała moje pośladki. Rozpięłam trzy pierwsze guziki koszuli (widać mi było pół czerwonego stanika), a kołnierz pociągnęłam w bok, robiąc jeszcze większy dekolt. Zawiązałam luźno krawat, założyłam białe zakolanówki i wysokie czarne szpilki, zapinane na klamerkę.
Quin zagwizdała.
— Auu… Ana!
— Też mogłabyś o siebie zadbać!
— Co ci się nie podoba w moim wyglądzie? — Oburzyła się Quin.
— Na początek ściągnij te kujonowate okulary, wiesz, że istnieje coś takiego jak szkła kontaktowe?  Rozepnij chodź jeden guzik koszuli i rozluźnij krawat, dziwie się, że wciągu tych pięciu lat, jeszcze się nie udusiłaś. Skróć tą babciną spódnice i pokaż te zgrabne nogi, które chowasz pod tymi ohydnymi skarpetami i na miłość boską ściągnij te sandały! Zobaczysz, że któregoś dnia ci je spalę! I rozpuść tego kucyka, który dodaje ci pięć lat!
— Daj mi spokój!
Wzniosłam oczy do góry.
Z kim ja mieszkam?
Chciałam coś powiedzieć, ale nie zdążyłam, bo Jul wyszła z łazienki.
Jęknęłam.
— Dziewczyno weź się opanuj! W kółko tylko czarny, czarny, czarny… Rozumiem, że robisz się na gotyk, czy tam Emo ale chyba możesz od czasu do czasu założyć coś kolorowego! Jeszcze tylko tuneli w uszach ci brakuję! ­— Jul uśmiechnęła się i wskazała na uszy. — Cholera! Już nawet to sobie zrobiłaś?! Co jeszcze? Kolczyk w języku, nosie lub innym bardziej intymnym miejscu?!
— Ubiorę się na kolorowo, ba! nawet na różowo, jeżeli ona — Wskazała na blondynkę — Zrobi makijaż i ściągnie te babcine ubrania! A Lily zapnie jeden guzik więcej i przedłuży spódnicę.
W mojej głowie zrodził się genialny plan.
Z uśmiechem diablicy powiedziałam.
— Zrobię co w moje mocy, aby tak się stało.
— Ruda, wiesz że Stary cię zabije jak cię zobaczy?
— Wyluzuj — Machnęłam ręką — Co najwyżej zaciągnie mnie do swojego gabinetu. — Quin otworzyła usta, a Jul zabawnie poruszyła brwiami. — Wlepić mi szlaban, zboczuchy!
Zachichotałyśmy i w dobrych nastrojach wyszłyśmy z dormitorium, ruszając do Wielkiej Sali, odprowadzane ciekawskimi spojrzeniami.

Siedziałam w Wielkiej Sali i spokojnie wcinałam sałatę, kiedy wszedł ON, bożyszcze szkoły, piękny, męski, umięśniony, nieziemsko przystojny Peter Petegrew, a obok niego pryszczaty Syriusz Black, wyluzowany, czekoladowo skóry Remus Lupin oraz miłość mojego życia — James Potter.
Och!
Jaki on jest przystojny!
Potargane włosy dodawały jego wyglądowi pazura, a do tego miało się wrażenie, że dopiero zsiadł z miotły, na której, niestety, nie potrafił latać.
Na każdym meczu wyciskał na ławeczce, podziwiając Mnie — Najpiękniejszą, a przede wszystkim najlepszą szukającą Gryffindoru.
Na widok Petera dziewczyny zrobiły zbiorowe „Awww…” z Jul na czele, co Quin skwitowała prychnięciem.
— Cześć Potter!
— Nie, Evans! — Warknął.
Usiedli po przeciwnej stronie stołu.
— Ale co nie? — Udawałam, że nie wiem o co mu chodzi. — Ja się z tobą grzecznie witam, a ty co? Zamiast powiedzieć: Hej, jak ci się spało? To ty z grubej rury: Nie. — Naśladowanie jego głosu opanowałam do perfekcji.
Kątem oka zobaczyłam, że Quin próbowała nawiązać rozmowę z Syriuszem, ale ten najwidoczniej się speszył. Biedak, nie przywykł do zainteresowania ze strony płci przeciwnej.
James jedynie wzruszył ramionami i jakby nigdy nic zaczął jeść.
Ręce opadają przy tym człowieku!
To ja się staram, zaczynam rozmowę, a on co?!
Je!
Ale w jaki sposób to robi…
Dobra Evans, ogarnij się!
Teraz powinnaś być na niego zła, za to, że cię tak bezczelnie zignorował, a nie zachwycać się jego sposobem jedzenia tej ohydnej bomby kalorycznej.
No ale jak tu się gniewać na takiego przystojniaka?
Toż to bóg, a nie facet.
Sam jego wygląd powalał na kolana, a co dopiero jego męski głos czy niesamowita inteligencja…
On musi zostać moim chłopakiem, a ja tak szybko się nie poddam.
O nie.
Jeżeli w przeciągu dwóch dni on się ze mną nie umówi to przysięgam, że zacznę się uczyć i przyzwoicie ubierać.
Czy ja nie przesadzam?
