czwartek, 7 czerwca 2012

4. Kłótnia.

Zaspanymi oczami spojrzała na zegarek. Dochodziła czwarta nad ranem. Za oknem wciąż panował mrok, na niebie świeciły gwiazdy, a blady sierp księżyca chował się za horyzontem.
Dopiero po chwili dotarło do niej, że nie leży w swoim wygodnym łóżku.
Jest w Hogwarcie, w szkole, która kształci przyszłych czarodziei.
Przez najbliższe siedem lat, będzie dzielić pokój z Quin i Jul, a do Brighton wracać tylko na święta i wakacje.
Hogwart to jej drugi dom.
Niemożliwe, ale jednak prawdziwe.
Nie jest Lily Evans; najlepsza uczennica w całej szkole, zawsze dająca odpisać zadanie głąbom, którzy nie potrafią zrobić najprostszego ćwiczenia. Wiecznie wykorzystywaną, by uratować tyłki tym, co nie przygotowali się do odpowiedzi, a gdy zbliżał się jakiś sprawdzian, każdy chciał z nią siedzieć, chociaż na zajęciach miejsce koło niej zawsze było puste.
Niestety jej przyjaciel, prawie nigdy nie miał z nią lekcji. Tylko przerwy mogli razem przesiadywać.
Ale te czasy już minęły. Tamta Lily Evans po prostu znikła.
Będzie nadal dobrze się uczyć, ale przestanie być odludkiem.
Rozmyślając tak nad przeszłością i przyszłością, minęły dwie godziny, a z transu wybił ją sygnał dzwonka.
Niechętnie zwlekła się z łóżka, wyciągnęła z szafy mundurek i weszła do łazienki. Wzięła szybki prysznic, rozczesała skudłaczone, długie włosy i ubrała się. Po dwudziestu minutach była już gotowa. Gdy weszła do pokoju, dziewczyny jeszcze spały, co ją zbytnio nie zdziwiło. Zakradła się cicho do blondynki.
— Quin, wstawaj.
— Mamo, mam wakacje! Dopiero za miesiąc jadę do Hogwartu. Przydaj się lepiej na coś i zrób mi śniadanie. — I zachrapała głośno.
— Tak się bawimy? Wood! Podnoś się z wyra, bo tosty wyrzucę przez okno!!
Podziałało. Dziewczyna podskoczyła na łóżku i zaplątała się w kotary.
— To gdzie moje tosty?
— Idź grzecznie do łazienki, a na śniadanie pójdziemy za chwilę.
Wood, cisnęła błyskawicami i zniknęła za drzwiami.
— Jul, kruszynko moja, WSTAWAJ!!
Dziewczyna aż spadła z łóżka.
— Au! Będę miała guza! Lily! Jesteś wredna! Jakbyś powiedziała, że czeka na mnie jakiś przystojniak, to bym…
— Wstała z radością i już by cię nie było? Radzę ci się zacząć zbierać, jeżeli nie chcemy spóźnić się już pierwszego dnia.
— Ruda, jest 6.30.
— Taa… Quin będzie siedzieć w łazience jakieś pół godziny…
— Słyszałam! — Dobiegł ich stłumiony głos dziewczyny.
— Ty następne trzydzieści minut, a…
— Dobra, dobra. Czaję.
Lily uśmiechnęła się pod nosem, wzięła swój podręcznik do zaklęć i usiadła na parapecie, opierając nogi o ścianę.
Tak jak przypuszczała Ruda, minęła godzina, zanim opuściły dormitorium. Wkroczyły do Wielkiej Sali i zajęły miejsce w połowie stołu Gryffonów. Szybko zjadły śniadanie, a po chwili dołączyli do nich chłopcy. Po około piętnastu minutach zjawiła się McGonagall i wręczyła plany zajęć.
— Eliksiry ze Ślizgonami — Jęknął Potter. — Później zaklęcia z Puchonami i dwie godziny Historii Magii.
Na pierwsze zajęcia dotarli równo z dzwonkiem. Po chwili pojawił się profesor i z szerokim uśmiechem zaprosił uczniów do klasy.
— Pierwszoroczniacy! Dzień dobry! Nazywam się Horacy Slughorn i pomogę wam zgłębić tajniki tego cudownego przedmiotu, jakim są eliksiry. Będziemy ważyć różne wywary, a niektóre z nich testować na zajęciach. Może wam się wydawać, że to banalny przedmiot i wrzucanie poszczególnych składników do kociołka, to żadna sztuka. Błędniejszego toku myślenia chyba nie ma. Otóż, najdrobniejszy błąd, nierówno odmierzony składnik, niepoprawne zamieszanie, czy też za wysoka lub za niska temperatura, mogą sprawić, że wywar jest po prostu nieużyteczny, czy jak kto woli: nadaje się do wyrzucenia. A teraz, otwórzcie wasze podręczniki na stronie siódmej i zabierajcie się do pracy! Za 30 minut, chcę mieć perfekcyjnie uwarzony Eliksir Skurczający. Powodzenia.
Na końcu lekcji, okazało się, że tylko Lily i Severus uwarzyli poprawie wywary i zarobili za to po 10 punktów dla swoich domów.
Zaklęcia minęły na robieniu notatek, bez których opanowania, jak twierdził profesor Flitwick: Nie będą w stanie niczego wyczarować. Na Historii Magii połowa uczniów zapadła w sen, a jeden z uczniów nawet zaczął głośno chrapać.
— Chyba polubię tą szkołę. — Stwierdziła Quin podczas obiadu.
