W
wieczór wigilijny cała rodzina zasiadła do pięknie nakrytego stołu.
Sophie rozłożyła swoją najlepszą szklaną zastawę. W dzbanach stały soki,
w wielkich półmiskach uszka, pierogi, ryby w warzywach, kapusta z
grochem i karp w galarecie.W niewielkim koszyczku była piętrząca się
góra chleba. Na środku stały dwie palące się świeczki, a obok nich, na
talerzu znajdowały się białe opłatki,które leżały na sianku. W kilku
kubkach rozlane było roztopione masło. Dookoła stołu zasiadła cała
rodzina Evansów i państwo Sweets.
Sophie
zażądała, by każdy gość był odświętnie ubrany, tak więc panie założyły
eleganckie suknie, zaś panowie garnitury. Kurt długo opierał się namową
matki,aby w końcu założył frak. Stwierdził, że jak będzie chciał
wyglądać jak klaun,to pójdzie do cyrku. Po ponad godzinnym namową w
końcu uległ, ale i tak nie zmienił butów i miał na stopach czarne
trampki.
Jadalnia
dziadków była dużym prostokątnym pomieszczeniem. Na środku stał ogromny
stół mogący pomieścić przy najmniej 20 osób. Pod nim leżał duży pętlowy
dywan. W oknach, które sięgały do podłogi, wisiały zielone zasłonki,
które idealnie pasowały do obić siedzeń. Przy jednej ze ścian stał na
podwyższeniu fortepian.Wolna przestrzeń zapełniona była ogromnymi
kwiatami doniczkowymi. Z sufitu zwisał ogromny żyrandol. Obok stołu
stała wielka choinka ubrana w złoto-bordowe bombki, srebrne łańcuchy i
niebieskie światełka.
Pod nią leżała sterta prezentów (babcia zażyczyła sobie, aby otwierać je przy wszystkich).
Składanie
życzeń bożonarodzeniowych zajęło im sporo czasu. Później przystąpili do
konsumpcji smakołyków. Na sam koniec zostało tylko rozpakowanie
prezentów.
Lily
obawiała się, że prezenty ze szkoły okażą się kipiące magią i wszystko
się wyda. Próbowała przenieść je do swojego pokoju, ale niestety
przyłapała ją Sophie i palnęła kazanie, którego tak naprawdę nie za
bardzo słuchała.
Zaczęła
powoli otwierać pakunki. Najbardziej obawiała się prezentów od
Huncwotów.Pierwszy był od Quin. Pomacała go niepewnie. Był bardzo
miękki. Rozdarła opakowanie, a w środku znalazła beżowy szal. Od
Jul dostała niebieską bluzkę z krótkim rękawkiem, wyszywaną srebrną
nicią, Remus dał jej książkę „ Najciekawsze i najbardziej przydatne
zaklęcia XX wieku ” (szybko ukryła ją pod szalikiem),Peter przysłał jej
kosz słodyczy, od Syriusza żółtą torebkę z krótkim liścikiem:
Podobno kobiecie zawsze ich brakuje.
Od Jamesa duży zeszyt dopiskiem:
Skoro śpiewasz to i piszesz.
Hagrid
przysłał jej wypieki domowej roboty i kilka opakowań krówek. Co prawda
nie pewnie je spróbowała, ale okazały się bardzo smaczne (w
przeciwieństwie do ciastek).
Ulżyło jej, że nie dostała żadnych fałszoskopów,mikstur ani zdjęć.
Został
jej jeszcze prezent od Kutra, rodziców i dziadków. Od przyjaciela
dostała srebrną bransoletkę z dwiema małymi przywieszkami: BF (Best
friends). Seniorzy podarowali jej aparat fotograficzny.Ostatni prezent
był ogromny. Przez chwilę zastanawiała się co może być w środku, ale nic
jej nie przychodziło do głowy. Popatrzyła niepewnie na rodziców. Ci
tylko się szeroko uśmiechnęli. Lily rozdarła paczkę i to co zobaczyła
wywołało u niej łzy szczęścia.
