sobota, 16 czerwca 2012

6. Ulica Krzywa.

Wysiedli z auta, które okazało się niczym innym niż drogą, długa, czarną z przyciemnianymi szybami limuzyną. Szofer babci — Ted,był czarnowłosym młodzieńcem w wieku 23 lat. Ubrany był w białą koszulę z podwiniętymi rękawami i czarne spodnie. Już po 5 minutach przebywania z nim stwierdzili, że jest bardzo uprzejmym i zabawny.
Ted zawiózł ich do bardzo drogiej galerii gdzie mogli(jak to ujęła Sophie) „Urozmaicić swoją garderobę”. Co prawda żadne z nich nie szalało na punkcie zakupów, ale cieszyli się, że mają wolne popołudnie.
Pogoda była wręcz idealna: ponad 20 kresek na termometrze, brak zachmurzeń delikatny wiaterek, który rozwiewał im włosy. Taka temperatura rzadko się zdarzała o tej porze roku w Hiszpanii.
Gdy przekroczyli próg budynku, pierwsze co rzuciło się w oczy, Lily i pozostałych, to ogromna choinka, ubrana w srebrne i szmaragdowe bombki, które były słabo dostrzegane spod grubej warstwy migoczących na złoto światełek.
— Zapiera dech w piersi. — Powiedział rozbawiony Ted na widok min czwórki podopiecznych.
Tamci tylko lekko pokiwali głowami i ruszyli do sklepów.
Lily weszła do sklepu z sieci Zara. Gdy zaczęła oglądać letnie sukienki, pożałowała, że nie ma przy niej kogoś, kro by mógł jej doradzić w wyborze. Kogoś z kim mogłaby się pośmiać. Brakował jej starszej siostry. Petunii. Zanim Lily odkryła prawdę, o prawdziwym „ja” były nierozłączne. Zawsze razem bawiły się na placu zabaw, budowały zamki z piasku,jeździły na rowerach, stroiły w ubrania mamy, robiły makijaż i przechadzały się po korytarzu niczym po wybiegu. Dwóm siostrą-nierozłączką przeważnie towarzyszył młodzieniec — Kurt — który stał się równie bliski sercu Rudej.
Ale wszystko się zmieniło.
No, może prawie wszystko.
Od czasu, gdy Lily dowiedziała się o świecie,prawdziwym świecie, do którego należy, siostra ją znienawidziła. Skończyły się wspólne zabawy, spacery i rozmowy przy gorącym kubku czekolady. Petunia przestała uważać Lily za siostrę. Stała się ona dla niej wyrzutkiem. Od dostania listu z Hogwartu minęło już pół roku, a Tunia dalej nie mogła się pogodzić z tym, że to nie ona jest czarownicą. Próbowała nawet korespondować z dyrektorem szkoły, o to aby i ją przyjął, ale bezskutecznie. Tak więc ich przyjaźń się rozpadła, a z papuszek-nierozłączek pozostały tylko i wyłącznie wspomnienia.
W przeciwieństwie do Petunii, Kurt zawsze był z Lily i nigdy jej nie zawiódł. Wspierał ją gdy siostra się od niej odwróciła, a co do magii, uważał ją za coś niesamowitego, niezgłębionego i nieokiełzanego dla zwykłych śmiertelników.
„Nie myśl o niej głupia! — Skarciła się w myślach —jest ci znacznie lepiej bez niej! Gdyby była prawdziwą przyjaciółką zachowywałaby się jak ona, a nie usychała z zazdrości. Przecież masz wspaniałych przyjaciół w Hogwarcie, którzy na pewno za tobą tęsknią”.
Z rozmyślań wyrwał ją głos Teda, który od dłuższego czasu uważnie się jej przyglądał.
— W tej będzie ci na pewno do twarzy.
Podał jej turkusową sukienkę z rękawkami i niewielkim okrągłym dekoltem.
— Lily, co się stało?
— Zamyśliłam się. — Odparła wymigują co.
— Ej, mała, możesz mi powiedzieć. Jestem naprawdę dobrym słuchaczem.
— W to akuratnie nie wątpię. — Mruknęła cicho. — To nic takiego. — Widząc niedowierzające spojrzenie szofera dodała — Naprawdę.
Lily wyciągnęła mu z ręki sukienką i stwierdziła, że jest całkiem ładna.
— A gdzie się podziali chłopcy? — Dopiero teraz zdała sobie sprawę o ich braku.
— W przymierzalniach.
     