— Ja też. — Spomiędzy zębów wystawał mu kawałek kapusty. — Mam nadzieję, że w ciągu dzisiejszego dnia, zdążyliście przyjrzeć się dobrze mojej cudownej buźce, gdyż przez najbliższe siedem lat, będzie prześladować was nawet we snach. — Lily spojrzała na przyjaciółki i posłała im spojrzenie typu: co on gada? Odbiło mu do reszty? — Co do mojej twarzy. Z pewnością zdążyliście zauważyć, że moje przepiękne, niebieskie oczy, potrafią przeszyć na wylot. Mojej idealnej cery, może pozazdrościć niejedna dziewczyna i możecie być pewni, że przez żadne zaklęcia czy też eliksiry, nie osiągnie takiego efektu, jaki ona sprawia u mnie. Trzeba się z tym urodzić! A w dodatku moje włosy. Miękkie, kręcone, delikatne, lśniące, ciemne, do ramion… Po prostu ideał! Od dwóch lat, uwieczniam mój doskonałość na zdjęciach, które może w przyszłości wam pokarzę. Moja niepowtarzalna uroda — Tutaj Remus i James prychnęli. — i niesamowita inteligencja — Kolejne prychnięcie, do którego dołączył się Peter — postarają się o to, aby w szkole nie było nudno i zawsze było o mnie głośno.
Po pięciu sekundach ciszy, wybuchli śmiechem.
— Jeszcze nigdy w życiu nie spotkałam większego lalusia, niż on. — Quin wskazała palcem na Syriusz.
— Pochlebiasz mi dziewczynko. No cóż, po co mam się kryć z moją idealnością, skoro to prawda? 
— Wiem! — Krzyknęła Jul, pstrykając palcami, jakby dostała nagłego olśnienia. — Jesteś gejem!  
— Jesteś szalona? Z choinki się urwałaś? A może jakiś eliksir by ci się przydał, bo dostałaś nagłego ataku gorączki? Przez to, że nie kryję, że jestem piękny oraz cudo…
— Zdecydowanie gej. — Lily gorliwie pokiwała głową.
— A my mieszkamy z nim w jednym dormitorium!
— Współczuję ci Remus. — Jul poklepała chłopaka po ramieniu.
— Żądam zmiany lokatora! — Peter nie krył oburzenia.
— Hej, hej, hej. STOP! Zapewniam was. Jestem stu procentowym maco i żadna panienka mi się nie oprze.
— Pogadamy o tym za parę lat, jak będziesz miał pierwszą dziewczynę.
  A co, Quin, chcesz nią zostać?
— Syriusz, Syriusz… Prędzej trole zaczną latać.
— Pierwszy kosz boli najbardziej. Nie przejmuj się. W przyszłości stanie to się codzienną rutyną.
— Jeszcze to odszczekasz, Lily.
— Nie byłabym tego taka pewna, Black. Ale jak coś, to dowiesz się o tym  pierwszy.
— Wybij to sobie z głowy!
— Ale…
— Nigdy w życiu! Masz mózg, więc z niego korzystaj!
— Ale..
— Co? Jednak go nie posiadasz?
— No weź, Evans. Nie bądź taka! To tylko praca domowa!
— Wypchaj się, Potter. Miałeś całe popołudnie na jego zrobienie, ale nie! Bo po co?! Lepiej przepisać gotowca ode mnie!
— Nie bądź taka, skarbie.
— Skarbie?! A chcesz stracić zęby?
— A chcesz mnie mieć na sumieniu, bo przez ciebie dostanę pałę?
— Phi! Też mi szantaż emocjonalny.  Zmieniłam zdanie. — Lily wyciągnęła zza szaty wielką książkę i kartkę. — To jest Pan Pergamin, a to Pani Encyklopedia. A teraz weź to do ręki i zrób z tego użytek.
 — Jesteś bez serca.
— Większego komplementu w życiu nie usłyszałam.
Usiadła w fotelu i z satysfakcją przyglądała się męką Pottera, co ją bardzo bawiło. Po około 30 minutach, rozegrała partię szachów z Remusem.
Pierwszy dzień nauki w nowej szkole okazał się znacznie przyjemniejszy, niż w tej, do której chodziła wcześniej. Pomimo, że w Hogwarcie od samego początku zadawali im tany prac domowych, to jednak cieszyła się, że znalazła się tu.
Co do Jamesa, nie darzyła go jakimś ciepłym uczuciem. Przeciwnie. Chłopak działał jej na nerwy, a najbardziej denerwowało ją w nim to, że cały czas mierzwił włosy, które bez jego pomocy były w wystarczającym nieładzie. Oprócz tego, wydawał jej się bardzo rozpieszczony, zarozumiały i nieznośny. Ale co poradzić, skoro ma się bogatych rodziców, pracujących w Ministerstwie Magii w Departamencie Aurorów, gdzie zajmowali najwyższe pozycje?
Już po kilku godzinach spędzonych z Syriuszem, zauważyła, że chłopak uważa się za ósmy cud świata. Nie zdziwiłaby się, gdyby w jego pokoju wszędzie stały lusterka. Ale najbardziej zszokowaną ją to, że Black wygłasza monologi na temat „swojej doskonałości”. Cóż, każdy ma jakieś wady. Okazało się, że dobrze się razem dogadują i to, że ma hopla na punkcie swojego wyglądu, to drobny szczegół.