W
środku była czarna gitara. Na chwilę odebrało jej mowę. Jak
zahipnotyzowana patrzyła na instrument. Oczy robiły jej się coraz
większe i większe, a usta nie wiadomo kiedy się rozchyliły. Po
kilkunastu sekundach zdołała się opanować i wrócić „do prawdziwego
świata”. Podbiegła do rodziców i złożyła na ich policzkach mokre całusy,
po czym ich mocno przytuliła.
— Dziękuję. — Tylko tyle zdołała wyszeptać, bo łzy znowu pociekły po jej policzkach.
Zawsze
marzyła o takim prezencie. W jej starej gitarze brakowało kilku strun,
gdyż jej ukochana siostra powyrywała je z zazdrości.
A co do Petunii, miała minę jakby chciała kogoś zabić(czytaj: Kogoś, czyli Lily).
— Pewnie, ukochanej córusi-Lilusi, dajecie gitarę, ami jakiś głupi odtwarzacz.
—
Jak byś nie zauważyła, to sama nas błagałaś o niego przez kilka
miesięcy. A jak już go dostajesz, uważasz, że jest głupi? — Odparł
gniewnie Will.
—
Wasza ukochana córeczka zawsze najlepsza! Lily to,Lily tamto! Nawet jak
nie chodziła do tej szkoły dla dziwaków, była ukochanym dzieckiem! Ją
na zakupy wysyłacie, a ja co? Ja miałam podłogi śmierdzącą szmatą
szorować!
—
Jak byś nie zauważyła, to sobie sama na to zasłużyłaś. Gdybyś pomogła w
ozdabianiu sypialni, też byś pojechała do miasta.— Olivia mówiła
ozięble i z nutką pogardy wyczuwalnej w głosie. — A jeżeli coś ci nie
pasuje, to proszę bardzo. Możesz wyjść. Nikt cię tu nie trzyma.
—
Świetnie! Nie ma co! — Ruszyła w stronę drzwi. —Żegnam! A, i dziękuję
za tą miłą i rodzinną kolację. Jess!! Rusz się!— Ostatnie zdanie
powiedziała z pogardą, po czym wyszły.
Zapadła
niezręczna cisza, która ciągnęła się i ciągnęła w nie skończoność.
Powietrze nagle zgęstniało, tak że można je było ciąć nożem. To Will
pierwszy przerwał ciszę.
— Przepraszam za nią. Jest taka odkąd… — Nie dokończył.
— To wszystko przez te hormony, synku. Wyrośnie. —Odparł bezbarwnym tonem John.
Wrócili do świętowania, a incydent z Petunią popadł w niepamięć.
— Skąd wiedziałaś, że chciałem to dostać?! — Prawie krzyknął Kurt, otwierając prezent od Lily.
— Dobrze cię znam, a po za tym, widziałam jak w sklepie oglądałeś ten zegarek.
— Jesteś kochana. — Po czym przytulił ją mocno.
— Dzieciaki, dosyć tych uścisków. — Zabrzmiał głos bliźniaków.
— Pff… Odezwali się dorośli.
— Rudzielcu, jak byś nie zauważyła…
— … to my jesteśmy od ciebie o dwa długie lata starsi.
— Niestety nie dajecie mi o tym zapomnieć. — Mruknęła pod nosem.
—
Możecie przestać? — Rozległ się głos Sophie. — Są święta i mamy
nadzieję, — Tu wskazała na wszystkich domowników — że Lily zrobi użytek
z nowego instrumentu i coś nam zagra.
— Ale babciu, ja…
— Żadnych ale, wnusiu.
— Kurt gra ze mną.
— Co ty wygadujesz? Przecież ja nie umiem grać na gitarze.
Ta tylko się odwróciła i ruchem głowy wskazała na fortepian.
— Nie wrobisz mnie w to.
— Już to zrobiła. — Zachichotała cicho, po czym wzięła instrument. Chłopak ze zwieszoną głową, usiadł za klawiszami.