Po trzech godzinach zakupów Lily miała pełne reklamówki nowych, markowych ubrań. Kupiła sobie ową niebieską sukienkę z Zary,białą spódnicę z dużą szarą kokardą z Abercrombie, beżowe balerinki z Asos,krótkie spodenki w kolorze blado różowym od Dolce&Gabbana oraz białą koronkową bluzkę z tej samej firmy, czarne, dopasowane jeansy H&M i kilka torebek, pasków, bransoletek,wisiorków i kolczyków od  Chanel. Kupiła także prezent gwiazdkowy dla Kutra i Dziadków. Dawno nie wydała takiej fortuny,no ale cóż, w Hiszpanii bywała rzadko, więc raz na jakiś czas mogła zaszaleć.
Postanowiła nie myśleć o siostrze (co nie było takie trudne) i dobrze się bawić.
Siedzieli w jednej z drogich Hiszpańskich restauracji,wybierając w kartach dań. Lily nie miała problemu z rozszyfrowaniem hiszpańskich słów, gdyż w mugolskiej szkole uczyła się tego języka. Wakacje u dziadków także pomogły jej w jego nauce.
W końcu zdecydowała się na sałatkę warzywną i sok porzeczkowy. Gdy zamówili jedzenie, chłopcy pogrążyli się w rozmowie na temat futbolu, a Ruda z ciekawością oglądała cały lokal.
Restauracja była ogromna. Na środku stały drogie,rzeźbione w jesionie stoły i krzesła z kremowymi obiciami na oparciach i siedzeniach. Na każdym stole stała świeczka i bukiet kwiatów. Przy jednej ze ścian, stał wielki kominek. W ogromnych kwadratowych oknach wisiały zbierane zasłonki i firanki. Za ogromną ladą stała kelnerka ubrana w czarny uniform. Gdy Lily omiotła spojrzeniem całe pomieszczenie, jej wzrok padł na dwie osoby:mężczyznę i kobietę. Pani miała na sobie zieloną sukienkę do kolan i czarne trampki, a pan jeansy i jasno fioletowy garnitur. Kobieta podniosła się z siedzenia i ruszyła w stronę toalety.
Lily nie wiedziała dlaczego to robi, ale także ruszyła w tamtym kierunku.
Łazienka okazała się prawie pusta. Prawie, bo oprócz niej i owej kobiety, nie było nikogo. Gdy tylko weszła, usłyszała narzekanie kobiety. Mówiła po angielsku.
— Sami mugole! Nikogo z naszego świata. A było iść na kolację na ulicę Krzywą… — Umilkła widząc, że Lily się w nią wpatruje.
Kobieta miała około 35 lat. Duże szare oczy i zadbane czekoladowe włosy.
— W czymś ci pomóc, kochanie? — Uśmiechnęła się serdecznie.
— Przepraszam, przypadkiem usłyszałam jak pani mówi o mugolach.
— Och! — Wyrwało się jej — To nic takiego.
— Pani jest czarownicą.
Kobieta zesztywniała.
— Ale, dlaczego? Skąd wiesz?
— Uczę się w Hogwarcie. Jestem taka jak pani i pani towarzysz.
— Ale… Jak nas rozpoznałaś? — Wybąkała w końcu.
— Nikt tak się nie ubiera.
— A mówiłam Kenovi, żeby założył zwykłą bluzę! Hogwart? Ja dobrze usłyszałam?
— No.. Tak.
— Ja chodziłam do Eleskey*. Nie jest aż tak znana, ale to najlepsza szkoła Magii w tej części Europy. Ale ja jestem… Przecież się nie przedstawiłam! Jestem Samanta.
— Lily. Wspomniała pani coś o ulicy Krzywej…
— To ulica magiczna. Coś takiego jak wasza Pokątna.Tak, — Dodała widząc zdziwione spojrzenie Rudej — byłam w Londynie. Jestem aurorem i często bywam w różnych miejscach. Pewnie chciałabyś wiedzieć jak tam się dostać? Widzisz ten sklep naprzeciwko? — Wskazała przez okno na budynek po drugiej stronie drogi. — Zapytaj się o panią Alice. Ona ciebie zaprowadzi na ulicę. Acha, zapomniałabym. Oni nie umieją za bardzo angielskiego.
— Dziękuję. Jest pani naprawdę miła.
Ta tylko się uśmiechnęła i zostawiła Lily w toalecie.Po chwili i ona ją opuściła. Wróciła do stolika, gdzie czekała na nią sałatka i napój. Powoli przeżuwała każdy kęs, zastanawiając się, jakby tu opuścić Teda.Po około 10 minutach coś jej przyszło do głowy.
— Znasz ją?
— Co? Kogo? — Odpowiedział lekko zdezorientowany chłopak.
— Nie zgrywaj się. Cały czas patrzysz się na tą kelnerkę! Pogadaj z nią!
— O co ci chodzi? — I widząc wzrok podopiecznych powiedział — Ma na imię Adelaida. Studiowaliśmy razem.
— No to w czym problem?
— Ona mnie nie zauważa. — Powiedział cicho.
— Wiesz, ona może to samo mówić o tobie. — Odparł Mason.
— Wiesz, dziewczyna raczej rzadko robi pierwszy krok.— Kontynuował Taylor.
— A jeżeli ci się podoba, to idź z nią porozmawiać. —Powiedział Kurt.
— Nawet oni namawiają ciebie. No nie daj się prosić.
Ted popatrzył na nich i po chwili wahania powiedział:
— No dobra. Ale niech żadne z was nie opuszcza stolika.
— Jasne.
— Pewnie.
— Nie ma sprawy.
Gdy Ted oddalił się, Lily szturchnęła Kurta i pochyliła się nisko, mówiąc przyciszonym głosem.
— Spotkałam przed chwilą czarownicę.
— Co? Tu?
— Tak. Naprzeciwko jest ulica Krzywa… Taka jak Pokątna.
Popatrzyli po sobie i równocześnie powiedzieli.
— Idziemy.
— A wy dokąd? — Zainteresował się Mason.
— My… to znaczy… — Zaczął się jąkać Kurt.
Wzrok Lily padł na wystawę nowych rowerów.
— Idziemy do tamtego sklepu. — Wskazała palcem za witrynę. — Za raz wrócimy! Nie mówcie nic Tedowi! — Wstała i pociągnęła przyjaciela za rękę.
Ruda zaprowadziła przyjaciela do budynku, który wskazała jej Samanta. Okazał się on nie za dużą biblioteką z mnóstwem książek.Rozglądnęli się po pomieszczeniu. Prawie całą wolną przestrzeń zajmowały stoliki, które były zajęte. Przy ścianach stały regały z książkami. Gdy tak stali, podeszła do nich jakaś kobieta.
— W czym nogę pomóc? — Odezwała się po hiszpańsku.
— Dzień dobry. Szukam pani Alice. — Odparła Lily również w tym języku.
— To ja.
— Czy mogłaby mi pani powiedzieć, jak dostać się na Ulicę Krzywą?
— Chodźcie za mną.
Ruszyli za kobietą. Alice miała około 45 lat i włosy w kolorze czerwonym z żółtymi końcówkami. Twarz miała kwadratową i duży garbaty nos. Piwne oczy i wypieki na twarzy. Była dość tęga, ubrana w długą granatową suknię i brązowe pantofle.
Zaprowadziła ich do piwnicy. Temperatura momentalnie spadła, a na skórze poczuli dreszcze. Alice kazała im się odsunąć, a sama wyciągnęła różdżkę i stuknęła w jedną z kamiennych płyt, którymi była wyłożona podłoga. Płyty zaczęły się deformować, przesuwać i kurczyć aż w końcu w podłodze powstał okrągły otwór. Kurt patrzył na to z szeroko otwartymi oczami i ustami, zaś Lily nie bardzo to zdziwiło. Grzecznie podziękowali kobiecie i zeszli po drabinie. Stanęli na brukowanej ulicy. Nad jednym z budynków wisiał napis:Ulica Krzywa. Ruszyli przed siebie. Wszędzie były kolorowe wystawy. Sweets obracał głowę w prawo i w lewo, pochłaniając widoki. Przez chwilę żałował, że nie ma trzech dodatkowych par oczu. Nad jednym ze sklepów wisiał szyld: SZATYNA KAŻDĄ OKAZJĘ! KREACJE WIZYTOWE, MUNDURKI, UBRANIA ROBOCZE. WSZYSTKO U MAESTRO PIETROWA! Nad innym napis głosił: KSIĘGARNIA! WSZYSTKIE NAJLEPSZE KSIĘGI W BOOK WOURD! Jeszcze inny: DESERY, OBIADY, TRUNKI W CZERWONYM WYWARZE!
Lily z rozbawieniem patrzyła, jak przyjaciel wszystko pochłania. Ale największe wrażenie zrobiła na nim czarownica, która przeleciała na miotle, stopę nad jego głową.
Weszli do cukierni. Ruda kupiła kilka czekoladowych żab,2 paczki musów-świrusów, piegusowe kociołki, dyniowe paszteciki, pałeczki lukrecjowe i fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta. Za wszystko zapłaciła 16 sykli i 4knuty. Poprosiła sprzedawcę, aby jej wszystko zapakował i rzucił na torebkę zaklęcie zmniejszająco-zwiększające, tak że pakunek, który mieścił się w wielkiej reklamówce, teraz bez problemu znalazł się w jej nowiutkiej kremowej torebce. Oczy Kurta wychodziły z orbit.
— No co? Przecież nikt nie może się dowiedzieć, że tu byliśmy.
— Ale… ale… To jest niemożliwe.
— W moim świecie jest.
— Jakim cudem…
—Czary. A teraz chodź bo jeżeli za raz nie wrócimy, to bliźniacy wezwą straż pożarną aby nas znaleźć.
Gdy wracali do biblioteki, wstąpili do baru i Lily kupiła dwa piwa kremowe, które schowała w torebce. Zahaczyli także o lodziarnie.Kurt zrobił wielki oczy (po raz kolejny, czyli gdzieś z setny) bo dopiero zdał sobie sprawę, że Ruda płaci jakimiś złotym, srebrnymi i brązowymi monetami.
— Yyy… Lily, co to jest? — Wskazał na nie palcem.
— Pieniądze czarodziei. — Odparła jakby tłumacząc, że1+1=2 — Miałam ich nie brać, ale w ostatniej chwili się zdecydowałam. Jak widać przydały się. Te złote to galeony, srebrne sykle, a brązowe to knuty.
           