Remus okazał się zamknięty w sobie i Lily zorientowała się, że coś ukrywa. Najbardziej przeraziło ją w nim to, że jest nienaturalnie blady i wygląda dość mizernie. Gdy go o to zapytała, tłumaczył, że bardzo często choruje i źle znosi chorobę. Ponadto, dowiedziała się, że chłopak bardzo lubi czytać książki i pochodzi z pół magicznej rodziny. Od razu odnaleźli wspólny język.
Co do Petera, Lily stwierdziła, że chłopak największą miłością darzy czekoladę. W sumie każdy ma prawo do miłości, nawet tak dziwacznej.
Około godziny 23, razem z dziewczynami poszły do swojego dormitorium i po krótkiej kąpieli zapadły w twardy sen.  
Tydzień później.
— Lily, Lily! Obudź się!
— Czy ona nie żyje?
— Jul, nawet tak nie mów. Lily! Proszę, nie rób mi tego!
Znajdowały się na szczycie wieży wschodniej, gdzie Lily leżała nieprzytomna.
— Ale to było przez…
— Przypadek? Potter, czy ty się słyszysz? Chcesz mi wmówić, że niechcący dałeś Lily do wypicia jakiś eliksir i zaciągnęliście ją tutaj?!
— Quin, proszę ciszej.
— Ja ci dam ciszej Black! Odezwij się jeszcze słowem, a przez tydzień nie będziesz mógł usiąść na dupie! Nie waż się jej dotykać Potter!
— My naprawdę… — Zaczął Remus, ale Jul mu przerwała.
— Milcz baranie! Wy i wasze żałosne pomysły… Co tak się patrzycie?! Zróbcie coś! Zanieście ją do Skrzydła Szpitalnego!
— Ale przecież nie pozwoliłaś nam…
— Śmiesz ze mną dyskutować?!
— Weź się zdecyduj babo! Zrób to, nie dotykaj jej — Syriusz zaczął przedrzeźniać głos Quin. — zanieś ją… Auu! Zwariowałaś?! Odbił ci wariatko?!
Quin walnęła mu z całej siły w twarz.
— Mi odbiło? Mi odbiło?! To ty zachowujesz się jak pięciolatek! Jeszcze raz nazwij mnie wariatką, a będziesz miał taką śliwę, że nawet czary nie pomogą ci jej usunąć?
 — Grozisz mi szajbusko?
Quin zamachnęła się z całej siły, ale Jul złapała jej rękę.
— Daj spokój. To śmieć.
— Daj spokój?! Widzisz co oni…
— Wystarczy. — Głos Remusa był opanowany. Klęczał przy Lily i wlewał jej coś do ust.
— Trucizna! To na pewno trucizna!
— To antidotum, Quin.
— A ja jestem sławną piosenkarką. — Rzuciła się na chłopaka z pięściami i zaczęła okładać go po twarzy. — A ja ciebie lubiłam! Jesteś taki samym dupkiem jak Potter i Black! Zazdrościsz jej — Wskazała głową na Lily, która zakaszlała. — bo jest od ciebie zdolniejsza, ma lepsze stopnie i… Lily!
Dziewczyna ocknęła się.
— Co ja tu robię? Quin, dlaczego pobiłaś Remusa.
Quin i Jul jednocześnie do niej doskoczyły i uściskały z całej siły.
— Lily! Ruda jak dobrze!
— Tak się martwiłyśmy!
— Duszę się. — Wysapała z trudem, na co dziewczyny nieznacznie się od niej odsunęły.
— Chodźmy stąd. W dormitorium ci wszystko opowiemy.
W poniedziałkowe popołudnie przemierzały korytarze zamku, które były dziwnie puste. Złość na chłopców nie minęła. Wręcz przeciwnie. Coraz bardziej działali im na nerwy.
— Coś jest nie tak…
— Gdzie wszystkich wywiało?
Ruszyły w dół schodów prowadzących na piąte piętro i stanęły jak wryte. Uczniowie, których mijały… wisieli pod sufitem. Popatrzyły po sobie porozumiewawczo.
— Potter i Black! — Stwierdziły zgodnie i ruszyły „ludzkim szlakiem”.
Kiedy doszły na drugie piętro zobaczyły dużą grupkę ludzi. Szybko podbiegły do nich i przepchały się w sam środek. To co zobaczyły przechodziło ludzkie pojęcie. James i Syriusz stali z wycelowanymi różdżkami prosto na… Severusa Snapa!
— O nie! Teraz sobie nieźle nagrabili! — Mruknęła Lily. Stanęły za plecami chłopców. W tym samym momencie Severus poleciał pod sufit.
Ruda poklepała Jamesa po ramieniu, ten obrócił się z szerokim uśmiechem na twarzy lecz kiedy jego oczą ukazały się trzy dziewczyny z minami, które nie wróżyły nic dobrego jego uśmiech znikł. Panna Evans nie pacząc na nic uderzyła go z całej siły w twarz. Zgromadzeni uczniowie na chwile wstrzymali powietrze, a dziewczyna pogratulowała sobie w duchu dobrego strzału.
 Syriusz, który przyglądał się niezłemu ciosu Rudej schował się za przyjacielem, nie chciał być następnym.
— Za co?!
Za miast odpowiedzi dostał w drugi policzek.
— Cholera! Drugi raz w ciągu minuty! Swoją drogą masz niezłego ciosa! — Dziewczyna już maiła uderzyć po raz trzeci, ale James złapał ją za rękę.
— Puść mnie! — Wysyczała głosem zimnym jak lód.
— Hm…
— Przestań udawać, że myślisz, przecież i tak każdy wie, że ty nie potrafisz tego robić!
Syriusz postanowił stanąć w obronie przyjaciela więc stanął obok niego ale pod ostrym wzrokiem Quin powrócił na swoje poprzednie miejsce.