♣
W
ciągu następnego tygodnia Petunia łypała na każdego groźnie i nie
odzywała się do nikogo prócz Jessici (nikt się na to nie skarżył).
Przed ostatnim dniem ich pobytu w Hiszpanii był Sylwester.
Wieczór
Sylwestrowy nie zapowiadał się za ciekawie. Dorośli wybrali się na
karnawał do centrum miasta, pozostawiając młodych samych. Petunia i
Jessica gdzieś zniknęły, na co pozostali w ogóle się nie uskarżali. Tak
więc dom dziadków był do dyspozycji dzieciaków. Nie organizowali
żadnego przyjęcia. Jedynie w salonie porozkładali poduszki i koce,
znieśli multum niezdrowego jedzenia i zasiedli przed telewizorem.
Właśnie Lily z Masonem grali w Twister’a, kiedy do kurortu wsypało się z
3 tuziny osób w wieku przynajmniej 20 lat. Każdy zaczął krążyć po
pomieszczeniach, a z wcześniej ustawionych przez Taylora głośników
zabrzmiała głośna muzyka. Ludzi ciągle przybywało, a w wielkim salonie
zaczynało brakować miejsca.
— Co tu się kurcze dzieje!!? — Zaczął przekrzykiwać muzykę Kurt.
Na odpowiedź nie musieli długo czekać.
Do pokoju wpadły dwie rozchichotane i skąpo ubrane dziewczynki.
— JESSICA! PETUNIA! — Ryknęła Lily podchodząc do siostry, łapiąc ją za włosy i ciągnąc w stronę schodów.
— Puszczaj ty wiedźmo! AUU! To BOLI! PUSZCZAJ!!!
Lily nic nie robiła sobie z krzyków starszej siostry.Zaciągnęła ją do sypialni rodziców.
—
CO TO MA ZNACZYĆ!!? —Wysyczała przez zaciśnięte zęby Ruda — CO CI
STRZELIŁO DO TEGO PUSTEGO ŁBA ABY SPROWADZIĆ TU TYCH WSZYSTKICH LUDZI!!?
—
To moi koledzy z plaży. Zaprosiłam ich bo dom jest wolny, a oni nie
mieli gdzie zrobić imprezy bo lokal im zalało. — Odparła z satysfakcją w
głosie Petunia.
— TY NADĘTA KROWO! — Lily wpadła w szał. — TO NIE JEST TWÓJ DOM ŻEBY ZAPRASZAĆ TU OBCYCH!!!
— To są moi P-R-Z-Y-J-A-C-I-E-L-E!!! — Tunia przeliterowała,jakby uważała, że tylko w ten sposób Ruda to zrozumie.
— PRZYJACIELE?! NIE ROZŚMIESZAJ MNIE! ILE ZNASZ OSÓB Z TEGO GRONA?! DWIE? MOŻE TRZY?
—
NIE TWÓJ ZASRANY INTERES KOGO ZAPRASZAM !!! — Teraz już obie krzyczały.
— ŻE TY MASZ TYLKO JEDNEGO DURNEGO KUMPLA TO JUŻ NIE MOJA WINA!!! DAJ
CIESZYĆ SIĘ INNYM Z ŻYCIA!!! TY ZAWSZE JESTEŚ SAMA I NIKT SIĘ TOBĄ NIE
INTERESUJE!!!
Po tych słowach Petunia wybiegła z pokoju,zostawiając, czerwoną ze złości Lily samą.
Zawsze
to wiedziała! Wiedziała, że jej siostra jest skończoną wariatką,
dzieckiem, zazdroszczącym każdej jednej zabawki! Ale to przeszło jej
najśmielsze oczekiwania.
Nienawidziła
jej z całego serca! Jak mogła się z nią przyjaźnić?! To było nie do
pomyślenia! Gdyby mogła używać czarów poza szkołą…Wywaliłaby wszystkich
jednym machnięciem różdżki! Żałowała, że nie ma przy niej jakiegoś
dorosłego czarodzieja. Musi wyprosić to całe towarzystwo z domu
dziadków! Musi. Inaczej stracą do niej zaufanie.
