piątek, 24 sierpnia 2012

13. Przekleństwo.



Ciemność. To ją otaczało. Żadnego dźwięku. Pustka. Nawet podmuchu wiatru. Nic. Ręce miała z tyłu związane, nogi też. Siedziała na twardej podłodze. Supeł na nadgarstku ranił skórę, a czaszkę rozdzierał potworny ból.  Jak żałowała, że nie ma tutaj jej przyjaciół! Dlaczego nie powiedziała im o tym śledztwie? Czy wiedzą, że została porwana? Jak długo tutaj siedzi? Czy podejmują jakieś działania? Czy wiedzą kto ją porwał? Oddałaby wszystko, aby zobaczyć się teraz z Syriuszem i dziewczynami. Nawet widok Pottera… Nie, z jego widoku by się nie cieszyła.
Nagle drzwi otworzyły się, a pomieszczenie wypełniło blade światło. W drzwiach ukazała się jakaś postać. Bez problemu ją rozpoznała. Był to Ian Limone.
Szedł wolny krokiem zmierzając ku Lily, którą paraliżował strach. Wiedziała, że to są ostatnie chwile w jej życiu. Dlaczego nie mogła pożegnać się z przyjaciółmi! Powiedzieć, jak bardzo byli jej bliscy i cieszy się, że mogła ich poznać. Niestety, nie dostanie tej szansy. Nie będzie mogła powiedzieć im tego wszystkiego, bo zaraz zginie. Śmierć nadchodziła wielkimi krokami. Nie chciała umierać! Była za młoda! Dopiero co skończyła dwanaście lat, a tu już musi się żegnać z tym światem.
Nie! Ne mogła na to pozwolić. Zaczęła się szamotać, co na nic się nie zdało. Różdżka, gdzie jest jej różdżka?
— Tego szukasz? — Pomachał magicznym patyczkiem jej przed nosem i zaśmiał się wrogo. — Niedoczekanie twoje. Planuję oczyścić szkołę ze śmieci, ale pewnie ty to już wiesz. Będziesz moją pierwszą ofiarą. — Powiedział z satysfakcją.
— Dumbledore nie pozwoli na to!
— Już na to pozwolił zatrudniając mnie tu. — Powiedział cicho.
— Nie rozumiem. — Ruda grała na zwłokę.
— Dumbi przez cały czas miał mnie na oku. Dobrze wiedział, że jestem zmienny. Raz słoneczna pogoda, a raz burza z piorunami. Porównuję to do Yin i Yang. Teraz wiesz o co chodzi? Jedno symbolizuje światłość, a drugie mrok. Wypełniają się wzajemnie. Jedno bez drugiego nie może istnieć. Musi panować harmonia. Nie jestem Ianem Limone tylko jego skrytym i uwięzionym ja, które od dłuższego czasu brało górę nad jego świadomością, aż z czasem udało mi się uwięzić tego durnego profesorka we własnym ciele. To ja włamałem się do dormitorium szlam i zniszczyłem ich pokoje. To ja wysłałem te wyjce. I to mnie podsłuchałaś na rozmowie z Bloodem w zakazanej bibliotece.
— Skąd…
Nie pozwolił jej dokończyć. Z całej siły kopnął ją w brzuch. Rozległ się głos łamanych żeber, a Lily zawyła z bólu.
— Milcz szlamo! — Wyczarował na jej ustach knebel. Może to nauczy ciebie szacunku do starszych! Cru…
Nie poczuła żadnego bólu. Zamiast tego powietrze przedarł krzyk, mrożący krew w żyłach. Wrzask, który wydobywał się z gardła profesora.
…:*:…
— Nie obchodzi mnie, w co wpakowała się ta smarkula! Nie musiała się narażać temu wariatowi! NIE MAM ZAMIARU RATOWAĆ JEJ TYŁKA!!
— Potter, czy ty jesteś naprawdę takim idiotą, czy tylko takiego udajesz? HELLOŁ!! Obudź się! RUDA ZOSTAŁA PORWANA!
— Ten Rudy mutant złamał mi nos! Zapomniałaś, Wood?