— Proszę, proszę, proszę, pan Black się boi! — powiedziała Wood.
— Ja?.. Pff… ja się niczego nie boję! — Na potwierdzenie tych słów wyszedł ze swojego schronienia i stanął na przeciwko dziewczyny.
Ona podeszła do niego bliżej tak, że prawie stykali się nosami.
— I co teraz zrobisz? — Wyszeptała.
Chłopak głośno przełknął ślinę.
— Co Black, masz pietra?
— Nie. — Powiedział bez przekonania.
— A mi się wydaje, że jednak tak.
— Hmm… to źle ci się wydaję? — Bardziej zapytał niż stwierdził.
— Nie jednak mam racje. Ale Black, przecież my… ja ci nic nie zrobię. — Cały czas mówiła bardzo słodkim głodem.
Milczał. Utonął w jej ciepłych brązowych oczach. Chciał zmniejszyć centymetry dzielące je od siebie. Do diabła! Chciał ją pocałować! I to bardzo. Cholera! Zaklął w myślach.
— Wiesz bardzo chciałabym ci złamać teraz nos albo jedną z kończyn ale poczekam na odpowiednią chwilę. — Szepnęła i odepchnęła go od siebie.
On bardzo zaskoczony tym ruchem ledwie utrzymał równowagę. Z resztką godności stanął obok przyjaciela, który szepnął do niego.
— Niezła jest. Owinęła cię wokół palca!
— Zamknij się!
Spojrzały na dziewczyny, których miny ani na chwilę się nie zmieniły.
— Dobra, koniec zabawy. — Stwierdziła Lily. — Postawcie go! — rozkazała. Chłopcy nie ruszyli się nawet o milimetr. Tak się bawimy. Pomyślała Lily. No to trzeba użyć drastycznych środków. Podeszła do Jamesa zwinnymi kocimi ruchami, aż mu się w głowie zakręciło. — Oj, Potter, Potter bo zaraz nie będzie już tak wesoło i będziesz tańczył tak jak ci zagram.
— No nie wiem… — Stanął naprzeciwko niej, tak jak Quin i Syriusz.
— Oj Potter, mnie nie posłuchasz? — powiedziała kokieteryjnym tonem, przy czym położyła mu rękę na ramieniu. On popaczył najpierw na jej dłoń, a później na jej piękną twarz. Resztkami sił udało mu się zaczerpnąć tchu — Postaw go. — Powtórzyła — Proszę.
Nagle go olśniło.
— Dobrze, ale coś za coś.
— Hmm... no dobrze — dziewczyny popaczyła na nią jak na UFO — Jak go ściągniesz to ci coś dam.
Uradowany chłopak machnął różdżką, a Snape z głuchym trzaskiem wylądował na ziemi.
— No czekam! — Mówiąc to wystawił policzek.
Lily nachyliła się żeby pocałować go ale w chwili gdy miała już musnąć jego policzek ustami podniosła kolano i walnęła go w krocze. James wylądował z jękiem pod nogi chichocącego przyjaciela.
— Oj chłopie, ale cię załatwiła.
Tamten zdobył się tylko na jęk.
Odwróciły się i ruszyły w stronę Wielkiej Sali. Za plecami usłyszały stłumiony głos Syriusza.
 —Chodź, odholuje cię do dormitorium.
Następnego ranka w pokoju chłopców budzik obudził ich wszystkich. Syriusz odruchowo sięgnął po lusterko leżące na jego szafce nocnej. Po chwili pokój wypełnił głośny krzyk.
—Co się stało?— spytał Remus.
Syriusz nic nie odpowiedział tylko schował się pod pierzynę.
—Black nie bądź baba, wyłaś!— rozkazał James, który próbował ściągnąć z niego kołdrę.
—Moja twarz, moja piękna twarz!— zachlipał.
—Syriusz… czy ty płaczesz?
— Nie idioto śmieję się! Zostawcie mnie w spokoju! Moja piękna, urodziwa twarz…
James wzruszył ramionami i poszedł do łazienki. Po chwili wybiegł z niej z szalonym piskiem i również schował się za kotarami swojego łóżka.
— James?
—Moje włosy moje piękne sterczące włosy.
Syriusz delikatnie wychylił się za kotary, pilnując aby jego twarz pozostała w ciemności.
— Dobrze ci tak!— powiedział z satysfakcją w głosie, a po chwili dodał — Co mu się stało?
Powiedziawszy to znów schował się w łóżku. Remus trochę zniesmaczony przyglądał się całej tej sytuacji.
—Nie wygłupiajcie się. Wstawajcie, bo spóźnimy się na śniadanie!
—Ja nigdzie nie idę!
—Ja się stąd nie ruszam!
Remus załamując ręce, wstał i zaczął zdzierać pierzynę z głowy Syriusza. Scena wyglądała bardzo komicznie, bo blondyn ciągnął za jedną stronę, a brunet z całej siły ją przytrzymywał.
— Nie… Pójdę… Na… Śniadanie… W takim… Stanie!! — Wysapał Syriusz.
— Nie wydurniaj się, bo mam różdżkę i nie zawaham się jej użyć!
— Nie użyjesz jej przeciwko mnie!
— Chcesz się przekonać?
— Nie ośmielisz się!
Remus chwycił różdżkę i bez ostrzeżenia wypowiedział zaklęcie.
Levicorpus!
Następne sekundy był jak w zwolnionym tempie. Syriusz głośno krzyknął „NIEEEEE…”, zakrywając twarz dłońmi i  przy okazji wisząc w powietrzu głową do dołu.