Wybiegła z sypialni i skierowała się ku dołowi.
Parter
wyglądał okropnie. Na podłodze walała się potłuczona zastawa stołowa,
wazony i rozbite meble. Na stole leżały butelki powódce i piwie. Z
chipsów, które przyniosła zostały jedynie okruszki na dywanie i puste
opakowania.
A
pomyśleć, że nie było jej zaledwie 15 minut!Spojrzała na zegar, który o
dziwo był cały. Dochodziła 23. Musiała coś zrobić. Podeszła do wieży i
wydarła kable z głośników. Rozległy się niezadowolone krzyki
biesiadników.
— WYNOCHA!!! — Zaczęła wydzierać się.
Kilka osób zachichotało i powiedziało coś w stylu „Wyluzuj się, jest Sylwester”.
— JEŻELI W CIĄGU 5 SEKUND NIE OPUŚCICIE TEGO DOMU DZWONIE PO POLICJĘ!
Po piętnastominutowych krzykach dom został całkowicie opuszczony. Wyglądał fatalnie. Petunia znowu gdzieś zniknęła.
— Lily, co robimy?
W głowie Rudej kołatały się różne myśli. Jedną z nich było, aby rzucić zaklęcie i dom będzie wyglądał jak nowy… Ale nie mogła.
— Nie wiem.
— A nie możesz…?
— Nie poza szkołą!
— Czego nie możesz poza szkołą? — Zainteresowali się bliźniacy.
Zignorowała ich.
— Musimy tu posprzątać.
— Nawet czary by nam nie pomogły. — Zakpił Mason.
Do głowy Rudej wpadł genialny pomysł.
— Jadę na Krzywą.
— Co? NIE! Nie możesz! — Zaczął protestować Kurt.
— Wolisz mieć do końca życia szlaban? Nikt się nie dowie.
— Jadę z tobą.
— Jadę sama!
— Wybij to sobie z głowy!
Po kolejnych dziesięciu minutach siedzieli razem na tylnich siedzeniach taksówki.
Następne
piętnaście minut zajęło im dotarcie do biblioteki,która była
przepełniona. Wszędzie było słychać głosy osób wznoszących
toast,śpiewających wniebogłosy. Taa… Impreza w bibliotece.
Zaczęli
przedzierać się przez tłum. Zaczepiali każdego błagając o pomoc, ale
nikt nie kwapił się przerwać zabawy. Już tracili nadzieję kiedy Lily
zobaczyła ów czarownicę, która powiedziała jej o tym miejscu.
— Samanta!
Czarownica nie od razu się odwróciła.
— Witaj Lily. Coś się stało?
— I to za wiele. Pomożesz mi?
Krótko opowiedziała jej o zdarzeniach dzisiejszego wieczoru.
— …i jak rodzice zobaczą ten bajzer w domu… Pomożesz mi?
Przez
kilka minut patrzyła na nich w milczeniu, bacznie się przyglądając.
Tracili już nadzieję na odpowiedź, ale w końcu nadeszła.
— Wyjdźcie ze mną przed budynek.
Posłuchali jej.
— A teraz złapcie się mocno mojej szaty. Gdzie jest tak dokładnie ten kurort?
Lily podała jej adres.
— To może być troszkę nieprzyjemne. Ale tak jest najszybciej.
Poczuli,
że szata wyrywa im się z rąk. Wzmocnili uścisk. W następnej chwili
ogarnęła ich ciemność, ze wszystkich stron coś na nich mocno napierało.
Zaparło im dech w piersiach. Klatka piersiowa się im mocno ścisnęła,
gałki oczne zostały pchnięte w głąb oczodołów, bębenki uszne w głąb
czaszki, a potem… Wszystko ustało. Otworzyli oczy. Stali przed domem
dziadków.Wszędzie paliły się światła, a na podjeździe stał samochód
Sophie. Nie wróżyło to niczego dobrego.