Siedzieli w opuszczonej klasie na szóstym piętrze.
— No trzymajcie mnie! To zgniłe jajo dalej to przeżywa?
— Wiesz, myślałem, że życie innych bardziej ciebie interesuje niż zraniona duma. James! Ten wariat porwał moją siostrzyczkę!
— Nie wiedziałem, że jesteś spokrewniony z tą…
— Spróbuj powiedzieć: szlamą, a twoja mamusia ciebie nie pozna!
— WARIATKĄ! Wiesz, Broke, nie zniżę się do poziomu tych śmieci ze Slytherinu.
— JUŻ TO ZROBIŁEŚ!! Nasza przyjaciółka została porwana do jakiegoś ZL, a ty umywasz od tego ręce, bo boisz się o  kolejną część swojego ciała?! Nie przerywaj mi. Wiesz, Lily miała rację mówiąc, że jesteś nic niewartym śmieciem. Żal mi cię! Tak w ogóle, co ty robisz w Gryffindorze? Tu króluje odwaga, prawość. Brak ci jednego i drugiego! Wynoś się stąd!
— Stary, wjechała ci na ambicję.
— Syriusz trzymaj mnie, bo przywalę tej wyfiokowanej lali.
— Co Potter, w damskiego boksera się pobawisz? Śmiało, bez krępacji, uderz mnie. I tak jesteś już na dnie, więc niżej się nie stoczysz.
James napiął wszystkie mięśnie ze złości.
— Widzę, że już się przygotowujesz.— Quin coraz bardziej go prowokowała — Będziesz mięczakiem i pozwolisz, żebym, ciebie obrażała?  Czy może użyjesz swojej siły i mnie uciszysz? Tak myślałam. Jesteś skończonym idiotą, Potter. — Podchodziła do niego coraz bliżej. — Rozpieszczonym, napuszonym, bezmyślnym, odrażającym, samolubnym, zakochanym w sobie…
Nie dokończyła. James zamachnął się z całej siły i swoją pięść skierował ku Quin. W porę powstrzymał go Syriusz, łapiąc go od tyłu za rękę.
— Puszczaj, Black! Mam dość zarozumialstwa tej przemądrzałej gówniary, która myśli, że wolno obrażać jej każdego!
— Czy wyście oszaleli?! — Remus stracił cierpliwość. — Nie macie nic lepszego do roboty tylko wyzywać się? Nie rozumiecie, że Lily została porwana?! Zamiast kłócić się o byle co, może zastanowilibyście się co zrobić, żeby ją ratować! James, jesteś moim przyjacielem, ale musisz wiedzieć, że zachowujesz się jak dupek. Quin, lubię cię, ale jesteś upierdliwa i  przestań go prowokować. Z pewnością jeszcze nie raz będziesz miała do tego okazję.
 Oboje posłali mu mordercze spojrzenia.
— Nie możecie zawrzeć rozejmu? Tak do rozwiązania sprawy z Lily?
— Peter, weź się tak nie wymądrzaj.
— Dość! Możecie w końcu przestać?! Moja siostrzyczka jest w jakimś ZL…
— Zakazany Las. — Szepnęła cicho Jul.
— Co powiedziałaś?
Oczy dziewczyny rozbłysły, a na twarzy pojawił się uśmiech.
— Idziemy do dyrektora.