Żeby dla chłopaka poświęcić swój wygląd.?
On jest zdecydowanie tego warty.
Wsparłam się na splecionych rękach i szybko mrugając wpatrywałam się w Jamesa.
— Coś ci wpadło do oka, Evans?
— Tak, ty ogierze! — Mówiąc to puściłam mu oczko, a on co?
Przewrócił oczami!
Bezczelny!
Tak się bawimy?
Czas zmienić taktykę, ale uważaj kochany bo to może się różnie skończyć.
Odrzuciłam włosy do tyłu i jak gdyby nigdy nic podeszłam do stołu Puchonów, bez problemu odnalazłam osobę, którą tak szczerze nienawidził Potter.
Erik Night — mój przyjaciel.
Na mój widok jego przystojną twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Wstał by jak co dzień przywitać mnie uściskiem, lecz ja miałam inne plany. Podeszłam do niego i jakby nigdy nic pocałowałam go w usta, zapominając o pewnym malutkim drobiazgu.
Chłopak odepchnął mnie z całej siły, a ja zachwiałam się i wylądowałam w ramionach przystojnego Krukona z siódmego roku, który szepnął mi na ucho „Cześć Piękna. Jestem Zack”, przez co zupełnie zapomniałam o Ericku, który właśnie wybiegał z płaczem z Wielkiej Sali.
Biedak. Zapomniałam, że jest gejem.
Już miałam pocałować mojego wybawcę (Boże! Jaka ja jestem niestała w uczuciach!), kiedy nad nami stanął, z nie wróżącą nic dobrego miną, dyrektor.
— Panno Evans! Do mojego gabinetu!
Znowu się zaczęło.
Niewzruszona ruszyłam za tym wariatem. Gdy wychodziłam z Wielkiej Sali, odwróciłam się w stronę stołu Gryffonów i krzyknęłam tak głośno, że z pewnością było mnie słychać w Hogsmeade:
— Potter umówisz się ze mną?!
Niestety odpowiedzi nie usłyszałam, bo Dumbi zamknął drzwi zaklęciem. Szkoda. Po pięciu minutach siedziałam na niewygodnym krześle i z tęsknotą spojrzałam na wygodny fotel dyrektora.
A co do Dumblegore’a, stał nade mną z groźną miną.
— Co to ma znaczyć?! To nie jest szkoła dla dziwek! Ile razy mam pani to powtarzać?! Niestety pomyliła pani uczelnie i jeszcze jeden taki wybryk i…
— I co? — Przerwałam jego tyradę. Wstałam z krzesła i oparłam ręce na biodrach. — Wyrzucisz mnie? Mój tatuś nie będzie zadowolony z tego powodu, a przecież oboje wiemy, jak ważną osobistością jest Will Evans. Wystarczy jego jedno słowo i… Już cię nie ma.
— Szantażujesz mnie?! — W jego głosie dosłyszałam nutkę drwiny. — Czy ty do reszty postradałaś zmysły? — Zaśmiał się, ale jego śmiech nie był przejawem wesołości. — Takich szmat to my w Hogwarcie nie potrzebujemy!
Wyzwiska tego szaleńca nie robiły na mnie najmniejszego wrażenia.
— Wyluzuj staruszku. Aż zrobiłeś się cały czerwony. Z przykrością muszę stwierdzić, że niestety to nie twój kolor. Ostrzegam cię, bądź dla mnie miły, — Złapałam za jego krawat i zacisnęłam go na jego gardle — bo to może się dla ciebie źle skończyć. Jestem pewna, że Minister Magii chce, aby jego ukochana córeczka była jak najlepiej traktowana w szkole. A teraz żegnam.
Ruszyłam w stronę drzwi.
— Jeszcze nie skończyliśmy! — Dumbledore nie krył gniewu.
— Przeciwnie. — Posłałam mu najsłodszy uśmiech na jaki było mnie stać i wyszłam.
Z uśmiechem na twarzy przemierzałam korytarze zamku, kierując się w stronę lochów. Jak ja lubiłam mieć wszystkich w garści! W sumie nie tak trudno znaleźć coś na kogoś. Weźmy takiego Petera. Niby taki niewinny i uczciwy, a tak naprawdę wyrywa dziewczyny, zaciąga do łóżka, a później rzuca mówiąc, że nie są sobie pisani. Albo nasz kochany dyrektorek. Prawie nikt nie wie, że to on spowodował śmierć wcześniejszego dyrektora, profesora Dippet’a. Ludzie uwierzyli w zapewnienia tego starca, że Armando postradał zmysły i sam wyskoczył z wieży astronomicznej. Prawda niestety jest inna; to Dumbledore go wypchnął, bo tamten stał mu na drodze, aby objąć władzę w szkole. Na jego nieszczęście, byłam tam i słyszałam ich kłótnie i przebieg całego zdarzenia. Zagroził mi, że jeśli puszczę parę z ust, to nie zobaczę więcej rodziny.  Właśnie tak narodziła się jego nienawiść do mnie.
Z rozmyślania wyrwała mnie postać, która wybiegła zza zakrętu. Severus Snape, przyjaciel Pottera.
Na moich ustach wykwitł piekielny uśmiech. Będzie zabawa!