— Gdzie wy byliście. — Syknął Mason.
— Chcieliśmy już dzwonić po straż pożarną.
— A nie mówiłam?
Zachichotali.
— To powiecie co was zatrzymało?
— Lody. — Odparł najzwyczajniej w świecie Kurt, po czym uniósł rękę, w której go trzymał.
— Była duża kolejka. — Dodała Ruda.
— A nam nie kupiliście?!
— No wicie co? — Oburzyli się bliźniacy.
— A co z Tedem?
— Gołąbki gruchają! — Krzyknęli jednocześnie bliźniacy,na co kilka głów odwróciło się w ich stronę.
— O wilku mowa.
Do stołu przyszedł Ted. Twarz miał rozanieloną, a na ustach gościł szeroki uśmiech. Oczy mu lśniły.
— Rozumiem, że wszystko dobrze poszło. — Powiedział wesoło Mason.
— Dzięki dzieciaki. — Wyściskał ich po kolei — Gdyby nie wy…
— Oj nie nudź tylko mów. — Naciskał Taylor.
— Umówiliśmy się na kolację. Dziś o 20.
— Zakochani! Jakie to słodkie! — Zawyli bliźniacy,przy okazji wkładając sobie palce do gardła, co wywołało u wszystkich (prócz Teda, który lekko walnął ich poi głowie) śmiech.
— Za co?! — Ruda stwierdziła, że chłopcy mają dziwną naturą mówienia jednocześnie tego samego.
Ted zignorował to pytanie.
— Dzieciaki wracamy.
Wsiedli do limuzyny, która po części wypełniona była torbami z zakupami.
Gdy tylko wysiedli, powitał ich krzyk Petunii:
— Jess! Uciekamy! Dziwadło wróciło! Ratuj się kto może!!!
Lily popatrzyła z politowaniem na oddalające się plecy siostry. Nie przejmując się jej zachowaniem, dumnie weszła do kuchni, niosąc w rękach torby ze swoimi zakupami. Pani Evans długo zachwycała się nad nowymi rzeczami Lily. Przy okazji zmusiła Jessicę i Petunię by wszystko oglądały. Lily widziała w ich oczach pożądanie i zazdrość, co wprawiło ją w bardzo dobry humor. Nie zjadła kolacji, tylko poszła do sypialni. Kurt poszedł razem z nią,ale w połowie drogi musiał się wrócić po kakałko.
Do późna siedzieli rozmawiając o świecie czarodziei.Kurt z zaciekawieniem słuchał o lekcjach w Hogwarcie, nauczycielach i czarach.Przy okazji przegryzali zakupione słodycze. Najbardziej zaintrygowały go fasolki wszystkich smaków. Dopiero gdy trafił na taką o smaku mchu, uwierzył w zapewnienia Lily, że jak są wszystkie smaki to tak naprawdę.