…:*:…
Strach i przerażenie. Tylko to czuła. Pozostałe emocje  uleciały w powietrze. Była tylko ona i     krzyczący oraz wijący się z bólu na ziemi, Limone. Na jego ciele zaczęły występować drgawki. Nie wiedziała jak długo to trwa. Minutę?  Kwadrans? Godzinę? Czas zatrzymał się w miejscu.  Nie mogła oderwać wzroku, od wykrzywionej bólem twarzy profesora. W końcu jej się udało. Spojrzała na ziemię. Jakieś dwie stopy od niej, leżała różdżka. Jej różdżka. Chciała ją chwycić, uwolnić się z tego koszmaru… Sznury na jej nadgarstkach i kostkach to uniemożliwiały. Przewaliła się na plecy, robiąc przy okazji dużo hałasu, bowiem przez ciemność nie zauważyła stojącego obok krzesła. Ból w brzuchu jeszcze nie ustał, a w pękniętych żebrach zdwoił się. Jęknęła. W oczach pojawiły się łzy. Na wiele sposobów próbowała pokonać dzielącą ja odległość. Podskakiwała, turlała się, nawet pełzła. Za każdym razem efekt był ten sam: po całym ciele rozchodził się ból paraliżujący jej kończyny. Nie poddała się. Spróbowała jeszcze raz przeturlać się. Momentalnie ból eksplodował w jej ciele. Zignorowała go. Toczyła się. Była coraz bliżej i bliżej. Jeszcze stopa, 7 cali, jeszcze kawałek… Chwyciła różdżkę dokładnie w tym momencie, gdy Limone przestał krzyczeć. Ukryła ją pod szatą, co było trudne, bo węzły skutecznie unieruchamiały jej ręce. Ian wstał. Jego rysy twarzy uległy zmianie. Przestały być chłodne, mściwe, złowrogie. Stały się na powrót ciepłe, opiekuńcze i przerażone. Po chwili jego wzrok padł na Lily. Z  kieszeni wydobył swoją różdżkę i skierował ku Rudej. Machnął nią, a knebel zniknął. Chciał machnąć po raz drugi, lecz nie zdążył. Za jego plecami stał jakiś mężczyzna. Miał bujne kręcone włosy i ziemistą cerę. Przez środek policzka przechodziła głęboka szrama. Zaklaskał.
— Brawo, Limone. Nie sądziłem, że uda ci się uwolnić spod klątwy. Moje gratulacje. Niestety jesteś jeszcze mi potrzebny i nie mogę ciebie zabić.
W jego ręku znalazła się różdżka, po czym rzucił urok prosto w Iana. Cały seans z krzykiem i drgawkami powtórzył się. Tym razem trwał jeszcze dłużej, ów mężczyzna oparł się o ścianę i się śmiał. Jego wzrok padł na bladą i przerażoną Lily. Podszedł do niej. Miała ochotę krzyczeć, żeby przestał, aby go nie krzywdził. Nie robił na powrót z niego potwora. Głos odmówił jej posłuszeństwa.
— Taka ładna dziewczynka, a jest szlamą. Co za strata. — Po czym splunął pod nią.  
Krzyki ustały.
— Jak dobrze, że znowu jesteś sobą! A już się niepokoiłem, że tak długo to trwa.
— Blood! Mój przyjacielu! — Poklepali się po plecach. — Co cię tu sprowadza?
— Sprawdzałem jak sobie radzisz — Powiedział z sarkazmem Blood. — Z tego co zauważyłem to nie najlepiej. Popatrzyłbym sobie jak wykańczasz tą szlamę, ale niestety, obowiązki mnie wzywają. Przecież ktoś musi wysadzić zamek.
Po tych słowach opuścił pomieszczenie.
Musiała coś zrobić. On chce zniszczyć zamek! Tylko co? Jej ręce i nogi nadal były skrępowane, a nie mogła tak po prostu wyciągnąć różdżki i się uwolnić.
Limone wyszedł z pomieszczenia. Ruda spróbowała wydobyć różdżkę z pod szaty. Niestety, zaplątała się w sznurkach koszulki, którą miała pod mundurkiem. W rozpaczy rozglądnęła się po pomieszczeniu. Potrzebne jest jej coś ostrego.
Zaledwie pół stopy od niej leżał zardzewiały nóż. Nie myśląc zbyt długo, chwyciła go i zaczęła przecinać sznury, co szło bardzo mozolnie. Z pewnością, w przeszłości brzytwa była bardzo ostra, niestety teraz tak już nie było. 
 Wrócił Limone. Na jego twarzy malowała się żądzą mordu. Lily dalej męczyła się z węzłami.
— Koniec zabawy, Evans. Twoja godzina wybiła! Nikt nie będzie zadzierał ze mną!