Wyciągnęłam różdżkę.
Levicorpus! Expelliarmus!
— Odczaruj mnie ty wredna suko!
— Uważaj na słowa Smarku. Przeproś!
— Zgnij w lochach, s…
— Nie? W takim razie trzeba ci umyć tą brudną gębę. Chłoszczyść!
Z jego ust zaczęła wypływać piana, a sam chłopak zaczął się dusić. Widok był tak komiczny, że od śmiechu rozbolał mnie brzuch.
Cofnęłam zaklęcie.
— Co by ci tu zrobić… — W moich oczach pojawił się tajemniczy błysk. — Już wiem.
Ściągnęłam spodnie temu śmieciowi, a następnie wzięłam się za jego brudne gacie.
— EEEVAAAANSSS!!
Przede mną stał wkurzony Potter.
— Cześć, skarbie! Przyszedłeś podziwiać moje wyczyny?! Zdążyłeś na najlepsze!
— Chyba śnisz! Lepiej go opuść jeśli chcesz wyjść z tej sytuacji żywa! — Warknął zły chłopak podwijając rękawy.
Zachłysnęłam się powietrzem i otworzyłam szerzej oczy.
— Ty… Ty chyba mnie nie uderzysz… — Spojrzałam w jego przepełnione złością oczy i nie byłam tego taka pewna. Ze strachem obejrzałam się po korytarzu, który niestety był pusty. — Ale… Ale kobiet się nie biję…
Chwyciłam się ostatniej deski ratunku, ale niestety po jego dalszych słowach wiedziałam, że mogę się przywitać z łóżkiem szpitalnym. O ile w ogóle przeżyje.
— Dla takiej suki jak ty, z przyjemnością zrobię wyjątek.
W jednej sekundzie był już przy mnie, a w następnej moje bezwładne ciało uderzyło o zimną posadzkę. Moją głowę przeszył ogromy ból, przed oczami zatańczył mi cały gwiazdozbiór. Ostatnią myślą jaka przeszła przez mi przez głowę było „Nie wierzę, że to zrobił”.
Później była tylko ciemność.

Nie wiem ile czasu minęło: minuta, godzina, dzień, rok, ale w końcu odzyskałam przytomność.
Powoli otworzyłam oczy. Nadal leżałam na ziemi, a nade mną pochylał się Potter.
Słowo daję, nigdy tak bardzo, jak w tej chwili, nie chciałam mu przywalić, ale niestety ból w głowie był tak silny, że ledwie dałam radę zwinąć się w kłębek obok tej cholernej ściany i zanieść się płaczem.
Nie obchodziło mnie to, że ten kretyn widzi każdą z łez, które spływały strumieniami po moich policzkach, było mi wszystko jedno.
W tej chwili James Potter przestał mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Stał się kompletnym zerem, a ja w myślach wyzywałam się od idiotek myśląc, że kiedyś jego każdy ruch przyprawiał mnie o zawał. Teraz na widok jego orzechowych oczu, miałam odruch wymiotny.
Przymknęłam powieki, spod których wciąż wylewały się łzy i zacisnęłam zęby starając nie myśleć się o tym śmieciu i bólu w prawej części czaski.
Poczułam jak ta jaszczura kładzie mi rękę na czole.
Otworzyłam oczy i zdobywając się na zimny ton głosu.
— Chcesz poprawić? Sprawić, że tym razem nie odzyskam przytomności? Dalej, rób swoje. Mi i tak już wszystko jedno co się ze mną stanie.
— Jezu… Lily… Ja.. ja nie chciałem. Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam… Ja.. Zaniosę cię do Skrzydła Szpitalnego…
— Po prostu… — Westchnęłam. Ból był ogromny. Co najmniej jakby po mojej głowie przejechała ciężarówka. Zmusiłam się do wstania i na drżących nogach, powoli ruszyłam w stronę lochów, gdzie odbywały się lekcję— Po prostu mnie zostaw.
— Lily…
— Zostaw mnie! Nie widzisz, że przez ciebie cierpię?! Proszę zrób coś dla mnie i zapomnij, ze istnieje taka podła suka jak ja i daj mi żyć, chyba, że jeszcze nie skończyłeś wyładowywać na mnie swojej złości!
Nie odezwał się już słowem. I dobrze. Nie podszedł do mnie, tylko minął mnie i popędził w stronę klasy. Łajdak.
Kiedy doszłam do Sali było kilka minut po dzwonku. W pomieszczeniu znajdowali się już wszyscy w tym także Potter. Gdy tylko jego wzrok padł w mym kierunku, zmierzył mnie nim od stóp do czubka głowy, jakby chciał sprawdzić czy doszłam w jednym kawałku, na co ja odpowiedziałam mu  zimnym jak lód spojrzeniem.
— Przepraszam za spóźnienie, ale… Umm… Pan Dyrektor wezwał mnie do swojego gabinetu…
— A co mnie to obchodzi?! —  Profesor Slughorn poczerwieniał ze złości —  Twoim obowiązkiem jest chodzić na każde zajęcia! Nie wiem dlaczego moje miałyby być wyjątkiem! W ogóle jak ty wyglądasz dziewczyno?! Nie wiem czy wiesz, ale Hogwart to elitarna szkoła dla czarodziejów, a nie dla szmat!