6 komentarzy:

  1. Zara ? H&M ? Lily nie zyla w XXI wieku , tylko w latach 70 , a tam za pewne nie bylo takich marak jak Zara :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zara jest hiszpańską marką założoną w 1975 roku, więc wszystko jest realne :) Dodatkowo H&M został założony w 1949 roku w Szwecji, Hiszpania w latach 70 była bogatym krajem, szczególnie na wybrzeżu, więc na pewno już posiadali sklepy tej marki.

      Usuń
  2. Extra! To super blog. Mnie nie obchodzi jakie tam sklepy były, a komentator powyżej jest czepliwy. Czytam bloga już od trochę, ale widać, że mam trochę do nadrobienia. Życzę powodzonka w pisaniu!

    carmel z RR

    OdpowiedzUsuń
  3. Blog jest cudowny :3

    OdpowiedzUsuń
  4. ,,— Gołąbki gruchają! " Możesz uznać mnie za trochę nie normalną, ale ja myślałam, że tam pisało gruchają bez g. ;D Ok wracając do tematu zgadzam się z komentarzami napisanymi przede mną wątpię, żeby w tych czasach istniały nie które z tych marek. Lecz poza tym genialnie! ;*
    Gorąco pozdrawiam Amelia

    OdpowiedzUsuń