— Dlaczego to robisz? — Sznury zaczynały ustępować. Grała na zwłokę.
— Cóż, patrząc na to, że tej godziny pożegnasz się z życiem, mogę uchylić ci rąbek tajemnicy.
Lily ledwo powstrzymała się od przewrócenia oczami. Cały czas mocowała się z liną.
— Zaczęło to się jakieś pół roku temu. Wtedy po raz pierwszy zaatakowałem. Wtedy moim celem były wszystkie gnidy. W ostatnim pokoju jaki demolowałem, znalazłem bardzo ciekawe książki. Już wiesz o czym mówię? Pod TWOIM  łóżkiem była „Teoria animagizmu” i „Jak zostać animagiem” i jeszcze kilka innych ksiąg na ten temat. Nie mogłem uwierzyć, że jedenastoletnia gówniara próbuje opanować sztukę dla większości nierealną! Ja, najlepszy uczeń w całym Hogwarcie nawet temu nie podołałem. Postanowiłem cię zniszczyć. Szukałem wszelkich źródeł na ten temat w bibliotece. O dziwo o animagach nie ma żadnej księgi. Zrozumiałem, że buszujesz po zakazanej bibliotece. Tego dnia, kiedy podsłuchałaś mnie z Blood’em, szpiegowałem cię. Chciałem, żebyś wszystko usłyszała. Pewnie zastanawiasz się jak Rufus znalazł się w szkole? Banalne. Istnieją tajne przejścia. Jedno z nich jest tuż za zbroją, koło drzwi na piątym piętrze, które tak często odwiedzałaś. To ja nabazgrałem na tej kartce miejsce gdzie cię teraz przytrzymuję. I to ja wysłałem list do McGonagall, że zostałaś uprowadzona. Co prawda wątpię, żeby domyślili się co to jest ZL, ale jak ciebie znajdą, będziesz już martwa.
Zazdrość, to nim kierowało. Wyciągnął różdżkę. Jeszcze troszeczkę, już prawie… Uwolniła się.
— Jakieś specjalne życzenie?
Ruda momentalnie wydobyła różdżkę spod szaty.
— Tak! Defodlo! — Machnęła różdżką, a sufit owalił się, przygniatając profesora. — Nortado!* — Rozcięła sznury na kostkach.
Ile sił w nogach pobiegła w kierunku drzwi. Była od nich zaledwie trzy stopy, kiedy jej uszu dobiegł wybuch, a całe pomieszczenie zostało zakurzone. Profesor stał przed nią z zakrwawionym policzkiem i licznymi rozcięciami na ciele. Pod okiem robił mu się siniak.
— Expelliarmus!
— Baldercir**!
Krzyknęli jednocześnie. Dwa groty zderzyły się w powietrzu. Czerwony i niebieski. Na wszystkie strony latały iskry, niszcząc pozostałości z chatki. Rozpoczęła się walka woli. Złączenie zaklęć niebezpiecznie zbliżało się w stronę Rudzika, która coraz bardziej opadała z sił. Czuła się fatalnie. Ból głowy, żeber i brzucha nasilał się z bliskością grotu przeciwnika. Nie wytrzymała. Niebieski grot ugodził ją, a u dołu kciuka powstała niewielka szrama w kształcie płomienia. Walnęła plecami o podłogę. Takiego cierpienia nigdy w życiu nie doświadczyła. Miała wrażenie, że od niewielkiej ranki, poprzez kończyny i resztę ciała przechodzi niszczący ogień, którego nikt i nic nie będzie w stanie ugasić. Umieram. Ta myśl kołatała się w jej głowie. Prawie nie widziała na oczy. Resztkami świadomości skierowała różdżkę w stronę Limone i szepnęła słabo: Drętwota. Błysnęło czerwone światło, później jakiś złoty grot przeszył powietrze i czyjeś krzyki, po czym popadła w nieświadomość.
…:*:…
Obudziła się w miękkim i wygodnym łóżku. Rozglądnęła się po pomieszczeniu i stwierdziła, że znajduje się w Skrzydle Szpitalnym. A więc nie umarłam!