Moja złość sięgnęła zenitu.
— Nie wiem czy pan profesor wie, ale szkoła to też miejsce gdzie uczniów się uczy czegoś pożytecznego, a pan marnuje tylko nasz czas, aby na swoich lekcjach, tak kompletnie dla zabawy, wyżywać się na uczniu, który gorzej radzi sobie z materiałem, albo pochodzi z nie magicznej rodziny, co panu tak bardzo przeszkadza, a…
Niestety nie zdołałam  dokończyć swojego monologu, gdyż mój policzek przeszył ostry ból.
Tego można się było spodziewać po tym psychicznym palancie.
Uderzył mnie.
Czy ja mam gdzieś na sobie napisane: „Konkurs! Kto uderzy mocniej” albo „Kto pozbawi Evans przytomności”!?
Złapałam się za palący policzek i z nienawiścią w oczach spojrzałam na profesora.
— Wygląda na to, że w pańskiej klasie nie można również wypowiedzieć własnego zdania, bo każdy jest narażony na ból fizyczny zadany przez nauczyciela! I to się nazywa elitarna placówka jaką jest w tej chwili Hogwart!
— Wyjdź! WYNOŚ SIĘ Z MOJEJ KLASY I NIE POKAZUJ MI SIĘ NIGDY WIĘCEJ NA OCZY! JESZCZE NIGDY NIE POZNAŁEM RÓWNIE IRYTUJĄCEJ I PYSKATEJ SMARKULI JAK TY!
— Widocznie dawno nie przeglądał pan się w lustrzę.
Mruknęłam pod nosem i rzuciwszy szybkie spojrzenie przyjaciółką siedzącym w ostatniej ławce wyszłam z klasy, trzaskając przy tym drzwiami.
Oczywiście wieść, że zostałam wywalona  z zajęć, rozniosła się w tempie ekspresowym, a podczas lunchu nie mówiło się o niczym innym. A najlepsze było to, że powstały nowe teorie. Usłyszałam, jak jedna Krukonka mówi, że rzuciłam na Slughorn’a zaklęcie całego porażenia ciała, a jak jakiś uczeń go odczarował, to zmieniłam go w ropuchę. Jeden Puchon z szóstego roku podszedł do mnie i spytał, czy to prawda, iż tak wnerwiłam profesora, że przykuł mnie łańcuchami do ściany i na oczach całej klasy mnie bił. Ale jak się dowiedziałam, że upadłam na kolana, błagając go o przebaczenie, to nie wytrzymałam i śmiałam się tak głośno, że uczniowie patrzyli na mnie jak na nienormalną.
Jednak McGonagall na transmutacji przeszła samą siebie.
Byłam właśnie w trakcie zamieniania drewnianego pudełka w papugę, gdy do mnie podeszła.
— Ładna spódnica. Mam nadzieję, że mamy ten sam rozmiar. Proszę Lily, pożyczysz mi ją?! A jak pachnie! Wyprana w Perwoll’u?
— Nie pani profesor, w Magusiu. Mogę dać pani namiary na mojego krawca, z pewnością uszyje dla pani taką samą.
Od zawsze wiedziałam, że McGonagall to spoko babka i do wszystkiego podchodzi na luzie, ale tego to się po niej nie spodziewałam. Chociaż jej styl ubioru jest bardzo odważny i wyjątkowy. Na nogach jak zawsze miała 10 centymetrowe buty na obcasie, tym razem cukierkowo różowe, krótkie spodenki w barwie odblaskowej żółci do tego również jaskrawe, różowe szelki i pomarańczowa bluzka, która odsłaniała brzuch i plecy. W długich platynowych włosach widniały różnobarwne pasemka. Do tego perfekcyjnie pomalowane oczy i usta.
Ta kobieta po prostu mnie rozwala; zacząwszy od barwnych stylizacji, a kończąc na sposobie prowadzenia lekcji. A polubiłam ją jeszcze bardziej, kiedy zaczęła wydzierać się na Pottera.
Po lekcjach wróciłam razem z dziewczynami do dormitorium i się zaczęło.
W łazience zrobiłam mały salon fryzjerski.
— Lily puszczaj mnie!
Prychnęłam.
— Ja nie żartuję!
— Ja też nie. Quin, zaraz staniesz się miss piękności. Nawet ta kanalia na ciebie spojrzy.
— Ruda łapy precz! Puszczaj! Bo zacznę piszczeć.
Wyczarowałam na jej ustach knebel, a ręce i nogi przywiązałam do krzesła.
— Chciałaś coś powiedzieć?
— Yłojroiyyyołzzyył.
— Tak myślałam.
Zabiegi pielęgnacyjne zajęły mi dość dużo czasu. Nie macie pojęcia, jak ciężko było się pozbyć tych wszystkich pryszczy z jej twarzy, ale przecież dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych.
Boże! A te brwi! A raczej… brew. Jedna gruba, ohydna brew. Jakieś 30 minut zajęło mi doprowadzenie ich do stanu użytkowego. A za to jak Quin piszczała… Nawet szmata w jej ustach nie potrafiła tego zagłuszyć.