Przekroczyli
próg. Pierwsze co zobaczyli to, plecy Olivii Evans. Odwróciła się do
nich. Na jej twarzy malował się żal, smutek i nie dowierzanie.
— Mamo, — zaczęła cicho Lily — ja wszystko wytłumaczę, to…
—
Petunia powiedziała mi — Mówiła bardzo surowo i ozięble — co się tutaj
stało. Jak mogłaś ZAPROSIĆ OBCYCH DO DOMU BABCI!!? — wzięła trzy
głębokie oddechy — Rozczarowałaś mnie. A ja myślałam, że można ci
zaufać!
— Ale to nie ja… — Zaczęła ale matka znów jej przerwała.
—
Masz przeprosić dziadków i się spakować. Za 2 i półgodziny masz
powrotny samolot do Londynu. Odprawę o godzinie 2. Tu jest bilet.
Wracasz sama. My pomożemy babci w sprzątnięciu domu.
Dopiero gdy Olivia przeniosła swój wzrok na Samantę, z jej oczu popłynęły łzy.
— To niezadowolona imprezowicza? Już po ZABAWIE! DO WIDZENIA!
— Ona jest taka jak ja. — Zaczęła tłumaczyć Lily, ale przerwała jej głos ów dziewczyny.
— Jestem Samanta.
Po
czym bez żadnych wstępów wyciągnęła różdżkę.Rzuciła zaklęcie
niewerbalne po czym w całym domu meble zaczęły wracać na swoje miejsca,
śmiecie wyrzucać do kosza, a zniszczona zastawa lśnić jak nowa.
— PRZYPROWADZIŁAŚ OSOBĘ TAKĄ JAK TY ABY UKRYĆ TWE PRZEWINIENIE?!!
Lily
nie mogła tego więcej słuchać. Wybiegła z korytarza, szybko wspięła się
po schodach i wbiegła do swojej sypialni. Rzuciła się na łóżko i
zaczęła głośno płakać.
Jak Petunia mogła jej to zrobić? Przecież jest jej siostrą! Jej jedyną, znienawidzoną siostrą! Znienawidzoną…
Nie
mogła pojąć, dlaczego bliźniacy nie stanęli w jej obronie. Dlaczego ten
cudowny wieczór przez dwie osoby mógł legnąć w gruzach?Dlaczego mama
uwierzyła zakłamanej, wrednej Petunii? Nie mogła tego pojąć.Chciała stąd
zniknąć. Uciec gdzieś, gdzie nikt jej nie znajdzie. Gdzie nikt nie
będzie miał z nią kontaktu…
Znała takie miejsce.
Hogwart.
Popatrzyła
na zegar. Dochodziła pierwsza nad ranem. Następnie jej wzrok padł na
szafkę nocną. Leżał tam jej paszport i bilet. Nie myśląc za bardzo co
robi, złapała torebkę, na którą zostało rzucone zaklęcie
zmniejszająco-zwiększające. Włożyła do niej wszystko co nasunęło jej się
pod rękę. Nie rozpakowując walizki, wrzuciła ją całą do małej torebki.
To samo uczyniła z kufrem szkolnym. Część rzeczy, która leżała
luzem,także wrzuciła. Wrzuciła też swoją nową gitarę. Po dwudziestu
minutach była już spakowana. Zamówiła taksówkę. Na pościeli łóżka
zostawiła jedynie jedną złotą lilię, którą dzień wcześniej podarował jej
Ted. Złapała paszport i bilet i wyszła cicho z pokoju.
Jak
się spodziewała, nikogo nie zobaczyła na korytarzu. Nie chciała aby
ktoś ją ujrzał całą spuchniętą, zasmarkaną i zapłakaną.Cichutko zeszła
na pierwsze pięto. Z parteru zaczęły dochodzić głosy, a po schodach
czyjeś kroki. Zmieniła kierunek. Poszła do gabinetu dziadka. Na
szczęście był pusty. Przeszła przez szklane drzwi i znalazła się na
balkonie.