James wychylił się za zasłony i w nagłym ataku śmiechu spadł z łóżka odsłaniając przy tym swoje włosy.
Gdy oczy Syriusza skierowały się na leżącego na ziemi przyjaciela wybuchł niepohamowanym śmiechem.
Dlaczego? Włosy Jamesa były… „ulizane”
Twarz Blacka była pokryta zielonymi krostkami, które co jakiś czas wybuchały.
Podczas tejże salwy śmiechu Remus poszedł do łazienki, po chwili wyszedł z niej z szokiem wypisanym na twarzy.
Zamiast swoich złocistych zawsze ułożonych włosów miał rozczochrane włosy… Jamesa.
Gdy właściciel się zorientował podniósł rękę w geście oskarżycielskim i z żąda mordu wypisanym na twarzy powiedział.
— Ty! Ty … kujonowaty zboczuchu! Ukradłeś mi moje włosy!
Jeżeli do tej pory Syriusz się śmiał to teraz płakał ze śmiechu (i to dosłownie).
James już otwierał usta żeby powiedzieć co myśli o przyjacielu, gdy z łazienki dobiegł ich  pisk godzien nie jednej dziewczyny. Chłopcy pobiegli do pomieszczenia, a to co zobaczyli przeszło ich największe oczekiwania.
Peter stał przy lustrze dotykając ostrożnie swojej twarz i mamrocąc:
— Jest piękna…!
Syriusz wydął się jak balon.
—Oddawaj ją! Nie jesteś godzien żeby ją nosić!
Twarz Petera była po prostu idealna. Wydatne kości policzkowe, skóra bez ani jednej skazy. Twarz nadal przypominała starego Petera, ale jednak miała w sobie coś … Black’owatego.
— Jak mogłeś mi to zrobić, w życiu ci tego nie wybaczę…!
Za ścianą w dormitorium dziewczyn Lily, Jul i Quin dusiły się ze śmiechu.
— Ruda, to było genialne!
— Miałam pewne obawy co do pomyślności tego planu, ale musze przyznać to przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
— Jul— syknęła Lily. — Słuchaj!
Za ściany dobiegły ich kolejne piski i krzyki.
— Oddawaj je ty złodzieju!!
— Bez obrazy James ale one mi bardziej pasują!
— Guzik mnie to obchodzi! Ja chce z powrotem moje włosy.
Dziewczyny leżały ze śmiechu na podłodze, trzymając się za brzuchy.
— Oj, James, James, James… jestem pewien, że w końcu przekonasz Luniaczka, a na razie: Peter oddawaj ją!
— Ale mnie się ona podoba!
— Nie należy do Ciebie!!!
— Ale i tak mi się podoba!
— Nic mnie to nie obchodzi, ona była moja i zawsze będzie tylko moja!
Lily nie wytrzymała i krzyknęła:
— Chłopaki?! Coś się stało?
— Oj Rudzielcu, ty wiesz najlepiej, że się stało i to dużo! — Odkrzyknął zły Syriusz.
— O co ci chodzi?
— Oj, ty już dobrze wiesz o co mi chodzi!
— Evans, oddaj mi moje włosy!
— I moją piękną twarz!
— Nie, zostaw je nam!
— Pewnie za dużo wypili! — Powiedziała Quin.
— Pewnie tak.
Ale chłopcy już ich nie słuchali tylko zajęli się sobą. Za ściany dobiegł ich jeszcze głos Syriusza.
— Może to tylko sen! Tylko głupi koszmar!
— Zaraz do was przyjdziemy! — Krzyknęła Jul, a w jej głosie można było dosłyszeć nutkę złośliwości i rozbawienia.
— NIE!
— Co wstydzicie się swoich „pięknych” twarzy? Przecież zawsze je tak wychwalacie!
— Ha! Wiedziałem, że to wy!
— Oj Black, przecież mamy uszy i słyszymy o co się tak kłócicie! — Warknęła Quin.
— Powiedzmy, że wam wierzymy, ale lepiej zostawcie nas w spokoju!
— Jak tam chcecie! — Odkrzyknęła Lily, a razem z dziewczynami dławiły się ze śmiechu.
— Co za idioci! —Wykrztusiła Jul, gdy w miarę się uspokoiły.
  Ruda! Twoje pomysły to mnie czasami przerażają! Jakim cudem wpadłaś na pomysł, żeby transmutować lusterka w ich dormitorium?
— To nie było wcale takie trudne… Przecież oni zawsze wychwalają swoją urodę.
— Ale czegoś tu nie rozumiem. Dlaczego oni siebie widzą „zniekształconych” skoro tak naprawdę nic im nie jest?
— Jul, ile razy mam ci to tłumaczyć?
— Jeszcze raz na pewno.
— Z kim ja żyję? — Wzniosła oczy ku niebu — Wczoraj zaczarowałam tak lusterka w ich pokoju, że jak się ktoś w nich przeglądnie, straci to co ma na swojej twarzy najcenniejsze, a drugi to zyska. W przypadku Blacka jest to jego „słodka” buźka, a w Pottera — To nazwisko wymówiła wręcz z odrazą — włosy. I jeżeli się nie mylę, a na pewno tak nie jest, to Lupin ma teraz włosy tego Wypłosza, a Peter ma nieskazitelną twarz. A najlepsze jest to, że tylko oni się tak widzą.
— Powiemy im?
— Zwariowałaś?! Ta wojna się dopiero zaczęła!
  A czy my czasem nie przesadzamy?
— Jul bez obrazy, ale większych głupot to nawet na transmutacji nie mówisz! Chodźmy lepiej na śniadanie.
Huncwoci nie pojawili się na śniadaniu. Na porannych zajęciach też ich nie było. Na lekcji transmutacji McGonagall zaniepokoiła ich nieobecność.
— Pani profesor, jestem pewna, że włosy Syriusza nie chciały się ułożyć i wszyscy są teraz w żałobie.
— Panno Wood! Doceniam sobie, że pani tak humorystyczne podejście to tej sytuacji, ale wydaje mi się, że to coś poważniejszego.
— Z pewnością ma też worki pod oczami i nawet magia mu nie pomogła. — Zaśmiała się Jul.
— Panno Broke!
— Albo to włosy Pottera postanowiły się uczesać, a ten Wypł… a on nie przyjmuje tego do wiadomości.
— Panno Evans! Jeszcze słowo i macie szlaban!
Po klasie rozeszły się ciche śmiechy. Nauczycielka zmierzyła uczniów złowieszczym wzrokiem. Miała już wybuchnąć, ale w tym momencie zadzwonił dzwonek obwieszczając koniec lekcji. Uczniowie wysypali się na korytarza, a trójka przyjaciółek zmierzała do lochów śmiejąc się.
— Już po nich!
— Quin, w życiu bym nie powiedziała, że możesz być aż tak chamska co do Syriusza.
— Ty jeszcze poznasz mnie od tej strony.
— W co nie wątpię.
— Jak myślicie, wpadli już na jakiś pomysł?
— Wiesz, wydaje mi się, że nie są aż tak inteligentni. No, może z wyjątkiem Remusa.
— Ale kiedyś oni będą musieli wyjść z tego pokoju.
— To wtedy będziemy im wmawiać, że są „zniekształceni”, co prawdą oczywiście nie jest.
 — Nie wierzę! Evans, jak mogłaś nam to zrobić! — Nagle za ich plecami zmaterializowali się Huncwoci.
— UPS…
— Ups? Ups?! Tylko tyle masz do powiedzenia?
— Nie wydurniaj się Black! Ty wczoraj też nie wypowiedziałeś dłuższego zdania!
— Ale ja… to znaczy…
— Co jesteś na tyle głupi, żeby wymyśleć coś mądrzejszego?
— TAK! To znaczy NIE! Ty….. Ugh…! Remus powiedz jej coś!
Chłopak zrobił minę niewiniątka.
— Nie wplątuj mnie w to.
— Wiesz, myślałem, że mam w tobie większe wsparcie. Peter…?
— Yymm.
— Ugh…! James, może przynajmniej w tobie mogę pokładać jakieś nadzieję.
— Sorry, stary, ale nie będę się z nią o to kłócić.
— Z nią…! Z NIĄ…! — W Lily zaczęły rosnąć niewyobrażalne pokłady gniewu, który rzecz jasna musiała na kimś wyładować.
— Przepraszam. Z EVANS!
—O, teraz sobie przypomniałeś jak się nazywam?!
—Daj spokój! Zachowuj się jak cywilizowani ludzie!
— I kto to mówi!
—Ja jak człowiek? O ile mi wiadomo to ty masz durne pomysły! Chwileczkę, jak to było… Ach, tak! Już sobie przypomniałam: porwaliście mnie, uśpiliście…
— Przecież już za to przeprosiłem.
— Właśnie w tym rzecz: Nawet nie powiedzieliście jednego durnego PRZEPRASZAM!
— To co się tak wściekasz, skoro to słowo jest aż tak durne?
— Może i durne, ale potrafi załatwić wiele rzeczy!
Chłopaków zatkało.
— To o to wam chodziło przez ten cały czas?
— Zastanawiam się, czy gdybyśmy wam nie powiedziały to wpadlibyście na to?
Cisza.
— Tak myślałam. Z głupotą nie da się walczyć!
— Evans daj spokój! Przecież powiedziałem, że nie chciałem tego zrobić! I tak, jest mi przykro i PRZEPRASZAM! Zadowolona?
— Wiesz co, myślałam, że nie jesteś aż tak głupi, ale jednak się myliłam!
—Co? Możesz jeszcze raz bo nie zrozumiałem?
—Wymuszone się nie liczą!!! Gdybyś był choć troszkę mądrzejszy, a Bóg dał by ci choć troszkę rozumu, domyśliłbyś się, że tak trzeba!!!
Chłopaka zatkało. To Syriusz przyszedł mu z odsieczą.
— Ruda nie spinaj się tak! Przecież wiesz, że chłopaki nie myślą tak szybko.
— Black, weź się nie odzywaj bo coraz bardziej się kompromitujesz! — Rozległ się głos Quim.
— Skarbie, nie spinaj się tak.
— Ja ci dam SKARBIE! Mam dość ciebie i twoich tekstów na podryw od siedmiu boleści!
Syriusz zamykał i otwierał usta.
— One nie są od siedmiu boleści. — Wymamrotał w końcu.
— A co, przeczytałeś je w książce pt.: „Jak poderwać dziewczynę w 7 dni”?
— Chłopaki dajcie spokój! One muszą sobie wszystko przemyśleć.
— Przemyśleć? Przemyśleć?! Remus, daj spokój! To wy powinniście dojrzeć do zachowywania się na poziomie waszego wieku, bo jak na razie to wyglądacie na bandę bachorów!
— To im pojechałaś Jul. — Mruknęła cicho Quin.
—Wiecie co, straciłam ochotę na lunch. Chodźmy stąd! Skończyłyśmy już.
— Właśnie, że nie skończyliśmy!