Gdy byłam zajęta jej włosami, dobiegł mnie krzyk Jul.
— Już! Spaliłam jej wszystkie ubrania!
— A te ohydne sandały?!
— Pozwolę czynić ci honory!
Quin aż się popłakała. No co? Przecież ktoś w końcu musiał ją uświadomić, że nie ma wyczucia stylu. Jeszcze mi za to podziękuje.
Po dobrych czterech godzinach, przyszła kolej na Jul (Quin nadal pozostała uwięziona. Powód: nie chciałam, aby zobaczyła przedwcześnie efekt mojej pracy. Trzeba także wspomnieć, że wcześniej zasłoniłam lustro. ).
— O nie, nie, nie. Mnie w to nie wrobisz.  
— A przypomnieć ci, co mówiłaś rano?
— Tak, ale…
— Quin pozbyła się tych okropnych sandałów, ja zapięłam guzik… Nawet nie wiesz z jakim bólem to uczyniłam i przedłużyłam spódnicę. Tak, dobrze widzisz, sięga mi teraz do połowy ud. Przykro mi, teraz twoja kolej.
Zdezorientowana Jul zamrugała oczami.
— Ale, ale…
— Mam ciebie też przywiązać, czy będziesz na tyle rozsądna i będziesz siedzieć grzecznie?
Posłała mi nienawistne spojrzenie i z wielką łaską opadła na fotel.
— Też cię kocham. — Zaszczebiotałam jej do ucha i wzięłam się do pracy.
Po około dwóch godzinach, Jul zaczęła wyglądać jak dziewczyna, a nie jak wąsaty facet.
— Po ciężkim dniu pracy, wielu godzinach harówy nad waszym wyglądem, w końcu dało mi się stworzyć z was boginie seksu!
Odsłoniłam lustro i ściągnęłam im przepaski z oczu. Ich miny mówiły same za siebie: Czy to naprawdę ja?
Quin miała włosy ścięte do ramion i dorobione jasne pasemka. Na twarzy nie miała ani jednej krostki. Ciemny makijaż uwydatniał jej naturalne piękno. Wybrałam dla niej krótką spódnicę w kratkę i białą bluzkę na ramiączka oraz czarną skórzaną kurtkę. Czarne, ciężkie szpilki dopełniały stroju.
Jaa… Jaką ona ma figurę! Nie jedna modelka mogłaby jej pozazdrościć!
Za to Jul zrobiłam jak najdelikatniejszy make-up. Taka miła odmiana. Włosy skręciłam w grube loki, które opadały do połowy pleców. Udało mi się nawet pozbyć tych okropnych tuneli. Jak obiecała, ubrała różową, dopasowaną sukienkę, sięgającą przed uda.
Trzeba wspomnieć, że też się przebrałam w zieloną, dopasowaną sukienkę (z dekoltem (ale mniejszym niż zwykle) i dłuższą (ale nie przesadzajmy) — do połowy ud).
— Nie musicie mi dziękować.
Posłały mi oburzone spojrzenia.
— Nie żyjesz Ruda. — Krzyknęły jednocześnie i rzuciły się na mnie, powodując, że wylądowałyśmy na podłodze głośno się śmiejąc.
— A teraz, dokonajmy ostatniego pożegnania naszej przeszłości. — Powiedziała Jul i po chwili opuściłyśmy wieżę Gryffindoru, która była całkowicie pusta, bo zbliżała się pora kolacji.
Wyszłyśmy ze szkoły niezauważone i skierowałyśmy się do Zakazanego Lasu. Na miejscu rozpaliłyśmy ogień, a Jul zaczęła mowę żałobną.
— Żegnajcie czarne ubrania, które tak bardzo kochałam. Narodziłam się na nowo i przestałyście mieć dla mnie jakąkolwiek wartość. — Mówiąc to, wrzuciła je do płomieni, a w powietrze wystrzeliły iskry. — To smutne, że musimy się w ten sposób rozstać, ale… — Jul pociągnęła nosem.
— Tylko nie płacz, bo zniszczysz makijaż.
Posłała mi mordercze spojrzenie.
— To już koniec. — Dokończyła szybko, a głos przejęła Quin.
— Śmiałyście się, że noszę babcine buty. To prawda. One przechodzą na najstarszą córkę  od czterech pokoleń. — Opadła mi szczęka.
— A były choć raz prane? — Wtrąciłam się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
—O ile mi wiadomo, to nie.
Odruchowo z Jul cofnęłyśmy się o krok.
— Mówiąc szczerze, nienawidziłam was. Jesteście okropne i cholernie niewygodne.
— Ooo! Quin zaklęła! Trzeba to gdzieś zapisać! — Tym razem to Jul przerwała.
— Nie macie pojęcia, jaką ulgę odczułam, kiedy wiem, że was się pozbędę raz na zawsze. — Wrzuciła je do ognia. — Odpoczywajcie w pokoju.