— Lily! Nareszcie! Ale napędziłaś nam strachu! Powinnam założyć ci kartę stałego pacjenta. Jak się czujesz?
To bardzo dobre pytanie. W głowie jej huczało, żebra jej nie bolały, tylko w okolicach kciuka odczuwała szczypanie. Intuicja podpowiedziała jej, żeby o tym nie wspominać.
— W sumie to dobrze. Jestem troszkę zmęczona.
Pani Pomfrey zaczęła swoją zwykłą bieganinę. Mierzyła temperaturę, badała kości, masowała skronie i wlewała w nią jakieś eliksiry. Po dwóch godzinach oświadczyła:
— Masz gościa.
Zza drzwi wyłonił się Albus Dumbledore.
— Ach, panna Evans.
— Dzień dobry.
— W tym wypadku bardziej odpowiada dobry wieczór. — Uśmiechnął się serdecznie i usiadł na krześle przy jej łóżku.
Lily dopiero teraz spojrzała na zegar. Była 11 wieczorem.
—Panie dyrektorze! To profesor Limone! To wszystko przez niego! To ja odkryłam jego tajemnicę! To on zaciągnął mnie do…  
— Uspokój się, Lily.
— On jest chory! Blood rzucił na niego klątwę i namieszał w jego głowie! Trzeba go powstrzymać! On chce zabić wszystkich w zamku! W szkole jest jakaś bomba! To…
— Masz przestarzałe wiadomości. Profesor Limone został zawieziony do Szpitala Świętego Munga w Londynie. Ma tam najlepszą opiekę. A co do Rufusa, został odesłany do Askabanu.
— Jak się tutaj znalazłam?
— Nie zauważyłaś jak pięknie kwitną nagietki pani Pomfrey?
— Panie dyrektorze…? — Spytała niepewnie.
— Twoi przyjaciele bardzo chcieli ciebie odwiedzić. Panna Broke i Wood przysłały ci wiele smakołyków. — Tu wskazał na dwa wielkie kosze ze słodyczami stojące pod ścianą, na które Lily nie zwróciła uwagi. — Panowie Black, Potter, Lupin i Pettegrew chcieli przysłać ci kaloryfer, ale pani Pomfrey go skonfiskowała.
— Ale panie dyrektorze…
— Widzę, że nie da się ciebie zagadać. Otóż twoi przyjaciele podsłuchali jak Minerwa mówi mi o twoim porwaniu. To oni odkryli gdzie jesteś przetrzymywana i powiadomili mnie. Bałem się, że nie zdążę. — Głos lekko mu się załamał. — Jak zobaczyłem w oddali wybuch… Myślałem, że to koniec. Tak bardzo mi przykro, że nie zjawiłem się wcześniej.
— Panie dyrektorze, jest coś —Ten sam głos, który nakazywał jej milczenie, teraz kazał jej o wszystkim powiedzieć. — o co muszę zapytać. Profesor Limone, uderzył we mnie Baldercirlem, a następnie na mojej ręce powstało to. — Wskazała na lewą dłoń, gdzie widniała maleńka blizna. — Czy to oznacza, że… — Przerwała.
— To zaklęcie ma różne skutki. Możesz otrzymać bardzo uciążliwy dar, którego niestety nie można się pozbyć. Przewidywanie przyszłości, większe wyczuwanie kłopotów, lepszy refleks albo umiejętność przenikania czyjejś duszy. Opcji jest znacznie więcej, ale ty z pewnością to już wiesz. — Przyglądał jej się badawczo.
— Ja… To znaczy… Czytałam gdzieś o tym. Jak to się będzie objawiać?
— Cóż, trzeba raczej zapytać, czy będzie to się objawiać. Niewykluczone, że ta szrama po prostu okaże się niczym poważnym i żadnych nadprzyrodzonych zdolności nie otrzymasz.
— Ale jeśli…
— Dotyk, oddech, powietrze, złe samopoczucie, kontakt wzrokowy… Możliwości jest wiele.
— Panie dyrektorze…
— Tak?
— Jak długo byłam nieprzytomna?