— Ty nadęty Wypłoszu daj mi spokój! Mało ci tego, że już drugi dzień z rzędu się kłócimy?
— Lily, coś mi się wydaje że to będzie dużo, dużo więcej niż dwa dni. — Powiedziała cicho Jul.
— Na dzisiaj mam już dość! I nie chcę was już więcej widzieć!!
— To będzie trudne bo mamy razem lekcje, jesteśmy w jednym domu…
Jamesowi nie było dane dokończyć, bo Lily wymierzyła mu siarczysty policzek.
— Za co!!!
— Za to, że tu jesteś!!!
Po tych słowach odwróciły się i pędem ruszyły w kierunku lochów.
Dwugodzinne zajęcia z eliksirów ciągnęły się Lily w nieskończoność. Profesor Slughorn kazał im uwarzyć Eliksir Przyśpieszający Wzrost Włosów. Wszystko było w porządku dopóki Huncwoci nie zaczęli się wygrzeźniać do dziewczyn. James z Syriuszem zabierali Lily ingrediencje przez co dziewczyna dostawała szału. Quin i Jul też nie byli dłużni bo wrzucali do ich kociołków zbędne składniki przez co wywary obu dziewczyn przybierały niebezpieczne barwy i konsystencje. W pewnej chwili złość jaka ogarnęła Lily wzięła górę.
— ODWAL SIĘ POTTER!!!
— CZEGO CHCESZ?! Przecież ja ci nic nie robię!
— DOBRZE WIESZ O CO CHODZI!!! I NIE UDAWAJ NIEWINIĄTKA!
— Panno Evans, panie Potter, proszę się uspokoić. — Dobiegł ich głos profesora, na który w ogóle nie zwrócili uwagi.
— PRZESTAŃ KRAŚĆ MOJE INGREDIENCJE!!!
— PFF…. PO CO MI TWOJE?! Wiesz, jeszcze mnie stać, aby kupić sobie!
— TY WYPŁOSZU JEDEN! PRZESTAŃ ROBIĆ Z SIEBIE WIĘKSZEGO IDIOTĘ NIŻ JUŻ JESTEŚ!!
— Ruda, weź wyluzuj…
— BLACK, WEŹ SIĘ ZAMKNIJ…! Czy byłeś na tyle głupi, aby je zabrać?!
Klasa patrzyła na tę scenę z dziwnymi minami. W przypadku Ślizgonów było to rozbawienie, a wręcz zachwyt, nad kłócącą się parą. W przypadku Gryffonów… cóż, Jul i Quin stały murem za Lily. Mierzyły wściekłym wzrokiem Huncwotów, Remus wbił wzrok w Rudą, Peter zachowywał się jakby nic się nie działo i dalej męczył się nad uwarzeniem eliksiru. Twarze pozostałych Gryffonów wyrażały lekkie zdziwienie i przerażenie nagłym wybuchem dziewczyny. Profesor Slughorn już nawet nie próbował upominać (co nie przynosiło żadnych efektów) kłócących się, tylko usiadł wygodnie w fotelu i przyglądał się całej scenie.
— Ruda, no coś ty? Ja? Jak możesz mnie o to posądzać?
— Syriusz nie zgrywaj się tylko oddaj je jej! — Rozległ się głos Quin. — I na przyszłość: PILNUJO SWEGO KOCIOŁKA BO TA TWOJA TWARZ, MOŻE PRZESTAĆ BYĆ JUŻ TAKA PIĘKNA!
 — Ja dobrze wiem, że jestem idealny i nie musisz mi tego ciągle tego przypominać.
— Och, Black… Twoja skromność powala mnie na kolana.
— Czyli?
— JESTEŚ NAJWIĘKSZYM IDIOTĄ JAKIEGO W ŻYCIU SPOTKAŁAM!!!
— Auć… To musiało zaboleć!
— Już dzisiaj dostałeś więc dobrze wiesz jak to boli!
— Baba go bije! — Rozległy się kpiny Ślizgonów.
— EVANS WEŹ SIĘ ODCZEP!
— TO TY ZACZOŁEŚ! NIE TRZEBA BYŁO…!
— ILE RAZY MAM CIEBIE ZA TO PRZEPRASZAĆ?
— TYLE ILE TO BĘDZIE KONIECZNE!!!
— NIE WYSTARCZY CI RAZ?
— NIE!!! MUSISZ ŻAŁOWAĆ TEGO CO ZROBIŁEŚ!!! A TERAZ ODDAWAJ!!!
— BIERZ TO SOBIE! — I brutalnym gestem rzucił na ziemię skradzione składniki.
— No dobrze, a teraz wracamy do pracy.
Lily zmierzyła Jamesa nienawistnym spojrzeniem po czym podniosła z ziemi ingrediencje. Pochyliła się nad kociołkiem, a w jej oczach zaczęły pojawiać się łzy. Nie będę płakać. Nie będę. Powoli podniosła głowę do góry, wraz z nią i rękę.
— Tak, panno Evans?
— Panie profesorze, nie czuję się najlepiej. Czy mogłabym iść do Skrzydła Szpitalnego po jakiś eliksir na ból głowy?
— Oczywiście, oczywiście. Zbierz swoje rzeczy, a koleżanki przekażą ci temat pracy domowej.
— Dziękuję.
Szybko spakowała swoje przybory i wybiegła z klasy, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem. Huncwoci wiedzieli, że przesadzili.