— To teraz ja. — Zerknęłam na spódnicę, którą miałam ubraną dzisiaj na zajęciach. — Każdy wie, że jako córka Ministra Magii, mam ciuchów w chuj i jeszcze więcej. Nie zakładam niczego dwa razy, a stare ubrania oddam wam. Jednak, z tą spódnicą jestem szczególnie związana. Mając ją na sobie, szalony Slughorn wpadł w szał, nie mówiąc już o starym Dumbim. Takim sentymentem nie darzyłam jeszcze żadnego ubrania i… Nawet nie wiesz jak jest mi ciężko pozbyć się ciebie. — Czy ja właśnie mówiłam do spódnicy? — Ale nadszedł czas na zmiany i… — Westchnęłam. — Żegnaj kochana, nigdy cię nie zapomnę. — Wrzuciłam ją w płomienie, a rytuał dobiegł końca.
Uczciłyśmy pożegnane przedmioty minutą ciszy i poszłyśmy na kolację. Na zewnątrz zapadł już zmrok.
Pierwszy raz pozostałam w cieniu Jul i Quin. To był dla mnie prawdziwy szok. Chłopaki to dosłownie pożerali je wzrokiem! Dookoła było słychać: „Kim one są?” „Cóż to za piękności?” „Pewnie Amerykanki! Przyjechały na wymianę! Tata coś wspominał, że w tym roku ma się ona odbyć!”.
Nikt ich nie rozpoznał. Ale będą zachodzić w głowę! Już widzę ich szok wypisany na twarzy, kiedy dowiadują się, że to Jul i Quin.
— Piękne panie. Lily może przedstawisz nam swoje urodziwe koleżanki. — Podeszli do nas Remus i Peter.
Jul się zarumieniła.
— Peter, jesteś na prawdę aż tak tępy i ich nie poznajesz?
Przysięgam, obaj wiercili w niech dziury, szukając nagłego olśnienia. Biedaki. Nie dadzą rady.
— QUIIIIN!!!!
— Co się drzesz matole?! Nie widzisz, że rozmawiam?
To brat Quin, Derek, zaczął się wydzierać. Nie wierzę, że ten kretyn ją rozpoznał. Przecież Derek nie przyznaje się do siostry. Cóż, może po tej małej metamorfozie zmieni zdanie.
— Quin Wood? Juliett Broke? — Remusowi opadła kopara.
— Co ty na siebie wyobrażasz? Co ty na siebie włożyłaś?! Gdzie masz sandały?!
— Cześć, braciszku, tak bardzo się cieszę, że cię widzę! Jak kolacja? Widzę, że nie za dobra, skoro zawartość twoich ust leży na podłodze.
Zmierzył ją wrogim spojrzeniem.
— To jest twoja siostra?! — Podszedł do nas jakiś Krukon, o rok młodszy. Wyglądał jak małpa. Już słyszę myśli w jego głowie: Daj banana, chcę banana! — U! U! Jest suuuper lasską! Dlaczego wcześniej nie powiedziałeś, że znasz takie cudo?!
— Słuchaj kolego, — Głos zabrała Jul. — to nie twoja liga. Ona nie umawia się z młodszymi.
— Nie umawiam się z młodszymi? — Quin szepnęła do mnie.
— Nie, nie umawiasz się z młodszymi. — Trzeba byłą ją wcześniej poinformować.
— Właśnie! Spadaj karle, ona jest moja! — Remus objął Quin w pasie, co wywołało oburzone spojrzenie ze strony Dereka.
— Łapy precz od mojej siostry!
— Bo co?! Uderzysz mnie?
— Nie. — Po chwili dodał. — Albo zmieniłem zdanie.
W jednej chwili, pięść Dereka znalazła się na nosie Remusa, który zapiszczał.
— Moja twarz! Moja piękna twarz! Czy zmazał mi samoopalacz?! Czy są tu jasne plamy?!
Zerknęłam na jego twarz. — Panikował.
— Jest jedna, na po…
Zemdlał.
Myślałam, że zleję się ze śmiechu. Wspierałam się na ramieniu Petera, który płakał.
Ktoś zapiszczał. Ludzie wskazywali palcami w stronę okien. Coś się paliło.
Zakazany Las.
Ogień obejmował dużą część puszczy. Całe grono pedagogiczne pobiegło w tamtym kierunku.
— To nasza wina? — Szepnęłam do dziewczyn, które zgodnie pokiwały głowami.
Przełknęłam głośno ślinę.
— Dlaczego mnie to nie dziwi? Tylko ty mogłaś wpaść na tak głupi pomysł!
Za moimi plecami stał Dumbledore.
— Ja?! Żartujesz dziadku?! Przecież cały czas byłyśmy tutaj!
— Nawet twój wpływowy tatuś ci nie pomoże. Wylatujesz ze szkoły! Won!
Czas zatrzymał się w miejscu. Dosłownie. Jakby ktoś wstrzymał film, a później wcisnął Replay. Wszystko zaczęło się cofać. Poszczególne sceny zaczęły mi stawać przed oczami, a jak obudziłam się w łóżku w Skrzydle Szpitalnym, cała zlana zimnym potem.

Ze Skrzydła Szpitalnego wyszłam dopiero w niedzielę wieczorem.
Okazało się, że spowolniłam upadek Pottera, ale chłopak i tak trafił do skrzydła i jak na złość musiał mieć łóżko obok mnie. Ciągle ględził, że nie wie jak mi dziękować. Tłumaczył, że zachowywał się jak głupek, nie wie, co w niego wstąpiło, itd. Cały czas go ignorowałam. Z ulgą opuściłam to pomieszczenie.
Ale prawdziwy koszmar zaczął się w poniedziałek.
Podczas śniadania jak zwykle przyleciała poczta. Oczywiście w szkole nie mówiło się o niczym innym, jak o upadku Pottera i tajemniczemu wybawcy. Tylko nieliczni wiedzieli, że to ja uratowałam mu życie. Ale wracając do poczty. Na pierwszej stronie w tygodniku „Czarownica” było moje zdjęcie, zrobione podczas koncertu. Tytuł brzmiał: Odkrycie roku! (więcej strona 6). Szybko przekartkowałam na odpowiednią stronę.

Wspaniałe odkrycie!
Jak zapewne wiecie, w piątkowy wieczór, w Hogsmeade, odbył się koncert znanego zespołu All Star. Jednak to nie oni podbili serca publiczności. Piętnastoletnia uczennica szkoły Hogwart, Lilyanne Evans, wprawiła w zachwyt publiczność, a także członków zespołu. Zagrała z nimi prawie wszystkie piosenki, czym wzbudziła sympatię publiczności. Członkowie  zespołu stwierdzili, że bardziej utalentowanej czarownicy, jeszcze nigdy nie spotkali. Chodzą pogłoski, że chcą zaproponować Lily kontrakt, a dziewczyna razem z Dante mieliby być głównymi ogniwami zespołu. Z pewnością gitarzysta byłby z tego powodu zachwycony. Po koncercie, nasi reporterzy, przyłapali ich na gorących pocałunkach (patrz zdj. obok). Czyżby szykował nam się wielki romans? Fanki nie kryją swojego oburzenia, iż powinien znaleźć sobie dziewczynę w swoim wieku, a nie takiego bachora. Cóż, miłość nie wybiera.

Artykuł ciągnął się jeszcze przez dwie strony, ale nie chciałam tego czytać.
Popatrzyłam na dziewczyny w momencie, w którym rozległo się głośne:
— Panno Evans, do gabinetu.
Dziewczyny posłały mi przerażone spojrzenia, a ja w towarzystwie McGonagall i Dumbledore opuściłam Wielką Salę, odprowadzana zazdrosnymi — Co tu jest do zazdroszczenia? Tego, że dostanę szlaban, albo mnie wyleją?  — spojrzeniami.
Nawet nie wiem, kiedy doszliśmy do gabinetu dyrektora. Po głowie krążyło mi tylko jedno pytanie. Co teraz będzie?
McGonagall pewnie już ułożyła kazanie, na temat jaka jestem nieodpowiedzialna, głupia i bezmyślna. Szkoda, że nie jest tą wyluzowaną profesorką z mojego snu.
Usiadłam na drewnianym krześle. Przez chwilę panowała cisza, którą przerwał dyrektor.
— Słuchamy panno Evans. — W jego oczach zobaczyłam zawód.
— Ja… — Urwałam. Bo niby co miałabym im powiedzieć?! Poszłam razem z Jul i Quin na koncert, a później całowałam się z członkiem zespołu i przez to nienawidzą mnie wszystkie jego fanki?
— To może ja cię wyręczę. — Pałeczkę przejęła wkurzona psorka. — Uciekłaś ze szkoły i poszłaś na jakiś głupi koncert! Nie pomyślałaś o konsekwencjach! A co gdybyś spotkała Śmierciożerców?! Nie pomyślałaś o tym? Co taka jedna smarkula mogłaby im zrobić?! Nic! A do tego wypisują o tobie w gazetach! Co sobie pomyślą czarodzieje w kraju o szkole?! Szanowany i znany dyrektor Hogwartu nie potrafi zapanować nad zachciankami uczniów! Myślałam, że jesteś odpowiedzialną osobą, Evans. Zawiodłam się na tobie.
W trakcie jej tyrady, ogarnęła mnie taka złość, że musiałam dać jej upust.
— A wy niby to co? Moi rodzice?! — Musiał ją za zaskoczyć mój nagły wybuch, bo zrobiła wielkie oczy. — Myślicie, że możecie nas przetrzymywać w tej szkole bez możliwości wyjścia  z niej?! To jakieś więzienie! Wydaje się wam, że wyjście raz na trzy miesiące do Hogsmeade rekompensuje nam siedzenie w tym głupim zamku przez większość roku?! Jesteście w błędzie. Czasami mam dość ciągłego siedzenia w tej szkole! — To nie była prawda, ale pod wpływem złości mówiłam co mi przyszło do głowy. Nawet nie wiem, kiedy wstałam. — A nasze… to znaczy moje wyjście na koncert, było najlepszą decyzją jaką od dawna podjęłam. I nie żałuję jej. Jeżeli chcecie mnie za to ukarać, niech będzie. Dacie mi szlaban, to go odrobię. Jak mnie wywalicie, to stracicie zdolną uczennicę, która uratowała życie tej kanalii podczas sobotniego meczu.  
Zapanowała cisza, podczas której piorunowałam się wzrokiem z opiekunką domu. Wyglądała tak, jakbym zrobiła na niej wrażenie.