Musiała
skoczyć. Było dość wysoko. Na szczęście około trzech metrów od balkonu
rosła topola. Nie myśląc zbyt długo nad tym co robi złapała się jednej z
gałęzi. Schodząc po śliskich gałęziach (padał deszcz), pośliznęła się.
Spadła. Poczuła ból w kostce. Oczy zaszły jej łzami. Ale musiała
iść.Musiała wydostać się z tego domu. Wstała. Ból narastał z każdym
krokiem.Ignorując go poszła na podjazd. Na szczęście stała już taksówka.
Usłyszała za sobą kogoś kto wykrzykiwał jej imię. Nie zwróciła na to
najmniejszej uwagi. Po raz drugi tej nocy, wsiadła do żółtego auta i
pojechała w dal. Nie zauważyła kiedy podróż dobiegła końca. Cały czas
pogrążona była w myślach.
Na
lotnisku trwała już odprawa. „Nie mając” dużego bagażu skierowała się
do bramek. W końcu wsiadła do samolotu. Zajęła miejsce przy oknie.
Wyjrzała przez nie. Zobaczyła mnóstwo rodzin chowających się pod
parasolami, machających w kierunku pojazdu. Nie było jej żal, że wśród
nich niema jej mamy, taty i dziadków. Chciała jak najszybciej uciec z
tej przeklętej Hiszpanii i nigdy nie wracać, ani tam, ani do domu.
Po raz kolejny łzy popłynęły po jej policzku.
Pilot w końcu odpalił silnik. Samolot zaczął toczyć się po pasie startowym.
Znowu spojrzała przez okno.
Zobaczyła
ją. Stała jej mama. Wyraźnie coś krzyczała.Z daleka można było dostrzec
na jej twarzy łzy. Czuła żal do matki, że ją bezpodstawnie osądziła.
Nie mogła na nią patrzeć. Nie teraz. Kiedyś to pewnie minie, ale rana w
jej sercu jest teraz świeża, a jej widok, ją rozgrzebuje.
Lily odwróciła od niej twarz.
Samolot wzbił się w górę.
Jest niezależna.
Żałowała
tylko, że nie mogła się pożegnać z Kurtem,bliźniakami i Tedem. Jeszcze
nie raz ich zobaczy. Ta myśl podtrzymała ją na duchu.
Po
trzech godzinach wylądowała w Londynie. Przez chwilę zastanawiała się
co ma z sobą zrobić. Nic jej nie przychodziło do głowy.Do domu nie mogła
na pewno wrócić. Pociąg do Hogwartu jest dopiero za dwa dni więc to też
odpadało.
Coś jej się przypomniało.
Wyciągnęła różdżkę i machnęła nią.
Kiedyś Remus wspomniał jej o pewnym pojeździe…
Nagle
przed nią zmaterializował się trzy piętrowy, czerwony autobus. Drzwi
się otworzyły i wyszedł z nich mężczyzna w wieku około 33 lat.
—
Witam w imieniu załogi Błędnego Rycerza, nadzwyczajnego środka
transportu dla czarownic i czarodziejów zagubionych w świecie mugoli —
czytał. —. Wystarczy machnąć ręką, która ma moc i wejść do środka, a
zawiedziemy panią dokąd sobie pani życzy. Nazywam się Leawis Donnawani
tej nocy będę pańskim przewodnikiem. — Po tych słowach schował kartkę i
gestem ręki zaprosił Lily do środka.
Pewnym krokiem weszła do autobusu, a ten natychmiast ruszył. W oczach Lily, przewodnik miał około 33 lat.
— Dokąd panienka sobie życzy się udać?
— Hogwart.
— To będzie 7 sylki. Jeżeli zapłacisz 8, dostaniesz gorącą czekoladę.
Lily
wygrzebała z torebki sakiewkę z pieniędzmi czarodziei,po raz kolejny
ciesząc się, że je ma. Podała je Leawisowi, po czym zajęła wolne
miejsce, którym okazało się łóżko.
Podróż trwała 9 godzin. W końcu wysiadła z autobusu i przekroczyła próg szkoły, za którą tak tęskniła.