Ledwo co zatrzasnęła drzwi klasy, z jej oczu popłynęły gęste łzy. Nie chciała, aby ktoś ją tu spotkał i to  dodatku w takim stanie. Szybko popędziła przed siebie, nie zwracając najmniejszej uwagi gdzie idzie. Wiedziała dwie rzeczy: że nie chce teraz nikogo widzieć i nie ma zamiaru wracać do dormitorium. Gdy znalazła się na korytarzu piątego piętra, uznała, że może zwolnić. Gdy rozejrzała się dokładnie, stwierdziła, że nigdy nie była w tej części zamku. Weszła do jednej z opuszczonych sal, która była bardzo ciemna. Bez zastanowienia wyciągnęła różdżkę.
Lumos.
 Okazało się, że pomieszczenie przypomina bardziej starą zbrojownie. Oczy miała całe zapuchnięte od płaczu, a po policzkach cały cza spływały nowe łzy.
Zaczęła dokładniej przyglądać się pomieszczeniu. Pod ścianami stały wielkie (i za pewno ciężkie) zbroje. Na ścianach wisiały ozdobne miecze, które kiedyś na pewno były bardzo ostre. W jednym z kątów stał kominek, w którym nie palił się ogień. Lily powoli podeszła do niego i z zainteresowaniem zaczęła mu się przyglądać. Wyglądał na bardzo zabytkowy, a wykonany był z marmuru. W niektórych miejscach przyklejone były lśniące kamienie, które mieniły się w bladym świetle jej różdżki. Wyglądał na bardzo dawno nie używany bo nawet nie było sadzy. Ostrożnie pochyliła się niżej i to co zobaczyła, bardziej ją zszokowało niż zaniepokoiło.
We wnętrzu kominka znajdowała się łatwo do przeoczenia drabina. Wahała się krótką chwilę, ale ciekawość wzięła górę. Ostrożnie weszła do komina po czym zaczęła wdrapywać się coraz wyżej, i wyżej. Różdżkę miała w zębach, a torba z książkami ciążyła jej. Gdy miała już zrezygnować i zacząć wracać na dół, gdy nagle uderzyła głową w coś twardego. Tym czymś okazała się klapa. Przy jej otwieranie rozległo się głośne skrzypnięcie. Niedbale wdrapała się na do pomieszczenia. Gdy przyglądała się Sali, jej  źrenice coraz bardziej się rozszerzały.
Stała u stóp niewielkiego pomieszczenia, bez okien i drzwi. Mimo to było bardzo jasno i światło z różdżki było zbędne. Prawie całą przestrzeń zajmowały wielkie tomiska ksiąg, których stosy pięły się ku górze. Lily przyszło tylko jedno wytłumaczenie przetrzymywania ich tu: są czarno magiczne, a wiedza z nich czerpana jest surowo zakazana.
Zapomniała o kłótni podczas lekcji eliksirów. Z oczu przestały płynąć łzy, a z jej pamięci zniknęły postaci Jamesa Pottera i Syriusza Blacka. Liczyło się tylko to, że jest tu, że znalazła tak niezwykłe miejsce.
Zaczęła powoli przechadzać się pomiędzy ułożonymi na ziemi księgami. W pewnej chwili jej wzrok przykuł tytuł: „Zastosowanie ingrediencji ”. Nie zastanawiając się zbyt długo, wsunęła ją do torby. O dziwo książka, nie była jakoś wybitnie duża i z łatwością zmieściła się w szkolnej torbie. Miała się już zabierać do przeglądania innego rzędu, gdy nagle zadzwonił dzwonek, przypominając o wcześniejszych (przykrych) wydarzeniach. Szybko wróciła do klapy. Zamknęła ją dokładnie, po czym udała się do wieży Gryffindoru.
Po drodze na 5 piętrze nie spotkała nikogo. Podobnie na 6 i 7. Pokój Wspólny też świecił pustkami co ją nie zdziwiło bo każdy miał teraz popołudniowe zajęcia. Zajęła swoje ulubione miejsce przy kominku i wyciągnęła tomisko. Im dłużej się wczytywała w jej treść, tym bardziej była w szoku. Nie przyszło jej do głowy, że składniki eliksirów można zastąpić innymi o dużo lepszych (a czasem i silniejszych) właściwościach. Mogła tak czytać całymi godzinami gdyby nie to, że znowu nieszczęsny dzwonek sprowadził ją „na ziemię”.
Nadeszła pora obiadowa, a że nie jadła lunchu brzuch domagał się pożywienia.
Chwyciła księgę zaniosła ją do dormitorium, pamiętając, aby ukryć w bezpiecznym miejscu, po czym zbiegła na dół i udała się Do Wielkiej Sali.
Jak się domyślała, Jul i Quin umierały z niepokoju. Gdy tylko pojawiła się w Wielkiej Sali obie odetchnęły z ulgą na jej widok. Lily rozglądnęła się dokładnie czy w ich pobliżu nie ma przypadkiem Huncwotów. Ci siedzieli po przeciwnym końcu więc spokojnie mogła przysiąść się do przyjaciółek.
— Lily, martwiłyśmy się…
— Niepotrzebnie, nic mi nie jest.
— Gdzie byłaś?
— Tu i tam…
— Lily!
— No co? — spytała z pełną buzią.
— Och, jedz już.

3 komentarze:

  1. Fajny, myślałam że to przejście do Hogsmed.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zawsze wspaniale! Tylko mam małe pytanko:
    Czy oni są w klasie I czy V/VI? Już się pogubiłam bo jak 11-latkowie mogli się upić? Ale tak w ogóle to bardzo fajnie piszesz!
    Gorąco pozdrawiam Amelia

    OdpowiedzUsuń