— Mówiłem ci, że to ona. — Odparł z zadowoleniem Dumbledore. — Tylko Lily wiedziała o tym wcześniej.
 Zrobiłam zdezorientowaną minę.
— Jak to…?
Dumbledore uciszył McGonagall jednym gestem.
— Minerwo, nawet ja nie rozumie niektórych rzeczy. A co do twojego, hm… wyskoku…
— No dobra! Wykrztuś to wreszcie z siebie! Mam iść spakować kufer i wracać do Brighton! Możecie mnie ukarać, a ja i tak będę dalej czarownicą! Myślicie, że możecie tak po prostu się mnie pozbyć?! Niedoczekanie! Zobaczycie, jeszcze o mnie usły…
— Lily, — Moją tyradę przerwał dyrektor. — tak bardzo chcesz opuścić Hogwart? — Nie czekał na moją odpowiedz. — Myślisz, że mógłbym stracić tak zdolną uczennicę?
— Ale, ale… To co ja zrobiłam… Żaden normalny dyrektor nie pozwoliłby mi tu zostać.
— Na szczęście ja taki nie jestem. — Czy McGonagall właśnie zachichotała? — Nie zostaniesz…
— Albusie! Ona przecież musi ponieść konsekwencje swojej głupoty!
No tak, wróciła stara jędza.
— Pewnie, bo pani nie byłaby sobą, gdyby nie dała komuś szlabanu przez cały dzień.
— W dodatku jest bezczelna!
— Ja tu nadal jestem. — Pomachałam jej przed nosem ręką. — Muszę panią zawieść, ale niestety mam uszy i słyszę każde słowo.
— Widzisz?! Wydaje jej się, że może wszystko.
— Nie żeby coś, ale pani też nadużywa swojej pozycji w szkole. Ciągle słychać: — Zaczęłam naśladować głos nauczycielki — „Potter, Black szlaban przez miesiąc!”.
Dumbledore zaczął się trząść ze śmiechu, a McGonagall zrobiła się cała czerwona ze złości.
— Minus 10 pkt dla…
— No i widzi pani? Właśnie o tym mówię. Pani stanowczo nadużywa swojej władzy. Za to stary… znaczy pan dyrektor — Teraz to McGonagall się zaśmiała, a ja spiekłam raka. — zawsze jest ugodowy, pomocny, życzliwy…
Że niby ja taka nie jestem?
— Przykro mi z tego powodu, że to ja musiałam panią w tym uświadomić.
 Mogę przysiąc, że z uszu Psychicznej buchnęły kłęby pary.
— Albusie, ty też tak uważasz? — Chyba wjechałam jej na ambicje.
— Ja… to znaczy… — Odchrząknął. — Oczywiście, że nie.
Dusiłam się ze śmiechu. Musiałam zacisnąć zęby, aby nie wybuchnąć.
— Może później zaczniecie rozważać wasze cechy, — Od kiedy ja jestem z nauczycielami na „Ty”? — a ja w między czasie was opuszczę?
— Dobranoc, Lily. — Odrzekł Dumbi, cały czas piorunując się wzrokiem z Minerwą. To co, że była dopiero dziewiąta rano.
W drodze na lekcje zahaczyłam o Skrzydło Szpitalne.
Potter leżał na tym samym łóżku co przedtem i spał.
Nie mam pojęcia, dlaczego tu przyszłam. Nogi same mnie przyprowadziły.
Stanęłam nad nim i bezwiednie zmierzwiłam mu włosy.
— Tak bardzo cię nienawidzę, a jednak nie mogłam pozwolić ci zginąć.
Po tych słowach opuściłam Skrzydło Szpitalne.

4 komentarze:

  1. Musicie na początku pisać jakieś ostrzerzenie! :D
    Piłam herbatę. Jak myślicie, gdzie wylądowała ? :D
    Totalnie rozwaliłyście mnie snem Lilki, o całkowitym przekręceniu postaci, oraz ta rozmowa u Dumbledore'a. Jak wy wpadacie na takie genialne pomysły ? :] Chyba nic więcej nie muszę dodawać, oprócz tego, że z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :) Żadnych błędów nie wyłapałam, ale to chyba dlatego, że treść mnie całkowicie wciągnęła.
    Pozdrawiam,
    Nigra :)
    PS. Weny! Nie mogę się doczekać nowego rozdziału ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Szaleństwo! normalnie, szok. nie wierzyłam własnym oczom, że Lilka aż tak się zmieniła. z resztą, nie tylko ona! Ale świetnie to wszystko wyszło!
    Słodki koniec, romantyczny. :)
    Czekam na kolejny rozdział i proszę o informację o nim! ;)
    Pozdrawiam,
    Eileen

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć !
    Świetny blog, choć trochę zakręcony.

    Mam takie pytanie, znalazłam bloga na onecie, autorkami są Byśka i Milka . Czy to wy . ?

    Avie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nasz blog. Znajdują się tam wszystkie rozdziały, które są i tu, ale od następnej notki nie będą na nim dodawane rozdziały. Ten założyłyśmy później bo onet zaczął się psuć, a blogspot okazał się świetnym rozwiązaniem.

      Usuń