— Jutro jest zakończenie roku szkolnego.
— DWA TYGODNIE!?
— Nie chciałem tego tak ująć, ale to prawda. A teraz pozwolisz, że zostawię ciebie samą. Jestem pewien, że jesteś zmęczona.
  
…:*:…
— Proszę pani, niech pani ich wpuści. Przecież już czuję się dobrze!
— Wykluczone! Byłaś nieprzytomna przez pół miesiąca i musisz odpoczywać!
— Profesorowi Dumbledore’owi pozwoliła pani na odwiedziny.
— Oczywiście! Przecież to jest dyrektor!
— Ale…
— Zobaczycie się na kolacji pożegnalnej!
— Chociaż na 5 minut.
— Wykluczone!
Pani Pomfrey nie dała się przekonać. Do samego wieczora trzymała ją w Skrzydle Szpitalnym, badając i w kółko pomrukując, że to niedopuszczalne, iż uczennica po takich przejściach powinna jeszcze przez tydzień zostać na obserwacji. Do Wielkiej Sali weszła dokładnie w tym momencie, gdy powstał Dumbledore i powiedział, jak to miał w zwyczaju:
— Wsuwajcie.
Przechodziła pomiędzy stołami. Wiele zaciekawionych twarzy zwracało się w jej kierunku. Większość osób serdecznie się do niej uśmiechało, a inni puszczali oko. W końcu dotarła do stołu Gryffonów. Usiadła pomiędzy przyjaciółkami.
— Lily! Tak się martwiłyśmy! Jeszcze jak się dowiedziałyśmy, że twój stan jest krytyczny…
— Za bardzo się o mnie troszczycie. Później pogadamy. — Powiedziała półgłosem, widząc zaciekawione spojrzenia Huncwotów.
Dopiero teraz rozglądnęła się po Wielkiej Sali. Wszędzie wisiały szkarłatno-złote flagi, a nad stołem nauczycielskim Godło Gryffindoru. Na czterech stołach piętrzyły się góry wspaniałego jedzenia, a uczniowie gorączkowo opowiadali sobie o planach wakacyjnych.
Po uroczystej kolacji przemówił dyrektor.
— Kolejny rok dobiegł końca. Niezmiernie trudny rok. Wzbogaciliście się o nową partię wiedzy, którą w części przez wakacje z pewnością zapomnicie. Mówię do widzenia, siódmoklasistą, a do zobaczenia pozostałym uczniom. Wypocznijcie w te wakacje, aby we wrześniu mieć siły do nauki. A teraz wyniki waszej wspólnej rywalizacji. Na czwartym miejscu, z 386 punktami Hufflepuff, na trzecim z 413 punktami Ravenclaw, na drugim z 434 punktami Slytherin. Mam przyjemność ogłosić, że Puchar Domów zdobywa z 436 punktami Gryffindor! — Przez salę przeszła burza oklasków. Dumbledore wręczył opiekunce domu, McGonagall,  wielki srebrny puchar. Profesorka ze szczęścia aż się popłakała i końcem serwetki dyskretnie otarła oczy.
W końcu wsiedli do łódek i razem z Hagridem przeprawili się na drugi brzeg jeziora, gdzie czekała na nich czerwona lokomotywa z napisem Expres Londyn-Hogwart. Pożegnały się z olbrzymem, który przygotował im na drogę ciastka domowej roboty. Z doświadczenia wiedziały, że lepiej ich nie jeść, jeżeli nie chce się stracić zębów.
Udało im się znaleźć przedział tylko dla siebie, gdzie mogły spokojnie porozmawiać.  Gdy pociąg ruszył, Lily po raz ostatni rzuciła okiem na oddalający się zamek.
— Dobra, Ruda. Nie wywiniesz nam się tak łatwo.
— Nie wywiniesz. — Powtórzyła Quin — A teraz opowiadaj.
Lily nie musiała się pytać, co konkretnie chcą wiedzieć. Zaczęła od samego początku, jak to odnalazła Zakazaną Bibliotekę, przychodziła tam za każdym razem, dlaczego tak dobrze zdała wszystkie egzaminy, o tym jak Limone ją śledził, zdemolował pokoje mugolaków, znalazł pod jej łóżkiem księgi o animagach, jak odkryła, że to on za tym wszystkim stoi, przetrzymywał ją w chatce, cudem się uwolniła, a na koniec pokazała im szramę na ręce. Jul i Quin, okazały się wdzięcznymi słuchaczkami i pomimo, że wiele razy miały ochotę o coś zapytań, nie zrobiły tego. Quin chciała przyjrzeć się bliźnie i przeciągnęła po niej palcem.
Nagle przed oczami Lily stanęło całe życie przyjaciółki. Od najmłodszych lat była rozpieszczana, czego nie okazywała, a w szczególności wtedy, gdy stryjek zrobił na jej brzuchu ranę w kształcie odwróconej litery V. Czuła wszystkie jej emocje, jakby została wciągnięta w świadomość przyjaciółki.  Zobaczyła jak jej starszy brat ciągle jej dokuczał i obcinał lalką lśniące włosy, przez co mała Quin dostawała ataku szału i objawiała wtedy swoje zdolności magiczne. Ujrzała jej podniecenie, gdy dostała list z Hogwartu i smutek, kiedy dostała się do Gryffindoru zamiast Ravenclawu.
To wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy i zrozumiała, że w ten sposób urok Limone będzie się objawiał. Będę musiała bardzo uważać.
Nie dała po sobie poznać, że zdarzyło się coś dziwnego.
Sięgnęła do swojej walizki i wyciągnęła kawałek czystego pergaminu i tusz.
— Lily…
— Chwilkę, muszę coś wysłać… — I nie tłumacząc więcej naskrobała na kartce:
Jeżeli ktoś dotknie szramy, widzę całą jego przeszłość.
Miłych wakacji, panie dyrektorze.
Lilyanne Evans.
Przywiązała list do nóżki swojej śnieżnej sowy Sami, po czym powiedziała:
— W Skrzydle Szpitalnym bardzo się nudziłam i coś napisałam. — Wyciągnęła z tylniej kieszeni jeansów zmięty papier, który podała przyjaciółką.
— Jest świetna!
— Niestety nie mam jeszcze muzyki.
— A nie mogłabyś…?
Jul nie dokończyła zdania, bo do przedziału weszli Huncwoci. Zajęli wolne miejsca i pogrążyli się w rozmowie. Nie było z nimi Jamesa, z czego dziewczyny były bardzo zadowolone. Lily schowała tekst do kieszeni, dokładnie w tym momencie, kiedy Syriusz sięgał po pergamin.
W końcu Expres Londyn-Hogwart zaczął zwalniać i nawet nie zorientowały się, kiedy ściągały  szkolne szaty. Na peron zajechali o 9 rano. W końcu opuścili pociąg i przechodząc trójkami przez barierkę, wkroczyli do świata mugoli, gdzie prawie nikt nie miał pojęcia o magii.
Lily pożegnała się z przyjaciółkami i wyściskała Syriusza, po czym wolnym krokiem ruszyła pchając wózek w kierunku jej taty. Na odległości 40 stóp wyłonił się zza niego uśmiechnięty Kurt, który bez zastanowienia podbiegł do Rudzielca i w uścisku okręcił ją w miejscu.
— Chodź, musisz z kimś porozmawiać.
Udali się w stronę uśmiechniętego Will’a Evansa, koło którego — O zgrozo! — stała Olivia Evans. Wiedziała, że więcej nie może już tego przeciągać i w końcu musi zobaczyć się z matką.   
Przytuliła się do rodzicielki i szepnęła:
— Przepraszam.
*                  *Nortado — Zaklęcie tnące wymyślone przez nas. Połączyłyśmy dwa hiszpańskie słowa: Cortar, czyli cięcie oraz Nodo czyli węzeł.
*                  ** Baldercir — Zaklęcie przekleństwa poprzez wyrycie ostrzem na skórze szramy. Połączyłyśmy dwa hiszpańskie słowa: Borde, czyli ostrze oraz Maldecir czyli przekleństwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz